Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2019, 20:40   #198
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Ku zdziwieniu Billy'ego, inni członkowie drużyny B wcale nie byli zaskoczeni pojawieniem się na stacji przybyszki z pobliskiej góry. A przynajmniej niektórzy z nich. Jinx i Harris zgodnie wybuchnęli głośnym śmiechem, co z kolei resztę, w tym Sticky'ego, skonsternowało bardziej niż osoba nieznajomej. Dopiero, gdy wyjaśnili skąd u nich tak doskonałe humory, Kitty zrozumiał. W pierwszej chwili poczuł złość, na myśl że ktoś mógł uznać iż nie jest w stanie poradzić sobie sam nawet w „kiblu”. Złość jednak szybko minęła, gdy spojrzał na pozostałych zgromadzonych. W ich oczach dojrzał niedowierzanie, zażenowanie, podejrzliwość, w najlepszym razie patrzyli na niego jak na wariata. Tylko że... To dziwne, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Kiedyś każdego kto by spojrzał na niego w ten sposób palnąłby piąchą w gębę (a potem zwijał się z bólu na ziemi – nigdy nie był dobry w bójkach). Teraz jednak, nawet gdy Jinx ze szczegółami opowiadał wydarzenia sprzed stacji, w ogóle nie czuł gniewu. Nie czuł nawet wstydu, ale dlaczego by miał?

Na Drugiej Ulicy w Reno stał jeden z najsłynniejszych lokali w mieście, wytwórnia filmów dla dorosłych Golden Globes. Sceny często kręcono w pokojach z oknami, których nikt nie trudził się zasłonić. Zawsze gromadziły się przed nimi tłumy dzieciaków (i paru meneli). Każdy smark z ulic Reno miał w życiu etap, że chciałby zagrać w takim filmie, młody Billy nie był tu wyjątkiem. Teraz czuł jakby to marzenie się spełniło, szczególnie że niedawne wydarzenia rzeczywiście przypominały fabułę jakiegoś pornola, zabrakło tylko pralki do naprawienia, albo pizzy, za którą trzeba było zapłacić. Dlatego też śmiał się serdecznie z Jinxem, Harrisem i kimkolwiek, kto się do nich przyłączył, a efekt tego był taki, że liczba podejrzliwych spojrzeń zmalała, wzrosła za to tych, które mówiły mu, że zgubił przynajmniej jedną ze swoich klepek. Przypomniały mu się słowa Wade'a z celi w Malpais: „Jak nie dajesz rady bez niej, to zwal sobie i daj radę”. Miał rację, tylko sanitariusz wybrał lepszą metodę.

Gdy część komediowa dobiegła końca, rozpoczął się etap przesłuchań. Lulu została wzięta w krzyżowy ogień pytań, na które starała się odpowiadać. Sticky nie brał udziału w tej nagonce, chociaż w duchu przyznawał, że jest ona niezbędna. Stał tylko wciąż przy wyjściu, oparty o ścianę, z rękami skrzyżowanymi na piersi, uśmiechając się tylko do dziewczyny, gdy ich spojrzenia się spotykały. Wkrótce pytania się wyczerpały, chociaż coś sanitariuszowi mówiło, że ciekawość nie została zaspokojona. Czy była to prawda, czy nie, większość lokatorów stacji zaczęła zbierać się do spania. Wówczas jednak wpadł Utang z kolejną niespodzianką.

Jak na pustynię, strasznie tu było tłoczno...

Kolejny nieznajomy był nieprzytomny i potrzebował natychmiastowej pomocy medycznej. Billy powiedział Lulu, że może ona zająć jego legowisko, wskazując miejsce, w którym nie tak dawno starał się zasnąć, a sam z Igłą i Jinxem zabrał się za opatrywanie przybysza, albo raczej przyniesionego. Nie było przy nim tak dużo roboty jak się spodziewał, ale może to zasługa tego, że zajęli się nim we trójkę. Po wszystkim Sticky zaoferował się, że będzie czuwał nad nieznajomym, a inni mogą pójść spać. Ostatnio nie było z niego pożytku, w Malpais wręcz zaszkodził drużynie. Jeśli więc miał liczyć na to, że kumple nadal będą chętnie osłaniać mu plecy, albo że nie będzie pierwszym, który wyląduje w kotle, gdy skończą się zapasy, musiał zacząć udowadniać, że nie jest zupełnie bezużyteczny. Potem jednak, gdy jego powieki stawały się coraz cięższe, żałował że nie ugryzł się w porę w język...

* * * * *

Pierwszy dzień marszu nie był taki zły. Billy był wyczerpany po kolejnej nieprzespanej nocy, ale na szczęście pogoda im sprzyjała, a przynajmniej nie przeszkadzała. Słońce schowało się za chmurami, od czasu do czasu powiał jakiś wiatr, suchy, ale zawsze. Sanitariusz koncentrował się na stawianiu kolejnych kroków, co uniemożliwiło mu branie udziału w jakichkolwiek dyskusjach, o ile w ogóle jakieś miały miejsce, bo prawdę mówiąc nawet takich nie pamiętał. Pamiętał tylko Lulu, która zawsze szła krok w krok za nim. Gdy na niego spoglądała uśmiechał się lub puszczał jej przyjaźnie oko, starając się wyglądać jakby wszystko było w najlepszym porządku. Przed innymi też przyjął taką postawę, choć nie był pewien czy robił to wystarczająco skutecznie.

Na postoju padł jak martwy i zasnął od razu. Nic mu się nie śniło. Nareszcie! Po raz pierwszy od dawna obudził się nad ranem wyspany, w pewnym sensie nawet szczęśliwy. Gdy otworzył oczy zobaczył, że Lulu ułożyła się tuż obok niego. W tej chwili dostrzegał tylko jej blond włosy, gdyż była do niego odwrócona plecami. Mimowolnie się uśmiechnął.

Przez cały dzień czuł się o wiele lepiej. Pogoda wciąż była dobra i marsz przebiegał sprawnie. Na kolejny punkt postoju dotarli wyczerpani, ale Billy, pamiętając swoją formę z wczoraj, był w sumie zadowolony. Uśmiechał się, żartował, z apetytem zjadł tą niewielką kolację, na jaką mogli sobie przy swoich zapasach pozwolić. Uznał nawet, że to dobry moment, by wyciągnąć z kieszeni płaszcza pogniecioną kartę do gry. Była to stara, jeszcze przedwojenna karta jokera. Farba niemal przestała być na niej widoczna. Znalazł ją na stacji, gdy w nocy pilnował nieprzytomnego Archa. Ta którą miał w wojsku, dawno przepadła, gdy w Cottonwood dostał się do niewoli. Potem nastąpiła cała długa seria czarnych dni, ale to już za nim. Teraz zapowiadało się na poprawę i nawet jeśli miała być ona tylko chwilowa, warto było to zakomunikować światu. Dlatego wpiął sobie tą starą kartę w bok kapelusza, jak czynił kiedyś, gdy paradował w mundurze NCR.

W środku nocy przyszła jednak chwila strachu. Okolicę spowijała ciemność, gdy poderwał się ze swojego leża, cały mokry od potu, oddychając głęboko. Błądził wokół nieprzytomnym wzrokiem, wreszcie uświadamiając sobie, że to był tylko sen. Kolejny, cholerny sen. Ukrył twarz w dłoniach i starał się uspokoić. Nagle usłyszał szept:

- Wszystko w porządku?

Spojrzał w lewo, zobaczył niewyraźny zarys twarzy Lulu. Dziewczyna nie spała. Siedziała na swoim miejscu i patrzyła na niego. Pokiwał bez przekonania głową i uśmiechnął się nieznacznie, ale nie potrafił wypowiedzieć ani jednego słowa. Dłonią spróbował jej przekazać żeby się położyła, żeby się nim nie przejmowała, bo to nic takiego. Najwyraźniej zrobił to nieumiejętnie, bo podsunęła się bliżej, niwelując półmetrową przerwę między ich posłaniami.

- Już dobrze – szepnęła mu do ucha. - To tylko sen.

Położyła mu rękę na piersi i zmusiła do ponownego położenia się. Następnie wślizgnęła się pod jego koc i przylgnęła do niego. Czuł jej oddech na swojej szyi, czuł zapach jej włosów, ciepło jej ciała. To było... Kojące. To chyba właściwe słowo.

- Śpij – wyszeptała jeszcze, a on rzeczywiście zasnął, nawet nie wiedział kiedy.

* * * * *

Wreszcie przyszły naprawdę ciężkie dni. Słońce wyszło zza chmur, oni zaś spomiędzy zabudowań, które mogły ich chociaż chwilami chronić przed jego palącym wpływem. Pot spływał obficie po twarzy Billy'ego i na nic zdawał się kapelusz z szerokim rondem, który przywłaszczył sobie w Malpais. Płaszcz mu ciążył, strzelba mu ciążyła, plecak ciążył wręcz niemiłosiernie. Wszystko mu przeszkadzało, od kropli potu spływającej po jego nosie, po widok pleców Harrisa, który nie wiedzieć czemu, dziwnym trafem zawsze szedł zaraz przed nim. Irytował go niezmieniający się krajobraz, wkurzało panujące gorąco, sierdził kompletny brak wiatru. Jego kroki stawały się coraz krótsze i rzadsze, głowa coraz bardziej pochylała się do przodu, a on szedł i szedł wciąż przed siebie, jak w jakimś transie. I tak całe trzy dni...

Gdy stracił już nadzieję, że dojdą dokądkolwiek, doszli. Widok, który się przed nimi rozpostarł był jednym z dziwniejszych jakie w życiu widział, o ile nie liczyć wizji jakie miewał na haju. Olbrzymie budowle, sięgające nieba, o jakich w Reno nikt nawet nie śnił i wszystko spowite w piasku. W piasku! Góry piasku wyższe od czegokolwiek co Billy znał, poza wspomnianymi budynkami, które wystawały spod żółtego proszku.

- O, kurwa – wymsknął mu się idealny opis tego co widział. - Myślicie, że ktoś tam mieszka?
 
Col Frost jest offline