Reinmar był albo głuchy, albo głupi i Wilhelm sądził, że chodzi o to drugie. Czyżby nie zrozumiał nic z rozmów z inkwizytorem?
Jeśli tak, to pewnie spóźnił się, gdy bogowie rozum rozdawali, a wtedy lepiej by było, gdyby Reinmar ze swoim koniem porozmawiał.
No chyba że w mądrości swej doszedł do wniosku, że Wilhelm wie więcej, niż mówi i, naiwnie, sądził, iż mag podzieli się z nim wielkimi tajemnicami. Srodze się biedak zawiedzie.
Wilhelm uśmiechnął się lekko, po czym przeszukał ciało jednego z napastników. A jako że tamten niczego ciekawego nie posiadał, mag zabrał broń "bandyty". Inkwizytor jakimś dziwnym trafem miał wymagania, ale uczestniczyć w kosztach nie zamierzał, trzeba więc było sobie jakoś radzić. Broń zawsze znajdowała nabywców.
Na szczęście kupcy uwierzyli w (częściowo tylko prawdziwą) opowieść o bandytach i jeszcze pomogli w gaszeniu pożaru.
- Wilhelm von Dohna - przedstawił się mag i, bez większego namysłu, wyraził zgodę na wspólną podróż. W większej grupie zawsze było raźniej i, w razie problemów, można było liczyć na jakieś wsparcie.
Osada Kroppenleben miała liczne zalety - można było nie tylko odpocząć, ale i coś kupić i sprzedać. Wilhelm postanowił najpierw zadbać o nocleg, potem sprzedać zdobytą na bandytach broń, a na koniec zgłosić na posterunku Straży fakt napadu. Byłoby nieco dziwne, gdyby coś takiego zataił przed strażnikami, a było rzeczą niemal pewną, że Ewald, podczas wieczerzy, opowie o tym każdemu, kto zechce go wysłuchać.