Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2019, 01:50   #70
Amduat
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=EXTDoVANaVA[/MEDIA]
Krew, ciemność, strzały i krzyki. Błyski świateł, skrzek potworów, zapach środków odkażających i strachu. Odgłosy walki, przeplatające się z jękami rannych i cichym płaczem dzieci. Dookoła panował chaos, nikt nie dawał pewności że zamknięci w domu ludzie dożyją świtu. Vesna próbowała zachować zimną krew, skupiając uwagę i siły na czymś, co mogła zmienić. Dołączyła do medyków, nie patrząc na kogo zużywa zapasy - członków karawany, miejscowych czy policjantów. Grunt, że pomagała. Dokładała własną cegiełkę do wydarzeń, bo przecież wzięcie broni i aktywna obrona odpadały, jeśli nie umiało się walczyć. Od walki panna Holden zawsze miała kogoś: ojca, ochroniarzy, kumpli… Alexa.

Przy zdrowych zmysłach trzymało ją to, że wśród poranionych ludzi go nie ma. Czyli walczył, nikt go nie skrzywdził… na razie.
- Potrzebujemy więcej światła - powiedziała do dziewczyny kręcącej się obok, do pomocy. Westchnęła, na moment odrywając się od zszywania czyjejś rozprutej pazurami nogi. Spojrzała na plecy pomocnicy, chyba miejscowej - Co to za stwory?

- Dzikuny. Takie stwory z dżungli. Przychodzą nocą. Zwykle powstrzymujemy je na ogrodzeniu. Jak się który przedrze to spuszczamy psy. Ale jakiś kretyn od was rozjebał bramę i drzwi w drobny mak. Światła nie ma. Znaczy jest ale w piwnicy. Zejść tam teraz to samobójstwo.
- dziewczyna mówiła wolno gdy oczyszczała rozprutą ranę nogi. Jakiś nastolatek w połowie wieku między dziecięctwem a dorosłością próbował uspokoić pacjenta mówiąc, że będzie dobrze i dziewczyny się nim zajmą. Dziewczyny zaś stały nad rozprutą nogą szarpiącego się z bólu faceta. We dwie stanowiły całkiem udany duet.
Ta miejscowa zostawiała jej zszywanie ran i wyjmowanie różnych odłamków tkwiących w ranach. Sama zaś robiła etap przed czyli przemywała ranę a potem pracowała sączkiem aby ułatwić jej prace i na koniec obwiązywała ranę podczas gdy na Vesne spadała odwrotna rola czyli rozcinanie nogawek i innych ubrań aby dostać się do rany.

Panna Holden uprzejmie zmilczała który konkretnie kretyn rozwalił ogrodzenie, po co psuć i tak zepsuty nastrój, szukając powodów do kłótni gdy powinni pracować dla dobra wszystkich?
- Jestem Vesna, powiedziałabym że miło mi cię poznać - popatrzyła na zakrwawioną rękę i tylko westchnęła, cofając ją do rannego - Szczerze mówiąc gdyby nie czynniki zewnętrze byłoby naprawdę miło. Nieźle sobie radzisz, kto cię uczył? - zerknęła na towarzyszkę, potem na rannego faceta i westchnęła ciężko, przerywając pracę. Z torby wyjęła strzykawkę pełną białawej cieczy.
- Morfina - pokazała mężczyźnie co ma - Podam ci ją, przestanie boleć i pozwoli cię porządnie zszyć, bo na razie za mocno się trzęsiesz. Jak ci na imię? - zagaiła też rannego, przygotowując się do zrobienia zastrzyku.

- Lonnie. - facet wpatrywał się w strzykawkę jak w świętego Graala. Ale twarz nadal miał ściągniętą bólem.

- Lonnie Williams. A ja jestem Lee. - odezwała się partnerka Vesny w tym krwawym zajęciu. - To naprawdę morfina? - dziewczyna również była pod wrażeniem możliwości nieznajomej pod względem zasobności ekwipunku leczącego.

Z zastrzykiem morfiny wszystko stało się prostsze. Faceta szybko zmogło a dzięki temu na jego zwiotczałym ciele zabieg przeprowadzało się o wiele łatwiej.
- Ja sobie nieźle radzę? To co powiedzieć o tobie? Jak tak szybko i sprawnie nie fastryguje. Tak czasem pomagam przy takich okazjach. - Lee skomentowała także poziom umiejętności nowej znajomej. Musiała uznać jej wyższość w tej materii bo sama zostawiła jej technicznie najtrudniejszą robotę czyli właśnie zakładanie szwów.

- Miałam dobrych nauczycieli - uśmiechnęła się do niej wesoło, darując większość szczegółów skąd i gdzie pobierała naukę. Zaśmiała się cicho, pochylając się do towarzyszki - Jestem lekarzem, tylko nie mów nikomu, dobrze? Zaraz się zlecą z rwami kulszowymi, atakami podagry i będą chcieli żeby im wyciskać pryszcze z pleców. - Mówiła spokojnym głosem, sprawnie szyjąc, tnąc i składając nogę rannego, który w końcu zaznał spokoju od bólu. I to nie wiecznego - Długo tu mieszkasz?

- Od urodzenia. -
Lee rozbawił trochę humor nowej bo się roześmiała cicho. Sprawnie przemywała ranę sączkiem więc gdy krew nie zalewała rany pracowało się znacznie łatwiej. Atmosfera cię trochę ociepliła o ile można było tak powiedzieć przy takich zajęciach.
- To chyba ostatni. Oby. Dobrze, muszę zajarać. Jarasz? - zapytała zerkając w stronę drzwi na korytarz. Ale na razie nikogo nie przyniesiono nowego. Miało to sens, pewnie odkąd uszczelniono kordon to kogo się dało to zniesiono tutaj a jak się nie dało… no to można było im tylko współczuć i trzymać kciuki.

- Jestem z Det, nie palę tylko jak śpię - technik potwierdziła, szerokim uśmiechem celując w towarzyszkę. Wytarła dłonie w kawałek szmaty, ścisnęła usta w wąską kreskę, a wzrok jej uciekał gdzieś w bok - Jaram, wypaliłabym teraz całą ramę. Chcę tylko zobaczyć czy mojemu chłopakowi nic nie jest. Strzela tam, do tych bestii. Muszę sprawdzić czy nic mu nie jest.

- Chyba przestali.
- Lee też rzuciła spojrzenie w głąb raczej mrocznego niż jasnego szkolnego korytarza. Coś było słychać. Jakieś głosy i odgłosy. Słychać było powarkiwania i odgłosy stworów. Jak coś się rozwala czy upada. Ale nie strzały ani krzyki. Raczej jakby ktoś za ścianami coś szabrował czy robił kipisz. Ale strzałów nie było słychać.

- Z Det? To chyba nie z okolicy. Nie kojarzę gdzie to. - dziewczyna potrząsnęła głową i wyjęła paczkę fajek. - Nie bój się, jak widziałaś go w środku to nic mu nie jest. Musiałyby się przedrzeć aby kogoś dorwać w środku a to już byłoby słychać. I pewnie przynieśli by go tutaj. - dodała zanim przerwała na chwilę aby odpalić byle jak skręconego skręta. Wyciągnęła paczkę w stronę Vesny aby ją poczęstować ręcznie robionymi skrętami.
- No ale jak chcesz to idź. I dzięki za pomoc. I morfinę. Sprawdź świetlicę to na końcu korytarza. Jak go tam nie ma to pewnie ktoś powinien coś wiedzieć. - dziewczyna wskazała odpalonym fajkiem dwuskrzydłowe drzwi za którymi pewnie dalej ciągnął się szkolny korytarz. Ale teraz stało tam dwie postacie i pilnowały tych zasuniętych drzwi. W półmroku nie widziała dokładnie ale jeden miał jako broń jakąś ciężką lagę a drugi siekierę.

- Det… Detroit. Miasto Szaleńców. Stolica Motoryzacji. To na północy, tam gdzie Wielkie Jeziora. Mamy Ligę, Wyścigi, Cylinder, Mechstone, Ambasadora, najlepsze fury, najlepsze dragi i pączki. Najlepsze miejsce na świecie - jako rodowita mieszkanka miasta Vesna postanowiła zacząć od tego, potem westchnęła i kiwnięciem głowy podziękowała za papierosa. Odpaliła go bardziej niż chętnie, zaciągając się od razu pełną piersią. Nie było to zioło, ale nie należało wymagać cudów, lecz dziękować za to co jest.
- Nie ma sprawy, to normalne. Razem w tym tkwimy, musimy sobie pomagać. Sprawdzę gdzie mój chłopak się opieprza gdy inni pracują i wrócę - machnęła nonszalancko papierosem żeby pokazać że nie ma za co dziękować. Potem zamknęła oczy, kalkulując w głowie aż powoli ze świstem wypuściła powietrze i zaczęła działać.

- Penicylina… daj po jednej tabletce tym których bestie cięły głęboko. Pomoże z gojeniem, unikną gorączki i infekcji - z torby wyjęła blister tabletek i wcisnęła je Lee w ręce. To samo zrobiła z drugą strzykawką. I trzecią - Ta biała to morfina, na najcięższy przypadek… gdyby, no wiesz. A tutaj masz adrenalinę, jeśli komuś stanie serce. Wiesz jak tego użyć? - popatrzyła na dziewczynę uważnie.

- Słyszałam. Trzeba wbić w serce. Ale nigdy nie używałam czegoś takiego. - szatynka o niebieskich oczach popatrzyła lekko przygryzając wargę. W końcu wsadziła w nie skręta i przyjrzała się medycznym podarkom uważniej. Vesna zaś odczuła, że te jej skręty są strasznie mocne! Aż szło się zakrztusić jak nie było się przyzwyczajonym. Ale z drugiej strony miały też jakiś dziwny, ziołowy aromat z jakim spotykała się po raz pierwszy.
- Dzięki. Na pewno się przyda. - powiedziała chowając blistry i strzykawkę do kieszeni. - A te Detroit to chyba gdzieś daleko co? Nie słyszałam o nim. - przyznała dziewczyna nieco niepewnie zaciągając się kolejnym machem jakby gardło jej przy tym w ogóle nie gryzło.

Wyglądało że panna Holden trafiła na kompletne zadupie. Jako można było nie znać Det?! Każdy normalny, chociaż trochę obyty ze światem człowiek musiał o nim słyszeć! A tutaj kompletna niewiedza, bo nie ignorancja. O tą nie posądzała Lee.
- Daleko… zimą pada u nas śnieg. Czasami robią się zaspy po pas - kaszlnęła, podnosząc skręta - Co w tym jest? Nie smakuje jak marycha.

- Śnieg. Słyszałam o tym. Taki jak pierze tylko zimny i się roztapia w ręku.
- Lee pokiwała głową zamyślona o tym widocznie nieznanym jej zjawisku atmosferycznym. Otrząsnęła się gdy nowa zapytała ją o skręta. - Zioła. Odstraszają komary. - odpowiedziała przyglądając się własnemu skrętowi i zaciągając się swoim ponownie.

- Jak będziesz chciała to możemy skoczyć zimą na północ. Z Alexem i tak długo nie umiemy wysiedzieć w jednym miejscu. Co szkodzi ustawić się na zimowy rajd? - technik wzruszyła ramionami, uśmiechając się do tego wesoło jakby to był żaden problem - Teraz nie ma sensu, bo tam ciepło. Nie tak jak tutaj, ale też lato, więc zero śniegu. Musielibyśmy udać się wysoko w góry… za daleko i za dużo zachodu. Da się poczekać. Grudzień, styczeń… tak. Wtedy na pewno jest tam śnieg. - zamyśliła się, zaciągając drapiącym fajkiem. Spojrzenie zrobiło się jej nieprzytomne, gdy tak patrzyła gdzieś w dal i przez ściany - Pierwszy śnieg zawsze jest magiczny. Pierwszy w roku… najczęściej przychodzi nocą, kiedy wszyscy śpią. Pada inaczej niż deszcz, cicho. Tak cicho, że nie słyszysz niczego, za to rano budzisz się, a świat już jest biały. Jeśli masz szczęście uda ci się trafić na ten moment. Idziesz nocą, wokoło jest tak cicho że słyszysz jak wali ci serce, a w świetle latarki lub reflektorów widać drogę… i padające płatki. Osiadają na wszystkim: ciuchach, włosach, drzewach, brykach, betonie. Zmieniają się w wodę jeśli dotkną twojej skóry… i są ich miliardy. Każdy płatek śniegu to małe arcydzieło. Unikalne, niepowtarzalne. Nie ma i nigdy nie było dwóch identycznych płatków śniegu. Zawsze coś je różni, drobny detal… - westchnęła i zakasłała. To wróciło ją na korytarz.
- Pójdę poszukać Alexa -Kiwnęła Lee głową i ruszyła przed siebie. Tam gdzie drzwi świetlicy.

- To trochę jak kwiaty chyba. U nas tak jest jak jest czas kwitnienia. Wtedy wychodzisz rano a tam wszystko przykryte pyłkiem i płatkami. Tylko nie na biało. - wydawało się, że Lee też uległa magii opowieści Vesny gdy próbowała sobie wyobrazić coś czego nigdy nie widziała. Szatynka pokiwała głową łagodnie się uśmiechając i do wspomnień o jakich opowiadała nowa znajoma i do własnych jakie przeżyła tutaj na miejscu.

Pożegnała się krótkim, wesołym machnięciem odprowadzając Vesnę spojrzeniem. Ta dość szybko pokonała kawałek korytarza do drzwi i tam musiała się zatrzymać, żeby dwaj strażnicy zdjęli blokady z drzwi i wypuścili ją na drugą stronę. Po drugiej stronie był taki sam mroczny korytarz jak ten przed drzwiami ale różne odgłosy i głosy było słychać wyraźniej. Na końcu korytarza widziała kilka sylwetek i drzwi które musiały być otwarte bo z wnętrza dobiegała ciepła aura światła świec i lamp. Gdy tam doszła znalazła się chyba w tej świetlicy o jakiej mówiła Lee. Chociaż wyglądała jak kolejna dawna klasa tej byłej szkoły. Ale tutaj rzeczywiście było sporo osób. Rozpoznała opatrzonego van Urka, kilku lżej rannych jakich nawet część sama opatrywała z Lee no i jego. Stał w narożniku przy jednym z zabitych czym się da okien. Dostrzegł ją pierwszy pewnie dlatego, że jako jedyna weszła w tej chwili do pomieszczenia. Dostrzegł i przywołał ją gestem i uśmiechem dzięki czemu go zauważyła też prawie od razu. Wyglądało na to, że coś tu obgadują i trwa jakaś narada.

- Alex... - panna Holden poczuła że z serca spada jej olbrzymi głaz. Prosto jak po sznureczku przeszła szybkim krokiem pod okno, od razu rozkładając ramiona żeby wczepić się w gangera. Przytuliła go mocno, przekazując pocałunkiem to, czego nie dało się wyrazić słowami.
- Co robimy dalej? - spytała szefa karawany, wciąż przyklejając się do Runnera. Obróciła tylko głowę w odpowiednim kierunku - Mam jeszcze c4, jedną kostkę. Na wszelki wypadek, gdyby się grupowały. Lee mówiła, że to Dzikuny, czymkolwiek to zmutowane dziadostwo jest... nie jesteś ranny kochanie? - ostatnie pytanie wyszeptała, spoglądając znów na tego najważniejszego obrońcę.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline