Kraków, 1910
Patrzył jej prosto w oczy, a w spojrzeniu tym wyraźnie dostrzegała wyzwanie. Z powierzchowności dżentelmen, lecz była pewna, że jego wnętrze nie miało nic wspólnego z galanterią. Zimny drań. Znała takich i zdarzyło się nawet, że kilku uległa. Ot tak, dla kaprysu, bo to zło czające się gdzieś za nimi było tak podniecające przecież. Tym razem jednak było inaczej. Kiedy zaczął mówić o Aleksandrze, wiedziała już, że jej nie zauroczy.
Słuchała go coraz mocniej marszcząc brwi. Niedowierzanie zaczęło ustępować narastającej złości. Choć była jeszcze w młodym wieku, przeżyła już wiele i nie z takimi arogantami musiała sobie radzić, szczególnie po śmierci Stanisława, gdy różni natręci nagabywali ją jako młodą wdowę.
- Pan sobie chyba za wiele pozwalasz! Jak pan śmiesz! Cóż mnie obchodzi, żeś poznał mojego brata. Jest dorosły, nie interesują mnie okoliczności ani miejsca, w których zawiera znajomości. To bezczelność niepojęta. Nigdzie z panem nie pojadę, ani dziś ani jutro. Żegnam pana!
__________________ A quoi ça sert d'être sur la terre? |