Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2019, 02:59   #66
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 17 - Na zawsze punk! (2/2)

2054.09.13 - nd; świt; umiarkowanie; pogodnie; Sioux Falls, Stare Kino




Zanim jednak grupka młodych kobiet pobudziła się na tym czy innym łóżku w mieszkaniu okularnicy o kasztanowych włosach, zanim skończyły oglądać nagrane wieczorem filmiki, Madi zaserwowała im relaksujący masaż a Jack przyjechał po Amelię, zanim dzień rozlał się w gorące południe to kilka godzin wcześniej dopiero nieśmiało zaznaczał swoją obecność. Właśnie wtedy Lamia wraz z towarzyszkami kończyły swoją przygodę z punkowym koncertem, zbierały się do wyjścia, żegnały się z punkową kapelą a niedługo potem ze sobą nawzajem.

Zrobił to tak po prostu. Gdy wreszcie skończyli grać, tak ostatecznie, po ostatnim bisie gdy już się żegnali ze swoimi rozwrzeszczanymi, chuligańskimi fanami, po prostu podszedł do skraju sceny i na niej usiadł wesoło bujając nogami od czasu do czasu. W swojej punkowej koszulce i czerwonych kraciakach wyglądał dokładnie jak taki tam uliczny grajek i nędzny szarpidrut na jakiego zwykle się zgrywał. Tylko ta cisnąca ku niemu widownia świadczyła co innego. Lgnęli do niego bo wydawał się jednocześnie taki zwyczajny, swojski, jak każdy z nich. Wydawało się, że mógłby bez żadnego problemu zeskoczyć ze sceny, wtopić w tłum i byłby tylko kolejnym bezimiennym punkowcem w podartym podkoszulku, kraciakach i glanach. A jednak wszyscy wiedzieli, że tak nie jest. Jest taki jak oni, wygląda i zachowuje się jak oni. Ale jest inny, nie jest zwyczajny. Śpiewa i wyraża to co każdy z nich czuł ale zwykle nie umiał ubrać tego w słowa. Te niewyraźne słowa, strzępki myśli, wyrwane emocje które kłębiły się gdzieś w duszy, szorowały wnętrze skóry, wypluwane były w chwili strachu czy złości razem z przekleństwami, przewijały się w rozmowach i na imprezach. Wszędzie tam mogli użyć jego słów, tekstów jego piosenek. Gdy się je słyszało wiadomo było, że gdzieś tam jest ktoś swój. Ktoś kto jest punkowym bratem czy siostrą, ktoś kto chodzi na takie, punkowe koncerty i słucha podobnej punkowej muzy, ktoś kto kojarzy, zna Rude Boy’a i jego “The Palantas”.

Z wieży gdzie dzięki koneksjom jakie połączyły Lamię i Olgę, spędziły koncert w całkiem komfortowych warunkach, powyżej falującego, pogującego i śpiewającego ze swoim idolem tłumu a jednocześnie ze świetnym widokiem na scenę. Eve nie byłaby chyba fotografem gdyby nie skorzystała z okazji aby nagrać co ciekawsze fragmenty koncertu i pstryknąć tyle fotek na ile pozwoliła słabnąca bateria smartfonu która w końcu zdechła. Ale jaką miały pamiątkę! No i Rude Boy też.

Już na sam koniec. Gdy te gwiazdy wieczoru, stały, kucały lub siedziały na krawędzi sceny po prostu sobie niefrasobliwie rozmawiając z fanami. Grupka dziewczyn z nieco chyboczącej się wieży z trudem torowała sobie drogę przez punkowy tłum. Zwłaszcza, że “The Palantas” ściągali do siebie ten tłum jak magnes opiłki żelaza. Każdy napierał ku scenie. Każdy chciał usłyszeć co mówią, dotknąć ich, zadać pytanie, powiedzieć, że było zajebiście i dopytwać się kiedy będzie następny. Cholera może nawet by się tam w ogóle nie dopchały bo ani pod względem masy ani siły w łokciach i glanach nie miały przewagi w starciu z glanami i łokciami blokującego ruch tłumu. Gdyby nie Rude Boy.

- O! Lamia! Chodź no tutaj! Przepuścice ją! - jakoś ją wyłowił z tłumu gdy jeszcze była dobre kilka rzędów głów od sceny. A może usłyszał jak się darła. Grunt, że dostrzegł i zareagował. Zaintrygowany tłum niczym morze przed sławnym prorokiem rozstąpił się aby spełnić wolę swojęgo idola. No i zobaczyć o co chodzi z tą laską w skórzanej mini i mało punkowych butach. - To ona! To ta laska! To tak powstała nazwa “The Palantas”! - Rude Boy wyciągnął do niej rękę i pomógł wejść na scenę. A reszta jego paczki grajków wciągnęła dziewczyny z jej paczki. Więc mogły się poczuć wyróżnione gdy razem z gwiazdami wieczoru stały na scenie naprzeciwko rozentuzjazmowanego tłumu. A Rude Boy, w paru słowach sprzedał wszystkim anegdotkę jak to pewnej nocy, całkiem niedawno, spotkali się przypadkiem i w jakich okolicznościach natchnęła go do tej a nie innej nazwy. I wszyscy bawili się z tego świetnie. Nawet na koniec, na sam koniec, gdy wreszcie punkowcy z gitarami schodzili już ze sceny ostatecznie to Lamia i jej kumpele zeszły razem z nimi ku zapleczu.

“The Palantas” byli wykończeni kilkugodzinnym koncertem ale szczęśliwi tak samo jak widownia. Rude Boy już raczej chrypiał niż mówił. W końcu zdzierał gardło od północy a gdy z godzinę temu już mieli niby schodzić to “jeszcze tylko jeden kawałek” przeciągnął się chyba z dobrą godzinę. Ale dopiero z bliska, z dala od tłumów, z dala od świateł, we względnym spokoju na zapleczu było widać ile wysiłku kosztowała ich ta noc. Chłopaki byli naładowani pozytywną energią ale właśnie baterie już mieli na wyczerpaniu. Rude Boy już głównie posługiwał się mimiką i mową ciała ograniczając mowę słów do nie więcej niż kilku słów na raz.

O ile Amy która była pierwszy raz na takiej imprezie dała się chyba ponieść chwili, swoim kumpelom i emocjom to Madi i Val były wniebowzięte. Jako wytrwałe fanki Rude Boy’a i jego zespołu były już na wielu koncertach. Ale pierwszy raz udało im się ich złapać tak blisko aby pogadać, dostać autograf od wszystkich i cyknąć ostatnią wspólną fotkę smartfonem Eve jaka bardzo, bardzo awaryjnie podpięła gdzieś go na chwilę aby reanimować jego baterię chociaż na tą jedną, wspólną, pamiątkową fotkę.


---



Skaner



Ale w końcu musieli się rozstać. Ale nawet wtedy ta weekendowa noc wydawała się być spełnieniem wszelkich marzeń. - Lamia! Patrz! To Skaner! Chodź! - gdy były już znowu na tej części wspólnej, w salach, barach i korytarzach z wolna rozchodzącego się tłumu w glanach i irokezach wskazała na kogoś. W tym tłumie Lamia nawet nie była pewna o kogo właściwie chodzi ale masażystka przejęła inicjatywę. Złapała ją za rękę i pociągnęła przez tłum. Była to jednak syzyfowa praca więc szło im opornie. Sierżant wydawało się, że już chyba wie o kogo chodzi. Ten w tej kurtce z…

- O cholera! - Madi zatrzymała się gwałtownie widząc co się dzieje. A mianowicie jeszcze z pół sali głębiej, pod ścianą gdzie chyba stał ten koleś w skórzanej kurtce i z narzuconą na to dżinsową kamizelką z mnóstwem znaczków, pacyf, anarchii, koralików doskoczyło ze trzech czy czterech. Nie było słychać o co poszło, czy Skaner czymś ich zaczepił czy to oni szukali frajera. Grunt, że znaleźli. Były zbyt daleko aby mieć szansę zareagować i nawet krzyczeć niezbyt było sens w tym rozkrzyczanym tłumie. Wyglądało na to, że facet w dżinsowej kamizelce zaraz obskoczy łomot od grupki punkowców. Jeden go popchnął na ścianę, drugi złapał go za ramię unieruchamiając je a ten pierwszy posłał Skanerowi klasyka pięścią w żołądek. Trzeci miał zamiar właśnie dołączyć do punkowej zabawy a czwarty stał nieco z tyłu jakby w rezerwie czy na straży lub był mniej od nich agresywny. Widać było, że chłopaki mają wprawę w spuszczaniu łomotu. Szefowa ochrony również.

Lamia nie dostrzegła jej wcześniej więc wyglądało jakby nagle wyskoczyła z tłumu chociaż pewnie też musiała dostrzec co się dzieje. Rzucała się w oczy w tym swoim biurowym dress code bo wydawała się do skórzanych kurtek i ćwieków pasować niczym zagubiona sekretarka. Ale nie była sekretarką. Tego czwartego wyłączyła prawie nie zwalniając. Jeden cios kątem dłoni w skroń i większy od niej facet zatoczył się zaskoczony tym atakiem z nienacka przynajmniej chwilowo wyłączony z akcji. Trzeci który właśnie przymierzał się pięścią w twarz trzymanego Skanera zdążył zatrzymać pięść i odwrócić się. Akurat aby kolejny cios kantem dłoni trafił go w krtań. Brutalny atak we wrażliwe miejsce spowodował, że punka przygięło gdy chwiejąc się zaczął charczeć i krztusić się. Ten co już zdołał załadować Skanerowi pięść w żołądek a teraz trzymał go za jedno ramie puścił go. - Szmata! - wrzasnął i ruszył z pięściami na atakującą kobietę w ciemnoszarym kompleciku biurowym. Zanim zdołał zadać cios dostał cios butem we własny żołądek jaki go zastopował. Kolejna pięść trafiła go w bok w tej chwili nie zasłoniętej głowy aż mu odskoczyła do tyłu. Zanim zdążył się otrząsnąć podbródkowy wyrzucił mu głowę do góry aż opadł na ścianę tuż obok dopiero co puszczonej ofiary. Ostatni, który od początku unieruchamiał jedno z ramion schwytanego mężczyzny, miał najwięcej czasu na reakcję. Widząc, że nie ma do czynienia z przypadkową laską nie ryzykował. Oderwał od swojej kurtki coś co wydawało się kolejną naćwiekowaną ozdobą kurtki. Ale teraz stało się zakończoną ostrzem kawałkiem łańcuszka którym mógł siec, łamać palce a owinięty wokół dłoni mógł działać jak kastet. Olga również nie ryzykowała. Płynnym ruchem wyciągnęła zgrabny rewolwer i wycelowała w punka. Widok czerni lufy ledwo o krok od swojej twarzy skutecznie zastopował atak i poziom agresji gwałtownie opadł. - Ochrona! Ona ma broń! Ochrona! - widząc, że siłowo sprawy nie rozwiąże ostatni z punków próbował wezwać wsparcie. Ochrona zareagowała bardzo szybko i sprawnie. Zaskakująco szybko i sprawnie.

- Ochrona. Jakiś problem? - Olga syknęła z tym swoim mrożącym, lodowym wdziękiem gdy nie przestając mierzyć do agresora odchyliła swój żakiet na tyle aby widać było jej plakietkę z widocznym napisem “SECURITY”. Facetowi ostatecznie zrzedła mina i zrezygnował z wszelkich form robienia problemów. Zwłaszcza, że dotarło dwóch ochroniarzy a kolejni byli już w drodze. - Wyprowadzić ich. - szefowa zakomenderowała krótko chowając broń do kabury. Jej pracownicy schwytali mniej lub bardziej słaniających się po jej interwencji gości kończąc ten epizod. Przy okazji zrobiło się też nieco luźniej więc akurat na tyle, że Madi zdołała zaciągnąć Lamię w pobliże tego właśnie zakończonego zdarzenia.


---



Powrót do Betty


W końcu dojechały. Lamia z małą pczuszką odebraną w holu głównego wejścia do starego kina. Gdy Betty odwoziła swoje gołąbeczki powrót do domu wydawał się być odległą i dość niepewną perspektywą. A tu niespodziewanie w piątkę wracały na dwa samochody. W pierwszym prowadziła Madi która znała drogę do domu okularnicy a za nią jechała Eve która tej drogi nie znała. Gdy zatrzymały się przed apartamentowcem w którym mieszkała Betty, po drugiej stronie majaczyły w mroku zamknięte jeszcze włości Mario a na niebie pojawiał się już pierwszy brzask. Było umiarkowanie ciepło. Trochę za chłodno by bujać się na krótki rękaw ale właściwie w stanie w jakim wracały było to dość abstrakcyjne pojęcie.

- Na pewno nie wstąpisz do nas? Betty na pewno się ucieszy. Znaczy my też. - Amelia próbowała zaprosić masażystkę do domu nawet jak ta już wcześniej mówiła, że chciałaby no ale nie może bo jest umówiona.

- Właśnie, chodź z nami, i tak już prawie jest rano. Wyśpisz się to wrócisz. - Eve i reszta też próbowały zachęcić bladolicą brunetkę w marynarce, żeby skorzystała z gościny.

- Oj, może innym razem. Może za tydzień? W sobotę? No nie mogę, obiecałam temu swojemu, że wrócę po koncercie. - Madi chyba nie było lekko odmówić ale pozostała niezłomna. Jeszcze wyszła nawet z samochodu aby się z każdą pożegnać, uściskać, przy okazji wypalić papierosa no ale ostatecznie jako jedyna z całej paczki wróciła do samochodu i odjechała w mroki przedświtu. Pozostałej czwórce pozostało wejść na piętro i dostać się do mieszkania okularnicy. Amy zaczęłą grzebać po kieszeniach za kluczem gdy stały już przed drzwiami i coś mówiła, żeby być cicho bo wszystkich pobudzą. I wtedy jakby wywołała wilka z lasu. Prawdziwą wilczycę. Bo drzwi szczęknęły od wewnątrz i otworzyły się ukazując gospodyni w narzuconym aksamitnym czarnym szlafroczku z krwiście czerwonymi elementami i swoich okularach. I tygrysich kapciach naturalnie. W pierwszej sekundzie wydawało się, że scena zamarła i nikt nie wie co powiedzieć przed tą surową władzą w okularach.

- Moje gołąbeczki wróciły do gniazdka? I to z gościnnymi ptaszynami? I bardzo dobrze! No nie stójcie tak, wchodźcie! - Betty o dziwo wcale nie wydawała się zła. Wręcz przeciwnie, ich powrót wydawał się ją cieszyć. Pierwsza weszła Amelia która wciąż stała tuż przed nią z właśnie wyciągnietym kluczem. Zaliczyła przyjacielskiego buziaka w policzek na przywitanie. Lamia zaliczyła pełny zestaw: mocny pocałunek w usta połączony z mocnym złapaniem za swoje pośladki. - Mmm, Księżniczko, wyczuwam zapach miłości i przygody. Widzę, że wzięłaś sobie do serca co ci mówiłam. I bardzo dobrze, potem mi wszystko opowiesz. - Betty wymruczała w twarz swojej faworyty gdy wciąż obłapiała ją za pośladki.

- Val. Miło, że do nas dotarłaś. - jak na królową przystało, gospodyni przywitała się z dredziarą uprzejmym skinieniem głowy i wyciągniętą do pocałowania dłonią. A Val przyjęła te przywitanie jak na dobrą służkę przystało, skinieniem i grzecznym ucałowaniem tej dłoni.

Ostatnia w kolejce została fotograf. Dzięki innym dziewczynom zostały przedstawione sobie i wreszcie nie licząc Madi jaka musiała ich jednak prawie na mecie opuścić to były w komplecie. Już panowała szarówka za oknami gdy zmęczenie zaczeło wyłączać kolejne zawodniczki z tych pierwszych, gorączkowych relacji i wymiany przeżyć z wizyty w starym kinie. Chyba mając zamiar udać się tam żadna nie spodziewała się takiego obrotu wypadków więc tym bardziej było o czym opowiadać. W końcu jednak Betty wylądowała w swojej sypialni, Amelia w swojej a pozostała trójka skończyła w sypialni Lamii. I chociaż co jakiś czas któraś na moment otwierała powiekę to tak naprawdę przespały aż do południa. Obgadując ten koncert nie można było pominąć to jak się zaczął koncert samych “The Palantas”. A zaczął się całkiem mocnym wejściem.




2054.09.13 - nd; noc; gorąc; tłok; Sioux Falls, Stare Kino




Pun-ki grać! Kur-wa-mać! Pun-ki grać! Kur-wa-mać!


Wyglądało na to, że publiczność miała dość czekania. Zaczęła skandować w jednym rytmie. Nagle doszedł do nich nowy głos. Męski, zdecydowany, mocny. Skandował to samo jak oni. Ale wybijał się ponad inne dzięki temu, że używał mikrofonu. Przez salę przeszła fala zaskoczenia i dezorientacji tym nowym czynnikiem. Ale dokładnie w momencie gdy rozpoznali czyj to głos jego właściciel wyszedł na scenę. Widownia zafalowała z entuzjazmu. Poleciały gwizdy, przekleństwa i okrzyki radości. A on stanął na środku sceny, tak samo jak oni skandował i unosił w górę pięść z tym samym buntowniczym geście. W skórzanej kurtce, podartej koszulce, glanach i czerwonych kraciakach.

- Na zawsze punk! - Rude Boy świetnie umiał wyczuć nastrój chwili i atmosferę publiczności. Wszyscy go znali więc nie bawił się w przywitania ani inne ceregiele. Gdy tylko reszta zespołu zajęła swoje miejsca dał sygnał i popłynęły pierwsze akordy gitary doprowadzając publiczność do stanu wrzenia.

https://www.youtube.com/watch?v=6_1ax5Fgwvs


Bunt, walka, wolność i marzenia
Odmienność, siła, agresja i pięści


Pierwsze słowa punkowej piosenki wydarły się z gardła punkowego wokalisty. Słowa i muzyka w jednej chwili podały iskrę która wywołała detonację aplauzu i eksplozję dzikiej, nieskrępowanej radości. Tacy byli! Dzicy, pstrokaci, różni, chaotyczni, hałaśliwi i pełni energii. Tacy byli. W podobnych mundurach tak jak ci tutaj w podobnych kirtkach. Ale też pstrokaci, zbuntowani przeciw wszystkim i wszystkiemu. Młodość ze swoimi pragnieniami wolności i marzeniami ograniczona regulaminami, wtłoczona w suche schematy. Odmienni, agresywni, inni. Zwykle stłamszeni, zapomniani, pogardzani, wyrzuceni na sam krawędź świata i społeczeństwa. Tam gdzie kończył się świat ludzi. Świat ulic, świateł, bierzącej wody. Liczyła się siła, spryt i ślepy los który decydował komu się znów uda a komu nie. Ale teraz czuli się silni! Gdy byli razem, gdy czuli swoją moc i potęgę! Gdy czuli, że mogą roznieść tą salę, ten budynek w drobny mak! Że nic ich nie zatrzyma! Gdy biegli, krzyczeli, strzelali, rzucali granat do przodu czy dźgali bagnetem to co było do zadźgania!


Utopia, chaos, kontrola i zabawa
System, władza i anarchia



Tak, tak było. Wszystko się mieszało, nicowało, plątało. Wiele powiązań i zależności z pozoru całkiem ze sobą nie powiązanych albo po prostu sprzecznych. Punk forever! Chociaż zdawali sobie sprawę, że tak to nie działa, że to utopia. Tak wygrać wojnę która trwała już tak długo i końca nie było widać. Ile już pochłonęła dywizji, batalionów, kompanii? Co da jedna więcej? Zresztą jak to by było gdyby któregoś dnia wygrali? Właściwie to co dalej? Byłoby jakieś dalej? A jak nie byli w stanie toczyć tej wojny to po co ją toczyć? Ale to anarchia! System i władza nie tolerowały takich głupich, defetystycznych gadek! Za to można było dostać pakę lub przydział do karnej kompanii! Ale jebać system! Punk forever! Na zawsze punk! Jebać psy! Jebać plastików! Rozjebać to! Rozjebać to wszystko! Rozjebać wszystkich! Anarchia! Zabawa!


Irokezy i cockneje
Ćwieki, skóry i pieszczochy



Zabawne. Jak człowiekowi zależało aby się wyróżnić. Aby zapaść w pamięć. Aby nie zostać zapomnianym. Zwłaszcza, że to takie powszechne. Przemijanie. Korowód twarzy, zwykle zamazanych i bez imienia. Jeśli się coś zapamiętywało to detal albo scenę. Irokez pod standardowym hełmem. Skórzana kamizelka na mundurze. Pieszczochy, ćwieki, pióra, tatuaże, cokolwiek aby być tym jedynym! Tak jak i tutaj! Wszyscy na jedną modłę, wszyscy tak podobni, podobne kurtki, ćwieki, glany, irokezy. Ale nie takie same! O nie, to byłby wówczas system! A nie był! Nie dali się wtłoczyć, stłamsić, zniewolić! Nawet gdy co dzień dostawali cięgi, głodowali, szydzono i pluto, gdy non stop byli zapominani, pozostawieni samym sobie, zdani tylko na siebie. Mogli liczyć tylko na własne siły, na twarze, na imiona, na własny punk i jebanie systemu! Reszta to był system! Oni! A nie my! My to my, ci tutaj, z irokezami, glanami, pieszczochami! To są prawdziwi my! I jebać resztę!


Załoga, piwo, pogo i zadymy
Tolerancja i destrukcja



Tak, tak się bawili. Kręcili pogo. Odbijali się od siebie, popychali, czasem ktoś upadał. Wszyscy byli tutaj braćmi, wszyscy stali, skakali, skandowali, śpiewali, śmiali się i płakali. Głodowali i upijali się. Wszyscy razem. Bez względu na kolor irokeza, spodni, ilość belek na kołnierzyku czy rękawie. Pamiętała. Jak siedzieli w jakimś kącie, podwórku. Gerber na jakichś beczkach, ona na skrzynkach, chłopaki dorwali jakiegoś boomboksa, ktoś skołował jakiś podły bimber. I bawili się. W dom. W coś swojskiego. Wrzeszczeli, tańczyli, skakali, odpychali się w samych koszulkach i spodniach, ciesząc się dniem, rozwalaniem wreszcie czegoś, gdy można było coś zniszczyć bez konsekwencji, że to cie zdradzi, urwie ci nogę czy łeb, namierzy i poszatkuje ołowiem. Jutro! Wczoraj! Ale nie dzisiaj! Nie teraz! Teraz był ten podły bimber, konserwy na zagrychę i ten rozwalajacy się bombox z jakiego chrypiała jakaś muza.


Na zawsze punk takim chcę być, na zawsze punk
Jeśli myślisz, że to tylko słowa
To odejdź, to odejdź
Na zawsze punk takim chcę być, na zawsze punk
Jeśli myślisz, że to tylko słowa
To odejdź, to odejdź stąd



Nie wszyscy się nadawali do tej roboty. Nie wszyscy wytrzymywali. Nie wszyscy czuli klimat. Czasem po którymś upadku, wycierali nos i chyłkiem wycofywali się. Wracali na miejsce gdzie nie było takiego młynu. Bo tu, gdzie było pogo, młyn był zawsze. Jeśli ktoś spodziewał się, że to tylko taka ściema to lepiej by odszedł. Prawdziwy punk to nie była bułka z masłem. Nie, zdecydowanie nie.

- Uważacie się za twardzieli?! Za przekoksów?! Jak się teraz czujecie? - wysiadł z szoferki ciężarówki jak jakiś książę. Pewnie dlatego, że właśnie przyjechał i to w szoferce. Dlatego był taki czyściutki. Co innego oni. Instruktorzy zerwali ich jeszcze jak było ciemno. Nie żeby wieczorem i dnia poprzedniego było jakoś inaczej. A teraz byli już u kresu. Najpierw wielokilometrowy marszobieg z bezsensownie dźwiganym plecakiem. Na czas, na orientację, na przełaj, przez trawę, błoto, bajora, las, krzaki i strumienie. Luźne grupki i pojedyczny rekruci z najwyższym trudem doczłapali się “tutaj”. Do miejsca zaznaczonego na schematycznych mapkach które sam każdy sobie rysował jak umiał podczas porannej odprawy. Wiele, wiele, wiele godzin temu. Liczyli, że “tutaj” będzie jakaś meta. Jacyś instruktorzy, łóżka, piecyk, suche ubranie, prysznic… A “tutaj” okazała się pustą polaną zalewaną siąpiącą od rana mżawką. Najpierw zgrzani teraz kulili się do siebie w kończącym się dniu. Zimno i bezruch obezwładniły po kawałku likwidując każdy fragment ciepła, życia i świadomej myśli. Dźwięk nadjeżdżającej ciężarówki ledwo zauważyli. Dopiero gdy jej reflektory omiotły ich żałosne grupki dotarło do nich, że zaszła jakaś zmiana. I w końcu z szoferki wysiadł on. Ten aż oficer, i aż tak wymuskany.

- Punk rock to nie jest bułka z masłem! Obiecuję wam, że w naszej jednostce NIGDY nie będzie lżej i łatwiej niż w tej chwili! - warknął ostrym, rozkazującym głosem. Zmęczone, wygolone na krótko, trzęsące się z zimna i wilgoci łby popatrzyły na siebie. To tak to ma wyglądać? To co powiedział chwilę później do reszty rozbiło większość z nich.

- Ale możecie mieć spokój! Olać tą gównianą jednostkę co nie wraca lizać ran póki straty nie przekroczą 50%. 50%! To co drugi z was! Wsiadajcie na pakę! Ciężarówka zawiezie was do bazy! Za godzinę będziecie siedzieć w stołówce i suszyć się w cieple! A kto chce być Bękartem Diabła to za mną! - oficer z nazwiskiem “GERBER” na mundurze wskazał na ciężarówkę jaką przyjechał. To takie proste! Wsiąść i mieć spokój! A alternatywa? Powtórny bieg przełajowy do bazy. Tylko tym razem po ciemku, po nocy. I facet nie żartował, naprawdę podniósł z ziemi jakiś plecak, założył go tak jak i oni a potem odwrócił się do nich i zaczął truchtać w zapadający zmierzch i siąpiącą mżawkę. Bardzo, bardzo, niewielu przemarzniętych, głodnych i przemoczonych wygolonych łbów potruchtało za nim.


Sex Pistols i Exploited
Kennedys, Clash, Conflict i Ramones
Dezerter, Kryzys, Karcer i Włochaty
Niezależność czy komercja



Tak, Sex Pistols i reszta. To ich łączyło. O tym gadali, tego słuchali, przy tym się bawili i o tym marzyli gdy nie mogli mieć tego zaraz i za chwilę. Właśnie o tym. Że pójdą, przyjadą, odwiedzą spelunę gdzie ktoś tak gra, gdzie dają takie koncerty. To dodawało otuchy, pomagało przetrwać. Przetrwać noc na ulicy, w okopie, w ziemiance, w rozwalającej się ruderze. Przy koksowniku, czując razy policyjnych pał na nerach czy glany innych pojebów. Ale była muza i rozmowy o niej, wspólna tak jak wspólne marzenia i plany o niej. Niosła nadzieję i otuchę. Była siłą jaka opierała się wszelkiej logice i nakazom. Żadna inspekcja, żaden regulamin, żaden nakaz sądowy i nalot policji nie był w stanie tego stłamsić. “Bo muzyka jest w nas!” mówili, “Bo ja czuję rytm!” obnosili się dumnie, wręcz wyzywająco. Bez względu na to czy byli w skórach czy mundurach, czy mieli pieszczochy czy rękawice taktyczne.


Anarchiści i antyfaszyści
Ziny, scena i sqotersi
Pozytywni i negatywni
Do końca zostaniemy inni



Byli inni. Jak cholera byli inni. Nawet w swojej własnej grupie. I to czy za grupę się wzięło skaczących pod sceną punkowców czy mundurowych próbujących wegetować po schronach i piwnicach. Każdy chciał być inny, sam z siebie, wyróżniać się na tle innych. A jednak też chciał upodabniać się do innych. Do “tych fajnych” do “tych swoich”. Dlatego tak inni a jednak tak podobni. Pamiętała. Tak samo krzyczeli, tak samo byli hałaśliwi, tak samo wznisili ze złości i buncie pięści do góry. Nieważne czy mankiety przy tych pięściach były skórzanych kurtek czy mundurów polowych. Były tak samo poniszczone, brudne, naprawiane, wytarte. Przecież nikt o nich nie dbał prawda? Zostawili ich, no nie? Zapomnieli. Skreślili ze swoich ładnych rejestrów, wyrzucili za drzwi, mieli za złe, że są. A oni mimo wszystko byli! Żyli! Przetrwali! Byli inni?! I bardzo kurwa dobrze! Chuj z nimi! Chuj z całą resztą! Jebać to!


Na zawsze punk takim chcę być, na zawsze punk
Jeśli myślisz, że to tylko słowa
To odejdź, to odejdź

Na zawsze punk takim chcę być, na zawsze punk
Jeśli myślisz, że to tylko słowa
To odejdź, to odejdź stąd

Na zawsze punk takim chcę być, na zawsze punk
Jeśli myślisz, że to tylko słowa
To odejdź, to odejdź stąd

Punk's not dead!
Punk's not dead!
Punk's not dead!


- Na zawsze punk! - Rude Boy skończył pierwszy kawałek. Stanął w rozkroku, z przewieszoną gitarą i klasycznie zbuntowanym geście uniesionej wysoko nad głową pięścią. Porwał ich ze sobą. Swoimi słowami, gestami, ekspresją, emocjami, wolą. Tak samo jak Gerber. On mówił do innych ludzi niż byli tutaj, całkiem innych. Ale też działał podobnie. Był zdecydowany i tacy jak oni. Przez co był taki wiarygodny. Mimo, że był aż kapitanem i dowódcą całej kompani. Tak samo jak Rude Boy był gwiazdą i ich idolem mimo, że zgrywał się na przypadkowego grajka co przez przypadek gitara w rękę mu się zaplątała. To był tacy jak oni, robił to co oni i wierzył w to co oni. Przez co był taki wiarygodny. A potem “The Palantas” polecieli kolejne kawałki. Bo punk’s not dead! Bo punk rock to nie jest bułka z masłem! Na zawsze punk!
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline