- Ah, verdamt! - zaklął Reinmar wypalając z pistoletu, kiedy szaleniec który nazwał go kultystą zdecydował się jednak poświęcić swoje życie. Rajtar zareagował tak, jak go szkolono. Ściągnął spust i po chwili głowa atakującego bandyty eksplodowała. Szczyt czaszki, oderwany przez kulę odfrunął gdzieś w siną dal, a człowiek padł jak ścięte drzewo wypuszczając broń. Szczęk żelaza z boku świadczył, że Santiago stawił czoła napastnikowi a elf dokończył walkę celnym strzałem w gardło. Rajtar był zły. Nie dlatego, że mógł się pomylić co do otoczonych i przypartych do muru bandytów. Desperacja pomieszana z wiarą dawał czasem zadziwiający rezultat i rajtar widział niejeden oddział, który pomimo ponoszonych ofiar i beznadziejnie idącej walki po prostu stał, a nawet zdarzało się, nacierał. Był zły, bo oto właśnie leżała na ziemi i konwulsyjnie drgała kolejna okazja, by zasięgnąć nieco języka odnośnie całej tej tajemniczej sprawy ucieczki dwóch kolegialnych magów i estalijskiego kawalera. Swój udział w tej eskapadzie uważał za przypadkowy, aby nie rzec wręcz zbyteczny, ale z wrodzonej ciekawości oraz talentu do wpadania w tarapaty, jakoś uporczywie nie chciał jeszcze odpuścić. Jakoś za mocno to przypominało Sharmbeck. Albo Kasos. Wszędzie tam, gdzie maczał palce chaos jakoś dziwnym trafem karę ponosili bogu ducha winni ludzie, a wyznawcy mrocznych bogów wychodzili bez szwanku. "Może do trzech razy sztuka?" pomyślał uśmiechając się pod nosem.
"Reinmar... Kat cię czeka, ani chybi" powiedział do siebie w duchu patrząc na pożar, zbliżającą się karawanę i rozlewające się z pod ciała kałuże krwi.
Kiedy Santiago i Wilhelm wzięli się za przeszukanie bandytów, Reinmar postanowił im pomóc. Trzech przeszukujących na trzy trupy. Rajtar miał nadzieję zakończyć przeszukiwania, zanim krzaki całkiem ogarnie pożar wywołany przez czarodzieja.
-Wilhelm, zdaje się, że na popasie będziemy mieć do pogadania - mruknął i robił swoje, przetrząsając manatki bandyty