Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 15-03-2019, 20:12   #31
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Humor troszeczkę wrócił do Susan, choć nadal była trochę przybita. Podeszła do blatu i zaczęła na nowo składać ekspres. Właśnie dosypywała ziarna do komory młynka, kiedy Jane weszła do kuchni. Oczywiście z talerzem ciasteczek własnej roboty.
- Smakują lepiej niż wyglądają.- rzekła po czym przyjrzała się ekspresowi.- No… powinien się wykazać przy takim wyglądzie.
- Bardziej chodziło mi, żeby był ciśnieniowy. - Wyjaśniła Woods mieląc ziarna od razu do metalowej łyżki. - Weź sobie kubek czy tam filiżankę. - Susan ucisnęła zmieloną masę w łyżce i zamocowała w ekspresie. Czerwona lampka ogłaszała gotowość do pracy.
Jane tak uczyniła, zaś procujący Henry spojrzał znacząco na ciastka, a potem na ekspress jasno dając do zrozumienia, że też zamierza pić kawę… i jeść ciastka. Zwłaszcza jeść.
“Nic nie powinieneś dostać, byłeś bezużyteczny!” Pomyślała gorzko Susan ustawiając dwa kubki pod dyszami. Przełączyła przycisk, aromat kawy powoli rozchodził się po pomieszczeniu. Kiedy dwa kubki były pełne Susan wymieniła zmieloną masę na nową i zalała trzeci. Jane musiała postawić wszystko na stole, po nieudanej i bezcelowej akcji w piekarni kolano Susan dawało o sobie znać mocniej niż kiedykolwiek. Choć za parę godzin w końcu będzie miała lód by sobie przyłożyć na nie zimny okład.
- Więęęc… nie mówimy o tym co się stało?- zapytała ostrożnie Jane chrupiąc pierwsze ciasteczko.
- … Musisz sprecyzować o co dokładnie pytasz bo działo się... dużo. - Powiedziała Susan nienaturalnie zmęczonym głosem sięgając po ciastko i mocząc je w kawie zanim je zagryzła.
- To może… zdarzyło się w ogóle coś przyjemnego?- zapytała cicho Jane.
- Jestem bliżej dowiedzenia się co odkrył Clarence, dla mnie to jest pozytywne. No i mam w końcu lodówkę, więc mam szansę na normalne żywienie od jutra. - Susan mogła by dodać jeszcze Henry’ego, ale to był jeden raz. A gadanie o tym mogło jeszcze bardziej wszystko skomplikować. Już było skomplikowanie, Woods była świadoma że miała mu cicho za złe, że nie było go tu by ocalić ją przed Alice, choć tak naprawdę to nie jego wina i obowiązek. Susan zaczynała mieć przez to moralnego kaca.
- Lepiej się trzymać pozytywów. Z Alice i Rose… było coś poważnego?- zapytała Hong ostrożnie.
Susan nie mogła się powstrzymać przez nerwowym spięciem się, odwróciła nerwowo głowę od Jane i Henry’ego. Nie wiedziała jak to opisać. Z jakiegoś powodu krępowała się mówić o swojej całkowitej niemocy przed mężczyzną. nie dlatego że był facetem tylko, że no właśnie komplikacje. Wiedziała, że tak będzie a teraz nie umiała sobie tego poukładać.
Cisza się przedłużała gdy w końcu Woods nadal odwrócona odezwała się.
- W skrócie chyba rozwaliłam sobie jeszcze bardziej kolano. Alice uratowała mnie przed Rose, ale w zamian czeka mnie jutro jej kolejna wizyta…. i na samą myśl o tym zbiera mi się na wymioty.
- Och… może… nie będzie tak źle. - odparła cicho Jane kuląc się.- Alice niekoniecznie może mieć na ciebie ochotę. Z nią to różnie bywa. Ale nie wiem… czy warto się jej opierać, wiesz… ona lubi wyzwania. Jeśli uzna, że za łatwo jej się poddajesz, szybko się tobą znudzi.-
Susan z rezygnacją ukryła twarz w dłoniach, nie były to słowa które chciała usłyszeć. Z nich wynikało, że powinna przyzwyczaić się do bycia chętną dupodajką dla każdej z tych wiedźm bo będzie jej łatwiej. Poczuła jak żółć podchodzi jej do gardła.
- Czyli...twoim zdaniem.. .powinnam przestać się stawiać...i zostać ich...dziwką na każde zawołanie...bo będzie Mi tak łatwiej…- Słowa Susan niosły niedowierzanie, odrazę i rezygnację.
- Tak pewnie byłoby najłatwiej… jednak nie o to chodzi. Mogę ci powiedzieć, że Rose unikać należy zawsze, Alice pozwolić by się tobą znudziła. Reszcie możesz się próbować opierać, ale wiesz… nie przejmuj się wtedy porażkami. Są silne, bardzo silne… - westchnęła cicho Jane.- Camille ma swoją ulubioną kochankę, więc jeśli nie wpadniesz jej w oko to ograniczy się co najwyżej do jednego razu. Jak w moim przypadku. Albo w ogóle.
- Czyli albo znajdę sposób jak się bronić,.... albo mogę wziąć przykład z poprzedniego właściciela…- Brzmiało to grobowo i nie jako luźne rozmyślania. Yoona wymknęła się ze swojej dalekiej części umysłu i złożyła głośną obietnicę co je czeka jeśli Susan się nie uda ze znalezieniem czegoś by się bronić.
- Lub stać się jedną z nich. Są na siebie odporne nawzajem.- dodała trzecie wyjście Jane i zerkała niespokojnie na załamaną Susan.
- Nie interesuje mnie to rozwiązanie. - Powiedziała Yoona oddając Susan dalsza rozmowę. Za dużo się już wychyliła. - Sorry, skoro tak się sprawy mają to mam mało czasu i dużo pracy. - Wstała chwiejąc się lekko z bólu i z rewelacji jakie usłyszała od “przyjaciół”. Kawa i ciasteczka zostały zapomniane. Zaczęła kuśtykać w stronę schodów komórkę i laptop zostawiła w kuchni. Zapomniała o nich pod wpływem przytłaczającej wizji.
Jane zaś poszła za nią wyraźnie zmartwiona jej stanem. Starała się być cicho i nie zwracać na siebie uwagi. Susan wkroczyła do biura i odwróciła się, by zamknąć drzwi na klucz. Widok Jane przemknął przez szparę zamykanych drzwi. Zgrzyt klucza i pierwsza bariera była ustawiona.
 
Obca jest offline  
Stary 15-03-2019, 20:14   #32
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Po drugiej stronie snu...albo narkotykowego haju cz. 1

***
“ No dobra Clarence obyś coś miał bo moje życie od tego zależy.” Pomyślała z iskrą determinacji zabierając płytę z biurka i kierując się do schowka w ostatniej chwili pomyślała że dobrym pomysłem byłoby zachowanie ciszy i złapała jeszcze słuchanki.
W środku złapała biały proszek i rozsypała sobie jedną kreskę na małym stoliczku. Używając jednego zakrwawionego banknotu wciągnęła całą na raz. Zanim zaczęła działać Susan z jękiem bólu usiadła na podłodze. Włączyła drugi komputer, podączyła słuchawki i włożyła płytę.
Nacisnęła play na liście utworów i czekała na cokolwiek.
Ciało robiło się lekkie, ból ustępował. Należał od innego ciała, innych nerwów, zmysłów…
Pomieszczenie znikło… wszystko znikało…

Było gorąco i wilgotno… ale jak inaczej miało być w dżungli. Mrocznej i pełnej powykręcanych korzeni. Pełnej kości.. ludzkich kości i czaszek. Ktoś ją obserwował. Kobieta…

Naga, muskularna i o zwierzęcych, drapieżnych rysach twarzy, no i wierzchowcu w postaci czarnego dużego kocura.Przyglądała się w zaciekawieniu nowo przybyłej. Susan zaś czuła się zdrowa, silniejsza, wyższa.
Spojrzała na siebie i była no cóż była niczym fantazja nastolatka który był wielkim fanem filmem i czasopism Heavy Metal. Metalowe ubranko peleryna i blond włosy. Nie mówiąc już że przybyło jej mięśni tu i tam. “Clarence…” Yoona nie miała słów tylko pokręciła głowa w niedowierzaniu. Nie miała czasu na to musiała znaleźć odpowiedzi zanim ten sen się skończy. Bezpieczeństwo Susan od tego zależało.
Spojrzała na ciemnowłosą kobietę, prostując się dumnie i dając jej znak powitania. Wiatr zatrzepotał jej peleryną.
Kobieta zeskoczyła ze swojego kota, powoli i zmysłowo podchodziła. Nie było w niej nic ludzkiego, choć była człowiekiem… jednocześnie pełna gracji i muskularna. Rysy nadludzko piękne i nieludzkie w swojej naturze. Jedyny strój stanowiła przepaska biodrowa, wykonana z kółeczek metalowych splecionych ze sobą.
- Daleko zawędrowałaś w swoich podróżach nieznajoma.- rzekła czarnulka wypinają się dumnie w kierunku blondynki. A wypinać miała co.
- Szukam pewnych odpowiedzi, jeśli będzie trzeba zawędruje jeszcze dalej. - Odpowiedziała blondynka. - Jesteś z tych stron?
- Jestem Kitara jedna z ostatnich dumnych kaitanek w tym zniewolonym świecie.- czarnulka spojrzała na obcą wojowniczkę.- A ty pewnie szukasz Pana Bestii, obecnego Króla Łowów.
- Jeśli pomoże zdobyć mi odpowiedzi to tak...niemniej nie znam tego Króla Łowów...zabierzesz mnie do niego? Opowiesz mi o nim? - Yoona podeszła do Kitary parę kroków.
- To tyran który uwięził cały kraj, gnębi mój lud i za pomocą swoich siepaczy morduje każdego kto mu się chce go obalić.- stwierdziła czarnowłosa przyglądając się blond Yoonie.- A ty kim jesteś?
Blondynka zamyśliła się przez dłuższą chwilę, oficjalnie miała być pogrzebana na długi czas w odmętach pamięci Susan. Sytuacja jednak się zmieniła.
- Mów mi Yoona, Zepsuta Księżniczka. - Powiedziała patrząc na Kitarę z błyskiem w oczach.
- Yoona, Zepsuta Księżniczka.- powtórzyła bez chwili wahania Kitara, a jej koci drapieżnik podszedł do swojej pani, by ta mogła się oprzeć o jego masywne ciało dłonią.- A więc… Yoona, szukasz odpowiedzi, na jakie pytania?
- Tam skąd pochodzę mamy … ‘wiedźmy’, kobiety o mocy potrafiącej odebrać ci wolną wolę. Szukam sposobu jak je powstrzymać jak się bronić przed ich wpływem i być może pokonać. - Yoona miała duże ambicję co chciała właściwie Susan przysłała ją tutaj po hasło i login do strony internetowej, ale no cóż Yoona wątpiła, by dowiedziała się tego tutaj. Może znajdzie coś innego w bardziej bezpośredni sposób.
- Potrzebujesz mocy… aby ją zdobyć potrzebujesz pokonać obecnego Króla Łowów.- stwierdziła kobieta wsiadając na swoją bestię. I ruszając przodem.- Jesteś wystarczająco silna Zepsuta Księżniczko?
- Zobaczymy, jeśli nie to wszystko stracone. - Powiedziała Yoona i ruszyła za czarnulką.
- Możliwe.- kobieta ruszyła wraz ze swoim kotem, a Yoonie pozostało gapić się na jej pośladki… bo musiała pilnować swojej przewodniczki, która przedzierała się przez dżunglę.
Obie dotarły w końcu do niedużego klifu, który pozwolił Yoonie na rozejrzeniu się w tym… świecie. Olbrzymie zielone może drzew widziała przed sobą, a z tego oceanu liści wynurzyła się czarna iglica. Wieża wznosząca się na kilkaset metrów górę ponad koronami monstrualnych drzew.
- Ta wieża? Posiadłość Króla łowów? - Spytała Yoona zrównując się z przewodniczką.
- Tak… to ona.- odparła kaitanka.
- Rozumiem, że plan jest taki, że idziemy do wieży i rzucam wyzwanie Władcy bestii? - Zepsuta Księżniczka jakoś przeczuwała jak rozegra się ten scenariusz. Wszystko wyglądało jakby z jakiegoś zlepku klasycznych filmów o barbarzyńcach.
- Nie… teraz sprawdzę czy jesteś warta mej uwagi.- Kitara zawróciła kocura i ruszyła w głąb dżungli.
- Zatem test? - Oczywiście że się tego spodziewała. - Niech i tak będzie.
Znów wędrówka przez bagnistą dżunglę, powolna i męcząca wędrówka tym bardziej, że musiały się przedzierać przez gęste poszycia. Cóż.. Yoona musiała się przedzierać.
Kitana ze swoim kocim w wierzchowcem gładko pokonywała przeszkody nie zostawiając żadnych śladów, poza okazjonalnymi zadrapaniami na korze mijanych drzew.
 
Obca jest offline  
Stary 15-03-2019, 20:22   #33
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Po drugiej stronie snu...albo narkotykowego haju cz. 2

Dotarły do dużej okrągłej polany, gdzie przewodniczka Yoony zeskoczyła z wierzchowca. A ten podszedł do jej krańca. Stanęła i czekała, aż Zepsuta Księżniczka do niej dotrze.
- Będziemy się mierzyć? - Spytała rozbawiona Księżniczka podchodząc do czarnowłosej..
- Dokładnie…- odparła Kitara, a jej paznokcie wydłużyły się w szpony. Uśmiechnęła się odsłaniając kły. -... udowodnij mi, że jesteś warta uwagi Zepsuta Księżniczko.
- Pff!- Yoona prychnęła zdobywając swojego miecza i od razu zamachując się w ciosie. Nie ma czasu na gierki, a szybki atak często przynosił parę punktów przewagi. Podobnie jak podstęp i nieprzewidywalne wyczyny. Niemniej nic z tego nie było niespodzianką dla jej przeciwniczki, gładko zeszła z linii ciosu. I pochyliwszy się skróciła dystans. Jej pazury rozorały bok Yoony. Ból i krew. Kitara przetoczyła się po ziemi i znalazła za zranioną Yooną… która zdążyła się jednak obrócić. Tak że kaitanka nie miała szansy zaatakować jej od tyłu.
- Jak niby chcesz pokonać Pana Bestii?- zapytała ironicznie.
- Nie myślałam o tym, ale wątpię by brutalna siła była dobrą taktyką. - Yoona obserwowała swoją przeciwniczkę tym razem czekając na jej pierwszy krok. Gotowa na odparowanie ciosu.
Kitara zerwała się do skoku, przeskoczyła nad Yooną i opadłszy na cztery łapy rzuciła się na przeciwniczkę. Ta zblokowała cios płazem miecza, ale impet uderzenia rzucił ją na ziemię. Odruchowo przetoczyła się na lewą stronę i klęknęła...widząc jak zaskoczona tym zderzeniem Kitara obchodzi ją na czworaka niczym wielki… kot. Zraniony bok Yoony krwawił i bolał.
- Sama atakujesz trochę jak bestia.- Powiedziała blondynka prowokacyjnie. W jej głowie zawitał plan. Bez gwałtownych ruchów przygotowała się do uskoku, jedna ręką przygotowała swój płaszcz. Wystarczyło trącić odpowiednia strunę, by kocica się na nowo na nią rzuciła jak byk na corridzie.
- Jak kaitanka.- odparła z uśmiechem Kitara nadal podążając na czworaka, potem był skok… szybki i gwałtowny… Yoona była jego celem. Ruszyła po linii prostej jak byk na corridzie.
Yoona czekała, nerwy to jedyna rzecz jaka mogła ją uratować. Uskoczyła w ostatniej chwili zarzucając swoją czerwoną pelerynę na Kitarę. Ta zakryła kobiecie wizję dając księżniczce cenny czas na reakcje. Zerwała się na równe nogi, i używając miecza zadała cios, ale nie ostrzem, ale obuchem w głowę kobiety.
- Auuuu… no dobrze… coś tam potrafisz… Zepsuta Księżniczko.- odparła Kitara odsuwając się po ciosie Yoony i chwytając dłonią za głowę.
- Uff a teraz jesteśmy obie poranione i dalej niż bliżej wieży - Powiedziała Yoona schodząc z kobiety i kładąc miecz na ziemi. Wzięła jej głowę w dłonie i obejrzała ranę.
- No i ?- Kitara wysunęła się z jej objęć i zaczęła… lizać językiem bok Yoony. Trochę szczypało i było to trochę dziwne, acz przyjemne uczucie. A gdy Księżniczka spojrzała w dół zobaczyła jak pod pieszczotą języka kaitanki jej rana się zasklepia.
- Przydatna umiejętność…- Powiedziała blondynka poddając się tej metodzie leczenia. - ..co teraz?
- Co teraz?- Kitara usiadła pupą na ziemi i spojrzała na Yoonę. Przez chwilę milczała.- No… nie wiem. Ja… uciekałam i chowałam się przed siepaczami Pana Bestii.
- Siepacze… to jakaś armia? - Spytała Yoona, po czym dodała. - Opowiedz mi wszystko co wiesz.
- Król Łowów zasiada na czarnym tronie, w czarnej wieży i włada armią siepaczy. Posłusznych mu bezlitosnych istot, którymi zaprowadził terror w całej krainie niewoląc mój lud. Pan Bestii jednym z czterech istot… które władają istnieniem. Acz nie wiem, gdzie znajdują się pozostałe trzy. - zadumała się Kitara przeczesując włosy.- U stóp wieży jest miasto… jedyne miasto w dżungli. I tam mój lud jest zniewolony.
- Jeśli pomogę ci uwolnić twój lud pomożesz mi dostać się do czarnej wieży? - Zapytała Yoona stwierdzając, że czas najwyższy zacząć negocjację. Poruszała się trochę po omacku a ten Pan Bestii był jedynym punktem zaczepienia.
- Jeśli… - westchnęła cicho Kitara i spojrzała.- Tak. Pomogę ci się dostać do wieży, acz nie wiem jak się tam dostać. Pomiędzy tronem a nami są siepacze. Mnóstwo siepaczy.
- Jest tutaj ktoś kto mógłby nam pomóc? Armia? Bandyci? Łowcy przygód? - Yoona nie wierzyła, że się daje wciągać w intrygę. Czuła że nie jest ani trochę bliżej swojego celu, a wrastała w tą porypaną fantazję.
- Gorgianie… barbarzyńcy ze skalnych urwisk, tyle że ich nie pokonasz, ani nie przekonasz słowami. Myślą…- tu pokazała palcami kółeczko przebijane kolejnym palcem. -... i są przekupni.
- Ktoś jeszcze? - Dopytała się dla pewności Księżniczka.
- Nie. Nie wydaje mi się.- odparła z wahaniem Kitara… po podejrzliwie długim milczeniu.
- Na pewno? Coś mi się wydaje że wiesz o kimś jeszcze. - Yoona wierciła metaforyczną dziurę w brzuchu swojej towarzyszce.
- Duch Tyragrassa może… wzmocnić… ale w zamian za poświęcenie…- odparła Kitara unikając wzroku blondynki.-... nasze poświęcenie dla niego… a w zasadzie dwóch kaitanek. A ty nią nie jesteś i twoje poświęcenie może zostać niedocenione.
Kitara wstała i dodała ruszając w kierunku zwierzaka.- Na razie poszukajmy kryjówki na noc. O duchu zapomnij. Ja nie jestem gotowa, a ty chyba też nie.
- Prowadź - Yonna zebrała się z ziemi i podążyła za kobietą . “Wybacz Susan, ale chyba nic z tego. Clarence zrobił sobie z nas głupi żart” W drodze na miejsce Yoona długo myślała. Zdecydowała się by darować sobie chodzenie po górach prosząc o pomoc. W dwie będą bardziej niewidoczne.
- Kitara jednak nie będziemy prosić innych o pomoc dwie osoby są mniej zauważalne w mieście.
- Dobrze.- odparła odparła Kitara i ruszyła przodem na swoim zwierzu.- Może to nawet lepiej, zobaczyć miasto wpierw… ale udasz się tam sama. Mój lud jest tam tylko niewolnikami.
Minęło kilka godzin… chyba? Poczucie czasu Yoony ulegało zaburzeniu.
Niemniej musiało minąć sporo czasu, nim dostrzegły dymy znad baldachimu liści.
- Szybciej!- pogoniła ją Kitara sama wprowadzając swojego wierzchowca w galop. Dobrze że chociaż biegnąc na własnych nogach Yoona nie zostawała za bardzo w tyle.
Gdy zaś w końcu kaitanka raczyła się zatrzymać wraz ze swoim kocurem w krzewach. Yoona podążyła za nią.
Przed sobą mieli spaloną wioskę, martwe ciała ludzi o nieco jaszczurzych rysach twarzy.
Oraz żywych, zakutych w łańcuchy przez…
- Siepacze…- Kitara wskazała na rycerzy w czarnych zbrojach… nie.. to były ożywione zbroje o świecących się oczach. Czarne bezduszne pancerze w liczbie około dwudziestu, wybiło obrońców, spaliło wioskę, a resztę wzięło w niewolę.
- Potworne...- Wyszeptała Yoona. - Chodźmy cicho, nie chcę wkraczać do miasta w łańcuchach, nawet jeśli byłoby to pewnie najszybsze.
- A jest ich dziesiątki na drodze do wieży i kolejne dziesiątki w samej wieży.- Kitara oparła dłoń na ramieniu Yoony. - Obejdziemy ich i znajdziemy miejsce na nocleg.
Księżniczka przytaknęła i ruszyła za swoją przewodniczką.

Wędrowały przez jakiś czas, robiło się coraz ciemniej. A Yoona nie czuła się specjalnie głodna lub zmęczona. Bo heroiny się nie męczą, prawda?
Kitara robiła się jednak nieco niespokojna wraz z nadchodzącym zmrokiem. Pieszczotliwie głaskała po łbie swojego wierzchowca szepcząc do niego czule. Dotarły do starych ruin i tam przewodniczka Yoony rozpaliła ogień, bo jak powiedziała: noce są tu zimne.
- Twój przyjaciel. Ma jakieś imię? - Spytała księżniczka mówiąc o wielkim kocie.
- Barsak…- wyjaśniła krótko Kitara spoglądając w niebo.- … i to coś więcej niż… przyjaciel.
Uśmiechnęła się nerwowo i dodała.- Będę musiała cię opuścić na jakiś czas.. wrócę, najpóźniej ranem.
Zostawiwszy Yoonę ruszyła szybko ze swoim kocurem. Jakby coś ich goniło. Spieszyli się tak bardzo, że nawet nie próbowali zacierać śladów.
- Mhmmm...dobrze mieć coś więcej niż przyjaciela. - Powiedziała do siebie księżniczka patrząc za oddalającą się kocicą. Okryła się swoją peleryną a jej myśli podążyły do kogoś z innego snu. Znajomego z labiryntu. Sen ten przerwały dzikie i niemal zwierzęce krzyki i jęki Kitary. Była niewątpliwie głośna, ale czy Yoona winna przeszkadzać temu co robiła?
Nie, niech ma swoje chwile samotności.





Kitara wróciła rankiem z zaróżowionymi policzkami i wraz z Barsakiem. Czarnowłosa dorzuciła więcej drew do ognia wzniecając mocniej płomień przyglądając się Yoonie dodała.
- Powinnaś pilnować bardziej ogniska, mogłaś zamarznąć.
- Wątpię w to, ale wolałam spać i dać wam odrobinę prywatności. - Powiedziała Yoona przeciągając się. - Jak bardzo zbliżymy się do miasta dzisiaj?
- Dotrzemy pod wieczór.- Kitara podrapała zwierzaka za uchem.- On jest moim partnerem. Moim samcem. Niewiele jest nocy, podczas których żar w lędźwiach pozwala mu przybrać bardziej ludzką postać.
- Nie przejmuj się, rozumiem. - Powiedziała Yoona wstając. - To co ruszamy?
- Tak.- Kitara dosiadła zwierza i ruszyła przodem, pospiesznie co prawda. Ale wydawała się bardziej czujna i co chwilę się rozglądała. Jakby oczekując zasadzki. Yoona brała z niej przykład chociaż nie do końca wiedział czego wypatrywać...poza żywymi zbrojami.
- Stój... - szepnęła nagle Kitara i wskazała pobliskie… błoto.
- Tam musimy wskoczyć. - wyjaśniła pospiesznie i pognała z kocurem prosto w bagniste bajoro. Zanurzyła się całkowicie w nim.
“Nosz chyba ją...ech” Powiedziała biegnąc za nią i również zanurzając się w błocie.
Przez chwilę tak taplały się błocku… i poprzez nie czuły jak ziemia drżeć zaczyna. Siepacze, równe czworoboki, po dwanaście. Szły ścieżką po której przed chwilą zmierzały obie kobiety i kocur. Jeden czworobok, drugi, trzeci…..kilka, a w każdym te same zbroje przemierzające dżunglę równym niemal synchronicznym krokiem, jak na paradzie wojskowej.
- Zostajemy czy się chowamy? - Szepnęła Yoona do Kitary gotowa znieruchomieć albo rzucić się do ukrycia w krzakach.
- Siedzimy… nie lubią schodzić do błota…- szeptała cicho Kitara spoglądając na Yoonę. -Nie będą tu nikogo szukać, jeśli nie będą musieli.
- To czekanie zabije mnie wcześniej niż oni - mruknęła zirytowana Yoona zostając w błocie koło Kitary i czekając aż ich przeciwnicy przejdą.
- Czasami trzeba się ubrudzić, żeby przetrwać… czasami lepiej się upokorzyć, by zyskać przewagę później.- stwierdziła cicho Kitara.
- Mówisz jak moi towarzysze z domu. Oni też radzili bym dla spokoju dała się zniewolić wiedźmą. Że to nic wielkiego oddać im swoją wolną wolę i stać się ich własnością, jak niewolnik gotowy na każde zawołanie służyć swoim władcą.- Powiedziała Yoona z jadem w głosie. Przełknęła ślinę i dodała z wielką determinacją. - Nie Kitaro, prędzej rzucę się w otchłań, niż pozwolę odebrać sobie wolną wolę.
- Jest różnica pomiędzy upokorzeniem, a zniewoleniem. - odparła cicho jej towarzyszka. - My się moczymy w błocie, jak dwie żaby… ale unikamy niewoli.
A gdy oddziały przeszły Kitara i jej kocur wyszły z błocka.- No… to poszukajmy jakiejś rzeczki, by się umyć.
- Dlaczego nie możemy iść tak? Jest to w końcu jakiś kamuflaż. - Spytała Yoona ale podążyła za przewodniczką.
- W mieście to już nie będzie kamuflaż.- odparła Kitara idąc przodem i zerkając za siebie na drogę.- Dużo opuściło miasto. Dobry znak.
- Co to może oznaczać? - Zapytał księżniczka.
- Jak to co… mniej wrogów między nami, a salą tronową.- wyjaśniła z uśmiechem Kitara, dodając po chwili ponuro.- Aczkolwiek pewnie jakieś plemię będzie zniewolone w ciągu kilku następnych dni.
- Niezbyt optymistyczna wizja.
- Niestety…- zgodziła się z nią kaitanka. - Ale korzystajmy z tej sytuacji, skoro obróciła się na naszą korzyść.
- Masz rację. -


***


Kąpiel w zimnej rzece nie była tym, co marzyło się Yoonie. Ale nie miała wyboru, do miasta nie mogła wejść oblepiona błotem. Sama Kitara też nie mogła za dnia udać się do miasta, ale obiecała pojawić się w nocy.
Miasto które otoczone było murami zrobionymi z kłów gigantycznych mamutów. Naprawdę gigantycznych, bowiem miały wysokość trzech metrów i obudowane były drewnem. Strój Yoony, składający się ze skąpych fragmentów metalu pasował idealnie do miejsca, gdzie mężczyźni chodzili w przepaskach biodrowych najczęściej. A kobiety miały jeszcze przepaski biodrowe. Zazwyczaj. Także i karnacje oraz barwy włosów były różne. Yoona tu pasowała… bo była człowiekiem. Kaitanki były tutaj jeńcami i niewolnicami. Z obrożami żelaznymi na szyi, wykonywały zlecane zadania. Tak jak inne humanoidy, które choć podobne do ludzi, to w ich rysach widać było zwierzęce naleciałości. Miasto składało się z glinianych chatek z dachami pokrytymi trzciną. Całkowicie to nie pasowało do czarnej wieży znajdującej się w centrum miasta. Wykutej z żelaza.
- Mhm..- Yoona szła przed siebie rozglądając się po okolicy. Poznawała miasto. Może i to nierozważne, ale szukała drogi do wieży. Choć wśród niskich glinianych chatek trudno było mówić o niespostrzeżonym przemykaniu przez miasto.
Im bliżej była wieży, tym częściej natykała się na siepaczy. Chodzili parami, a ich widok sprawiał że tłumy rozstępowały się na boki. Budzili strach i niewątpliwie były ku temu powody. Samo miasto było zbudowane jak promienista sieć o kształcie koła i do wieży trafić było łatwo. Wystarczyło iść drogą od murów, cały czas prosto. I wtedy można było dojść do wieży.
Wysoka czarna konstrukcja wznosiła się na wiele metrów w górę, pokryta płaskorzeźbami dotyczącymi łowów. Nie miała żadnych okien, a żadnych wnęk, a jedyne wrota prowadzące pilnowane były przez czterech siepaczy beznamiętnie przyglądających się straganami rozłożonymi w okolicy samej wieży.
- No i co teraz…- Yoona zastanowiła się, chyba należało znaleźć jakieś miejsce do przeczekania aż nadejdzie zmrok i jej towarzyszka do niej dołączy.
Można się było spodziewać, że siepacze mają jakieś zmiany warty, ale czekająca pod wieżą Yoona widziała tylko jak stoją w miejscu beznamiętnie i bez poruszania się. Ona sama, otulona płaszczem i przycupnięta z boku, niemal nie zwracała na siebie uwagi. Było tu wiele kobiet i mężczyzn… a każde z nich było ucieleśnieniem fantazji z opowieści o Conanie Barbarzyńcy.
- Clarence, gdybyś nie był martwy udusiłabym cię…- Powiedziała do siebie oceniając gust martwego przyjaciela Jane w wysyłaniu ją do tej tematyki. Dla zabicia czasu Obserwowała co się działo pod wieżą. - Będzie potrzebna dywersja.
Od czasu do czasu przyjeżdżały z klatkami okrytymi skórami. W środku słychać były ryki, złapanej zwierzyny. Te wozy były wpuszczane do środka bez pytania. Ale tylko one wjeżdżały i wyjeżdżały. Nic innego nie przechodziło przez jedyne wrota prowadzące do ich środka.
Była to jedyna warta uwagi obserwacja. Poza nią, wszystko co się działo: targowanie, kłótnie, sprzedaż niewolników i niewolnic. Wszystko to nie interesowało samej Yoony. Ale przyglądała się dla zabicia czasu. Logika handlu w tym miejscu nie miała sensu, ale co miało? Wszak nie czuła ni głodu, ni zmęczenia, nie gryzły ją żadne komary. Włosy nie zlepiły się w strąki od upału i potu. Była to całkowicie wyśniona rzeczywistość.
I powoli zapadał w niej zmrok.
“ Wozy, można zaczepić się pod jednym, albo pochwycić pusty i wjechać w nim...ale chyba zaczepienie się pod będzie lepsze. Ciekawe czy Kitara pomoże mi dostać się do wieży, a w środku będę skazana na siebie.” Noc nastała Yoona cierpliwie czekała na towarzyszkę.
Tę dojrzała w końcu, po kilku godzinach czekania w mroku. Kitara i jej koci towarzysz musieli się być ostrożniejsi. Wszak tych kotów tu nie było, a Kitara nie miała niewolniczej obroży na szyi.
- Dobrze was widzieć całych.. - Powiedziała do kociej pary. - Mam pomysł na dostanie się do środka, co jakiś czas wypuszczają te wozy z schwytanymi zwierzętami. Nigdy ich nie sprawdzając można przejąć jeden i wyjechać w nim do środka. Albo spróbować wyjechać w nieprzejętym, chwytając się podwozia. Co sądzisz?
- Lepiej przejąć, mój partner nie przejedzie pod wozem. - oceniła cicho Kitara.
- Dobrze, ale nie tutaj za blisko wejścia. - Yoona wstała i skierowała się w mrok. - Chodźmy zapolować.
- Brzmi jak mój rodzaj zabawy.- Kitara uśmiechnęła się złowieszczo i kucnęła, by szepnąć coś zwierzakowi do ucha.
Kocur zerwał się do biegu i pognał w uliczki.
- Za nim. On nam wytropi ofiarę.- wyjaśniła kaitanka podążając biegiem za swoim kocim partnerem. A Yoona zaraz za nią, kocica była szybka, księżniczka musiała się napracować by dotrzymać jej kroku.
Wkrótce ten pościg się opłacił. Dwóch mężczyzn na wozie. Mocarnie zbudowanych i uzbrojonych w krótkie włócznie. W skórzanych przepaskach biodrowych i jedynie małych hełmach na głowie. Jak to dobrze, że nie używano tu zbroi.
- Przeszkoda na drodze jako dywersja? - spytała Yoona zastanawiając się czy Kitara ma lepszy plan.
- Jaka przeszkoda?- zapytała Kitara rozglądając się dookoła za użytecznym ku temu przedmiotem. Nie dostrzegała nic wśród identycznych chat.
- No dobra ja zrobię za przeszkodę. A wy ich powalcie jak nadarzy się okazja.- Powiedziała zniesmaczona Yoona i wyszła na przeciw ofiarą. Zaczęła poruszać się w zapraszający i wyzywający sposób. Było na czym zawiesić oko więc na pewno ją zauważyli.
- Hej wy dwaj. - Odezwała się uśmiechając się prowokacyjnie. - Któryś z was czuje się na tyle męsko by pokazać mi jak władacie ‘twardą maczugą’...Bo chyba posiadacie takie? - Odezwała się upewniając się że jej sprośne słowa brzmią wystarczająco pożądliwie.
Podstęp zadziałał zgodnie z planem. Mężczyźni zatrzymali wóz i zeszli z niego. Kitara zaatakowała jednego, a Barsak drugiego. Rzucili się z bocznych uliczek. Oboje sięgnęli do krtani. Kitara rozerwała pazurami u swojej ofiary. Kocur zacisnął paszczę na gardle drugiego. Nie mieli szans na przeżycie, nawet nie byli w stanie kontratakować.
Yoona pomogła kaitance wsunąć ciała do bocznej uliczki następnie wróciła do wozu. Zainteresowana jakie to bestie mogły być przewożone w kratach uniosła jedną połać skór zaglądając do środka. I spoglądając jadowitej śmierci… w pyski. W środku był bowiem stwór, o wielu głowach i wężowym ciele. W końcu i tak będą musieli to coś wypuścić żeby hasało sobie wolne po ulicach kiedy oni będą przedostawać się do wieży.
- Myślisz, że możemy spokojnie wypuścić? - zwróciła się do Kitary patrząc na zamknięcie klatki.
- Myślę, że musimy… a poza tym, odwróci uwagę od nas?- zapytała retorycznie sojuszniczka Yoony.
- No dobra ale chyba kaganiec zostawię. Odsuń się. - Księżniczka poczekała aż kaitanka i jej partner się odsunął i otworzyła kratę zasłaniając się drzwiczkami wypuszczając hydrę na ulice miasta. Kiedy stworzenie było w bezpiecznej odległości kobieta pomogła wpakować Kitarę i wielkiego kota do klatki. Drzwiczki zostały otwarte i tylko skóra została zarzucona by przykryć zawartość wozu.
Yoona zasiadła na koźle i ruszyła w stronę wieży.

 
Obca jest offline  
Stary 15-03-2019, 20:29   #34
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Po drugiej stronie snu...albo narkotykowego haju cz. 3

Serce waliło jej przy tym jak młot. Czy się uda? Czy nie? A jeśli siepacze ją rozpoznają jako ciało obce.A jeśli zaatakują? Yoona zdała sobie sprawę, że nie wie czy umie walczyć. Pomijając przyjacielską potyczkę z Kitarą, nigdy nie używała miecza.
A wrota do wieży były coraz bliżej.
“Co ja wyprawiam?! Przecież nas złapią i zabiją.” Szalały jej myśli kiedy widziała jak strażnicy i samo wejście zaczynają się zbliżać. Wmawiała sobie że wystarczy mieć ludzki wygląd i siedzieć na wozie w końcu nie było żadnych tajemnych znaków czy postojów koło bramy. Niestety nie wiedziała co je czeka za bramą.
Była coraz bliżej, wóz powoli zbliżał się do potężnej bramy. Tu musiała się zatrzymać i… strażnicy czekali nieruchomo. Yoona, czując jak serce jej podchodzi do gardła, również czekała.
Po kilku sekundach, brama powoli zaczęły się podnosić.
“ Uffff” ogarnęła ją mała ulga, a kiedy brama była podniesiona wjechała do środka. Szybko jej oczy zaczęły rozglądać się oceniając sytuację ile strażników jest w środku i gdzie powinna jechać. “Szkoda że nie doczepiłyśmy się do jakiegoś drugiego wozu.”
Wjechały do dużej… i pustej sali. Nie było tu strażników. Nie było w sumie nikogo. Wzdłuż ściany ciągnęły się spiralne schody prowadzące do otworu w suficie… zapewne przez niego wchodziło się na piętro. Potwory zaś pewnie lądowały na dole. Przy ścianie tuż obok schodów była dźwignia, a szczeliny w podłodze tuż pod wozem stojącym obecnie na środku komnaty sugerowały, że podłoga się rozstępuje.
Yoona zaparkowała wóz przy ścianie.
- Nikogo tu nie ma. Możecie wyjść. - Rzuciła do pasażerów i podwinęła połe nakrycia klatki.
Kitara i jej kocur wyskoczyły z klatki.
- To co teraz?- zapytała.
- Jest droga prowadząca w górę, ale możemy spróbować zrobić bałagan na dole dla odwrócenia uwagi. - Yoona pokazała zapadnie i dźwignie.
- Nie wiemy co tam się kryje. Możemy wpakować się w kłopoty.- oceniła kaitanka i spojrzała w górę.- Z drugiej strony nie wiem co dzieje się tam również.
- Pociągnij za dźwignię, a ja ostrożnie sprawdzę co jest w środku - poleciła Yoona i podeszła na granice zapadni.
- Dobrze.- Kitara podeszła do dźwigni i pociągnęła za nią. Podłoga zaczęła się rozsuwać na boki odsłaniając małą platformę z kołowrotem zamontowanym przy jej krawędzi.
- Winda? - Zastanowiła się księżniczka. - Sprawdźmy górę i wtedy zdecydujemy co robić. - Postanowiła i ruszyła krętą platformą w górę. Kitara z kotem za nią.
Krok po kroku wchodziły coraz wyżej, a z każdym krokiem…Yoona miała wrażenie, że jej buty obwieszczają przybycie. Ciężko było w nich nie hałasować. Jej towarzysze broni nie mieli takiego problemu. Niemniej nic się na razie nie działo, a gdy Yoona doszła do otworu dojrzała rzędy siepaczy, stojących nieruchomo jeden obok drugiego. Było tu ich z czterdziestu. Wydawali się… martwi?
Pośrodku były kolejne schody prowadzące wyżej.
- Ech myślisz że się aktywują jak zaczniemy koło nich iść? Wyglądają jakby były martwe. - Spytała cicho Yoona.
- Ja… nie wiem… może jak będziemy bardzo cicho?- zapytała Kitara wyrażając swoją opinię.
- Spróbujmy, jeśli coś się zacznie dziać uciekaj i nie odwracaj się za siebie. Spróbuj schować się w podziemiach.- Powiedziała Yoona zdejmując swoje buty i zostawiając je koło przejścia. Robiły zbyt dużo hałasu.
Podłoga była przerażająco zimna. Ale to było niewielkie poświęcenie. Powoli ruszyły jedna za drugą, starając się nie dotykać nieruchomych strażników. Nawet oddech wstrzymały instynktownie. Yoona czuła jak jej serce drży ze strachu. Nie mogły się spieszyć, więc schody były boleśnie daleko. W końcu jednak dotarły do schodów i powoli zaczęły się wspinać na górę. Gdzieś połowie drogi Yoona posłyszała trzaski świadczące o wyładowaniach elektryczności. Yonna odwróciła się w stronę zbroi i stwierdziła z ulgą że nie ruszały się.
Szły dalej w górę, Yoona prowadziła.
Następne piętro przypominało scenę z gotyckiego horroru. Na dużym stole leżał nagi mężczyzna. Nad nim stał zasuszony staruszek w kapłańskiej szacie. Mumia niemalże. Rozcinał jego ciało kamiennym nożem, trzymając w drugiej dłoni pulsującą zielonkawą organiczną plątaninę macek. Po obu stronach ołtarza leżały części zbroi siepacza. A pod ścianami stały szafy pełne półek, wypełnionych słoikami. Słoje te zawierały kolorowe dymy formujące… widmowe sylwetki różnych pół ludzi i bestii.
To właśnie po słojach przeskakiwały małe błyskawice. Oprócz tego zmumifikowanego staruszka, były tutaj dwa siepacze pilnujące przebiegu rytuału.
- Ty i ja zajmiemy się siepaczami a Barsak kapłanem. Powinno mu pójść najszybciej więc będzie mógł ci pomóc po. - Powiedziała Yoona szykując miecz, pierwsza prawdziwa potyczka z nie wiadomo czy istniejącym wrogiem. - Gotowi?
- Jesteś pewna? Siepacze są niebezpieczni.- Kitara nie była do końca przekonana co do tego planu. Ale skinęła głową. - Gotowa.
- Mówiłaś, że nie lubią błota...myślę że nie lubią wilgoci i wody bardziej. Słyszysz te trzaski? To elektryczność która źle reaguje na wodę. Mogę ściągnąć ich na siebie, jeśli będziesz w stanie znaleźć jakieś wiadro z wodą.-
- Tam… - szepnęła Kitara wskazując nieduży cebrzyk z wodą ustawiony w kącie obok miotły. Niewiele zrozumiała z tłumaczeń Yoony, ale… ufała jej osądowi.
- Wie wiem czy to zadziała, ale warto spróbować. - Powiedziała Yoona dała znak do ataku. Pobiegła pierwsza ściągając na siebie całą uwagę siepaczy. Teraz wystarczyło, by zatrzymała ich razem i nie dała się zabić.
Ruszyli ku niej, a i starzec wyciągnął dłoń ku Yoonie formując między palcami sferę ognia wielkości pomarańczy. No… bo przygoda fantasy nie mogłaby się obyć bez magów rzucających kule ogniste, prawda?
Yoona i tak miała dużo do roboty ale postanowiła zwrócić magię maga przeciw jego kreatura w ostatniej chwili przestąpiła tak, by to chodzące zbroje oberwały pociskiem.
Nie doceniła jednak, ani szybkości magicznego pocisku, ani zwinności. Ogień trafił i poparzył jej ramię i część pleców, a dwaj siepacze nie dali się wciągnąć w jej pułapkę. Niemniej zdołała uskoczyć przed jednym, a zablokować drugie ostrze płazem swego miecza unikając trafienia. Kitara rzuciła się z pomocą wysuwając pazury zbliżając się przy tym do wiaderka, a jej kocur cicho podkradał się do szykującego kolejny pocisk maga.
Yoona zagryzła zęby i starała się nadal głównie unikać ciosów. Musi wytrzymać jeszcze chwilę i jej dwójką towarzyszy ogarnie swoje zadania. Wydawało jej się, że bierze na siebie najniebezpieczniejszą robotę.
Skrzek starca świadczył o tym, że kocur dopadł ofiarę. A Yoona otrzymała kolejne cięcie w bok, podczas tej desperackiej obrony. Kitara dopadła wiadra z wodą i krzyknęła.- Co teraz?
- Oblej ich wodą! - Odkrzyknęła Yoona starając wyjść z zasięgu ciosów jej przeciwników.
Trochę skonfundowana Kitara wykonała polecenie. Woda rozlała się po pancerzach obu wrogów Yoony. Ta uskoczyła przed poważnymi ciosami krzywiąc się z ból… poczuła bowiem jak miecz samą końcówką zahacza o jej udo i pośladek rozcinając niegroźnie, acz boleśnie skórę do krwi.
Rany nie były jednak bardziej bolesne od świadomości, że jej plan nie zadziałał. Rozejrzała się po pokoju. Nowy plan. skierował się do stołu i tańczących po słoikach wiązkach elektryczności. - Kitara jak będą przy słojach pomóż mi ich pchnąć na ten regał. - Zawołała do towarzyszki ściągając przeciwników gdzie chciała.
Pognały więc ku niemu ścigane przez jednego z siepaczy. Drugi pognał ku pomocnikowi kaitanki i starcowi, którego zabijał.
Obie dopadły szafy ze słojami i… siepacz na nie nacierał.
- Teraz! - krzyknęła księżniczka robiąc ze swojego miecza poprzeczną pseudo tarcze i nacierając na stwory pchając je na regał.
Regał ów się przewrócił, słoje rozbiły uwalniając coś… co wyglądało jak dusze bestii zamęczone gdzieś… może w podziemiach?
Błyskawice przeskoczyły na siepacza. Przeszły po jego całym ciele, wprawiając je w niekontrolowane drgawki. A potem… rozsypał się on na kawałki pancerza. Bo w środku niczego nie było.
- Jeszcze jeden. Hej ty! - Zawoła drugą zbroje rzucając w nią resztką jednego ze słoi. Ten rozbił się na jej plecach skutecznie zwracając uwagę na blondynce.
- Jeszcze raz to samo Kitara. - powiedziała Yoona starając się ustawić ich przeciwnika w odpowiednie miejsce.
Co byłoby łatwe, gdyby nie fakt że.. kocurek dusił staruszka, a siepacz chciał go uratować i dlatego zaatakował kocura odganiając go od ofiary. Która jeszcze żyła mimo uszkodzonej krtani.
Yoona zdecydowała się na bardziej bezpośrednie działanie i rzuciła się z mieczem na siepacza.
Ostrze wbiło się w plecy potwora zanim ten zdążył się obrócić. I zaatakować Yoonę. Zdołała sparować cios, odbić kolejny. Widziała jak smużka dymu wydobywa się z uszkodzonej zbroi. Nie spowolniło to jednak siepacza, nie osłabiło wyraźnie… choć ranny był. Niemniej lepszy od niej. I mogła by ulec, gdyby nie ryk. Gdyby nie mocarne ręce które chwycił siepacza, uniosły w górę i rzuciły o półkę wywołując eksplozję błyskawic po pancerzu, gdyby nie .. Barsak ? Bo kocur znikł, a zamiast niego pojawił się wyższy od Yoony, szeroki w barach mężczyzna zbudowany chyba z samych muskułów, duży… wszędzie. Czasem nawet olbrzymi… i goły.
Yoona prawie że zapomniała o trzecim zdychającym przeciwniku. Jednym ruchem dopadła do kapłana wbijając mu miecz w serce. Wraz z Kitarą, która poderżnęła gardło staruchowi, a potem… profilaktycznie urwała mu głowę i cisnęła przez całą komnatę.
- No...mogło pójść lepiej…nic wam nie jest?- Zapytała księżniczka rozglądając się po komnacie.
- Nie.- odparła Kitara i cmoknęła swojego olbrzyma… to coś poniżej pasa drgnęło.
Spojrzeli na Yoonę.
- Ale ciebie poranili zepsuta księżniczko.- rzekła kaitanka.
- No, tak się kończy jak się improwizuje plan ataku w ciemno...przynajmniej wiemy że woda jednak nie działa. - stwierdziła blondynka opierając się tyłem o stół.
- Może powinnyśmy znaleźć inny sposób?- Kitara podeszła do Yoony, lekko się nachyliła i opierając jedną dłonią powoli zaczęła lizać zraniony bok kobiety. Jej partner nic nie mówił i starał się ignorować instynktowną reakcję ciała na takie widoki.
- Dziękuje to pomaga. Nie wiem o innym sposobie, nic nie przychodzi mi do głowy. - powiedziała poddając się tej ministracji języka Kitary.
- Może… trup.- Barsak odezwał się trudem, nienawykły do mówienia. Wybrał jeden z mieczy siepacza i wykonał nim kilka zamachów obserwując obie kobiety z zaciekawieniem zabarwionym nutką pożądania. Kitara zaś kucnęła, by zająć kolejną raną na udzie. Została też przypieczona skóra na barku i ramieniu… i przyjemne dreszcze, jakie wywoływała tak kuracja.
Jak tyko Kitara skończyła Yoona zaczęła przeszukiwać zwłoki i pomieszczenie dokładniej w poszukiwaniu czegokolwiek przydatnego lub wyglądającego na ważne.
Staruch był goły pod szatą i szkaradny, ale na szyi nosił wisiorek, który wydawał się...ważny. Bo po co mu biżuteria? Zwłaszcza przedstawiają jakieś monstrum.
- To jest ciekawe ..niemniej nie wiem jak się tym posługiwać. - przyznała trochę rozczarowana księżniczka niemniej wzięła naszyjnik ze sobą.
- Nie pomożemy ci w tym.- rzekła przepraszająco Kitara i spojrzała na
- Nie szkodzi w końcu ja też nie znam się na wszystkim. - pocieszyła towarzyszy i rozejrzała się za kolejnym przejściem.
Schody… kolejne prowadzące w górę. Niepozorne i kończące się dziurą w suficie.
- No dobrze kolejne piętro…- Powiedziała i ruszyła ostrożnie po schodach.
Wyjrzała tylko głową i zamarła cofając się do tyłu. Siepacze. Te co prawda też nie ruszały, ale nie wydawały się już martwymi zbrojami jak poprzednie. I było ich z trzydziestu.


***


Yoona zaklęła cicho widząc co się działo na kolejnym piętrze. - Dajcie mi chwilę. - Usiadła i zaczęła intensywnie myśleć. Jej wzrok padł na martwego kapłana czy czarownika i zbroje. Przypomniała sobie o zabranym wisiorze. - Ok nie wiem czy to podziała ale zobaczymy czy ta błyskotka zapewni nam bezpieczne przejście ...więc jakbyście mogli na chwilę tu zostać i na wszelki wypadek gotowi do do taktycznego odwrotu jakby nie podziałało.
Yoona założyła na szyje i ostrożnie ruszyła do kolejnego poniszczenia.
Jej domysły okazały się poprawne. Siepacze nie atakowały jej schodząc posłusznie z jej drogi.
Księżniczka wróciła do towarzyszy i kazała iść blisko niej w czasie przeprowadzania przez kolejny poziom. I kolejny, i kolejny i kolejny… Na każdym bowiem było pełno siepaczy. Więc bez medalionu musieliby się przebijać przez kolejne tłumy siepaczy. W końcu dotarli do najwyższej komnaty i tam...napotkali samotny tron i siedzącego na nim samotnego władcę.
Wstał on z tronu okazując się wyższym od obecnie ludzkiego partnera Kitany, choć nie tak mocarnie zbudowanym. Był nieludzki, chudy i blady. O czerwonych oczach i rogach wyrastających z głowy. Dużych i bawolich. Był też.. niewyraźny. Yoona widziała zbroję na jego ciele, ale nogi… ciemność. Miał skrzydła… chyba. Wydawały się utkane z cieni.
- Przybyłaś… w końcu.- rzekł wprost do zepsutej księżniczki.
- Nie wiedziałam, że jestem oczekiwana.- Odpowiedziała dumnie.
- Ale wiesz więcej niż…- machnął ręką wywołując podmuch wiatru tak silny, że zdmuchnął kaitanów jak liście jesienne (choć ją ten wicher nawet nie przesunął). Uderzyli oni o ścianę z impetem i opadli nieprzytomni na podłogę. -... niż oni.
- Zostaw ich! - zagrodziła poczwarze i uzbroiła się w miecz.
- Tak lepiej. W końcu po to przyszłaś prawda?- zapytał stwór ignorując nieprzytomnych sojuszników Yoony. Podszedł nieco bliżej, acz nadal poza zasięgiem jej miecza.- By mnie zabić?
- Przyszłam zyskać moc, dzięki której wiedźmy z drugiego świata nie będa mogłyby mnie tknąć. Jeśli zabicie cię to jedyny sposób to tak. - Przyznała Yoona zaczynając okrążać przeciwnika.
- I uważasz, że będzie to takie proste?- zapytał potwór.- Zdobycie odpowiedzi, mocy, będzie wymagało czegoś więcej Yoono zepsuta księżniczko. Sama zresztą odkryjesz co.
W dłoni Króla Łowów pojawiła się włócznia.- A teraz walczmy!
I cisnął nią w Yoonę, która ledwo uniknęła tego pocisku.
Korzystając, że przeciwnik wydawał się bezbronny blondynka ruszyła na przeciwnika gotowa do zadania ciosu. Tyle że nie był on taki, gdy Yoona zaatakowała mieczem, on już sparował ten cios kolejną włócznią, którą po prostu wyciągnął z powietrza. Rogaty wykonała pchnięcie, które na szczęście tylko drasnęło bok blondynki zmuszając ją do odskoczenia.
Yoona postanowiła doskakiwać do niego z kolejnymi ciosami, przejmowała ofensywę i przyzwyczaiła go do ślepych prostych ciosów.
Rogaty również uderzał, precyzyjnie i szybko. Silnymi pchnięciami. Był dobry, ale ona też. I dysponowała orężem znacznie lepszym w tej sytuacji. Bardziej wszechstronnym.
Yona w końcu widząc jego schematy postanowiła zmienić taktykę i działać po kobiecemu...czyli oszukiwać. Przy kolejnym jego ciosie podobnie jak w walce z kitanką użyła swojej peleryny która zarzuciła mu na twarz. Nawet jeśli ją szybko zdejmie to Yoonie wystarczy czasu żeby zajść go z mało chronionego boku i zadać cios. I plan się powiódł, miała mało czasu jednak i musiała szybko wykonać swój plan. Sztych pod zbroję, prosto w serce… śmiercionośny. Ranny przeciwnik się cofnął i upadł na podłogę konając powoli.
Yoona podeszła i odtrącając leżącą koło niego włócznie.
- Co się teraz stanie? - spytała orientując się że nie ma pojęcia co dalej robić.
- Teraz… wrócisz…- potwór wskazał na swój tron.- Usiądź i zobacz moje… pierwsze... przesłanie.
Mimo niepewności Yoona uklękła przy Panu Bestii i wzięła jego dłoń w swoją. - Pierwsze… znaczy, że jeszcze cię spotkam?
- Nie mnie…czterech jest.. strażników. Ja… pierwszy. - odparł i skonał. Księżniczka puściła jego dłoń, mimo że tubylcy go nie lubili to nie było w niej złej woli wobec króla czarnej wieży. Robiła to by przeżyć nie, by wyrównywać jakieś porachunki. Podeszła do nieprzytomnej Kitary i próbowała ją wybudzić. - Hej nic wam nie jest?
- Co się stało?- zapytała Kitara.
- Przespaliście moją walkę...oszukiwałam. - Powiedziała lekko się uśmiechając Yonna. Zdjęła z szyi wisior i założyła ba szyje kaitanki. - Nasze drogi się tutaj rozchodzą. Weź to.Nie wiem co się stanie jak siądę na jego tronie, ale przynajmniej wam zapewnię bezpieczne przejście. Dziękuje za wszystko. - Pożegnała się i wstała ruszając w stronę tronu.
Gdy tylko usiadła na nim… świat znikł.. stał się ciemnością. Przed sobą widziała owal, jak obraz… grób. Jonatan Hays. 1930- 1999. I spulchnioną ziemię przy kamiennym krzyżu.
- No nie mówcie, że będę musiała wykopywać zwłoki…. - Powiedziała zirytowana Yoona. Miała dostać moc żeby trzymać wiedźmy na dystans od Susan, a nie kolejna wskazówkę której i tak nie wykopie przez ranna nogę.
Mrugnęła kilka i rozejrzała się orientując, że “wróciła do domu” pod długim tripie.
 
Obca jest offline  
Stary 15-03-2019, 20:35   #35
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Przyjaciele...od siedmiu boleści

- Ngggnnn…- Susan jęknęła i rozejrzała się po schowku, kolano pulsowało bólem i uczuciem drętwienia. Sprawdziła czas na telefonie… 16:55. Ostrożnie postawiła komputer i telefon na mały stolik. Powstanie do pozycji pionowej też było wyczynem jak i wyjście ze schowka. W biurze zapisała nowe karteczki na ścianę i zorientowała się że swego czasu jej nos miał krwotok. Swego czasu próbowała różnych rzeczy, krwawienie z nosa było tym co ją zniechęciło do kokainy.
“I mam to jeszcze trzy razy powtórzyć? Uggh.” przemknęło jej przez myśl kiedy wyszła z biura i skierowała się do łazienki.
- Wszystko w porządku?- zapytała Hong siedząca na jej łóżku. Podczas, gdy milczący Henry kończył prace w jej pokoju.
- Byliście tutaj od rana? - zapytała zdziwiona Woods, głównie z powodu Jane, w końcu Henry niby miał co robić. Nie odpowiedziała też na pytanie bo wydawało jej się że wygląda okropnie i widać jak na dłoni było, że nie jest w porządku.
- Tak. Martwiliśmy się o ciebie.- rzekła smutno Jane.
Woods nie widziała jak na to odpowiedzieć, z jednej strony mówili że się martwią, z drugiej byli calkowicie nieprzydatni jeśli chodzi o konstruktywne odpowiedzi na pytania czy pomoc. Jane radziła by Sue dała się przelecieć i zniewolić a Henry...on nic nie mówił. Minęła ich wchodząc do łazienki ściągnęła zakrwawioną bluzę i wrzuciła ją do zimnej wody w wannie. Opłukała twarz i nos w kranie i założyła górę od piżamy, skołowana zapomniała wziąć z pokoju czegoś na zmianę. Trwało to chwilę ale tamta dwójka nadal była w pokoju.
Minęła ich kierując się w dół, powoli, bardzo bardzo powoli, kurczowo trzymając się poręczy dla stabilności. W kuchni czekał na nią telefon i ...pudła. najwyraźniej kiedy ‘podróżowała przez odmęty barbarzyńskiego królestwa” Jane i Henry musieli odebrać rzeczy od drugiego kuriera.
“Dobrze, że zostawiłam druga kopertę w kuchni. Jeszcze by Henry rozkręcił by mi drugi zamek.”
Wzięła telefon i wybrała numer do lekarki, czekała na połączenie.
- Słucham.- usłyszała w odpowiedzi.
- Dzień dobry, nazywam się Susan Woods. Dzwonię dowiedzieć się czy jest mozliwość umówienia wizyty domowej. W skrócie rozwaliłam sobie kolano i nie jestem w stanie dojść do przychodni. - Przedstawiła się i w skrócie wyłożyła z czym dzwoni.
- Kiedy?- zapytała kobieta uprzejmie.
- Nigdzie mi się nie spieszy i też nigdzie nie wychodzę więc może być jutro. Godzinowo też mogę się dostosować. - Powiedziała zmęczonym głosem. Z jednej strony jakby lekarka przyszła jeszcze dzisiaj to większe prawdopodobieństwo że jutro może sprawdzić cmentarz. Z drugiej wątpiła by lekarka była tutaj na każde skinienie mieszkańców, no i była już siedemnasta wszyscy raczej kończyli pracę. Henry i Jane zaraz pewnie też będa się zbierac do siebie.
- Mogę… po południu. Czternasta może być? - zapytała kobieta.
- Zapraszam. Mieszkam w starej cukierni. - Odpowiedziała Susan. “Przynajmniej Henry będzie wtedy ze mna...chyba, że wyjdzie na obiad”
- Przybędę na pewno i… proszę nie przesilać kolana. Unikać ruchu i odpoczywać w łóżku.- zarządziła Camille.
- Do zobaczenia Pani Doktor.- Odpowiedziała Woods i się rozłączyła. Kolano łupało ją jak nawiedzone i w końcu usiadła na krześlę w kuchni. Była głodna, jej oczekiwania na szybkie rozwiązanie zagadki rozwiały się i nie wiedziała, co może a czego nie powiedzieć reszcie.
Usłyszała za sobą kroki na schodach. Henry i Jane schodzili. Henry wkrótce pewnie uda się do domu w lesie. Zaś Hong podeszła do Susan i spytała.
- Jesteś głodna? Zrobić ci coś?
- Tak, poproszę. - Powiedziała zrezygnowana. Chciała być niezależna i radzić sobie sama ale kiepsko jej to w tej chwili wychodziło. “Trzeba znać swoje limity, prawda?” Powiedziała do siebie w myślach. Czekała ją jeszcze podróż na górę, aż skrzywiła się czując pulsujący ból w kolanie.
- Dzięki, za odebranie przesyłki. - w końcu odezwała się do reszty.
- Nie ma sprawy. Bałam się o ciebie.- odparła cicho Jane zabierając się za gotowanie.- Henry też.
- Byłam cały czas w domu raczej nic mi nie groziło. - Powiedział cicho i rzuciła zdziwione spojrzenie Henry’emy. Jane pewnie nie wiedziała o ich porannej aktywności...chyba że zapytała i on jej powiedział.
- Byłam tam gdzie ty jesteś. Wiem jakie pomysły wtedy przychodzą do głowy. Gdybym któregoś posłuchała….- westchnęła cicho Jane.- Cóż.. wtedy byśmy tu nie rozmawiały, a ty mogłabyś kupić mój dom i sklep.
“Czy ona musi ciągle wypominać w jakiej to ona nie była, zwłaszcza jak jedyna jej rada to się poddać i nastawić ładnie dla wiedźm.” Pomyślała rozdrażniona teraz Susan, jej zdrowa noga zaczęła chodzić zniecierpliwiona. Tak nie lubiła takich rozmów. Sprzeczne emocje i myśli zaczęły zdarzać się mącąc jej równowagę.
Hong jednak nie kontynuowała tego tematu, szykując jej sycący i smakowity posiłek.
- Kawy chcesz do niego?- zapytała z uśmiechem.
Susan pokręciła przecząco głową. Żadnej kawy, wolała by od razu pójść spać żeby przespać ból kolana.
- Kim był Jonatan Hays? - Zapytała ich właściwie nie mając pojęcia i spodziewając się że żadne z nich nie wie, a jak wie to pewnie jej nie powie. Jutro powinna pójść koło kościoła i zerknąć na pobliski cmentarz...o ile będzie wstanie.
Jane podrapała się po głowie.- Nazwisko brzmi znajomo.
- Haysowie mieli farmę kilometr od miasta. Ostatni zmarł z nich dziesięć lat temu. Farma jest obecnie pusta.- wyjaśnił Henry.
- Pochowali ich na cmentarzu czy na swojej farmie? - Spytała zaskoczona pierwszą konkretną odpowiedzią od majstra. Nie była pewna gdzie szukać grobu człowieka, którego szukała, ale wiedziała, że tradycja chowania rodziny na swoich farmach nie była obca w Luizjanie.
- Wszystkich się chowa na cmentarzu przy kościele.- rzekł krótko Henry.
- Mhm..- Potwierdziła zamyślona. “A więc kościół…ciekawy czy planują pogrzeb Clarenca”.
- No to proszę. Trochę pośpiesznie robione.- Jane podsunęła obojgu talerze z sajgonkami i sosem do nich.
- Dziękuje. - “Kanapka by wystarczyła...no dobra trzy kanapki” Mówiąc jedno myśląc drugie Susan zaczęła łapczywie jeść kolację. Nawet nie wiedziała jak bardzo była głodna póki nie zaczęła jeść. Skończyła pierwsza, po zaspokojeniu głodu został ból i zmęczenie. A ta dwójka nadal była w jej domu. Od dawna nie przebywała tyle w jednym domu tak długo w towarzystwie, raczej sama i zawsze w ruchu. Zaczynało ją to trochę drażnić ale ból i zmęczenie nadal były w przewadze.
- Nie ma za co.- odparła radośnie Hong sama dołączając do posiłku i przyglądając się obojgu. Henry jadł powoli, ale… widać było że już się zbiera do powrotu do domu.
- Dużo poprawek zostało? - spytała bardziej by go jeszcze zatrzymać niż by dowiedzieć się kiedy odzyska sypialnie.
- Nie.- stwierdził krótko Henry.- Jutro wieczorem możesz wrócić do sypialni. Tylko wietrz ją cały czas.
- Super. - Zdobyła się na lekki uśmiech, choć niestety znaczyło to, że cały dzień leżenia w biurze przed nią przynajmniej póki pani doktor nie przyjedzie. Potem jeszcze pomilczała, aż oboje zbierali się do wyjścia. I wkrótce została sama. W pustym domu… ze schodami.
“No tak zaniesienie mnie na górę przy Jane to za dużo…” wiedziała że jej waty są niedorzeczne. Nic sobie nie obiecywali. Po prostu przystała na jego zasady...tak jej się wydawało. Ruszyła na górę i z każdym krokiem chciała, żeby ktoś ją dobił. Nie dosłownie ale rozważała amputację. Pokonanie schodów to nie wszystko jak już pokonała drogę przez mękę zostało jej przebranie się w piżamę.
Założenie dżinsów na obolałą spuchniętą nogę było akurat, i zapewne utrzyma się dłuuugo, jako najgorszy wybór w jej życiu. Nie dość że rozbierała się kwadrans bo co chwila robiła przerwy to jeszcze wyła z bólu przez cały proces. Biedne spodnie zostały rzucone w kąt jakby to była ich wina. Może czułaby się lepiej, jakby wcześniej w piekarni ten ból przyniósł oczekiwany efekt.
I jeszcze dół od spodenek został w łazience.
“Oooo nieeee. Nie dzisiaj.” Zdecydowała patrząc na swoje ciemno fioletowe i jeszcze bardziej niż na początku spuchnięte kolano. Czując się głupio spania w krótkiej koszulce bez spodenek, zdjęła koszulkę i położyła się spać nago.
“Przynajmniej plecy przestały boleć.”
 
Obca jest offline  
Stary 15-03-2019, 20:42   #36
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Biedna porąbana podświadomość...

Leżała i leżała i sen nie nadchodził. Za to coś zaczęło nadchodzić po schodach. Krok po kroku. Skrzypiały. Co gorsza Woods była tak zaaferowana nogą, że nie zamknęła drzwi do biura. Rozejrzała się co miał najbliżej do ochrony, no miała książkę z biblioteki o prawie rachunkowym...była w miarę ciężkawa. Serce podeszło jej do gardła trzymając kawałek makulatury, ale adrenalina nie strzeliła jej na tyle, by zapomniała że jej wstanie na nogi może się skończyć fatalnie. Czy była pewna że dobrze słyszała te kroki może jej się tylko wydawało. Pozostałości po wcześniejszym odjeździe.
Zbliżały się. Schody coraz głośniej skrzypiały, coraz bliżej był… nie wiedziała kto. Ale podchodził do jej drzwi.
- Kto tam? - Zapytała głośno mając nadzieje, że przestraszy intruza gotowa rzucić książką jak tylko otworzą się drzwi. Serce jej waliło a żołądek podchodził do gardła. Była prawie pewna, że tamci zamknęli za sobą drzwi a ona nie słyszała dzwonka od tajemniczo czasami otwartych frontowych.
Nie usłyszała odpowiedzi. Drzwi powoli zaczęły się otwierać, a ona odruchowo rzuciła książką… z marnym skutkiem. Bo jaką szkodę mogła nią wyrządzić? Drzwi się otwarły i stanął w nich... Henry, nagi i podniecony.
“To tylko sen. “ przemknęło przez myśl Susan, gdy sunęła wzrokiem po jego torsie i brzuchu i … teraz już nie musiała sobie wyobrażać jego męskości. To tylko sen. I dlatego noga przestała ją boleć.
Sama wstała z leżanki i ruszyła w jego stronę. Lubiła te sny, nie były koszmarami i no był w nich Henry. Całkowicie naga jak on podeszła i dotknęła jego torsu. Mimo ciemności nagle doskonale widziała wszystko.
- Przyszedłeś…- zmąciła ciszę słowami.
Skinął głową i nie odpowiedział nie słowem. Ale nie miało to znaczenia. Czyny się liczyły.
Złapała jego rękę i pociągnęła do sypialni. W końcu to jej sen więc nie było powodu by z tego nie skorzystać.
Wkroczyła do jasnej mocno oświetlonej wielkiej sypialni. Znała ją aż za dobrze przez jakiś czas nawet lubiła. Przez jakiś czas była jej samotnią a sporadycznie chwilami kiedy mogła się zatracić kiedy Shinzo nie było w domu. A nie bywało go często.
Na wielkim łóżku ozdobionym w jedwabną pościel, leżał Henry. Obróciła się spoglądając za siebie ale ten który przyszedł do niej nadal tu był. Teraz miała po prostu dwóch.
Przygryzła wargę i ruszyła ciągnąc pierwszego do łóżka.
Leżący na łóżku numer 2 uklęknął. A gdy tylko Yoona zbliżyła się do niego, ujął jej twarz swoje dłonie całując usta. Numer 1 również zaczął przejawiać inicjatywę, obejmując szorstkimi dłońmi jej biust i masując go leniwie.
Yoona lubiła być w centrum uwagi a myśl że robi to pod nosem strażników w rezydencji rodzinnej dodawało pikanterii całemu wydarzeniu. Odpowiadała na każdy dotyk i każdy pocałunek. Ta sypialnia nigdy nie widziała jej w stanie takiego zadowolenia. Powoli zimne światło jakim było oświetlone pomieszczenie przechodziło w cieplejszą biel, potem żółć, pomarańcz by w końcu przeobrazić się w czerwony. Księżniczka wspięła się na łóżko w końcu odrywając się o mężczyzny przed nią by zasmakować jego sobowtóra za nią.
Kątem oka dostrzegła, że nie są tu sami. Czarne garnitury, słuchawki w uszach, czarne lustrzanki. Ochroniarze jej męża. Byli tu oczywiście… sama ich przywołała rozkoszując się myślą, że oddaje się rozpuście pod niemal ich nosem. Byli oczywiście poza sypialnią i patrolowali ogród. Nie dostrzegli co robi w środku… a całowała stojącego Henry’ego czując jak drugi wodzi dłońmi po jej pośladkach i językiem po jej plecach, muskając pocałunkami łopatki.Czas w śnie płynie różnie, wydawało się, że ich pieszczoty trwały wieki zanim całą trójka zaczęła pożądać więcej. Trudno było powiedzieć przez splątane ciała gdzie się kończy jeden człowiek a zaczyna następny. Księżniczka dawno zgubiła rachubę który z nich jest tym co czekał a który tym co przyszedł. Wiedziała że męskość jednego napierała na jej kobiecość a męskość drugiego...na alternatywę. Uwięziona i pochwycona pomiędzy dwóch kochanków, czuła ich pragnienia i jak jej ciało je więzi. Czuła promieniujący żar i wiedziała, że jej jęki i krzyki przyciągnęły uwagę ochrony. Powiedzą jej mężowi. Się wścieknie jak nigdy dotąd. Uśmiechnęła się mimowolnie żałując, że nigdy tego nie zobaczy.
Główny taniec się rozpoczął, z początku powolny i delikatny zwłaszcza kiedy obaj znaleźli się w jej wnętrzach. W snach wszystko było idealne. Ruchy, tempo, pieszczoty...aż szkoda że prawdziwe życie takie nie było. Księżniczka nie kryła swojego zadowolenia, jej jęki, sapnięcia i pokrzykiwania wypełniały czerwoną sypialnie. Tempo przybierało na sile i szybkości, czuła ogień płonący pomiędzy pośladkami i drugi szalejący w jej kobiecości powoli oba stały się jednym. Żar ją pochłaniał, całą. A obaj kochankowie przyspieszali ruchy, wyciskając z jej ciała siódme poty. Stawali się jedną wielką organiczną maszyną pulsującą pożądaniem, więc ekstaza przyszła intensywną falą niemal pozbawiającą ją na chwilę świadomości otoczenia.
Co było nie mądre, w śnie nie traci się świadomości tylko na jawie można to zrobić. Uczucie było jak fala rozlewająca się po całym ciele. kiedy znowu rozejrzała się po czerwonej sypialni zobaczyła… klatkę ze swoim mężem. Rzucał się w niej jak dzikie zwierzę patrząc jak żona zdradza go z bliźniakami na jego oczach.
No skoro mieli tak fantastyczną widownię trzeba było korzystać. Nie musiała nic mówić czy pokazywać kochankowie sami przyjęli pozycję o jakich myślała. Jeden na plecach by Yoona mogła, na złość uwięzionemu cieniowi przeszłości, wielbić męskość ustami drugi bliźniak brał ją od tyłu. Kolejny upływ w czasie który wydawał się trwać wiecznie, zanim Księżniczka nie wyśniła sobie wspólnej kulminacji tej zabawy. Oddawała się jednemu z nich powoli i lubieżnie, pozwalała falować swoim piersiom. Pozwalała sobie na wypinanie pupy tak mocno, że wydawała się być drogą prostytutką. I opierała się dłońmi o kraty. Patrzyła Shinzo w oczy, czując w sobie twardy organ kochanka. Patrzyła jak się wścieka, słyszała jego obelgi i wyzwiska… kiedyś wzbudzające jej smutek, teraz muzyka dla jej uszu. Patrzyła i rozkoszowała się jego bezsilnością.
Była to chwilowa radość która jak drobny podarunek cieszył krótko. Klatka rozpłynęła się a ona na nowo została sama z kochankami. I liczyła się już tylko ich trójka i cała przyjemność jaka z tego płynęła.
 
Obca jest offline  
Stary 19-03-2019, 10:49   #37
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Dzień 8

Poranek przyszedł boleśnie za szybko. Rzeczywistość odgoniła cudowny sen o około 7:10. Noga bolała nieco mniej, ale za to kolano zesztywniało.
“Tragicznie nie jest...ale dobrze też nie…” Przywitała się sama ze sobą. Kolejny dzień kolejny czas bólu i szukania odpowiedzi wbrew wszystkiemu.
Mimo ewidentnego cierpienia Susan zwlokła się z łóżka zabrała ubrania i poszła do łazienki. Mijając schody Woods skrzywiła się i stwierdziła, że daruję sobie jeszcze śniadanie. Szybki prysznic, głównie przez to nieszczęsne kolano, wskoczenie w piżamkę i szlafroczek. Połknięcie środków przeciwbólowych choć ostatnio nie widziała żeby jakoś specjalnie pomagały. Otwierając okno w sypialni ruszyła z powrotem na leżankę. Nie mając innych pomysłów na spędzenie poranka zanim zdecyduje się zejść na schody, które stanowiły aktualnie przeszkodę nie do pokonania.
Wzięła komputer zbliżał się czas remontu drugiego pokoju więc można by zacząć szukać jakiejś małej pompy na przyszłe perypetie z piwnicą. jeśli jest problem z jej zalewaniem Zawsze może kupić sobie taką na stałe i zamontować na podwyższeniu. Jej żołądek co jakiś czas dopominał się o jedzenie raz po raz coraz głośniejszym burczeniem, ale schody nadal były dla niej zdecydowanym ‘nie’.
Podświadomie czekała aż przyjdzie Henry i będzie mogła go poprosić o zniesienie na dół, albo o pomoc w zejściu. Choć tak naprawdę miał nadzieje, że ją zniesie.
Henry przyszedł w końcu. Jego człapanie na skodach budziło przyjemny dreszczyk w podbrzuszu przypominając ostatni wyuzdany sen na jego temat.
Przyszedł do jej pokoju i stanął przed łóżkiem, przyjrzał się jej i spytał.- Przynieść ci coś z dołu? Może śniadanie od Jane?
- Jane zrobiła śniadanie? - Spytała zdziwiona. W sumie raczej nie pogardzi, ale nie to miała na myśli.
- Zrobi pewnie wkrótce. I da się ją namówić na podzielenie.- wyjaśnił Henry przyglądając się dziewczynie. - Jak się spało?
Susan czuła, że jej twarz czerwienieje podobnie jak szyja i dekolt. - Z..zważywszy na sytuację...fantastycznie. - Powiedziała jakby bardziej do siebie niż do niego. Nie mogła przestać się uśmiechać. Oj trafiło ją to zauroczenie i na pewno będzie płakać i wyć z bólu przez takie przygody, ale na razie miała go w snach do odganiania koszmarów i w realu do nakręcania tych snów. Było...dobrze, no może poza, że musi przeżyć dwie wizyty czarownic w swoim domu. Skombinować łopatę do wykopania zwłok ...i tak, no wykopać zwłoki.
- Wyglądasz lepiej. Podniecająco nawet.- odparł Henry z lekkim uśmiechem. Wodził łakomym wzrokiem po niej.
- Komplemenciarz. - Powiedziała kręcąc głową w niedowierzaniu. - Moja noga wygląda gorzej...i boli gorzej niż wczoraj a ty udajesz, że jest ok. No nic przynajmniej idąc za jedną z waszych rad czeka mnie dzisiaj wizyta lekarki, więc może będzie lepiej.
- Szczery.- skwitował krótko Henry i dodał. - Pomóc ci w czymś?
- Chciałam cię prosić o zniesienie mnie na dół żebym zrobiła śniadanie i kawę, schody stały się moim wrogiem naturalnym od wczoraj. - Susan zaczęła ale pokręciła głową przecząco. - Właściwie to jak wspomniałeś o Jane chyba po prostu zostanę tutaj i rzeczywiście skorzystam z ‘pomocy’ do wizyty Camille jestem uziemiona. - W tym momencie jej brzuch zaburczał mało elegancko Susan zrobiła zażenowaną minę.
- To leż i wypoczywaj. A ja pójdę zatrudnić Jane w kuchni.- zaproponował Henry i ruszył po schodach w dół.
- Pa…Henry poczekaj, masz może jakąś saperkę którą mogłabym pożyczyć?- rzuciła za nim cicho zawstydzona zachowaniem swojego organizmu, ale też przypominając sobie o wizycie na cmentarzu.
- Mhmm… a po co?- zapytał Henry.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - Zapytała szczerze, nie myślała że będzie chciał się mieszać w jej ‘sprawy’. Znaczy może nawet podświadomie trochę chciała i byłoby to bardzo mile widziane, ale nadal jakaś cząstka jej głownie ta należąca do Yoony wołała, żeby nikomu nie ufać.
- Chyba… tak.- stwierdził po naprawdę długiej chwili namysłu Henry.
- Heh, mam nadzieje, że nie będziesz tego żałował...ani ja…- Powiedziała podnosząc się i dając mu znak żeby jej pomógł.
Henry podszedł do dziewczyny i pomógł jej wstać. Ruszyli do tajemnego pokoju, Susan ruchem ręką wcisnęła przycisk w biblioteczka lekko odskoczyła i dała się przesunąć ukazując małe pomieszczenie, w środku na ścianie była już porządnie wyglądające mapa powiązań i konspiracji, która rzucała się na pierwszy rzut oka. Duża torba z pieniędzmi, drugi laptop, komórka i rewolwer wypadały przy ścianie trochę blado, niemniej może i trochę intrygująco.
- Jak pewnie zauważyłeś nie ma zamiaru korzystać z rady Jane i grzecznie oddawać się tamtym dla świętego spokoju. Szukam sposobu by je powstrzymać. Nie mam tego zbyt dużo. Wiem, że ktoś nasłał te wasze stwory na Clarenca, bo one normalnie były i zaatakowały mnie w jego domu kiedy szukałam w nocy wskazówek. Wiem, że rano być może po nocy kiedy zginął koło jego mieszkania była Alice. Wiem że z biblioteki ukradli im jakieś rejestry, nie wiem po co one są. Na początku myślałam, że został zabity za nie, ale jeśli nawet je miał to być może Jassica już je znalazła. Porządnie przetrząsnęła jego mieszkanie. - Susan trochę w skrócie nakreślić sytuację zatrzymując się dłużej na miejscach problematycznych. - To co znalazłam do tej pory wskazuje że kolejną wskazówkę znajdę na cmentarzu przy Jonatanie Hays który żył między 1930 a 1999…. tia więc tak sobie pomyślałam, że łatwiej mi będzie rozkopywać jego grób łopatą. - Skończyła czekała na jego reakcję.
- Clarence zginął.- przypomniał lakonicznie Henry. - Cokolwiek znalazł, nie ocaliło go.
- Bo może nie znalazł wszystkiego w porę. - “Przynajmniej nie stwierdził, że jestem wariatką…” - ..trudno powiedzieć ile szukał zanim się o nim dowiedzieli. Jeśli uda mi się odnaleźć szybko to co on może będę miała więcej czasu na dokończenie tego co zaczął. Część z tych rzeczy nawet nie jest Clarence’a. Patrz te artykuły o zaginionych dziewczętach i morderstwach, to zostało po poprzednim właścicielu. Widzi to? Wiedział, że Jane to Yue Wong. - Pokazała wycięte artykuły z gazet.
- Powinnaś o tym pogadać z Jane.- ocenił Henry.
- Chciałeś wiedzieć to teraz wiesz, a Jane… jej główną radą jest bym uległa … bo będzie łatwiej…- Powiedziała trochę zawiedziona Susan, nie umiała pojąć jak Hong może żyć z tym, że stała się niewolnicą na własne życzenie.
- Cóż…- wzruszył ramionami Henry i położył dłoń na ramieniu Susan. - To jej wybór. Jej decyzje. Ty zrobisz co sama zechcesz.
- Po prostu boje się., że jeśli powiem jej za dużo….to stwierdzi, że nie mam racji mi przeszkodzi, bo będzie się bała Ich. I tego co mogą zrobić. - Woods wskazała głową na zdjęcia wiedźm powieszone pod kartką z napisem ‘żelazne bransoletki’. Odruchowo dotknęła swoją dłonią tej położonej przed chwilą na ramieniu, było w tym geście wiele komfortu. - Kiedy miałam pierwsze spotkanie z Rose...skróćmy do tego, że przyleciałam tutaj bo to było jedyne miejsce gdzie poczułam się w miarę bezpiecznie. Ukryta i uzbrojona. - Wskazała na rewolwer. - Jane mnie znalazła...zabrała mi broń mówiąc, że i tak mi się nie przyda. Czułam się jakby specjalnie mnie chciała mnie osłabić...tiaa pewnie myślisz że mówię głupoty w końcu to twoja partnerka więc oczywiste że jej ufasz…- Susan wiedziała że chyba była trochę zbyt szczera ale słowa porostu się z niej wylały, jedyne ostatnie wspomnienie o partnerstwie między Henry’m, a Jane ją zahamowało w tym słowotoku.
- Pewnie nie chciała byś użyła rewolweru na sobie. Wiesz… popełniła samobójstwo.- ocenił Henry i zmrużył oczy przyglądając się podejrzliwie Susan. Po czym uśmiechnął się dodając. - Chcesz o to spytać, prawda?
- … Kim naprawdę jesteś i co robisz w tym cholernym mieście...no kołacze mi się to po głowie od jakiegoś czasu..ale wiesz jedna zagadka po kolei. - Wskazała na jej sieć konspiracji na ścianie zręcznie unikając tematu ‘partnerstwa’ jej,...no teraz już współ konspiratorów. - Najpierw albo znajdę coś żeby się przed nimi bronić albo się ich pozbyć. Ty jesteś zagadką drugiej kategorii ...kurde trochę źle to zabrzmiało.
- Jestem nudną zagadką. Lubię mieszkać w lesie, bo… lubię. No i nie lubię miast.- odparł mężczyzna wzruszając ramionami.
- Nie no jasne zepsuj mi spoilerami całą późniejszą zabawę już teraz. - powiedział trochę urażona Susan. Rozmowa zaczynała przybierać dosyć lekki charakter, no i wynikało z niej że Susan ma zamiar przeżyć i się zająć ‘Zagadką Henry’ i przynajmniej teraz nie w głowie jej strzelanie sobie w twarz. Choć dla Yoony była to ostateczność taka kiedy już nie będzie miała innego wyjścia i wszystkie pomysły zawiodą.
- Unikniesz rozczarowania.- stwierdził w odpowiedzi mężczyzna rozglądając się.- Ten pokój też chcesz odnawiać?
- Nie wiem jak, i może to głupie ...ale podoba mi się jego paranoiczny wydźwięk, pasuje do tego co robi ze mną to miasto. - Przyznała się mu opierając mocniej o framugę, cholerne kolano znowu dało o sobie znać.
- Ok… a klucz dorabiamy do tych drzwi?- zastanowił się Henry drapiąc po czuprynie.
- Dla…? - Dopytała się Susan niekoniecznie zgadując jego intencje z tym pytaniem.
- Nie wiem. Dla ciebie? Kogoś z twojej rodziny? No… klucz do drzwi. I zamek. Bo te ukryte drzwiczki nie mają zamka. Kiepski projekt, jak dla mnie.- ocenił Henry.
Susan spojrzała na niego zdziwienie, zaskoczenie po czym radość przelały się przez jej twarz a następnie wybuchnęła śmiechem. Dawno się nie śmiała, ale jego tok myślenia był tak oddalony od pokrętnych zakamarków jej umysłu, że sama siebie rozbawiła. Uspokoiła się i zaczęła kuśtykać w stronę leżanki. - No teraz jak tak to ująłeś to muszę stwierdzić, że rzeczywiście kiepski projekt. Nie dość że łatwo otworzyć to jeszcze ilość brakującego miejsca od razu rzuca się w oczy. Dobra zróbmy to. Zamek na klucz. - Powiedziała przytakując.
- Ok. Dopiszę do zadań. I do rachunku. W twoim przypadku opłacenie naturą też wchodzi w rachubę.- zażartował i ruszył do schodów. - Idę po Jane, przyda nam się coś dobrego na ząb. Chcesz bym przyniósł coś w drodze powrotnej?
- Kawę albo wodę. Dziękuje. - Przytaknęła nadal w dobrym humorze. Mimo obaw, poczuła się lepiej.

***

Camille przybyła o czasie. Wkraczała na piętro pospiesznie i bez wahania weszła do pokoju w którym znajdowała się Susan. Była… ciemnoskóra i profesjonalna... i pachniała konwalią, zmuszającą do szacunku.
- Miło poznać jest doktor Camille Phillips. Szefowa przychodni i miejscowa lekarka. - podała dłoń Susan taksując wzrokiem jej ciało. I uśmiechając się drapieżnie.
- Susan Woods, ta nowa. - Odpowiedziała Azjatka, nagle poczuła się jak w dzieciństwie z jej guwernantką.
Oczywiście guwernantka nie była tak… seksowna jak Camille. I nie sprawiała, że Susan mimowolnie zerkała na jej zgrabną pupę pod krótką spódniczką, jak i na równie zgrabne długie nogi. Na szczęście… zapach konwalii nie był intensywny. I bardziej niż pożądanie wzbudzał obecnie posłuch.
- Więc w czym problem? Noga tak?- Camille rozejrzała się dodając.- Proszę usiąść na biurku.
Woods wykonała posłusznie polecenie. - Tak, dokładniej kolano. - Wydawało jej się, że słowa są zbędne była w piżamie a ciemno fioletowa plama rozlana po mocno spuchniętym kolanie była widoczna nawet dla kogoś z wadą w oczach.
- Fatalnie to wygląda, trzeba by zastrzyki z antybiotykami. Bo chyba wdało się zakażenie. I leki znieczulające. I kule będzie pani musiała sobie kupić. A najlepiej to się wyleżeć w łóżku przez następne parę tygodni.- odparła Camille nachylając się i badając ranę.
“Parę tygodni?! No tyle z cudotwórczyni.” - No jak trzeba to trzeba, choć kiedy Jane i Alice mówiły o pani doktor wydawało mi się, że dostępne są też alternatywy. - Wspomniała o tych zasłuchanych zdaniach o lekarce. Miała nadzieję, że wspominając Alice da lekarce złudne poczucie że wchodzi na terytorium innej wiedźmy.
- Wspominały co? To prawda… jeśli chce pani wydobrzeć bardzo szybko, to są na to metody. Wymagające jednak nieco poświęceń, otwartego umysłu, i żadnych pytań.- o dziwo, gdy Camille to mówiła, gdzieś zapach konwalii się ulotnił. Susan nie czuła go w ogóle. Jak i jakiegokolwiek przymusu.
- Szkoda, - Powiedziała Woods, - o ile umysł mam nawet otwarty na alternatywną medycynę to lubię wiedzieć w co się pakuje ile przyjdzie mi za to zapłacić później. - Powiedziała czując, że Jane jak zwykle nie powiedziała jej wszystkiego o tej “aromaterapii” i mogło się tam kryć no oprócz pełnego uzdrowienia coś co chciały od niej Rose czy Alice. Na to nie zamierzała się zgodzić. Trudno najwyżej przyjdzie jej się czołgać na ten cholerny cmentarz.
- No to sprawdzę tę otwartość umysłu. Rozbierzemy się do naga. Majtki możesz zatrzymać. Rozbierzemy. Pomaluję nas, rozpalę kadzidła. Ty się położysz na biurku, plecami ja na tobie i odprawię… ceremonię uzdrawiania. To stary hinduski rytuał. Pic na wodę jeśli chodzi samo znaczenie gestów, ale działa na podświadomość umysłu, aktywując leczenie. I znacząco przyspiesza gojenie. Znacząco.- wyjaśniła Camille i przyglądając się twarzy Woods dodała.- Ten rytuał to zaśpiew i gibanie się nad tobą.
- O ile nie narusza on mojej strefy intymnej to się zgadzam. - Zanim zaczęła się rozbierać poczekała na potwierdzenie o tym nie naruszaniu strefy intymnej.
- Bardziej narusza moją… bo ja będę goła.- zaśmiała się Camille wodząc wzrokiem po Susan i dodała. - Pospieszmy się. Nie mam wiele czasu na tą wizytę. Jeśli się pani zgadza, to proszę się zabrać za rozbieranie, a potem plecami na biurko. Może się trochę poobcieramy przy ceremonii, ale to już nie wina moja, tylko wąskiego mebla. Majtki będą na pani tyłku, więc… chyba problemu nie ma?
“Podstęp jak nic.” Myślała zdejmując piżamę i szlafrok oraz kopiąc się mentalnie. Niestety potrzebowała działać szybko. Musi być gotowa by ruszyć na cmentarz. Zostając w szortach od piżamy położyła się na biurku żałując że jednak Henry nie skończył z sypialnią wcześniej. Położyła dłonie na krawędziach mebla, wiedziała że nie umie do końca kierować swoimi odruchami i wolała wbić dłonie w drewno niż pozwolić by wałęsały się nieświadomie gdzie popadnie. Zamknęła też oczy nie chciała patrzeć.
- Oczy mają być otwarte. Podczas rytuału w każdym razie.- zarządziła Camille, a jej palce zaczęły wodzić po ciele Susan, roznosząc zimną ciecz. Zapewne farbę. Czyniła to z pietyzmem, ale pospiesznie.
“Przynajmniej wiem, że jej się spieszy. ” Pocieszenie że Camille nie będzie marnować czasu i być może zrobi to co co do niej należało… jako lekarza. Woods otworzyła oczy, ale nie patrzyła na lekarkę, bała się.
Pomieszczenie wypełniały jakieś opary o mocnym gryzącym roślinnym zapachu. Pochodziły one z czarek z tlącym się kadzidłem stojących w każdym z rogów pokoju. Pomalowana niebieskim barwnikiem na ciele Camille przypominała szamankę z jakiejś dżungli. Pracowała pospiesznie i nucąc coś pod nosem.
- No dobra… teraz na ciele wlezę i zacznie się główna część rytuału. Pod żadnym pozorem nie odwracaj ode mnie wzroku. Nie wolno ci się też ruszyć i odzywać, zrozumiano?- rzekła stanowczym tonem głosu.
Susan przytaknęła nie odzywając się, w sumie nie wiedziała od kiedy zakaz mówienia obowiązuje, ale wolała nie psuć efektu leczenia. Obserwowała Camille zgodnie z poleceniami i właściwie trochę z ciekawości. Nadal uważała, że to pewien podstęp ale miała przynajmniej świadomość, że Henry jest w pokoju obok. I może, a przynajmniej miała taką nadzieję, że będzie interweniować jeśli by coś niepokojącego zaczęło się dziać.
Oczywiście był z tym mały problem, o którym Susan wolała nie myśleć. Mianowicie taki, że Henry też nie był odporny na ich wpływ. I zamiast pomóc, mógł… dołączyć do zabawy.
Na razie lekarka wdrapała się na brzuch Susan i ocierając łonem o jej ciało, zaczęła się wić niczym tancerka brzucha. No ale z nim przynajmniej byłoby raźniej, w końcu śniła o nim i uprawiała seks z własnej woli, a przynajmniej zaczęła co więcej zamierzała kontynuować ten precedens.
Na razie własne ciało Susan ulegało odprężeniu i lekkiemu podnieceniu… choć jego celem nie była akurat sama lekarka. Atmosfera gęstniała, opary z kadzideł stawały się wręcz lawendowo-szarą mgiełką przysłaniającą nieco ocierającą się o nią w zmysłowych wygibasach Camille. Susan traciła poczucie rzeczywistości. Czy na pewno była w gabinecie? Czy na pewno to Camille ocierała się o nią? Noga jeszcze bolała, ale to był pulsujący słaby impuls.
Było teraz tak nieziemsko niesamowicie.
Jej dłonie kurczowo nadal trzymały się stołu, choć nie ściskała ich w zdenerwowaniu jak poprzednio, właściwie to całą siłę przeznaczyła, by pilnować się zasad ustanowionych przez Camille. Lekarka była właściwie postacią za lawendowo-szarą mgiełką, która niczym woal otaczała jej sylwetkę nadając jej nieludzkiej gibkości. Nachyliła się nagle i… nic. Choć twarz Camille była czarna, jej oczy bardziej kocie niż ludzkie… uszy wilcze a usta wypełnione przypominającymi szable kłami, to umysł Susan po prostu nie potrafił się przerazić. A zrelaksowane ciało zdołało tylko wymusić uśmiech na jej twarzy. Gdy nieludzkie nieruchomo wpatrywały się w twarz Susan uszkodzone kolano robiło się ciepłe, wręcz gorące… ale Azjatka nie czuła większego dyskomfortu.
“Niczym jakiś pożeracz chorób…” Przemknęło jej leniwie w głowie, kiedy tak leżała na blacie stołu otumaniona. “To na pewno prawdziwe? Wydaje się prawdziwe.’
Potworzyca… lekarka… czymkolwiek to było, odsunęło się od leżącej Woods. Znowu się stała cieniem, między oparami… wężowym, hipnotyzującym… usypiającym. Susan walczyła dzielnie, ale w końcu przegrała. Jej powieki się zamknęły. Zapadła w sen.
Obudził ją prztyczek w nos. Lekarka, już ubrana spoglądała na nią z góry.
- Takk? - Powiedziała zaspana nadal nie do końca łapiąc kontakt z rzeczywistością.
- Noga. Poruszaj nią. Boli?- zapytała wprost. Susan półprzytomnie nadal poruszyła złą nogą potem przypomniała sobie która i zgięła ją w kolanie. Nic. żadnego bólu napięcia czy skurczu, spojrzała i wyprostowała ja do gory. Siciec i opuchlizna też zeszły. - Wow. - Było jedyne co Woods w pierwszym momencie mogła odpowiedzieć. - Znaczy, wszystko w porządku nic nie boli...to niesamowite. Dziękuje. - Podziękowała i zaczęła powoli się podnosić najpierw do pozycji siedzącej potem zeszła z biórka.
- Nie ma sprawy. To mój zawód. Co do rachunku. Jesteś tu nowa, więc… powiedzmy, że w ramach powitania, ta wizyta była za darmo. Niemniej postaraj się nie wymuszać na mnie częstych takich akcji.- stwierdziła kobieta zerkając na zegarek na nadgarstku.- Dobrze?
- Oczywiście. Przepraszam nie wiedziałam, że to nie jest dla wszystkich. Najwidoczniej muszę jeszcze popoznawać zasady działania miasta. - Susan okazała skruchę i wdzięczność Camilla była chyba pierwsza wiedźmą do której kobieta nie czuła odrazy czy niechęci. Owszem miała kij w dupie i się wywyższała, ale była lekarzem. A to u nich to cecha zawodowa.
- Tak. Musisz.- odparła kobieta i skierowała się do wyjścia z gabinetu, zabierając po drodze torbę.- To do widzenia.
- Do widzenia. - Pożegnała się z Camille ale nie odprowadziła jej do drzwi tylko zebrała swoje ciuchy i skierowała się do łazienki zmyć z siebie te wszystkie wzory.
Po drodze natykając się na Henry’ego i jego pożądliwe spojrzenie. W milczeniu podążył za nią… do łazienki.
- Zgubiłeś coś? - zapytała rozbawiona, zerkając się przez ramię kiedy przekraczała próg pomieszczenia. Ubrania położyła na krzesełku koło wanny i zaczęła ostrożnie zdejmować spodenki od piżamy uważając żeby ich nie ubrudzić farbą.
- Tak.- usłyszała w odpowiedzi i znów zerkając przez ramię zobaczyła jak Henry się rozbiera, nie spuszczając z niej wzroku.
- Ciekawe co…- odpowiedział nadal rozbawiona, może to był haj po oparach, albo euforia spowodowana brakiem bólu w nodze. Jakiekolwiek plany związane ze cmentarzem czy kolejnymi badaniami zeszły na dalszy plan. Nie czekała na na mężczyznę. Po prostu poszła pod prysznic i włączył wodę zostawiając otwartą kabinę.
Wiedziała co się stanie i miała rację. Nagi mężczyzna wszedł za nią do środka. Kabina została zamknięta. Stanął za nią... jego usta błądziły po szyi, dłoń chwyciła za pierś, a palce drugiej muskały czule jej łono. Przytulony do niej kochanek był coraz bardziej pobudzona, co czuła ocierając się o niego pośladkami.
Jej dłonie który dotychczas zmywały z siebie farbę powędrowały w górę sunąć po jej ciele a potem po jego. W sumie to głównie szyi by na końcu wtopić swe palce w jego mokre już włosy. Zdrowa noga dawała im tyle możliwości, że Yoona która całkowicie nie protestowała, nasunęła myśl, że wydłuży im to poszukiwania odpowiedzi.
Ich pieszczoty trwały chwile, ciepła woda lała się po ich nagich ciałach. W końcu Susan odwróciła się przodem do Henry’ego i przyciągając jego twarz do swojej zaczęła żarliwie całować. Sny i rzeczywistość zlewały się w jedność. Ostatnie dni sprawiły że była niczym umierający z pragnienia człowiek. Henry był silny, chwycił za jej uda, uniósł jej ciało, posiadł… silnym ruchem. Poczuła jego twardą obecność, jak go otula opadając. Poczuła jego gorące pocałunki na swojej skórze… Poczuła pragnienie… jego wobec siebie, swoje wobec niego.
Jej nogi objęły jego biodra pazernie, między pocałunkami poczuła zimne kafelki łazienkowej ściany dotykające jej pleców. Przerwała pocałunek i tak będzie to niewygodne w tym tańcu który zaraz zaczną. Zamiast tego wpiła się zębami w jego szyje, na tyle mocno by poczuł jak bardzo go chce. Wprawdzie mogła coś powiedzieć, ale nie znajdowała żadnych słów pasujących do tej sytuacji. To było zwierzęce, dzikie. Przyciśnięta do ściany, zawieszona na kochanku, była naczyniem przyjmującym go w siebie. Mocne silne ruchy bioder, ocierające się o siebie, coraz bardziej rozgrzane ciała. Henry całował ją zachłannie, podbijał stanowczo i doszedł do szczytu z głośnym jękiem. Wraz z nią, wijącą się pod wpływem fali ekstazy.
- Chcę więcej… ciebie. - zażądał niczym mały chłopiec, nadal trzymając ją przyciśniętą do ściany. Drżącą od niedawnych doznań.
Susan nie odpowiedziała od razu, powoli wychodziła z tego oszałamiającego przeżycia. Całując go już delikatniej, choć nadal z nutą zachłanności.
- Myślisz, że…. uda nam się…. dojść do sypialni? - spytała skubiąc między częściami wypowiedzi płatek jego ucha. Nawet nie przeszkadzało jej czy pokój był skończony czy nie i czy będą po wszystkim ubabrani w syfie i będzie musiała się myć drugi raz.
- Doniosę cię.- ocenił Henry.
- Tylko nas nie zabij …- mruknęła mu w ucho zanim przygryzła je mocniej. Fakt, że nie o to pytała pominęła milczeniem.
Była taka malutka i drobna w jego ramionach. Niósł ją na rękach niczym swoją zdobycz. A ona niemal spodziewała się drugiego Henry’ego na łóżku. Oczywiście nie było żadnego… nie mogło być.
Wylądowała plecami na łóżku. Henry klęknął obok mebla, rozchylił władczo jej nogi i zaczął całować jej uda zachłannie i drapieżnie. Susan nie spuszczała z niego wzroku, tym razem nikt jej nie kazał, po prostu chciała. Potrzebowała widzieć jak ją uwielbia, jak ją chce, jak jej potrzebuje. Z własnej woli, nie napędzani żadnym zapachem czy używką. Kiedy jego usta dotarły do jej kobiecości a język wtargnął do środka sapnęła głośniej w aprobacie. Jej palce wbiły się w folię malarską. A Henry z zachłannością i entuzjazmem wbił się ustami w jej kobiecość. Sięgał głęboko językiem i pieścił wrażliwy obszar jej ciała. Nie był zbyt subtelny i delikatny… ale nie miało to znaczenia. Nadrabiał drapieżnością i energicznością.
Właściwie to głównie kupował sobie czas zanim, znów sam będzie gotowy. W końcu ona mogła być jego zabawką i przez całą noc. Tyle, że pewnie by nie został.
- Weź mnie jak będziesz gotów.- Powiedziała dając mu znać że woli mieć go w środku jak będzie gotowy niż dojść sama bez niego. Też wolała być dzisiaj dzika, jak w labiryncie.
Nie musiała długo czekać. Henry wdrapał się na łóżko, chwycił za jej biodra i posiadł silnym ruchem, a potem kolejnym i kolejnym. Ciało Susan ślizgało się po folii, piersi gwałtownie falowały.
Jej samej jakości to specjalnie nie przeszkadzało miała inne bodźce na które lepiej było zwracać uwagę. Sprawiały, że wiła się pod Henrym niczym zaślepiona ekstazą kurtyzana. Jej jęki i westchnienia tylko nakręcały mężczyznę do dalszych śmielszych poczynań.
Tym razem ona doszła pierwsza, jej paznokcie wbiły się w ramiona mężczyzny zostawiając czerwone ślady. Jej krzyk doskonale słyszalny w całym domu, potem cichsze pomruki kiedy jej ekstaza przedłużała pod wpływem ciągłych ruchów.
Nic dziwnego, że nie posłyszeli kroków na schodach. Jane przyłapała ich na łóżku, nagich i w trakcie zabawy i jej słowa.
- Obiad jest go…- zamarły w ustach. Speszona dodała tylko.- No to… podgrzejecie go sobie.
I zaczęła pospiesznie się wycofywać.
Susan zamarła, po czym sama zebrała się z łóżka. Uciekła czerwona i zawstydzona do łazienki. Cała chęć i podniecenie jakie w niej było ulotniło się. Wyparte przez uczucie zażenowania, do którego doszedł też wstyd. Dodatkowo poszły też Jane musiała zrobić to specjalnie. W końcu przy ich wokalu musiała słyszeć ich już w kuchni.
“Partnerzy biznesowi. Taaa jasne chyba z jego strony ...” pomyślała ze złością i właściwie smutkiem. - Chciałaś komplikacji to masz…- powiedziała wchodząc jeszcze raz prysznic tylko tym razem pod lodowatą wodę. Miała zamiar zmyć farbę przebrać się i iść na cmentarz. I już miała grobowy nastrój.
Wysuszyła się ogarnęła i zeszła na dół zabierając torbę portfel i inne akcesoria. Nie żegnała się z nikim tylko wyszła frontowym wejściem i skierowała się do sklepu Mansona.

***

Na miejscu jak zwykle przywitała się z uśmiechem chociaż słabszym niż zwykle. W końcu nikt nie lubił jak mu się przerywa upojne chwile. Jej zakupy były ‘ogromne’ widać że lodówka zdecydowanie zmieniła jej standard życia. Sery, wędliny, jogurty, owoce i warzywa,...dużo warzyw, picie i alkohol. Ledwo zapakowała się w torby.
- Hej… widzę, że duże zakupy.- rzekł z uśmiechem Phil po sprzedaniu produktów parze przed nią.
- Wczoraj przyszła mi lodówka. Nareszcie mogę zacząć normalnie się żywić tak jak lubię i mieć zawsze coś w lodówce. - Wyjaśniła, - Hej, bo nie wiedziałam kogo spytać. To spotkanie miasta, jutro...szczerze pierwszy raz będę na takim czymś. Nie mam pojęcia co się robi, o czym się słucha na takich spotkaniach.
- A tak… cóż. Zbierają się ludzie w salce, szefostwo przedstawia temat i się obraduje. Jak ktoś chce zgłosić wniosek lub sugestię pod rzucony temat, to podchodzi do mikrofonu. I mówi… potem ewentualnie jest głosowanie. Standard. Obecność nie jest obowiązkowa.- wyjaśnił Phil z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Idziesz czy będziesz pilnował interesu? - Spytała ciekawa, ogólnie wydawało się to ciekawe.
- Pewnie zajrzę. Takie zebrania są zresztą organizowane jak już zamknę interes.- wyjaśnił mężczyzna.- Acz… jeśli zaproponujesz kawę u siebie, to poświęcę jedno zebranie, na spotkanie z tobą.
- Ha, na kawę i tak mogę cię zaprosić, nowy ekspres też mam, ale pytałam bo chciałam zobaczyć jak to wygląda i się zastanawiałam czy będzie tam ktoś kogo znam.
- Z pewnością parę osób rozpoznasz, choćby naszą wiceburmistrz.- przypomniał jej Phil.- Ona też będzie.
- No tak, to logiczne. - Susan powoli pakowała swoje zakupy. - Dorzuć mi torbę w jedną się nie zabiorę.
-Jasne.. nie ma sprawy.- odparł z uśmiechem Phil zabierając się za pakowanie do kolejnej torby.
- Dzięki. Czy u nas albo w pobliskim mieście mamy może kogoś sprzedającego obrazy? - Zapytała a na pytające spojrzenie rozwinęła. - Henry zakończył odnawiać mi sypialnie i zastanawiałam się nad powieszeniem paru obrazów na ścianach, a nie chcę znowu zamawiać w internecie.
- A jaką sztukę lubisz? Te modernistyczne malunki?- zadumał się Phil.
- Taką jaka mi się spodoba, nie mam konkretnego ulubionego gatunku. Po prostu lubie to co do mnie przemawia. - Odpowiedziała podając sprzedawcy odpowiednią kwotę. - Myślałam nad ptakami drapieżnymi do sypialni, ale koniec końców nie nastawiam się na coś konkretnego.
- Alice powinnaś więc pytać. Zajmuje się też handlem antykami na boku.- zaproponował Phil.
- Dobrze wiedzieć, dzięki za cynk. - Odpowiedziała i zarzuciła torby na siebie. Było tego...sporo. - Pa pa.

***

Powoli wracała do domu, zastanawiając się jak podejść do sprawy cmentarza. Niekoniecznie uśmiechało jej się chodzenie tam po zmroku. Jednak bliskie spotkanie ze śmiercią sprawiło że rzeczywiście wiedziała co jej grozi. No i wieczorem czekała na nią wizyta ...Alice. Dreszcz przeszedł po jej kręgosłupie.
Weszła drzwiami frontowymi i przeszła do kuchni.
Jane i Henry jeszcze w niej siedzieli. Kończyli jedzenie w milczeniu. Henry uśmiechnął się na jej widok, a Jane zapytała z nieśmiałym uśmiechem.
- Widzę, że z nogą już lepiej?
- Tak, miałaś rację co do lekarki i jej hokus pokus - odpowiedziała mijając ich i kierując się do lodówki stawiając ciężkie torby na blat. Powoli jej lodówka zapełniała się w kolorowe i smacznie wyglądające rzeczy. Przy okazji też wino i piwo. Piwo dla Henry’ego i pewnie dla innych nie lubiących kawy.
- Mhmm…- uśmiechnęła się Hong przyglądając się działaniom Susan wraz z Henrym.
- Posprzątam w pokoju to wieczorem będziesz mogła spać na łóżku.- wyjaśnił mężczyzna.
- Dziękuje. - Odwróciła się do nich. - Ja niestety meble zacznę zabezpieczać dopiero jutro, więc jak chcesz możesz przyjechać później. - Właściwie to nie wiedziała kiedy zacznie je zabezpieczać, jeszcze cmentarz i Alice.
- Przyjdę jak zwykle.- stwierdził Henry krótko, a skończywszy posiłek udał się po schodach na górę.
- Ty… też to miałaś, co? - zapytała Jane cicho zerkając w swój talerz.- Te dziwne wizje? Tą potworną twarz?
- Od jakiegoś czasu nie mam koszmarów. - Powiedziała szczerze Susan starając się trzymać na wodzy swoje niezadowolenie z tego, co wcześniej zrobiła Jane. Kontynuowała rozmowę wstawiając kolejne rzeczy do lodówki. - Więc nie jestem pewna o czym mówisz.
- No… to podczas… wiesz… spotkania z lekarką. I jej… leczenia.- wyjaśniła cicho Hong.
- … wiesz ja widziałam bardziej cień i tyle. - Przyznała się Susan, owszem Camilla miała dziwne kształty, ale z drugiej strony cały pokój był we mgle a ona była bardzo zrelaksowana i nie nie kojarzyła doświadczenia z czymś... złym czy strasznym.
- Acha. To chyba dobrze. - odparła niemrawo Jane.- Wpaść zrobić ci kolację?
- Nie, dzięki. Mam pełną lodówkę a kanapek i sałatek się nie gotuje wiec jestem krytam, dodatkowo Alice miała się pojawić wieczorem. Nie wiem czy chcesz to widzieć. - dało się wyczuć nutę odrazy w jej tonie.
- Nie chciałabym tego widzieć. Mogłaby zresztą mnie wciągnąć, lub mną zastąpić ciebie. - odparła cicho Jane i uśmiechnęła się próbując dodać otuchy Susan. - Ale najpewniej się tylko trochę podroczy. Raczej… wiesz… nie zrobi tego co Rose.
-...- Susan zignorowała komentarz i zaczęła wkładać jajka do lodówki. Zostało już mało rzeczy.
- To.. do jutra. Powodzenia.- odparła Jane kończąc posiłek. I dodała wstydliwie.- Gotować lubię, ale zmywać już nie.
- Zostaw, sprzątnę po spacerze. - Susan odprowadziła Hong wzrokiem, aż ta wyszła. Sprzątanie ograniczyła do wstawienia wszystkiego do zlewu. Spojrzała na zegarek i sama też wyszła idąc w stronę kościoła, a dokładniej cmentarza.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 19-03-2019, 16:59   #38
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Cmentarz i szeleni staruszkowie

Trochę to jej zajęło, gdyż wybrała drogę okrężną. Pamiętała o ostrzeżeniach Hong i po tylu wpadkach wywołanych ich zignorowaniem Susan wolała się nie narażać na kłopoty popełniając ten sam błąd.
Cmentarz był stary i deczko zapuszczony. Pierwsze co się rzucało w oczy to brak krzyży. Jakichkolwiek. Owszem, mogło ich nie być na nowszych grobach, ale nawet stare krzyży nie miały.
- Brak krzyży, zapuszczony nieużywany kościół...daje do myślenia. - Powiedziała do siebie na głos. Przyjrzała się czy groby są stawiane chronologicznie do śmierci jeśli tak to szansa, że poszukiwany będzie w jakiejś nowszej części. Jeśli nie to czeka ją dłuuuugi spacer.
Niestety padło na to drugie. I musiała trochę powęszyć pomiędzy nagrobkami. Dzięki temu poznała dość niepokojący fakt. Nikt tu nie dożywał pięćdziesiątki. Nikt oprócz pewnie ludzi z stowarzyszenia.
- Jezu... Jak to jakiś trend to po czterdziestce będę szukała nowego miejsca. - Powiedziała do siebie szukając dalej. Choć jeden aspekt cmentarza był super murki i położenie dawały dobrą przykrywkę jakby chciała przyjść coś kopać nawet w dzień.
- Hej! Co ty tu robisz! Won mi stąd. To teren prywatny! Kobietom wstęp wzbroniony!- takie okrzyki usłyszała za sobą. A także zobaczyła starca z ciężką lagą, zbliżającą się w jej stronę.
Odwróciła się i spojrzała zdziwiona. Przecież Jane powiedziała, że nie ma tutaj starych ludzi. Nie ruszyła się z miejsca tylko czekała aż starszy mężczyzna się zbliży żeby nie musiała się drzeć przez cały cmentarz.
- Won mi stąd przechero.- staruszek wrzeszcząc ruszał wprost na nią.- Wracaj do piekieł i zabierz ze sobą swoje sztuczki!
- Nie jestem ze stowarzyszenia jeśli do tego pijesz staruszku. - Powiedziała spokojnie patrząc mu w oczy, choć powoli czuła że powinna zacząć uciekać.
-Już ja ci dam zabierać moje sery i selery. Krucza istoto z czeluści Valhalli. Oby cię rozerwały wszystkie psy i koty! - mężczyzna był całkiem żwawy jak na swój wiek i chyba nie docierało do niego, to co mówiła.
Starość nie radość, ale młodość nie wieczność...Susan zerwała się do ucieczki między nagrobkami starając się zgubić szurniętego staruszka.
Mężczyzna nie był tak szybki, a ona nie miała rozbitego kolana.
- Wiedźma, suka, kosmitka, pożeraczka…- słyszała za sobą obelgi jak i całkowicie oderwane od rzeczywistości słowa. Udało jej się zgubić dziwaka z lagą, gdy ukryła się za jednym z nagrobków. Gdy ją mijał. Poczuła zapach… odór jak z grobu, odór gnijących zwłok.
Zakryła nos i usta dłonią by stłumić zapach. Kim był ten staruszek? Dlaczego podczas kiedy nie było tu dzieci ani starców on latał sobie po tym cmentarzu. Poczekał aż przejdzie i wyszła z ukrycia. Czekała ją chyba zabawa w kotka i myszkę bo naprawdę chciała znaleźć grób jakiego szukała.
Na razie odszedł, ale mógł wrócić. Wiedziała, że ma mało czasu. Zaczęła szukać szybciej, zwłaszcza, że znaleźć to jedno, ale wykopać to już inne utrudnienie. Co ciekawe musiała dotrzeć do środka cmentarza, gdzie groby ustawiono tak jakby… w okrąg? Zupełnie nie dbając o to, że nie miało to żadnego sensu i niepotrzebnie zabierało miejsce.
“Dlaczego tak? Rany jakie to dziwne!” Susan szła w kółkach między kolejnymi nagrobkami. “No dalej! Gdzie jesteś!?”
Tam trafiła na ów grób. W końcu.
- A tu jesteś harpio! Zmoro! Suko! - usłyszała wrzask starucha z dębową lagą. Niestety on też już ją znalazł.
- Proszę pana, na boga niech się pan opanuje! - Wrzasnęła cofając się powoli.
- Śmierć tobie i twojemu rodzajowi… nie wzywaj bogów… oni słyszą… słyszą i przychodzą. A teraz giń!- wrzeszczał mężczyzna ruszając ku niej. Ciężko było przemówić do rozsądku komuś, kto ten rozsądek najwyraźniej dawno temu zgubił.
Cóż innego pozostało. Ucieczka. Była w tym dobra, uciekaniu. Ruszyła mijając nagrobki.
Po kilkunastu minutach sprintu między grobami wybiegła z cmentarza pozostawiając swego prześladowcę z tyłu. On bowiem cmentarza nie opuścił, zatrzymując się w bramie i obrzucając ją wyzwiskami.
Przynajmniej znalazła miejsce, teraz musi znaleźć sposób na strażnika. Skierowała się do domu, czekała ją jeszcze jedna potyczka. I zastanawiała się czy nie powinna spytać Hong co miało znaczyć tamto wtargnięcie i czy Henry to rzeczywiście tylko partner biznesowy.
 
Obca jest offline  
Stary 19-03-2019, 17:00   #39
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Przesyłka z Biblioteki

Miała trochę czasu nim Alice się pojawi. Miała więc trochę czasu na zaplanowanie tej bitwy. Bądź co bądź jak się przekonała, póki co tylko Rose aktywnie się do niej dobierała (choć przymusiła ją do dobierania się do niej). Z Alice… było inaczej. Co prawda całowały się, ale z inicjatywy samej Susan. Co prawda wywołanej wpływem Alice, ale jednak to nie ona była tu aktywną stroną. Choć mogła być to ta jej gra, one wszystkie zmuszały resztę do robienia rzeczy których nie chcieli. Alice wolałą chyba mącić w głowie zanim do czegoś kogoś przymusi. Susan po prostu musi być silniejsza i sprytniejsza.
Po dojściu do domu przebrała się w najmniej wyzywające ciuchy jakie miała. Przykurzyła się w części sklepowej i pootwierała pudła z rzeczami robiąc rozgardiasz ta, by wyglądało jakby była super fantastycznie zajęta.
Jakież więc było jej rozczarowanie, gdy… Alice się nie zjawiła. Zamiast tego zjawił się mężczyzna w garniturze i okularach ze stertą książek.
- Alice niestety nie mogła przyjść, więc ją zastępuje. Jestem Roger McKinley. Jej pomocnik i prawa ręka.- rzekł wyciągając dłoń ku Susan.
- Susan Woods, miło poznać - Powiedziała podając mu dłoń. - Przepraszam za bałagan ale urządzam się i ...to proces ciągły chwilowo.
- Rozumiem. Nie ma się co przejmować.- odparł z uśmiechem Roger zanosząc książki na ladę.- Widzę, że z nogą już lepiej?
- Tak, dr. Camille jest prawdziwą cudotwórczynią, aż mi wstyd że nie słuchałam jak inni radzili by się do niej zgłosić od razu. - Przyznała potakująco w lekkim zawstydzeniu.- Hej napiszesz się czegoś? Akurat mam pełną lodówkę i nowy ekspres do kawy.
- Moja... - zawahał się Roger zerkając za siebie na drzwi. Po czym uśmiechnął dodając.- Chętnie. Kawa może być.
Susan przygotowała dwie świeże kawy z ekspresu i podała bibliotekarzowi jedną.
- Spojrzałeś na drzwi jakby ktoś na ciebie czekał. - Zwróciła uwagę patrząc na jego reakcję.
- Och… to nic takiego. Nie przejmuj się.- odparł pospiesznie McKinley.- Więc… jak ci się podoba miasto?
- Jest intrygujące. .. to chyba najlepsze określenie jakie w tej chwili mam. - Odpowiedziała popijać czarny trunek. - Hej właśnie, znaleźliście te zagubione książki?
- Książki? A skąd wiesz o książkach? - zapytał nieco nerwowo pomocnik bibliotekarki. Nieco nerwowo i nieco podejrzliwie.
- Alice - Wypowiedziała imię wiedźmy jakby to wszystko miało tłumaczyć, ten mężczyzna mógł uważać się za jej prawą rękę ale było widać, że nie miał zamiaru kwestionować swojej mentorki.
- Alice? Dlaczego? Kiedy? - zastanowił się mężczyzna przyglądając się podejrzliwie Susan. Niemniej nie oczekiwał chyba odpowiedzi od niej, bo szybko dodał.- Tak. Znalazły się. Dramat zażegnany. To była moja wina. Umieściłem je w złym dziale.
- O to dobrze że wszystko się dobrze skończyło. - Powiedziała Susan ignorując wcześniejsze pytania tak jakby jego wypowiedź dawałą furtkę by przejść dalej.
- Właśnie.- odparł z uśmiechem Roger zerkając na Susan.- Więc jesteś entuzjastką historii?
- Wychodzę z założenia, że dobrze jest wiedzieć gdzie zapuszcza się korzenie. - Odparła Azjatka. - Pozwala to zaoszczędzić dużo nieporozumień.
- To prawda. Ale nasze małe miasteczko potrafi być przyjacielskie.- odparł z uśmiechem Roger. Po czym dodał przymrużając prawe oko.- Oczywiście nie radzę przetrzymywać książek. Alice jest przeczulona na tym punkcie.
- Nie martw się. Szybko czytam a jak coś zawsze mogę wpaść do biblioteki i je przedłużyć. - Uśmiechnęła się nie dając się mu zastraszyć czy wybić z równowagi.
- To dobrze.- odparł z uśmiechem Roger.- Szczycimy się całkiem zasobną i ciekawą biblioteką.
- Widziałam. Zaplecze jak i budynek są imponujące.
- Nie mamy w mieście muzeum, więc biblioteka pełni rolę magazynu dla przedmiotów i dokumentów związanych z miastem.- wyjaśnił z dumą mężczyzna.
- Słyszałam, choć szkoda, że nie są wystawione na widok publiczny. Na pewno są to bardzo ciekawe zapiski. - rzuciła niby mimochodem Susan dopijając swoją kawę.
- Raczej nie bardzo. Stare kroniki i tym podobne. Mają swój urok, ale tylko dla miłośników prawa i biurokracji.- odparł z uśmiechem bibliotekarz i pochwalił.- Dobra kawa.
Susan zauważyła jego filiżanka też świeciła pustka. - Dzięki za towarzystwo, rozmowę. Jednak będę wracać do rozpakowywania pudeł, trochę mi jeszcze zostało. Może innym razem będzie okazja żeby to powtórzyć. - Wskazała na cztery otwarte wielkie pudła za nim.
- Jasna sprawa. Ja też zresztą muszę wracać do swoich spraw.- odparł z uśmiechem mężczyzna.- Miłej lektury życzę.
Susan odprowadziła mężczyznę do drzwi a kiedy ten wyszedł została sama z bałaganem którego narobiła by mieć tarczę przeciwko Alice.
- Uuughhh! Nie no ja to mam…- Susan zdecydowanie była zadowolona że nie musiała stawać jeszcze przeciwko Alice, ale całe to przygotowanie wydawało się teraz anty klimatyczne i ciut przesadzone
 

Ostatnio edytowane przez Obca : 19-03-2019 o 17:03.
Obca jest offline  
Stary 19-03-2019, 17:02   #40
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Schowki i sypialnie

Wkroczyła do kuchni i wyciągnęła sobie zestaw “Długa noc na porządkach przede mną.” Pokroiła sery i inne dodatki, wyciągnęła cześć owoców i butelkę wina. Ten dzień sprawił że Susan zachłysnęła się optymizmem.



Kolacjo-nocna-przekąska została postawiona na stole. Wino otworzone a z laptopa poszła jazzowa muzyka. Sama Woods już metodycznie zaczęła wypakowywać rzeczy z pudeł. Segregować je i zanosić w odpowiednie miejsca. Dużo rzeczy były to rzeczy które lądowały w schowku, jak zapasowe żarówki, środki czystości, były też inne jak nowa pościel i dłuuugie kotary do powieszenia w sypialni, miękkie dywaniki do łazienki czy farby do renowacji mebli. Można by odnieść wrażenie że Susan wcale nie mieszka w ‘demonicznym mieście’ z wiedźmami które potrafią zmusić cię do działania wbrew sobie, ale że ma zwykły wieczór w nowym miejscu i cieszy się że wszystko się układa.
Nawet jeśli niezupełnie w sposób taki jak planowała. Przy chowaniu bowiem farb do szafki, poczuła ręce na swoich pośladkach. Silne i stanowcze dłonie wodziły po nich.
- Przyszedłem się pożegnać.- usłyszała głos Henry’ego - i życzyć ci dobrej nocy.
- Będzie długa, mam wewnętrzną potrzebę rozładowania większości pudeł…- odpowiedziała sięgając za siebie i ciągnac go za szyję do jej poziomu. Pewnie to wino i dobry humor się do tego przyczyniły. - … pewnie spróbuje też ogarnąć gabinet, żebyś nie musiał siedzieć bezczynnie jutro rano.
- Na pewno znajdę sobie zajęcie.- mężczyzna bezczelnie przesunął dłońmi po jej nagim brzuchu, gdy zdołał wsunąć ręce pod jej ubranie. Ustami przylgnął do jej ust w pocałunku, a potem w kolejnym.
- Przyszedłem się pożegnać. Może być buziak. A może… cokolwiek na co masz ochotę.- zaproponował.
- Nie wiem czy to na co mam ochotę nie spowoduje, że będziesz wracał po nocy...a tego raczej się tu nie praktykuje. - Przycisnęła się do niego wymuszając kolejny pocałunek.
- Powiedz... a wtedy zadecyduję.- jego dłonie sięgnęły jeszcze wyżej pochwycił piersi uwięzione w staniku. Ścisnęły je drapieżnie i zachłannie ocierając obie półkule o siebie.
- Chyba masz dobre pojęcie co mam na myśli, choć boje się że ktoś mi znowu wejdzie do domu i nam przerwie jak Jane. - Susan przyjmowała jego dotyk i zwracała doznania swoim. - Plus nie chcę cię zatrzymywać na siłę, Jane wspominała że nigdy nie zostajesz w mieście po zmroku.
- To prawda… dlatego przyszedłem się żegnać tak wcześnie.- odparł jej kochanek.- I choć nie policzę, za nadgodziny to mam wrażenie, że ten remont może się przedłużyć.
Po czym dodał.
- Oprzyj się rękami o ścianę.
Susan chciała powiedzieć cokolwiek by mieć ostatnie słowo, ale zdecydowała by jednak przysłowiowo ugryźć się w język. Zamiast tego zrobiła jak prosił, choć nie było jak oprzeć się o ścianę ale no cała komórka była wyłożona solidnie wyglądającymi półkami. Wypięła się do niego w uroczy sposób i czekała aż sam ją rozbierze.
Był tą bestią… wyśnioną i rogatą. Czy tej nocy też ją zabierze w świat szaleństw. Na razie brał ją teraz. Ubranie zostało podwinięte, stanik zdarty w dół, piersi uwolnione. Susan czuła jak rozpina jej spodnie, zdziera z pośladków razem z majtkami. Mało romantyczna sytuacja… ale nie o romantyzm tu chodziło. Chodziło o małe, szybkie, szalone pożegnanie. Zwłaszcza że w zależności co usłyszy później albo jutro od Jane mógł być to ich ostatni raz.
Kilka minut sapania, gdy sam się uwalniała od ubrania, po czym szturm. Jej ciało napięło czując twardy dowód pożądania przeszywający jej zmysły i kobiecość. Henry trzymał mocno jej pupę i równie mocno nacierał spychając ją na półkę której się trzymała.
- Ah! - to wiele innych takich ‘Ah!’ wypełniły schowek, przy każdym jego wejściu. Ciemne pomieszczenie ciasne przypominało jej labirynt ze snów, a jego zachowanie jej “Boga jelenia”. Gdyby odwróciłby się i ujrzała go z rogami na głowie pewnie nie zdziwiłaby się. Nie odwróciła się wsłuchiwała się w ich oddechy i dźwięk uderzających ciał. Skupiła się na swojej przyjemności. Jej ciało poddawało się twardej woli kochanka i jego żądzy. Piersi kołysały energicznie… przez chwilę, bo potem pochylił się ku niej dociskając swoje ciało do jej pleców, chwytając dłońmi za piersi niczym dojrzałe owoce i pieszcząc je.
- Henry….- Jęknęła dociskając się w tył do kochanka. Jakby chciała stać się częścią jego ciała. Jego pieszczoty, jego szorstkość, naprawdę go lubiła. Kiedy sobie pójdzie zacznie znowu wątpić w co się wpakowali jak i w to czy zaraz się nie okażę, że będą musieli przestać. To będzie później, teraz, teraz chłonęła to w pełni, wszystko co jej oferował przyjmowała z głośnym uwielbieniem. Drżała… rozkosz nadchodziła kolejnymi falami. On był blisko, ona też… coraz bliżej. Oddech robił się ciężki, ciało drżało… więcej, więcej, więcej!
Jęknęła drżąc… przez chwilę czuła zapach hiacyntu. Przez moment. Ale chyba musiało jej się wydawać. Jeszcze odrobinkę. Doszła z krzykiem rozkoszy. I jej kochanek też.
Uspokajali się chwile nie mówiąc nic, po prostu dwoje ludzi, półnagich przytulonych w ciemnym schowku po dzikim seksie.
- Przepraszam, ale pewnie po psuje nastrój….. - Zrobiła dłuższą przerwę nie wiedząc jak to ubrać w słowa ale w końcu tylko pokręciła przecząco głową i dokończyła. -...nie, jednak to nie ważne zapomnij że cokolwiek mówiłam.
- Co?- spytał wprost mężczyzna puszczając jej piersi.
- Nic, nieważne. - Powtórzyła poprawiając stanik tym samym zaczynając się ogarniać.
- Przyjdę rano. Ciekaw czym mnie skusisz.- odparła zadziornie mężczyzna poprawiając swoje ubranie.
- Muszę cię jeszcze specjalnie kusić? - Zaśmiała się poprawiając spodnie. - Co ty w ogóle we mnie widzisz?
- Na razie nie za wiele. Za dużo ubrań masz na sobie. Za dużo zakrywają.- odparł całkowicie poważnym tonem Henry.- Jak jest ich mniej… to są całkiem przyjemne widoki. Masz też wiele innych zalet. Ale ich nie dostrzeże się wzrokiem.
- Komplemenciarz…- Pokręciła głową w niedowierzaniu. - Pewnie będę pracować z tym do późna, jak jutro przyjdziesz. Po prostu … się rozgość. - Wyszła z powrotem do kuchni, wzięła solidny łyk czerwonego wina i parę kawałków pleśniowego sera i winogron.
- Jak tak dalej pójdzie. W tydzień nie skończę. Nie przeszkadza ci to?- zapytał Henry kierując się do wyjścia.
- Czas wykonania, nie. Fakt, że po nie będziesz miał powodu tu przychodzić, tak. - Nie to, że mu chciała wypominać, jego zachowanie dawało jej odczuć że jest tylko premią do zapłaty. Wiedziała że to wszystko skomplikuje, nie wiedziała, będzie to tak szybko.
- Może będę cię odwiedzał jak nadarzy się okazja. Zerkał jak ci się żyje. - odparł Henry żegnając się.- Ale jeśli nie będę miał tu roboty, to muszę wrócić do swoich obowiązków. Czynsz się sam nie opłaci.
- Jasne. - Powiedziała zgaszona Susan i wróciła do rozpakowywania rzeczy. “Czego się spodziewałaś...głupia...” Kolejne rzeczy znikały z opakowań. Butelka wina i deska serów i wędlin też stawała się bardziej pusta. Druga butelka wina została otwarta już do pustej deski. Nie patrzyła na zegarek ale noc nadeszła i trwała już od dobrego czasu zanim skończyła. Łazienka, sypialnia, kuchnia, składzik...wszystko co można było zrobiła. Chodzenie po drabinie by powiesić nowe kotary było wprawdzie nie mądre bo Henry mógł ją zastać ze złamanym karkiem następnego dnia. Na szczęście głupcy mają szczęście i nic takiego się nie stało. Choć drabiny nie wyniosła tylko postanowiła zrobić to kolejnego dnia. A właściwie tego dnia ale jak się obudzi. Ciało było zmęczone, ledwie wczłapała się na piętro, ledwo padła na łóżko.. zasnęła od razu.
 
Obca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172