Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2019, 21:53   #206
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
dialog pisany z Amduat (zero porno!)

Billy jeszcze nigdy nie był tak daleko od domu. Ostatnimi czasy mógł to powtarzać coraz częściej. Najpierw granicę stanowiło Modoc, potem Cottonwood, potem Flagstaff, Malpais, tamta stacja benzynowa, a teraz to całe Albuquerque, czy jak to nazywali. A jeszcze, zdawać by się mogło, niedawno poważną wyprawą wydawała się wycieczka na Golgotę. Przynajmniej jeden plakat rekrutacyjny armii NCR nie kłamał. Faktycznie zwiedził kawał świata i poznał wiele nowych miejsc.

Teraz, wraz z innymi, wkraczał do kolejnego. A może teraz to ono będzie jego nowym domem? Chyba jednak nie. Wszędzie piasek, tyle piasku. Billy nie lubił piasku. Jest szorstki i drażniący. Wszędzie się wciska. Zresztą wyglądało na to, że okolica opanowana jest przez niezbyt ludzkie żyjątka. Z jednej strony to dobrze, mniej łowców niewolników, band raidersów, czy dzikich plemion, spragnionych krwi, z drugiej te żyjątka trzeba by regularnie tępić, a skąd tu wziąć do tego amunicję? Jeden Utang mógłby nie wystarczyć. Dlatego pewnie zostaną tu tylko jakiś czas, pozbierają resztki zapasów, które ocalały przed szabrownikami i ruszą dalej. A przynajmniej tak sądził Sticky, grupa otwarcie o tym nie dyskutowała.

Priorytetem było znalezienie schronienia. Niezłym miejscem na nocleg wydał się Super Duper Market, w większej części zasypany piachem, ale jedna piąta zdawała się do użytku. W samym sklepie znaleźli niewiele, ale mógł stanowić dla nich bazę wypadową po najbliższej okolicy w celu zbadania innych ciekawych miejsc. Ci którzy znali się na tym najlepiej zarządzali jego "fortyfikowaniem", reszta pomagała jak umiała.

Następnego dnia rozpoczęli eksplorację okolicy. Najpierw wdali się w walki z wielkimi mrówami, które zajęły jakiś budynek stojący niedaleko ich "siedziby". Walka była długa i żmudna, musieli ostrożnie postępować do przodu i likwidować opór w każdym kolejnym pokoju, korytarzu, czy nawet składziku na miotły. Dzięki Utangowi nie zmarnowali nawet tak dużo amunicji, a Billy sam załatwił trzy mrówy. W sumie opłaciło się. Znaleźli trochę lekarstw, jakieś opatrunki, Igła, Jinx i Sticky mogli uzupełnić zawartość własnych toreb.

Kolejnego dnia wybrali się nad wielkie skrzyżowanie przedwojennych dróg. To Billy zaproponował ten cel. Duża ilość samochodów mogła oznaczać ukryte w nich zapasy, zwłaszcza apteczki. Scenariusz był podobny do dnia poprzedniego, z tym że walczyli na "świeżym" powietrzu, a ich przeciwnikami były radskorpiony, jakaś ich słabsza odmiana. Poradzili sobie bez większych problemów i znów wracali do bazy w dobrych humorach. A przynajmniej Sticky miał dobry humor.

* * * * *

Billy usiadł na swoim siedzisku pod ścianą, na której wisiały resztki aluminiowych półek, na których z kolei niegdyś leżały nie wiadomo jakie towary. Był wyczerpany. Cały dzień biegali po mieście szukając resztek wody, żywności i medykamentów, a do tego non stop musieli się mieć na baczności. Nie wiadomo było w którym momencie z ciemnego rogu może wypełznąć wielka mrówa, albo radskropion, albo jeszcze inne cholerstwo. Sanitariusz nawet sam parę rozwalił. Tak, strzelba dobrze się do tego nadawała.
Przeciągnął się, aż mu w kościach chrupnęło. Sam przed sobą przyznawał, że koniec końców nie było tak źle. Roboty dużo, ale całkiem wygodnie urządzili się w tym przedwojennym sklepie. Kolacja, zrobiona przez Igłę, była całkiem smaczna i to nawet pomimo tego, że Billy nie był do końca pewny z czego było to mięso, zapewne upolowane przez MJ’a albo Utanga. Ułożył się wygodnie i paznokciem próbował wyciągnąć kawałek włókna, uparcie tkwiący między jego zębami.

Spokój, cisza. Iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa w miejscu, gdzie bezpiecznie być nie mogło, ale gdzie teraz dało się zasnąć bez obaw o pobudkę? Na pewno nie pośrodku Pustkowi, w rozsypującym się ze starości budynku i po dniu pełnym walki, szukania, strzelania i siekania.
- Mogło być gorzej - z zamyślenia wyrwał Baxter głos Johna, równie zadumany co ona przed chwilą z tym, że ona kontemplowała ten stan w ciszy, no ale jej towarzysz nie słynął z umiejętności długiego sklejania szczęk.
- Jest dach, jest żarcie. Są ludzie i jeszcze żyjemy - Sue też dołożyła własne trzy grosze, siejąc firmowy optymizm nawet wtedy gdy nikt jej o to nie prosił.
W końcu Lulu westchnęła ciężko, podnosząc się z kucek i przestając maltretować spuchniętego robala przypominającego larwę muchy na sterydach. Rozgniotła ją butem, rozglądając się po okolicy. Ludzie kręcili się gdzieś obok, robiąc swoje ludzkie rzeczy potrzebne przed ostatecznym złożeniem głów na plecakach. Jakoś nie ciągnęło jej aby wchodzić na kolizyjną z którymś z nich, aż do momentu gdy przypomniała sobie o czymś ważnym. Wtedy też prześlizgnęła się między rozwalonymi regałami, próbując nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Stanęła nad medykiem, przyglądając mu się uważnie z góry.
- Suchary - przypomniała prawie nie natarczywym tonem, kucając aby zmniejszyć dystans i zniwelować konieczność wydawania z siebie głośniejszych dźwięków.

Billy powoli przesunął wzrokiem po sylwetce dziewczyny, zaczynając od jej butów, które zobaczył jako pierwsze, aż przez kilka atrakcyjnych miejsc dotarł do jej oczu. Nie przestał przy tym dłubać w zębach, ten kawałek mięsa powoli doprowadzał go do furii.
- Czo sz nimi? - spytał niewyraźnie z palcem w ustach.

- Wspominałeś o codziennych sucharach. Tych do jedzenia - przypomniała mu, zmieniając pozycję na siedzącą z kolanami podciągniętymi pod brodę. Przyglądała się co robi, przekrzywiając kark raz w lewo raz prawo i mrużąc oczy, aż spytała - Chcesz nóż? Na pewno jest czystszy niż twoje łapy. Kto wie gdzie je ostatnio trzymałeś - ściągnęła usta aby nie poczęstować go szerokim uśmiechem, choć siedzenie obok bardzo poprawiało jej nastrój.

- Źle się czujesz? - spytał widząc jej minę. - Za nóż dziękuję, mam własny - wskazał na rękojeść przy pasie. - Ale to w sumie niegłupia myśl - uznał, po czym wyciągnął nóż i zaczął nim grzebać niebezpiecznie blisko dziąseł. Chwilę potem wyciągnął go z paszczy. - Nareszcie - ucieszył się. - A co do sucharów, to o ile sobie przypominam, zapewniałem cię, że jeśli nie zjem od czasu do czasu kolacji, nic mi się nie stanie. Niestety dzisiaj już zjadłem, spóźniłaś się - uśmiech nie znikał z jego twarzy.

Blondynka skrzywiła się jeszcze bardziej, zgrzytając zębami i wysuwając kark do przodu, ale było za daleko, aby delikwenta dziabnąć.
- No mówiłem że to ściema… mhm. Jasne. Chodź z nami, mówili. Będziemy cię karmić, mówili - Otto nie omieszkał nie wyrazić własnej opinii w myśl zasady “a nie mówiłem?”.
- Zobaczycie, jeszcze my w garze skończymy jak im zabraknie prowiantu i czegoś do upolowania. Musimy się przygotować… - John dołączył do dyskusji, ale uciszył go syk Lulu.
- Zamknijcie się, łeb mi od was pęka - warknęła krótko, potrząsając głową. Spojrzała na Sticky’ego z miną zaintrygowanej jaszczurki. - Kiedy będzie to od czasu do czasu? Raz na dwa dni, tydzień, miesiąc, rok? Wątpię, że tyle pożyjemy. Poza tym są jeszcze śniadania - przypomniała.

- ”Od czasu do czasu” to gdzieś wpół drogi między “co chwilę”, a “raczej rzadko” - wyłożył sprawę Sticky. - Jednak zasadniczym błędem było pytanie mnie o podzielenie się moją kolacją w momencie, gdy już ją zjadłem, musisz to przyznać - sanitariusz wciąż się uśmiechał.

Dziewczyna podrapała się po nosie, udając że się nad czymś usilnie zastanawia.
- Co z tego że zjadłeś? Możemy to zmienić - stwierdziła z poważną miną zaczynając przyglądać się swojej zwiniętej w pięść dłoni - Minęło niewiele czasu… jak u ptaków.

- Jeśli cię zadowoli taka uczta - Billy rozłożył ręce na bok, odsłaniając tym samym swój brzuch. - Wal śmiało. Chociaż na jakiekolwiek walory smakowe już bym nie liczył.

Pięść rozwinęła się i zwinęła jeszcze raz, oglądana uważnie w mdłym świetle ogniska.
- Jadaliśmy gorzej - Lulu odpowiedziała wesoło, podnosząc się na klęczki i po paru manewrach siadając bliżej medyka. Pogapiła się na niego chwilę, a potem położyła się z głową na jego kolanach - Tu przynajmniej nie byłoby czuć zgnilizny, ani żadnego wytrząsania robaków z posiłku. To wkurzające jak najpierw musisz bić się o obiad z gekonem, a potem jeszcze z larwami które też są głodne. Nie lubię być głodna, ale nie chcę cię bić. To bez sensu. Jesteś miły. Lubimy cię.

- My? - sanitariusz w pierwszej chwili nie zrozumiał. - A tak, twoi kumple. Wybacz, nie mogę się do nich przyzwyczaić. To z pewnością bardzo mili ludzie, po prostu dla mnie… Trochę jakby… Zbyt… - szukał właściwego słowa. - Sztywni - wzruszył ramionami.

- Jakoś tam przed tą starą stacją benzynową ci to nie przeszkadzało… że stoją obok i patrzą - przekręciła się tak, aby móc patrzeć na niego od dołu i też się uśmiechnęła, gładząc odruchowo jedną z czaszek przy pasie - Zawsze są i patrzą. Mówią że nieźle sobie poradziłeś.

Billy mimowolnie uśmiechnął się szerzej na wspomnienie wydarzeń sprzed stacji, ukazując światu swoje zęby, teraz już bez kawałków mięsa tkwiącymi między nimi.
- Źle mnie zrozumiałaś - powiedział spokojnie. - Nie przeszkadzają mi, po prostu nie przywykłem do takiego towarzystwa. A poza tym jestem prawie pewien, że jeden z nich użarł mnie w łydkę podczas drugiego razu. A może tylko zahaczyłem o jakiś krzak?

Baxter spojrzała w dół na czerepy, mamrocząc chwilę pod nosem i krzywiąc się, do kompletu z marszczeniem brwi, aż wróciła do poprzedniej pozycji, rozkładając się wygodnie.
- To był kawałek piaskowca z góry. John mówi, że nie jadają byle czego - uśmiechnęła się pogodnie - Wolą ścięgna, samo mięso ich nie kręci. No i suchary - przypomniała ot tak, aby nie zapomniał - Dobrze że twoi kumple ograniczyli się do patrzenia z daleka. Często chowają się za firanką, wsadzając nos tam gdzie ich nikt nie prosi?

- Czasami… - zaczął Billy. - Czasami mam wrażenie, że nie robią niczego innego - puścił jej oko. - A tak naprawdę, nigdy ich o to nie podejrzewałem. Widać, albo dopiero zaczęli, albo nigdy wcześniej się z tym nie zdradzili, albo też nigdy wcześniej nie mieli tak wdzięcznego obiektu do obserwowania - wskazał na blondynkę. - Jak ci w ogóle z nami jest? - spytał poważnym już tonem. - Lepiej niż na samotnej górze?

- Wdzięcznego obiektu? - Lulu powtórzyła, mrużąc jedno oko i przygryzając wargę - Nie zwalisz na to, że dawno nie widzieli kobiety, bo jest Igła, ta co gotuje i… aaaa - nagle zrobiła wielkie oczy i zaśmiała się szczerze, trzepiąc go dłonią w ramię - To komplement, tak? Dobrze, możemy im dać jeszcze nie jeden powód do gapienia - mrugnęła wesoło i przeszła do poważniejszych tematów.
- Wszędzie będzie lepiej niż na tej górze, no może poza lochami Legionu, ale to raczej oczywiste. Albo w grobie. Jest w porządku, dzięki Sticky. Miałeś rację - powolnym ruchem podniosła dłoń i przyłożyła ją do jego policzka - Samotność jest przereklamowana, miło jest móc się odezwać do kogoś komu bije serce. No i żarcie macie - dodała ważny element, działający na plus grupy - Lubię Utanga, on rozumie i widzi. Otto i Sue też go lubią, John jest ostrożny, ale zawsze miał zadatki na paranoika. Ciebie też lubię, masz ciepłe dłonie i dobrze całujesz… i suchary dajesz. Od czasu do czasu - parsknęła - Zobaczymy dalej, teraz nie ma na co głośno narzekać.

Billy położył własną dłoń na jej dłoni i uśmiechnął się.
- To dobrze - powiedział. - Ale na przyszłość pamiętaj, że od narzekania jestem tutaj ja.

- Masz na to wykupiony jakiś specjalny talon? Coś jak karta-zdrapka na autyzm? Nagrodą pocieszenia jest rzeżączka - blondynka zamrugała, wachlując rzęsami do tego. - Nie zauważyłam żeby ci czegoś brakowało, a sprawdzałam dokładnie… no ale wiesz jak to bywa. Po ciemku, w niesprzyjających warunkach i jeszcze ta widownia. Powinniśmy się cieszyć, że nie wystawili nam not, jak w tańcu z gwiazdami. Postawa prawidłowa, rama trzymana, ale praca nóg do poprawy.

Sticky nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Rany, jak ona mu przypominała dawne czasy w Reno. Beztroskie czasy, kiedy największym zmartwieniem było to czy babcia go przyłapie jak się wykrada przez okno z pokoju, żeby polatać z chłopakami po mieście i chociaż popatrzeć na jego nocne życie. W blondynce było coś znajomego, coś czego nie doświadczył od tych wielu lat, odkąd żołnierze wywlekli go z Cat’s Paw zakutego w kajdanki, wywieźli daleko na północ i nie pozwolili już nigdy wrócić do domu.
Wspominał przeszłość i bezczelnie wgapiał się w twarz Lulu. Na jego obliczu zaś zagościł uśmiech, który zdawał się być tam przytwierdzony już na stałe. Cholera, podobało mu się to, naprawdę mu się podobało. Aż tak niewiele mu w życiu trzeba? A może właśnie o to chodzi żeby nie wymagać od niego za wiele, cieszyć się nawet małymi rzeczami? Tylko czy to jest mała rzecz?
- Jak na mój gust to zabrakłoby im tabliczek - powiedział po dłuższej chwili ciszy. - Wyszliśmy poza skalę.

- I dobrze, tabliczki to tylko problem. Zobacz na te od przykazań. Ludzie znajdują takie i od razu piszą różne głupie rzeczy, jakby się im za bardzo nudziło w życiu - zrobiła mądrą minę, podnosząc się na łokciu, aby krótko go pocałować. - Powiesz mi w końcu co odwaliliście, że ścigają was wielbiciele skórzanych miniówek?

- A to trzeba coś odwalać, żeby te szajbusy cię ścigały? - Billy odpowiedział wymijająco. - Oni ścigają wszystkich, pewnie takie mają hobby - teraz położył własną dłoń na twarzy dziewczyny i kciukiem zaczął głaskać ją po policzku. - Nie zrobiliśmy niczego takiego. Wszczęliśmy bunt, zabiliśmy ich miejscowego szefa, rozwaliliśmy jego pałac, wymordowaliśmy połowę garnizonu. Sama widzisz, że wściekają się bez powodu.

- A to dobrze… przez chwilę obawialiśmy się, że jecie zupę widelcem, albo gulasz łyżką - Baxter przekrzywiła kark, opierając śmielej policzek o ciepłą rękę. Przymknęła oczy, wzdychając rozleniwiona. Gdyby teraz ktoś kazał jej wstać i zbierać się do wymarszu chyba wolałaby zostać nawet jakby to oznaczało kulę w wątrobie. Było miło, spokojnie. Normalnie… przynajmniej z tego co pamiętała z przeszłości.
- Byłam we Wrednej Kompanii - ściszyła głos, krzywiąc się delikatnie - Przewodził nami Ed, Legioniści chcieli nas wcielić do siebie. Kto się zgodził zostawał ich psem, kto nie, szedł na krzyż. Chyba że baba… wtedy trafiała do burdelu, a ja nie lubię nadmiaru kiełbas w swoim otoczeniu. Uciekliśmy, gonili nas. Dopadli w końcu, uciekłam i schowałam się na górze. Miałam iść dalej, ale przyszły tornada, a potem wy.

- A twoi kumple? Też z tobą uciekali?

Baxter nabrała powoli powietrza, wracając do siadu. Zwiesiła głowę, głaszcząc po kolei chropowate powierzchnie czaszek i milcząc przez długą chwilę. Zgrzytała do tego zębami, zaczynając kołysać się w przód i w tył.
- Tak - wychrypiała w końcu, zaciskając dłoń na środkowym czerepie - Próbowali. Wyszło nie do końca tak… jak zakładaliśmy. Na szczęście ciągle tu są, nie zostawili mnie. Bez nich nie przetrwałabym tam na górze.

- No to się zasłużyli - powiedział Billy. - Dobra robota. Ale teraz masz nas - sięgnął dłonią do jej brody i pchnął delikatnie w górę. Patrząc jej głęboko w oczy powiedział: - Nie pozwolimy ci zginąć.

Pusta obietnica, czy szczera deklaracja? Lulu uniosła brodę, spoglądając mu prosto w oczy i gapiła się tak, nie mrugając ani nie poruszając nawet pojedynczym mięśniem. Myślała, kalkulowała, próbując rozgryźć sytuację. Pamiętała poprzednią rozmowę o głupich nawykach, dzieleniu się żarciem z obcymi i pomaganiu wbrew przyjętym na Pustkowiach normom. Na razie nikt jej nie zabił, ani w żaden sposób nie skrzywdził. Był też Sticky, zawsze obok i nie wykazujący ani grama znużenia kolejnymi porcjami wariactwa.
- Mam ciebie - mruknęła wreszcie się trochę uśmiechając. - Wolę cię takiego, więc uważaj. Nie potrzeba więcej czaszek przy pasie… i nie musisz mi dawać sucharów. To taki… żart. Chyba… jak mi się oświadczasz to dawaj badyle - na koniec parsknęła wesoło.

On też się uśmiechnął.
- No nie wiem, najpierw musiałbym cię przedstawić mojej babci. Jak się jej nie spodobasz, to kicha, po zawodach - zaśmiał się. - A suchary… Suchary są do jedzenia, możesz je jeść, byle nie wszystkie od razu. Ja za nimi i tak nie przepadam.

- Nie mów że babcia ci wybiera laski - dwie jasne brwi podjechały do góry czoła i tam zostały - robi im testy czy nadają się na gospodynie domowe, umieją prać, sprzątać gotować no i reszta tego kurzego rytuału. Nie ważne że bije i pije, ale w łóżku czarodziej - domruczała, patrząc gdzieś w bok.

- No wiesz, w końcu nie odda swoje ukochanego, jedynego zresztą, wnuczka byle komu - wyszczerzył zęby. - Nie wiem jakie robi testy i nie chcę wiedzieć. Gotować sama nie umie, od prania i sprzątania są inne dziewczyny, ale na kobietach zna się jak nikt, tego możesz być pewna - uśmiech powoli znikał z jego twarzy. - I tak już jej nie zobaczę, zakładając że w ogóle jeszcze żyje. Od lat jej nie widziałem - westchnął.

- Może i lepiej. Nikt ci nie mówi jak żyć ani z kim - parsknęła rozbawiona, kładąc się na jego posłaniu jakby było jej własnym. Zgięte ramię ułożyła pod głową, gapiąc się na twarz u góry - Miałeś dużą rodzinę? Dużo bab? To musiał być koszmar… weź się dopchaj do kibla, jak każda musi się rano wypindrzyć przed lustrem. Masakra.

- Nawet sobie nie wyobrażasz jak dużą - uśmiechnął się na wspomnienie domu. - I nie chodzi mi o to, że jesteś mniej inteligentna lub masz ograniczoną wyobraźnię, bo tak nie uważam - dodał bardzo szybko. - Po prostu miałem naprawdę wielką rodzinę - spojrzał na nią z góry i trącił delikatnie łokciem. - A ty co? Chcesz nade mną dzisiaj czuwać, czy jak? - spytał żartobliwym tonem.

Blondynka jakby w odpowiedzi rozłożyła się wygodniej, zajmując większą część śpiwora i tylko czaszki klekotały wesoło gdy się poruszała.
- Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach.. Podobno. I jeszcze na środku żeby przypadkiem chuje nie wycięli, ale jak tobie się układało w domu to spoko. Dobrze że są jeszcze tacy ludzie, a nie co jeden to gorsza trauma wyssana z mlekiem ojca, wujka albo tego oblecha co mieszkał dwie rudery dalej i trzymał w piwnicy zwłoki - pokiwała mądrze głową - Lubię słuchać dobrych historii, bez nagłego tragicznego finału, kawałków starych grilowanych nad ogniskiem przez mutasów. Dobra odmiana od ulicznej średniej - ściągnęła usta w ironiczny dzióbek - Mnie wychował wujek, no ale bez obaw. Niczego dziwnego mi nie pchał w jelito, dobrze go wspominam… a wartowanie - rzuciła zezem na czerepy, naradzając się z nimi cicho - Dobra, Otto weźmie pierwsza wartę, a potem ja będę cię pilnować. Pasuje?

- O ile tylko nie będzie mnie kąsał w łydkę - odparł Billy osuwając się po ścianie do pozycji poziomej. - Słuchaj, nie podziękowałem ci jeszcze za… No wiesz… W nocy… Naprawdę mi pomagasz - zwrócił twarz w jej stronę.

- A ty mnie karmisz, taka symbioza - Lulu mruknęła, obejmując go ramieniem i wciskając twarz w jego ubranie. Wyglądało że skończyła gadać, niestety było to tylko złudzenie. - Nie masz za co dziękować. Korzystaj póki jest szansa, a potem nie pluj sobie w brodę że coś przegapiłeś albo zmarnowałeś szansę. Śpij, to dobry moment na sen.

Billy objął dziewczynę ramieniem, dłoń kładąc na jej boku, gdzie powędrowała też druga jego ręka, tworząc wokół blondynki trudny do rozerwania pierścień. Przycisnął jej ciało mocno do swojego.
- Dobranoc - wyszeptał, po czym czule ucałował czubek jej złotej głowy. Zamknął oczy i spróbował zasnąć.

* * * * *

I wreszcie nadszedł ten dzień. Do tego się przygotowywali, wisienka na torcie. Miejsce nazywało się Los Volcanes, cokolwiek to znaczyło. Dawało nadzieję na znalezienie naprawdę cennych fantów. Lucky miał nadzieję, że dzięki nim uda mu się zbudować skraplacz. Billy nie bardzo rozumiał jak ta maszyna ma działać, ale skoro miała pozyskiwać wodę to chyba warto.

Jak zwykle w takich momentach dowodzenie przejmowali ci najlepiej zaznajomieni z walką. Sticky miał zamiar nie wybiegać przed szereg i posłusznie wykonywać polecenia. Pamiętał żeby znów trzymać się z dala od Igły i Jinxa, ale tym razem nie miał zamiaru trzymać się z dala od potrzebujących. Do cholery, tym razem nie będzie jak w Malpais!
 
Col Frost jest offline