Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2019, 19:40   #30
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
"Mięso...mięso........mię......so...."

Krzyki potwora cichły, w miarę jak oddalał się coraz bardziej od brzegu. Uciekał najpewniej do wielkiej sterty śmieci, zgromadzonej w pobliżu wodospadu. Wystawała ona z wody na prawie stopę, cuchnąc i pryskając dokoła nieczystościami.

Wolność.

Nie przywitała łaskawie. Ściana ciemności rozpościerająca się przed uciekinierami przytłaczała niczym wielki gmach. Ogromny mur, odgradzający od tego, co znajome, a kryjący nieznaną krainę. Pełną głodnych istot, które tylko czekały na nowe ofiary.

"Mięso..." zabrzmiało znów w umysłach niektórych , posyłając dreszcze przez całą długość kręgosłupa.

- Dokąd teraz? - zapytała Eldeth szczękając zębami .
- Blingdenstone.... - szepnął Jimjar – założę się, że damy radę tam dotrzeć! Z wami się uda! Jestem tego pewien! - niemal zakrzyknął gnom.
- stawiam sto blingów, że się uda! Jesteście cwaniacy, z takimi to kurwa można na robotę chodzić! - pochwalił Jimjar uśmiechając się i pociągając głośno z wielkiego nochala.
- Acha...i wystarczy jeden nieodpowiedni skręt i przejdziemy się do Menzoberranzan. A tam czeka nas...śmierć – uśmiechnął się zagadkowo Sarith.
- Ront chcieć iść na górę. Ront chcieć jeść krowa. I goblin. Goblin dobry. Smaczne goblin żyć na góra, na zielona trawa – wojownik miał własne zdanie co do kierunku ewentualnej ucieczki.
- To....kurwa mać, zabrzmi dziwnie...ale zgadzam się z tym idiotą...no, nie w sensie goblinów, bo wolę wieprzowinę - mruknęła Eldeth jakby zaskoczona – ale nie znam się na kierunkach, za to wprawny ze mnie zwiadowca. Mogę ci pomóc długouchy z tym karmieniem... - krasnoludka zaczęła zbierać swoje graty.
- Osobiście uważam to za doskonały pomysł. My, Tel quessir, powinniśmy trzymać się razem i próbować znaleźć jakieś wyjście na powierzchnię, czyż nie? - Derendil uśmiechnął się do Leshany, choć w jego przypadku uśmiech polegał na dziwnym zmarszczeniu pyska, odsłonięciu większości kłów, w tym dwóch par przednich, imponującej długości od których widoku robiło się nieprzyjemnie. Książę miał też przedziwny zwyczaj kręcenia głową po takim uśmiechu, obracając ją szybko, niczym pies strząsający pchły z łba i karku, lub takiego, co dopiero wyszedł z kąpieli.
Shuushar jak zwykle siedział, niemal nieruchomo. Najwyraźniej był zupełnie obojętny co do dalszych planów uciekinierów. Gapił się tylko w taflę wody, od czasu do czasu przekrzywiając wielki łeb, a czasem gapiąc się w górę, nasłuchując odgłosów toczącej się na górze walki. Wciąż trwała, z sykiem błyskawic, bełtów, i wśród ryków walczących ze sobą pod sufitem istot.
- Sloobludop.... - skrzeknął patrząc na wodę. Tym razem, jakimś cudem znów go rozumieliście. Nad jego łbem zaczął połyskiwać tajemny płomień. Cefrey i Zak momentalnie rozpoznali prosty rytuał, przydatny czarodziejom w ich sztukach konwersacji.
- Mój lud pomoże. Trzeba nam do Sloobloodup – gulgotał Shuushar – - wielka woda. Dobra woda – zapewniało wielkie stworzenie.
- W tamtym kierunku nigdy nie szedlem, ale tam... - Sarith wskazał południowe wyjście – znajduje się miasto podziemnych krasnali, a gdzieś za nim, coś o czym wspomniał mi ten mały mykonid. Bezpieczne miejsce. Jaskinia, pełna jego pobratymców. I wyjście na powierzchnię, bo mały wspominał o tajemniczym świetle z góry, któremu oddają cześć – wyjaśnił Sarith – gdyby szedł z nami ten krasnal, Buppido, byłoby prościej przekonać jego pobratymców, bo możemy przejść w pobliżu miasta..
- Założę się, że nie zabłądzimy! - upierał się Jimjar – wspaniałe miasto mojego ludu z pewnością przyjmie nas ciepło. Mam tam przyjaciół – zapewnił Jimjar.
- I wrogów... a z całą pewnością, wierzycieli – dodała Eldath patrząc pytająco na powierzchniowców.
Potworny trzask z góry kazał wszystkim odsunąć się nieco, kiedy kolejny, całkiem spory odłamek skalny z sufitu wylądował w błotnistym bajorze.

Dno jaskini było muliste i nierówne. Stalagmity wystawały z podłoża niczym zęby ogromnego potwora. Zapach stęchlizny z jeziora mieszał się z zapachem grzybów, rosnących praktycznie wszędzie. Ich wielkie kapelusze wystawały z mroku, tworząc miejscami zaciszne kryjówki. Grzyby upodobały sobie głównie ściany, z których skapywała wilgoć i gromadziła się w pęknięciach podłoża.

Trzy wyjścia. Jakże różne. Każde prowadziło w inne rejony podmroku i choć legendy wspominały, że przepastne korytarze łączyły się ze sobą i zawsze można było dojść w miejsce, które obrało się sobie za cel. To była kwestia czasu, a czas w podmroku płynął nieco inaczej niż na powierzchni. Cóż znaczą w podmroku dni, tygodnie, czy nawet lata. W końcu zawsze gdzieś można dojść...

Północne wyjście było najłatwiej dostępne. Szeroka ścieżka ze żwiru i wycięte grzyby zurkh świadczyły o użytkowym charakterze szlaku. Przejście było wysokie, szerokie i niemal zapraszające, niczym otwarta brama zamku lub świątyni. Widać było już od razu, że to właśnie tędy będą zmierzać spodziewane posiłki do Velkynvelve. Gdzieś tam, ukryte wśród zawiłości korytarzy, znajdowało się jednak miasto gnomów. Daerdan słyszał o pełnym wspaniałości podziemnym mieście sfirvnebli i wśród najciekawszych była pewna i potwierdzona informacja o kamiennych, spiralnych schodach prowadzących do niewielkiej powierzchniowej twierdzy gnomów, zbudowanej kilkanaście wieków temu. Wyjście zapraszało, ale Leshana oceniała odległość okiem wojownika. Jakieś sto pięćdziesiąt stóp. Pod ogniem z góry. Dwie ręczne kusze strażników.
Ogromny kapelusz grzyba zurkh pomógł ukryć przypatrujących się wyjściu uciekinierów przed wzrokiem czatujących gdzieś powyżej drowów. Musieli jedynie przebiec, licząc, że załoga strażnicy zajęta jest walką lub obserwacją sufitu. Jeśli nie, szykowało się polowanie...

Wschodnie wyjście było nieco bardziej problematyczne. Ostra skała odgradzała bezpośredni dostęp do wejścia, choć wspinaczka po niej nie była niemożliwa, to jednak co bardziej wątli uciekinierzy mogli mieć nie lada problem próbując utrzymać się na linach, potrzebnych do sforsowania tej niewątpliwie ciężkiej przeszkody. Wyjście, położone na wysokości ponad pięćdziesięciu stóp było osiągalne, ale każdy błąd mógł srogo kosztować ewentualnego amatora wspinaczki, który ryzykował upadek wprost na ostre stalagmity położone dokładnie pod stromą skałą.
Wyjście miało niewątpliwą zaletę, że znajdowało się z dala od okien załogi Velkynvelve. Jednakże...załoga Velkynvelve obecnie znajdowała się na zewnątrz, zwrócona twarzami mniej więcej w tym kierunku. Najbliżej zaś wyjścia znajdowała się Ilvara, której magię wciąż można było podziwiać jedynie podnosząc głowę do góry.

Wyjście południowe było o tyle ciekawe, że znajdowało się w niewielkiej, wypełnionej błotem niecce skalnej. Ogromne grzyby ocieniały je od strony strażnicy drowów, jednak wyjście po kilkunastu stopach krótkiego, lejkowatego przejścia kończyło się kolejną pionową skałą, tym razem jednak w dół. I choć perspektywa utraty jednej z pajęczych lin nie była jeszcze taka dotkliwa, to przynajmniej była dużo bardziej bezpieczna, a przynajmniej tak się wydawało. Aelin dostrzegła jednak nieco bardziej ryzykowne rozwiązanie. Kapelusze grzybów, które upodobały sobie szczeliny i niecki w skałach rosły również na pionowej ścianie południowego przejścia. Odpowiednio zwinny wspinacz mógłby wykorzystać kapelusze i zeskakiwać na nich niczym na gęstych gałęziach drzew, co leśne elfy znały i czasem praktykowały w czasie zasadzek i ataków. Jednak powierzchniowe elfy potrafiły zachować równowagę na swoim leśnym, chwiejnym terenie a patrząc na Shuushara, Ronta czy Derendila, elfy nie mogły być pewne czy zejście takie jest odpowiednie dla wszystkich. Linę zaś, można było przywiązać jedynie do wyciętego pnia grzyba zurkh, a ten kawałek jaskini znajdował się dokładnie pod okienkiem strażników z południowej jaskini. Śmiałek, chcący umocować linę która wytrzymałaby ciężar Shushaara czy Ronta ryzykował ostrzał strażnicy. Chyba, że osoba taka uzyskałaby wsparcie towarzysza, umiejącego walczyć w szyku, niczym rycerz lub żołnierz. Cefrey szybko obliczała szansę. Eldeth też była dobrej myśli.

- A może użyjemy magii? Zabijmy ich wszystkich! I przejmijmy Velkynvelve! - zaproponował Balzack patrząc się na Zaka i pozostałych obłędnym, błyszczącym wzrokiem.

Odgłosy walki przybrały na sile. Należało podjąć decyzję, bo ogniki faerie, którym drowy obramowały walczące pod sufitem istoty zbliżały się niebezpiecznie.
Wolność, zdobyta tak szybko mogła zostać równie szybko utracona. W bajoro chlapnął kolejny, oderwany od sufitu blok skalny, a wściekłe krzyki Ilvary stały się jakby wyraźniejsze.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline