Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-02-2019, 13:55   #191
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
NOWE LOKUM CZĘŚĆ 2
Igła, Max,

Stał na krawędzi dachu, zasłaniając oczy daszkiem z dłoni. Napawał się widokiem okolicy i pobliskiej góry.
- Garnki? Sprawne? Przydadzą się - potwierdził - zobacz. Wspaniały widok. Dobre miejsce na wartę. No i wyspać się można - machnął ręką prezentując płaskie miejsce, gdzie można byłoby ułożyć całą kompanię wojska NCR - zwierzaki nie wspinają się po drabinie, szpony śmierci i Yao-guai też nie. Z góry lepiej się też strzela - oceniał na głos wartość miejscówki - przydałoby się coś nad głowę. Masz namiot, prawda? - zapytał dziewczynę zerkając za krawędź dachu w dół, oceniając odległość do ewentualnego zeskoku
Igła wyszła na dach i idąc ostrożnie podeszła do Maxa.
- Mamy… legion dał nam jeden namiot, na naszą siódemkę… ale może jak ktoś będzie na warcie… to się jakoś pomieścimy. - Natalie przykucnęła przy krawędzi dachu i rozejrzała się. - Nikt nas tu raczej nie ostrzela… a przynajmniej zobaczymy zanim zdąży podejść dość blisko.
Dziewczyna oparła brodę na kolanach wpatrując się w pustynny krajobraz.
- Powinnam cię przeprosić… - Powiedziała powoli trochę obawiając się spojrzenia na Maxa.
- Za co? - Maxowi prawie opadła szczęka. W ogóle nie przypominał sobie praktycznie niczego, za co dziewczyna mogłaby mu podpadnąć. A nawet gdyby, nie był pamiętliwy i jeśli coś siedziałoby mu na przysłowiowej wątrobie, normalnie obsobaczyłby jak każdego kamrata i odświeżył atmosferę.
- Zachowałam się nieprofesjonalnie opatrując cię w więzieniu… przepraszam. - Igła starała się mówić na tyle głośno by mężczyzna ją słyszał, ale przychodziło jej to z dużym trudem.
Max miał bardzo głupią minę, bo totalnie nie mógł zrozumieć, o co jej chodzi - Wiesz, przestało boleć. Ramię wygina mi się w dobrym kierunku, więc nie wiem, co tam mi wydziergałaś na plecach, ale jak dla mnie bardzo fachowe szycie po tym łomocie od legionu - Max podszedł do dziewczyny i lekko ujął ją pod brodę - głowa do góry. Jest bezpiecznie, mamy jeszcze co jeść, legion nie wróci. Nie łam się i chodźmy po resztę. Jest dobrze. Naprawdę - uśmiechnął się do Igły chcąc ją pocieszyć.
Natalie oblała się cała rumieńcem.
- Ja.. ja dotykałam twoich pleców mimo, że to nie było konieczne. - Odsunęła się i skłoniła nisko. - Naprawdę przepraszam. T.. tak nie powinno się robić.
Max spokojnie oglądał dach i zamierzał już schodzić po drabince. Jednak słysząc jej słowa zatrzymał się na moment - Ale wiesz, gdyby było źle, to bym baardzo protestował - mrugnął bezczelnie do niej, uśmiechnął się szeroko i zniknął za krawędzią dachu.
- Idziesz? Mogę cię wziąć na barana, wtedy będziesz mogła dotykać co chcesz.
Natalie odetchnęła… nie był na nią zły. Podbiegła do mężczyzny starając się powtórzyć trasę, która dotarła do krawędzi dachu.
- Drabinka mogłaby się pod nami zarwać. - Uśmiechnęła się ponownie czując ulgę po swoim wyznaniu. - Możesz zejść pierwszy.
Max szybciutko zlazł po drabince i spokojnie czekał na dziewczynę na dole, obserwując sterty opon, starą pompę paliwową i dosyć ciekawe zadaszenie stacji, które sprawiało, że biwak na zewnątrz na miejscach w których lata temu tankowano samochody nie był taki niedorzeczny. Cień i otwarta przestrzeń do obserwacji nie były czymś złym, z punktu widzenia zwiadu. Max miał nadzieję, że reszta drużyny B doceni ich wysiłek.
Natalie zeszła ostrożnie po drabince. Widziała jak na razie jeden problem w nocowaniu na górze… ciężko będzie pójść na stronę. Zerknęła w dół i zeskoczyła lądując tuż przed Maxem.
- To trzeba by tylko zerknąć… czy to rzeczywiście były garnki. - Uśmiechnęła się ciepło. - Spróbuję nam upichcić coś dobrego… choć może… raczej zjadliwego…
- Może MJ coś nam ustrzeli jeszcze dzisiaj? W pobliżu takich miejsc lubią kręcić się kretoszczury… - wymruczał z obrzydzeniem w głosie - nie lubię parszywców, ale są całkiem niezłe z garnka.
- Jeśli mu się uda na pewno chętnie pomogę przy przygotowaniu. - Natalie chciała się rozejrzeć po okolicy ale jej wzrok jakoś dziwnie wracał do mężczyzny. Czy skoro nie był zły… mogła sobie pozwolić na więcej? Chyba… chyba nie. - Pójdę sprawdzić tamte garnki. Nawet jak MJ nic nie upoluje mamy nieco suchych racji. Na pewno uda się coś z tego zrobić.
- Jasne. Ja tym czasem poszukam MJa i Harrisa. Trzeba lekko przebudować tą budę, chociażby przed nocą - kiwnął jej głową i ruszył w kierunku zaplecza stacji, i stojących tam zardzewiałych wraków samochodów.
- Yhym… - Natalie patrzyła jak mężczyzna się obraca. - Max… uważaj na siebie dobrze?
- Ty też. Ale wiesz, że nic tu nam póki co nie grozi? Tu po prostu nie ma żywej duszy. Jest bezpiecznie, sama widziałaś z dachu - zapewnił Max i podszedł do metalowej żaluzji w oknie
“Tym razem suko, cię opuszczę, albo paluchy połamię” uśmiechnął się do siebie i złapał ponownie za zamek okiennicy.
- Może… nie rób tego. Szwy są świeże. - Igła przyglądała się Luckiemu z obawą zerkając na jego prawe ramię.
Ten chwilę się jeszcze posiłował, ale zdenerwowany w końcu dał kroka w tył, po czym sprzedał zamkowi siarczystego kopniaka. Żaluzja opadła z metalicznym łoskotem. Max odwrócił się do Igły i uśmiechnął szeroko - Mówiłem, że ustąpi - i poczłapał do środka, licząc na jeszcze jakieś fanty które ktoś mógł opuścić lub przegapić. Zamierzał rozebrać kasę fiskalną, gdzie wciąż mogły być jakieś ciekawe elementy mechaniczne. W jednej z kas znalazł wepchnięty minutnik, który mimo, iż stary wciąż działał, choć z głośnym klekotem
- Jesteś uparty… - Natalie też wróciła do środka by przyjrzeć się interesującemu ją kartonowi. - Oszczędzaj te rany póki nie ma walk… za dwa może trzy dni… przy twojej muskulaturze już powinno być dobrze. - Podeszła do kartonu i zaczęła ostrożnie wyjmować z niego kolejne garnki i patelnie. Część złapała rdza, część została jakoś dziwnie przedziurawiona, ale niektóre… starannie odkładała rzeczy, które nadawały się do użytku na oddzielną kupkę.
Max rabował dalej. Zabrał nawet jeden z kartonów i ładował do niego rzeczy, które w jego mniemaniu miały jeszcze pewną wartość. Na pierwszy ogień poszły mechaniczne elementy z kas fiskalnych, drut monofilamentowy z ramkami, kilka zardzewiałych kluczy regulowanych, jakieś zardzewiałe piłki medyczne, elementy szczudeł ortopedycznych, kleszczy, cążków i innych gratów, które lądowały z klekotem w pudle Maxa. Powoli i metodycznie wygarniał też resztę gratów na zewnątrz, wynosząc butelki i skorodowane puszki, układając je dokoła stacji, między skałami w taki sposób, aby ewentualny napastnik musiał je albo omijać, albo w ciemności wdepnąć, robiąc masę hałasu.
Igła zgarnęła sprawne garnki do jednego kartonu i zabrała się za pomaganie Maxowi. Z jakiegoś kijka po szczotce i kawałka kartonu zrobiła coś czym była w stanie zgarnąć potłuczone rzeczy z podłogi i wpakować je do jakiegoś pudła.
- Gdzie rozpalimy ognisko? - Spytała mijającego ją przy którymś przemarszu na zewnątrz Maxa. - Chyba na dachu może być zbyt widoczne, prawda?
- W środku. Na dachu może rozepniemy namiot. Gratów tu nie brakuje a cienia nieco będzie - zasugerował. Dobrze się z nią pracowało i jakoś lżej było wynosić te wszystkie graty ze środka. Max zdał sobie sprawę, że już od bardzo dawna nie rozmawiał tak swobodnie przy pracy, a całe to zdarzenie pozwoliło mu wrócić wspomnieniami do NCR, gdzie nosząc ciężkie skrzynki zdarzało mu się rozmawiać z laborantami i innymi. Dom.Leżał gdzieś tam, daleko na zachodzie i Max przez chwilę się zamyślił, patrząc na kolejny karton gratów, czekający do wyniesienia na zewnątrz.
- To może wybierzemy jakieś miejsce? Można by w jego okolicę już ściągać rzeczy nadające się do palenia. - Widząc, że mężczyzna się zamyślił Igła pochyliła się tak, że jej głowa znalazła się pomiędzy twarzą Maxa, a obserwowanym przez niego kartonem. - Wszystko w porządku?
-Taa...zamyśliłem się. Przypomniało mi się NCR. Myślisz, że uda się tam jeszcze wrócić? - zapytał patrząc na dziewczynę nieco melancholijnym wzrokiem.
- Przestałam w to wierzyć już w Denver. - Natalie odsunęła się nieco. - Nie wierzyłam, że kiedykolwiek spotkam kogoś z NCR.
- A ja wciąż myślę, że nam się uda - powiedział smutno, ale z nadzieją w głosie.
- A ja postaram się zrobić wszystko by wam się udało. - Igła pogładziła ramię mężczyzny. - Dla mnie… już raczej nie ma tam miejsca.
-Nie mów tak. Zobaczysz. Przedrzemy się przez ziemię Legionu lub obejdziemy je łukiem i jeszcze w NCR się zdziwią. Zobaczysz
Igła nieco zmieszana potarła swoje udo. Dziwny odruch przykleił się do niej w czasach Denver i nie potrafiła się go oduczyć. Szybko cofnęła dłoń.
-Ja nie wiem czy będę potrafiła żyć normalnie… nawet nie byłam w stanie cię po prostu opatrzyć.- Spróbowała się uśmiechnąć.- NCR… teraz mam wrażenie, że to jakiś raj… i … nie chce go psuć.
-Trzeba spróbować - powiedział Max przynosząc nieco drzewa na ognisko i łamiąc skrzynki na szczapy - No, prawie gotowe. Zjedzmy coś i odpocznijmy.Wszyscy dostali w kość i jak tylko zjemy coś ciepłego i wypoczniemy, od razu będzie lepsze myślenie i nastroje - zaproponował, wiedząc, że czasem każdy chce się wygadać, a czasem potrzebuje czasu, by dojść do siebie.
Igle od razu poprawił się nastrój.
- Tak! Trzeba coś ugotować. - Wybiegła na zewnątrz i po chwili wróciła niosąc swój plecak, który czekał tuż przy drzwiach. -Myślę, że wezmę jakąś wartę, bo pewnie je wystawimy, co? - Zaczęła wyciągać z plecaka jakieś przedatowane puszki. Po chwili wzięła jeden ze znalezionych garnków i zabrała się za jego dokładne wycieranie.

Max w tym czasie robił porządek na stacji, zamierzając przesegregować jeszcze wszystkie te graty w kartonach i skrzynkach, no i zająć się legowiskiem na dachu budynku. Rozpięty namiot Natalie, który zabrała z Malpais powinien dać wystarczającą oslonę przed słońcem. Opony można było poukładać w dwa dobre stanowiska strzeleckie - jedno obok wejścia, a drugie przy odrobinie zabawy z liną i drabiną zmontował na szczycie drabiny.
"Przezorny, ubezpieczony". Łyknął niewielki łyk wody ze swojej manierki i stwierdził, że w takim upale i przy takiej fizycznej robocie, jaką odwalili do tej pory zabraknie im wszystkim wody. Wyjął więc w wolnej chwili swój przybornik z narzędziami, i grzebiąc w skrzynkach z rupieciarnią, zaczął montować podstawy czegoś, co w teoretycznym założeniu miało być skraplaczem wody. Wojna, a potem kilkaset lat niebytu cywilizacyjnego okraszony szabrem zrobił jednak swoje, i rzeczy, które być może kiedyś były ogólnie dostępne, teraz brakowało. Chociażby lustra. Max nie zrażony postarał się jednak zmontować choćby ramę, zamierzając szukać po drodze brakujących elementów. Wyglądało na to, że to były pierwsze ruiny, które znaleźli i na pewno nie ostatnie.

 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 22-02-2019, 22:21   #192
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Piękne słoneczne kalifornijskie pustkowie, rodzinne gospodarstwo, wielkie pola uprawne i pasące się braminy, matka szyjąca na ganku, ojciec w warsztacie, roześmiane twarze braci i sióstr...hmmm...piękne wspomnienia. Czasami żałuje że uciekł stamtąd, ale życie tam było spokojne, szczęśliwe i bardzo nudne. Tak nudne, że Arch niewiele myśląc w wieku 13 lat postanowił uciec jak najszybciej z przejeżdżającą w okolicy karawaną. Zabrał w nocy swoje rzeczy i popędził ku przygodzie. Miał sporo farta. Przygarnął go niejaki Gizmo. Stary handlarz bronią, kutwa łasa na kapsle. Nie wiadomo do końca skąd jest, ale plotki głoszą iż przebył w swoim życiu cały teren powojennej ameryki. Ile w tym prawdy? Nie wiadomo, za to każdy wie, że Gizmo to najlepszy handlarz jest. Fragment głupiego spota reklamowego co kazał sobie na wozie namalować, ale mniejsza z tym. Przygarnął młodego uciekiniera, dał jeść, kąt do spania i nauczył trochę techniki. Nie wiadomo po co to zrobił, raczej nie z empatii, zapewne wyniuchał kapsle tym swoim wielkim garbatym nosem. Arch miał swoisty talent do składania różnych rzeczy, czy reparacji już złożonych. Dostawał całkiem sporo pracy i nienawidził wtedy swego “Dobroczyńcy”, jednak Gizmo mimo swoich wad potrafił okazać gest jeśli dobrze zarobił. Przez to chłopak o ile dobrze robił swoje nie miał porblemów z gotowizną.

Hajsy i fart nie opuszczał naszej dwójki, aż do czasu pieprzonej burzy piaskowej. Archi stał po niej tak po środku niczego. Spojrzysz na północ wydmy, na południe wydmy, na wschód wydmy, na zachód… niespodzianka wydmy! Jakby nie schował się w czymś co kiedyś było piętrem miejskiej biblioteki pewnie sam by tworzył taką fajną wydmę pośród niczego. Burze sobie spędził na lekturze, jak by nie patrzeć siedział w bibliotece, a książka była całkiem spoko. Opowiadała o drużynie bohaterów co latają po lochach i szukają jakiegoś skarbu. Czyta się fajnie, ale nie uczy za wiele. Udowadnia tylko, że ludzi przed wojną mieli za dużo wolnego czasu. Zajęła jednak myśli i pozwoliła jakoś przetrwać burze, a na koniec była dobrą rozpałką do ogniska.

Po burzy ruszył na przód nie do końca wiedząc w jakim kierunku. Mistrzem przetrwania to nie był i odbiło się to na nim. Zapasów coraz mniej, a samemu raczej nic nie znajdzie. Fakt umie zakładać pułapki, ale ludzie jakoś łatwiej w nie wpadają. Zwierzaki są za cwane i mądre na sztuczki Archiego. Głód, upał, pragnienie, zmęczenie organizmu i śmierć się zbliża. Coraz ciężej o krok, coraz ciężej o oddech, aż w końcu na horyzoncie coś się pojawiło. Ślad cywilizacji nawet jak przedwojennej oznacza, że może coś się tam znajdzie.

Boże...woda, stara i zapewne promieniuje, ale gasi pragnienie atomowo. Co za szczęscie nie za wiele, ale jest. Niestety po ugaszeniu pragnienia brzuch zaczął burczeć jeszcze mocniej. Nie mając wyjścia zabrał resztę wody co mu została i ruszył dalej.

Będąc gdzieś pośród niczego spostrzegł jakiś ruch. Człowiek od wielu dni kogos takiego nie widział. Zaczął krzyczeć. Ten cień go spostrzegł i ruszył w jego kierunku. Boże ktoś żywy na tej martwej ziemi. Gdzieś w połowie drogi zamarł w bezruchu. Poznawał go, to był jeden typek z karawany... Johnny, ale był jakiś inny. Miał dzikie spojrzenie jakieś takie jakby patrzył na jedzenie. Słońce musiało go mocno przysmażyć. Był w jakiś podartych łachmanach, w ręku ściskał metalowy pręt, a biegł do Archa zapewne nie po to by go wyściskać. Bardziej chciał go zatłuc i najpewniej zjeść. Boże co głód i nędza robią z ludźmi taki porządny był chłop, ale jak głosi przedwojenny cytat „Człowiek głodny nie filozofuje, gotów jest zrobić wszystko, aby zdobyć dodatkową łyżkę strawy.” No choć w tym wypadku to kęsa Archa. Trzeba się było bronić. Przygotował broń i tsuum...Beetsy splunęła krótka wiązką ognia na byłego kuma z karawany, który momentalnie zaczął rzucać się rozpalony jak pochodnia. Brufford padł na kolana. Czy Jego też to czeka? Szaleństwo i głodowe halucynacje?
Nie! Musi być jakieś wyjście, jakoś da radę. Nie podda się i zwycięży. Tylko...co robić? Burczenie w żołądku stawało się coraz mocniejsze, a do Archiego docierał coraz bardziej zapach pieczonego mięska. On jest taki apety…

Wraz z pełnym żołądkiem przyszła świadomość popełnionego czynu. Zabawne człowiek od razu chce się usprawiedliwić. Wytłumaczyć popełniony czyn obojętnie jaki by nie był. Arch czytał wiele. Mógłby powiedzieć cytując kogoś tam przedwojennego, że “...człowiek jest ludzki w ludzkich warunkach, i uważam za upiorny nonsens naszych czasów sądzenia go według uczynków, jakich dopuścił się w warunkach nieludzkich...” . Jednak czasami lepiej po prostu się przyznać do niedoskonałości, nie tłumaczyć się i po prostu żyć dalej z brzemieniem swych czynów. Wszak taki jest świat, takie jest życie. Usypał zwłokom towarzysza ładny kopczyk, zrobił uroczysty toast resztką “Promieniówki”. “Za Johnnego” -rzucił. Dzięki niemu uniknął potencjalnej śmieci i prawdopodobnie szaleństwa przed nią”, ale czy na pewno?

Ruszył dalej bo zostać pośród niczego i grobu specjalnie mu nie odpowiadało. Po jakimś czasie zobaczył kolejne zabudowania. Może tam są ludzie? Niewiele myśląc ruszył naprzód. Szedł otwarcie na widoku, nie chciał tworzyć wrażenia, że się skrada i ma jakieś złe intencje. Może potencjalni mieszkańcy ruin przyjmą go. Coś potrafi, zapracuje na jedzenie i wodę. Potrzebuje innych, choć lubi samotność w grupie jest po prostu łatwiej przetrwać.„Kto jest sam musi umrzeć” tak mówi instynkt, a człowiek to zwierze stadne. Muszę sobie znaleźć nowe jeśli stare przepadło.
 
Lynx Lynx jest offline  
Stary 23-02-2019, 18:16   #193
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Jinx wciągał do płuc suche, zapylone powietrze. Żar lał się z nieba, nagrzewając starą asfaltówkę do niebotycznych temperatur. Wrażenie przypominało znajdowanie się na patelni. Pot płynął po plecach, lał się z czoła, wsiąkał w kapelusz. Paski plecaka wżynały się w ramiona. Było cudownie. Pierwszy raz od pół roku był prawdziwie wolny. Tak się cieszył, że nawet niespecjalnie miał ochotę na kpienie z eskortujących ich legionistów.
Po przebyciu szybkim tempem jakichś dwudziestu mil, zdecydowali się na nocleg. Warunki były sprzyjające, bo natknęli się na stację benzynową. Pordzewiałe resztki dystrybutorów, jakiś budynek, cysterna na tylnym parkingu. Wszystko solidnie naruszone zębem czasu i wyszlifowane niesionym wiatrem piaskiem pustyni. Jinx zdjął plecak i dobył SMG. –Lucky, Martin, Sticky, czyścimy? Wejście hakowe i dynamicznie zajmujemy budynek sprawdzając wszystkie kąty. Nie wiadomo kto tam się czai. Vernon odbezpieczył broń, zaczekał na kompanów i jak wszyscy byli gotowi wszedł z buta w przerdzewiałe drzwi.

Czyszczenie pomieszczeń zakończyło się pomyślnie. Stacja była pusta. Jinx wniósł swoje klamoty do środka i poszedł zrobić dokładny rekonesans najbliższej okolicy. Obejrzał budynek, cysterny, ślady na asfalcie, zastanowił się nad najlepszymi metodami szturmu na taki budynek. Jak przeciwnik by zaatakował? Gdzie są najsłabsze i najbardziej podatne na zniszczenie elementy konstrukcji? Gdzie są najlepsze punkty do prowadzenia ostrzału i jaki obszar pokrywają? Oby to wszystko się nie przydało i było tylko stratą czasu… - pomyślał. Na jakiś czas miał dość strzelania.

Po oględzinach wrócił do kryjówki, powiedział innym o swoich przemyśleniach na temat bezpieczeństwa. Pomógł też Luckiemu w robieniu umocnień zasłaniających otwory okienne. Wieczorem przyszedł czas na gotowanie i opowiadanie sprośnych dowcipów. Jinx starał się przyrządzić żywność, którą mieli w jak najlepszy sposób, aby wrażenia smakowe były co najmniej neutralne, a nie „o losie… znowu ten syf…”. Miał sól, więc mógł doprawić posiłek. Zresztą, po takie utracie mikroelementów jaka spotkała grupę podczas całego dnia forsownego marszu, odrobina NaCl pozwoli na odbudowanie zapasów w organizmie.

Sticky wyszedł gdzieś dalej za potrzebą. Kulturalny człowiek, nie chciał defekować przy wszystkich. Może się wstydził postawić klocka po prostu zaraz za progiem. Wade zareagował odruchowo, sprawdzając gdzie Sticky idzie. Ot takie podstawowe środki ostrożności w myśl wojskowej zasady ‘ufaj, ale kontroluj’. I tym razem ostrożności chyba nie było za wiele, bo Mający słabość do mocnych trunków kolega dziwnie długo nie wracał.
Jinx wziął karabin i wyszedł w mrok nocy. Zaraz po opuszczeniu budynku zamknął mocno oczy na dziesięć uderzeń serca, aby przyspieszyć akomodację oczu, następnie w niskiej pozycji zaczął skradać się w stronę, w którą wyglądał Wade. Ciekawe, co się tam działo…
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 23-02-2019 o 18:26.
Azrael1022 jest offline  
Stary 23-02-2019, 22:50   #194
Konto usunięte
 
Loucipher's Avatar
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację

MJ poczekał, aż Vernon kopniakiem otworzy na oścież drzwi starej stacji benzynowej i wbiegnie do środka, jakby sam jeden był co najmniej pierwszym batalionem rozpoznawczym Rangersów NCR. Następnie przeładował karabin i ostrożnym krokiem wszedł do środka.

Jak będziesz robił tyle hałasu wokół siebie, kolego, to ci z dupy zrobią kolację dla radrakanów, pomyślał. Pierwszy raz widział, żeby sanitariusza tak nosiło, jak bramina w rui. Jakby był co najmniej ochroniarzem samego Kimballa.

Ani trochę nie zdziwiło go, że stacja okazała się pusta i wymarła. Gdyby ktoś w niej siedział, pewnie miałby ich na muszce, gdyby tylko zobaczył, że się zbliżają, i wystrzelał jak kaczki jeszcze na otwartym terenie, nie dając nawet podejść do zbawczej osłony murów. Ponieważ nic takiego się nie zdarzyło, można było założyć, że w budynku stacji paliw nie było nikogo.

Drużyna roztasowała się po pomieszczeniach, rzucając ciężkie plecaki tam, gdzie popadnie. Harris ruszył na poszukiwania punktów, z których można było najlepiej zrobić to, o czym MJ pomyślał podchodząc do stacji - obserwować okolicę. Obszedł powoli sam budynek i ocenił konstrukcję. Jak na pozostałość po nuklearnej wymianie ciosów i dwustuletnią ekspozycję na burze piaskowe struktura trzymała się zadziwiająco dobrze. Mury trzymały, nie kruszyły się, wyposażenie, choć miejscami pordzewiałe i nadgryzione zębem czasu, nadawało się jeszcze do użytku. Jedyne, czego MJ nie znalazł w pobliżu, to wody i jedzenia.

Zostawiwszy Igłę i Lucky'ego, którzy z zapałem wzięli się za wyciąganie z trzewi stacji co ciekawszych elementów wyposażenia oraz szykowanie kolacji, wziął broń i obszedł teren, idąc przezornie w innym kierunku niż nadaktywny Jinx. Ostatnie, czego mu było trzeba, to narwany sanitariusz ze świerzbiącym paluchem, który w zapadającej ciemności weźmie go za raidera lub legionistę i wypieprzy w niego cały magazynek z tej swojej jazgotliwej pukawki. Nie znalazłszy niczego, co mogło się przydać, postanowił wrócić i pomóc Wade'owi w ustawianiu stanowiska strzeleckiego na dachu stacji. Rozpięty tam namiot i kilka worków z piaskiem dawało dwójce ludzi wygodne i w miarę osłonięte przed warunkami atmosferycznymi i ogniem stanowisko strzeleckie. Podzieliwszy się z Harrisem grafikiem wart, przyłożył się w namiocie, mając szczerą ochotę odpocząć wreszcie po całym dniu tej katorżniczej wędrówki.
 
Loucipher jest offline  
Stary 23-02-2019, 22:55   #195
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Marsz był ciężki. Po tych wszystkich przejściach wolność kosztowała ich jeszcze spory wysiłek marszu ostrym tempem.
Ale byli wolni i to było najważniejsze.
Kiedy na widnokręgu zamajaczyła stacja jako potencjalne schronienie na noc można było powiedzieć coś głębszego o tej całej sytuacji. O tym całym planie.

Utangisila nie miał jednak takiego zamiaru. W ogóle nie potrafił ubrać w słowa tego co się działo i wolał działać niż rozmawiać czy się zastanawiać.

Dlatego kiedy tylko stacja okazała się bezpieczna Utang ruszył na patrol po najbliższej okolicy był zmęczony, ale był też głodny. Nie widział powodu aby nie spróbować uszczknąć coś z okolicznych zapasów.

Lekkim krokiem zataczał koła wokół stacji odchodząc coraz dalej i dalej.

"Cywilizowani" nie wiedzieli o tym że na pustyni jest jedzenie i woda. Musieli wszystko nieść ze sobą. On jednak wiedział. Wiedział że chociażby ten suchy badyl to tak naprawdę łodyga bulwy, która jest ukryta pod ziemią. Saperką wygrzebał kilka na które trafił w trakcie tej samotnej eskapady. Związał je i przytroczył do pasa.

Tak. Pustynia ukrywała pożywienie i nie łatwo było je znaleźć, ale było to możliwe.

Spędził poza lokum na tę noc dużo czasu. Ściemniło się. Widział sytuację w jaką się władował Sticky z daleka. Już skradał się, aby przebić kobietę modliszkowym ostrzem, jednak sytuacja się odmieniła i jakoś sanitariusz zdołał odwrócić wszystko na swoją korzyść. Kobieta była jednak dziwna - towarzyszyły jej duchy i mogło być to złym omenem. Utang nie pamiętał dokładnie jak rozpoznawać złe duchy, jednak nie wydawały się one zagrażać nikomu. Były tylko uciążliwe, tak mu się wydawało.

Kiedy więc Sticky zaprowadził kobietę do środka on spokojnie jeszcze stał na zewnątrz i rozglądał się czy to nie jakaś zmyłka lokalnych rajdersów czy innych szabrowników. Wydawało mu się że teren jest czysty.
Dostrzegł jednak w pewnym momencie samotnego człowieka idącego w kierunku stacji.
Utang skrył się pośród wraków i czekał, aż nieznajomy podejdzie bliżej. Nie zachowywał się podejrzanie, jednak lepiej móc w razie czego doskoczyć do takiego i go wykończyć zanim zrobi komuś krzywdę.
 
Stalowy jest offline  
Stary 24-02-2019, 21:20   #196
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Zrujnowana stacja benzynowa, noc.

Wszyscy

Tymczasowy dom - a raczej obozowisko - zostało szybko i skutecznie przygotowane przez byłych żołnierzy NCR. Szkolenie w Boot Camp Barstow nie poszło na marne, nawet po pół roku życia w Legionie. Pomimo blisko trzydziestu kilosów w trudnych warunkach i z obciążeniem, dawna Drużyna B na jakiś czas odstawiła zmęczenie na bok i zamieniła ten stosunkowo nietknięty, cudem nie zasypany piachem, w miarę zdatny do zamieszkania "dom" na małą "twierdzę". Stanowiska strzeleckie ze starych opon usytuowano przy wejściu i na dachu. Okna zabarykadowano starymi roletami i przesuniętymi regałami. Wnętrze uprzątnięto. Szroty posegregowano pod kątem przydatności. Rozpalono ognisko, upichcono kolację z przedwojennych puszek (wzbogaconą o sól Jinxa i bulwy Utanga), ułożono legowiska, rozbito namiot na dachu dla "snajperów", okolicę wysypano butelkami i puszkami.

W trakcie kolacji, Sticky wyszedł za potrzebą. Oddał mocz, zabrał kobietę. Tak po prostu. Przyszła sobie z Flower Mountain, gdzie miała swoje schronienie, by obejrzeć sobie "nowych". Z pewnością rzadko kiedy odwiedzali ją goście... a tym bardziej normalni ludzie, a nie Legioniści. W ramach sąsiedzkich relacji ona - Lulu Baxter - i Kitty uprawiali ze sobą seks na glebie zaraz za stacją.

Oczywiście Sticky miał "anioła stróża". Młody sanitariusz był w porządku gościem, ale był też rozchwiany emocjonalnie i doskonale wpisywał się w archetyp tego kolesia z ekipy, którego trzeba było mieć na oku - bo albo pobiegnie za spódniczką, albo na ratunek pokrzywdzonemu. Znając życie, jeszcze podzieliłby się sucharami z pierwszą lepszą rajderką z Pustkowi. Więc miał "ogon". Ogon, który z początku chciał usmażyć intruza jak tylko ten wyrósł jak spod ziemi i przystawił Sticky'emu ostrze do gardła. Ale William miał dość gadane, by uniknąć śmierci (po raz kolejny, najwyraźniej nazwisko zobowiązywało) i... sytuacja eskalowała. Wade Harris, czający się za winklem budynku nie wiedział, czy przypadkiem brwi nie oderwą mu się od twarzy i wystrzelą w górę, tak wysoko je podnosił na widok tego... zjawiska. Mimo to zachowywał pewien profesjonalizm i kamienną twarz, ogarniał wzrokiem okolicę, to mogła być pułapka. Jinxowi, który był zaraz za nim, dużo ciężej było zachować powagę. Tylko ostatnim wysiłkiem zdusił rechot i sprośne żarty, ograniczając się do spazmatycznie drgającej miny, sprośnych gestów i klepania Harrisa - któremu okazyjnie też drgały wargi. Był też Utang, który do sprawy podszedł bardziej podejrzliwie, starając się ocenić bladą kobietę ze wzgórza... i jej intencje.

Kiedy two little lovebirds zaczęli zbierać się do "wizyty u rodziców", "aniołowie stróżowie" szybko czmychnęli z powrotem. Kiedy Sticky przedstawił Lulu Drużynie B, Jinx i Harris dzielnie próbowali udawać zdziwienie (które wszak dość mocno udzieliło się pozostałym z ekipy, sprzątającym po kolacji)... ale wytrzymali może sekundę, a potem wybuchnęli sążnym rechotem.

Drugi tej nocy "incydent" - nie mniej ważny, acz bardziej poważny - trafił sie Utangisili, który patrolował okolicę i grzebał za kolejnymi bulwami na drogę. Dojrzał sylwetkę zbliżającą się do stacji. Człowieka. Był w skórzanym pancerzu - takim klasycznym, zielono-brązowym, z wojskowym sznytem. Był nieźle uzbrojony, ale wynędzniały, zapiaszczony i ledwo słaniający się na nogach. Na skraju śmierci z odwodnienia, wycieńczenia, może czegoś jeszcze gorszego. Szedł do stacji, najwyraźniej chcąc się tam zatrzymać. Widział go już Harris, mając na muszce M60 opartego o opony na dachu. Zbudził MJa i wskazał powód. Nawet nie musieli alarmować reszty ekipy, bo intruz narobił mnóstwo hałasu, powłócząc nogami po butelkach i puszkach... aż wreszcie zwalił się na asfalt z ciężkim łoskotem i klekotem ekwipunku. Wszyscy to słyszeli, wszyscy mieli okazję zobaczyć, zadziałać. Harris mruknął do MJa, by zgarnęli tego człowieka na ladę, by sanitariusze go obadali. Kapral miał zostać na dachu z erkaemem by obserwować sytuację, zamachał też do Utanga, kryjącego się pośród skał.

Wkrótce potem Drużyna B i Pani z Flower Mountain dowiedzieli się z majaków i pomruków spalonego słońcem, wytarganego wiatrem i wyniszczonego odwodnieniem oraz głodem człowieka, że nazywał się Archibald Brufford i był z jakiejś karawany, od jakiegoś Gizma. Był na skraju śmierci z wycieńczenia... ale żył, przeżył, miał szansę. Tym bardziej u trójki doświadczonych sanitariuszy bojowych w "luksusowych" warunkach.

Przed Malpais stracili trzech (a ostatecznie dwóch). W Malpais kolejnych czworo. Z pełnej czternastki dumnych żołnierzy Republiki Nowej Kalifornii została raptem połowa cudem ocalałych, zmęczonych i pokonanych przez wojnę straceńców, banitów, pogrążonych głęboko poza linią wroga. Teraz... przybyły posiłki. Dwójka. Wędrowcy, tacy jak oni, nie związani z Legionem. Mający doświadczenia z Pustynią Teksańską, z Morzem Wydm i niekoniecznie kochający się z Cezarowcami. Wydawali się być doświadczeni, twardzi, nie byle jacy. Stanowili też dwie dodatkowe gęby, które do ekipy mogły wnieść tylko swój głód, swoje pragnienie, swoją niepewność... ale też swoje umiejętności.

Czy to wystarczy?


Ruiny miasta Albuquerque, New Mexico, pięć dni później.

Szli, a droga międzystanowa numer czterdzieści była już prawie całkiem niewidoczna. Nieco ponad pięćdziesiąt kilometrów - tyle dzieliło ich ostatnie schronienie od niegdysiejszego największego miasta w rejonie. Albuquerque według legend było onegdaj istną metropolią w sercu pustyni, zrzeszającą ponad pół miliona mieszkańców, słynącą z przemysłu technologicznego. Swoje filie miały tam takie giganty jak Future-Tec, General Atomics International czy Lockreed Industries. W normalnych warunkach pokonanie takiego dystansu, nawet z obciążeniem, powinno zająć jakieś dwa dni. Zajęło ponad dwa razy tyle.

Z początku szło nieźle - pogoda dopisywała (czyli było nadal pochmurno), drogę było widać, okazyjne skały i ruiny pozwalały na chwilę odpoczynku w cieniu (jak tylko z wnętrza wygoniło się radkaraluchy, przerośnięte mrówy i inne robactwo), organoleptyka Pustkowia była jeszcze jako tako znośna - żeby nie powiedzieć klasyczna. W okolicy było jeszcze trochę roślin, które można było spożytkować na opał, żywność lub wodę. Tu i ówdzie Utang czy MJ Widzieli lokalny zwierzyniec - duże i małe modliszki, radskorpiony, z rzadka kretoszczury (odmianę z Pustkowi Mojave) i gekony (głównie zwyczajne z Mojave albo srebrne). Co ciekawe... stracili ogon. Obserwatorzy z Legionu odpuścili. Aż zwiadowcy z Drużyny B się upewnili. Najwyraźniej Odkrywcy mieli rozkaz śledzić ich tylko do pewnego momentu... albo dorwała ich fauna. Byli naprawdę wolni.

Ale co z tego, kiedy pogoda się pogorszyła już następnego dnia, dwadzieścia kilometrów dalej od regionu Laguna Pueblo. Silne wiatry niosące ze sobą tumany piachu i żwiru. I zaczęły się schody. Dosłownie, ale z piasku.


Międzystanówka nr 40 praktycznie zniknęła, podobnie jak wszelakie skały, rachityczne krzory, głazy, przydrożne wraki i ruiny. Były tylko jebitnie wielkie wydmy z piachu (czasem z suchego żwiru... czy nawet pyłu budowlanego) i równie głębokie niecki między nimi. I cholerne ruchome piaski. Pustynia jak w mordę strzelił. Jak Sahara, o której czytało się w starożytnych, rozsypujących się xięgach. Wiatr wzniecał na takim terenie "małe" burze piaskowe. Trzeba było się trzymać w kupie, uważnie wybierać miejsca postoju, czekać, wspierać, ratować życie. Nie było widać żadnej zwierzyny, żadnych roślin, nawet potworów nie było. Tylko wzgórza i wądoły z piachu. Sucha śmierć. Nawet nie tylko gorąca śmierć, bo zimna śmierć też. W nocy temperatura gwałtownie spadała - piasek nie wcale nie trzymał gorąca gromadzonego za dnia. Nie mieli termometra, ale amplituda musiała być paskudna - szczególnie w grudniu, kiedy Ziemia była z dala od Słońca. A woda i żywność schodziły, nawet mimo racjonowania.

Trudne warunki, konieczność znajdowania ścieżki, gwałtownie nachodzące i odchodzące burze - to wszystko spowolniło pochód do ślimaczego tempa. A to i tak było nieźle. Większość roku ten rejon był po prostu niedostępny z powodu piaskowych sztormów.

Mieli jednak wciąż nadzieję. Chcieli poruszać się skokami. Ten skok miał być do następnego schronienia. O ile przydrożne wsie były zasypane razem z drogą, to już ABQ było tak wielkim miastem, że...

...że wreszcie je ujrzeli, z jednej z wyższych wydm, w południe piątego (czy tam szóstego) dnia od opuszczenia Malpais. Z wrażenia opadły im szczęki... i nadzieje. Albuquerque było w ruinie, owszem, ale jakiej. Miasto było... prawie całkiem zasypane. Wieżowce do połowy lub prawie całości zakryte morzem piachu, Morzem Wydm. Niska zabudowa całkiem niewidoczna, tak samo jak drogi, a nawet estakady. Między zrujnowanymi, do cna wypalonymi kikutami wieżowców majaczyły olbrzymie otchłanie - kaniony z betonu, metalu i piachu.

Z oddali słyszeli rumor osypujących się lawin piaskowych. Klangor zderzających się metali. Wizgi, wycia i jęki wiatru mknącego kanionami, jakie mogła stworzyć tylko Apokalipsa. Wycia, które przypominało wycie potępionych. Tym razem brzmiało i wyglądało to inaczej, ale Drużyna B nie miała złudzeń.

Styks może i wysechł... ale powrócili do głębin Hadesu. A może nigdy z niego nie wyszli? Może to było głębiej. Tartar.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EaRiY7WkMhw[/MEDIA]
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 01-03-2019, 22:50   #197
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację


Noc na stacji.
Igła, Max


Igła weszła do namiotu. Była zmęczona, a reszta najwyraźniej bardzo chciała pełnić warty. Udało się jej zgarnąć nieco brudu z ciała jakimś używanym bandażem. Nie była to kąpiel ale chociaż odrobinę poprawiła jej nastrój. Wrażenie swędzącej skóry zniknęło i była szansa na to, że uśnie. Może warto było skorzystać? To był długi dzień, każdy będzie spał po nim mocno i może… może jej koszmary nie będą nikomu przeszkadzać? Zobaczyła leżącego pod kocem Maxa, więc ułożyła się z boku by zajmować jak najmniej miejsca i przykryła kocem. Przyglądała się jak Lucky oddycha. Jego spokojnej, ale i zmęczonej twarzy. To był trudny dzień, a kolejne… mogą być tylko gorsze. A jednak wierzył, że wróci do NCR. Igła uśmiechnęła się. Tak bardzo chciała w tym pomóc i jemu i reszcie. Sprawić by oni wszyscy znów mieli normalne życie… dom…

Cytat:
- Nat… Nat… - Zobaczyła biegnące w swoim kierunku Daniela. Młodszy brat jak zwykle był cały umorusany jakimś błotem. - Zobacz co znalazłem. - Biegł z jakimś kamykiem w jej stronę i się potknął. Podbiegła do niego by go objąć. Z oczu brata płynęły łzy… zawsze był taką beksą.
Natalie otarła twarz po której spłynęła niekontrolowana łza. Nie powinna płakać… to odwadnia. Skupiła ponownie wzrok na twarzy Maxa. Ciekawe czy też miał rodzinę? Czy wypadało by spytała? Czy miał przyjaciół tam w NCR? Partnerkę? Ostrożnie sięgnęła dłonią do piersi mężczyzny. Poczuła jak ta się delikatnie porusza. Nie przeszkadzał mu jej dotyk? Powiedział, że jakby co zareaguje, prawda? Wpatrywała się w swoją dłoń. Tak bardzo chciała w końcu spokojnie przespać noc. Mieć choć chwilę wytchnienia.

Cytat:
- Maleńka co się tak tulisz? - Głos Chrisa dobiegł gdzieś z góry. Natalie wtulała się w pierś swojego dawnego pacjenta. - To mnie uspokaja. - Mruknęła cicho nie zmieniając pozycji. Poczuła jak męska dłoń objęła ją i docisnęła do siebie ich ciała.
Myślała… że już o tym zapomniała. Powoli przysunęła się do mężczyzny. Milimetr po milimetrze skracając dystans, aż jej głowa oparła się na piersi Maxa. Na chwilę wróciły wspomnienia Denver… ci wszyscy mężczyźni, trzymający ją wbrew jej woli… biorący to co według nich się im należało. Lucky taki nie był… był towarzyszem broni… nie traktował jej jak niewolnicy. Czuła jak jej ciało się odpręża i po raz pierwszy od kiedy Chris wyruszył na front usłyszała bicie serca… po prostu leżąc… odpoczywając, a nie upewniając się, że ktoś żyje. Miarowy rytm uspokajał jej myśli. Przysunęła się mocniej przywierając do Luckiego całym ciałem. Był… ciepły… Czuła jak jej powieki stają się ciężkie, a głowę wypełnia charakterystyczny odgłos. Będzie dobrze… to był ten jedyny moment, gdy była w stanie w to uwierzyć. Ta krótka chwila gdy czuła się bezpieczna. Pozwoliła oczom zamknąć się, a świadomości odpłynąć w pierwszy od kiedy opuściła NCR. Poczuła jak po policzkach ponownie spłynęły jej łzy, ale teraz były to łzy radości. Choć przez chwilkę było dobrze… jeszcze sekunda… minuta… jeszcze tylko chwilkę.
Max oddychał ciężko, zmęczony po całym dniu marszu, brudny od pyłu postkowi. Leżał pod rozpiętym na płasko płótnie namiotowym, które Natalie podwędziła ze składów legionu. To było sprytne z jej strony, bo w razie deszczu raczej nie ryzykowali zmoknięcia, a w razie skwaru namiot dosyć dobrze ocieniał, dając jednocześnie dopływ powietrza, jeśli rozpięło się go niczym okap lub płócienny daszek, do czego wystarczyło garść sznurka i jedna, porządna tyczka. Ta, zrobiona z resztek starej ramy od łóżka, wklinowanej w spękany beton dachu znakomicie spełniła swoje zadanie. Leżąc na boku, z zamkniętymi oczami wsłuchiwał się w odgłos wiejącego wiatru i łopoczącej nad nim płachty. Poczuł jej zapach, kiedy ułożyła się obok niego. Wspomnienia z NCR wróciły. Poczuł jak jej ręka dotknęła jego piersi, jak dziewczyna wtula się w niego. Tym razem rzeczywiście się uśmiechnął, ale rozumiał, przez co mogła przejść. Być może potrzebowała odrobinę bliskości? Kto jej nie potrzebował? Ostatnie miesiące to był jeden wielki koszmar. Zabijanie, arena, potem znów rzeź w Malpais. Hektolitry przelanej brutalnie krwi. Sam nie wiedział, dlaczego pierwsze co pomyślał jak Sticky przyprowadził tą kobietę a Utang tego drugiego biedaka było rozwalić biedaka, zabawić się z kobietą a potem ją kropnąć. Brutalność ostatnich miesięcy wybijała z niego wszelkie ludzkie odruchy. Stawał się tym, czego uczono go nienawidzić. Stawał się raidersem i zaczął myśleć jak raiders. Ci zaś, byli niczym więcej niż tylko pustynnymi drapieżcami. Poczuł przez moment falę wstydu, a dotyk Igły spowodował, że po chwili poczuł się nieco pewniej. Bezpieczniej. Otulił kobietę ramieniem, chłonąc jej ciepło i zapach, i pozwolił jej odpoczywać. Sam też najwyraźniej tego potrzebował bo powoli uspokajał oddech.
Igła na chwilę zesztywniała w ramionach mężczyzny. Bała się, że ją odepchnie i ta cudowna chwila się skończy, ale… nie zrobił tego. Słyszała jak jego oddech i serce się uspokajają i sama znów zaczęła się rozluźniać. Pozwolił jej! Pozwolił jej się przytulić. Zacisnęła dłonie w pięści, ściskając jego koszulę i uśmiechając się jak głupia pozwoliła sobie na sen.


Obudził ją rumor który zapanował nagle na zewnątrz. Chyba mężczyzna, którego opatrywała się obudził. Powinna zejść do niego i sprawdzić czy wszystko w porządku. Tylko… było jej dobrze. Zadarła głowę by spojrzeć na śpiącego Maxa i uśmiechnęła się ponownie. Wieki nie spała tak dobrze… nie była pewna czy w ogóle spała od kiedy wyruszyli z obozu szkoleniowego i nagle odzyskała siły, których nawet się po sobie nie spodziewała. Powoli wysunęła się spod męskiej ręki i nachyliła by pocałować Maxa w policzek.
- Dziękuję. - Nie chciała go budzić, więc odezwała się cicho. Skoro jeszcze nie ruszali powinien skorzystać ze snu. Powoli wygramoliła się z namiotu i ruszyła w kierunku zejścia z dachu. To tam dotarł do niej głos Kittiego
-Uwaga, budzi się



Postój na pustyni.
Igła, MJ


Igła opadła na ziemię. Postój… przerwa w tym piekle. Nie mogła się się już doczekać zmroku. Ułożyła zebrany po drodze opał i zabrała się za przygotowania do zrobienia posiłku, starając się skupić na tych niezbędnych do przetrwania czynnościach. Jeszcze tylko chwila. Zrobi posiłek… wszyscy zjedzą… sprawdzi stare opatrunki… oczyści się jak zwykle suchym bandażem i… może będzie mogła się przespać.
MJ odłożył niesione przez niego pakunki tuż obok Igły. On również czuł w kościach trud całodziennego marszu. Wypalona słońcem i smagana suchym, nieznośnym wiatrem pustynia wszystkim dawała się ostro we znaki. Spojrzał na bladą i wycieńczoną sanitariuszkę, powoli, jakby z niechęcią, zbierającą się do przygotowywania kolacji dla strudzonej karawany.
- Pomóc ci? - zapytał.
Natali obejrzała się zaskoczona na zwiadowcę i uśmiechnęła ciepło.
- Jeśli chcesz… będę naprawdę wdzięczna. - Zrobiła obok siebie miejsce i powróciła do przerwanego wydobywania jedzenia. - Jak się czujesz? Nic cię nie boli?
MJ skrzywił się ze zniecierpliwieniem.
- Drobiazg. Rana się dobrze goi... - spojrzał na Igłę nieco cieplejszym wzrokiem. - Dzięki tobie. - dodał. Ogarnął spojrzeniem rozpakowywane przez Natalie wiktuały. - To co dziś jemy? - zapytał.
Igła przytaknęła ruchem głowy.
- Ten upał i piasek nie służą ranom. Łatwo o infekcje. Jakby ci to zaczęło doskwierać, to daj znać… na wstępnym etapie wystarczy przemyć. - Igła przeglądała puszki i opakowania. - Chcę wybrać mniej słone rzeczy… tamte dłużej wytrzymają… a teraz sól nie będzie potęgować pragnienia…. Mamy mało wody.
- A ja słyszałem, że sól na pustyni też jest potrzebna - odparł z chytrą miną Martin. - Zatrzymuje wodę i nie pozwala się odwodnić, poza tym uzupełnia niedobory soli w organizmie powstające wskutek pocenia. Ale masz rację w jednym, trzeba najpierw spożytkować to, co najszybciej się zepsuje w tym upale. - MJ uważnie obejrzał rozłożoną przed nimi żywność. - A wody musimy po prostu poszukać. Na pustyni też się da, tylko zwykle jest głębiej w ziemi - dodał otwierając nożem jedną z puszek.
- Bez soli jeść nie będziemy… te konserwy nie przetrwałyby gdyby nie były osolone. - Natalie podała mężczyźnie jeszcze kilka puszek i zabrała się za rozpalanie ognia. - ech… gdyby nie ten piasek i wiatr… pewnie można by znaleźć więcej po drodze. - Igła podkuliła nogi przyglądając się rozpalającym się płomieniom. - Pewnie dobrze by było zjeść nieco świeżego mięsa… może będzie ciut lepiej i uda się coś upolować… jest nas za dużo.
- Masz na myśli tych nowych? - MJ rzucił podejrzliwe spojrzenie w stronę Baxter i Brufforda. - No cóż, przypałętali się, to i są. Nikt nie pytał mnie o zdanie. Mam nadzieję, że przydadzą się do czegoś więcej niż żarcie i spanie.
- Fajnie jest komuś pomóc. - Igła starała się nie dopuszczać do siebie złych myśli. - Umieściła zawartość otwartych już puszek w zdobycznym garnku i zaczęła ją mieszać. - Sticky jest w lepszym nastroju… nawet pomógł przy Archibaldzie.
MJ wykrzywił twarz w czymś, co od biedy można było uznać za uśmiech.
- Widziałem. Szybko się pocieszył po tej swojej Liwii, co? - parsknął śmiechem. - Przynajmniej podziałało i przestał się nad sobą użalać. Jedna korzyść.
-Najwyraźniej tego potrzebował… - Igła uśmiechnęła się do MJ'a. - Cieszę się gdy wszyscy jesteście w formie to sprawia, że nabieram nadziei na to, że uda nam się przetrwać.
MJ uśmiechnął się nieco szerzej.
- Jeśli będziemy trzymać się razem... i jeśli dalej będziesz o nas tak dbać, to przetrwamy na pewno. - popatrzył na Igłę wzrokiem, w którym nadzieja szła o lepsze z podziwem. - Najlepsza opieka medyczna po tej stronie Mojave... czy coś takiego. Zaskakujesz mnie coraz bardziej.
Natalie zaśmiała się cicho.
- Chyba nie robię nic co mogłoby być zaskakujące. - Dorzuciła resztę puszek i wrzuciła do tego makaron, mając nadzieję, że sos z mięs wystarczy by doszedł. - Do tego na pustyni… nie przeżyłabym bez was.
- Nikt sam nie przeżyje na pustyni. Dlatego właśnie trzymamy się razem - odparł MJ. - Ale ty robisz coś więcej... sprawiasz, że ta egzystencja staje się... - chwilę szukał odpowiedniego słowa. - ... znośniejsza. - zakończył wreszcie i zajął się mieszaniem puree w proszku z wodą.
- Tak bardzo… chciałabym wam ugotować prawdziwy obiad. Podać własne wino… - Igła rozmarzonym wzrokiem wpatrywała się w ognisko. - Podać wam jedzenie do stołu.
- Daj spokój - zaśmiał się MJ, żartobliwie trącając Igłę łokciem pod biodro. - A teraz to niby co robisz? Przyrządzasz nam królewską ucztę, fakt, że z tego, co mamy pod ręką, ale zawsze. Coś do picia też się znajdzie i nie musi to być Atomowa Pędzonka z baru w Broken Hills, żeby było fajnie. Jeśli ktoś będzie narzekał na Twoją kuchnię, wyślij go do mnie, a ja mu wytłumaczę, dlaczego nie powinien narzekać. Grubszym końcem buta! - naburmuszył się groźnie, ale żartobliwie. Wyglądało to niesamowicie karykaturalnie, biorąc pod uwagę, że niegdyś bujna czupryna zwiadowcy zaczynała już gdzieniegdzie odrastać.
- Mam nadzieję, że mi się nie oberwie ale… to nie jest coś czym chciałabym was karmić. Mama uczyła mnie gotować i choć nie jestem tak dobra jak ona… - Igła zaśmiała się. - Uwierz po moim placku nie chciałbyś jeść niczego innego.
MJ uśmiechnął się konspiracyjnie do Natalie.
- To może kiedyś pokażesz mi, jak się pichci to cudo? W mojej rodzinie też trochę stałem przy kuchni. Steki z bramina umiem ponoć smażyć najlepiej z całej rodziny. - urwał. - Rodzina... ciekawe, czy kiedykolwiek do nich wrócimy. - młody zwiadowca utkwił nieobecny, zamyślony wzrok w płomieniach tańczących pod bulgoczącym kotłem.
- Ja nie mam do czego i kogo wracać… - Igła zawahała się. - Jesteście moją jedyną rodziną. Ty… Max. - Skupiła wzrok na Lucky'im. Czy MJ wiedział, że śpi z Maxem… pewnie tak, namiot był jeden. Ludzie wchodzili do niego i wychodzili. Zarumieniła się lekko i zamieszała w kotle. - Chcę jakoś wam pomóc.
- Pomagasz. Nawet bardziej, niż można by chcieć czy oczekiwać. - uspokoił ją MJ. - I nawet nie wiesz, jak bardzo jesteśmy ci wdzięczni. No, przynajmniej ja. I pewnie paru innych. - zerknął na kocioł. - No, chyba gotowe. Wal w patelnię, niech się wiara schodzi na michę. - zawołał ze śmiechem, przywołując koszarowym słownictwem dawne czasy rekruckiego szkolenia w Camp Barstow.
Igła wyjęła naczynia.
- Rozdam miski… zrobię przy okazji wywiad czy wszyscy dobrze się czują. - Zaczęła ostrożnie nakładać jedzenie i podała pierwszą porcję MJ’owi. - Dziękuję. Naprawdę ratujesz mnie… moją głowę. Tak bardzo brakuje mi w tym wszystkim normalności.
- Nie ma za co - odparł pogodnie MJ. - Ty pomagasz mi, ja tobie. Każdy orze, jak może. - zanurzył łyżkę w misce i spróbował zawartości. - Hej, to jest całkiem niezłe! No jak ty tak potrafisz ugotować żarcie z puszki, to już nie mogę się doczekać tego twojego placka!
- Więc postaram się go zrobić gdy tylko dopadniemy składniki… kto wie może i stół tam będzie.
- Igła podniosła się z dwoma porcjami jedzenia. - To ruszam na lekarski wywiad.
- Powodzenia
- MJ mrugnął do niej znad parującej miski z jedzeniem. - I jeszcze raz dzięki.
Natalie uśmiechnęła się ciepło do mężczyzny i ruszyła rozdać jedzenie.


Myślała, że było źle. Że nie ma nic gorszego niż słońce i piach… Myliła się. Ledwie dostała zastrzyk energii. MJ w nią wierzył… miała… przyjaciela… Po raz pierwszy od dawna sypiała. Już myślała, że świat może być malowany trochę przyjemniejszymi barwami i wtedy…. Przyszedł wiatr.



W połowie drogi.
Igła, Max


Igła była wykończona. Miała serdecznie dość piachu we włosach… ubraniu… tych ostrych drobinek, zdających się wciskać w każdą najmniejszą szczelinę. Chłopaki rozbijali namiot i przygotowywali miejsce na nocleg, a ona jak zwykle zabrała się za przygotowanie posiłku. Zerkała na horyzont w każdej chwili spodziewając się nawrotu wiatru. Czy był sens by rozpalać ognisko? Powinni zjeść coś ciepłego… to dobrze robi dla głodnego organizmu. Powinna się postarać… mieli mało jedzenia, mało wody, dobry podział racji mógł zagwarantować im przeżycie.
Wymęczona rozpaliła ognisko, którego na szczęście nie ugasił wiatr i po chwili przygotowała strawę dla ich niewielkiego oddziału. Patrzyłą jak słońce zachodzi i tylko odliczała minuty do chwili aż zrobi się chłodniej i będzie się mogła położyć. Może obok Maxa… może znów prześpi noc i będzie miała siły na jutro? Bała się co będzie gdy przywyknie do tego stanu. Co będzie gdy tego potem zabraknie i znów zostanie sama.
Nie mogła o tym myśleć. Musiała mieć siły by im pomóc. Igła powoli rozniosła wszystkim miski z posiłkiem, po czym sama ruszyła z dwiema w kierunku siedzącego na uboczu Lickiego. Była ciekawa czy chłopaki też komentują między sobą ich wspólne sypianie, tak jak wybryk Lulu i Kittiego.
- Mam jedzenie. - Uśmiechnęła się do Maxa i podała mu miseczkę. - Mogę się dosiąść?
- Jasne. Dzięki. Chyba...dawno tak się nie wyspałem - uśmiechnął się biorąc od niej miskę. W jakiś sposób to było bardzo miłe, bo po raz pierwszy od dłuższego czasu ktoś się nim zaopiekował. To było aż tak miłe, że aż niezręczne, bo uczucie to, odzywające się gdzieś w żołądku, przechodziło gwałtownym skurczem aż do gardła, i prawie wyciskało łzy z oczu. Aby nie całkiem nie rozkleić, Max musiał opuścić głowę i wziąć kilka szybkich łyżek z miski, i dopiero to pozwoliło mu na opanowanie tego całkiem miłego uczucia.
Igła przysiadła się blisko i sama zanurzyła łyżkę w jedzeniu. Było jej… dobrze.
- Ja też… już nie pamiętam kiedy ostatnio. - Powoli poruszała łyżką w jedzeniu zerkając na mężczyznę. Czy Max się naje taką porcją… mężczyźni powinni jeść więcej. Martwiła się i to nieco odbierało jej apetyt… w sumie była mała nie musiała tyle jeść. - To chyba tylko dzięki temu daję radę iść.
- Zawsze dobrze spałem. Aż do czasu Cottonwood Cove i tej draki z legionem - przyznał Max na chwilę wgapiając się w horyzont.
- Ja… chyba nigdy… - Igła zaczęła jeść pomału. Była głodna… ta pustynia.. te wypełnione piaskiem piekło dobijało ją i tylko fakt że delikatnie dotykała ramieniem ręki mężczyzny jakoś ją uspokajał. - Od.. kiedy zginęła moja rodzina, mogę spać tylko tak.. przy kimś. Rzadko się tak da, więc… - Mówiła cicho tak by tylko Max mógł ją usłyszeć.
- Pewnie ci ciężko. Facet, czy rodzina? Siostra? - zainteresował się Max, choć lekko poczerwieniał, pytając ją tak wprost o rzeczy, które normalnie powinny być zarezerwowane dla przyjaciół. Z drugiej strony, siedzieli na uboczu, delektując się...cóż, po prostu siedzieli i starał się nie myśleć co jest w misce.
- Rodzice i brat… moi.. partnerzy też poszli na front. - Igła spróbowała się uśmiechnąć, ale niezbyt jej to wychodziło. - Ta wojna wszystkich zabiera. - Zastukała łyżką o puste dno i odstawiła miskę na bok. - A teraz… koszmarów jest tylko więcej, każdy dzień to tylko pożywka dla głowy… i tej chorej wyobraźni. Już myślałam, że oszaleję.
- Mi wojna zabrała ojca. Potem umarła mama, właściwie dlatego, że ja i brat byliśmy gówniarzami i nie miał kto bronić farmy. Potem musiałem przenieść się do miasta i utknąłem w armii. I teraz sam nie wiem, czy brat sobie radzi, czy żyje...gdzieś tam w NCR. Więc chyba tak...wojna zabiera wszystkim i wszystkim - pokiwał głową ze smutkiem, zwierzając jej się, choć bardzo mocno skrócił opowieść. Na szczegóły mieli jeszcze czas. Mnóstwo czasu - a jak ty się w to wplątałaś? W to szaleństwo? - zapytał patrząc na dziewczynę.
- Po tym wypadku.. ataku.. przeniesiono mnie do szpitala i tam się ostałam. Ludzie w szpitalu byli trochę jak nowa rodzina… pacjenci jak kuzyni, którzy wpadają na chwilę. - Igła zerknęła na Maxa. - Chciałam być ze swoją rodziną… pomagać tam gdzie jestem naprawdę potrzebna… a potem się nieco popsuło. Choć… chyba nadal się do czegoś przydaję.
- Tu? Nawet na pewno. Połatałaś nas całkiem fachowo - przyznał Max - mnie ciekawi, jak NCR mogło wysłać wykwalifikowanego medyka na wojnę, mając tylu sanitariuszy - zapytał patrząc się ciekawie na medyczkę.
- Nie wiem czemu przyjęto moje zgłoszenie… może dlatego, że ojciec był wojskowym? Nie wiem. A czemu wysłano osobę pracującą w laboratorium? Osobę o wszechstronnej wiedzy? - Uśmiechnęła się ciepło do Maxa.
- Cóż, wstyd przyznać, ale jak zgłaszałem się do wojska NCR, to akurat nie pracowałem już w laboratorium. Tam nosiłem jedynie skrzynki, więc nikt nie traktował mnie jak naukowca. W końcu przyłapano mnie, jak sam zacząłem mieszać jakieś chemikalia i pani Decker, taka gruba rybka w zarządzie kazała mi iść precz. A armia potrzebowała ludzi, choć nie naukowców. Po co zresztą mózgol w armii, jak tam trzeba było jedynie glancować beczki, stać na baczność i słuchać takiego buca jak Harris. Łatwizna. Ale miałem kilka książek i sobie czytałem w spokoju...dobre czasy - westchnął Max patrząc na horyzont.

Igła przyglądała się mu przez chwilę po czym spojrzała w tym samym kierunku co Max opierając głowę o jego ramię.
- Według mnie jakby w armii było więcej takich mózgoli… to może mniej osób ginęłoby głupio. - Lekko przymknęła oczy czując jak jej ciało znów się odpręża. - Co ciekawego starałeś się wtedy umieszać? Jak cię przyłapano?
- Pracowałem nad miksturą która działałaby na kretoszczury. Zdaje się, podpieprzyłem z magazynu jet, próbki psycho, takich narkotyków co to szprycują się nimi raidersi. Zmieszałem z Abraxo Cleanerem, aby poślizg miało - wyjaśnił recepturę - ale zaczęło śmierdzieć. Być może coś nie zareagował jak trzeba i mnie nakryli z tym, niemalże z probówką w dłoni - zaśmiał się z własnego niepowodzenia - ale mina pani Decker była bezcenna.
Igła zaśmiała się.
- I jak to miało na nie działać? - Otworzyła oczy by zerknąć na Luckiego. - To głupio z ich strony, że nie wykorzystywali twojego potencjału.
- Potencjału? Widzieli zmarnowaną chemię, która jest kosztowna - wyjaśnił Max - życie ma małą wartość, szczególnie, jeśli jest to niewykwalifikowany robotnik, farmer który włamuje się do laboratorium i kradnie chemię… - Max wyjaśnił tok rozumowania decydentów NCR
- Brzmisz jakbyś lubił czytać… eksperymentować. Może gdyby pozwolili ci pracować naukowo byś nie wykradł tej cennej chemii, ale… wierzę, że nie chcieli kształcić jakiegoś chłopaka ze wsi. - Igła westchnęła ciężko. - Ja też nie jestem wykształconym lekarzem… wszystko co wiem to praca w szpitalu, którą dawano mi tylko dlatego, że to wybudzało mnie z otępienia.
- Otępienia? - zainteresował się Max
- Podobno zapadłam w śpiączkę po ataku na mój dom. - Igła jeszcze ściszyła głos. - Nie pamiętam… były tylko przebłyski. Mam te koszmary.. ale… któregoś dnia pomogłam jednemu pacjentowi… podobno po prostu wstałam z łóżka… pomogłam mu coś odkrztusić i znów odpłynęłam. Nic ciekawego.

Max nie naciskał dłużej. I tak był wdzięczny losowi, że mógł z kimś normalnie porozmawiać.
- To było bardzo fajne pomagać innym, a po ataku jakoś… przestałam reagować na krew i te wszystkie obrażenia. - Natalie spróbowała nadać swojej wypowiedzi trochę lżejszy ton. - Im więcej pomagałam tym więcej do mnie docierało i więcej zapamiętywałam, więc wszyscy mnie uczyli. - Zaśmiała się cicho. - Chyba traktowano mnie jak maskotkę. Dlatego… trochę się cieszę, że są inni sanitariusze, cały czas martwię się, że mogę się okazać zbyt słaba w tym co robię.
- Oj, nie odniosłem takiego wrażenia. Łatasz lepiej niż Sticky. Delikatniej. I rany nie ciągną tak mocno jak po sanitariuszu - zapewnił z przekonaniem Max.
- Chętnie bym je obejrzała… w sensie szwy. Trochę niepokoi mnie, że tuż po szyciu idziecie w tym upale. - Igła zerknęła z troską na ramię mężczyzny. - Do tego ten piach… jak powchodzi pod nici… po takich ranach powinno się odpoczywać.
Max przytaknął i zdjął metalowy pancerz, który istotnie zaczął mu już doskwierać w tym upale tak bardzo, że nawet obwiązał go swoją kamizelką od góry, aby mniej się nagrzewał od słonca. Syknął z bólu, odsłaniając krwawy strup.
- Mówiłam, żebyś uważał… - Natalie sięgnęła ostrożnie do rany mężczyzny i delikatnie odgarnęła kilka przyklejonych ziarenek piasku. Z trudem odnajdywała swoje szwy, jednak na szczęście wydawały się być całe. - Nie ropieje… pewnie wystarczyłoby to dokładnie przemyć i założyć lepszy opatrunek. Ech gdybyśmy tylko mieli więcej wody… pewnie wszystkim przydałoby się kąpiel.
- Ciężko uważać w takich warunkach. Zbroja obciera, w dodatku się nagrzewa. Ale w razie czego, chociaż mi dupska nie odstrzelą - zaśmiał się - kąpiel...taak. Możnaby nawet zabić za kąpiel, w tych okolicznościach. O ile byśmy wszystkiego nie wypili.

- Chodź w namiocie mam torbę. Spróbujemy to nieco ogarnąć. - Igłą podniosła się zbierając miseczki. - Mogłabym też zerknąć na tamten szew na nodze.
- Jaki szew na nodze? - zdziwił się Max. Sam nie wiedział gdzie i kiedy go tam postrzelili, ale wszystko w Malpais działo się tak szybko, że mógł nawet nie zauważyć ran. Chyba, że chodziło o ranę jeszcze z areny, ale wiedział, że tamta powinna się była już nieźle zrosnąć. Chyba, że rana na przedramieniu. Po dłuższym zastanowieniu jednak, i podsumowaniu, że ostatnio praktycznie nie brakowało kończyn, którym coś by dolegało postanowił jednak oddać się w ręce pani doktor - Cóż, pani doktor mówi, pacjent słucha.
- Ach.. nie pamiętasz? Zemdlałeś jak cię szyłam. - Igła zaczekała aż mężczyzna zgarnie swoje rzeczy i ruszy za nią do namiotu. - Trochę się martwiłam o to, bo niedługo po zabiegu była ta cała akcja z legatem… to bieganie po schodach… bałam się by się to wszystko nie porozłaziło. To była głęboka rana, musiałam zrobić szew dwuwarstwowy. Hm… chyba w sumie dobrze, że wtedy straciłeś przytomność.
- Działaj - uśmiechnął się Max, podwijając nogawkę spodni aż pod same udo
Igła zaśmiała się i przesunęła po udzie mężczyzny mniej więcej od jego pachwiny do kolana.
- Rana była taka. Pamiętasz? Pytałam czy mam ciąć spodnie. - Przysiadła na podłodze namiotu i wydobyła alkohol do odkażania zerkając ile im go jeszcze zostało. - ale jak nie chcesz… to nie musisz się rozbierać. Skoro cię nie boli chyba… chyba wszystko jest ok.
Max niemal się wyprężył, czując jej dotyk - wolałbym, byś nie cięła spodni. Poczekaj chwilę - zdjęcie połatanej i niemal sztywnej od piasku pustyni garderoby nie zajęło wiele czasu - och, jak ulga. Chyba obwinę sobie spodnie dokoła pasa. Przynajmniej wiatr jest przyjemny… - westchnął - jak ty sobie radzisz w tym upale?
Igła zarumieniła się.
- Niezbyt sobie radzę… - Dłoń sanitariuszki zaczęła pomału wędrować bo starym szwie. Nieco się rozszedł, ale wychodziło na to, że ciało sobie z tym poradziło. Igła sięgnęła po nóż i rozcięła supełek na nici by ją wyjąć. - Wymykam się na chwilkę wieczorem by choć na chwilę zdjąć te ciuchy… no i wytrzeć się bandażem…. Trzeba tylko zawsze uprzedzić Harrisa by mi darował podglądanie jak w przypadku Kittiego.
- A skąd wiesz, czy Harris nie podgląda? - zachichotał Max
- Mogę… mieć tylko nadzieję. - Igła zaczęła pomału wyciągać nić z uda mężczyzny. Przypominało to nieco dziwne łaskotanie. - Nie wytrzymałabym cały czas w tym stroju, ale… i tak nie rozbieram się zupełnie.
Max pokiwał głową, notując w pamięci, aby pilnować Harrisa - Now wiesz...nikt tu dawno nie miał kobiety. Takiej prawdziwej… - zauważył Max lekko uśmiechając się - lepiej nie odchodzić daleko
Igła odłożyła na bok zużytą nić i podniosła się by zabrać się za przemywanie ramienia mężczyzny. Czuła jak jej policzki palą… nawet nie była pewna czy powinna rozmawiać w ten sposób z Maxem, choć… fajnie było w końcu się przed kimś otworzyć.
- A niektórzy… dawno nie mieli mężczyzny… takie prawdziwego. - Mruknęła ni to do siebie ni do niego, ostrożnie zdejmując resztki piachu ze świeżych ran.
Tym razem to Maxowi czerwieniały uszy. Spokojnie jednak siedział i starał się zachować powagę, choć niezbyt dobrze mu to wychodziło, czując dotyk zwinnych palców Igły.

Natalie wzięła kawałek bandaża i zaczęła ostrożnie przemywać rany starając się nie zużyć zbyt dużo alkoholu.
- Przepraszam… nie powinnam tego mówić. - Czuła się dziwnie. Nagle mimo iż wykonywała te same co zwykle czynności, stały się one niepokojąco przyjemne. - Po Denver chyba już nie zasługuję na coś takiego… już nie będzie normalnie.
- Nie mów tak. Każdy na to zasługuje...to nam odebrano, i po to uciekamy, aby to odzyskać. Tam myślę - powiedział cicho Max patrząc przez chwilę w oczy Igły.
Igła pokręciła głową.
- Wytresowali mnie… nawet teraz robi mi się potwornie gorąco, choć… to tylko przemywanie ran. - Dziewczyna czuła jak łzy zbierają się jej pod powiekami, ale starała się trzymać w kupie. Nie powinna się rozklejać przy chłopakach. Potrzebowali wsparcia, a nie kolejnego Kittiego. - Jestem już niezdatna do normalnego życia… legion może sobie pogratulować.
- Nie wierzę w to. Legion Cię nie złamał. Uciekliśmy i żyjemy. Jeśli dotrzemy do jakiejś cywilizacji, będzie można żyć normalnie. Zacząć. Od nowa. Tylko to trzyma mnie jeszcze przy życiu i każe iść naprzód - powiedział cicho Max.
Natalie poczuła jak po jej policzkach zaczynają płynąć łzy. Pochwyciła dłoń mężczyzny i ułożyła ją między swoimi piersiami by mógł poczuć jej, chcące wyrwać się z piersi, serce.
- Max… oni mnie gwałcili. Przez pierwsze tygodnie nie dawali mi spać… non stop mnie ktoś brał.. dotykał… byleby tylko moje ciało zaczęło reagować „jak należy”. Miałam jęczeć, poruszać się… wszystko by zaspokoić legionistów. Pozwolili mi zasnąć dopiero gdy zaczęłam spełniać te żądania… a potem przyszli klienci… - Zacisnęła palce na męskiej dłoni. - … złamali mnie. Ja… ja pomogę wam dotrzeć… w jakieś bezpieczne miejsce… ale… - Przez chwile poruszała wargami nie mogąc wypowiedzieć słów. Chciała by ją posiadł… Tak długo już pragnęła by ktoś to zrobił. Jej ciało domagało się pieszczot, a ona ignorowała je tak jak ból, głód… pragnienie. Puściła dłoń mężczyzny. – Ja… przepraszam ciebie.. nie powinnam. Przepraszam.
- Ciii, już dobrze. Nic ci nie grozi...tamto….już się skończyło - Max objął Igłę i pozwolił jej się wypłakać i wyrzucić z siebie to, co ją gryzło. Brzydził się legionem, i widział jego ofiary. Pragnął zemsty na pierwszym napotkanym legioniście za to, co zrobili Igle i Lucy. Wiedział, że dostanie swoją szansę. W końcu popatrzył na dziewczynę, wtuloną w jego pierś - Będzie dobrze. W porządku? - zapytał lekko uśmiechając się.
Igła przez chwilę nie wiedziała co ma zrobić. Niby Max ją ostatnio często przytulał… ostrożnie objęła go i pozwoliła łzom płynąć. Tyle już trzymała to w sobie, że zdawało się, jej czasem iż to nie zmęczenia, a ten ciężar utrudnia jej oddychanie. Gdy łzy przestały płynąć podniosła głowę i uśmiechnęła się. - Tak… już jest lepiej.
- Mi też ulżyło. Dobrze jest czasem pogadać, co nie? - uśmiechnął się i żachnął się - oj, spodnie - tym razem zaczerwienił się, i rzucił się aby ubrać swoje portki. Jakoś sytuacja stała się bardzo intymna, i nie chciał uchybić Igle, prowokując ją nagością czy nachalnością.
- No i patrz...sam na sam z dziewczyną, i już bez spodni. Ale ze mnie hultaj. Wstyd - łajał się śmiejąc się, próbując rozładować sytuację.
Igła zaśmiała się.
- Myślę, że byłbyś hultajem gdybyś to wykorzystał. - Dziewczyna otarła twarz, z zacieków po niedawnym płaczu. Czuła jak łzy wymieszały się z pyłem i wolała nie wiedzieć jak beznadziejny obraz teraz sobą prezentuje. - Wracaj tutaj zabandażuję ci to ramię… spróbuję zrobić osłonę z brudnych bandaży by zbroja tak cię nie ocierała.
Max kiwnął głową, mrugnął do niej okiem i spokojnie dał jej robić swoje.


Wspomnienie tamtej rozmowy i te krótkie chwile wspólnego snu ratowały Igłę. Wiedziała, że nie jest w oddziale sama. Że co by się nie działo ma obok siebie Maxa i MJ’a… wszystkich chłopaków. Nowym jeszcze nie do końca ufała. Nie należeli do drużyny B. Nie przeżyli tego co oni. Chciała im także pomóc… ale… to jednak już zawsze będą ludzie z zewnątrz i choć starała się z tym walczyć gdy przychodziło do rozdzielania racji, wody… bolało ją, że musi odejmować od ust swoim bliskim i starała się robić wszystko by odczuwali to jak najmniej. Sama jadła nieco mniej, wiedziała jednak, że jest nieduża i… to nie ona wykonywała większość fizycznych prac.

Czuła, że słabnie. Max pomału budził w niej nadzieję, że jest w stanie wrócić do normalnego życia. Gdy już nie dawała rady, gdy zaczynała się bać, że zaraz wybuchnie z pożądania, zmęczenia, strachu… przytulał ją tak jak tamtego wieczoru. Jeszcze raz i jeszcze raz. Zaczynała się bać momentu gdy jej tego zabraknie. Gdy gdzieś na pustyni okaże się, że znów jest sama. Czy mogłaby zrobić wtedy coś poza położeniem się na piasku i czekaniem na śmierć? Jej zmęczony wzrok z trudem przesuwał się po monotonnym horyzoncie. Piasek wydawał się jej być śmiercią… zaczynała wątpić by kiedyś się kończył… by gdziekolwiek był jakiś cel… coś innego niż kolejna wydma. Jej usta były popękane. Skóra na twarzy piekła od ciągłych ataków słońca i piasku. Byleby wytrzymać do wieczora… zrobić posiłek… wytrzymać na warcie i położyć się na chwilę obok Maxa. Te kilka godzin snu to było coś co ratowało jej głowę i ciało. Te krótkie chwile, gdy zdejmowała pancerz i wtulała się w męskie ciało by po prostu odpocząć.

Gdy zobaczyła na horyzoncie budynki była niemal pewna, że to sen. Z jednej strony mogły kryć w sobie niebezpieczeństwo, z drugiej… gwarantowały cień i dawały nikłą nadzieję na to, że znajdą więcej wody i jedzenia.
 

Ostatnio edytowane przez Aiko : 04-03-2019 o 10:11.
Aiko jest offline  
Stary 02-03-2019, 20:40   #198
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Ku zdziwieniu Billy'ego, inni członkowie drużyny B wcale nie byli zaskoczeni pojawieniem się na stacji przybyszki z pobliskiej góry. A przynajmniej niektórzy z nich. Jinx i Harris zgodnie wybuchnęli głośnym śmiechem, co z kolei resztę, w tym Sticky'ego, skonsternowało bardziej niż osoba nieznajomej. Dopiero, gdy wyjaśnili skąd u nich tak doskonałe humory, Kitty zrozumiał. W pierwszej chwili poczuł złość, na myśl że ktoś mógł uznać iż nie jest w stanie poradzić sobie sam nawet w „kiblu”. Złość jednak szybko minęła, gdy spojrzał na pozostałych zgromadzonych. W ich oczach dojrzał niedowierzanie, zażenowanie, podejrzliwość, w najlepszym razie patrzyli na niego jak na wariata. Tylko że... To dziwne, ale wcale mu to nie przeszkadzało. Kiedyś każdego kto by spojrzał na niego w ten sposób palnąłby piąchą w gębę (a potem zwijał się z bólu na ziemi – nigdy nie był dobry w bójkach). Teraz jednak, nawet gdy Jinx ze szczegółami opowiadał wydarzenia sprzed stacji, w ogóle nie czuł gniewu. Nie czuł nawet wstydu, ale dlaczego by miał?

Na Drugiej Ulicy w Reno stał jeden z najsłynniejszych lokali w mieście, wytwórnia filmów dla dorosłych Golden Globes. Sceny często kręcono w pokojach z oknami, których nikt nie trudził się zasłonić. Zawsze gromadziły się przed nimi tłumy dzieciaków (i paru meneli). Każdy smark z ulic Reno miał w życiu etap, że chciałby zagrać w takim filmie, młody Billy nie był tu wyjątkiem. Teraz czuł jakby to marzenie się spełniło, szczególnie że niedawne wydarzenia rzeczywiście przypominały fabułę jakiegoś pornola, zabrakło tylko pralki do naprawienia, albo pizzy, za którą trzeba było zapłacić. Dlatego też śmiał się serdecznie z Jinxem, Harrisem i kimkolwiek, kto się do nich przyłączył, a efekt tego był taki, że liczba podejrzliwych spojrzeń zmalała, wzrosła za to tych, które mówiły mu, że zgubił przynajmniej jedną ze swoich klepek. Przypomniały mu się słowa Wade'a z celi w Malpais: „Jak nie dajesz rady bez niej, to zwal sobie i daj radę”. Miał rację, tylko sanitariusz wybrał lepszą metodę.

Gdy część komediowa dobiegła końca, rozpoczął się etap przesłuchań. Lulu została wzięta w krzyżowy ogień pytań, na które starała się odpowiadać. Sticky nie brał udziału w tej nagonce, chociaż w duchu przyznawał, że jest ona niezbędna. Stał tylko wciąż przy wyjściu, oparty o ścianę, z rękami skrzyżowanymi na piersi, uśmiechając się tylko do dziewczyny, gdy ich spojrzenia się spotykały. Wkrótce pytania się wyczerpały, chociaż coś sanitariuszowi mówiło, że ciekawość nie została zaspokojona. Czy była to prawda, czy nie, większość lokatorów stacji zaczęła zbierać się do spania. Wówczas jednak wpadł Utang z kolejną niespodzianką.

Jak na pustynię, strasznie tu było tłoczno...

Kolejny nieznajomy był nieprzytomny i potrzebował natychmiastowej pomocy medycznej. Billy powiedział Lulu, że może ona zająć jego legowisko, wskazując miejsce, w którym nie tak dawno starał się zasnąć, a sam z Igłą i Jinxem zabrał się za opatrywanie przybysza, albo raczej przyniesionego. Nie było przy nim tak dużo roboty jak się spodziewał, ale może to zasługa tego, że zajęli się nim we trójkę. Po wszystkim Sticky zaoferował się, że będzie czuwał nad nieznajomym, a inni mogą pójść spać. Ostatnio nie było z niego pożytku, w Malpais wręcz zaszkodził drużynie. Jeśli więc miał liczyć na to, że kumple nadal będą chętnie osłaniać mu plecy, albo że nie będzie pierwszym, który wyląduje w kotle, gdy skończą się zapasy, musiał zacząć udowadniać, że nie jest zupełnie bezużyteczny. Potem jednak, gdy jego powieki stawały się coraz cięższe, żałował że nie ugryzł się w porę w język...

* * * * *

Pierwszy dzień marszu nie był taki zły. Billy był wyczerpany po kolejnej nieprzespanej nocy, ale na szczęście pogoda im sprzyjała, a przynajmniej nie przeszkadzała. Słońce schowało się za chmurami, od czasu do czasu powiał jakiś wiatr, suchy, ale zawsze. Sanitariusz koncentrował się na stawianiu kolejnych kroków, co uniemożliwiło mu branie udziału w jakichkolwiek dyskusjach, o ile w ogóle jakieś miały miejsce, bo prawdę mówiąc nawet takich nie pamiętał. Pamiętał tylko Lulu, która zawsze szła krok w krok za nim. Gdy na niego spoglądała uśmiechał się lub puszczał jej przyjaźnie oko, starając się wyglądać jakby wszystko było w najlepszym porządku. Przed innymi też przyjął taką postawę, choć nie był pewien czy robił to wystarczająco skutecznie.

Na postoju padł jak martwy i zasnął od razu. Nic mu się nie śniło. Nareszcie! Po raz pierwszy od dawna obudził się nad ranem wyspany, w pewnym sensie nawet szczęśliwy. Gdy otworzył oczy zobaczył, że Lulu ułożyła się tuż obok niego. W tej chwili dostrzegał tylko jej blond włosy, gdyż była do niego odwrócona plecami. Mimowolnie się uśmiechnął.

Przez cały dzień czuł się o wiele lepiej. Pogoda wciąż była dobra i marsz przebiegał sprawnie. Na kolejny punkt postoju dotarli wyczerpani, ale Billy, pamiętając swoją formę z wczoraj, był w sumie zadowolony. Uśmiechał się, żartował, z apetytem zjadł tą niewielką kolację, na jaką mogli sobie przy swoich zapasach pozwolić. Uznał nawet, że to dobry moment, by wyciągnąć z kieszeni płaszcza pogniecioną kartę do gry. Była to stara, jeszcze przedwojenna karta jokera. Farba niemal przestała być na niej widoczna. Znalazł ją na stacji, gdy w nocy pilnował nieprzytomnego Archa. Ta którą miał w wojsku, dawno przepadła, gdy w Cottonwood dostał się do niewoli. Potem nastąpiła cała długa seria czarnych dni, ale to już za nim. Teraz zapowiadało się na poprawę i nawet jeśli miała być ona tylko chwilowa, warto było to zakomunikować światu. Dlatego wpiął sobie tą starą kartę w bok kapelusza, jak czynił kiedyś, gdy paradował w mundurze NCR.

W środku nocy przyszła jednak chwila strachu. Okolicę spowijała ciemność, gdy poderwał się ze swojego leża, cały mokry od potu, oddychając głęboko. Błądził wokół nieprzytomnym wzrokiem, wreszcie uświadamiając sobie, że to był tylko sen. Kolejny, cholerny sen. Ukrył twarz w dłoniach i starał się uspokoić. Nagle usłyszał szept:

- Wszystko w porządku?

Spojrzał w lewo, zobaczył niewyraźny zarys twarzy Lulu. Dziewczyna nie spała. Siedziała na swoim miejscu i patrzyła na niego. Pokiwał bez przekonania głową i uśmiechnął się nieznacznie, ale nie potrafił wypowiedzieć ani jednego słowa. Dłonią spróbował jej przekazać żeby się położyła, żeby się nim nie przejmowała, bo to nic takiego. Najwyraźniej zrobił to nieumiejętnie, bo podsunęła się bliżej, niwelując półmetrową przerwę między ich posłaniami.

- Już dobrze – szepnęła mu do ucha. - To tylko sen.

Położyła mu rękę na piersi i zmusiła do ponownego położenia się. Następnie wślizgnęła się pod jego koc i przylgnęła do niego. Czuł jej oddech na swojej szyi, czuł zapach jej włosów, ciepło jej ciała. To było... Kojące. To chyba właściwe słowo.

- Śpij – wyszeptała jeszcze, a on rzeczywiście zasnął, nawet nie wiedział kiedy.

* * * * *

Wreszcie przyszły naprawdę ciężkie dni. Słońce wyszło zza chmur, oni zaś spomiędzy zabudowań, które mogły ich chociaż chwilami chronić przed jego palącym wpływem. Pot spływał obficie po twarzy Billy'ego i na nic zdawał się kapelusz z szerokim rondem, który przywłaszczył sobie w Malpais. Płaszcz mu ciążył, strzelba mu ciążyła, plecak ciążył wręcz niemiłosiernie. Wszystko mu przeszkadzało, od kropli potu spływającej po jego nosie, po widok pleców Harrisa, który nie wiedzieć czemu, dziwnym trafem zawsze szedł zaraz przed nim. Irytował go niezmieniający się krajobraz, wkurzało panujące gorąco, sierdził kompletny brak wiatru. Jego kroki stawały się coraz krótsze i rzadsze, głowa coraz bardziej pochylała się do przodu, a on szedł i szedł wciąż przed siebie, jak w jakimś transie. I tak całe trzy dni...

Gdy stracił już nadzieję, że dojdą dokądkolwiek, doszli. Widok, który się przed nimi rozpostarł był jednym z dziwniejszych jakie w życiu widział, o ile nie liczyć wizji jakie miewał na haju. Olbrzymie budowle, sięgające nieba, o jakich w Reno nikt nawet nie śnił i wszystko spowite w piasku. W piasku! Góry piasku wyższe od czegokolwiek co Billy znał, poza wspomnianymi budynkami, które wystawały spod żółtego proszku.

- O, kurwa – wymsknął mu się idealny opis tego co widział. - Myślicie, że ktoś tam mieszka?
 
Col Frost jest offline  
Stary 02-03-2019, 20:51   #199
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Niewielka chwila wytchnienia przyniosła im nieco odpoczynku, choć jak zwykle trzeba było się nalugać, aby przynajmniej przez chwilę móc poczuć się bezpiecznie. Niczym w domu, choć ten znajdował się daleko. Wolność, tak upragniona jednocześnie syciła podnieceniem, ale z drugiej strony przerażała ogromem pracy, którą trzeba było wykonać by nie szczeznąć na pustkowiu niczym wściekły pies. Zasoby musiały skurczyć się w szybkim tempie, i było jasne, że trzeba ruszać dalej. Zabawka Kittiy`ego i zdechlak Archie stanowili ciekawy nabytek byłej drużyny B.
Max póki co nie wiedział jak się do nich ustosunkować, więc dopóki łowcy zapewniali jedzenie i wodę całej grupie i starczało, nie miał z tym problemu. Miałby opory przed porzuceniem kogokolwiek na pustkowiu, i choć karcił się w myślach, za chwilową słabość jaką początkowo doznał i wstydził się swoich pierwszych myśli, Igła wlała w niego jakąś nową iskierkę człowieczeństwa. Człowieczeństwa które próbowano wybić im w legionie, czyniąc z nich psów na postronku, niewolników z którymi można uczynić wszystko.

Czas gonił. Pustynia czekała.

Pięć dni.

Pustynia.

Piach. Piach. Piach. Piach. Piach.

Tak w wielkim skrócie można było streścić ich fascynującą przygodę z eksploracją okolic miasta będącego kiedyś największym w Nowym Meksyku. Jeden z zadziwiających stanów w nieżyjących i dawno zdechłych Stanach Zjednoczonych. Kraina oczarowania w której wszystko samo rosło. Tak przynajmniej gdzieś czytał w jakimś atlasie. Kupa bzdur. Kupa piachu. Od popasu do popasu. Od jednej łachy cienia, do następnej. Uparcie pokonywali milę za milą, w piekącym słońcu. Nogi grzęzły w piasku, wdzierającym się do butów i drażniących rany z Malpais, które nosili niczym pocechowane brahminy.

Pięć dni w pełnym upale, z piaskiem wydłubywanym z oczu, z portkami i koszulą zwilżaną własnymi szczynami, by choć trochę schłodzić przegrzewające się ciało. Metalowa zbroja nie dała się długo nosić, ale przynajmniej można było ułożyć płyty na sobie, związać klamrami i ciągnąć graty niczym muł. "Muły Mariusa". Legion nie puszczał. Przynajmniej mentalnie. Max klął. Przez pierwszy dzień. Potem nie chciał. A trzeciego dnia nie miał już siły na przeklinanie. W ogóle nie miał siły na mówienie czegokolwiek.
Igła przytulała się do niego co noc. Skrzywdzona przez los dziewczyna. Legion nie cackał się z kobietami. Dziwna sprawa, bo w antycznym rzymie kobieta była cenna. Niektóre miały całkiem spore wpływy. Legion zaś, traktował je jak dziwki i Max wolał nie tykać przy Igle tego tematu. Chciał dać jej czas. Mnóstwo czasu. Tyle, ile potrzebowała. Zbyt mocno ją cenił, by krzywdzić ją w jakikolwiek sposób.

Drużynowi łowcy dokazywali cudów, by złapać coś na pustkowiu. Dziwne kretoszczury, zupełnie niepodobne do tych z NCR. Gekony bez ogonów, no i owady. Nie można było wybrzydzać. Max szamał wszystko, co przynieśli bez zająknięcia, mimo iż wysiłki Igły aby przerobić to coś na coś strawnego nie zawsze były skuteczne. Cholerstwo wciąż smakowało piaskiem. Nie można było wybrzydzać. Kto stracił apetyt, musiał umrzeć. Max wolał przynajmniej zdechnąć z pełnym brzuchem. A najlepiej w ogóle nie zdychać.

Albuquerque. Monumentalny pomnik dumnej cywilizacji, mieniącej się władcami świata. Max pamiętał z atlasu, że kiedyś mieściły się tu potężne zakłady produkcyjne, szpitale, uniwersytety. Przepiękny klejnot wśród okolicznych zielonych pól i lasów.
W tej chwili zasypany przez piaski pustyni jak klocki w piaskownicy. Może coś jeszcze zostało z tych uniwersytetów? Wiele miało podziemne archiwa, ukryte pomieszczenia, a piach dobrze konserwował, tworząc z wielu budynków podziemne bunkry. Oczywiście, to wymagało pracy, a po kilku dniach wędrówki wątpił, by ktokolwiek miał siłę by jeszcze grabić. Miasto mogło więc kryć coś więcej. Chyba, że upiorne odgłosy oznaczały, że wkraczali na obce terytorium.

Max popatrzył na zbroję.

"Kurwa mać" Mógł to zrobić tylko w myślach. Usta pękały już od braku wody, a kark piekł niemiłosiernie od upału. Schować się pod jednym z tych mostów i chwilę odpocząć.
Zabiłby za cień. I wodę. Już na stacji benzynowej zaczął robić skraplacz, choć gratów starczyło ledwie na obudowę. Postanowił szukać przez całą drogę wszelkiego typu błyszczących obiektów, bo temperatura na pustyni zmieniała się bardzo gwałtownie.
W powietrzu była woda. Zawsze była i nie mogły tego zmienić ani wojna, ani upał. Inaczej wysuszyłoby ich na skwarki już w kilka godzin. Wilgoć należało jednak wydobyć.
Ostro się nalugać, aby wyrwać z gorącego powietrza życiodajne krople.
Max robił co mógł, i choć tytaniczny wysiłek nie był skończony, wiedział, że w końcu znajdzie wszystkie potrzebne części.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
Stary 02-03-2019, 23:14   #200
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
- Jedynie duchy dawnego świata... - odpowiedział na pytanie Billy'ego Utangisila.

Widok zasypanej metropolii był widokiem monumentalnym - ostatecznym dowodem potęgi sił natury nad tworami człowieka. Oznaką co może sprowadzić na siebie człowiek, który jest dość pyszny, aby kierować moc Niewidzialnego Ognia przeciw swoim współplemieńcom.

Przez te kilka dni podróży przez piach tribal z Arroyo głównie milczał jak to miał w zwyczaju i robił co do niego należało - pilnował kierunku marszu, polował, dokonywał ekstrakcji mięsa i zbierał rośliny. Jego milczenie nie wynikało z jakiegoś urazu wobec towarzyszy... Podjęli dobrą decyzję i ruszyli tam gdzie Legion nie będzie miał nad nimi żadnej przewagi. Musieli się mierzyć tylko na Naturą... a z Naturą można się było porozumieć. Milczał bo musiał się skupić na przeżyciu - chwytać każdą okazję do zdobycia pożywienia, łyka wody, odrobiny cienia czy schronienia przed zimnem kiedy zapadała noc.

Musiał pozostać skupiony. Skupiony aby myślami nie wracać do Legionu, do NCR, ani do rodzinnych stron, ani do bliskich którzy tam pozostali. Mógł już tylko iść przed siebie i wyrąbywać sobie nową ścieżkę w dżungli losu.

Tak z resztą robili też inni. Każdy z drużynników miał na to inny sposób.

Już teraz odmienili los dwójki ludzi, których napotkali. Kobieta z Góry, Idąca z Duchami, przykleiła się do Billa i zwykle nie odstępowała go. Utang widział jej niematerialnych towarzyszy mieszkających w czaszkach które nosiła przy sobie.

- Trzymaj ich przy sobie. - rzekł do Lulu czarnoskóry - Jeżeli ich zgubisz, piach zakryje ich domy i na wieczność zostaną uwięzieni w pustynnym pyle.

Zostałaby na tej górze do śmierci. Z nimi miała jakąkolwiek nadzieję na cokolwiek.

Archibald natomiast wyglądał na kogoś kto nie miał po prostu żadnej alternatywy. Konieczność. To wycieńczonego desperata popchnęła do dołączenia do grupy. Nie było tutaj nic do dodania.

Te pięć dni Utangisila znosił wahania temperatur, pył, wiatr i resztę niedogodności ze stoickim spokojem. Prócz potrzeby przetrwania napędzała go jeszcze inna rzecz - reszta Drużyny B polegała na nim. Sam MJ nie dałby rady ich poprowadzić.

Utang wrócił znów do chwili obecnej. Dobył zza pasa rzeźbioną wojenną pałę i wskazał nią roztaczające się przed nimi ruiny.

- Ndyia! - rzucił twierdząco - Duchy minionych czasów. Duchy Ciszy i Duchy Pustki. Zejdźmy i poszukajmy, ale nie zostawajmy zbyt długo... by Cisza i Pustka nas nie pogrążyły... by nas tam nie zatrzymały na zawsze.
 
Stalowy jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:36.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172