W Kroppenleben Santiago zaopatrzył się w ciepłą odzież - nieprzemakalny płaszcz z głębokim kapturem wykończonym kitą jakiegoś niewątpliwie puszystego zwierzaka, chroniący wyśmienicie również przed przenikliwym i "wysysającym z człowieka całe ciepło" wiatrem ("prawie jak wampir, ale te krew wysysają..." - jak twierdził sprzedawca) oraz wełnianą bluzę i kalesony, które pospołu z płaszczem, grubymi skarpetami i rękawicami miały zapewnić Estalijczykowi ochronę przed nieprzyjaznym górskim klimatem.
Nieduża ilość suchego prowiantu okazała się w sumie zbędna po propozycji handlarza, ale de Ayolas poczynił zakupy zanim wspomniana oferta padła, stąd paczka z żywnością znalazła miejsce w plecaku, a ten wraz z kilkudniowym zapasem obroku, namiotem i kilkoma drobiazgami przydatnymi podczas obozowana w jukach jego wierzchowca. Na to wszystko dodatkowy tuzin bełtów do kuszy - zupełnie na wszelki wypadek, przecież ile napadów na ich grupę może zdarzyć się podczas drogi do twierdzy?
Koniec końców wyposażony dodatkowo w podróżny ekwipunek i zapasową amunicję był gotów do dalszej drogi. Perspektywa nieco dłuższej drogi wraz z kupieckimi wozami była całkiem do rzeczy - czekające ich kłopoty zapewne nie będą miały nic przeciwko, by poczekać nieco dłużej...