Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2019, 20:51   #199
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Niewielka chwila wytchnienia przyniosła im nieco odpoczynku, choć jak zwykle trzeba było się nalugać, aby przynajmniej przez chwilę móc poczuć się bezpiecznie. Niczym w domu, choć ten znajdował się daleko. Wolność, tak upragniona jednocześnie syciła podnieceniem, ale z drugiej strony przerażała ogromem pracy, którą trzeba było wykonać by nie szczeznąć na pustkowiu niczym wściekły pies. Zasoby musiały skurczyć się w szybkim tempie, i było jasne, że trzeba ruszać dalej. Zabawka Kittiy`ego i zdechlak Archie stanowili ciekawy nabytek byłej drużyny B.
Max póki co nie wiedział jak się do nich ustosunkować, więc dopóki łowcy zapewniali jedzenie i wodę całej grupie i starczało, nie miał z tym problemu. Miałby opory przed porzuceniem kogokolwiek na pustkowiu, i choć karcił się w myślach, za chwilową słabość jaką początkowo doznał i wstydził się swoich pierwszych myśli, Igła wlała w niego jakąś nową iskierkę człowieczeństwa. Człowieczeństwa które próbowano wybić im w legionie, czyniąc z nich psów na postronku, niewolników z którymi można uczynić wszystko.

Czas gonił. Pustynia czekała.

Pięć dni.

Pustynia.

Piach. Piach. Piach. Piach. Piach.

Tak w wielkim skrócie można było streścić ich fascynującą przygodę z eksploracją okolic miasta będącego kiedyś największym w Nowym Meksyku. Jeden z zadziwiających stanów w nieżyjących i dawno zdechłych Stanach Zjednoczonych. Kraina oczarowania w której wszystko samo rosło. Tak przynajmniej gdzieś czytał w jakimś atlasie. Kupa bzdur. Kupa piachu. Od popasu do popasu. Od jednej łachy cienia, do następnej. Uparcie pokonywali milę za milą, w piekącym słońcu. Nogi grzęzły w piasku, wdzierającym się do butów i drażniących rany z Malpais, które nosili niczym pocechowane brahminy.

Pięć dni w pełnym upale, z piaskiem wydłubywanym z oczu, z portkami i koszulą zwilżaną własnymi szczynami, by choć trochę schłodzić przegrzewające się ciało. Metalowa zbroja nie dała się długo nosić, ale przynajmniej można było ułożyć płyty na sobie, związać klamrami i ciągnąć graty niczym muł. "Muły Mariusa". Legion nie puszczał. Przynajmniej mentalnie. Max klął. Przez pierwszy dzień. Potem nie chciał. A trzeciego dnia nie miał już siły na przeklinanie. W ogóle nie miał siły na mówienie czegokolwiek.
Igła przytulała się do niego co noc. Skrzywdzona przez los dziewczyna. Legion nie cackał się z kobietami. Dziwna sprawa, bo w antycznym rzymie kobieta była cenna. Niektóre miały całkiem spore wpływy. Legion zaś, traktował je jak dziwki i Max wolał nie tykać przy Igle tego tematu. Chciał dać jej czas. Mnóstwo czasu. Tyle, ile potrzebowała. Zbyt mocno ją cenił, by krzywdzić ją w jakikolwiek sposób.

Drużynowi łowcy dokazywali cudów, by złapać coś na pustkowiu. Dziwne kretoszczury, zupełnie niepodobne do tych z NCR. Gekony bez ogonów, no i owady. Nie można było wybrzydzać. Max szamał wszystko, co przynieśli bez zająknięcia, mimo iż wysiłki Igły aby przerobić to coś na coś strawnego nie zawsze były skuteczne. Cholerstwo wciąż smakowało piaskiem. Nie można było wybrzydzać. Kto stracił apetyt, musiał umrzeć. Max wolał przynajmniej zdechnąć z pełnym brzuchem. A najlepiej w ogóle nie zdychać.

Albuquerque. Monumentalny pomnik dumnej cywilizacji, mieniącej się władcami świata. Max pamiętał z atlasu, że kiedyś mieściły się tu potężne zakłady produkcyjne, szpitale, uniwersytety. Przepiękny klejnot wśród okolicznych zielonych pól i lasów.
W tej chwili zasypany przez piaski pustyni jak klocki w piaskownicy. Może coś jeszcze zostało z tych uniwersytetów? Wiele miało podziemne archiwa, ukryte pomieszczenia, a piach dobrze konserwował, tworząc z wielu budynków podziemne bunkry. Oczywiście, to wymagało pracy, a po kilku dniach wędrówki wątpił, by ktokolwiek miał siłę by jeszcze grabić. Miasto mogło więc kryć coś więcej. Chyba, że upiorne odgłosy oznaczały, że wkraczali na obce terytorium.

Max popatrzył na zbroję.

"Kurwa mać" Mógł to zrobić tylko w myślach. Usta pękały już od braku wody, a kark piekł niemiłosiernie od upału. Schować się pod jednym z tych mostów i chwilę odpocząć.
Zabiłby za cień. I wodę. Już na stacji benzynowej zaczął robić skraplacz, choć gratów starczyło ledwie na obudowę. Postanowił szukać przez całą drogę wszelkiego typu błyszczących obiektów, bo temperatura na pustyni zmieniała się bardzo gwałtownie.
W powietrzu była woda. Zawsze była i nie mogły tego zmienić ani wojna, ani upał. Inaczej wysuszyłoby ich na skwarki już w kilka godzin. Wilgoć należało jednak wydobyć.
Ostro się nalugać, aby wyrwać z gorącego powietrza życiodajne krople.
Max robił co mógł, i choć tytaniczny wysiłek nie był skończony, wiedział, że w końcu znajdzie wszystkie potrzebne części.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline