Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2019, 16:09   #27
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Bosman próbował się ruszyć, ale dalej szumiało mu w głowie oparł się o maszt. Próbując opanować ból i zawroty głowy. Mamba natychmiast do niego dopadła obmacując delikatnie rany i sprawdzając, czy któraś nie jest śmiertelna.

Devyer w towarzystwie starego rzucili się do ściągania płonącego żagla. Tnąc zawzięcie liny.

Kolejna salwa łuczników położyła pokotem kolejnych dzikusów. Vallo doskoczył do ostatniej liny i ciął swoją szablą. Ale z rozpędu nie wymierzył i ostrze minęło linę dosłownie o parę milimetrów. A dzicy byli już na burcie. Doskoczyli do nich kaled i caledorn. Dzikus zepchnął wyspiarza do defensywy serią uderzeń toporka, Caledorn machnął swoim toporem ale wojownik się uchylił wskakując na pokład wiedźmy Oddał, ale caledorn sparował bez wysiłku.

Od drugiej strony nadpływała długa łudź. z której wysokim łukiem poleciały oszczepy na dziób wiedźmy. Był tam jedynie Rufus , który nie mógł się podnieść po otrzymanych rana. Spadający oszczep ugodził go w zdrową nogą, było to ledwo draśnięcie mimo to Rufus zawył bardziej z wściekłości aniżeli ze złości.

Berch i Ferus osłonili łuczniczki tarczami. mimo to jeden z oszczepów sięgnął twarzy Hami. Ta na moment się cofnęła, otarła krew z policzka i już mierzyła ponownie z łuku.

Wrona zniknęła gdzieś w czeluściach laboratorium alchemika.

Kapitan puszczał strzałę za strzałą. NIemal udało im się ich powstrzymać. Gdy zorientował się, że druga burta jest bez obstawy! Musi podzielić siły by jakoś przetrwać.

Vallo rzucił okiem na starania załogi. Wpadł na genialny pomysł, minął łukiem walczącego Caledorna i tubylca doskoczył do lin mocujących reję. I ciął. Szarpnęło nim do góry. Na dole nadcięte liny puściły żagiel zaczął się osuwać, a reja obracać niczym ramię katapulty. Vallo wskoczył na nie i ruszył biegiem nie zważając na nic. Skoczył i w ostatniej chwili przeciął linę zawisając na jej resztce wolną ręką. Płonący żagiel wypełnił się powietrzem i powoli opadł prosto na napływające canoe. Rozległy się wrzaski jego załogi. Która przerażona machała wiosłami i rękami i zamiast ściągnąć żagiel na jedną stronę rozciągnęła go nad sobą. Vallo rozhuśtał się i zgrabnym wymykiem usiadł na reji. Zaśmiał się dziko i radośnie wznosząc szable w geście zwycięstwa.

Załoga wiedźmy odpowiedziała mu gromkim echem.

Chowając broń Zaraan ruszył do balisty i wziąwszy pocisk doskoczył do nie bronionej burty. Podniósł go nad głowę i cisnął ostrzem w dół, licząc że przedziurawi dno łódki dzikusów.
- Merri! - wrzasnął - opłaczemy Sareen jak tylko tu skończymy. Ona nie chciałaby byś zginęła siedząc nad jej trupem. Weź łuk i strzelaj!

Kapitan, krzycząc wyjątkowo szpetne przekleństwa, ponownie strzela z łuku. Kiedy mógł, zlustrował sytuacje po drugiej strony burty.

Bosman dokuśtykał do stojaka. Złapał za długie drzewce. Napiął mięśnie, poczuł jak pęka któraś ranka na brzuchu i po udzie cieknie mu ciepła krew… A przynajmniej miał nadzieję, że to krew...Jednak w obecnym stanie dźwiganie ciężkich przedmiotów jest niewskazane. Oparł się o balistę i spojrzał w dół. To była krew… Choć w sumie tak jak na to patrzył to może wolałby, żeby to nie była krew… A przynajmniej nie w takiej ilości.

Kapitan wychylił się mocno za burtę i strzelił. Trafił. Ale pod pachę i bełt utkwił w łodzi nie czyniąc najmniejszej krzywdy tubylcowi.

Żagiel płonący na canoe był nie do zdjęcia. Załoga łódki była już tak spanikowana, że część z nich wyskakiwała do wody.

Tubylcy walczyli zaciekle. Ten który mierzył się z kaledem pchnął swoją krótką włócznią raniąc go w odsłonięte udo. Walczący z kaledem zwarł się z nim tak, że spojrzeli sobie w oczy mierząc się chwilę. Kolejny na dole dopadł liny, pozostali rzucali oszczepami, które ewidentnie się im kończyły. Jeden omal nie trafił Auliesa w ostatniej chwili osłonił go Berch swoją tarczą. Chłopak zamrugał niepewny ogłuszony łomotem.

Hani dołączyła do łuczników podnosząc się i mimo krawiącej rany naciągnęła łuk. Poleciała kolejna salwa całą 4 przeciwników zwaliła się na deski pokładu. Jeden się podnosił.

Dzikus i Caledorn nie dawali sobie rady z wściekłymi tubylcami. Podbiegł do nich marynarz i ciął tego co walczył z dzikusem. Ciął tubylca przez pierś, ale zostawił na niej tylko cienkie nacięcie.

Za wojownikiem walczącym z Caledornem wyrosła czarna mamba, która wbiła przeciwnikowi sztylet w plecy aż po samą rękojeść. Szepcząc do ucha…

- Prosto w serce!!

W między czasie dzieciaki wraz z pozostałymi z trudem ugasili największe ogniska. Pokład jeszcze dymił ale nie było to nic zagrażającego wiedźmie.

Nagle usłyszeli dzwon. Wszyscy zobaczyli Ojo, który walił w dzwon jak oszalały pokazując coś na horyzoncie.

Odwrócili się zgodnie z jego sugestią i zobaczyli. Jak od brzegu odbija zrujnowany okręt z czarnymi żaglami.

Wtedy też dostrzegli skały, w których kierunku się zbliżali.

- Caeldorne, bronić burty! - zawołał kapitan, szykując już następną strzałę. - Pozostali strzelcy, strzelać za burt bez rozkazu! Kira, Valloris weźcie chłopców okrętowych i paru z wioseł! Ogarnijcie czym prędzej liny i rozłóżcie nowy żagiel, ten całkiem się sfajczył! Wrona, na pozycję! Odbić od canoe i skręt! Jak spróbują na nas wjechać, staranujemy łyczków!

Po czym wystrzelił kolejną strzałę w tubylców.

- Mamba - zwołał Zaraan - nie masz jakiegoś dekoktu co by mnie na nogi postawił? Przez tego piekielnego czarownika ledwo się na nogach trzymam.

W tym momencie z kajuty nawigatora wypadła Wrona niosąc w ramionach stos buteleczek. Widząc zamieszanie i zbliżające się skały upuściła wszystko i biegiem pognała do koła sterowego

Ludzie wyciągali żagle, łapali za wiosła. Nawet ci ranni krwawiąc nie zamierzali pozostawić wiedźmy!

WIedźma zaczęłą skręcać. Gdy udało się rozpiąć żagiel. Był mały, zbyt mały by dodać większej prędkości. Ale jego pomoc pozwoliła wiedźmie odzyskać sterowność. Załoga musiała złapać oddech. Odpływali nieco od wyspy. Balista kończyła się ładować. Mamba próbowała opatrzyć Zaraana. Meri dalej tuliła do siebie zwłoki Sareen. Nie spodziewały się zapewne takiego finału opowieści. Galana i Tori oplatały strzały, porwanymi kawałkami jakiegoś płótna i wrzucały do małej miski z oliwą.
Kapitan spojrzał w kierunku czarnego okrętu, który kierował się na wyjście z podkowy. Mają marne szanse by dogonić go na takich słabych żaglach. Ale wszystko miało swoje dobre strony. Załogi pozostałych canoe wyglądały na zmęczone, wiosłowali już wolno i nie krzyczeli złowieszczo. Wydawali się jacyś przymuleni…

Wrona zakręciła kołem sterowym biorąc kurs na wyjście z archipelagu. Po to w końcu tutaj przypłynęli żeby pokazać temu pomiotowi demona, że z wiedźmą się nie zadziera! Droga wydawała się prosta wiatr wiał delikatnie z boku. Nagle Kira stojąca na reji zawołała
- Skały są tuż pod powierzchnią!

Przez statek przelała się fala przekleństw.

Kapitan doskoczył do dziobu okrętu i zaczął wydawać rozkazy wpatrujac się w niebezpieczne wody tuż pod ich kilem.

Bosman i Vallo dołączyli do niego na dziobie i to czarnoskóry gladiator dostrzegł ich jako pierwszy. Zza pobliskiej skały nieco z boku wyłaniały się canoe. Wiedźma wpadła w pułapkę nie zmieni teraz kursu, nie zdążą wycelować balistę. Tubylcy dorwą ich jak nic!

Tubylcy zachowywali się jednak inaczej. Nie wrzeszczeli jak opętani. Wyglądali na mocno zdezorientowanych. NIe trzymali w rękach oszczepów ani innej broni. Natomiast rozglądali się po sobie jakby nie bardzo rozumiejąc co robią.

Wtedy dopiero spostrzegli, że czarny okręt opuścił archipelag, jego żagle były podarte, przegniłe i poszarpane, mimo to płynął pewnie i szybko. Wiedźma z obecnym ożaglowaniem i stanem załogi będzie miała olbrzymie trudności go dogonić. Chyba ponownie im uciekł.

Kapitan, zorientowawszy się w sytuacji, splunął.

- Zagrożenie minęło, dzikusy nie będą nas atakować - rzekł donośnie. - Dobra nasza, po tym cholernym wybryku Pierwszego, ciężko by było się pozbierać.

- Zebrać trupy z pokładu i owinąć je w całun, zrobimy im pogrzeb na morzu. Przysięgam, że jeśli jeszcze raz ktoś wywinie mi taki numer, to zarżnę jego i wszystkie jego dzieci wszystkich pokoleń. Jeśli coś zostało z trupa pierwszego oficera, można to przywiązać na przedni kasztel.

- Mamba, zacznij leczyć tych, którzy żyją. Dveyer, potrzebuję oszacować straty Wiedźmy od czasu, kiedy ten dureń postanowił wysadzić się w powietrze.

- Wrona, spróbujmy przycupnąć w porcie tych dzikusów, tylko powoli, zobaczmy, jak zareagują. Powiemy im, że zniewolił ich potężny czarownik, a my przybyliśmy z pomocą, aby ich wyzwolić. Być może te dzikusy będą miały dość zasobów, by odpocząc po walce i nieco naprawić wiedźmę.

Zaraan stanął koło kapitana i tak by tylko on słyszał rzekł:
- Nie wiem co wstąpiło w nawigatora. Musiał go chyba demon opętać. Chciał mnie dźgnąć zatrutym sztyletem. A potem… - bosman zaklął. Czarnoksięstwo od zawsze go mierziło. - Tylu ludzi straconych.
Pokręcił głową.
- trzeba nagrodzić Vallo, uratował statek, bez niego maszt i olinowanie szlag by trafił. A na dokładkę pozbył się łodzi pełnej dzikusów.

- Prawda - rzekł kapitan. - Co do zajścia, wierzę ci. Nie chcę więcej rozlewu krwi na pokładzie Wiedźmy. Kiedy tylko ogarniemy sytuację, jestem pewien, że załoga nabierze nieco więcej ducha. Być może nawet uniesiemy w rejs jednego z tych dzikusów?

- W każdym razie, wynagrodzę Vallo w stosownym czasie. Najpierw musimy uprzątnąć ten pierdolony bajzel, który zostawił pierwszy.

- Jego trupa radzę wyrzucić za burtę jak najszybciej, reszcie godny pochówek sprawmy. - Powiedział bosman.

Kapitan wzruszył ramionami.

- Chciałem go sprzedać dzikusom jako trupa czarownika, ale węgorze też mogą go zeżreć - kapitan uśmiechnął się ponuro. - Tymczasem odpocznij. Musimy ogarnąć się i ruszyć za czarownikiem. Co przypomina mi…

- Bacz za burt! - zawołał kapitan. - Czy mapy nawigatora poleciały w wodę? Potrzebujemy je wyłowić w międzyczasie.

- Racja - odparł i wydarł się - Szukać tuby z mapami, miał je nawigator. Mogły wypaść za burtę podczas wybuchu. Ruchy, kto nie zajęty żaglami.

Jeden z tubylców stojących na łodzi podniósł się i krzyknął
- Rzućcie Broń i płyńcie do portu łotry!

Załoga wiedźmy i tak go zignorowała biorąc kurs na największą wyspę.

Do płaczącej Merri. Podszedł Aulies i ukląkł obok niej. Ujął ją w ramiona i przytulił mocno. Tak by dziewczyna mogła się wypłakać w jego koszulę.

Po 15 minutach dno łodzi zaszurało o miękki piasek niedaleko pomostu na głównej wyspie.
Kapitan z bosmanem, vallo i większością załogi stali na dziobie okrętu

Reszta kończyłą zawijać ciała zmarłych. Auliesowi udało się trochę uspokoić Merri. Zaprowadził ją pod pokład, gdzie korzystając z braku Kabo dorwał się do jego zapasu rumu i dał jej solidny kubek mocnego napoju.

Mapy się znalazły w kajucie nawigatora.

Kapitan z niepokojem obserwował canoe tubylców, pojawiły się jeszcze 2. było ich teraz łącznie 4 i odcinały możliwość wypłynięcia na otwarte wody. Jednak tubylcy na nich byli spokojni choć nieco zdezoriętowani.

Również na brzegu zebrał się spory tłum pokazujących ich sobie i rozmawiających podniesionymi głosami w swoim nieco skrzekliwym języku. Zaraan słyszał tam naleciałości dialektów sawanny. Ale nawet zrozumienie kontektu szło mu słabo.

Nagle rozmowy przycichły. Tłum się rozstąpił wypuszczając na środek starca. Pokrzywiony staruszek opierający się na lasce, na której siedziała małpa. Jakim cudem stał tutaj wtłumie, skoro był ranny a jego katamaran został zatopiony…Morze to jego brat bliźniak, albo ktoś podobny - pomyślał kapitan. Jednak wtedy dostrzegł, że z jednej strony jego ubranie jest zakrwawione. W miejscu, gdzie trafiła go strzała!

- Witajcie wędrowcy! - powiedział donośnym głosem - Mimo, że podnieśliście rękę na nasz lud witamy was serdecznie albowiem, wy wygoniliście demona, który nękał nas od wielu lat. - mówił głośno i donośnie, głosem melodyjnym choć po brzegi wypełnionym mocnym akcentem - Okrutny człowiek w czasach moich przodków spętał nas byśmy strzegli jego skarbu. Z pokolenia na pokolenie klątwa dusiła nasz lud. Aż do przybycia czarnego okrętu z czarownikiem służącym demonowi. On złożył z naszych kobiet ofiarę! I uwolnił demona. Myśleliśmy, że nas zniszczy. Czuliśmy jak demon jeszcze mocniej wgryza się w nasze dusze. Jakby przybrał na sile. Dopiero gdy was zobaczył uciekł zabierając ze sobą demona i skarby których strzegliśmy. Gdy opuścił wyspy demon opuścił nasze dusze. Jesteśmy wam wdzięczni i prosimy abyście odpoczęli w naszych domach. Służymy wam wszystkim co mamy. Odpocznijcie i nabierzcie sił. Z naszej strony nie grozi wam niebezpieczeństwo. Polegli bracia naszego ludu byli pod wpływem demona, nie żądamy od was żadnej rekompensaty.

Mamba, która wyrosła obok kapitana szepnęła mu do ucha.
- Mówią, że nie chcą, ale się nie obrażą jak dostaną…- To zwyczaj niektórych plemion sawanny.

- Tako i my od was żadnej rekompensaty za naszego zabitego żądać nie będziemy. - odparł głośno Zaraan - Wiemy, żeście w mocy demona byli. Możecie nam rzec coście strzegli? Jaki to był skarb? Chcemy zniszczyć tego demona i każda pomoc się przyda.

Kapitan dał bosmanowi porozmawiać z tubylcami, sam wydając rozkazy.

- Wrona, rozkmiń te mapy nawigatora, czy będziesz mogła cokolwiek z tym zrobić – rzekł. - Na szczęście, głupiec spłonął bez map przy sobie, inaczej nie moglibyśmy wytopić statku mnicha. Musimy znaleźć, dokąd tym razem popłynął statek.

Kiedy Mamba szepnęła mu do ucha informacje, kapitan skinął głową.

- Wynagrodźmy ich za gościnę tak, jak w tawernie – rzekł. - Później dziś chcę pogrzebać martwych w morzu.

Po czym zwrócił się do bosmana i Wrony, polegając chwilowo na siostrze w chwili braku pierwszego oficera:

- Kiedy załoga odpocznie, dajmy nieco złota w łapy tubylców, uzupełnimy zapasy i pozwolimy Dveyerowi dokonać napraw wiedźmy. Chcę przywrócić do ładu nadpalony pokład. Poza tym, rozejrzyjmy się wokoło, może niektórzy z nich będą chcieli dołączyć do nas. Przydałoby mi się ze czterech albo pięciu do żagli i wioseł.
- Złoto może ich nie interesować. Ale narzędzia i broń pryjma z chęcią. Może w ładowni mamy coś na zbyciu. - wtrącił bosman.

- Później wyruszamy. Musimy dowiedzieć się, co tutaj robił demon i jaki jest jego następny cel. Jeśli nie uda nam się tutaj zrekrutować nikogo, potrzebujemy z czasem uzupełnić załogę. Tymczasem, do roboty.

Wyrzekłszy to, podszedł do starszego:

- Zaiste, rzeknijcie, co to był za skarb. Chcielibyśmy zawrzeć sojusz przeciwko demonowi, szukamy ludzi, którzy mogliby pomścić naszych i waszych.

- Najlepiej będzie jak zobaczycie sami co pozostawili. - wykrzyknął starzec - My do tej jaskini wchodzić nie zamierzamy! Popytam wśród ludzi czy któryś z nich chce wyruszyć z wami, ale nie będę na to naciskał. Mamy zbyt wielu rannych i zabitych by teraz uszczuplać plemię.

Załoga wiedźmy zaczęła się uwijać, próbując opanować zniszczenia wiedźmy. Dość niepewnie obchodząc się z tubylcami. Wiedźma zniknęła w kajutach nawigatora zabierając ze sobą nieco protestującego starego.

Zaraz za kapitanem na ląd zeszła Czarna Mamba. Podeszła ponownie do kapitana i powiedziała.
- Chciałabym zobaczyć tą jaskinię. - Jej wyraz twarzy nie wróżył niczego dobrego w kwestii odmowy.

Schodzący obok kapitana bosman dawno nie widział takiej determinacji u swojej towarzyszki.

- Pójdę z wami - oznajmił Zaraan.

- Tylko, jeśli pozostali zostali opatrzeni – rzekł protekcjonalnie kapitan. - Nie zapominaj o swoim darze leczenia. Załoga wiedźmy jest tego warta – kapitan zwrócił się do Mamby.

Tymczasem, kapitan wszedł na kasztel i zwrócił się do reszty załogi:

- Marynarze! - rzekł. - Przeszliśmy dziś przez wiele niebezpieczeństw i wiele naszych przyjaciół zginęło. Przeklęty zdrajca, pierwszy, dziś zaatakował Zaarana. Parał się czarną magią, tak jak Karchedon, którego ścigamy, a kto wie, czy tego dnia nie został opętany przez tego demona. Posłuchajcie, niech mnie morze pochłonie, ale wasza strata zostanie pomszczona, a wasze rany wynagrodzone! Osobiście odetnę głowę z karku tego przeklętego demona, nawet, jeśli będzie mnie to kosztowało życie. Tymczasem, odpocznijcie. Dziś dowiodliście, że jesteście godni żeglowania pod banderą Morskiej Wiedźmy.

- Z powodu śmierci Kabo, to Ojo zostaje nowym kukiem – rzekł. - Z powodu śmierci pierwszego, oficerem zostaje Wrona – oświadczył kapitan. - Wrona, jak spierdolisz, to ze skóry obedrę, znasz zasady. Funkcja nawigatora pozostaje wakatem, ale chcę, aby ją robił Stary – rzekł Heist, patrząc ogniście na żeglarza.

Odwrócił się do bosmana i Mamby.

- Możemy zobaczyć jaskinię.

 
__________________
Evil never sleeps, it power naps!
Santorine jest offline