Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2019, 02:29   #69
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 18 - VIII.31; wieczór

VIII.31; wieczór; zarośnięta wioska na pd od Espanoli



Vesna



W co się wpakowali tym razem? Gdzie się znaleźli? Po co? Czy ktokolwiek kontroluje to co się tu dzieje? Ile krwi! Chyba byli w jakiejś dawnej klasie. O tym świadczyły zachowane tablice. I te do pisania kredą, i markerem, te na gazetki ścienne. Teraz jednak był to szpital polowy. Właściwie punkt opatrunkowy. A raczej po prostu przypadkowe pomieszczenie gdzie znoszono lub przyprowadzano rannych. Dlatego dawna klasa wyglądała obecnie dość makabrycznie. Na zewnątrz panowały nocne ciemności. I nadal padał deszcz. Wnętrze pomieszczenia było oświetlone tylko lampami i kagankami. W innych okolicznościach pewnie nadawałyby ciepły, i przytulny wygląd. Ale obecnie tak małe płomyki nie dawały wystarczająco wiele skoncentrowanego światła aby widzieć wszystkie detale. A do diagnozy i opatrywania ran dobrze było mieć silne światło. Ale go nie mieli.

Do tego dawna klasa była zawalona rannymo. Jedni siedzieli na podłodze pod którąś ze ścian, inni na zachowanych krzesłach, jeszcze inni leżeli na podłodze, siennikach, śpiworach bo te trzy łóżka polowe jakie tu były zajęte zostały jeszcze zanim przyszła tu po raz pierwszy. Ileś tam odkażeń, ran, zszywania i bandażowania temu. Teraz leżeli i siedzieli tutaj. I dało się wyczuć tą brudną, pełną strachu i bólu, atmosferę punktu opatrunkowego pierwszego kontaktu. Dosłownie polowe warunki. Półmrok panujący przez za mało i za słabe źródła światła. Jęki i krzyki rannych i konających. Kilka całkowicie biernych i nieruchomych ciał przykrytych kocami.

Jej na szczęście nic nie było. Nie potrzebowała pomocy więc mogła ją udzielić innym. Alex też nie. Przynajmniej gdy go widziała po raz ostatni. Teraz pomagała miejscowym. Razem z jakąś dziewczyną co widocznie też się znała na tych ranach i jeszcze jedna czy dwie inne osoby. Do tego mali pomagierzy, zwykle dorastające szczeniaki które mogły coś podać, przytrzymać, uciąć bandaż czy pomóc kogoś przenieść. Miejscowy wymieszali się z nieproszonymi gośćmi. Co jak co ale tym stworom z nocnej dżungli wszystko było jedno kogo przyszło im rozszarpać. Konwojenta z samochodu czy kogoś z domowników. Starego czy młodego, kobietę, mężczyznę czy dziecko, białego czy kolorowego, bogatego czy biednego, wszystkich żarły tak samo. To był jakiś koszmar!

Wcześniej, ledwo parę chwil, minut, kwadransów a może godzin? Bez zegarków i w tym chaosie trudno było to określić. Wiadomo było tylko, że nadal jest noc i pada deszcz. Dokładna minuta i godzina chyba nikomu nie była potrzebna. W każdym razie “nieco wcześniej” gdy z Alexem staranowali budynek wybijając otwór dla swoich wydawało się, że wyjdą na prostą. Że wszyscy schronią się w miarę bezpiecznym budynku i jakoś to będzie. No nie do końca tak wyszło.

Przez wyrwaną w ogrodzeniu dziurę wbiegli nie tylko ludzie ale i te obce stwory. Podobnie do wnętrza budynku. Najgorzej mieli ci z ulicy, mieli najdalszy kawałek do przebiegnięcia. Wszyscy strzelali do tych czworonogich poczwar. Kto wie, może gdyby wszyscy mieli takie szturmówki jak Alex i wszyscy się nimi posługiwali tak jak on. I mieli tyle ammo. I nie było tych dziur. Może by było inaczej. Ale stworów było zbyt wiele, wlewały się zbyt szybko, a ludzie nie mieli aż tyle stali i ołowiu aby zatrzymać tą falę.

Próbowała opatrzyć gliniarza. Z bliska okazało się, że obaj są ranni. Alex strzelał ze swojej festynowej nagrody ufundowanej przez Nowojorczyków. I broń i Alex działali niezawodnie. Ale sam Detroitczyk z nowojorską bronią nie mógł przeważyć szali. W pewnym momencie porwała ich fala paniki i uciekinierów. Nie wiadomo kto i co, ani dlaczego ale jakoś uznali, że nie ma szans powstrzymać stwory. Ludzie wycofali się do kolejnych sal i pomieszczeń zostawiając swoich zabitych i rozszalałe krwią i agresją stwory wielkości ogromnego psa czy wilka. Z jakimiś kolcami i dziwnymi naroślami. Miejscowi wyciągnęli wówczas własną wunderwaffe.

- Spuścić psy! - rozległ się okrzyk powtórzony przez kolejne gardła. Słychać było jakieś trąbki i gongi bijące na alarm. I rzeczywiście skądś wypadły psy. Dwie fale zwierzęcej furii zwarły się ze sobą. Kły przeciw kłom, pazury przeciw pazurom, instynkt przeciw instynktowi. Ludzkie psy walczyły mężnie o swój dom. Zagryzały i były zagryzane. Rozszarpywały i były rozszarpywane. Zwykle były mniejsze od stworów z dżungli ale nie rozmiar zdecydował a przewaga liczebna. Obcych bestii było zbyt wiele. Niemniej to właśnie dzięki psiej lojalności i ich poświęceniu uratowano aż tylu nawet ciężko rannych. Zdołano pozamykać co było do zamknięcia i przenieść rannych chociaż właśnie do tej klasy.

Rannych było sporo. Część z nich Vesna kojarzyła nawet z konwoju. Nawet jeśli nie zdążyła poznać ich z imienia. Był jeden z gliniarzy. Dostał dość mocno. Siedział pod ścianą cicho pojękując. Drugi oberwał lżej więc po założeniu opatrunku wrócił do patroli jakie miały pilnować aby bestie nie wdarły się do kolejnych pomieszczeń. Był także “stary znajomy” z dzisiejszego poranka czyli patykowaty George. Mógł chodzić ale dostał całkiem mocno. Na razie pomagał właśnie tutaj, zwykle przy przenoszeniu bardziej rannych albo pomagał ich dotransportować właśnie tutaj. Wydawało się, że jest w szoku i niezbyt ogarnia co się dzieje ale chociaż wykonywał polecenia i nie był ani agresywny ani zbyt przerażony aby pomagać. Pod ścianą leżał ochroniarz van Urk’a. Z nim było ciężko. Nie była pewna czy przeżyje. Ale Vesna sama widziała jak uchronił swojego pana spychając go w ostatniej chwili z drogi bestii przez co sam wystawił się na jej atak. Sam szlachcic docenił ten gest, podniósł go potem i wyprowadził z niebezpiecznego rejonu. Sam von Urk też był jej pacjentem. Ale przez chwilę potrzebną na założenie opatrunków. Oberwał ale chociaż boleśnie no to niezbyt poważnie. Wrócił do tej części która pomagała utrzymać odpór w tym oblężeniu. Poza nimi było jeszcze ze trzech czy czterech ludzi z konwoju ale zwykle lżej ranni i w większości wrócili wspomóc obrońców. Tak samo jak Alex. Dlatego go tutaj nie było.

Samej Ves też ledwo się udało ujść z życiem. Załatwiła nawet jednego stwora! Chociaż niechcący. Jakiś potwór ruszył po korytarzu w jej kierunku. A ona do tego jeszcze się wywaliła! Ale gdy się podniosła na ślizgających się po posadzce butach złapała się jakiegoś badyla. Coś trzasnęło, świsnęło tuż nad jej głową. Gdyby stała to pewnie trafiłoby ją. A tak wbiło się w łeb stwora jaki już skakał aby ją dopaść. Pułapka! Całkiem przypadkowo ale uratowała jej życie! Potem jeszcze jakiś jeden próbował ją dorwać ale udało jej się zatrzasnąć w ostatniej chwili drzwi tuż przed nosem. Ale zwykłe drzwi nie mogły powstrzymać takiej bestii! Rozejrzała się ale nie było innego wyjścia! A to coś lada chwila rozwali te cholerne drzwi! I nagle cisza. Skomlący jęk. Dźwięk osuwającego się cielska i krwawa, rosnąca kałuża spod drzwi. Gdy odważyła się odsunąć drzwi ujrzała tego stwora. Ktoś go rozwalił. Ale musiała zwiewać dalej, nie mogła zostać w tym ślepym pomieszczeniu! W chaosie dołączyłą do jakiejś grupki z którą dobiegła do jakiegoś korytarza. Tam nastąpiła coś jakby reorganizacja. Kto jest kto, zwłaszcza tubylcy pytali nowych. Znalazła się też z Alexem, też był cały. Ale inni byli ranni, mieli inne specjalności i się rozdzielili. Alex poszedł bronić tej wspólnej placówki ich wszystkich a ona trafiła do tego punktu gdzie znoszono rannych. Wyglądało na to, że stwory wdarły się do budynku, opanowały główny hol i korytarz. I teraz ludzie byli w odseparowanych klasach i podobnych pomieszczeniach do których istniała groźba, że jeśli stwory sforsują drzwi to wyłapią ludzi klasa po klasie. Dlatego każda pałka, siekiera czy lufa była potrzebna aby stawić im odpór i spróbować uratować tych co byli wewnątrz. A ci wewnątrz próbowali na swój sposób uratować kogo się tylko dało. Choćby przez to, że się nie wykrwawił.




Marcus



Jakoś im się udało. Trudno było powiedzieć co i jak. Gdzieś biegli, coś strzelali, cięli włamywali się, biegli przez pogrążony w ciemnościach i zalany deszczem trawnik, jakieś drzewa. Raz Marcus upadł w błoto i ktoś mu pomógł się podnieść chwilę potem lub przedtem ktoś inny upadł i on jemu pomagał. Sajgon.

Udało się przedrzeć przez dziurę w ogrodzeniu jaką znaleźli wcześniej. Ale gdy byli już na podwórzu z ciemności wyskoczył jeden ze stworów. Jak on się tu dostał?! Jakim cudem był tu przed nimi!? Raczej nie mógł przeleźć tą samą dziurą co oni i wówczas pewnie skoczył by im na plecy a nie gdzieś z flanki. Ale jakoś go załatwili. Skoczył w nich roztrącając jak kręgle ale gdy próbował dorwać któregoś z chłopaków Marcusowi udało się dźgnąć go. Nóż przebił się przez skórę i mięśnie, trafił w aortę i rozerwał ją. Stwór osłabł, zawył i próbował odskoczyć. Trząsł łbem jakby próbował strząchnąć z siebie obce zagrożenie. Ale śmierci nie dało się pozbyć w ten sposób. Odskoczył na kilkanaście susów zanim zakręcił się, upadł w błoto i skonał.

Jednak to nie był koniec. W ciemnościach nocy przemykały i skowyczały kolejne cienie. Szybkie, warczące i niebezpieczne. Nie mogli zostać na odkrytej przestrzeni! Potrzebowali kryjówki! Zdołali przebiec przez zalane deszczem podwórze i dobiec do ściany jakiegoś długiego budynku. Ale to tylko ściana! Biegli wzdłuż niej, widać było jakieś kolejne drzwi w regularnych odstępach. Ale zamknięte i zabarykadowane! Może i mogliby spróbować wyłamać któres ale znów zostali zaatakowani. Bestia wzięła na cel tym razem Jaxa. Ten cofał się próbując okładać stwora swoją bronią i gdyby był sam stwór mógłby nawet go dopaść. Na szczęście nie był. Pozostała trójka użyła noży, kolb i ołowiu. Tym razem nie zabili bestii ale zranili tak poważnie, że zaniechała ataku i czmychnęła w ciemność.

W końcu okazało znaleźli jakieś drzwi które były zamknięte na kłódkę. Kłódkę wspólnym wysiłkiem udało im się sforsować. Jeszcze tylko zasuwka i drzwi stanęły otworem. Znaleźli się w środku! Ale gdy mokrzy, ociekający błotem i deszczową wodą, zziajani, wpadli do środka tuż za nimi wpadła też jedna z leśnych bestii. Znów trafiła na Jaxa. Jedno kłapnięcie potężnych, zaślinionych szczęk i kark człowieka pękł jak sucha gałązka. Pozostała trójka dzięki pechowcowi na którego plecach wylądowała bestia miała ciut więcej czasu aby stawić jej opór. Zdołała jeszcze użreć Ricardo a Marcus sprzedał jej kosę ale już nie tak skutecznie jak na podwórzu z poprzednim monstrum. W każdym razie bestia odpuściła i czmychnęła z powrotem na zewnątrz. Pozostałym udało się zatrzasnąć i zabaradować drzwi jakimś biurkiem. Chwilowo wydawało się, że są bezpieczni. Gdy podeszli do Jaxa ten już nie żył. Potężna rana karku i tyłu głowy zabiła go prawie na miejscu. Gdy przy nim kucnęli okazało się, że już nie żyje. Ricardo oberwał również ale nie tak poważnie. Chyba nawet Marcus był w poważniejszym stanie. Udało im się jakoś go opatrzyć i mogli się spróbować zorientować w sytuacji. Marcusowi przypadła w spadku broń Jaxa. Shotgun, pistolet i trochę naboi. Nie za wiele ale zawsze jakaś alternatywa dla gołego noża.

Wyglądało na to, że są chyba w jakiejś dawnej szkole. A dokładniej to nawet w jakiejś klasie sądząc po tablicach i jakichś ocalałych pomocach dydaktycznych. Sala miała dwa wyjścia. Jedno na zewnątrz, te przez które się tu dostali, i drugie do środka, pewnie na korytarz. Problem był taki, że na zewnątrz szalały bestie. Czasem słyszeli jak jakaś przebiega całkiem blisko, węszy tuż przy szparze w drzwiach albo szura po nich pazurami. Biorąc pod uwagę masę, wielkość i siłę stworów z dżungli zastawione biurkiem drzwi pewnie nie zatrzymają je na zbyt długo.

Gdzieś echo niosło ludzkie krzyki, czasem wystrzał z broni. Więc gdzieś tutaj musieli być inni ludzie. Jeszcze żywi i jeszcze z bronią. W zamieszaniu walki kompletnie nie wiedzieli co się stało z konwojem. Czy żyją czy nie, odjechali czy zostali, jak gdzieś tu są to gdzie? Echo ludzi i ich broni było mocno wytłumione co sugerowało, że dźwięk przebył trochę drzwi, ścian, korytarzy i zakrętów zanim do nich dotarł. Niepokojące było, że nie słychać było nic bliżej. Nie ludzi. Za to słychać było powarkiwania albo chrobot pazurów. Słabo było ze światłem. Wydawało się, że są w jakiejś mniej uczęszczanej części kompleksu szkolnego. Te bestie gdzieś krążyły po okolicy, nie można było wykluczyć, że jakoś dostały się do wnętrza budynku. Zwierzęce dźwięki mieszały się z ujadaniem i odgłosami psów jakie słyszeli już wcześniej. Nie było więc wiadomo do kogo należą te odłgłosy pazurów po podłodze i ciche powarkiwania jakie czasem słyszeli.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline