Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2019, 21:37   #67
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Nikt nie lubił nieproszonych gości, dobijających się po nocy.Tym bardziej niemiłym elementem było wpraszanie się takowych gości gdy za oknem tłukła ulewa, a dookoła szalała walka. Vesna nie dziwiła się braku reakcji miejscowych. Mieli zabezpieczone domostwo, w miarę bezpiecznie ukryte za bramą, siatką i mocnymi drzwiami. Podobna ochrona musiała działać, skoro wciąż żyli… czego nie dało się powiedzieć o członkach karawany. Pośrodku zamieszania najbardziej wybijał się głos fircyka, rzucającego rozkazy i próbującego ogarnąć pole bitwy. Z drugiej strony do ucha mechanik darł się Alex, jako głos rozsądku. Spojrzała na niego, siedzącego tuż obok i gotowego dać po garach, byle wyrwać się z matni… niestety podobne rozwiązanie oznaczałoby zapewne koniec ich pracy dla FA, no i tak głupio było dawać dyla. Ludzie z Det nie uciekali.

- Nie otworzą im! - wskazała na bramę, a potem złapała się uchwytu przy oknie, żałując tego co mówi - Sami się wpraszamy! Gaz do dechy i wal jak frajera! Potem wyklepię maskę!

Alex spojrzał jakoś tak dziwnie na siedzącą obok pasażerkę. Potem niespodziewanie jego dłoń wystrzeliła do przodu, złapała ją za chabety i przyciągnęła do siebie aby pocałować ją krótko i mocno.
- Yeah! Moja foczka! Jesteś pewna, że jesteś ze Schultzowa? Do nas lepiej pasujesz. - zaśmiał się krótko puszczając ją i od razu puszczając gaz do dechy. Granatowa maszyna wystrzeliła do przodu na tyle na ile maszyna tej masy mogła. I przez chwilę wydawało się, że kierowca dał sobie spokój z całą resztą i wziął koła za pas. Nieoczekiwanie na zalaną deszczem drogę wypadł jeden z tych dziwnych i obcych stworów. Ale chociaż pewnie człowieka przygniótł by swoim impetem i ciężarem z rozpędzającą się półciężarówką nie miał większych szans. Fox nie wnikał czy bestia chciała ich staranować, wskoczyć na maskę czy na dach, tylko gwałtownie skręcił kierownicą jakby chciał wyminąć paskudę. Jak tak to prawie mu się udało. Poczuli głuche uderzenie gdy gdzieś z tyłu burty coś dość ciężkiego uderzyło z pełnym impetem. A raczej coś co wykonująca obrót o 180* maszyna trzepnęła tylną burtą i to coś odleciało z cichnącym szybko skomleniem.

- Yeah! Jak frajerów! - wrzasnął Detroitczyk i gdy na moment po wykonaniu manewru na śliskiej od deszczu drodze maszyna się zatrzymała znów bezlitośnie pocisnął gaz do oporu. Zapewne reszta karawaniarzy jeśli miała okazję obserwować ich poczynania to właśnie zastanawiała się co jest grane. Bo ich furgonetka najpierw jakby dała dyla a po przejechaniu paru swoich długości stanęła okoniem i teraz ruszyła jakby zamierzała przejechać obok nich. I to w pełnym pędzie! Ale wszystko działo się zbyt szybko. Alex zamiast minąć jakikolwiek samochód odbił do wewnątrz, w stronę kompleksu. Szerokość ulicy zniknęła momentalnie dając obrońcom budynku tylko okazję na kilka spanikowanych wystrzałów. Ołów w połączeniu z tym co uderzyło w maskę i szybę z bramy a potem drzwi, do reszty poszatkował ich przednią szybę. A chwilę później furgonetka już hamowała wewnątrz budynku pisząc hamulcami po podłodze i rozbijając coś. Co to trudno było zobaczyć przez to wszystko co zgarnęła ze sobą od rozwalonej bramy i ogrodzenia.

Zatrzymali się ze trzy długości wewnątrz jakiegoś korytarza. Wewnątrz dobiegały ich zaskoczone krzyki ludzi i wściekłe ujadanie psów. Widzieli sylwetki z bronią i bez broni. Część biegła w ich stronę cześć uciekała, prawie wszyscy krzyczeli.
- Jak frajerów? - Alex zapytał znacząco łapiąc pistolet gotów otworzyć ogień do każdego kto by się nawinął. Wyrwali dziurę w systemie obrony więc inne pojazdy i karawaniarze mogli pójść w ich ślady. Bestie z dżungli też. Ale w tej chwili byli tutaj tylko we dwójkę.

- Ubezpieczaj pozostałych - panna Holden wydyszała nie wiedzieć czemu uśmiechając się po wariacku. Mogło chodzić o jazdę, demolkę, albo o dziki komplement Foxa przed całą akcją. Niestety nie było za bardzo czasu na wzdychanie do gangera, ani rzucenie do miejscowych że przybywają w pokoju… trochę ciężko o nim mówić, gdy wbiło się taranem prosto na melinę. Równie ciężko wyglądało zaczynanie rozmowy o Jezusie.

- Mamy C4, dynamit! Nie radzę w nas strzelać! - krzyknęła w głąb korytarza, tam gdzie ludzkie sylwetki - Pomóżcie nam pozbyć się tych pokrak z waszej ziemi!

- Coście zrobili debile! - ktoś wrzasnął w ich kierunku z rozpaczą w głosie widząc jak potężną wyrwę pozostawiła po sobie ich furgonetka. Rozbita brama odsłaniająca ogrodzenie i podwórze i rozbite główne drzwi czy co to tam było co blokowało dotąd dostęp do samego budynku. Teraz to trochę wszystko leżało pod kołami furgonetki a trochę wciąż na jej przedniej szybie i masce. Alex w tym czasie odebrał swój zwycięski karabinek od Vesny i wysiadł znów stając tuż przy szoferce. Mierzył się z jakimś facetem który nadal był niezdecydowany czy otworzyć do nich ogień czy nie. Zrobił się pat gdy każdy z nich widział wylot lufy tego drugiego a mało na kogo nie wywierało to pewnej presji do zastanowienia się nad swoim zachowaniem. Z zewnątrz wzmagały się krzyki i odgłosy. I ludzie, i samochody, i bestie próbowały powtórzyć trasę Detroitczyków i schronić się we względnie bezpiecznym wnętrzu. Wokół furgonetki robiło się tłoczno. Już z kilka osób zdążyło się zebrać z wycelowaną bronią i Ves miała wrażenie, że chyba tylko ten okrzyk o C4 i brak ewidentnie agresywnych ruchów ze strony ich dwójki sprawiają, że jeszcze nie otwarto do nich ognia.

- Policja! Policja do cholery! Pomóżcie nam! - krzyczał któryś z gliniarzy prowadząc swojego utykającego kolegę. Za nimi widać było sylwetkę “fircyka” który strzelał ze swojego pistoletu w stronę bestii.

- Rozwaliliście bramę to ją teraz obstawcie! - krzyknął któryś z tubylców opuszczając broń dotąd wycelowaną w parę z Detroit. Ten gest powtórzyła reszta z nich i część zaczęła biec po schodach, część całkiem sprawnie, przenosić jakieś stoły i dykty czy blachy próbując zmajstrować barykadę z czego się da.

- Co to do diabła jest, skąd one się wzięły?! - mechanik odkrzyknęła do miejscowych, wypuszczając z ulgą powietrze. Nie zaczęli strzelaniny, zamiast tego postawili na współpracę… jakąkolwiek. Kto wie, może jednak przeżyją do świtu i końca zawieruchy.
- Alex, nie daj niczemu podejść… - chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zobaczyła kulejącego gliniarza. Szybko złapała torbę medyka, machając na nich ręką - Ranni do mnie!
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline