Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2019, 00:18   #8
MrKroffin
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację

Kościół Najświętszej Matki Bożej Pani Miłosierdzia w Henrykowie
Poranna msza


Marcin odetchnął z ulgą, gdy wreszcie znalazł się w zakrystii. Nie czuł się najlepiej. No dobra, czuł się fatalnie. Byle dotrwać do kolejnej mszy, o ósmej trzydzieści, a potem do pokoju i odchorować swoje. Ten wczorajszy wypad to nie był taki dobry pomysł. Ale pozwolił zapomnieć i to najważniejsze. Wtedy myśl, którą wczoraj skrzętnie ukrył alkohol, wślizgnęła się z powrotem do jego głowy. Marcin poczuł ucisk w gardle. Wciąż jednak czuł, że śmierć Majki jest nierealna. Nie potrafił tego pojąć, wyobrazić sobie tego. To był jakiś abstrakt. Jakby sen, taki uporczywie długi, z którego mimo szczerych chęci nie mógł się wybudzić. Na szczęście zanim na nowo pogrążył się w czarnych myślach, do zakrystii wszedł młody Helski, kretyńsko uśmiechnięty od ucha do ucha. Ksiądz zbył ten uśmieszek, wyraźnie kierowany do niego. Bolała go głowa.

No, co tam, mały misiu? – Usłyszał za plecami. Chyba że się przesłyszał? W tym stanie wszystko było możliwe.
Słucham?

Promienny uśmiech rozszerzył się jeszcze bardziej. Wkrótce chyba wyjdzie poza obręb twarzy, pomyślał Marcin.

A nic, nic… – zachichotał Igor.
Jakiś dziwny dzisiaj jesteś, Igorku. Poza tym nie wiem, czy wiesz, ale na mszy się nie śpiewa pieśni nieliturgicznych.
A poza kościołem można, prawda?
Owszem, można.
No, kto jak kto, ale ksiądz to pewnie dobrze wie.

On coś kombinował. Marcin już przeczuwał jakiś głupi żart.

Dlaczego niby ja to dobrze wiem?
No bo skoro ksiądz tak ładnie śpiewał wczoraj, to pewnie się ksiądz zna na rzeczy. I na ptaszkach, hehehe.

Marcin zmrużył brwi. Był zmęczony, a dzieciak ewidentnie chciał mu coś podprogowo przekazać. Postanowił zapytać wprost, żeby ukrócić tę dyskusję i pójść spać.

O co ci chodzi? Powiesz wreszcie wprost?
Jaaa? Nieee… mi o nic nie chodzi. Nie moja sprawa, że ksiądz lubi ptaszki.
Co?

W pierwszej chwili był pewien, że ten dzieciak sugeruje mu to, co miał na myśli. Ale zwątpił. To dziecko, może naprawdę chodziło mu o ptaka? Takiego bez niedojrzałych podtekstów? Chwilę później jednak Igor rozwiał jego wszelkie wątpliwości. Wychodząc z zakrystii, rzucił na odchodne:

Już cały Henryków wie, że ksiądz lubi chłopców. Ale niech się ksiądz nie boi, na pewno znajdzie sobie ksiądz jakiegoś pedała, haha!

Nim Marcin zdążył zareagować, Igor rzucił się biegiem w kierunku wyjścia z kościoła. Księdza zamurowało. O czym on mówił? Co tu się w ogóle stało – i na mszy, i po? Nic to, trzeba poważnie pogadać z jego rodzicami, bo się robi coraz bardziej bezczelny. Naprawdę, to tylko dziecko, ale są pewne granice! Marcin postanowił jednak nie przejmować się kpinami ministranta, zdjął szaty liturgiczne i wyszedł bocznymi drzwiami. Liczył, że chociaż napije się herbaty i usiądzie wygodnie w salonie, póki nie będzie czas odprawiać mszy po raz kolejny. Musiał jednak zrewidować swoje plany ledwie przekroczył próg świątyni.

Szczęść Boże, księże Marcinie!

O nie. Nie, nie, nie. Tylko nie ona. Jak widać nieszczęścia chodzą parami. Do księdza podbiegła drobna szatynka z nierozłącznym, serdecznym uśmiechem na twarzy. Zmora jego posługi na parafii w Henrykowie. Ula Wittner była ekspedientką w tutejszym sklepie, a ponadto organistką. Młoda dziewczyna, lat dwadzieścia kilka. Żywe srebro, wszystkich znała, wszystkich lubiła. I właśnie dlatego była przekleństwem dla nieco aspołecznego Marcina. Dziewczyna na początku jego posługi ubzdurała sobie, że ośmieli nowego wikarego i pomoże poczuć się swobodnie na parafii. Od tamtej pory, co go zobaczyła, to zagadywała, i zmuszała do prowadzenia rozmowy. Jej skrajnie ekstrawertyczna osobowość przytłaczała Marcina. Dziś jednak, gdy podbiegła, nagle jakby się zreflektowała.

Szczęść Boże... eee… podobało się księdzu jak dziś grałam?

Marcin poczuł, że chyba się poci. Co miał jej odpowiedzieć? Uczciwie mówiąc, dziewczyna rzępoliła jak świerszcz podczas zalotów. Gubiła rytm w trakcie pieśni, śpiewała za głośno, aż uszy bolały i miała jakąś manię na punkcie grania Hallelujah ze Shreka przy ślubach. Strasznie go to wkurzało, ale co miał powiedzieć?

Nie było tak źle, właściwie.

Mina Uli zrzedła, a Marcin w myślach trzasnął się z otwartej pięści w czoło.

To znaczy, ładnie, naprawdę ładnie, jak zawsze, zresztą – zawiesił się na chwilę, ale miał pustkę w swojej bolącej głowie - [i]ech, ja już sobie lepiej pójdę…
Niech ksiądz poczeka! – zawołała ledwie postąpił kilka kroków. Usłuchał, odwrócił się, czerwony jak burak.
Niech się ksiądz nie przejmuje tym wczoraj. Ksiądz też człowiek. My to tu wszyscy rozumiemy, ksiądz proboszcz na pewno też zrozumie…
Ale co zrozumie? – zapytał trochę nerwowo. – Od rana już Igor mi coś sugerował, co się stało?
A, bo ksiądz nie pamięta… to może lepiej, jak ksiądz proboszcz księdzu powie.
Nie, proszę, naprawdę… zaczynam się bać, że coś nawywijałem wczoraj, chyba przesadziłem. Na pewno przesadziłem.

Ula też zrobiła się czerwona, ale opowiedziała mu wszystko. Naprawdę wszystko. Marcin musiał wyglądać naprawdę kiepsko, gdy to usłyszał, bo dziewczyna raz jeszcze powtórzyła swoje zapewnienia, że nikt mu tego nie ma za złe i dodała jeszcze, że zawsze może z nią pogadać. A potem rzuciła szybkie „z Panem Bogiem” i oddaliła się. Marcin stał jak słup.

Droga do plebanii, oddalonej przecież tylko kilkanaście metrów, okazała się mordęgą. O tej porze wielu mieszkańców wychodziło już do pracy. Wydawało mu się, że każdy na niego patrzy – ze wstrętem, z obrzydzeniem albo rozczarowaniem. Jedno uczucie gorsze od drugiego. Prawie wbiegł na plebanię, lekko trzasnął drzwiami i usiadł w salonie. Co za wstyd. Cały Henryków już wie. Co za straszny wstyd. Nigdy nie sądził, że może się tak zachowywać po alkoholu, na trzeźwo na pewno by się tak nie zachował. Myślał, że zaraz spłonie ze wstydu, jak miał teraz patrzeć w oczy parafianom, księdzu proboszczowi, mamie…? Ona na pewno będzie zawiedziona, to zabolało go najbardziej.

Na tych myślach przeminęła cała godzina. O herbacie zapomniał, a w ustach wciąż było sucho. Głowa wciąż bolała. Wierni zaś już się zbierali na kolejną mszę… nie mógł tak po prostu do nich wyjść. Nie po tym wszystkim. Nie miał po prostu sił, bał się. Na ósmą trzydzieści przychodziła jego matka, nie chciał się z nią teraz konfrontować. Nie w tym stanie, a najlepiej nigdy. Jedyna osoba, która mogła go teraz zrozumieć… jedyna taka osoba, nie żyła. I ta świadomość uderzyła z rozdwojoną siłą. Marcin poczuł się zaszczuty, smutny i osamotniony. Nie mógł już dłużej tego wytrzymać. Miał plan. Gdy ludzie już rozejdą się, zastanawiawszy się, dlaczego nie odbyła się msza, przemknie chyłkiem do apteki. Zakupi tam coś na ból głowy, wróci i zaszyje się w pokoju. I nie wyjdzie. Miał nadzieję, że nie będzie musiał wychodzić nigdy.

Plany uległy lekkiej zmianie. Wracając z apteki, nabył w lokalnym monopolowym jeszcze flaszkę wódki. Ekspedientka popatrzyła na niego jakoś dziwnie, ale on odwracał wzrok. Zapłacił, podziękował grzecznie i niemalże wyfrunął ze sklepu. Po wczorajszej przygodzie powinien mieć dość alkoholu, ale obecny stan był nie do wytrzymania. Jeśli jakoś się nie znieczuli, chyba oszaleje. Tylko że tym razem, zanim zacznie pić, zamknie na wszystkie spusty drzwi do pokoju, a klucz ukryje. Przed sobą, rzecz jasna.

Plebania
12:30


Obudziło go walenie w drzwi i krzyki. Był taki ociężały, że nie wyobrażał sobie, by mógł wstać.

Marcin! MARCIN! Otwieraj, mówiem, bo będzie źle!

Głos księdza proboszcza otrzeźwił go odrobinę. Czknął lekko i rozejrzał się wokół siebie. Leżał w dziwnej pozycji u siebie na łóżko z butelką. Pościel śmierdziała etanolem. Musiał wylać, skonkludował z trudem, po czym wstał, poprawił sutannę i otworzył drzwi. Miał silne poczucie deja vu.

Ty… – krótki, pulchny palec księdza Alojzego zatrzymał się przed jego nosem – ty błaźnie, ty ochlejmordo! Coś ty se wyobrażał, co? Jak ja siem teraz pokażę parafianom, co?! I kolegom z Kulturki?! Ty bałwanie! Zawsze mówił żem twojej matce, że żaden z ciebie będzie ksiądz. I co? I rację miał żem.
Przepraszam… to już się nigdy nie powtórzy. Daję słowo.
Ty pijoku, nawet teraz się powtarza! Ale już ja coś zrobiłem, żeby się faktycznie nie powtórzyło. Opisał żem twój przypadek w liście do biskupa i prosiłem o przeniesienie. Mam nadzieję, że już cię tu wkrótce nie będzie!

Zatkało go. Aż tak ostrego obrotu spraw się nie spodziewał. Z tego wszystkiego zrobiło mu się niedobrze. A może i nie z tego.
Przepraszam! – krzyknął i pobiegł do łazienki.
Wariat! – krzyknął za nim proboszcz. – Twoja matka się o wszystkim dowie!

Marcin długo klęczał przed muszlą klozetową. W całym tym rabanie jakoś zapomniał o tym ostrym wspomnieniu, które naszło go rano. Nie wiedział jednak, czy tyczyło się ono dnia wczorajszego, czy soboty. Miał nadzieję, że to w ogóle nie się nie wydarzyło. Po kilkunastu długich minutach wrócił do swojego pokoju i zamknął drzwi. Nie wyszedł na obiad. Resztę dnia spędził w tym zatęchłym pomieszczeniu, leżąc na wznak i myśląc. Do towarzystwa puścił sobie jakiś dłuższy materiał z kanału Majki i zapętlił. Dopił resztkę wódki z butelki, choć mdliło go od samego tego zapachu. Zaszlochał cicho. Jak to wszystko potrafiło runąć, tak po prostu z dnia na dzień...
 
MrKroffin jest offline