Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-03-2019, 00:11   #201
Konto usunięte
 
Loucipher's Avatar
 
Reputacja: 1 Loucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputacjęLoucipher ma wspaniałą reputację
* Stacja benzynowa pośrodku pustkowia, Wspólnota Czterech Stanów USA, pięć dni temu. *

MJ dopiero rano ogarnął wydarzenia poprzedniej nocy. Cholera, człowiek na warcie nie może spokojnie postać i podumać o pierdzieldziesięciu odmianach skurwysyńskiego burdlu, w jaki zmienił się świat po Wielkiej Wojnie, żeby jakiś truteń, z którym masz wątpliwe szczęście dzielić marną egzystencję na zapomnianym przez Boga i ludzi kawałku wyjałowionego zadupia, nie władował się w jakąś kabałę. I to jeszcze z kobietą. Najwyraźniej spermoforoza Kitty’ego musiała osiągnąć już tak wysoki poziom, by być równie wyczuwalna dla każdego w promieniu dziesięciu mil, co samica bramina w rui. Z drugiej strony patrząc, panna Baxter najwyraźniej nieświadomie wyświadczyła dawnej drużynie B niesamowitą przysługę - rozładowała Billy’emu zator w nasieniowodach tak skutecznie, że ten przestał blokować krążenie w innych częściach ciała - na przykład w mózgu. Sanitariusz, który od czasu rozstania ze swoją dawną niespełnioną miłością zachowywał się jak wykastrowany bramin na widok jałówek, odżył i poweselał, żartując ze swojej nocnej przygody równie dosadnie i sprośnie jak pozostali żartowali sobie z niego. Cóż, tyle dobrego... i morale drużynie podskoczyło, i Kitty zaczął zachowywać się niemal normalnie.

Jinx najwyraźniej również znalazł sobie nowe zajęcie, a nawet dwa. Po pierwsze, przestał udawać cholernego Rangersa, latającego z bronią wokoło i kopiącego dla efektu butami w drzwi i inne ruchome części budynków, tylko zajął się montowaniem piętrowej szydery z Kitty’ego. Jak się tego posłuchało, to nawet można się było uśmiechnąć, w porywach było to umiarkowanie zabawne. Po drugie, sanitariusz zaczął wreszcie robić to, co do niego należy i skupił się na stawianiu do pionu znalezionego przez Utanga faceta, którego wojownik z Arroyo przyniósł z pustkowia zdechłego jak teksański pancernik. Cudownie ocalony - który przedstawił się jako Archibald Brufford - okazał się jakimś karawaniarzem, mającym w swoim nieszczęściu tyle szczęścia, że po pierwsze przeżył napad na swoją karawanę, a po drugie jakimś cudem nie wyhuśtał się na amplitudzie temperatur serwowanej przez ten konkretny kawałek zadupia... a MJ miał uzasadnione obawy, że ta amplituda niebezpiecznie zbliżała się do trzycyfrowej wartości. Ktoś, kto dał radę przeżyć w takich warunkach, zasługiwał na to, by dać mu jeszcze jedną szansę i pozwolić się wlec noga za nogą przez to wyjałowione, zapomniane przez Boga i ludzi bezkresne zadupie.

Po śniadaniu, na które Igła z niewielką pomocą Maxa upichciła, co mogła najsmaczniejszego z konserw, jakich nazbierali przed opuszczeniem Malpais, ekipa wyruszyła, zostawiając rozchwierutaną, podszytą wiatrem i zasypaną piachem i pyłem stację benzynową daleko w tyle. Dreptali noga za nogą po ledwo widocznej pod zwałami piachu i pyłu dawnej międzystanowej autostradzie nr 40 - o tym, że tu kiedyś była, informowały tylko pojawiające się tu i ówdzie spod pylistej zasłony łaty spękanego betonu i sterczące gdzieniegdzie w niebo metalowe pręty, do których czasem nawet przytwierdzona jeszcze była tabliczka z ledwo widocznym, niemal zatartym przez chłostający piach znakiem z liczbą “40” na stylizowanej tarczy z napisem Interstate. Dobrze chociaż, że słońce nie prażyło z pełną mocą, skutecznie schowane za prześwitującym całunem z mieszaniny pary wodnej i pyłu unoszącej się w powietrzu. Karawanę co i rusz niepokoiły jakieś lokalne stworzenia - a to radskorpiony, a to wielkie modliszki, a to gekony, a to czasem trafił się nawet kretoszczur lub dwa. MJ z Utangiem mieli okazję dzięki temu nieco urozmaicić menu karawany, a noszona przez MJa kosa całkiem zgrabnie nadała się do oskórowania dwóch upolowanych przez niego gekonów. Brak upałów i duże stężenie w powietrzu pary wodnej oznaczał też jedną, dla karawany zbawczą informację - pozyskanie wody na tym kawałku pustkowi nie nastręczało specjalnych problemów. Wystarczyło wykopać głębszy dołek, by napełnił się nieco może mętną, ale po przefiltrowaniu zdatną do picia wodą. Woda zbierała się też w zagłębieniach skał i jaskiń, które napotykali na trasie, przesączała się przez porowatą,wulkaniczną skałę, z jakiej zbudowane było wiele skalnych formacji w tej okolicy. Zwiększona obecność zwierzęcego i roślinnego życia w jakimś konkretnym miejscu była dla Utanga i MJa sygnałem, że w pobliżu jest więcej wody, niż gdzie indziej. Szukali zatem... i znajdowali, pilnując, by zaspokajać pragnienie i potrzeby higieniczne przy pomocy znalezionych źródeł, nie naruszając żelaznych zapasów.

* Gdzieś za Laguna Pueblo, Wspólnota Czterech Stanów USA, dwa dni temu *

MJ oderwał wysuszone, lekko już popękane usta od rozgrzanych krawędzi szyjki manierki, z której przed chwilą pociągnął lekko tylko przyprawiony odrobiną wciąż pozostałej w manierce wilgoci łyk gorącego, zatęchłego powietrza. I westchnął.

Niech szlag trafi tą pierdoloną pustynię, pomyślał. Niech szlag trafi pustynię, piasek, Legion i całą tą pierdoloną okolicę. Co ja tu kurwa robię?

Nikt z podobnie umęczonych, odwodnionych i wyczerpanych członków Karawany z Malpais nie był w stanie mu na to pytanie odpowiedzieć. Ba, Martin był pewien, że sami je sobie zadawali, i było równie nacechowane frustracją, rezygnacją i beznadzieją.

Nikt nie wiedział, kiedy właściwie w miarę znośne warunki wędrówki przez obrzeża Parku Narodowego El Malpaìs zamieniły się w wyczerpujące, wypruwające żyły i wysysające wraz z wilgocią wszelkie siły życiowe powolne brodzenie przez gigantyczną, smaganą podmuchami i podgrzewaną jak wnętrze hutniczego pieca piaskownicę. Każdy wiedział za to, jak te warunki wyglądają. Doświadczał ich na własnej skórze, siekanej drobinami niesionego wiatrem piasku, wysuszanej promieniami palącego słońca i chłostanej suchym, nieznośnym wiatrem, który prócz gorąca i pyłu nie niósł ze sobą nic. Czuł ból w nogach, co chwila grzęznących w sypkim, miękkim piasku, przelewającym się pod stopami jak jakaś lepka maź, albo boleśnie atakowanych twardymi jak skała odłamkami piaskowców, których wojna i dwa stulecia ekspozycji na surowe pustynne warunki nie pozbawiły twardości i ostrych jak brzytwy krawędzi. Słyszał przejmującą ciszę, przerywaną tylko skrzypieniem kroków, chrzęstem piasku pod butami wędrowców - jedynych żywych istot w zasięgu wzroku - i potępieńczym pogwizdywaniem kolejnych podmuchów wiatru, niosących kolejne garście piachu i pyłu sypane w oczy wygnańców... oczy, które już dawno przestały łzawić, bo nie miały już czym.

W całym tym szaleństwie MJ starał się pilnować dwóch fundamentalnych spraw.

Po pierwsze, by karawana szła mniej więcej w jednym kierunku.

Gdyby zgubili kierunek i zaczęli się kręcić po tej pustyni w kółko, ich los byłby przesądzony. Zanim znaleźliby jakiś nadający się na długoterminowe schronienie zakątek tej wielkiej, pieprzonej kuwety z piachem, zapadliby się w tym piachu po same głowy, a ich wyczyszczone z resztek organicznej materii albo walały by się gdzieś w tym piasku jak zapomniane zabawki, albo leżałyby na widoku, jak makabryczny punkt orientacyjny wskazując drogę innym, równie głupim, by pchać się w to piekło na ziemi.

Po drugie, by nawet na tej pustyni mieć co jeść i co pić.

Mimo ograniczenia racji do niezbędnego minimum, zapasy malały w zastraszającym tempie. MJ błogosławił w duchu przezorność, która parę dni wcześniej kazała mu uzupełnić wszystkie manierki w obozie w wodę znalezioną między wulkanicznymi skałami. Teraz, na absolutnej pustyni, szanse jej znalezienia gwałtownie spadły. Obaj z Utangiem robili co mogli, by wydrzeć pustyni nawet te nędzne resztki, które - zwłaszcza wieczorem, gdy temperatura zaczynała spadać, lub rano, gdy jeszcze nie zdążyła zanadto wzrosnąć i wypić nagromadzonej nocą wilgoci - gdzieniegdzie udawało się znaleźć. Max na boku montował jakieś przedziwne urządzenie, które miało w tym pomóc. Na razie niezbyt pomagało... z prostego powodu: było niekompletne. Tym niemniej, MJ widział, że podejmowany przez barczystego kolegę wysiłek idzie w dobrym kierunku. Szkoda, że na tej niegościnnej pustyni nie szło znaleźć ani kawałka patyka, a co dopiero czegokolwiek, co nadałoby się do tajemniczej maszynerii Mandersona.

Z jedzeniem było o tyle dobrze, że Igła co rano i co wieczór wyczarowywała z puszek i wszystkiego, co jeszcze zostało z polowań, jedzenie na tyle smaczne, że nikt jakoś nie grymasił. Bóg jeden wie, co ta dziewczyna przeszła w życiu - MJ widział, że wiele razy zamyślała się i patrzyła w pustkę spojrzeniem długim na tysiąc jardów. Ale gdy brała w ręce kocioł i patelnię, to potrafiła czynić cuda równie zręcznie, jak wtedy, gdy miała w ręce skalpel lub bandaże. MJ postanowił jej pomóc przy przygotowywaniu kolacji, co zaowocowało całkiem miłą rozmową i poczuciem, że nieważne co jeszcze spotka wędrowców, mają siebie nawzajem i to jest najważniejsze. Tej nocy MJ spał nieco lepiej - na wyjałowionej pustyni szanse spotkania kogoś były tak małe, że jeden wartownik w zupełności wystarczył do zapewnienia bezpieczeństwa, więc poza godzinną wachtą można się było wyspać, o ile wszędobylski piach i dojmujące zimno nie przeszkadzało zasnąć.

* Obrzeża Albuquerque, Wspólnota Czterech Stanów USA, teraz *

MJ przyłożył dłoń do daszka ocienionego kapelusza, po raz kolejny dziękując przezorności, która kazała mu wybrać takie akurat wyposażenie. Dzięki temu przetrwał trudy marszu po pustyni trochę lepiej niż inni - kapelusz chronił głowę przed utratą wilgoci, twarz przed piaskiem, a szyję przed paskudnym wiatrem. Sięgnął po lornetkę, wycelował ją w odległe o półtorej godziny brnięcia przez piach zarysy budowli, wyregulował ostrość i omiótł wzrokiem wystające z piasku budowle.

Albuquerque. Tak przynajmniej mówiła mapa... i tak w pierwszej chwili wyglądało to, co MJ widział przez szkła lornetki.

Ale bliższe spojrzenie ujawniało to, czego nie ujawniała ani mapa, ani pierwsze nieregularne kształty widziane z oddali.

Albuquerque było niemal całkowicie zatopione w piasku. Pustynia wdarła się między wieżowce, rozgościła się na ulicach, panoszyła w oknach wyższych i na dachach niższych budowli. Czuła się tam jak u siebie. To było jej miasto, wzięła je sobie na własność i gospodarzyła w nim, radośnie sypiąc wokół piachem jak rozwydrzony bachor w piaskownicy.

Wygnańcom pozostało tylko jedno wyjście, jeśli chcieli sprawdzić, w jakim stanie Albuquerque przetrwało rządy pustyni.

Wejść do miasta.
 
Loucipher jest offline  
Stary 03-03-2019, 00:34   #202
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Przebudzenie Archiego
Najpierw usłyszał głosy, ktoś coś mówił, ale dźwięk był zniekształcony i zagłuszony. Z trudem otworzył oczy i ujrzał… ludzi. Nie umarł choć już witał się z kostuchem, a to że przeżył zapewne zawdzięcza właśnie im. Pytanie tylko co teraz?

-Uwaga, budzi się - oznajmił reszcie Billy, który miał na nieprzytomnego jedno zapuchnięte z niewyspania oko. Na jego koncie pojawiła się kolejna bezsenna noc, pomimo tego, że po wydarzeniach sprzed stacji był pewien, że tym razem zaśnie jak dziecko. Oczywiście wredny los nie byłby sobą, gdyby mu na to pozwolił. Dlatego też Utang przytaszczył na stację tego gościa, którym on, Igła i Jinx musieli się zająć. Sticky nie byłby zaś sobą, gdyby nie zaproponował dwójce sanitariuszy, że będzie czuwał nad nieznajomym do rana. Czemu w zasadzie się zaofiarował? - Witamy wśród żywych - zwrócił się do leżącego na ladzie przybysza.

-Dzięki, za opiekę, a tak wogóle to gdzie jesteśmy i ktoś cie wy i..i dlaczego mi pomogliscie?Nie powiem jestem wdzięczny, ale dobrzy ludzie na tym świecie są od dawna martwi.- rzekł wciąż skołowany Archi. Chciał się przyjrzeć swoim dobroczyńcom. Ten co go powitał sam wyglądał jakby nie spał od wielu dni, a życie co dzień kopało go w dupe. Reszta wciąż była poza zasięgiem wzroku Archa, który miał problemy by się podnieść z posłania.

- Leż spokojnie - Billy rzekł łagodnym, acz stanowczym tonem. - Może to i niezbyt wygodne “łóżko”, ale jesteś jeszcze słaby - powstrzymał przybysza przed wstaniem, kładąc mu dłoń na piersi. - Tam skąd pochodzę wypada najpierw samemu się przedstawić, nim zaczniesz wypytywać o innych.

-Arch, pełne to Archibald ale po co marnować czas za długie jest- wystękał opadając z powrotem na posłanie.

- Cześć - Igła niepewnie zajrzała do pomieszczenia, do którego poprzedniego dnia wrzucono, znalezionego mężczyznę, którego starali się jakoś połatać. - Jak się czujesz? - Natalie weszła pomału do środka i stanęła obok Kittiego. Chłopaki już zdążyli jej przekazać nieco plotek, więc miała delikatny problem z utrzymaniem wzroku na sanitariuszu, na szczęście jednak mogła skupić spojrzenie na nowym.
Max wszedł za Igłą i na widok nieznajomego momentalnie spochmurniał, sztywniejąc i zaciskając rękę na karabinie powtarzalnym, który nosił na ramieniu. Póki co jednak, nie odzywał się za wiele, a jedynie słuchał, co nowoprzybyły ma do powiedzenia.

-Dobry i czuje się dziś najlepiej od już dłuższego czasu.- zwracając się twarzą do nowo przybyłej. Nie da się ukryć jej widok ucieszył Archa. Wolna kobieta, która nie boi się mężczyzn dobrze rokuje. Potwierdza również iż nie wpadł na jakiś legionistów, raidersów, czy innych dzikich czubków jakich pełno na pustkowiach.Może się udało i trafił na kogoś porządnego. Choć lepiej nadal zachować ostrożność.

- Jestem Sticky - ponownie przemówił Billy - a to Igła - wskazał na sanitariuszkę. - Jeden z naszych znalazł cię nieprzytomnego. Skąd idziesz i dokąd zmierzasz? - jego ton był wciąż łagodny.
Igła przytaknęła ruchem głowy i opuściła pomieszczenie.
-Zmierzałem zawsze tam gdzie są kapsle. Takie życie karawaniarza. Niestety burze piaskowe zakończyły mi ten życiowy epizod, a ja zostałem sam pośród wydm. Błąkam się od jakiegoś czasu. W sumie nie wiem jak długo.

- Nie odpowiedziałeś na pytanie skąd idziesz - zauważył Billy spokojnym głosem.

- Santa Fe było ostatnim przystankiem, ale nie polecam mieściny. Kolejne miejsce pochłonięte przez pustkowie.

- Nie mamy dużo prowiantu, ale powinieneś coś zjeść - Natalie wróciła niosąc miskę. Odłożyła nowemu nieco ze swoich racji. Słyszała ostatnią wypowiedź mężczyzny więc przyłączyła się do rozmowy. - Dokąd zmierzasz? Może wskażemy ci właściwy kierunek.

-Dziękuje- wystękał próbując podnieść się by przyjąć miskę. Od dawna nic normalnego nie jadłem. Cóż, a dokąd zmierzam? Jeśli pozwolicie abym wam towarzyszył do najbliższej osady byłbym po stokroć wdzięczny.- Nie chciał ponownie skończyć samotny na pustkowiach. Bał się tej myśli

- Och… to.. to chyba decyzja grupy... - Natalie ostrożnie przytrzymała mężczyznę i podała mu miskę. - Choć… chyba nie będzie problemu… - Spojrzała niepewnie na miseczkę. Czy wystarczy im jedzenia dla kolejnej osoby… wyglądało to niedobrze nawet dla tej niewielkiej grupy jaką byli..

- Jakoś damy radę - Billy zapewnił koleżankę po fachu. - Prędzej, czy później i tak będzie trzeba znaleźć coś do żarcia. Zresztą… I tak najpierw skończy się woda - próbował zażartować.

- Tego się obawiam. - Igła odsunęła się pozwalając nowemu zjeść w spokoju. - Bez jedzenia można przeżyć nawet 3 tygodnie… bez wody… 3 dni. Będziemy musieli uważać na racje, które pobudzają pragnienie.

- Wy dokąd zmierzacie? Jeśli to nie tajemnica.zapytał Archi jedząc łapczywie.

Billy rzucił krótkie spojrzenie Igle, a następnie zwrócił się z powrotem w stronę ich nowego znajomego. Jednak nie powiedział nic, bo i co miał powiedzieć? “Przed siebie”? Brzmiało to co najmniej niepoważnie. On już o tym wiedział najlepiej, niepoważność stawała się powoli jego specjalnością.
- A co, masz dla nas jakieś ciekawe propozycje? - spytał w końcu.
Igła znała plany chłopaków, ale… coś czuła, że nie powinna się nimi dzielić. Zbyt wiele osób chciało ich zabić. Grzecznie czekała co odpowie nowy.

- Przed siebie to i tak lepiej niż nigdzie. Moja karawana zmierzała do Malpais. Gizmo nasz szef zna się niby z miejscowym watażką. Niestety samemu jak tam pójdę to skończę prędzej w niewoli niż odnajdę swoich.Taki jest ten Legion.

-Malpais…- mruknął cicho Max - ...to bardzo zły pomysł - mówiąc to przeładował karabin, unosząc go na wysokość biodra, lufą w kierunku Archiego - ale jeśli przypadkiem tam nie idziesz… - opuścił karabin wymownie
- pewnie mógłbyś iść z nami - skoro jesteś karawaniarzem, najpewniej idziesz z jakiegoś konkretnego kierunku. Mógłbyś go chociaż wskazać, poza tym miastem, co go nie polecasz? - zaproponował - tak na początek?

-Arch aż podskoczył prawie upuszczając miskę. Jebany pojawił się jak duch. Szliśmy międzystanową dwudziestką piątką wcześniej. Potem był odpał z tym Santa Fe i Malpais. W międzyczasy burza piaskowa. Nie wiem nawet gdzie mnie wywiała, a potem marsz naprzód przed siebie. Mistrzem przetrwania nie jestem. Kierunku dokładnie nie określe.rzucił szybką nerwową wiązankę.

- Widzę, że smakowało - stwierdził Billy wyciągając pustą miskę z rąk Archiego. - A teraz podziękuj ładnie tej pani za poskładanie cię do kupy
- wskazał na Igłę - i kładź się z powrotem. Niedługo wyruszamy, jeśli chcesz iść z nami musisz odzyskać jak najwięcej sił, nikt cię nie będzie taszczył na barana. A jeśli jednak wolałbyś inny kierunek to i tak musisz wypocząć - położył mu rękę na ramieniu i z wyczuciem nacisnął, chcąc dać opatrzonemu do zrozumienia, że nie ma innego wyboru.

-Dziękuje psze Pani. Pójdę z wami i nie trzeba mnie nieść.- po czym położył się pod wpływem nacisku.

Jinx nie odzywał się, tylko uważnie patrzył na nieznajomego. Świdrując go wzrokiem lustrował dłonie, buty, ekwipunek, gestykulację. Interesowały go wszystkie z pozoru nieistotne szczegóły - rodzaj pyłu na podeszwach, drobne skaleczenia, blizny, zabrudzenia ubrania, sposób mówienia, akcent. Starał się z tego wszystkiego złożyć całość, która pozwoli przejrzeć prawdziwe intencje Archa.


Droga:

Wyruszyli w dalszą drogę, a nie mając lepszych pomysłów Arch poszedł z nimi. Był mniej więcej w środku idącej grupy. Na widoku by nie wzbudzać podejrzeń. Widział i wiedział, że nie wszyscy mu zaufali. Zawsze ktoś obserwował czy czegoś nie kombinuje. Te spojrzenia, poprawki chwytu broni itp. Rozumiał to zachowanie. Kto nie jest ostrożny ten w tym świecie szybko zdycha. Byle nie zrobić czegoś głupiego, a w końcu się przekonają i potencjalnie zaakceptują karawaniarza. Przynajmniej tak myślał Arch.

Co do drogi nic nowego. idziemy pośród niczego, a w zasięgu wzroku jak zwykle wydmy. Wydmy, wydmy , wydmy i chuj nic innego, nosz ja pierdole. Tak to zapasów coraz mniej, a nowi towarzysze też najlepiej sobie nie radzili w podróży. Tylko kwestia czasu i komuś odjebie. Arch pamiętał Johnego. Ciekawe czy ktoś z nich podzieli jego los. W sumie to Archi już po części doświadczył szaleństwa głodowego.to znaczy że już oszalał czy po prostu jest blisko? Dobra nie ma co myśleć trzeba iść dalej.

Dzień nie wiadomo który. Idziemy dalej i idziemy. Jedyne co pociesza Archa w tym piekle to jest to że bywało już gorzej. Wcześniej był sam i nie miał w ogóle zapasów. Teraz był z grupą ludzi. No i mieli jakiekolwiek zapasy. Nie zmienia to faktu że sytuacje można nadal określić jako “głęboką dupie”.

Poruszenie, rozmowy, widać budynki przed nami. Czy to ocalenie? A może grobowiec?
 
Lynx Lynx jest teraz online  
Stary 03-03-2019, 09:38   #203
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Choć Jinx nie szczędził Sticky’emu docinków, ten się nimi nie przejmował. W końcu, było nie było w kilka minut poderwał laskę (czy w zasadzie ona jego, w to już Vernon nie wnikał). No kozak po prostu. Po powitaniach Jinx przeszedł do zadawania Lulu pytań. Mogła być szpiegiem, złodziejem, kimkolwiek niebezpiecznym. Trzeba było wybadać jej prawdziwe intencje. Vernon pytał o ostatnie wydarzenia, jak się tu znalazła, co porabiała. Na początku nic szczególnego – ot zapoznawcza gadka-szmatka. Pry okazji obejrzał ekwipunek nowoprzybyłej. Po jakimś czasie, zadał kolejną serię pytań, ponownie usiłując się dowiedzieć o kilka szczegółów, sprawdzając czy odpowiedzi będą takie same jak poprzednio. Następnie poprosił o przedstawienie ostatnich zdarzeń, ale w odwrotnej kolejności. Sam uważnie się przysłuchiwał, zapamiętując i szukając luk w opowieści.

Gdy pomagał opatrywać Archibalda, mógł przyjrzeć się jego bliznom a także dokładnie obejrzeć outfit. Wszelkie poszarpania, zabrudzenia, symbole mogły stanowić cenne źródło informacji. Następnie przyszła pora na przesłuchanie, gdzie Jinx zastosował te same techniki co podczas eozmowy z Lulu. Cały czas zwracał się też do Archibalda Artur i patrzył jak będzie na to reagował.

Rankiem, gdy wszyscy zbierali się do drogi, skorzystał z okazji i pogadał z Martinem. Chodziło mu o akcję czyszczenia pomieszczenia. -Martin, jak nie pasuje ci jakaś akcja, którą proponuję, to nie bierz w niej udziału. Bo jak poruszasz się tak wolno jak wczoraj podczas breaking and entering, to ktoś może zostać ranny. Albo działamy wszyscy razem jak drużyna, albo zaproponuj coś innego czy zajmij się wsparciem z odległości.

Krok, krok, krok… Żar leje się z nieba. Wspinaczka na wydmę, zejście z wydmy. Wspinaczka na wydnę i zejście. I tak przez czły dzień. Vernon nie skupiał się na niesamowicie odległym celu, jakim było dotarcie do miasta. Koncentrował się tylko na najbliższej przeszkodzie – wejść na piaszczysty pagórek i z niego zejść. I tak bez końca. Wieczorem pomógł Igle w przyrządzaniu posiłku. Lubił gotować. Ta pozornie prosta czynność w tak niesprzyjającym środowisku pozwalała ukoić nerwy, zapomnieć o ciężkiej monotonii wędrówki. Przy okazji był to dobry moment aby pogadać o medycynie, w której Dubois była niemałym ekspertem.

Kolejne dni nie różniły się zbytnio od siebie. Piach, wiatr, wydmy, obozowisko, gotowanie, koszmarnie zimna noc, rano wymarsz i znów piach i wiatr. Aby zabić nudę Jinx pogadał trochę ze Sticky’m o podrywaniu, z Utangiem o zdobywaniu wody w trudnych środowiskach oraz z innymi o strzelaniu, jeździe samochodem pod wpływem, czy innych głupotach.

Aż w końcu dotarli do upragnionego celu – Albuquerque. Wymarłe miasto, grobowiec z piachu, betonu i stali. -No to jesteśmy. MJ, masz na mapie gdzie jest Hilton? Bo bym skorzystał z jacuzzi i dobrze zaopatrzonego barku. A zwracając się do pozostałych: -Ma ktoś linę? Dobrze by było się zabezpieczyć przed upadkiem osoby idącej na szpicy, żeby nie zjechała nagle kilkadziesiąt metrów w dół po piaskowym osówisku do zapomnianych kanałów metra. Niby mała rzecz, ale może znacznie spowolnić wędrówkę, jak ktoś zaliczy niespodziewany zjazd ze stromizny i odłączy się od pozostałych. Ne wiemy czy ktoś tu jest – raczej wątpliwe, ale lepiej dmuchać na zimne. Poruszajmy się z zachowaniem czujności, bez nadmiernej ekspozycji. Może da się tu znaleźć coś przydatnego, w końuc miasto małe nie jest i coś mogło zostać nierozszabrowane.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 03-03-2019 o 12:38.
Azrael1022 jest offline  
Stary 03-03-2019, 10:44   #204
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Pytania… tyle pytań.

Dziesiątki, setki pytań, wydobywających się z gardeł ludzi wciąż kroczących po tym zapiaszczonym padole łez, wśród porywów wiatru i tumanów kurzu.
Musieli pytać, chcieli wiedzieć wszystko, a najlepiej jeszcze więcej. Miejsca, daty, nazwiska, których Baxter już nie pamiętała. Twarze, głosy i zapachy osób które z dnia na dzień rozmywały się w jej głowie jak opar toksycznej mgły na wietrze.

Ale to były dobre pytania, dobre głosy… choć jak to w kontaktach z innymi ludźmi, nie obeszło się bez fałszywych uśmiechów, złośliwych uśmiechów i uśmiechów wyższości przy próbie pokazania wyższości nad otoczeniem - te akurat Lulu kwitowała wciąż tą samą beznamiętną miną, nie dając się wyprowadzić z równowagi podobnymi pierdołami.
Zdarzały się też uśmiechy pogodne, łagodne i zaciekawione.

Tyle pytań…


Szło zapomnieć jak to jest, rozmawiać z grupą. Dobrze było sobie przypomnieć… posłuchać, zobaczyć. Dotknąć drugiej osoby i czuć ciepło pod palcami. Może dlatego trzymała się Sticky’ego? Grzał całkiem przyjemnie, nie męczył blondynki swoją obecnością. Poza tym obiecał ją karmić, a to już poważne zobowiązanie.

Coś z nim nie grało, z konowałem od sucharów - dało się to zauważyć nocą. Baxter miewała koszmary, jednak nie w takiej częstotliwości co on. W końcu doszło do tego, że razem z dawnymi towarzyszami siedziała przy nim, trzymając za rękę gry spał, albo zwijała się grzejąc wzajemnie póki nie nastał świt.

Równie poważne okazały się słowa ciemnoskórego mężczyzny, skierowane prosto do Sue, Otta i Johna. Gdy padły, Lulu zamrugała a potem roześmiała się wesoło, przedstawiając przyjaciołom nowego towarzysza. Jego też polubiła - nie gadał za dużo, lecz swoje wiedział. Widział też więcej niż pozostali.

Dni zlały się w jeden ciąg, lecz blondynka nie narzekała. Wreszcie ruszyła z góry, zostawiając wegetację. Pewnie czekała ją śmierć, tylko jakoś przebierając raźno nogami w tłumie innych żywych, nie potrafiła się tym specjalnie przejmować.
Do celu dotarła jak zwykle, człapiąc za Stickym i wymieniając się spostrzeżeniami z niewidzialnymi towarzyszami, przez co wyglądało jakby mamrotała do siebie pod nosem - tym też się nie przejmowała.

Wątpiła też aby coś znaleźli, szkoda było jednak psuć nadziei innym. Uśmiechnęła się więc tylko do Jinxa, tego żartownisia żywo opisującego i komentującego jej zapoznanie ze Stickym i wróciła do tego drugiego, opierając się ramieniem o jego bark.
Na pewno coś znajdą, choć zapewne nic z rodzaju przyjemnych niespodzianek.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 04-03-2019, 14:53   #205
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Ostatnie kilka dni mocno dały się we znaki "byłej, rozszerzonej Drużynie B". Palące słońce za dnia, mroźna ciemność w nocy, góry piachu, prawie zerowy dostęp do pożywienia i wody, okazyjne niecki z ruchomymi piaskami, konieczność ciągłego orientowania się w terenie i kluczenia między wydmami, gorący i silny wiatr niosący ze sobą pył i piach, stale kurczące się zapasy, obniżone do minimum racje żywnościowe. Logistyka drużyny jeszcze nie osiągnęła stanu krytycznego... ale była na najlepszej drodze ku temu. Jedyny plus był taki, że para nowopoznanych szybko i jako tako zintegrowała się z resztą ekipy... i nie próbowała jej okraść, wymordować czy zjeść. Podczas przesłuchań i późniejszych, kolacyjnych rozmów ich zeznania trzymały się kupy, a opowieści były prawdopodobne. Wszyscy pozostali (może z wyjątkiem Sticky'ego) mieli na nich oko... ale nie było już spięcia. Wspólne trudy wędrówki i jako tako "obszerna" pula zapasów żywności trochę luzowały stres związany z integracją. O dziwo, bo nie zawsze można było na to liczyć. Ci ludzie mieli dość szczęścia, że dobrali się charakterologicznie, a psychologia nie obsrała całej grupy z góry do dołu. A przynajmniej jeszcze.

Teraz, u bram Tartaru, mieli inne problemy.

Dzisiejsze, rozpościerające się przed nimi Albuquerque (w skrócie ABQ) stanowiło zagwozdkę. Kaniony z piachu, betonu i stali dawały idealną osłonę przed słońcem i na pewno gromadziły dość wilgoci. To też na pewno ściągało okoliczny zwierzyniec - było na co polować. Mnogość miejsc do szabrownictwa zapewniała inne fanty. Ale oprócz wybawienia, ABQ niosło ze sobą niedogodności (jak zwielokrotnioną siłę wichrów pędzących kanionami czy brak jakichkolwiek źródeł światła w nocy - księżyc i gwiazdy miały ograniczony lub zerowy dostęp do tych stygijskich otchłani)... jak i zagrożenia (agresywną faunę, ryzyko lawin z piachu i gruzu... albo coś jeszcze gorszego).

Mimo to, ekipa podjęła decyzję. Jedyną słuszną w tej sytuacji. Trzeba było tam zejść. Prosto do tego piaszczystego, czarnego Piekła. Piaszczyste, słoneczne Piekło już odwiedzili. Dalsze pozostanie w nim groziło śmiercią. Powolną, z odwodnienia, głodu, udaru. Więc ruszyli.

Szybko minęli smętne resztki, jakie pozostały z "dzielnicy" (w zasadzie to zlepka paru kompleksów i dużego skrzyżowania) Westland. Wiedzieli o tym nie tylko z pozostałych znaków drogowych, ale także z drugiej mapy (a raczej podartej, zmasakrowanej i brudnej kartki), którą Harris wyciągnął ze swojej tuby. Pytania w stylu: czemu jej wcześniej nie pokazał i ile jeszcze tego masz skwitował autentycznym wzruszeniem ramion i palcem wycelowanym w niebo. Ten podły kawałek papieru przedstawiał ABQ.

MJ i Utangisila udali się na pobieżny zwiad, kiedy reszta ekipy zrobiła popas po zachodniej stronie zawalonej estakady I40 - Atrisco Vista Boulevard. Wcześniej w tym rejonie można było znaleźć plac kempingowy, parkingi dla TIRów, firmy logistyczne, jadłodajnie i zajazdy dla truckerów, dealerów samochodowych, a nawet halę produkcyjną. Ale teraz wszystko było zmasakrowane przez czas, wiatr i piach. Kiedyś (a po prawdzie to i teraz) było to wszystko łatwo dostępne - więc i zszabrowane. Pozostanie w tym prażonym Słońcem miejscu było stratą czasu, kiedy przed nimi rozpościerał się "prawdziwy" labirynt.

Obeszli zawalony most od południa i ruszyli dalej, do drugiego skrzyżowania (I40/Coronado Freeway - 98th Street NorthWest). Tu zaczynały się bramy Tartaru. Porównując mapę do obrazu rzeczywistości, kolejne główne skrzyżowania wyznaczały bramy kolejnych poziomów Piekieł - z dawną rzeką Rio Grande jako suchą bliźniaczką Styksu. Po lewej i po prawej mieli - przynajmniej według mapy - przedmieścia. Niska zabudowa, rezydencje, hacjendy, domy w zabudowie bliźniaczej bądź wolno stojące. Oczywiście infrastruktura też - głównie różne sklepy. Wszystko to było całkowicie zasypane. Morze Wydm zabrało to miejsce. Jeśli rzeczywiście były tam domy, to pod tonami piachu. Jedyny budynek który w ogóle wystawał z piasku (acz może w jednej piątej) to ruiny stadionu Nusenda Community. Dotarli więc do kolejnego skrzyżowania, Coronado - Unser.

Wokół nich już zaczynał tworzyć się kanion z piasku, skał i ruin. Był wysokości może dziesięciu metrów, w porywach - bo był nierówny. Raz wyższy, raz niższy, raz monolityczny, innym razem praktycznie zanikał. Wyglądał tak, jakby jakiś olbrzymi dzieciak niedbale go wykopał łopatką w piaskownicy. I wiatr. Na razie był dość słaby, ale od tej pory wiedzieli, że będzie im towarzyszył każdego dnia, każdej godziny i każdej minuty, a jego wycie będzie brzmiało w ich uszach ciągle. Widzieli też, że skoro ściany tego kanionu nie były monolityczne, to mogli udać się gdzieś na boki, wgłąb prawie zasypanych dzielnic. Laurelwoods i inne sąsiedztwa po lewej stronie wydawały się być równie przysypane co Westland. Morze Wydm ciągnęło się aż po Rio Grande. Prawa strona wydawała się być ciekawsza - komercyjna dzielnica Los Volcanes nie była całkiem zasypana. Nawet i połowa niektórych hal wystawała spod piachu - a wnętrza być może nie były całkiem zasypane. Z drugiej strony to miejsce mogło być ogołocone właśnie dlatego - stanowiło dość "płytki" poziom Tartaru, i z tego tytułu łatwiejszy w dostępie dla szabrowników.

Tak czy inaczej, mogli zmitrężyć tam nieco czasu - albo nawet zorganizować postój czy obóz - albo brnąć dalej w Hades, do Rio Grande albo i nawet jeszcze dalej - do centrum miasta.
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline  
Stary 08-03-2019, 21:53   #206
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
dialog pisany z Amduat (zero porno!)

Billy jeszcze nigdy nie był tak daleko od domu. Ostatnimi czasy mógł to powtarzać coraz częściej. Najpierw granicę stanowiło Modoc, potem Cottonwood, potem Flagstaff, Malpais, tamta stacja benzynowa, a teraz to całe Albuquerque, czy jak to nazywali. A jeszcze, zdawać by się mogło, niedawno poważną wyprawą wydawała się wycieczka na Golgotę. Przynajmniej jeden plakat rekrutacyjny armii NCR nie kłamał. Faktycznie zwiedził kawał świata i poznał wiele nowych miejsc.

Teraz, wraz z innymi, wkraczał do kolejnego. A może teraz to ono będzie jego nowym domem? Chyba jednak nie. Wszędzie piasek, tyle piasku. Billy nie lubił piasku. Jest szorstki i drażniący. Wszędzie się wciska. Zresztą wyglądało na to, że okolica opanowana jest przez niezbyt ludzkie żyjątka. Z jednej strony to dobrze, mniej łowców niewolników, band raidersów, czy dzikich plemion, spragnionych krwi, z drugiej te żyjątka trzeba by regularnie tępić, a skąd tu wziąć do tego amunicję? Jeden Utang mógłby nie wystarczyć. Dlatego pewnie zostaną tu tylko jakiś czas, pozbierają resztki zapasów, które ocalały przed szabrownikami i ruszą dalej. A przynajmniej tak sądził Sticky, grupa otwarcie o tym nie dyskutowała.

Priorytetem było znalezienie schronienia. Niezłym miejscem na nocleg wydał się Super Duper Market, w większej części zasypany piachem, ale jedna piąta zdawała się do użytku. W samym sklepie znaleźli niewiele, ale mógł stanowić dla nich bazę wypadową po najbliższej okolicy w celu zbadania innych ciekawych miejsc. Ci którzy znali się na tym najlepiej zarządzali jego "fortyfikowaniem", reszta pomagała jak umiała.

Następnego dnia rozpoczęli eksplorację okolicy. Najpierw wdali się w walki z wielkimi mrówami, które zajęły jakiś budynek stojący niedaleko ich "siedziby". Walka była długa i żmudna, musieli ostrożnie postępować do przodu i likwidować opór w każdym kolejnym pokoju, korytarzu, czy nawet składziku na miotły. Dzięki Utangowi nie zmarnowali nawet tak dużo amunicji, a Billy sam załatwił trzy mrówy. W sumie opłaciło się. Znaleźli trochę lekarstw, jakieś opatrunki, Igła, Jinx i Sticky mogli uzupełnić zawartość własnych toreb.

Kolejnego dnia wybrali się nad wielkie skrzyżowanie przedwojennych dróg. To Billy zaproponował ten cel. Duża ilość samochodów mogła oznaczać ukryte w nich zapasy, zwłaszcza apteczki. Scenariusz był podobny do dnia poprzedniego, z tym że walczyli na "świeżym" powietrzu, a ich przeciwnikami były radskorpiony, jakaś ich słabsza odmiana. Poradzili sobie bez większych problemów i znów wracali do bazy w dobrych humorach. A przynajmniej Sticky miał dobry humor.

* * * * *

Billy usiadł na swoim siedzisku pod ścianą, na której wisiały resztki aluminiowych półek, na których z kolei niegdyś leżały nie wiadomo jakie towary. Był wyczerpany. Cały dzień biegali po mieście szukając resztek wody, żywności i medykamentów, a do tego non stop musieli się mieć na baczności. Nie wiadomo było w którym momencie z ciemnego rogu może wypełznąć wielka mrówa, albo radskropion, albo jeszcze inne cholerstwo. Sanitariusz nawet sam parę rozwalił. Tak, strzelba dobrze się do tego nadawała.
Przeciągnął się, aż mu w kościach chrupnęło. Sam przed sobą przyznawał, że koniec końców nie było tak źle. Roboty dużo, ale całkiem wygodnie urządzili się w tym przedwojennym sklepie. Kolacja, zrobiona przez Igłę, była całkiem smaczna i to nawet pomimo tego, że Billy nie był do końca pewny z czego było to mięso, zapewne upolowane przez MJ’a albo Utanga. Ułożył się wygodnie i paznokciem próbował wyciągnąć kawałek włókna, uparcie tkwiący między jego zębami.

Spokój, cisza. Iluzoryczne poczucie bezpieczeństwa w miejscu, gdzie bezpiecznie być nie mogło, ale gdzie teraz dało się zasnąć bez obaw o pobudkę? Na pewno nie pośrodku Pustkowi, w rozsypującym się ze starości budynku i po dniu pełnym walki, szukania, strzelania i siekania.
- Mogło być gorzej - z zamyślenia wyrwał Baxter głos Johna, równie zadumany co ona przed chwilą z tym, że ona kontemplowała ten stan w ciszy, no ale jej towarzysz nie słynął z umiejętności długiego sklejania szczęk.
- Jest dach, jest żarcie. Są ludzie i jeszcze żyjemy - Sue też dołożyła własne trzy grosze, siejąc firmowy optymizm nawet wtedy gdy nikt jej o to nie prosił.
W końcu Lulu westchnęła ciężko, podnosząc się z kucek i przestając maltretować spuchniętego robala przypominającego larwę muchy na sterydach. Rozgniotła ją butem, rozglądając się po okolicy. Ludzie kręcili się gdzieś obok, robiąc swoje ludzkie rzeczy potrzebne przed ostatecznym złożeniem głów na plecakach. Jakoś nie ciągnęło jej aby wchodzić na kolizyjną z którymś z nich, aż do momentu gdy przypomniała sobie o czymś ważnym. Wtedy też prześlizgnęła się między rozwalonymi regałami, próbując nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Stanęła nad medykiem, przyglądając mu się uważnie z góry.
- Suchary - przypomniała prawie nie natarczywym tonem, kucając aby zmniejszyć dystans i zniwelować konieczność wydawania z siebie głośniejszych dźwięków.

Billy powoli przesunął wzrokiem po sylwetce dziewczyny, zaczynając od jej butów, które zobaczył jako pierwsze, aż przez kilka atrakcyjnych miejsc dotarł do jej oczu. Nie przestał przy tym dłubać w zębach, ten kawałek mięsa powoli doprowadzał go do furii.
- Czo sz nimi? - spytał niewyraźnie z palcem w ustach.

- Wspominałeś o codziennych sucharach. Tych do jedzenia - przypomniała mu, zmieniając pozycję na siedzącą z kolanami podciągniętymi pod brodę. Przyglądała się co robi, przekrzywiając kark raz w lewo raz prawo i mrużąc oczy, aż spytała - Chcesz nóż? Na pewno jest czystszy niż twoje łapy. Kto wie gdzie je ostatnio trzymałeś - ściągnęła usta aby nie poczęstować go szerokim uśmiechem, choć siedzenie obok bardzo poprawiało jej nastrój.

- Źle się czujesz? - spytał widząc jej minę. - Za nóż dziękuję, mam własny - wskazał na rękojeść przy pasie. - Ale to w sumie niegłupia myśl - uznał, po czym wyciągnął nóż i zaczął nim grzebać niebezpiecznie blisko dziąseł. Chwilę potem wyciągnął go z paszczy. - Nareszcie - ucieszył się. - A co do sucharów, to o ile sobie przypominam, zapewniałem cię, że jeśli nie zjem od czasu do czasu kolacji, nic mi się nie stanie. Niestety dzisiaj już zjadłem, spóźniłaś się - uśmiech nie znikał z jego twarzy.

Blondynka skrzywiła się jeszcze bardziej, zgrzytając zębami i wysuwając kark do przodu, ale było za daleko, aby delikwenta dziabnąć.
- No mówiłem że to ściema… mhm. Jasne. Chodź z nami, mówili. Będziemy cię karmić, mówili - Otto nie omieszkał nie wyrazić własnej opinii w myśl zasady “a nie mówiłem?”.
- Zobaczycie, jeszcze my w garze skończymy jak im zabraknie prowiantu i czegoś do upolowania. Musimy się przygotować… - John dołączył do dyskusji, ale uciszył go syk Lulu.
- Zamknijcie się, łeb mi od was pęka - warknęła krótko, potrząsając głową. Spojrzała na Sticky’ego z miną zaintrygowanej jaszczurki. - Kiedy będzie to od czasu do czasu? Raz na dwa dni, tydzień, miesiąc, rok? Wątpię, że tyle pożyjemy. Poza tym są jeszcze śniadania - przypomniała.

- ”Od czasu do czasu” to gdzieś wpół drogi między “co chwilę”, a “raczej rzadko” - wyłożył sprawę Sticky. - Jednak zasadniczym błędem było pytanie mnie o podzielenie się moją kolacją w momencie, gdy już ją zjadłem, musisz to przyznać - sanitariusz wciąż się uśmiechał.

Dziewczyna podrapała się po nosie, udając że się nad czymś usilnie zastanawia.
- Co z tego że zjadłeś? Możemy to zmienić - stwierdziła z poważną miną zaczynając przyglądać się swojej zwiniętej w pięść dłoni - Minęło niewiele czasu… jak u ptaków.

- Jeśli cię zadowoli taka uczta - Billy rozłożył ręce na bok, odsłaniając tym samym swój brzuch. - Wal śmiało. Chociaż na jakiekolwiek walory smakowe już bym nie liczył.

Pięść rozwinęła się i zwinęła jeszcze raz, oglądana uważnie w mdłym świetle ogniska.
- Jadaliśmy gorzej - Lulu odpowiedziała wesoło, podnosząc się na klęczki i po paru manewrach siadając bliżej medyka. Pogapiła się na niego chwilę, a potem położyła się z głową na jego kolanach - Tu przynajmniej nie byłoby czuć zgnilizny, ani żadnego wytrząsania robaków z posiłku. To wkurzające jak najpierw musisz bić się o obiad z gekonem, a potem jeszcze z larwami które też są głodne. Nie lubię być głodna, ale nie chcę cię bić. To bez sensu. Jesteś miły. Lubimy cię.

- My? - sanitariusz w pierwszej chwili nie zrozumiał. - A tak, twoi kumple. Wybacz, nie mogę się do nich przyzwyczaić. To z pewnością bardzo mili ludzie, po prostu dla mnie… Trochę jakby… Zbyt… - szukał właściwego słowa. - Sztywni - wzruszył ramionami.

- Jakoś tam przed tą starą stacją benzynową ci to nie przeszkadzało… że stoją obok i patrzą - przekręciła się tak, aby móc patrzeć na niego od dołu i też się uśmiechnęła, gładząc odruchowo jedną z czaszek przy pasie - Zawsze są i patrzą. Mówią że nieźle sobie poradziłeś.

Billy mimowolnie uśmiechnął się szerzej na wspomnienie wydarzeń sprzed stacji, ukazując światu swoje zęby, teraz już bez kawałków mięsa tkwiącymi między nimi.
- Źle mnie zrozumiałaś - powiedział spokojnie. - Nie przeszkadzają mi, po prostu nie przywykłem do takiego towarzystwa. A poza tym jestem prawie pewien, że jeden z nich użarł mnie w łydkę podczas drugiego razu. A może tylko zahaczyłem o jakiś krzak?

Baxter spojrzała w dół na czerepy, mamrocząc chwilę pod nosem i krzywiąc się, do kompletu z marszczeniem brwi, aż wróciła do poprzedniej pozycji, rozkładając się wygodnie.
- To był kawałek piaskowca z góry. John mówi, że nie jadają byle czego - uśmiechnęła się pogodnie - Wolą ścięgna, samo mięso ich nie kręci. No i suchary - przypomniała ot tak, aby nie zapomniał - Dobrze że twoi kumple ograniczyli się do patrzenia z daleka. Często chowają się za firanką, wsadzając nos tam gdzie ich nikt nie prosi?

- Czasami… - zaczął Billy. - Czasami mam wrażenie, że nie robią niczego innego - puścił jej oko. - A tak naprawdę, nigdy ich o to nie podejrzewałem. Widać, albo dopiero zaczęli, albo nigdy wcześniej się z tym nie zdradzili, albo też nigdy wcześniej nie mieli tak wdzięcznego obiektu do obserwowania - wskazał na blondynkę. - Jak ci w ogóle z nami jest? - spytał poważnym już tonem. - Lepiej niż na samotnej górze?

- Wdzięcznego obiektu? - Lulu powtórzyła, mrużąc jedno oko i przygryzając wargę - Nie zwalisz na to, że dawno nie widzieli kobiety, bo jest Igła, ta co gotuje i… aaaa - nagle zrobiła wielkie oczy i zaśmiała się szczerze, trzepiąc go dłonią w ramię - To komplement, tak? Dobrze, możemy im dać jeszcze nie jeden powód do gapienia - mrugnęła wesoło i przeszła do poważniejszych tematów.
- Wszędzie będzie lepiej niż na tej górze, no może poza lochami Legionu, ale to raczej oczywiste. Albo w grobie. Jest w porządku, dzięki Sticky. Miałeś rację - powolnym ruchem podniosła dłoń i przyłożyła ją do jego policzka - Samotność jest przereklamowana, miło jest móc się odezwać do kogoś komu bije serce. No i żarcie macie - dodała ważny element, działający na plus grupy - Lubię Utanga, on rozumie i widzi. Otto i Sue też go lubią, John jest ostrożny, ale zawsze miał zadatki na paranoika. Ciebie też lubię, masz ciepłe dłonie i dobrze całujesz… i suchary dajesz. Od czasu do czasu - parsknęła - Zobaczymy dalej, teraz nie ma na co głośno narzekać.

Billy położył własną dłoń na jej dłoni i uśmiechnął się.
- To dobrze - powiedział. - Ale na przyszłość pamiętaj, że od narzekania jestem tutaj ja.

- Masz na to wykupiony jakiś specjalny talon? Coś jak karta-zdrapka na autyzm? Nagrodą pocieszenia jest rzeżączka - blondynka zamrugała, wachlując rzęsami do tego. - Nie zauważyłam żeby ci czegoś brakowało, a sprawdzałam dokładnie… no ale wiesz jak to bywa. Po ciemku, w niesprzyjających warunkach i jeszcze ta widownia. Powinniśmy się cieszyć, że nie wystawili nam not, jak w tańcu z gwiazdami. Postawa prawidłowa, rama trzymana, ale praca nóg do poprawy.

Sticky nie wytrzymał i wybuchnął śmiechem. Rany, jak ona mu przypominała dawne czasy w Reno. Beztroskie czasy, kiedy największym zmartwieniem było to czy babcia go przyłapie jak się wykrada przez okno z pokoju, żeby polatać z chłopakami po mieście i chociaż popatrzeć na jego nocne życie. W blondynce było coś znajomego, coś czego nie doświadczył od tych wielu lat, odkąd żołnierze wywlekli go z Cat’s Paw zakutego w kajdanki, wywieźli daleko na północ i nie pozwolili już nigdy wrócić do domu.
Wspominał przeszłość i bezczelnie wgapiał się w twarz Lulu. Na jego obliczu zaś zagościł uśmiech, który zdawał się być tam przytwierdzony już na stałe. Cholera, podobało mu się to, naprawdę mu się podobało. Aż tak niewiele mu w życiu trzeba? A może właśnie o to chodzi żeby nie wymagać od niego za wiele, cieszyć się nawet małymi rzeczami? Tylko czy to jest mała rzecz?
- Jak na mój gust to zabrakłoby im tabliczek - powiedział po dłuższej chwili ciszy. - Wyszliśmy poza skalę.

- I dobrze, tabliczki to tylko problem. Zobacz na te od przykazań. Ludzie znajdują takie i od razu piszą różne głupie rzeczy, jakby się im za bardzo nudziło w życiu - zrobiła mądrą minę, podnosząc się na łokciu, aby krótko go pocałować. - Powiesz mi w końcu co odwaliliście, że ścigają was wielbiciele skórzanych miniówek?

- A to trzeba coś odwalać, żeby te szajbusy cię ścigały? - Billy odpowiedział wymijająco. - Oni ścigają wszystkich, pewnie takie mają hobby - teraz położył własną dłoń na twarzy dziewczyny i kciukiem zaczął głaskać ją po policzku. - Nie zrobiliśmy niczego takiego. Wszczęliśmy bunt, zabiliśmy ich miejscowego szefa, rozwaliliśmy jego pałac, wymordowaliśmy połowę garnizonu. Sama widzisz, że wściekają się bez powodu.

- A to dobrze… przez chwilę obawialiśmy się, że jecie zupę widelcem, albo gulasz łyżką - Baxter przekrzywiła kark, opierając śmielej policzek o ciepłą rękę. Przymknęła oczy, wzdychając rozleniwiona. Gdyby teraz ktoś kazał jej wstać i zbierać się do wymarszu chyba wolałaby zostać nawet jakby to oznaczało kulę w wątrobie. Było miło, spokojnie. Normalnie… przynajmniej z tego co pamiętała z przeszłości.
- Byłam we Wrednej Kompanii - ściszyła głos, krzywiąc się delikatnie - Przewodził nami Ed, Legioniści chcieli nas wcielić do siebie. Kto się zgodził zostawał ich psem, kto nie, szedł na krzyż. Chyba że baba… wtedy trafiała do burdelu, a ja nie lubię nadmiaru kiełbas w swoim otoczeniu. Uciekliśmy, gonili nas. Dopadli w końcu, uciekłam i schowałam się na górze. Miałam iść dalej, ale przyszły tornada, a potem wy.

- A twoi kumple? Też z tobą uciekali?

Baxter nabrała powoli powietrza, wracając do siadu. Zwiesiła głowę, głaszcząc po kolei chropowate powierzchnie czaszek i milcząc przez długą chwilę. Zgrzytała do tego zębami, zaczynając kołysać się w przód i w tył.
- Tak - wychrypiała w końcu, zaciskając dłoń na środkowym czerepie - Próbowali. Wyszło nie do końca tak… jak zakładaliśmy. Na szczęście ciągle tu są, nie zostawili mnie. Bez nich nie przetrwałabym tam na górze.

- No to się zasłużyli - powiedział Billy. - Dobra robota. Ale teraz masz nas - sięgnął dłonią do jej brody i pchnął delikatnie w górę. Patrząc jej głęboko w oczy powiedział: - Nie pozwolimy ci zginąć.

Pusta obietnica, czy szczera deklaracja? Lulu uniosła brodę, spoglądając mu prosto w oczy i gapiła się tak, nie mrugając ani nie poruszając nawet pojedynczym mięśniem. Myślała, kalkulowała, próbując rozgryźć sytuację. Pamiętała poprzednią rozmowę o głupich nawykach, dzieleniu się żarciem z obcymi i pomaganiu wbrew przyjętym na Pustkowiach normom. Na razie nikt jej nie zabił, ani w żaden sposób nie skrzywdził. Był też Sticky, zawsze obok i nie wykazujący ani grama znużenia kolejnymi porcjami wariactwa.
- Mam ciebie - mruknęła wreszcie się trochę uśmiechając. - Wolę cię takiego, więc uważaj. Nie potrzeba więcej czaszek przy pasie… i nie musisz mi dawać sucharów. To taki… żart. Chyba… jak mi się oświadczasz to dawaj badyle - na koniec parsknęła wesoło.

On też się uśmiechnął.
- No nie wiem, najpierw musiałbym cię przedstawić mojej babci. Jak się jej nie spodobasz, to kicha, po zawodach - zaśmiał się. - A suchary… Suchary są do jedzenia, możesz je jeść, byle nie wszystkie od razu. Ja za nimi i tak nie przepadam.

- Nie mów że babcia ci wybiera laski - dwie jasne brwi podjechały do góry czoła i tam zostały - robi im testy czy nadają się na gospodynie domowe, umieją prać, sprzątać gotować no i reszta tego kurzego rytuału. Nie ważne że bije i pije, ale w łóżku czarodziej - domruczała, patrząc gdzieś w bok.

- No wiesz, w końcu nie odda swoje ukochanego, jedynego zresztą, wnuczka byle komu - wyszczerzył zęby. - Nie wiem jakie robi testy i nie chcę wiedzieć. Gotować sama nie umie, od prania i sprzątania są inne dziewczyny, ale na kobietach zna się jak nikt, tego możesz być pewna - uśmiech powoli znikał z jego twarzy. - I tak już jej nie zobaczę, zakładając że w ogóle jeszcze żyje. Od lat jej nie widziałem - westchnął.

- Może i lepiej. Nikt ci nie mówi jak żyć ani z kim - parsknęła rozbawiona, kładąc się na jego posłaniu jakby było jej własnym. Zgięte ramię ułożyła pod głową, gapiąc się na twarz u góry - Miałeś dużą rodzinę? Dużo bab? To musiał być koszmar… weź się dopchaj do kibla, jak każda musi się rano wypindrzyć przed lustrem. Masakra.

- Nawet sobie nie wyobrażasz jak dużą - uśmiechnął się na wspomnienie domu. - I nie chodzi mi o to, że jesteś mniej inteligentna lub masz ograniczoną wyobraźnię, bo tak nie uważam - dodał bardzo szybko. - Po prostu miałem naprawdę wielką rodzinę - spojrzał na nią z góry i trącił delikatnie łokciem. - A ty co? Chcesz nade mną dzisiaj czuwać, czy jak? - spytał żartobliwym tonem.

Blondynka jakby w odpowiedzi rozłożyła się wygodniej, zajmując większą część śpiwora i tylko czaszki klekotały wesoło gdy się poruszała.
- Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach.. Podobno. I jeszcze na środku żeby przypadkiem chuje nie wycięli, ale jak tobie się układało w domu to spoko. Dobrze że są jeszcze tacy ludzie, a nie co jeden to gorsza trauma wyssana z mlekiem ojca, wujka albo tego oblecha co mieszkał dwie rudery dalej i trzymał w piwnicy zwłoki - pokiwała mądrze głową - Lubię słuchać dobrych historii, bez nagłego tragicznego finału, kawałków starych grilowanych nad ogniskiem przez mutasów. Dobra odmiana od ulicznej średniej - ściągnęła usta w ironiczny dzióbek - Mnie wychował wujek, no ale bez obaw. Niczego dziwnego mi nie pchał w jelito, dobrze go wspominam… a wartowanie - rzuciła zezem na czerepy, naradzając się z nimi cicho - Dobra, Otto weźmie pierwsza wartę, a potem ja będę cię pilnować. Pasuje?

- O ile tylko nie będzie mnie kąsał w łydkę - odparł Billy osuwając się po ścianie do pozycji poziomej. - Słuchaj, nie podziękowałem ci jeszcze za… No wiesz… W nocy… Naprawdę mi pomagasz - zwrócił twarz w jej stronę.

- A ty mnie karmisz, taka symbioza - Lulu mruknęła, obejmując go ramieniem i wciskając twarz w jego ubranie. Wyglądało że skończyła gadać, niestety było to tylko złudzenie. - Nie masz za co dziękować. Korzystaj póki jest szansa, a potem nie pluj sobie w brodę że coś przegapiłeś albo zmarnowałeś szansę. Śpij, to dobry moment na sen.

Billy objął dziewczynę ramieniem, dłoń kładąc na jej boku, gdzie powędrowała też druga jego ręka, tworząc wokół blondynki trudny do rozerwania pierścień. Przycisnął jej ciało mocno do swojego.
- Dobranoc - wyszeptał, po czym czule ucałował czubek jej złotej głowy. Zamknął oczy i spróbował zasnąć.

* * * * *

I wreszcie nadszedł ten dzień. Do tego się przygotowywali, wisienka na torcie. Miejsce nazywało się Los Volcanes, cokolwiek to znaczyło. Dawało nadzieję na znalezienie naprawdę cennych fantów. Lucky miał nadzieję, że dzięki nim uda mu się zbudować skraplacz. Billy nie bardzo rozumiał jak ta maszyna ma działać, ale skoro miała pozyskiwać wodę to chyba warto.

Jak zwykle w takich momentach dowodzenie przejmowali ci najlepiej zaznajomieni z walką. Sticky miał zamiar nie wybiegać przed szereg i posłusznie wykonywać polecenia. Pamiętał żeby znów trzymać się z dala od Igły i Jinxa, ale tym razem nie miał zamiaru trzymać się z dala od potrzebujących. Do cholery, tym razem nie będzie jak w Malpais!
 
Col Frost jest offline  
Stary 09-03-2019, 23:06   #207
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację


Super Duper Mart - Igła gotuje


[MEDIA]http://i.imgur.com/N7K86lM.jpg[/MEDIA]

Supermarket wydawał się być rajem. Potwornie zagraconym, zasypanym piaskiem, pełnym karaluchów i innego robactwa, ale… rajem. Było tu jedzenie… potwornie słodkie i niezdrowe, ale… napoje. Igła wygospodarowała niewielkie miejsce dla swoich rzeczy i tak jak przy stacji, zabrała się do pomocy przy ogarnianiu miejsca do noclegu. Opału mieli tu na pęczki. Wysuszone kartony, kawałki płyt meblowych… wyłamane drzwi. Była zmęczona, ale już sam fakt, że mogła zrzucić skórzany pancerz i wysypać piach z butów pomagał. Do tego współpraca przy takich działaniach zawsze dodawała jej energii. Ktoś pilnował, ktoś zabezpieczał budynek. Jedni przeglądali pozostawione resztki, a inni przygotowywali obóz. Wszystko zdawało się przypominać dobrze nasmarowany mechanizm.

Sama po ogarnięciu miejsca do obejrzenia załogi pod kątem ran zabrała się za przeszukiwanie sklepów. Była to brudna i nierówna walka z karaluchami wielkości dłoni. Na widok pierwszego podskoczyła niemal pod sufit z piskiem. Przy kolejnym już tylko się wzdrygnęła. Natomiast gdy zobaczyła jak jakaś banda żeruje przy charakterystycznym woku z napisem “Yeast” osobiście je rozkopała. Znalazła drożdże! I mąkę! Szybko wrzuciła rzeczy do kartonu, który przeznaczyła na znaleziska. Po chwili odkryła też kolejne skarby. Puszka fasoli.. Kilkanaście cukierków toffi, na których można by obecnie co najwyżej połamać zęby i inne, na których widok aż zaświeciły się jej oczy. Nie będzie łatwo, ale… ale może jej się uda!

Gdy wróciła do strefy, którą ogarnęli pod nocleg, płonęło już niewielkie ognisko. Igła rozsiadła się wygodnie nieopodal i nucąc pod nosem zabrała do pichcenia. ZNalezione cukierki zmiażdżyła nożem i posiekała tak, że niemal przypominały pył. Fasolę wrzuciła do miski. Po chwili dołączyły do niej mąką, zwietrzała resztka proszku do pieczenia i odratowane z rozerwanej torebki kakao. Wątpiła by miało jakikolwiek smak czy aromat, ale może chociaż kolor… Liczyła na Toffi i to co z nim zrobi temperatura. Wymieszała wszystko dodając nieco wody i Nuka Coli i po dokładnym wymieszaniu wlała do znaleźnej aluminiowej foremki na grilla. Nieco trzeba było ją pozgniatać by nie miala otworków, ale po chwili nadawała się do wcisnęła do zaimprowizowanego pieca z kawałka jakiejś blachy, na której już na dobre fajczyły się stare drzwi. Będzie musiała zerkać czy ta konstrukcja się nie zawali, pichąc właściwy obiad. Po chwili przyłączył się do niej MJ, jak zwykle służąc pomocą przy puszkach i innych jej szalonych pomysłach.

Bo Igła poprosiła go by ustawił obok siebie kilka większych kartonów, po czym nakrył je… znaleźnymi ceratami! Igła z trudem wygrzebała to co pozostało po paczce z nakryciami do stołu. Większość pokrytych charakterystyczną czerwono-białą kratką kawałków była mocno nadwyrężona przez czas. Jednak gdy się je nieco poobcinało i położyło jeden na drugim… wyglądało nawet przyzwoicie! Do tego podniszczone naczynia i jak się przymrużyło oczy…. Mocno przymrużyło oczy, to wyglądało nawet znośnie.

Igła gotując cały czas nuciła pod nosem. Wiedziała, że by ciasto było gotowe musi zaśpiewać co najmniej 10 razy swoją ulubioną piosenkę. Już przy ósmym w powietrzu rozszedł się przyjemny zapach dopiekającego się ciasta, który choć na chwilę wygrał walkę z zapachem potu i brudu. Jeszcze chwila i na stole wylądował główny posiłek. Przerobione i upieczone mięso z jakiegoś upolowanego stwora, potrawka z konserw, ziemniaki z puszki, a do tego ciasto!

- Smacznego wszystkim! - Igła dawno nie była taka radosna. Na chwilę zapomniała o tym gdzie jest i co przeszła.



Super Duper Mart - Igła i jej porażka


Entuzjazm trzymał się jej przez cały czas gdy widziała jak oddział je, a potem gdy upewniała się jak rany drużyny znoszą podróż. Było jej dobrze i może to sprawiło, że…. Zaczęła przegrywać. Z sobą… znowu… tak jak w Denver… tak jak przy Maxsie. Ręce sprawnie wymieniały opatrunki, przesuwały się po szwach, ale ciepło powracało nieubłaganie. Może to był ten cukier z ciasta? Cukierki i Cola zrobiły swoje. Do tego… była wypoczęta. Mimo podróży, obolałego ciała… od kilku dni sypiała. Nie zrywała się targana koszmarami. Z każdą kolejną nocą zaczynała czuć jak jej głowa staje się mniej ociężała, jak wszystkie wypracowane przez lata nawyki w szpitalu znów przychodzą jej bez trudu… tylko… czemu to też wracało. Czuła podniecenie… głód… który niestety można było nasycić tylko w jeden sposób. Ile to czasu minęło? Ostatni raz.. Chyba wykorzystali ją tami legioniści prowadzący ją do Malpais… a kiedy czerpała z tego przyjemność?

Cytat:
- Vita… czy ty się planujesz wiercić przez całą pierdoloną noc? - Głos Marci sprawił, że uchyliła oczy. Prostytutka siedziała na swoim łóżku patrząc na nią poirytowana. - Wybacz… nie mogę spać. - Głos Natalie ją sam zaskoczył, był niepokojąco zachrypnięty. - Nie wiem co się dzieje… jest tak duszno… nie mogę się uspokoić. - Widziała jak Marcia patrzy na nią z niedowierzaniem. - Błagam… kurwa.. Medyk od siedmiu boleści. Ogarnij sie kobieto, nikt cię od doby nie ruchał, a tresowali cię byś brała chłopków po kilka razy dziennie. Wsadź sobie te paluchy i się sobą zajmij. - Prostytutka padła na swoje łóżko, odwracając się plecami do Natalie. - Tylko szybko, chce mi się spać.
Te wspomnienie nie dawało jej spokoju. Czyżby to znowu było to? Położyła się jak zwykle obok Maxa i już opatulona kocem zsunęła spodnie, pozwalając sobie na nieco swobody w tym jedynym “prywatnym miejscu”. Szorstki koc, ocierał się o zmęczoną piaskiem i ciężkim ubiorem skórę, ale i tak było to całkiem przyjemne. Szczelnie opatulona przysunęła się mężczyzny jak zwykle wtulając się w niego głównie swoją głową. Nie chciała mu robić kłopotów… Lucky był dla niej taki miły… pozwalał jej tak spać, choć pewnie było to dla niego niewygodne i męczące… choć. Mówił, że też ostatnio się wysypia. Może też tego potrzebował. Jednak co by powiedział gdyby dotarło do niego jaka naprawdę jest? Legion ją złamał… jej głowa nie panowała nad ciałem. Tak bardzo… tak bardzo chciałaby mieć mężczyznę. Ale oni… oddział… to była jej rodzina, przyjaciele… a ona była brudna. Była prostytutką z Denver. Brało ją tylko mężczyz, że już… już chyba nie zasługiwała na nic normalnego, prawda? Ostrożnie sięgnęła pod bieliznę i przesunęła palcami po rozpalonym i wilgotnym ciebie, zaciskając zęby na rancie koca. Czuła jak jej serce szaleje… może powinna się odsunąć od Maxa… nie powinien móc tego wyczuć tylko… czemu to jego bliskość tak na nią działała? Poruszała palcami powoli, starając się by ruch nie był widoczny i uważając by nie wydać z siebie żadnego odgłosu. Pomalutku… po tej najwrażliwszej części swojego ciała. Palce brodziły w znajomej wilgoci, a głowa odpływała. Nie! Musiała się skupić! Tu byli inni… nie mogła… nie powinnam im przeszkadzać, tylko dlatego że jest słaba… że… nie jest normalna. Nie powinna tego robić. Miała walczyć z sobą… z tym ciałem, które już nie należało do niej. Przegrywała. Doszła… po cichu, czując łzy spływające po policzkach. Wtuliła się mocniej w Maxa i szybko starała się uspokoić, by go nie obudzić.



Los Volcanes


Wyruszyli wcześnie. Musieli zdobyć ile się da póki było jasno. Igła trzymała się przy Lucky’im i MJ’u, uznając że będzie ich osłaniać. Bardzo liczyła na to, że uda im się uzupełnić medykamenty, a przynajmniej znaleźć więcej bandaży… może jakieś nici? Najlepsze byłoby coś do odkażania, ale w takie cuda nie wierzyła. Chociaż…

Upewniła się, że broń jest załadowana i czekała na rozkazy. Musiała mieć oczy wokół głowy i apteczkę w pogotowiu. Po wieczorze…. Była przynajmniej spokojniejsza, choć potwornie gryzło ją sumienie. Czy Max zauważył? Co on musi sobie o niej myśleć? Upewniła się, że torbie medycznej ma na wierzchu wszystko co konieczne, starając się odciągnąć myśli. Nie było teraz czasu na takie głupoty. Najwyżej… najwyżej powie, żeby dała mu spokój i znów będzie sama. Tak powinno być… chyba.
 
Aiko jest offline  
Stary 10-03-2019, 00:35   #208
 
Lynx Lynx's Avatar
 
Reputacja: 1 Lynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputacjęLynx Lynx ma wspaniałą reputację
Miasto dało im jedzenie, trochę przydatnego złomu i co najważniejsze cień. Z tym palącym słońcem nie ma żartów. By to wszystko zdobyć wystarczyło wybić trochę robactwa i różnego tałatajstwa. Betsy i jej ogniste splunięcie pomagało wykurzyć ich z różnych kryjówek, a reszta jakoś dokańczała robotę.

W końcu też była chwila wytchnienia i można było wrócić do zajmowania się Betsy, Flafim i Scyzorem. Rozebrał je wyczyścił i złożył raz jeszcze. By pluły celnie i cięły ostro.

Co do drużyny to wspomagał ich jak umiał. Chciał się pokazać jak najlepiej. Sam siedział cicho. Uważał, że nadal miał za małą renomę by mieć jakąś silę przebicia swoich idei. Więc będzie działał według ich pomysłów.

Ludzie nie powie są ciekawi i mili,a i żarełko jest pyszne. Mniam mniam bardzo pyszne, a po Johnnym jeszcze smaczniejsze się wydaje. Ta sanitariuszka naprawdę ma talent. Tak to z jednym się zgadał nawet by z znalezionego złomu spróbować jakiś skraplacz czy coś zmontować. Lucky chyba tak tego typa wołali.
 
Lynx Lynx jest teraz online  
Stary 10-03-2019, 00:50   #209
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Po tygodniu wędrówki dotarli do zrujnowanej piaskownicy zwanej Albuquerque. Z miasta nie pozostało wiele, a to co jednak się jakimś cudem uchowało, przysypane było piachem. Mimo to, w kilku miejscówkach dało się znaleźć trochę użytecznych fantów. Kompleks przy La Morada dostarczył nieco medykamentów. Super Duper Mart, w którym założyli tymczasową bazę dostarczył napojów, wody i różnych innych rzeczy. Jinx znalazł na przykład fantastyczne nowe gacie. Z misiami.

Vernon zwiedził również szkołę, z której wyprowadził trochę książek na rozpałkę, krzesła, stoliki i dwumetrowej wysokości pluszaka - maskotkę lokalnej drużyny footballowej. Był to wielki niebieski ptak z pokracznym dziobem i wyłupiastymi oczami. Miał na imię Wilson.


Nowe lokum przysposabiał do obrony Wade Harris, Jinx zmajstrował system wczesnego ostrzegania – porozkładane w przejściach puszki, cienkie linki przywiązane jednym końcem do gwoździa w ścianie a drugim do stojącego po przeciwnej stronie korytarza trzonka od miotły, skorupy porozbijanych naczyń, butelek i słoików. Ktokolwiek chciałby ich odwiedzić nocą, narobi bardzo dużo hałasu.


Zapuszczenie się do dzielnicy Los Volcanes zaowocowało odkryciem przez MJ lokacji obfitującej w techniczne precjoza, niestety bronione przez mniejsze, większe i olbrzymie radskorpiony. Jinx rozważał skradanie się do celu i kradzież kilku przedmiotów, ale było to zbyt ryzykowne. Chcąc nie chcąc, po sprawdzeniu położenia budynków trzeba było się wycofać.
Kolejne rad skorpiony czekały na dawną drużynę NCR w pobliżu zrujnowanej estakady. Nie były one jednak niebezpieczne, raczej mniejsze odpowiedniki spotkanych w magazynach w Volcanes kreatur. Trochę ołowiu przecięło pustynne powietrze i droga była wolna. Jinx zaproponował odcięcie ogonów z gruczołami jadowymi i zabranie ich do obozu. Podejrzewał, że Igła albo Sticky mogą wiedzieć jak wytworzyć z tego anti-venom, preparat neutralizujący jad skorpiona. Mając w perspektywie czekającą ich walkę, mogła to być substancja na wagę złota.


Utang obejrzał truchła mniejszych skorpionów i po budowie ich ciał stwierdził, że zapewne widzą dobrze w półmroku i potrafią szybko biegać. Oraz, że zapewne dobrze wyczuwają dźwięki i drgania. To już było coś. Jinx zaczął planować atak. Potrzebne mu były do tego przedmioty robiące trochę hałasu, liny, drabiny i koktajle mołotowa. Tych ostatnich jednak nie dało się wykonać – zrobił więc kilka substytutów z butelek z rozpuszczalnikiem a także spreparował ze szmat nasączonych farbą olejną quasi-znaczniki dymne. Coś takiego, po zapaleniu paliło się całkiem długo, czarnym, śmierdzącym dymem. Mogło służyć do odwracania uwagi, może do straszenia skorpionów, albo do komunikacji między oddalonymi od siebie sekcjami drużyny. Butelki rozpuszczalnika z dowiązanymi szmatami nie mogły służyć za broń zapalającą – rozpuszczalnik wypalał się za szybko, aby zajęło się cokolwiek innego, ale silny błysk i nagły skok temperatury mógł przestraszyć lub choćby odwrócić uwagę. Z odczepieniem drabin p-poż nie było problemu a zamiast lin posłużyły walające się na ulicach grube kable energetyczne. Podstawowy sprzęt w gotowości.


Pomiędzy kęsami wypieczonego przez Igłę ciasta, Jinx referował swoje pomysły ataków siedliska skorpionów, posługując się modelem makiety zrobionym z pudełek po klockach lego. –Te największe paskudy są szybsze od człowieka i bardzo dobrze opancerzone. Trzeba je będzie wciągać pułapki i spowalniać jak tylko się da. Wykorzystamy do tego elementy ruin. Wokół nich tworzą się piaskowe rampy, po których dość ciężko i wolno się wchodzi. Podczas pierwszego, zwiadowczego ataku, za pomocą drabin wejdziemy na dość wysoki mur pozostały po magazynie w tym miejscu. Tu zostaną strzelcy osłaniający harcowników na dole – Jinx zaznaczył lokację czerwonym klockiem - dzięki temu będziemy tymczasowo poza zasięgiem ogonów i szczypiec. Przynajmniej do czasu, aż paskudy nie poświęcą dłuższej chwili aby wdrapać się do nas po piaskowej rampie. Ale wtedy będziemy już uciekać – jak będą nas gonić, wpadną w nasze pułapki – wahadło czy potykacz nie są poza spektrum naszych możliwości. Miejsce strzeleckie jest trochę daleko od głównego siedliska, ale musimy ustalić jak te kreatury reagują. Najpierw zobaczymy ich taktykę obronną, potem wykorzystamy jej znajomość przeciwko nim. Będziemy atakować kilkukrotnie w ciągu najbliższych 2 dni. Po partyzancku – uderz i uciekaj, zmieniając kierunki ataku, miejsca, w których będziemy czatować na murze a także rozdzielając się na sekcje i atakując z dwóch stron. Niech mają zagwozdkę co się dzieje - Jinx zrobił pauzę, wepchnął do ust kolejny kęs ciasta i kontynuował.
-Jak się uda i będzie to bezpieczne, podczas drugiego ataku zwoje lin zawiążemy o samochody tu, lub wystające ze zrujnowanych murów żelazne elementy wsporników i rozłożymy tu i tu Jinx położył niebieskie bierki na makietę – i zobaczymy czy coś się w nie zaplącze, czy to działa. Mamy do dyspozycji butelki z rozpuszczalnikiem jako odstraszacze i szmaty z farbą jako maszynę do dymu. Może się przydać. Co do wywabiania skorpionów z kryjówki, podejdę bliżej i zacznę hałasować we wrakach samochodów. Najpierw powinny wyjść mniejsze skorpiony, sprawdzić co się dzieje. Ale to będziemy musieli sprawdzić empirycznie. Jak podczas ataków ubijemy trochę mniejszych paskud, można pomyśleć o poważniejszej akcji na pancerniaków.


Drabina jest mi potrzebna podczas ucieczki. Będzie mi łatwiej wejść po niej na mur, niż wyszukiwać bezpiecznej drogi po piaskowej rampie.

Kiedy będziemy wiedzieli jak reagują, trzeba będzie przejść do bardziej niebezpiecznej części ataku - walkę w kontakcie. Bo pewnie skorpiony szybko się nauczą, że atakowanie nas, kiedy jesteśmy na murze na dużo się nie zda i zaczną się chować zamiast szarżować. Trzeba będzie skoordynować poruszanie się sekcjami, wzajemne osłanianie, nękanie ogniem.

Jakieś uwagi? Komentarze? Sprośne żarty?



Po przedyskutowaniu planu oraz obgadaniu kwestii przygotowania antidotum, Jinx udał się na spoczynek. W nocy jak zwykle obudził go koszmar. Jednak jak zauważył, znalazł zrozumienie u Lulu, która mimo nocnej pory zawsze znalazła minutę, aby powiedzieć coś uspokajającego.
 

Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 10-03-2019 o 00:59.
Azrael1022 jest offline  
Stary 10-03-2019, 07:44   #210
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Archie okazał się "łapą w smarze". Tak w wiosce Maxa określano tych, co umieli reperować niektóre rzeczy więc wyjaśnił nowo przyłączonemu do dróżyny mężczyźnie, czego szuka, co zamierza i jaki jest jego plan. Woda była priorytetem. Nikt nie protestował i całe planowanie ich bytności w mieście było podporządkowane znalezieniu wody.

[MEDIA]https://vignette.wikia.nocookie.net/fallout/images/b/b4/SuperDuperMart-Fallout4.jpg[/MEDIA]
Pierwszym wybawieniem okazał się dawny hipermarket. Zniszczony, ale o dziwo do końca nierozszabrowany. Wyczyszczenie go z nieproszonych gości nie zajęło wiele czasu, a jego półki kryły kilka małych skarbów przeszłości. Napoje. Fajki. Jedzenie. Odrobinę medykamentów i chemii.
Raj na ziemi po ostatnich dniach usychania na pustyni.

Max rozkoszował się napojami dopóki mógł, regenerując siły po uciążliwej przeprawie przez piaski Texasu. Czasu mieli niewiele, i osuszając ostatnie butelki z automatu, znalezionego w markecie wszyscy wiedzieli, że należy ruszyć dalej.

Max wskazał gdzie powinni uderzyć. Widział części, potrzebne do skraplacza wody. Wiedział, że nie będzie łatwo. Wszyscy wiedzieli.
Skorpiony. Ogromne. Wielkości sporego brahmina i mogące rozciąć go na pół swoimi szczypcami. Ogony długości prawie dwóch metrów. Pancerz z chityny, który mógł zatrzymać pociski z pistoletu. No i szybki, niczym pustynny skoczek.

Pozostawało wysłuchać planu, jaki nakreślili łowcy i wojownicy. MJ, Jinx, Utang - ich doświadczeniu należało teraz zaufać.
Max słuchał spokojnie jaką rolę wyznaczyli mu jego towarzysze. Jego zwalista postura nie nadawała się do maratonów lub nawet sprintów, a szerokie bary mogły dać jakąś przewagę, jeśli przeciwnik znajdowałby się z Luckym w ringu. Ten niestety szybko biegał na swoich chitynowych odnóżach, więc Max zasugerował dla siebie jakieś ciekawe, najlepiej wysoko położone stanowisko, gdzie mógłby nieco popracować strzelecko ze swoim karabinem. Miał niezłe oko, i być może udałoby się upolować Maxowi choć jednego.

- Strzelcy...nie ma sprawy. Piszę się na to - powiedział cicho do Jinxa. Pomysł z zabijaniem wielkich jak brahminy skorpionów w walce wręcz nie podobał mu się zaś wcale. Pozostawało mieć nadzieję, że celne oko wystarczy i nie będzie takiej konieczności. Potem poszedł z innymi przygotowywać te koktaile, i chemię. Środki czystości, zmieszane w odpowiednich proporcjach mogły dać ciekawe efekty i Max postanowił przed walką nieco popracować. Butelek zaś i starych szmat tu nie brakowało. Postanowił, że weźmie sobie Archiego do pomocy i chwilę z nim porozmawia. Może mężczyzna opowie, jak się żyło po ich stronie globu?
Bo co dalej?

Czy zamierzali zostać tu na dłużej? Czy to był ich kawałek raju? Nie to sobie obiecał, i nie tak to miało wyglądać.
 
__________________
Iustum enim est bellum quibus necessarium, et pia arma, ubi nulla nisi in armis spes est
Asmodian jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172