Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2019, 12:19   #83
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Śpiewaczka wysłała mu kilka dodatkowych SMSów ze wskazówkami, jak dojść do jej pokoju, kiedy poprosił ją o nie. Minęło trochę czasu, kiedy otworzyły się drzwi i pojawił się w nich Peter Morris. Był lekko zaróżowiony, jak gdyby właśnie wrócił z joggingu lub wysiłku na siłowni. Z drugiej strony sama pogoda była tutaj taka, że mógł spocić się, jadąc do niej samochodem.
- Cała zdrowa? - zapytał. Spojrzał na nią, chyba szukając opatrunków w miejscu kończyn, albo przeciekających krwią bandaży.
Alice uniosła obandażowaną rękę
- W miarę… Mia próbowała mi dziś wydrapać oczy. Dosłownie. Poza tym, jakoś żyję… chociaż dziewięciolatka próbowała zastrzelić mnie z rewolweru… - westchnęła i opowiedziała bratu co zaszło w szpitalu. Mężczyzna od czasu do czasu powoli mrugał oczami, jak gdyby nie mógł nadążyć za tym wszystko, co kobieta opowiadała.
- No i teraz się zastanawiam, czy powinnam jeść ten posiłek, czy po prostu się ubrać i stąd uciekać… - powiedziała wskazując tackę z talerzem.
- Uciekaj stąd, nic tu po tobie - poradził jej Peter. - Chyba nie jesteś taka chciwa, aby ryzykować życia dla miski ziemniaków - powiedział, wstając z krzesła, na którym wcześniej siedział Felix. Ruszył w stronę drzwi. - To cud, że nie zwaliło tu się jeszcze całe uzbrojone przedszkole. Dziwię ci się, że byłaś w stanie tak po prostu siedzieć sobie na tej kozetce. Przecież w tym szpitalu prawie nie ma ochroniarzy! - Morris chyba zaczynał się denerwować, ale to raczej dlatego, bo bał się o siostrę.
- Nie chciałam stąd iść ze względu na tatę i policję. Teraz już mogę. Tylko że jest kilka ważnych rzeczy, o których muszę ci powiedzieć. Chwilkę, tylko się ubiorę - powiedziała, po czym wyciągnęła ze swojej walizki, którą przyniósł jej Peter bieliznę, a także białe lniane spodnie i niebieską przewiewną koszulę. Nie miała dziś nastroju na sukienki. Weszła do łazienki i przymknęła drzwi. Przebrała się szybko i bez zbędnego ociągania, po czym z niej wyszła. Choć w drzwiach było tyle dziur, że równie dobrze mogła kazać Morrisowi po prostu odwrócić się i liczyć na jego przyzwoitość.
- Musicie na siebie uważać… W całe zaginięcie Arthura i tę małą z rewolwerem zamieszany jest barman z restauracji, w której wczoraj jedliśmy… Okazało się, że szpitalny monitoring go uchwycił i tak sobie o nim przypomniałam, gdy policja pokazała mi ujęcie - wyjaśniła. Poleciła, by Douglasowie siedząc w swoim hotelu uważali i że jest opcja, że dostaną ochronę od policji.
- A widzisz? To nieprawda, że policja nic nie robi - odpowiedział, choć Alice nic takiego nie sugerowała. Wyglądało na to, że Peter z podobnymi stwierdzeniami mierzył się przez całe życie i chyba spodziewał się takich poglądów u każdego. - Mówię ci, wszystko będzie dobrze. Zdaje się, że tutejsza policja jest zaangażowana, więc nie musimy walczyć samotnie. Powiedz mi teraz… czy możemy tak po prostu wyjść głównym wejściem, czy trzeba cię przemycać. Będą cię zatrzymywać?
- Nie no myślę, że mogę stąd wyjść. Tak mi mówiła lekarka. Martwię się tylko, że tata zostanie przez jakiś czas tutaj sam - powiedziała poważnym tonem. Zamknęła swoją walizkę.
- Ale daleko do tego hotelu, gdzie chcę się zameldować nie jest, więc możesz mnie tam podrzucić i zostawić, a potem tu do niego wrócić i mieć na niego oko - zaproponowała bratu.
- Właśnie to miałem zaproponować - mężczyzna ucieszył się, że Alice wpadła na to samo. - Chyba przydam się tutaj bardziej, niż spacerując po mieście, szukając braci - westchnął. - To straszne, nie móc nic zrobić. Ale jeszcze gorzej jest, kiedy pomimo bezsilności starasz się pomóc w jakikolwiek sposób… i w każdej sekundzie musisz walczyć z natrętnymi myślami, że twoje starania nie mają najmniejszego sensu. Mam nadzieję, że to, co mówię, ma jakiś sens… - Peter zawiesił głos.
- Ja już wczoraj próbowałam ratować Arthura… Zamiast tego, straciłam i Thomasa. Chyba nie nadaję się do pilnowania rodzeństwa, czy rodziny… Jak Mia się dowie, że tatę postrzelono w moim pokoju, to chyba sama wynajmie na mnie snajpera… - mruknęła ponuro.
Peter nie zaśmiał się wcale. Spojrzał poważnie na siostrę.
- Chyba obydwoje zgodzimy się, że najlepiej będzie, jeżeli przynajmniej przez jakiś czas będziecie się unikać. Ani tobie nie służy Mia, ani ona nie czuje się lepiej w twoim towarzystwie. Dla mnie też jest okropna, ale to nie ma teraz żadnego znaczenia - pokręcił głową. - Zadzwoniłaś już do hotelu? Mają wolny pokój?
- Jeszcze nie… Ale to zajmie minutkę… - powiedziała, po czym sięgnęła po swój telefon. Wygooglowała ‘Le Suffren’ w Port Louis, po czym znalazła numer do recepcji i zadzwoniła. Chciała pokój dla dwojga, najlepiej w dobrym, a nawet bardzo dobrym standardzie, w końcu wiedziała jak wyglądają sypialnie w domu Terrence’a, spodziewała się, że jak już skazała go na przymuszone wakacje, to na pewno nie chciał spać w mini pokoiku. Dodatkowo, liczyło się dla niej, by nie był na parterze.
- Dzień dobry, mamy wolny apartament z jedną sypialnią. Osiemdziesiąt pięć metrów kwadratowych. Apartament ten oferuje część wypoczynkową z balkonem wyposażonym w sofy, stół i fotel. Do dyspozycji gości jest miejsce do pracy z dużym biurkiem i drukarką. Na życzenie możemy przygotować zestaw produktów grillowych. Cena pokoju wynosi siedem tysięcy osiemset rupii maurytyjskich za dobę, jest bardzo korzystna, biorąc pod uwagę to, że mogłaby pani wprowadzić się już dzisiaj - recepcjonistka powiedziała bardzo entuzjastycznie.
Alice szybko przeliczyła, po czym kiwnęła głową
- W porządku, w takim razie chciałabym zarezerwować ten pokój. Na razie na pięć dni, na nazwisko Harper. Za jakieś dwadzieścia minut będę na miejscu, a osoba mi towarzysząca dotrze w przeciągu niecałej doby - dodała. Dzięki temu mieli pokój, w niezłym standardzie, a do tego stać ją na niego było przy tym co sama miała w kieszeni, choć Terrence na pewno będzie na nią ‘patrzył’, że to nie wypada, żeby to ona płaciła za ich wspólny pokój.
- Wszystko załatwione? - zapytał Peter. - Możemy już iść? - zaproponował po tym, kiedy śpiewaczka schowała telefon po zakończonej rozmowie. - Nie jestem strachliwy… jednak wolałbym nie spędzać w tym szpitalu więcej czasu, niż jest to absolutnie konieczne. A przynajmniej nie wtedy, kiedy jesteś obok. Bez urazy, rzecz jasna - dodał prędko. - Nie miałem na myśli, że przynosisz pecha, czy coś… - dodał, po czym zmieszał się jeszcze bardziej. - To ja już może zamilknę… - zaproponował cicho.
- Nie przejmuj się, w pełni rozumiem twój ewentualny niepokój. Po prostu chodźmy - rzuciła Alice, nie chcąc, by Peter czuł się nieswojo. Opuściła pokój, rzucając mu tylko jeszcze jedno ostatnie spojrzenie, po czym ruszyła korytarzem wraz z Peterem, swoja walizką i torbą, w której teraz wylądowała jej komórka. Za chwilę miała znaleźć się w nowym miejscu i miała czekać na Terry’ego. Wiedziała, co będzie w tym czasie robić…
- Chodźmy szybko. Nawet jeśli lekarka pozwoliła ci opuścić szpital, to nie wiadomo, co nawarzył dla nas barman - mruknął Peter, rozglądając się czujnie dookoła. - Nie mam przy sobie broni. To nie Portland, niestety. Czuję się dosłownie nagi bez pistoletu. Równie dobrze mógłbym nie mieć na sobie żadnych ubrań… Kompletna, jedna, wielka wrażliwość na atak ze strony… praktycznie każdego. Nawet dziewczynka z pistoletem miałaby nade mną przewagę, o ile znalazłaby się dalej, niż dwa kroki ode mnie.
- Wiesz, nie żebym ja zwykle gdziekolwiek miała broń… Witaj w moim świecie - powiedziała Alice i pokręciła głową. Nie było to do końca prawdą, ale nie mogła przecież Peterowi wyjechać z tym wszystkim, co w części przekazała Thomasowi. Miała w tej chwili moralnego kaca. Thomas na pewno wierzył w to, że może dzięki zdolnościom Łowcy zdoła go wytropić. Szczerze sama też miała taką nadzieję, ale najpierw musiała zapewnić sobie minimum bezpieczeństwa.
- Twój świat to będzie od teraz przyjemna kanapa w przyjemnym, bezpiecznym hotelu - odpowiedział mężczyzna. - Ja zajmę się ochroną taty, a policja resztą rodziny. Ty już swoje wycierpiałaś i twoje zadanie, czyli przeżycie, dobiegło koń… Nie, nie to miałem na myśli - Peter poskrobał się po głowie. - Chciałem powiedzieć, że… - podniósł palec do góry. - Dbaj po prostu o siebie, ok? - westchnął, wychodząc ze szpitala na zewnątrz. Ruszyli w stronę parkingu i zaparkowanych samochodów. - Wynająłem starą skode. Będziemy nieco kluczyć i robić kółka po mieście i gdy już zgubimy ewentualny ogon, podasz mi adres swojego nowego lokum. Dobrze? Mam nadzieję, że będziesz tam bezpieczna jak w sejfie, po prostu już nie wychodź nikogo ratować - Peter spojrzał na Alice, mając nadzieję, że ta zgodzi się na te warunki.
Harper skrzywiła się, ale pokiwała głową
- Dobrze. Będę grzecznie siedzieć w hotelu i czekać na przylot chłopaka, a potem przybycie ewentualnej ochrony z policji - obiecała mu. W głowie jednak skrzyżowała palce. Rozejrzała się po parkingu i okolicy. Wolała, by wszystko było ok. Odruchowo szukała wzrokiem potencjalnego fotografa. Jeżeli znajdował się w pobliżu, to raczej dobrze ukryty. Śpiewaczka nie widziała nikogo podejrzanego, jednak czy naprawdę nikt nie zwracał już na nią uwagi? To wydawało się mało prawdopodobne, aby tak po prostu jej odpuścili. Choć z drugiej strony… jeżeli jej wrogowie przestraszyli się policji, to może naprawdę postanowili nieco przyhamować, przynajmniej na chwilę.
- Alice, ale ja mówię serio - Peter mruknął, wsiadając do samochodu od strony kierowcy. Nachylił się, aby od środka otworzyć drzwi pasażera. - Chcesz żebym był brutalny? To powiem coś w stylu, że za każdym razem, jak wychodzisz z domu, ginie jeden Douglas - mruknął. - Byłbym w stanie znieść to, że się na mnie obrazisz, jeżeli kupię za to twoje bezpieczeństwo. - Alice zbladła na słowa Petera.
Morris nawet nie wiedział, jak bardzo miał rację. Przecież Douglasowie nie mieli pojęcia, co naprawdę przytrafiło się Natalie. Choć biorąc pod uwagę akcje kobiety w Skalnym Kościele, rodzina już zdążyła jej się odpłacić.
- Wezmę sobie do serca… I zatrzasnę się w pokoju do końca życia… Rany… - powiedziała i wzdrygnęła się. Zrobiła to odrobinę na pokaz, ale tego Peter nie mógł wiedzieć. Grała. Gdy dostali się do samochodu, który wynajął, rudowłosa obejrzała go dokładnie i nawet spojrzała pod spod, nasłuchując czy nie piszczy tam żadna ewentualna bomba czasowa. Może i nie widziała zagrożenia, ale to nie znaczyło, że nie miało go tu być… Z drugiej strony, Petera nie było w The Deck… Barman nie mógł go znać. Wpakowała bagaże na tylne siedzenie, a siebie na przednie pasażera, kiedy już jej brat otworzył samochód. Tekst o umierających Douglasach poraził ją na tyle, że zrobiła się bardziej małomówna.
Mężczyzna chyba to zauważył. Spojrzał na nią z pewnym smutkiem. Chyba nie chciał, aby uważała go za drugą Mię. A jednak… jeśli dzięki temu Alice będzie bardziej bezpieczna… był w stanie ponieść cenę ich wspólnych relacji. Zapalił silnik i wnet opuścili parking szpitala. W samochodzie nastało milczenie. Przeciągało się, ale Peter chyba nie chciał przełamywać ciszy. Przybrał minę męczennika i śpiewaczka przez moment zastanawiała się, czy nie robił tego na pokaz. Tak, jak przed chwilą śpiewaczka wzdrygnęła się. Jednak Morris nie był aktorem, lecz uczciwym policjantem. Sprawiał wrażenie osoby bezpośredniej, szczerej i w dziwny, pokrętny sposób… ufnej. Po chwili wahania włączył radio i w głośnikach rozbrzmiał jeden z hitów muzyki pop tamtego lata. Wesoła melodia i taneczne rytmy wcale nie rozrzedziły atmosfery panującej w pojeździe.
- Dobrze by było, byśmy utrzymywali kontakt. Mimo, że będziemy teraz w różnych hotelach. Ja postaram się nie zasuwać po mieście, żeby nic mi się nie stało, ani nikomu z was. Z drugiej jednak strony, chciałabym, żebyś też dawał mi znać co u was. Nie chcę zostać tak zupełnie sama w niewiedzy - w końcu Alice przełamała ciszę, dość długą i złożoną wypowiedzią. Chciała, żeby Peter zrozumiał, że nie ma mu za złe tego zagadnienia. Po prostu bardzo źle trafił, zwłaszcza że rzeczywiście musiała wyjść kiedyś z hotelu, by zginęły dwie siostry Douglas… Tylko jednej udało się wrócić i właśnie jechała z nim samochodem. Harper co jakiś czas rozglądała się, czy nikt za nimi nie jechał, albo czy mijając ulicy i skrzyżowania, przypadkiem nie szedł nią jakiś przeklęty sekciarz…
Miała wrażenie, że już wcześniej widziała ten samochód… choć z drugiej strony, białe ople nie były najrzadsze na świecie. A tamta kobieta… miała posturę i kolor włosów dokładnie takie same, jak ta, na którą Alice zwróciła uwagę pięć minut temu. Nawet była podobnie ubrana. Tyle że… jak wiele szczupłych blondynek w bikini mogło spacerować po Port Louis? Czy to możliwe, że Harper wpadała w paranoję?
- Mamy swój numer, to dobrze - Peter z wdzięcznością uśmiechnął się, a atmosfera od razu polepszyła się. - Będę cię informować o wszystkim, obiecuję. Tylko pamiętaj o tym, żeby mieć komórkę cały czas naładowaną, dobrze? Wiem, że to podstawowe sprawy, ale w takich czasach ludzie zapominają o najprostszych rzeczach. Wiem po sobie.
Następnie mężczyzna skręcił w lewo i Alice zaczęła poznawać drogę, po której wczoraj spacerowała z Thomasem. Ujrzała chodnik, po którym nie tak dawno temu jej brat stąpał. Gdzie teraz znajdował się? Czy będą mogli jeszcze kiedyś razem spacerować? Harper nie wiedziała. Mogła jedynie mieć nadzieję, że policji uda się go odnaleźć. Zrobią to… prawda?
Wbrew woli, eksplodowała łzami. Rudowłosej zajęło kilka chwil uspokojenie się. Morris na krótką chwilę zdjął prawą rękę z kierownicy, aby chwycić dłoń Alice i ją mocno ścisnąć. Spojrzał na nią ze współczuciem, ale musiał wrócić do pełnego skupienia na prowadzeniu. Śmierć w wypadku samochodowym byłaby prawdopodobnie najgłupszą w rankingu Douglasów.
- Przepraszam, ale… ale szłam wczoraj tamtą drogą z Thomasem… - wyjaśniła Peterowi skąd taka reakcja. Była bardzo ludzka, tyle że podszyta odrobinę innymi rzeczami. Jej brat mógł pomyśleć, że na pewno martwiła się i to co przeżyła wywołało traumę. Prawda była taka, że Alice była wściekła, że sama nie mogła uratować siebie i jego. Nie potrafiła sobie poradzić z emocjami i wybuchła z tego tytułu łzami. Bezsilność ją tak mocno ugodziła. Fakt, że Joakim pojawił się, by ją uratować, był jak uderzenie w policzek. Był miły, ale jednak… Ugodził w nią bardzo boleśnie. Cieszyło ją tylko to, że nie miała na sobie teraz makijażu, bo nie było na to czasu, więc wybuch łez nie spowodował, że wyglądała teraz jak panda bez wodoodpornego tuszu. Otarła twarz dłonią. Peter nachylił się i szybko otworzył schowek, po czym wyciągnął opakowanie chusteczek higienicznych. Położył je na udach Alice, po czym ponownie przejął pełną kontrolę nad kierownicą.
- Wszystko się ułoży… - powiedziała sobie, wyciągając chusteczkę i ocierając łzy do końca. Jakby chcąc podnieść się na duchu. Próbowała w to uwierzyć, ale chwilowo było dość ciężko. Podała w końcu Peterowi adres hotelu, do którego miał ją dostarczyć.
- Oczywiście, że tak - Morris uśmiechnął się szeroko i z wielką pewnością siebie. Zupełnie tak, jak gdyby chciał być pogodny i wesoły za ich oboje. Różni ludzie pocieszali innych w różny sposób. - To również mój brat. Lepiej poczujesz się, jak już będziesz w swoim apartamencie. Zamówisz coś smacznego do jedzenia, może jakiś drink. Obejrzyj telewizję i przez moment nie myśl o tym, co się dzieje. Pozwól sobie odpocząć choćby przez chwilę. My w tym czasie będziemy działać. Nie martw się, nie spotka cię to samo, co Thomasa i Arthura. Nie pozwolę na to. Obiecuję ci to - Peter wyszczerzył się do siostry, w żaden sposób nie komentując jej łez i emocji.
Pokiwała głową i zdobyła się na lekki uśmiech. Też chciała w to uwierzyć. Wzięła sobie do serca słowa Petera i faktycznie, miała zamiar zamknąć się w apartamencie. Przed tym jednak, musiała odwiedzić sklep z pamiątkami. Miała zamiar kupić mapę i pinezki. Jeśli już miała siedzieć w pokoju hotelowym, chciała wiedzieć na czym stoi. A potem zamierzała upić się i leżeć, czekając na de Trafforda… ciekawe czy w sklepie z pamiątkami dostanie paczkę kolorowych balonów. Może nadmuchałaby ich kilka… -naście… I porozwalała po dużym pokoju w apartamencie? Postanowiła, że pomyśli o tym za chwilę, gdy dotrą wreszcie do hotelu.
- To już chyba tu - powiedział Peter i miał rację.
Alice rozpoznała znajomą sylwetkę hotelu, w którym zatrzymali się Tuoni i Tuonetar. Jednak wyglądał całkiem inaczej za dnia, w naturalnym świetle słońca. Mimo wszystko… i tak bajkowo. To był drogi i bardzo ekskluzywny hotel. Na pewno znajdowało się tu mnóstwo atrakcji. Tylko czy zdołają odciągnąć jej uwagę od wydarzeń za murami tej wspaniałej posiadłości?
- Potrzebujesz czegoś jeszcze? Kupić ci coś? - zapytał. - Jeżeli czegoś potrzebujesz, to mów śmiało. W przeciwnym razie pojadę prosto do szpitala i zobaczę, co z tatą - uśmiechnął się.

- Nie, wszystko w porządku. Dam sobie stąd radę. Dojdę do lobby i pójdę do pokoju. Napiszę sms’a jak będę już w środku. Jedź do taty - poleciła bratu Alice. Wygląd hotelu zrobił na niej wrażenie, ale nie miała siły się na głos nim zachwycać.
Gdy Peter zaparkował, Harper wysiadła, po czym podeszła do drzwiczek tylnych i wyjęła swoją walizkę i torbę. Spojrzała na brata
- Ty też masz na siebie uważać. Nie chce dostać wiadomości, że zaginąłeś - poleciła mu poważnym tonem. Martwiła się o niego
- No pewnie, Alice! - odpowiedział mężczyzna. - Nie martw się na mnie ani przez chwilę. Jestem policjantem. Takim prawdziwym, pracującym na ulicy. Zniosę więcej, niż lekarz, czy profiler FBI - uśmiechnął się.
- No i jak będziesz miał ochotę, to możesz wpaść na tego drinka jutro może… Albo coś - zaproponowała mu w formie pożegnania.
- Chciałbym… ale własnie jutro porozmawiamy na ten temat. Na pewno nie chciałbym doprowadzić kogoś pod twoje drzwi, ale z drugiej strony… jeżeli będę wystarczająco ostrożny, to nie powinno być problemu. Mimo wszystko w pierwszej kolejności wolałbym cię nie narażać.
Zatrzasnęła drzwiczki i przeszła na chodnik. Ponownie spojrzała na hotel, ale jeszcze odwróciła wzrok na Petera. Miała zamiar poczekać aż odjedzie i dopiero wtedy się ruszyć. Sklep z pamiątkami nie mógł być daleko od hotelu, w końcu najwięcej kasy zbijało się ze współpracy z takimi miejscami.
Wnet mężczyzna opuścił parking Le Suffren. Wcześniej jednak pomachał Alice na do widzenia. Śpiewaczka została sama przy ośrodku. Rozejrzała się. Wyglądało na to, że w najbliższym otoczeniu nie było w ogóle żadnych sklepów, lub budynków. Ogromny ośrodek był odizolowany od Port Louis ciągnącą się wzdłuż i wszerz infrastrukturą doków. Gdyby ruszyła drogą na południe, po czterystu metrach znalazłaby się na ulicy Kwan Tee. Tuż przed chwilą przejeżdżali nią. Alice kojarzyła świątynię hinduską, kaplicę, siłownię… pewnie znalazłyby się tam również sklepy z pamiątkami. Chciała szukać ich w pierwszej kolejności? Tak właściwie… czy to było bezpieczne? Szansa była mała, ale co, jeśli któryś kultysta zobaczy ją na mieście? Przecież w tym wszystkim właśnie chodziło o to, aby w nowym miejscu była bezpieczniejsza. Piesze wędrówki na pewno w tym nie pomogą… Z drugiej strony… przecież potrzebowała mapy i pinezek…
Postanowiła więc, że może jednak się wstrzyma. Wróciła na parking hotelu, po czym ruszyła w jego stronę. Wolała nie ryzykować od razu ujawnienia tego gdzie się teraz znajdowała. Postanowiła więc, że uda się do recepcji, zamknie w pokoju i poczeka aż Terrence przyjedzie. O… Po drodze z lotniska może jej kupić pinezki i mapę. A ona do tego czasu spróbuje nie myśleć o rzeczach nieprzyjemnych…
W jej głowie błysnął obraz kubłów z nieczystościami, a potem dziewczynka mierząca do niej z rewolweru
- Właśnie takich rzeczach - mruknęła cichuteńko pod nosem. Ruszyła żwawiej w stronę wejścia, ciągnąc za sobą swoją turkusową walizkę na kółkach.
 
Ombrose jest offline