Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2019, 10:49   #37
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dzień 8

Poranek przyszedł boleśnie za szybko. Rzeczywistość odgoniła cudowny sen o około 7:10. Noga bolała nieco mniej, ale za to kolano zesztywniało.
“Tragicznie nie jest...ale dobrze też nie…” Przywitała się sama ze sobą. Kolejny dzień kolejny czas bólu i szukania odpowiedzi wbrew wszystkiemu.
Mimo ewidentnego cierpienia Susan zwlokła się z łóżka zabrała ubrania i poszła do łazienki. Mijając schody Woods skrzywiła się i stwierdziła, że daruję sobie jeszcze śniadanie. Szybki prysznic, głównie przez to nieszczęsne kolano, wskoczenie w piżamkę i szlafroczek. Połknięcie środków przeciwbólowych choć ostatnio nie widziała żeby jakoś specjalnie pomagały. Otwierając okno w sypialni ruszyła z powrotem na leżankę. Nie mając innych pomysłów na spędzenie poranka zanim zdecyduje się zejść na schody, które stanowiły aktualnie przeszkodę nie do pokonania.
Wzięła komputer zbliżał się czas remontu drugiego pokoju więc można by zacząć szukać jakiejś małej pompy na przyszłe perypetie z piwnicą. jeśli jest problem z jej zalewaniem Zawsze może kupić sobie taką na stałe i zamontować na podwyższeniu. Jej żołądek co jakiś czas dopominał się o jedzenie raz po raz coraz głośniejszym burczeniem, ale schody nadal były dla niej zdecydowanym ‘nie’.
Podświadomie czekała aż przyjdzie Henry i będzie mogła go poprosić o zniesienie na dół, albo o pomoc w zejściu. Choć tak naprawdę miał nadzieje, że ją zniesie.
Henry przyszedł w końcu. Jego człapanie na skodach budziło przyjemny dreszczyk w podbrzuszu przypominając ostatni wyuzdany sen na jego temat.
Przyszedł do jej pokoju i stanął przed łóżkiem, przyjrzał się jej i spytał.- Przynieść ci coś z dołu? Może śniadanie od Jane?
- Jane zrobiła śniadanie? - Spytała zdziwiona. W sumie raczej nie pogardzi, ale nie to miała na myśli.
- Zrobi pewnie wkrótce. I da się ją namówić na podzielenie.- wyjaśnił Henry przyglądając się dziewczynie. - Jak się spało?
Susan czuła, że jej twarz czerwienieje podobnie jak szyja i dekolt. - Z..zważywszy na sytuację...fantastycznie. - Powiedziała jakby bardziej do siebie niż do niego. Nie mogła przestać się uśmiechać. Oj trafiło ją to zauroczenie i na pewno będzie płakać i wyć z bólu przez takie przygody, ale na razie miała go w snach do odganiania koszmarów i w realu do nakręcania tych snów. Było...dobrze, no może poza, że musi przeżyć dwie wizyty czarownic w swoim domu. Skombinować łopatę do wykopania zwłok ...i tak, no wykopać zwłoki.
- Wyglądasz lepiej. Podniecająco nawet.- odparł Henry z lekkim uśmiechem. Wodził łakomym wzrokiem po niej.
- Komplemenciarz. - Powiedziała kręcąc głową w niedowierzaniu. - Moja noga wygląda gorzej...i boli gorzej niż wczoraj a ty udajesz, że jest ok. No nic przynajmniej idąc za jedną z waszych rad czeka mnie dzisiaj wizyta lekarki, więc może będzie lepiej.
- Szczery.- skwitował krótko Henry i dodał. - Pomóc ci w czymś?
- Chciałam cię prosić o zniesienie mnie na dół żebym zrobiła śniadanie i kawę, schody stały się moim wrogiem naturalnym od wczoraj. - Susan zaczęła ale pokręciła głową przecząco. - Właściwie to jak wspomniałeś o Jane chyba po prostu zostanę tutaj i rzeczywiście skorzystam z ‘pomocy’ do wizyty Camille jestem uziemiona. - W tym momencie jej brzuch zaburczał mało elegancko Susan zrobiła zażenowaną minę.
- To leż i wypoczywaj. A ja pójdę zatrudnić Jane w kuchni.- zaproponował Henry i ruszył po schodach w dół.
- Pa…Henry poczekaj, masz może jakąś saperkę którą mogłabym pożyczyć?- rzuciła za nim cicho zawstydzona zachowaniem swojego organizmu, ale też przypominając sobie o wizycie na cmentarzu.
- Mhmm… a po co?- zapytał Henry.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - Zapytała szczerze, nie myślała że będzie chciał się mieszać w jej ‘sprawy’. Znaczy może nawet podświadomie trochę chciała i byłoby to bardzo mile widziane, ale nadal jakaś cząstka jej głownie ta należąca do Yoony wołała, żeby nikomu nie ufać.
- Chyba… tak.- stwierdził po naprawdę długiej chwili namysłu Henry.
- Heh, mam nadzieje, że nie będziesz tego żałował...ani ja…- Powiedziała podnosząc się i dając mu znak żeby jej pomógł.
Henry podszedł do dziewczyny i pomógł jej wstać. Ruszyli do tajemnego pokoju, Susan ruchem ręką wcisnęła przycisk w biblioteczka lekko odskoczyła i dała się przesunąć ukazując małe pomieszczenie, w środku na ścianie była już porządnie wyglądające mapa powiązań i konspiracji, która rzucała się na pierwszy rzut oka. Duża torba z pieniędzmi, drugi laptop, komórka i rewolwer wypadały przy ścianie trochę blado, niemniej może i trochę intrygująco.
- Jak pewnie zauważyłeś nie ma zamiaru korzystać z rady Jane i grzecznie oddawać się tamtym dla świętego spokoju. Szukam sposobu by je powstrzymać. Nie mam tego zbyt dużo. Wiem, że ktoś nasłał te wasze stwory na Clarenca, bo one normalnie były i zaatakowały mnie w jego domu kiedy szukałam w nocy wskazówek. Wiem, że rano być może po nocy kiedy zginął koło jego mieszkania była Alice. Wiem że z biblioteki ukradli im jakieś rejestry, nie wiem po co one są. Na początku myślałam, że został zabity za nie, ale jeśli nawet je miał to być może Jassica już je znalazła. Porządnie przetrząsnęła jego mieszkanie. - Susan trochę w skrócie nakreślić sytuację zatrzymując się dłużej na miejscach problematycznych. - To co znalazłam do tej pory wskazuje że kolejną wskazówkę znajdę na cmentarzu przy Jonatanie Hays który żył między 1930 a 1999…. tia więc tak sobie pomyślałam, że łatwiej mi będzie rozkopywać jego grób łopatą. - Skończyła czekała na jego reakcję.
- Clarence zginął.- przypomniał lakonicznie Henry. - Cokolwiek znalazł, nie ocaliło go.
- Bo może nie znalazł wszystkiego w porę. - “Przynajmniej nie stwierdził, że jestem wariatką…” - ..trudno powiedzieć ile szukał zanim się o nim dowiedzieli. Jeśli uda mi się odnaleźć szybko to co on może będę miała więcej czasu na dokończenie tego co zaczął. Część z tych rzeczy nawet nie jest Clarence’a. Patrz te artykuły o zaginionych dziewczętach i morderstwach, to zostało po poprzednim właścicielu. Widzi to? Wiedział, że Jane to Yue Wong. - Pokazała wycięte artykuły z gazet.
- Powinnaś o tym pogadać z Jane.- ocenił Henry.
- Chciałeś wiedzieć to teraz wiesz, a Jane… jej główną radą jest bym uległa … bo będzie łatwiej…- Powiedziała trochę zawiedziona Susan, nie umiała pojąć jak Hong może żyć z tym, że stała się niewolnicą na własne życzenie.
- Cóż…- wzruszył ramionami Henry i położył dłoń na ramieniu Susan. - To jej wybór. Jej decyzje. Ty zrobisz co sama zechcesz.
- Po prostu boje się., że jeśli powiem jej za dużo….to stwierdzi, że nie mam racji mi przeszkodzi, bo będzie się bała Ich. I tego co mogą zrobić. - Woods wskazała głową na zdjęcia wiedźm powieszone pod kartką z napisem ‘żelazne bransoletki’. Odruchowo dotknęła swoją dłonią tej położonej przed chwilą na ramieniu, było w tym geście wiele komfortu. - Kiedy miałam pierwsze spotkanie z Rose...skróćmy do tego, że przyleciałam tutaj bo to było jedyne miejsce gdzie poczułam się w miarę bezpiecznie. Ukryta i uzbrojona. - Wskazała na rewolwer. - Jane mnie znalazła...zabrała mi broń mówiąc, że i tak mi się nie przyda. Czułam się jakby specjalnie mnie chciała mnie osłabić...tiaa pewnie myślisz że mówię głupoty w końcu to twoja partnerka więc oczywiste że jej ufasz…- Susan wiedziała że chyba była trochę zbyt szczera ale słowa porostu się z niej wylały, jedyne ostatnie wspomnienie o partnerstwie między Henry’m, a Jane ją zahamowało w tym słowotoku.
- Pewnie nie chciała byś użyła rewolweru na sobie. Wiesz… popełniła samobójstwo.- ocenił Henry i zmrużył oczy przyglądając się podejrzliwie Susan. Po czym uśmiechnął się dodając. - Chcesz o to spytać, prawda?
- … Kim naprawdę jesteś i co robisz w tym cholernym mieście...no kołacze mi się to po głowie od jakiegoś czasu..ale wiesz jedna zagadka po kolei. - Wskazała na jej sieć konspiracji na ścianie zręcznie unikając tematu ‘partnerstwa’ jej,...no teraz już współ konspiratorów. - Najpierw albo znajdę coś żeby się przed nimi bronić albo się ich pozbyć. Ty jesteś zagadką drugiej kategorii ...kurde trochę źle to zabrzmiało.
- Jestem nudną zagadką. Lubię mieszkać w lesie, bo… lubię. No i nie lubię miast.- odparł mężczyzna wzruszając ramionami.
- Nie no jasne zepsuj mi spoilerami całą późniejszą zabawę już teraz. - powiedział trochę urażona Susan. Rozmowa zaczynała przybierać dosyć lekki charakter, no i wynikało z niej że Susan ma zamiar przeżyć i się zająć ‘Zagadką Henry’ i przynajmniej teraz nie w głowie jej strzelanie sobie w twarz. Choć dla Yoony była to ostateczność taka kiedy już nie będzie miała innego wyjścia i wszystkie pomysły zawiodą.
- Unikniesz rozczarowania.- stwierdził w odpowiedzi mężczyzna rozglądając się.- Ten pokój też chcesz odnawiać?
- Nie wiem jak, i może to głupie ...ale podoba mi się jego paranoiczny wydźwięk, pasuje do tego co robi ze mną to miasto. - Przyznała się mu opierając mocniej o framugę, cholerne kolano znowu dało o sobie znać.
- Ok… a klucz dorabiamy do tych drzwi?- zastanowił się Henry drapiąc po czuprynie.
- Dla…? - Dopytała się Susan niekoniecznie zgadując jego intencje z tym pytaniem.
- Nie wiem. Dla ciebie? Kogoś z twojej rodziny? No… klucz do drzwi. I zamek. Bo te ukryte drzwiczki nie mają zamka. Kiepski projekt, jak dla mnie.- ocenił Henry.
Susan spojrzała na niego zdziwienie, zaskoczenie po czym radość przelały się przez jej twarz a następnie wybuchnęła śmiechem. Dawno się nie śmiała, ale jego tok myślenia był tak oddalony od pokrętnych zakamarków jej umysłu, że sama siebie rozbawiła. Uspokoiła się i zaczęła kuśtykać w stronę leżanki. - No teraz jak tak to ująłeś to muszę stwierdzić, że rzeczywiście kiepski projekt. Nie dość że łatwo otworzyć to jeszcze ilość brakującego miejsca od razu rzuca się w oczy. Dobra zróbmy to. Zamek na klucz. - Powiedziała przytakując.
- Ok. Dopiszę do zadań. I do rachunku. W twoim przypadku opłacenie naturą też wchodzi w rachubę.- zażartował i ruszył do schodów. - Idę po Jane, przyda nam się coś dobrego na ząb. Chcesz bym przyniósł coś w drodze powrotnej?
- Kawę albo wodę. Dziękuje. - Przytaknęła nadal w dobrym humorze. Mimo obaw, poczuła się lepiej.

***

Camille przybyła o czasie. Wkraczała na piętro pospiesznie i bez wahania weszła do pokoju w którym znajdowała się Susan. Była… ciemnoskóra i profesjonalna... i pachniała konwalią, zmuszającą do szacunku.
- Miło poznać jest doktor Camille Phillips. Szefowa przychodni i miejscowa lekarka. - podała dłoń Susan taksując wzrokiem jej ciało. I uśmiechając się drapieżnie.
- Susan Woods, ta nowa. - Odpowiedziała Azjatka, nagle poczuła się jak w dzieciństwie z jej guwernantką.
Oczywiście guwernantka nie była tak… seksowna jak Camille. I nie sprawiała, że Susan mimowolnie zerkała na jej zgrabną pupę pod krótką spódniczką, jak i na równie zgrabne długie nogi. Na szczęście… zapach konwalii nie był intensywny. I bardziej niż pożądanie wzbudzał obecnie posłuch.
- Więc w czym problem? Noga tak?- Camille rozejrzała się dodając.- Proszę usiąść na biurku.
Woods wykonała posłusznie polecenie. - Tak, dokładniej kolano. - Wydawało jej się, że słowa są zbędne była w piżamie a ciemno fioletowa plama rozlana po mocno spuchniętym kolanie była widoczna nawet dla kogoś z wadą w oczach.
- Fatalnie to wygląda, trzeba by zastrzyki z antybiotykami. Bo chyba wdało się zakażenie. I leki znieczulające. I kule będzie pani musiała sobie kupić. A najlepiej to się wyleżeć w łóżku przez następne parę tygodni.- odparła Camille nachylając się i badając ranę.
“Parę tygodni?! No tyle z cudotwórczyni.” - No jak trzeba to trzeba, choć kiedy Jane i Alice mówiły o pani doktor wydawało mi się, że dostępne są też alternatywy. - Wspomniała o tych zasłuchanych zdaniach o lekarce. Miała nadzieję, że wspominając Alice da lekarce złudne poczucie że wchodzi na terytorium innej wiedźmy.
- Wspominały co? To prawda… jeśli chce pani wydobrzeć bardzo szybko, to są na to metody. Wymagające jednak nieco poświęceń, otwartego umysłu, i żadnych pytań.- o dziwo, gdy Camille to mówiła, gdzieś zapach konwalii się ulotnił. Susan nie czuła go w ogóle. Jak i jakiegokolwiek przymusu.
- Szkoda, - Powiedziała Woods, - o ile umysł mam nawet otwarty na alternatywną medycynę to lubię wiedzieć w co się pakuje ile przyjdzie mi za to zapłacić później. - Powiedziała czując, że Jane jak zwykle nie powiedziała jej wszystkiego o tej “aromaterapii” i mogło się tam kryć no oprócz pełnego uzdrowienia coś co chciały od niej Rose czy Alice. Na to nie zamierzała się zgodzić. Trudno najwyżej przyjdzie jej się czołgać na ten cholerny cmentarz.
- No to sprawdzę tę otwartość umysłu. Rozbierzemy się do naga. Majtki możesz zatrzymać. Rozbierzemy. Pomaluję nas, rozpalę kadzidła. Ty się położysz na biurku, plecami ja na tobie i odprawię… ceremonię uzdrawiania. To stary hinduski rytuał. Pic na wodę jeśli chodzi samo znaczenie gestów, ale działa na podświadomość umysłu, aktywując leczenie. I znacząco przyspiesza gojenie. Znacząco.- wyjaśniła Camille i przyglądając się twarzy Woods dodała.- Ten rytuał to zaśpiew i gibanie się nad tobą.
- O ile nie narusza on mojej strefy intymnej to się zgadzam. - Zanim zaczęła się rozbierać poczekała na potwierdzenie o tym nie naruszaniu strefy intymnej.
- Bardziej narusza moją… bo ja będę goła.- zaśmiała się Camille wodząc wzrokiem po Susan i dodała. - Pospieszmy się. Nie mam wiele czasu na tą wizytę. Jeśli się pani zgadza, to proszę się zabrać za rozbieranie, a potem plecami na biurko. Może się trochę poobcieramy przy ceremonii, ale to już nie wina moja, tylko wąskiego mebla. Majtki będą na pani tyłku, więc… chyba problemu nie ma?
“Podstęp jak nic.” Myślała zdejmując piżamę i szlafrok oraz kopiąc się mentalnie. Niestety potrzebowała działać szybko. Musi być gotowa by ruszyć na cmentarz. Zostając w szortach od piżamy położyła się na biurku żałując że jednak Henry nie skończył z sypialnią wcześniej. Położyła dłonie na krawędziach mebla, wiedziała że nie umie do końca kierować swoimi odruchami i wolała wbić dłonie w drewno niż pozwolić by wałęsały się nieświadomie gdzie popadnie. Zamknęła też oczy nie chciała patrzeć.
- Oczy mają być otwarte. Podczas rytuału w każdym razie.- zarządziła Camille, a jej palce zaczęły wodzić po ciele Susan, roznosząc zimną ciecz. Zapewne farbę. Czyniła to z pietyzmem, ale pospiesznie.
“Przynajmniej wiem, że jej się spieszy. ” Pocieszenie że Camille nie będzie marnować czasu i być może zrobi to co co do niej należało… jako lekarza. Woods otworzyła oczy, ale nie patrzyła na lekarkę, bała się.
Pomieszczenie wypełniały jakieś opary o mocnym gryzącym roślinnym zapachu. Pochodziły one z czarek z tlącym się kadzidłem stojących w każdym z rogów pokoju. Pomalowana niebieskim barwnikiem na ciele Camille przypominała szamankę z jakiejś dżungli. Pracowała pospiesznie i nucąc coś pod nosem.
- No dobra… teraz na ciele wlezę i zacznie się główna część rytuału. Pod żadnym pozorem nie odwracaj ode mnie wzroku. Nie wolno ci się też ruszyć i odzywać, zrozumiano?- rzekła stanowczym tonem głosu.
Susan przytaknęła nie odzywając się, w sumie nie wiedziała od kiedy zakaz mówienia obowiązuje, ale wolała nie psuć efektu leczenia. Obserwowała Camille zgodnie z poleceniami i właściwie trochę z ciekawości. Nadal uważała, że to pewien podstęp ale miała przynajmniej świadomość, że Henry jest w pokoju obok. I może, a przynajmniej miała taką nadzieję, że będzie interweniować jeśli by coś niepokojącego zaczęło się dziać.
Oczywiście był z tym mały problem, o którym Susan wolała nie myśleć. Mianowicie taki, że Henry też nie był odporny na ich wpływ. I zamiast pomóc, mógł… dołączyć do zabawy.
Na razie lekarka wdrapała się na brzuch Susan i ocierając łonem o jej ciało, zaczęła się wić niczym tancerka brzucha. No ale z nim przynajmniej byłoby raźniej, w końcu śniła o nim i uprawiała seks z własnej woli, a przynajmniej zaczęła co więcej zamierzała kontynuować ten precedens.
Na razie własne ciało Susan ulegało odprężeniu i lekkiemu podnieceniu… choć jego celem nie była akurat sama lekarka. Atmosfera gęstniała, opary z kadzideł stawały się wręcz lawendowo-szarą mgiełką przysłaniającą nieco ocierającą się o nią w zmysłowych wygibasach Camille. Susan traciła poczucie rzeczywistości. Czy na pewno była w gabinecie? Czy na pewno to Camille ocierała się o nią? Noga jeszcze bolała, ale to był pulsujący słaby impuls.
Było teraz tak nieziemsko niesamowicie.
Jej dłonie kurczowo nadal trzymały się stołu, choć nie ściskała ich w zdenerwowaniu jak poprzednio, właściwie to całą siłę przeznaczyła, by pilnować się zasad ustanowionych przez Camille. Lekarka była właściwie postacią za lawendowo-szarą mgiełką, która niczym woal otaczała jej sylwetkę nadając jej nieludzkiej gibkości. Nachyliła się nagle i… nic. Choć twarz Camille była czarna, jej oczy bardziej kocie niż ludzkie… uszy wilcze a usta wypełnione przypominającymi szable kłami, to umysł Susan po prostu nie potrafił się przerazić. A zrelaksowane ciało zdołało tylko wymusić uśmiech na jej twarzy. Gdy nieludzkie nieruchomo wpatrywały się w twarz Susan uszkodzone kolano robiło się ciepłe, wręcz gorące… ale Azjatka nie czuła większego dyskomfortu.
“Niczym jakiś pożeracz chorób…” Przemknęło jej leniwie w głowie, kiedy tak leżała na blacie stołu otumaniona. “To na pewno prawdziwe? Wydaje się prawdziwe.’
Potworzyca… lekarka… czymkolwiek to było, odsunęło się od leżącej Woods. Znowu się stała cieniem, między oparami… wężowym, hipnotyzującym… usypiającym. Susan walczyła dzielnie, ale w końcu przegrała. Jej powieki się zamknęły. Zapadła w sen.
Obudził ją prztyczek w nos. Lekarka, już ubrana spoglądała na nią z góry.
- Takk? - Powiedziała zaspana nadal nie do końca łapiąc kontakt z rzeczywistością.
- Noga. Poruszaj nią. Boli?- zapytała wprost. Susan półprzytomnie nadal poruszyła złą nogą potem przypomniała sobie która i zgięła ją w kolanie. Nic. żadnego bólu napięcia czy skurczu, spojrzała i wyprostowała ja do gory. Siciec i opuchlizna też zeszły. - Wow. - Było jedyne co Woods w pierwszym momencie mogła odpowiedzieć. - Znaczy, wszystko w porządku nic nie boli...to niesamowite. Dziękuje. - Podziękowała i zaczęła powoli się podnosić najpierw do pozycji siedzącej potem zeszła z biórka.
- Nie ma sprawy. To mój zawód. Co do rachunku. Jesteś tu nowa, więc… powiedzmy, że w ramach powitania, ta wizyta była za darmo. Niemniej postaraj się nie wymuszać na mnie częstych takich akcji.- stwierdziła kobieta zerkając na zegarek na nadgarstku.- Dobrze?
- Oczywiście. Przepraszam nie wiedziałam, że to nie jest dla wszystkich. Najwidoczniej muszę jeszcze popoznawać zasady działania miasta. - Susan okazała skruchę i wdzięczność Camilla była chyba pierwsza wiedźmą do której kobieta nie czuła odrazy czy niechęci. Owszem miała kij w dupie i się wywyższała, ale była lekarzem. A to u nich to cecha zawodowa.
- Tak. Musisz.- odparła kobieta i skierowała się do wyjścia z gabinetu, zabierając po drodze torbę.- To do widzenia.
- Do widzenia. - Pożegnała się z Camille ale nie odprowadziła jej do drzwi tylko zebrała swoje ciuchy i skierowała się do łazienki zmyć z siebie te wszystkie wzory.
Po drodze natykając się na Henry’ego i jego pożądliwe spojrzenie. W milczeniu podążył za nią… do łazienki.
- Zgubiłeś coś? - zapytała rozbawiona, zerkając się przez ramię kiedy przekraczała próg pomieszczenia. Ubrania położyła na krzesełku koło wanny i zaczęła ostrożnie zdejmować spodenki od piżamy uważając żeby ich nie ubrudzić farbą.
- Tak.- usłyszała w odpowiedzi i znów zerkając przez ramię zobaczyła jak Henry się rozbiera, nie spuszczając z niej wzroku.
- Ciekawe co…- odpowiedział nadal rozbawiona, może to był haj po oparach, albo euforia spowodowana brakiem bólu w nodze. Jakiekolwiek plany związane ze cmentarzem czy kolejnymi badaniami zeszły na dalszy plan. Nie czekała na na mężczyznę. Po prostu poszła pod prysznic i włączył wodę zostawiając otwartą kabinę.
Wiedziała co się stanie i miała rację. Nagi mężczyzna wszedł za nią do środka. Kabina została zamknięta. Stanął za nią... jego usta błądziły po szyi, dłoń chwyciła za pierś, a palce drugiej muskały czule jej łono. Przytulony do niej kochanek był coraz bardziej pobudzona, co czuła ocierając się o niego pośladkami.
Jej dłonie który dotychczas zmywały z siebie farbę powędrowały w górę sunąć po jej ciele a potem po jego. W sumie to głównie szyi by na końcu wtopić swe palce w jego mokre już włosy. Zdrowa noga dawała im tyle możliwości, że Yoona która całkowicie nie protestowała, nasunęła myśl, że wydłuży im to poszukiwania odpowiedzi.
Ich pieszczoty trwały chwile, ciepła woda lała się po ich nagich ciałach. W końcu Susan odwróciła się przodem do Henry’ego i przyciągając jego twarz do swojej zaczęła żarliwie całować. Sny i rzeczywistość zlewały się w jedność. Ostatnie dni sprawiły że była niczym umierający z pragnienia człowiek. Henry był silny, chwycił za jej uda, uniósł jej ciało, posiadł… silnym ruchem. Poczuła jego twardą obecność, jak go otula opadając. Poczuła jego gorące pocałunki na swojej skórze… Poczuła pragnienie… jego wobec siebie, swoje wobec niego.
Jej nogi objęły jego biodra pazernie, między pocałunkami poczuła zimne kafelki łazienkowej ściany dotykające jej pleców. Przerwała pocałunek i tak będzie to niewygodne w tym tańcu który zaraz zaczną. Zamiast tego wpiła się zębami w jego szyje, na tyle mocno by poczuł jak bardzo go chce. Wprawdzie mogła coś powiedzieć, ale nie znajdowała żadnych słów pasujących do tej sytuacji. To było zwierzęce, dzikie. Przyciśnięta do ściany, zawieszona na kochanku, była naczyniem przyjmującym go w siebie. Mocne silne ruchy bioder, ocierające się o siebie, coraz bardziej rozgrzane ciała. Henry całował ją zachłannie, podbijał stanowczo i doszedł do szczytu z głośnym jękiem. Wraz z nią, wijącą się pod wpływem fali ekstazy.
- Chcę więcej… ciebie. - zażądał niczym mały chłopiec, nadal trzymając ją przyciśniętą do ściany. Drżącą od niedawnych doznań.
Susan nie odpowiedziała od razu, powoli wychodziła z tego oszałamiającego przeżycia. Całując go już delikatniej, choć nadal z nutą zachłanności.
- Myślisz, że…. uda nam się…. dojść do sypialni? - spytała skubiąc między częściami wypowiedzi płatek jego ucha. Nawet nie przeszkadzało jej czy pokój był skończony czy nie i czy będą po wszystkim ubabrani w syfie i będzie musiała się myć drugi raz.
- Doniosę cię.- ocenił Henry.
- Tylko nas nie zabij …- mruknęła mu w ucho zanim przygryzła je mocniej. Fakt, że nie o to pytała pominęła milczeniem.
Była taka malutka i drobna w jego ramionach. Niósł ją na rękach niczym swoją zdobycz. A ona niemal spodziewała się drugiego Henry’ego na łóżku. Oczywiście nie było żadnego… nie mogło być.
Wylądowała plecami na łóżku. Henry klęknął obok mebla, rozchylił władczo jej nogi i zaczął całować jej uda zachłannie i drapieżnie. Susan nie spuszczała z niego wzroku, tym razem nikt jej nie kazał, po prostu chciała. Potrzebowała widzieć jak ją uwielbia, jak ją chce, jak jej potrzebuje. Z własnej woli, nie napędzani żadnym zapachem czy używką. Kiedy jego usta dotarły do jej kobiecości a język wtargnął do środka sapnęła głośniej w aprobacie. Jej palce wbiły się w folię malarską. A Henry z zachłannością i entuzjazmem wbił się ustami w jej kobiecość. Sięgał głęboko językiem i pieścił wrażliwy obszar jej ciała. Nie był zbyt subtelny i delikatny… ale nie miało to znaczenia. Nadrabiał drapieżnością i energicznością.
Właściwie to głównie kupował sobie czas zanim, znów sam będzie gotowy. W końcu ona mogła być jego zabawką i przez całą noc. Tyle, że pewnie by nie został.
- Weź mnie jak będziesz gotów.- Powiedziała dając mu znać że woli mieć go w środku jak będzie gotowy niż dojść sama bez niego. Też wolała być dzisiaj dzika, jak w labiryncie.
Nie musiała długo czekać. Henry wdrapał się na łóżko, chwycił za jej biodra i posiadł silnym ruchem, a potem kolejnym i kolejnym. Ciało Susan ślizgało się po folii, piersi gwałtownie falowały.
Jej samej jakości to specjalnie nie przeszkadzało miała inne bodźce na które lepiej było zwracać uwagę. Sprawiały, że wiła się pod Henrym niczym zaślepiona ekstazą kurtyzana. Jej jęki i westchnienia tylko nakręcały mężczyznę do dalszych śmielszych poczynań.
Tym razem ona doszła pierwsza, jej paznokcie wbiły się w ramiona mężczyzny zostawiając czerwone ślady. Jej krzyk doskonale słyszalny w całym domu, potem cichsze pomruki kiedy jej ekstaza przedłużała pod wpływem ciągłych ruchów.
Nic dziwnego, że nie posłyszeli kroków na schodach. Jane przyłapała ich na łóżku, nagich i w trakcie zabawy i jej słowa.
- Obiad jest go…- zamarły w ustach. Speszona dodała tylko.- No to… podgrzejecie go sobie.
I zaczęła pospiesznie się wycofywać.
Susan zamarła, po czym sama zebrała się z łóżka. Uciekła czerwona i zawstydzona do łazienki. Cała chęć i podniecenie jakie w niej było ulotniło się. Wyparte przez uczucie zażenowania, do którego doszedł też wstyd. Dodatkowo poszły też Jane musiała zrobić to specjalnie. W końcu przy ich wokalu musiała słyszeć ich już w kuchni.
“Partnerzy biznesowi. Taaa jasne chyba z jego strony ...” pomyślała ze złością i właściwie smutkiem. - Chciałaś komplikacji to masz…- powiedziała wchodząc jeszcze raz prysznic tylko tym razem pod lodowatą wodę. Miała zamiar zmyć farbę przebrać się i iść na cmentarz. I już miała grobowy nastrój.
Wysuszyła się ogarnęła i zeszła na dół zabierając torbę portfel i inne akcesoria. Nie żegnała się z nikim tylko wyszła frontowym wejściem i skierowała się do sklepu Mansona.

***

Na miejscu jak zwykle przywitała się z uśmiechem chociaż słabszym niż zwykle. W końcu nikt nie lubił jak mu się przerywa upojne chwile. Jej zakupy były ‘ogromne’ widać że lodówka zdecydowanie zmieniła jej standard życia. Sery, wędliny, jogurty, owoce i warzywa,...dużo warzyw, picie i alkohol. Ledwo zapakowała się w torby.
- Hej… widzę, że duże zakupy.- rzekł z uśmiechem Phil po sprzedaniu produktów parze przed nią.
- Wczoraj przyszła mi lodówka. Nareszcie mogę zacząć normalnie się żywić tak jak lubię i mieć zawsze coś w lodówce. - Wyjaśniła, - Hej, bo nie wiedziałam kogo spytać. To spotkanie miasta, jutro...szczerze pierwszy raz będę na takim czymś. Nie mam pojęcia co się robi, o czym się słucha na takich spotkaniach.
- A tak… cóż. Zbierają się ludzie w salce, szefostwo przedstawia temat i się obraduje. Jak ktoś chce zgłosić wniosek lub sugestię pod rzucony temat, to podchodzi do mikrofonu. I mówi… potem ewentualnie jest głosowanie. Standard. Obecność nie jest obowiązkowa.- wyjaśnił Phil z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Idziesz czy będziesz pilnował interesu? - Spytała ciekawa, ogólnie wydawało się to ciekawe.
- Pewnie zajrzę. Takie zebrania są zresztą organizowane jak już zamknę interes.- wyjaśnił mężczyzna.- Acz… jeśli zaproponujesz kawę u siebie, to poświęcę jedno zebranie, na spotkanie z tobą.
- Ha, na kawę i tak mogę cię zaprosić, nowy ekspres też mam, ale pytałam bo chciałam zobaczyć jak to wygląda i się zastanawiałam czy będzie tam ktoś kogo znam.
- Z pewnością parę osób rozpoznasz, choćby naszą wiceburmistrz.- przypomniał jej Phil.- Ona też będzie.
- No tak, to logiczne. - Susan powoli pakowała swoje zakupy. - Dorzuć mi torbę w jedną się nie zabiorę.
-Jasne.. nie ma sprawy.- odparł z uśmiechem Phil zabierając się za pakowanie do kolejnej torby.
- Dzięki. Czy u nas albo w pobliskim mieście mamy może kogoś sprzedającego obrazy? - Zapytała a na pytające spojrzenie rozwinęła. - Henry zakończył odnawiać mi sypialnie i zastanawiałam się nad powieszeniem paru obrazów na ścianach, a nie chcę znowu zamawiać w internecie.
- A jaką sztukę lubisz? Te modernistyczne malunki?- zadumał się Phil.
- Taką jaka mi się spodoba, nie mam konkretnego ulubionego gatunku. Po prostu lubie to co do mnie przemawia. - Odpowiedziała podając sprzedawcy odpowiednią kwotę. - Myślałam nad ptakami drapieżnymi do sypialni, ale koniec końców nie nastawiam się na coś konkretnego.
- Alice powinnaś więc pytać. Zajmuje się też handlem antykami na boku.- zaproponował Phil.
- Dobrze wiedzieć, dzięki za cynk. - Odpowiedziała i zarzuciła torby na siebie. Było tego...sporo. - Pa pa.

***

Powoli wracała do domu, zastanawiając się jak podejść do sprawy cmentarza. Niekoniecznie uśmiechało jej się chodzenie tam po zmroku. Jednak bliskie spotkanie ze śmiercią sprawiło że rzeczywiście wiedziała co jej grozi. No i wieczorem czekała na nią wizyta ...Alice. Dreszcz przeszedł po jej kręgosłupie.
Weszła drzwiami frontowymi i przeszła do kuchni.
Jane i Henry jeszcze w niej siedzieli. Kończyli jedzenie w milczeniu. Henry uśmiechnął się na jej widok, a Jane zapytała z nieśmiałym uśmiechem.
- Widzę, że z nogą już lepiej?
- Tak, miałaś rację co do lekarki i jej hokus pokus - odpowiedziała mijając ich i kierując się do lodówki stawiając ciężkie torby na blat. Powoli jej lodówka zapełniała się w kolorowe i smacznie wyglądające rzeczy. Przy okazji też wino i piwo. Piwo dla Henry’ego i pewnie dla innych nie lubiących kawy.
- Mhmm…- uśmiechnęła się Hong przyglądając się działaniom Susan wraz z Henrym.
- Posprzątam w pokoju to wieczorem będziesz mogła spać na łóżku.- wyjaśnił mężczyzna.
- Dziękuje. - Odwróciła się do nich. - Ja niestety meble zacznę zabezpieczać dopiero jutro, więc jak chcesz możesz przyjechać później. - Właściwie to nie wiedziała kiedy zacznie je zabezpieczać, jeszcze cmentarz i Alice.
- Przyjdę jak zwykle.- stwierdził Henry krótko, a skończywszy posiłek udał się po schodach na górę.
- Ty… też to miałaś, co? - zapytała Jane cicho zerkając w swój talerz.- Te dziwne wizje? Tą potworną twarz?
- Od jakiegoś czasu nie mam koszmarów. - Powiedziała szczerze Susan starając się trzymać na wodzy swoje niezadowolenie z tego, co wcześniej zrobiła Jane. Kontynuowała rozmowę wstawiając kolejne rzeczy do lodówki. - Więc nie jestem pewna o czym mówisz.
- No… to podczas… wiesz… spotkania z lekarką. I jej… leczenia.- wyjaśniła cicho Hong.
- … wiesz ja widziałam bardziej cień i tyle. - Przyznała się Susan, owszem Camilla miała dziwne kształty, ale z drugiej strony cały pokój był we mgle a ona była bardzo zrelaksowana i nie nie kojarzyła doświadczenia z czymś... złym czy strasznym.
- Acha. To chyba dobrze. - odparła niemrawo Jane.- Wpaść zrobić ci kolację?
- Nie, dzięki. Mam pełną lodówkę a kanapek i sałatek się nie gotuje wiec jestem krytam, dodatkowo Alice miała się pojawić wieczorem. Nie wiem czy chcesz to widzieć. - dało się wyczuć nutę odrazy w jej tonie.
- Nie chciałabym tego widzieć. Mogłaby zresztą mnie wciągnąć, lub mną zastąpić ciebie. - odparła cicho Jane i uśmiechnęła się próbując dodać otuchy Susan. - Ale najpewniej się tylko trochę podroczy. Raczej… wiesz… nie zrobi tego co Rose.
-...- Susan zignorowała komentarz i zaczęła wkładać jajka do lodówki. Zostało już mało rzeczy.
- To.. do jutra. Powodzenia.- odparła Jane kończąc posiłek. I dodała wstydliwie.- Gotować lubię, ale zmywać już nie.
- Zostaw, sprzątnę po spacerze. - Susan odprowadziła Hong wzrokiem, aż ta wyszła. Sprzątanie ograniczyła do wstawienia wszystkiego do zlewu. Spojrzała na zegarek i sama też wyszła idąc w stronę kościoła, a dokładniej cmentarza.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline