Sprawa napadu szybko zeszła na dalszy plan - może nie odeszła w zapomnienie, jednak skoro to wyłącznie zbójcy ponieśli straty, a napady w końcu się zdarzają, to po cóż było strzępić język i głowę łamać?
Santiago również nie zamierzał rozmyślać nad tym czy, a właściwie kiedy zaatakują ponownie. Bo tego, że znowu spróbują był akurat pewien. Będzie im jednak trudniej zorganizować napad na całą karawanę, zatem najbliższy czas powinien upłynąć nieco spokojniej. I z tego Estalijczyk postanowił skorzystać - nerwy napięte niczym postronki i oczy wypatrujące wokół zagrożenia potrzebowały odpoczynku razem z resztą ciała. De Ayolas zdał sobie sprawę, że świadomość zagrożenia potrafi być bardzo wyczerpująca. Przez chwilę pomyślał nawet, czy nie rzucić wszystkiego w cholerę i wrócić w rodzinne strony...
- Tam przynajmniej słońce świeci, a delikatny ciepły deszcz w niczym nie przypomina tutejszych burz i nagłych ulew. - Stwierdził kwaśno.
Chwilowo nie padało, ani też nikt nie zawracał mu głowy, zatem jeździec bez skrępowania wprowadził się stan już nie jawy, a jeszcze nie snu - lekkiej drzemki, z której wybudzał go głośniejszy dźwięk, czy potknięcie wierzchowca, by po chwili ponownie drzemać.
W końcu kłopoty miały to do siebie, że same znajdowały swoje ofiary - nie trzeba było ich szukać na własną rękę...