Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-03-2019, 12:15   #81
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację



Kobieta rozmawiała cicho półszeptem. Z tego, co Harper zrozumiała, nie udawała rozmowy, tylko naprawdę połączyła się z blokiem. Po kilku minutach rozłączyła się.
- Douglas jest już po operacji. Odpoczywa na wybudzeniówce. Miał znieczulenie ogólne i nie pogada sobie z nim pani. Niedługo ktoś po niego pójdzie i przewiezie tu na oddział - rzekła wreszcie, po czym opadła całym ciężarem na krzesło, aż to zatrzeszczało. Chwyciła agresywnie kartki papieru, które przeglądała wcześniej. - Czy. To. Wszystko?
- Prawie. A kiedy będę mogła z nim już porozmawiać? Znaczy, chodzi mi o konkretny czas. Bo pewnie za chwilę będę miała rozmowę z policją i zastanawia mnie po prostu, czy...
- Proszę. Pytać. Lekarza.
- To macie tu jednego na wszystkie oddziały, że swojego mogę pytać? - zapytała spokojnie.
Kobieta przewróciła oczami.
- Czy robi pani wszystko, aby mnie zdenerwować? Co mam wiedzieć nawet, kiedy pani tatuś obudzi się po znieczuleniu jak jakaś wróżka? - była coraz bardziej zdenerwowana.

- Wydaje mi się, że przeszła pani odpowiednie szkolenie medyczne, by znać względny oszacowany czas działania takiego znieczulenia - odpowiedziała dalej spokojnie Alice.
Kobieta popatrzyła na nią dłużej.
- Nie jestem anestezjologiem - zaczęła wyliczać. - Nie jestem pielęgniarką anestezjologiczną - dodała. - Jestem osobą przyjmującą ludzi na przyjęcia planowe.
Zamyśliła się na moment.
- Pójdę pomyśleć na temat pani pytania - rzekła, po czym zebrała wszystkie kartki, nad którymi pracowała, wzięła długopis i zaczęła kierować się z recepcji w stronę korytarza. Chyba zwiewała do dyżurki pielęgniarek i drzwi, za którymi mogłaby się ukryć przed Alice.
- Na pewno Wikipedia ma to opisane. Dziękuję bardzo, niech pani dobrze pomyśli… I dzięki za informacje - rzuciła za nią, po czym sama odwróciła się i ruszyła w drogę z powrotem na swój oddział
- Co za niekompetentny, wredny babsztyl… - westchnęła tylko pod nosem. Harper nie miała tu już nic do roboty, więc ruszyła do swojego pokoju. Spodziewała się, że policja będzie chciała zamienić z nią słowo, lub trzydzieści…

Alice wróciła do przydzielonego jej pomieszczenia. Na szczęście nikt nie zaatakował jej po drodze i w środku również nie napotkała żadnego zagrożenia. Usiadła na kozetce, spoglądając na wysprzątane otoczenie. Nie było już ani krwawych śladów na podłodze, ani pozostałości po balonikach, ani gruzu z umywalki, trocin z drzwi, czy odłamków szkła z rozbitego lustra. Jednak zniszczenia pozostały i nawet jeśli chciała uwierzyć, że to bezpieczne miejsce… nie mogła. Nie po tym, co jej się przytrafiło. Wnet ujrzała, że jej komórka rozdźwięczała się i rozpoznała numer Petera Morrisa, który otrzymała już jakiś czas temu od Thomasa. Jednocześnie rozległo się pukanie do zamkniętych drzwi jej pokoju. Czyżby nieszczęścia chodziły parami? A może dla odmiany wreszcie przydarzyło się coś pozytywnego?
Alice wzięła telefon do ręki i odebrała
- Halo? - zapytała, jednocześnie podchodząc do drzwi. Uchyliła je lekko, żeby być pewną, że to nie kolejne dziecko z naładowanym rewolwerem. Nie była pewna czego się spodziewać. Wolała jednak tym razem nie natrafić na kolejną opętaną osobę. Nie chciała aż tak rzucać się w oczy tutejszej policji. Na pewno i tak już była dla nich najciekawszą sprawą miesiąca… Zgadywała, że jej przypadek z Champs i ze szpitala rywalizował teraz z ‘wypadkiem’ Tuoniego…
- Cześć, Alice, to ja - usłyszała głos brata. - O wszystkim usłyszałem od Finna… jak się czujesz? Strasznie mi przykro z powodu tego, co się wydarzyło. Jak głupi chodziłem po restauracjach ze zdjęciem Arthura, podczas gdy tak naprawdę powinienem był bronić cię i Thomasa… - w jego głosie można było wyczuć poczucie winy. - Gdybym tylko wiedział… Być może… - westchnął. - Może…
Tymczasem przed Harper, w szczelinie uchylonych drzwi, ukazał się wysoki, lecz otyły mężczyzna. Przypominał wielkiego, groźnego niedźwiedzia, nawet patrzył na nią srogo. Śpiewaczka już miała odskoczyć i ukryć się w jakimś bezpiecznym miejscu… O ile takie w ogóle istniało… Kiedy nieznajomy przemówił.
- Policja Port Louis - rzekł grubym, basowym głosem. - Pani Alice Harper? Czy czuje się pani na siłach, aby z nami porozmawiać?
Śpiewaczka ujrzała drugiego policjanta za nim, choć był znacznie mniejszy i prawie zupełnie został przykryty sylwetką swojego kolegi. Oboje nie mieli na sobie mundurów, jednak wnet śpiewaczka ujrzała legitymację. Miała przed sobą George’a Chaveza, jak przeczytała z plastikowej karty.
Harper kiwnęła głową i otworzyła nieco szerzej drzwi
- Nie przejmuj się Peter. Gdybyś tam był, tylko bym się martwiła i o ciebie… Posłuchaj, w szpitalu… Stał się wypadek. Tata został postrzelony i właśnie jest w trakcie operacji. Nie miałam jeszcze do kogo zadzwonić. Potrzebuję, żeby ktoś tu przyjechał z jakimiś moimi ubraniami na zmianę. Nie mogę tu zostać… Boję się, że znowu się coś stanie. Opowiem ci więcej, jeśli przyjedziesz. Przyszła policja, muszę kończyć - powiedziała dość szybko, ale wyraźnie. Już po chwili zakończyła połączenie, po czym odłożyła telefon i usiadła na łóżku. Peter nie zdążył nawet wcisnął słowa, czy pożegnać się z nią.
- Dzień dobry panom - powitała wreszcie funkcjonariuszy. Musiała najpierw wybadać jaki mają do niej stosunek i o co zamierzają ją pytać. Postanowiła przyjąć uważną, spokojną postawę, choć dłonie jej lekko drżały z nerwów po tym wszystkim co się wydarzyło. Chavez spojrzał na nie, jednak zauważenie tej lekkiej oznaki słabości kompletnie nie wpłynęło na jego mimikę. Śpiewaczka odniosła wrażenie, że mężczyzna cały czas wyglądał srogo, nie tylko w odniesieniu do niej, choć nie miała żadnego dowodu na poparcie tej tezy. Zza olbrzyma wysunął się drugi, znacznie mniejszy mężczyzna. Był niższy nawet od śpiewaczki i szczuplejszy od niej. Miał na nosie grube okulary, które nadawały mu inteligentnego wyrazu. Jeżeli wierzyć pierwszym wrażeniom i stereotypom… to mogła spodziewać się, kto tu był mózgiem, a kto mięśniami.
- Moje nazwisko Felix Applebaum, a to mój partner George Chavez - przedstawił ich. - Chętnie przyjęlibyśmy pani zeznania, o ile czuje się pani na siłach.
- Zarówno w związku z Champs de Mars, jak i tego, co miało miejsce tu w tym pokoju - wtrącił się olbrzym. Następnie ruszył prosto do łazienki, aby obejrzeć zniszczenia.
- Czy znalazłaby pani dla nas chwilę? - Felix zwrócił na nią wąskie oczy łasicy.
Alice obserwowała ich, po czym kiwnęła głową
- Tak, mogę opowiedzieć co wydarzyło się dzisiaj… I co pamiętam z wczoraj... - powiedziała i wzięła wdech
- Wczoraj… Wczoraj po posiłku wspólnym z rodziną w The Deck, która została przerwana… Przez nieoczekiwany wypadek… Zniknął jeden z moich braci - Arthur Douglas. Sądziliśmy, że po prostu zagubił się gdzieś w tłumie ludzi, którzy wydostali się z restauracji, ale gdy wróciliśmy do hotelu, a on dalej nie wracał, zaczęliśmy się martwić. Wieczorem, wraz z moim kolejnym z przybranych braci, Thomasem, poszliśmy do miasta go poszukać. Zastanawialiśmy się, czy może nie zaplątał się w jakimś z barów. Widzicie panowie, Arthur od pewnego czasu jest abstynentem. Przyszło nam do głowy, że może po tym co zobaczył w restauracji, nerwy mu puściły i poszedł się napić. W pewnym jednak momencie, po rozmowie, Thomas powiedział mi, że kiedyś wraz z resztą rodziny już byli na Mauritiusie i wtedy odwiedzili Champs de Mars i że może skoro dobrze zapamiętał to miejsce w dzieciństwie, to może tam poszedł. No to tam poszliśmy. W drodze na miejsce, zobaczyliśmy bramę. Była otwarta. Widać było, że wcześniej był na niej łańcuch, taki z kłódką… Ale ten był przerwany. Przyszło nam do głowy, że Arthur może wykorzystał to i wszedł na teren mimo wszystko. No to też weszliśmy… Szliśmy dalej i wtedy na jednej z tablic informacyjnych, przeczytaliśmy informację… - zawiesiła się na moment. Wzięła kolejny głębszy wdech, przed dalszym ciągiem opowieści
- ...o tych strasznych morderstwach. Wystraszyliśmy się, ale i zmartwiliśmy. Uznaliśmy, że szybciutko się przejdziemy, może po trybunach, no i jak go nie znajdziemy to uciekniemy. No i wtedy… Wtedy zauważyliśmy, że na przestrzeni parkingowej, stoją jakieś samochody i trzy campery. Wszystkie miały wyłączone światła, no i zignorowaliśmy to. Może sobie po prostu ktoś zaparkował, rozumieją panowie. Ochrona, czy coś takiego… Ale w pewnym momencie, usłyszeliśmy hałas. Jakieś skrobanie i uderzenia. A potem krzyki. I to były ludzkie krzyki. Docierały z jednego z camperów. Ruszyliśmy więc w stronę środka Champs. Okazało się, że na trawie było szkło, a z jednego z tych pojazdów wypadła kobieta. Była naga i jej ręce były zakrwawione. Prosiła o pomoc. Upadła na to szkło - głos jej się załamał. Przełknęła ciężko ślinę.

Felix Applebaum nie przestawał notować. Posiadał mały notesik, na którym prędko zapisywał słowa śpiewaczki. Alice jeszcze nigdy nie widziała, żeby ktoś tak szybko potrafił pisać. I kiedy lekko nachyliła się, ujrzała piękne, pochyłe pismo. Sam kształt liter nie był wymyślny, jednak bardzo konsekwentny. Przypominał nieco druk. Mężczyzna podniósł głowę i spojrzał na śpiewaczkę.
- Proszę kontynuować - poprosił, kiedy ta na sekundę zamilkła, chcąc przełknąć ślinę.

- Pobiegłam do niej, bo chciałam jej pomóc, a w tym czasie… W tym czasie Thomas zawołał mnie i wskazał otoczenie. I tam byli ludzie… Mnóstwo ludzi. Nie policzyłam ilu, ale na pewno z dwadzieścia osób, albo więcej… I byli ubrani w czarne płaszcze z kapturami. Wyglądali jak jakaś sekta. Mieli maski… I zbliżali się, otaczając nas. A potem jeden próbował mnie rozjechać. Thomas wpadł do campera, bo ta kobieta powiedziała, że w środku jest jej siostra… No i ten samochód… I ten straszny śmiech. Ten człowiek się śmiał. Bawiło go to, że próbuje mnie przejechać… W międzyczasie zadzwoniłam na policję, ale funkcjonariuszka uważała, że to żarty… - znowu zawiesiła głos, jakby wspominając wydarzenie…

Felix poruszył się, jak gdyby krzesło, na którym spoczął, okazało się nagle niewygodne.
- Jestem przekonany, że to nie tak. Na pewno była po prostu sceptyczna, inaczej nie przyjęłaby zawiadomienia i nie wysłałaby radiowozów - wyjaśnił Applebaum. - Przykro mi, że odniosła pani takie wrażenie. Jednak głównymi winnymi są ci wszyscy żartownisie, którzy dzwonią i raczą nas wymyślonymi bzdurami. Trochę alkoholu i nagle wszystko jest śmieszne. Jeżeli nieodpowiedzialne i potencjalne stanowiące zagrożenie dla życia innych ludzi, tych naprawdę potrzebujących? Oczywiście nie ma to znaczenia… - Applebaum machnął ręką, krzywiąc się. - Proszę kontynuować.

- No i Thomas był w camperze, a ten sedan w niego uderzył… Znaczy w camper. Chciałam go powstrzymać, próbowałam rzucić jednym z tych szkieł, ale tylko się zacięłam w rękę. No i samochód się wycofał, a ja widząc że tamci się zbliżają, też wpadłam do campera. Trochę się zabarykadowaliśmy w środku. I tam tak strasznie śmierdziało. Odchodami i...i chyba zwłokami... Thomas jest agentem FBI, powiedział mi, żebym nie wchodziła na tył wozu, bo tam jest właśnie siostra tamtej kobiety… No i ten samochód, znaczy camper, no stał się naszą pułapką. Ale zaczęliśmy szukać i myśleć, że może skoro to auto, w którym przetrzymywali ofiary, to może mają tu gdzieś ukryty kluczyk, jakby musieli szybko odjechać. Zaczęliśmy szukać i Thomas znalazł. Próbowaliśmy go odpalić, ale wtedy znowu uderzył w nas ten sedan i camper zdechł… I wtedy oni weszli do środka i nas wyciągnęli i… I podali mi coś… I wszystko się rozmyło. A potem były jakieś krzyki… I więcej nie pamiętam… - posmutniała.

Obserwowała George’a Chaveza, który wyszedł z łazienki, bogatszy w kilka torebek foliowych z próbkami.
- Felix, jak na uczynek wszystko wysprzątali - skrzywił się, zerkając na partnera. Tymczasem Applebaum podniósł rękę, nakazując mu gestem, aby nie przeszkadzał im w rozmowie. Olbrzym zaczął spacerować po pokoju śpiewaczki, szukając jakichś kolejnych śladów. Odsunął nieco szafę i przykucnął. Wsunął w szczelinę rękę z pęsetą i wyjął nabój po pocisku. Obejrzał go w świetle bijącym z okna, po czym włożył do kolejnej torebki. Śpiewaczka uznała, że jednak pielęgniarka nie posprzątała pomieszczenia idealnie. Pewnie poszlaka znalazła się tam w wyniku jej zamiatania.
- A co potem się wydarzyło? - zapytał policjant. - Chwileczkę - mruknął, wkładając zapisany notes do kieszeni i wyjmując z niej kolejny, czysty. - Proszę mówić.

- A dziś się budzę… I dostaję informację… Że mój brat, ten drugi. Thomas. Zniknął… A w camperze było zdjęcie Arthura… Że to też oni go porwali… Ledwo daję radę to znieść. Widzicie panowie, rodzina jest w dość napiętych relacjach… Partnerka mojego ojca nie przepada za mną i dała mi to dziś odczuć, zrzucając winę za zaginięcie synów na mnie… A kiedy wyszli… Znaczy moja rodzina, jak mnie odwiedzili… To potem otworzyłam okno. I widziałam jakiegoś… Fotografa. Robił mi zdjęcia, więc zamknęłam je i zasłoniłam. W tym czasie do pokoju zajrzała mała dziewczynka. Była miła, podarowałam jej balonik… A potem przyszła drugi raz. Myślałam, że może chciała po prostu spędzić ze mną czas… Tymczasem, ona miała teraz nieobecne spojrzenie i wyciągnęła naładowany sześcioma kulami rewolwer, informując mnie że mam zginąć… Rozumieją panowie?

Mężczyźni spojrzeli po sobie. Uwierzyli we wzmiankę o kultystach, ale przedszkolak asasyn? Chyba w tej chwili zaczęli zastanawiać się nad innymi potencjalnymi teoriami. Na przykład… schizofrenią Alice… albo przynajmniej zatruciem halucynogenami.
- Może - Felix odpowiedział dyplomatycznie. - Zobaczymy nagrania z kamer szpitalnych, a te jeszcze lepiej przedstawią nam wydarzenia.
- Ja już teraz pójdę zająć się tym - mruknął George.
Felix spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
- Nie chcesz usłyszeć zeznań do końca? - zapytał.
Chavez nic nie odpowiedział, a jedynie wyszedł z pomieszczenia. Applebaum powiódł wzrokiem za zamykającymi się drzwiami za partnerem. Bez wątpienia wolałby, aby robili wszystko razem, bez zbędnego chaosu.
- Proszę się nie rozpraszać, już notuję - Felix po chwili znów spojrzał na śpiewaczkę. - Co miało miejsce w następnej kolejności?

- Ja nie wiem… Nie wiem co mam myśleć. Schowałam się w łazience, a ona strzelała. Pech chciał, że akurat przyjechał ponownie mój tata i dostał ostatnią z sześciu kul w ramię… Dziewczynka powiedziała, że był jakiś pan i był straszny… Ja myślę, że mógł ją zahipnotyzować, bo to dokładnie tak wyglądało. Jakby była pod wpływem jakiejś hipnozy i kazano jej coś takiego zrobić. Nie rozumiem dlaczego… To wszystko, ale boję się, co będzie za godzinę, za pięć, albo jutro… - skończyła swoją opowieść i podrapała się nerwowo po karku.
- Chciałaby pani opiekę policyjną? Oczywiście nie mogę zagwarantować, że zostanie przydzielona, jednak mogę złożyć wniosek. Otrzymałaby pani dwóch policjantów ochroniarzy, mówiąc kolokwialnie, którzy przynajmniej na czas śledztwa dbaliby o pani bezpieczeństwo i nie opuszczali. Oczywiście mając na uwadze również pani prywatność i intymność - dodał. - Hipnotyzerzy kultyści… - mruknął do siebie, patrząc na notatki. - Mam nadzieję, że jeżeli dojdzie do rozprawy, to sąd przyjmie pani zeznania jako wiarygodne… - mruknął. - Ale najpierw musimy złapać sprawców. Czy wie pani, gdzie znajduje się owa dziewczynka? Kto mógł namawiać ją do napaści na panią? A także jakieś szczegóły co do fotografa? Czy pierwszy raz widziała go pani właśnie tutaj? - Felix podszedł do okna, wyglądając na mały park.

- Wiem, że hipnotyzerzy sekciarze brzmi bardzo irracjonalnie, ale jak inaczej wytłumaczy pan dziewięciolatkę próbującą wpakować mi magazynek rewolweru? Prosze ją zapytać, jest również pacjentką w szpitalu. Tutejsi ochroniarze odprowadzili ją do jej mamy. Widział pan ślady po kulach, a także nabój. Nie wymyśliłam tego sobie - powiedziała kręcąc głową.
- To prawda - odpowiedział Felix. - Nawet mamy nabój. Mam nadzieję, że z ekspertyzy wyniknie coś wnoszącego i pomocnego.
- Mój ojciec też jest świadkiem, został postrzelony… - zauważyła.
- Czy będziemy mogli zamienić z nim kilka zdań? - zapytał Applebaum?
- Właśnie jest w trakcie operacji. chwilę temu byłam na górze, na oddziale chirurgii, żeby się dowiedzieć, kiedy będę mogła go odwiedzić, ale niestety nie wiem kiedy wybudzi się z narkozy. Mogę dać znać, kiedy to nastąpi? - zaproponowała.
- Nie trzeba, personel nas powiadomi. Dziękuję - Felix nie przestawał notować.
 
Ombrose jest offline  
Stary 20-03-2019, 12:17   #82
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
- Co do ochrony, byłoby miło. Nie chciałabym paść ofiarą… Albo zostać porwana, jak moi bracia… A co do fotografa, żałuję, że nie zrobiłam mu zdjęcia, kiedy jeszcze miał aparat w rękach, ale cyknęłam kilka później. O… - powiedziała, po czym wzięła telefon i wybrała zdjęcia, które zrobiła tajemniczemu fotografowi.
- Ale tu na nich nic nie widać praktycznie - mężczyzna westchnął. - Jedynie sylwetkę, głowa jest zasłonięta przez gałąź. Przynajmniej będziemy w stanie na jej podstawie określić płeć oraz inne parametry, jak wzrost, czy waga. Dobrze, że mamy chociaż tyle i pani pomyślała o tym.
- Przepraszam, ale nie miałam zamiaru wyskakiwać przez okno i biec do nieznajomego mężczyzny, który robił mi zdjęcia, tuż dzień po tym, jak jakaś sekta próbowała mi zrobić Bóg wie co i porwała mi brata... Pierwszy raz zauważyłam go tu, ale może śledził mnie wcześniej? Chociaż nie sądzę. Jestem muzykoterapeutką, nie łaziłby za mną żaden paparazzi aż z Manchesteru… - wyjaśniła.
- Chyba, że byłaby pani naprawdę dobrą muzykoterapeutką - Felix mruknął, po czym przystawił rękę do ust i zaśmiał się krótko. Zrobił to w dość szczególny postać, jakby był postacią z kreskówki, a nie rzeczywistą osobą, a na dodatek dorosłą. Chyba tego nie zamierzał, gdyż szybko spoważniał. - Przepraszam, nie powinienem żartować - mruknął. - To nieprofesjonalne - napomniał się szeptem.
- Nic się nie stało, sama bym się najchętniej pośmiała z tego wszystkiego, ale nie umiem, gdy nie wiem gdzie są moi bracia i martwię się o ojca, a jego żona chce mi poderżnąć gardło… Znaczy nie dosłownie, bo to zwykła dentystka, przepraszam, stomatolog… Ale z jakiegoś powodu uważa, że rozwalam jej rodzinę… No i przejmuję się jej opinią na mój temat. Widzi pan, bo jestem bękartem. To tak, żeby dodać pikanterii naszym wspólnym wakacjom, jakby już nie były dość pikantne... A wracając do tematu fotografa… Czy wcześniej wczorajszego dnia mnie śledził, też nie wiem. Byłam zbyt skupiona na szukaniu wraz z Thomasem, Arthura. - wyjaśniła, pokazując policjantowi zdjęcia i w końcu wyłączając telefon na blokadę i czekając czy coś będzie jeszcze od niej potrzebował.
- Proszę wskazać, na jaki adres wysłać ochronę, jeżeli ta zostanie pani przydzielona - poprosił Applebaum. - Chętnie porozmawiałbym również z pani macochą… o ile to właściwe określenie waszych relacji. Być może w tym całym szaleństwie to ona wysłała na panią detektywa? - Felix wzruszył ramionami. - To jedyna wroga osoba, o jakiej pani wspomniała, której znalibyśmy dane osobowe. Pewnie nie byłaby pani w stanie wskazać jakichś innych podejrzanych, którzy mogliby chcieć pani krzywdy?
Alice zastanawiała się chwilę
- No właśnie ja się teraz zastanawiam co mam zrobić… Bo widzi pan, jestem tutaj na wyjeździe z rodziną, ale ten ktoś, kto nasłał na mnie tę biedną dziewczynkę, może o tym nie wiedzieć. Czy powinnam wrócić do hotelu, gdzie zatrzymuje się reszta rodziny? Czy może powinnam zamieszkać w innym, na czas do rozwiązania tej sprawy? - zapytała o opinię policjanta.
- Nie powinna pani wracać do poprzedniego hotelu - powiedział policjant. - Nie jest pani również bezpieczna tutaj, skoro fotografują panią dziwni mężczyźni… no i atakują zahipnotyzowane dziewczynki. Jak długo jeszcze musi pani tu pozostać? - zapytał Applebaum. - Nie kryję, że im wcześniej opuści pani tę placówkę, tym lepiej dla pani. Najchętniej zawiózłbym panią osobiście radiowozem do jakiegoś bezpiecznego hotelu.
- Do tej pory pozostawałam z rodziną w Jalsa Beach Hotel and SPA… Znaczy… Miałam pozostawać, bo dopiero wczoraj przylecieliśmy. Ale może w takim razie zatrzymam się w Le Suffren? Widziała ulotkę tego hotelu, może w takim razie ten byłby w porządku? - zaproponowała
- Tylko potrzebowałabym swoich rzeczy i dokumentów… - zauważyła i napisała sms do Peter’a, aby zabrał całą jej walizkę i rzeczy, włącznie z dokumentami z biurka…
- Jakikolwiek hotel, byleby nie Jalsa - odpowiedział Felix.
- No to ten, tylko pod warunkiem, że mają miejsca… - zauważyła. Tak, żeby było zabawniej. Ciekawe, czy byli władcy Tuoneli nadal zamierzali w nim pozostawać…
Swoją drogą… skoro oni również wybrali ten hotel… to czy przypadkiem Alice nie chciała wpakować się z zagrożenia średniego stopnia w dużo większe ryzyko? Czyżby była tego świadoma i celowo tak wybrała, nawet jeśli podświadomie? Nawet do dreszczyku emocji można się przyzwyczaić… a nawet uzależnić się od niego.

- Co do żony mojego ojca, mogę podać w jakim zatrzymuje się hotelu, w końcu to ten sam, gdzie chwilowo i ja zamieszkuję. Niestety, nie mam pojęcia kto mógłby jeszcze chcieć zrobić coś takiego… Ale naprawdę wydaje mi się, że mieliśmy po prostu strasznego pecha. Znaczy ja i moi bracia. Nadzialiśmy się na jakąś waszą tutejszą sektę, a że policja przyjechała na Champs, no i mój tata, to po prostu nie wiem… Może nie zdążyli mnie zabrać? Tata mi powiedział, że znalazł mnie zupełnie samą i dwa campery… Ale na pewno tam były trzy. Może w tym trzecim właśnie zabrali mojego brata? - zaproponowała co myślała, taktycznie kłamiąc na temat tego, kto jeszcze mógłby chcieć jej krzywdy.
Felix wszystko skrzętnie notował.
Wnet drzwi otworzyły się z nagłym szczęknięciem zamka. Applebaum poruszył się nerwowo i zaczął macać po pasie, jakby szukując kabury z pistoletem. Na szczęście to był tylko Chavez. Nie posiadał już srogiej miny. Ta była jedynie… zdziwiona.
- To chyba prawda. To, co pani mówiła - mruknął. Następnie podszedł do swojego partnera i podał mu kilka kartek, które chyba były wydrukami z monitoringu.
Alice była zaciekawiona co przedstawiały zdjęcia z monitoringu
- Uchwyciły tego człowieka? Znaczy kamery? Czy tylko małą? - zapytała wyraźnie zaniepokojona. chciała wiedzieć jak wyglądał napastnik, który za nią podążał. A przynajmniej jeden z nich, zgadywała, że nie cała sekta skończyła żywot na Champs…
- Proszę spojrzeć - mruknął Felix, po czym podał śpiewaczce trzy fotografie.
Na pierwszej z nich mała, czarnoskóra dziewczynka zamykała drzwi od pokoju Alice, trzymając w ręku balonik, który podarowała jej śpiewaczka. Była lekko uśmiechnięta, spoglądając na niego i wydawała się naprawdę z niego cieszyć. Na drugim jej twarz była zwrócona w stronę mężczyzny, który przykucnął przed nią i chwycił ją delikatnie za ramię. Na trzecim mała znów była sama. Patrzyła się pustym wzrokiem w przestrzeń, trzymając w dłoni rewolwer. Harper znów spojrzała na drugie zdjęcie. Przybliżyła je sobie do twarzy, chcąc dokładnie obejrzeć twarz mężczyzny. Niestety zarówno jakość nagrania, jak i wydruku pozostawiała wiele do życzenia. Już miała oddać kartki Applebaumowi, kiedy w głowie rozbłysła jedna wielka, pulsująca żarówka olśnienia. Śpiewaczka znała tego mężczyznę. Przypomniała sobie również jego opis ze słów dziewczynki.
“T-tak… taki opalony, ale nie tak, jak ja… i był całkiem ładny… i miał krótkie, czarne włosy… i takie jakby takie senne oczy…”
Barman z The Deck. Teraz Alice nie miała ani cienia wątpliwości.
Harper otworzyła i zamknęła usta jak ryba
- Ja już widziałam tego człowieka… - popukała palcem w zdjecie
Mężczyźni zastygli w bezruchu, czekając na rozwinięcie tej myśli. Nawet spojrzeli dyskretnie po sobie.
- Proszę mówić - niecierpliwie rzekł George.
- On… On był barmanem w The Deck… wczoraj po południu obsługiwał mnie i moją rodzinę… I tę parę… Tę, co to ktoś zastrzelił mężczyznę - powiedziała marszcząc brwi
- Stali za mną w kolejce do zamówienia - dodała ponuro. Czy to mogło być aż tak proste? Czy wybrał ich sobie? Czy pracował dla tej sekty? Próbowała sobie przypomnieć jak wyglądał kierowca sedana, kiedy przestał mieć tę czaszkę zamiast twarzy, ale zdawało jej się, że był blady, nie opalony… Aż ją głowa rozbolała od tego myślenia i przytknęła dłoń do skroni.
- To by zgadzało się po części - rzekł Felix. - Jeżeli założymy, że mężczyzna należał do sekty i to ona zabijała ludzi w okolicach Champs de Mars… to po zamknięciu toru wyścigowego potrzebowali jakiegoś innego terenu łowieckiego. Czy byłby lepszy, niż jedna z częściej uczęszczanych restauracji w Port Louis? Trzeba sprawdzić, czy ktoś jeszcze zaginął wcześniej na terenie The Deck prócz Arthura Douglasa - rzekł Applebaum. - Jeżeli naprawdę ów kelner posiada moc hipnotyzowania ludzi… to mógł przejąć kontrolę nad pani bratem podczas tego całego zamieszania, które miało miejsce wczoraj. To tłumaczyłoby, w jakich okolicznościach zniknął. Czy się mylę, pani Harper? - zapytał Felix.
Pokręciła głową
- Ma pan rację… Dlatego właśnie, nie cierpię piłki nożnej… - rzuciła ni z gruchy ni z pietruchy.
Tym samym sprawiła, że Chavez znów zaczął spoglądać na nią jak na wariatkę.
- Z bliska wyglądał jak przeklęty Christiano Ronaldo… - sprecyzowała skąd to dziwne nawiązanie i westchnęła ciężko. Chyba w stresie trzymał się jej taki sztywny żart.
Olbrzym pozbył się srogiej miny i pokiwał głową.
- Ronaldo… - powiedział tak, jak gdyby piłkarz odpowiadał za połowę złych rzeczy, jakie wydarzały się na świecie. A także za wszystkie te, które miały miejsce w Port Louis.
- Mam nadzieję, że się znajdzie i że wyciągniecie z niego, gdzie zabrał resztę porwanych osób, w tym moich braci… - powiedziała zaraz. Skrzyżowała ręce.
- Oczywiście, że ich znajdziemy - Felix zapewnił ją. - To nasza praca.
- Kiedy wychodzi pani ze szpitala? - zapytał George.
- Mogę nawet zaraz… Tylko, no jak mówiłam… Potrzebuję swoich rzeczy, a te mógłby mi dopiero przywieźć brat. Już napisałam do niego sms z prośbą o to… - powiedziała rudowłosa w odpowiedzi. No nie chciała jeździć po mieście, w policyjnym radiowozie w koszuli szpitalnej…
- Dobrze - rzekł George. - To my już pani dziękujemy. To chyba wszystkie pytania, prawda, Felix?
- Tak właściwie… - zaczął Applebaum. - Zaproponowałem pani Harper, że odeskortujemy ją i…
- Nie ma takiej możliwości, żebyśmy czekali na jakiegoś brata - Chavez uciął wypowiedź partnera w połowie. - Przykro mi - spojrzał wpierw na partnera, potem na śpiewaczkę. - Posiadamy swoje obowiązki i nie należy do nich zapewnianie bezpieczeństwa. Jesteśmy rozliczani z postępów w śledztwie, a każda sekunda ma potencjalne znaczenie. Być może właśnie teraz pani bracia są torturowani, albo zabijani i…
- George! - Felix przerwał olbrzymowi. Chyba zgadzał się z nim, jak Alice wyczytała z jego twarzy. A jednak nie spodobała mu się szorstkość i walenie prosto z mostu. Zwłaszcza wobec kobiety, która przeżyła takie szokujące wydarzenia, i to jedno za drugim.
- Rozumiem panowie… Mój brat, Peter jest z policji… Może po prostu on zabierze mnie do tego drugiego hotelu. Proszę tylko mieć na uwadze, że jeśli barman z The Deck jest w to zamieszany, wie o tym jak duży skład osób liczy moja rodzina i jeśli to on porwał mojego brata, może chcieć zrobić coś i pozostałym członkom - zauważyła Alice i westchnęła smutno. Wolała nie myśleć o tym, że jej bracia byli torturowani. Aż jej się zrobiło niedobrze.
- Ostrzegę ich przed tym na wszelki wypadek - dodała.
- Być może pani rodzina również otrzyma ochronę. To by było całkiem sensowne, biorąc pod uwagę fakt, że liczba jej członków kurczy się tak szybko, jak butelek piwa u mnie w domu w sobotnie popołudnie - rzekł George.
Felix otworzył usta, po czym je zamknął. I tak jeszcze raz.
- Ale mamy braki kadrowe, więc lepiej zamykajcie drzwi na kilka zamków - dodał Chavez, po czym bez pożegnania wyszedł z pomieszczenia.
Applebaum mocniej chwycił swój notesik, jakby ten był kołem ratunkowym. Wstał, zasunął krzesło, po czym również ruszył w stronę drzwi. Zanim przez nie przeszedł, uśmiechnął się niepewnie do śpiewaczki.
- Przepraszam za mojego partnera - rzekł nieco wstydliwie.
Harper pokręciła głową
- Nie szkodzi. Na pewno jest dobrym policjantem, tylko niezbyt emocjonalnie wylewnym. Proszę wykonywać swoją pracę. Zapewne jeszcze się zobaczymy w sprawie dochodzenia. Do widzenia panu… - pożegnała mężczyznę uprzejmie. Następnie spojrzała na telefon i wysłała do Terrence’a sms z informacją o rozmowie z policją i o tym, że ma się zameldować w innym hotelu. Zaproponowała mu, że może zarezerwuje pokój dla nich dwojga.
- Och, jest bardzo emocjonalnie wylewny, choć nie w ten dobry sposób - Felix ją zapewnił. - Zarówno, jako partner w pracy, jak i w życiu - to powiedział już ciszej, idąc po korytarzu, ale nadnaturalny słuch Alice odebrał te słowa.
Tymczasem komórka śpiewaczki zadźwięczała. Przyszedł SMS od de Trafforda.
“Koniecznie dla nas dwojga. Mam dobre wieści, burza powoli słabnie. Mam nadzieję, że wieczorem będę mógł już wylecieć, bo nie sądzę, żeby lotnisko było w stanie zorganizować wyloty wcześniej. Nie na Mauritius.”
Śpiewaczka została sama. Przez kilkanaście minut kompletnie nic się nie działo, kiedy przyszła do niej kolejna wiadomość - tym razem od Morrisa.
“Co dokładnie zabrać z naszego pokoju? Jestem w nim i nie chcę niczego pominąć.”
“Wszystkie moje rzeczy. Policja chce, żebym przeniosła się do innego hotelu. Dla bezpieczeństwa swojego i waszego” - odpisała Peterowi. Z jednej strony bardzo ucieszyła się, że Terrence już nie był skrępowany warunkami pogodowymi i zapewne dotrze do niej o bladym świcie, a z drugiej strony to oznaczało calutką noc w samotności. Czy powinna siedzieć na miejscu? A może powinna wybrać się na poszukiwania braci? To jednak byłaby straszliwa głupota. Nie mogła się aż tak wychylać. Musiała zebrać myśli. Może po zakwaterowaniu w nowym hotelu, spróbuje się odrobinę odprężyć? To był dobry pomysł… Obiecała w końcu de Traffordowi, że grzecznie na niego poczeka.
Po kilkunastu kolejnych minutach otworzyły się drzwi bez pukania.
- Obiad - usłyszała.
Otyła pani w białym fartuszku przyniosła jej talerz pełen duszonych ziemniaków, surówki marchewkowej oraz kawałka mięsa. O dziwo wyglądało to stosunkowo apetycznie. Na pewno nie przypominało frykasów, którymi raczył ją Terry w swojej posiadłości, jednak jak na warunki szpitalne… zdawało się to więcej, niż akceptowalne. Aromat świeżego, prawie domowego, niewyszukanego obiadu przywołał na myśl dzieciństwo u dziadków. Babcia robiła takie rzeczy dosłownie każdego dnia. Minęło kilkanaście lat od czasu, gdy śpiewaczka jadła przygotowane przez nią dania.
Nadszedł kolejny SMS od brata.
“Już jestem. Wyjść po ciebie?”
“Możesz wejść. Akurat jest obiad” - odpisała mu Alice. Po czym spojrzała na kobietę i uśmiechnęła się do niej lekko
- Dziękuję - podziękowała za informację o posiłku, po czym wstała, żeby podejść i wziąć od niej tackę z jedzeniem. Była głodna… Zaraz wróciła z jedzeniem na łóżko i usiadła. Chwyciła widelec, a potem zamarła. Czy powinna to jeść? A jeśli było zatrute? Albo ktoś nasypał do środka czegoś nasennego? Zmarszczyła brwi i poczekała, aż kobieta wyjdzie. Nie chciała, żeby z jakiegoś powodu poczuła się urażona, że śpiewaczka nie je. Z drugiej strony, to pewnie nie ona gotowała, więc co to Alice obchodziło? Postanowiła poczekać na Petera. Może razem mogliby pogdybac nad tym, czy powinna to zjeść, czy może lepiej nie i spróbować czegoś dopiero w hotelu…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 20-03-2019, 12:19   #83
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Śpiewaczka wysłała mu kilka dodatkowych SMSów ze wskazówkami, jak dojść do jej pokoju, kiedy poprosił ją o nie. Minęło trochę czasu, kiedy otworzyły się drzwi i pojawił się w nich Peter Morris. Był lekko zaróżowiony, jak gdyby właśnie wrócił z joggingu lub wysiłku na siłowni. Z drugiej strony sama pogoda była tutaj taka, że mógł spocić się, jadąc do niej samochodem.
- Cała zdrowa? - zapytał. Spojrzał na nią, chyba szukając opatrunków w miejscu kończyn, albo przeciekających krwią bandaży.
Alice uniosła obandażowaną rękę
- W miarę… Mia próbowała mi dziś wydrapać oczy. Dosłownie. Poza tym, jakoś żyję… chociaż dziewięciolatka próbowała zastrzelić mnie z rewolweru… - westchnęła i opowiedziała bratu co zaszło w szpitalu. Mężczyzna od czasu do czasu powoli mrugał oczami, jak gdyby nie mógł nadążyć za tym wszystko, co kobieta opowiadała.
- No i teraz się zastanawiam, czy powinnam jeść ten posiłek, czy po prostu się ubrać i stąd uciekać… - powiedziała wskazując tackę z talerzem.
- Uciekaj stąd, nic tu po tobie - poradził jej Peter. - Chyba nie jesteś taka chciwa, aby ryzykować życia dla miski ziemniaków - powiedział, wstając z krzesła, na którym wcześniej siedział Felix. Ruszył w stronę drzwi. - To cud, że nie zwaliło tu się jeszcze całe uzbrojone przedszkole. Dziwię ci się, że byłaś w stanie tak po prostu siedzieć sobie na tej kozetce. Przecież w tym szpitalu prawie nie ma ochroniarzy! - Morris chyba zaczynał się denerwować, ale to raczej dlatego, bo bał się o siostrę.
- Nie chciałam stąd iść ze względu na tatę i policję. Teraz już mogę. Tylko że jest kilka ważnych rzeczy, o których muszę ci powiedzieć. Chwilkę, tylko się ubiorę - powiedziała, po czym wyciągnęła ze swojej walizki, którą przyniósł jej Peter bieliznę, a także białe lniane spodnie i niebieską przewiewną koszulę. Nie miała dziś nastroju na sukienki. Weszła do łazienki i przymknęła drzwi. Przebrała się szybko i bez zbędnego ociągania, po czym z niej wyszła. Choć w drzwiach było tyle dziur, że równie dobrze mogła kazać Morrisowi po prostu odwrócić się i liczyć na jego przyzwoitość.
- Musicie na siebie uważać… W całe zaginięcie Arthura i tę małą z rewolwerem zamieszany jest barman z restauracji, w której wczoraj jedliśmy… Okazało się, że szpitalny monitoring go uchwycił i tak sobie o nim przypomniałam, gdy policja pokazała mi ujęcie - wyjaśniła. Poleciła, by Douglasowie siedząc w swoim hotelu uważali i że jest opcja, że dostaną ochronę od policji.
- A widzisz? To nieprawda, że policja nic nie robi - odpowiedział, choć Alice nic takiego nie sugerowała. Wyglądało na to, że Peter z podobnymi stwierdzeniami mierzył się przez całe życie i chyba spodziewał się takich poglądów u każdego. - Mówię ci, wszystko będzie dobrze. Zdaje się, że tutejsza policja jest zaangażowana, więc nie musimy walczyć samotnie. Powiedz mi teraz… czy możemy tak po prostu wyjść głównym wejściem, czy trzeba cię przemycać. Będą cię zatrzymywać?
- Nie no myślę, że mogę stąd wyjść. Tak mi mówiła lekarka. Martwię się tylko, że tata zostanie przez jakiś czas tutaj sam - powiedziała poważnym tonem. Zamknęła swoją walizkę.
- Ale daleko do tego hotelu, gdzie chcę się zameldować nie jest, więc możesz mnie tam podrzucić i zostawić, a potem tu do niego wrócić i mieć na niego oko - zaproponowała bratu.
- Właśnie to miałem zaproponować - mężczyzna ucieszył się, że Alice wpadła na to samo. - Chyba przydam się tutaj bardziej, niż spacerując po mieście, szukając braci - westchnął. - To straszne, nie móc nic zrobić. Ale jeszcze gorzej jest, kiedy pomimo bezsilności starasz się pomóc w jakikolwiek sposób… i w każdej sekundzie musisz walczyć z natrętnymi myślami, że twoje starania nie mają najmniejszego sensu. Mam nadzieję, że to, co mówię, ma jakiś sens… - Peter zawiesił głos.
- Ja już wczoraj próbowałam ratować Arthura… Zamiast tego, straciłam i Thomasa. Chyba nie nadaję się do pilnowania rodzeństwa, czy rodziny… Jak Mia się dowie, że tatę postrzelono w moim pokoju, to chyba sama wynajmie na mnie snajpera… - mruknęła ponuro.
Peter nie zaśmiał się wcale. Spojrzał poważnie na siostrę.
- Chyba obydwoje zgodzimy się, że najlepiej będzie, jeżeli przynajmniej przez jakiś czas będziecie się unikać. Ani tobie nie służy Mia, ani ona nie czuje się lepiej w twoim towarzystwie. Dla mnie też jest okropna, ale to nie ma teraz żadnego znaczenia - pokręcił głową. - Zadzwoniłaś już do hotelu? Mają wolny pokój?
- Jeszcze nie… Ale to zajmie minutkę… - powiedziała, po czym sięgnęła po swój telefon. Wygooglowała ‘Le Suffren’ w Port Louis, po czym znalazła numer do recepcji i zadzwoniła. Chciała pokój dla dwojga, najlepiej w dobrym, a nawet bardzo dobrym standardzie, w końcu wiedziała jak wyglądają sypialnie w domu Terrence’a, spodziewała się, że jak już skazała go na przymuszone wakacje, to na pewno nie chciał spać w mini pokoiku. Dodatkowo, liczyło się dla niej, by nie był na parterze.
- Dzień dobry, mamy wolny apartament z jedną sypialnią. Osiemdziesiąt pięć metrów kwadratowych. Apartament ten oferuje część wypoczynkową z balkonem wyposażonym w sofy, stół i fotel. Do dyspozycji gości jest miejsce do pracy z dużym biurkiem i drukarką. Na życzenie możemy przygotować zestaw produktów grillowych. Cena pokoju wynosi siedem tysięcy osiemset rupii maurytyjskich za dobę, jest bardzo korzystna, biorąc pod uwagę to, że mogłaby pani wprowadzić się już dzisiaj - recepcjonistka powiedziała bardzo entuzjastycznie.
Alice szybko przeliczyła, po czym kiwnęła głową
- W porządku, w takim razie chciałabym zarezerwować ten pokój. Na razie na pięć dni, na nazwisko Harper. Za jakieś dwadzieścia minut będę na miejscu, a osoba mi towarzysząca dotrze w przeciągu niecałej doby - dodała. Dzięki temu mieli pokój, w niezłym standardzie, a do tego stać ją na niego było przy tym co sama miała w kieszeni, choć Terrence na pewno będzie na nią ‘patrzył’, że to nie wypada, żeby to ona płaciła za ich wspólny pokój.
- Wszystko załatwione? - zapytał Peter. - Możemy już iść? - zaproponował po tym, kiedy śpiewaczka schowała telefon po zakończonej rozmowie. - Nie jestem strachliwy… jednak wolałbym nie spędzać w tym szpitalu więcej czasu, niż jest to absolutnie konieczne. A przynajmniej nie wtedy, kiedy jesteś obok. Bez urazy, rzecz jasna - dodał prędko. - Nie miałem na myśli, że przynosisz pecha, czy coś… - dodał, po czym zmieszał się jeszcze bardziej. - To ja już może zamilknę… - zaproponował cicho.
- Nie przejmuj się, w pełni rozumiem twój ewentualny niepokój. Po prostu chodźmy - rzuciła Alice, nie chcąc, by Peter czuł się nieswojo. Opuściła pokój, rzucając mu tylko jeszcze jedno ostatnie spojrzenie, po czym ruszyła korytarzem wraz z Peterem, swoja walizką i torbą, w której teraz wylądowała jej komórka. Za chwilę miała znaleźć się w nowym miejscu i miała czekać na Terry’ego. Wiedziała, co będzie w tym czasie robić…
- Chodźmy szybko. Nawet jeśli lekarka pozwoliła ci opuścić szpital, to nie wiadomo, co nawarzył dla nas barman - mruknął Peter, rozglądając się czujnie dookoła. - Nie mam przy sobie broni. To nie Portland, niestety. Czuję się dosłownie nagi bez pistoletu. Równie dobrze mógłbym nie mieć na sobie żadnych ubrań… Kompletna, jedna, wielka wrażliwość na atak ze strony… praktycznie każdego. Nawet dziewczynka z pistoletem miałaby nade mną przewagę, o ile znalazłaby się dalej, niż dwa kroki ode mnie.
- Wiesz, nie żebym ja zwykle gdziekolwiek miała broń… Witaj w moim świecie - powiedziała Alice i pokręciła głową. Nie było to do końca prawdą, ale nie mogła przecież Peterowi wyjechać z tym wszystkim, co w części przekazała Thomasowi. Miała w tej chwili moralnego kaca. Thomas na pewno wierzył w to, że może dzięki zdolnościom Łowcy zdoła go wytropić. Szczerze sama też miała taką nadzieję, ale najpierw musiała zapewnić sobie minimum bezpieczeństwa.
- Twój świat to będzie od teraz przyjemna kanapa w przyjemnym, bezpiecznym hotelu - odpowiedział mężczyzna. - Ja zajmę się ochroną taty, a policja resztą rodziny. Ty już swoje wycierpiałaś i twoje zadanie, czyli przeżycie, dobiegło koń… Nie, nie to miałem na myśli - Peter poskrobał się po głowie. - Chciałem powiedzieć, że… - podniósł palec do góry. - Dbaj po prostu o siebie, ok? - westchnął, wychodząc ze szpitala na zewnątrz. Ruszyli w stronę parkingu i zaparkowanych samochodów. - Wynająłem starą skode. Będziemy nieco kluczyć i robić kółka po mieście i gdy już zgubimy ewentualny ogon, podasz mi adres swojego nowego lokum. Dobrze? Mam nadzieję, że będziesz tam bezpieczna jak w sejfie, po prostu już nie wychodź nikogo ratować - Peter spojrzał na Alice, mając nadzieję, że ta zgodzi się na te warunki.
Harper skrzywiła się, ale pokiwała głową
- Dobrze. Będę grzecznie siedzieć w hotelu i czekać na przylot chłopaka, a potem przybycie ewentualnej ochrony z policji - obiecała mu. W głowie jednak skrzyżowała palce. Rozejrzała się po parkingu i okolicy. Wolała, by wszystko było ok. Odruchowo szukała wzrokiem potencjalnego fotografa. Jeżeli znajdował się w pobliżu, to raczej dobrze ukryty. Śpiewaczka nie widziała nikogo podejrzanego, jednak czy naprawdę nikt nie zwracał już na nią uwagi? To wydawało się mało prawdopodobne, aby tak po prostu jej odpuścili. Choć z drugiej strony… jeżeli jej wrogowie przestraszyli się policji, to może naprawdę postanowili nieco przyhamować, przynajmniej na chwilę.
- Alice, ale ja mówię serio - Peter mruknął, wsiadając do samochodu od strony kierowcy. Nachylił się, aby od środka otworzyć drzwi pasażera. - Chcesz żebym był brutalny? To powiem coś w stylu, że za każdym razem, jak wychodzisz z domu, ginie jeden Douglas - mruknął. - Byłbym w stanie znieść to, że się na mnie obrazisz, jeżeli kupię za to twoje bezpieczeństwo. - Alice zbladła na słowa Petera.
Morris nawet nie wiedział, jak bardzo miał rację. Przecież Douglasowie nie mieli pojęcia, co naprawdę przytrafiło się Natalie. Choć biorąc pod uwagę akcje kobiety w Skalnym Kościele, rodzina już zdążyła jej się odpłacić.
- Wezmę sobie do serca… I zatrzasnę się w pokoju do końca życia… Rany… - powiedziała i wzdrygnęła się. Zrobiła to odrobinę na pokaz, ale tego Peter nie mógł wiedzieć. Grała. Gdy dostali się do samochodu, który wynajął, rudowłosa obejrzała go dokładnie i nawet spojrzała pod spod, nasłuchując czy nie piszczy tam żadna ewentualna bomba czasowa. Może i nie widziała zagrożenia, ale to nie znaczyło, że nie miało go tu być… Z drugiej strony, Petera nie było w The Deck… Barman nie mógł go znać. Wpakowała bagaże na tylne siedzenie, a siebie na przednie pasażera, kiedy już jej brat otworzył samochód. Tekst o umierających Douglasach poraził ją na tyle, że zrobiła się bardziej małomówna.
Mężczyzna chyba to zauważył. Spojrzał na nią z pewnym smutkiem. Chyba nie chciał, aby uważała go za drugą Mię. A jednak… jeśli dzięki temu Alice będzie bardziej bezpieczna… był w stanie ponieść cenę ich wspólnych relacji. Zapalił silnik i wnet opuścili parking szpitala. W samochodzie nastało milczenie. Przeciągało się, ale Peter chyba nie chciał przełamywać ciszy. Przybrał minę męczennika i śpiewaczka przez moment zastanawiała się, czy nie robił tego na pokaz. Tak, jak przed chwilą śpiewaczka wzdrygnęła się. Jednak Morris nie był aktorem, lecz uczciwym policjantem. Sprawiał wrażenie osoby bezpośredniej, szczerej i w dziwny, pokrętny sposób… ufnej. Po chwili wahania włączył radio i w głośnikach rozbrzmiał jeden z hitów muzyki pop tamtego lata. Wesoła melodia i taneczne rytmy wcale nie rozrzedziły atmosfery panującej w pojeździe.
- Dobrze by było, byśmy utrzymywali kontakt. Mimo, że będziemy teraz w różnych hotelach. Ja postaram się nie zasuwać po mieście, żeby nic mi się nie stało, ani nikomu z was. Z drugiej jednak strony, chciałabym, żebyś też dawał mi znać co u was. Nie chcę zostać tak zupełnie sama w niewiedzy - w końcu Alice przełamała ciszę, dość długą i złożoną wypowiedzią. Chciała, żeby Peter zrozumiał, że nie ma mu za złe tego zagadnienia. Po prostu bardzo źle trafił, zwłaszcza że rzeczywiście musiała wyjść kiedyś z hotelu, by zginęły dwie siostry Douglas… Tylko jednej udało się wrócić i właśnie jechała z nim samochodem. Harper co jakiś czas rozglądała się, czy nikt za nimi nie jechał, albo czy mijając ulicy i skrzyżowania, przypadkiem nie szedł nią jakiś przeklęty sekciarz…
Miała wrażenie, że już wcześniej widziała ten samochód… choć z drugiej strony, białe ople nie były najrzadsze na świecie. A tamta kobieta… miała posturę i kolor włosów dokładnie takie same, jak ta, na którą Alice zwróciła uwagę pięć minut temu. Nawet była podobnie ubrana. Tyle że… jak wiele szczupłych blondynek w bikini mogło spacerować po Port Louis? Czy to możliwe, że Harper wpadała w paranoję?
- Mamy swój numer, to dobrze - Peter z wdzięcznością uśmiechnął się, a atmosfera od razu polepszyła się. - Będę cię informować o wszystkim, obiecuję. Tylko pamiętaj o tym, żeby mieć komórkę cały czas naładowaną, dobrze? Wiem, że to podstawowe sprawy, ale w takich czasach ludzie zapominają o najprostszych rzeczach. Wiem po sobie.
Następnie mężczyzna skręcił w lewo i Alice zaczęła poznawać drogę, po której wczoraj spacerowała z Thomasem. Ujrzała chodnik, po którym nie tak dawno temu jej brat stąpał. Gdzie teraz znajdował się? Czy będą mogli jeszcze kiedyś razem spacerować? Harper nie wiedziała. Mogła jedynie mieć nadzieję, że policji uda się go odnaleźć. Zrobią to… prawda?
Wbrew woli, eksplodowała łzami. Rudowłosej zajęło kilka chwil uspokojenie się. Morris na krótką chwilę zdjął prawą rękę z kierownicy, aby chwycić dłoń Alice i ją mocno ścisnąć. Spojrzał na nią ze współczuciem, ale musiał wrócić do pełnego skupienia na prowadzeniu. Śmierć w wypadku samochodowym byłaby prawdopodobnie najgłupszą w rankingu Douglasów.
- Przepraszam, ale… ale szłam wczoraj tamtą drogą z Thomasem… - wyjaśniła Peterowi skąd taka reakcja. Była bardzo ludzka, tyle że podszyta odrobinę innymi rzeczami. Jej brat mógł pomyśleć, że na pewno martwiła się i to co przeżyła wywołało traumę. Prawda była taka, że Alice była wściekła, że sama nie mogła uratować siebie i jego. Nie potrafiła sobie poradzić z emocjami i wybuchła z tego tytułu łzami. Bezsilność ją tak mocno ugodziła. Fakt, że Joakim pojawił się, by ją uratować, był jak uderzenie w policzek. Był miły, ale jednak… Ugodził w nią bardzo boleśnie. Cieszyło ją tylko to, że nie miała na sobie teraz makijażu, bo nie było na to czasu, więc wybuch łez nie spowodował, że wyglądała teraz jak panda bez wodoodpornego tuszu. Otarła twarz dłonią. Peter nachylił się i szybko otworzył schowek, po czym wyciągnął opakowanie chusteczek higienicznych. Położył je na udach Alice, po czym ponownie przejął pełną kontrolę nad kierownicą.
- Wszystko się ułoży… - powiedziała sobie, wyciągając chusteczkę i ocierając łzy do końca. Jakby chcąc podnieść się na duchu. Próbowała w to uwierzyć, ale chwilowo było dość ciężko. Podała w końcu Peterowi adres hotelu, do którego miał ją dostarczyć.
- Oczywiście, że tak - Morris uśmiechnął się szeroko i z wielką pewnością siebie. Zupełnie tak, jak gdyby chciał być pogodny i wesoły za ich oboje. Różni ludzie pocieszali innych w różny sposób. - To również mój brat. Lepiej poczujesz się, jak już będziesz w swoim apartamencie. Zamówisz coś smacznego do jedzenia, może jakiś drink. Obejrzyj telewizję i przez moment nie myśl o tym, co się dzieje. Pozwól sobie odpocząć choćby przez chwilę. My w tym czasie będziemy działać. Nie martw się, nie spotka cię to samo, co Thomasa i Arthura. Nie pozwolę na to. Obiecuję ci to - Peter wyszczerzył się do siostry, w żaden sposób nie komentując jej łez i emocji.
Pokiwała głową i zdobyła się na lekki uśmiech. Też chciała w to uwierzyć. Wzięła sobie do serca słowa Petera i faktycznie, miała zamiar zamknąć się w apartamencie. Przed tym jednak, musiała odwiedzić sklep z pamiątkami. Miała zamiar kupić mapę i pinezki. Jeśli już miała siedzieć w pokoju hotelowym, chciała wiedzieć na czym stoi. A potem zamierzała upić się i leżeć, czekając na de Trafforda… ciekawe czy w sklepie z pamiątkami dostanie paczkę kolorowych balonów. Może nadmuchałaby ich kilka… -naście… I porozwalała po dużym pokoju w apartamencie? Postanowiła, że pomyśli o tym za chwilę, gdy dotrą wreszcie do hotelu.
- To już chyba tu - powiedział Peter i miał rację.
Alice rozpoznała znajomą sylwetkę hotelu, w którym zatrzymali się Tuoni i Tuonetar. Jednak wyglądał całkiem inaczej za dnia, w naturalnym świetle słońca. Mimo wszystko… i tak bajkowo. To był drogi i bardzo ekskluzywny hotel. Na pewno znajdowało się tu mnóstwo atrakcji. Tylko czy zdołają odciągnąć jej uwagę od wydarzeń za murami tej wspaniałej posiadłości?
- Potrzebujesz czegoś jeszcze? Kupić ci coś? - zapytał. - Jeżeli czegoś potrzebujesz, to mów śmiało. W przeciwnym razie pojadę prosto do szpitala i zobaczę, co z tatą - uśmiechnął się.

- Nie, wszystko w porządku. Dam sobie stąd radę. Dojdę do lobby i pójdę do pokoju. Napiszę sms’a jak będę już w środku. Jedź do taty - poleciła bratu Alice. Wygląd hotelu zrobił na niej wrażenie, ale nie miała siły się na głos nim zachwycać.
Gdy Peter zaparkował, Harper wysiadła, po czym podeszła do drzwiczek tylnych i wyjęła swoją walizkę i torbę. Spojrzała na brata
- Ty też masz na siebie uważać. Nie chce dostać wiadomości, że zaginąłeś - poleciła mu poważnym tonem. Martwiła się o niego
- No pewnie, Alice! - odpowiedział mężczyzna. - Nie martw się na mnie ani przez chwilę. Jestem policjantem. Takim prawdziwym, pracującym na ulicy. Zniosę więcej, niż lekarz, czy profiler FBI - uśmiechnął się.
- No i jak będziesz miał ochotę, to możesz wpaść na tego drinka jutro może… Albo coś - zaproponowała mu w formie pożegnania.
- Chciałbym… ale własnie jutro porozmawiamy na ten temat. Na pewno nie chciałbym doprowadzić kogoś pod twoje drzwi, ale z drugiej strony… jeżeli będę wystarczająco ostrożny, to nie powinno być problemu. Mimo wszystko w pierwszej kolejności wolałbym cię nie narażać.
Zatrzasnęła drzwiczki i przeszła na chodnik. Ponownie spojrzała na hotel, ale jeszcze odwróciła wzrok na Petera. Miała zamiar poczekać aż odjedzie i dopiero wtedy się ruszyć. Sklep z pamiątkami nie mógł być daleko od hotelu, w końcu najwięcej kasy zbijało się ze współpracy z takimi miejscami.
Wnet mężczyzna opuścił parking Le Suffren. Wcześniej jednak pomachał Alice na do widzenia. Śpiewaczka została sama przy ośrodku. Rozejrzała się. Wyglądało na to, że w najbliższym otoczeniu nie było w ogóle żadnych sklepów, lub budynków. Ogromny ośrodek był odizolowany od Port Louis ciągnącą się wzdłuż i wszerz infrastrukturą doków. Gdyby ruszyła drogą na południe, po czterystu metrach znalazłaby się na ulicy Kwan Tee. Tuż przed chwilą przejeżdżali nią. Alice kojarzyła świątynię hinduską, kaplicę, siłownię… pewnie znalazłyby się tam również sklepy z pamiątkami. Chciała szukać ich w pierwszej kolejności? Tak właściwie… czy to było bezpieczne? Szansa była mała, ale co, jeśli któryś kultysta zobaczy ją na mieście? Przecież w tym wszystkim właśnie chodziło o to, aby w nowym miejscu była bezpieczniejsza. Piesze wędrówki na pewno w tym nie pomogą… Z drugiej strony… przecież potrzebowała mapy i pinezek…
Postanowiła więc, że może jednak się wstrzyma. Wróciła na parking hotelu, po czym ruszyła w jego stronę. Wolała nie ryzykować od razu ujawnienia tego gdzie się teraz znajdowała. Postanowiła więc, że uda się do recepcji, zamknie w pokoju i poczeka aż Terrence przyjedzie. O… Po drodze z lotniska może jej kupić pinezki i mapę. A ona do tego czasu spróbuje nie myśleć o rzeczach nieprzyjemnych…
W jej głowie błysnął obraz kubłów z nieczystościami, a potem dziewczynka mierząca do niej z rewolweru
- Właśnie takich rzeczach - mruknęła cichuteńko pod nosem. Ruszyła żwawiej w stronę wejścia, ciągnąc za sobą swoją turkusową walizkę na kółkach.
 
Ombrose jest offline  
Stary 28-03-2019, 22:55   #84
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację

To był droższy i wspanialszy hotel od Jalsy. Śpiewaczkę powitało przestronne pomieszczenie utrzymane w beżach, brązach i złocie. Wyglądało bardzo elegancko i ekskluzywnie. Na samym środku ustawiono okrągły, drewniany stolik ze wspaniałym bukietem. Alice spojrzała na białe kwiaty i nawet wyczuła ich słodki zapach. Musiały być żywe. Choć był dzień, elektryczne światła paliły się. Nowoczesny żyrandol i pojedyncze światła w suficie równomiernie oświetlały pomieszczenie. Recepcja posiadała białą płytę, która również dawała dużo blasku. Dwie kobiety stojące za nią uśmiechnęły się uprzejmie do Alice. Jedna była czarnoskóra, a druga również wyglądała egzotycznie. Może była latynoską, albo mulatką.
- Witamy w hotelu Le Suffren - powiedziały jednocześnie. To idealne zgranie sugerowało, że nie pierwszy raz witały w ten sposób gości.
Harper ruszyła do lady recepcjonistek i zatrzymała się dopiero przy niej
- Dzień dobry. Mam rezerwację na nazwisko Harper… - odpowiedziała im uprzejmie Alice, zsuwając jedno ramię torebki i wyciągając z niej swój paszport, żeby okazać, że ona to faktycznie ona. Miała nadzieję, że wszystko pójdzie gładko. Ciekawiło ją, czy płatność była z góry, czy na koniec pobytu. Rozejrzała się, ciekawa w którą stronę znajdował się bar, oraz jakie inne luksusy zapewnić jej mógł hotel Le Suffren.
- Witamy - powtórzyła kobieta o ciemniejszej karnacji.
- To ja dzisiaj z panią rozmawiałam - odezwała się ta druga. - Cieszymy się, że wybrała pani Le Suffren. Postaramy się o zapewnienie wszelkiego możliwego komfortu i usług na najwyższym standardzie - uśmiechnęła się. - Pani apartament już czeka. Czy będzie przebywać pani w nim sama? - zapytała.
Alice pokręciła głową
- Nie, mój towarzysz przybędzie, ale najpewniej dopiero o bladym świcie. Burza piaskowa zatrzymała go w Dubaju… - wyjaśniła krótko i rzeczowo. Miały wiedzieć, że ktoś będzie wraz z nią, więc będzie potrzebowała drugiej karty. Przebiegła wzrokiem po ladzie, ciekawa czy mają tu jakieś ulotki.
- A czy moglibyśmy poprosić o dane osobowe tego mężczyzny? - zapytała recepcjonistka. - Wydamy mu kartę, kiedy tylko przybędzie na miejsce - zaproponowała… czy może raczej… oznajmiła.
- To później jeszcze zahaczę i podam, jak już da mi znać, że go wypuścili z Dubaju… - wybrnęła taktycznie Alice, obdarowując kobiety uprzejmym uśmiechem
- I tak zamierzam się tu dziś trochę pokręcić - dodała.
Śpiewaczka ujrzała trzy różne zestawy ulotek. Jedna przedstawiała Le Suffren, druga Port Louis, a trzecia mówiła o lokalnej faunie i florze. Została przygotowana przez towarzystwo ekologiczne, jak informowało logo tuż nad wizerunkiem słonecznej laguny.

- Chciałabym udać się do apartamentu, płatność z góry, czy przy wymeldowaniu? Dodatkowo, chciałabym dowiedzieć się jakie udogodnienia jeszcze może zapewnić nam wasz hotel - przeszła płynnie do tematu. Skoro miała dziś odpocząć… Równie dobrze mogła pójść do sauny, popływać, a potem odwiedzić bar, zjeść i wrócić do apartamentu, żeby się upić…
- Najwygodniej byłoby, gdybyśmy otrzymali wpłatę dzień przed wymeldowaniem państwa - rzekła czarnoskóra. Harper kiwnęła głową
- Tak będzie mi pasowało - zgodziła się.
- A ja przedstawię pani atrakcje, jakie zapewniamy w Le Suffren - rzekła kobieta. Tymczasem podała Alice jakiś kwestionariusz, który musiała podpisać. - Wolałaby pani najpierw zakwaterować się? - zapytała, ale to zabrzmiało bardziej jak sugestia. Chyba chciała mieć z głowy wszystkie formalności.
Alice kiwnęła głową
- Tak. Najpierw zakwaterowanie. Będziemy mieć to z głowy, to pobawimy się w całą resztę - dorzuciła. Zerknęła na kwestionariusz, czego ciekawego dotyczył. Przez moment przestała myśleć o problemach i skupiła na zwykłych rzeczach, jak wypełnianie dokumentów…
Była to raczej podstawowa umowa, związana z tym, że śpiewaczka zobowiązywała się nie kraść popielniczek i nie podpalać zasłon, a potem zapłacić za wszystko, czego doświadczy. Przerzucała strony i nie widziała nic, co szczególnie zwróciłoby jej uwagę. Papiery były w dużej mierze wypełnione danymi z dowodu osobistego śpiewaczki i teraz należało jedynie złożyć podpis.
Alice sprawdziła wszystko, po czym podpisała dokumenty, jeśli się zgadzało. Zwykle przy robieniu takich rzeczy była skrupulatna, wolała wiedzieć na czym stoi. Miała nadzieję, że w tym hotelu obejdzie się bez strzelanin, czy wybitych okien… Czy korkociągów. Wzdrygnęła się.
- Proszę - oddała kwestionariusz recepcjonistce i czekała co te miały dla niej teraz.
Czarnoskóra podała jej białą kartę, za pomocą której mogła otworzyć drzwi. Tymczasem jej koleżanka wyszła z recepcji i skierowała się w stronę jednego z korytarzy.
- Zaprowadzę panią na miejsce - zaproponowała, a kiedy śpiewaczka do niej dołączyła, zaczęła mówić o hotelu. - Jak już pani na pewno zauważyła, Le Suffren znajduje się nad brzegiem morza. Nasze przestronne pokoje posiadają widok na Ocean Indyjski, albo ogród, w zależności od ich usytuowania. Posiadamy również odkryty basen. Wszystkie pomieszczenia są klimatyzowane i urządzone w jasnych kolorach, dzięki czemu w dzień są rozświetlone południowym słońcem Mauritiusa. W każdym z apartamentów znajduje się część wypoczynkowa, zestaw do parzenia kawy i herbaty, a także telewizor z płaskim ekranem.
Odchrząknęła. Zdawało się, że posiadała całą przemowę wykutą na pamięć, ale w tej chwili przydałaby się jej szklanka wody na popicie słów.
- Polecam pani restaurację La Boussole. Nasi kucharze serwują przepyszne śniadania, lunche i kolacje, które można zjeść na przestronnym tarasie. Potem można spędzić czas w jednym z naszych dwóch barów. W Bar On The Rocks i Spinnaker’s Concept można znaleźć najróżniejsze przekąski i napoje. Wiele jest importowanych i dostępnych jedynie u nas. Już wspomniałam o basenie. Oprócz niego czeka na panią siłownia oraz centrum spa, w którym wykonywane są rozmaite zabiegi. Można skorzystać z pomocy trenera personalnego lub przyjść na zajęcia fitness wraz z innymi naszymi gośćmi. Pakiet wellness nieznacznie zmienia się w zależności od dostępnych specjalistów, gdyż każdy specjalizuje się w zabiegach innego rodzaju. Polecam szczególnie kąpiel stóp u pani Charlotte, jednak wcześniej należy umówić się z wyprzedzeniem, gdyż jest wielu chętnych. W punkcie przy basenie znajdzie pani parasole przeciwsłoneczne, leżaki i krzesełka plażowe. Proszę pamiętać również o łaźni tureckiej i saunie, które dostępne są od ósmej rano do ósmej wieczorem. Le Suffren to wspaniały obiekt, mogłabym mówić o nim godzinami. W barach można obejrzeć relacje z wydarzeń sportowych, niekiedy pojawiają się muzycy, którzy grają na instrumentach, umilając wieczory. Za dodatkową opłatą można udać się na wycieczkę z przewodnikiem po miejscowych zabytkach, a poza obiektem na squash, nurkowanie, czy kręgielnie. A z takich bardziej przyziemnych rzeczy… w recepcji jest możliwość przechowywania bagażu, pełnimy również funkcję kantora. Nasza obsługa codziennie sprząta apartamenty, zapewniamy też darmowe prasowanie, choć usługi pralni, pralni chemicznych, czy prasy do spodni są za dodatkową opłatą. Transfer lotniskowy jest bezpłatny. Znajduje się tu kilka sklepów, w tym salon z upominkami. Pokoje są dźwiękoszczelne, a parking darmowy.

Przystanęły przed odpowiednimi drzwiami. Alice skorzystała ze swojej karty, a jej oczom ukazał się ogromny, przestronny salon.
- Osiemdziesiąt pięć metrów kwadratowych - poinformowała ją latynoska.


Alice rozejrzała się po głównym pomieszczeniu i wszelkie jej napięcie na chwilę się ulotniło. Pomieszczenie było wspaniałe. Jak małe mieszkanie… Chociaż… Większe niż jej dawne mieszkanie w Portland… Odetchnęła.
Nie przerywała recepcjonistce w jej monologu. Zapamiętała kilka punktów, które wyjątkowo jej przypasowały. Na przykład bary, czy łaźnia turecka. W głowie układał jej się już całkiem przyjemny plan spędzenia reszty popołudnia i wieczoru. Uśmiechnęła się lekko do kobiety
- Wspaniale… Bardzo mi odpowiada. Zgadywała, że sypialnia znajdowała się na górze po drewnianych schodkach. Teraz zastanawiało ją, czy Terrence’owi również się spodoba… Głupiutka, romantyczna myśl w chaosie cierpienia jaki przeżywała.
“Ale tu nie będzie Esmeraldy” - zadzwonił jej cichy głosik z tyłu głowy. Myśl podła, ale jakże wibrująca przyjemność przemieściła wzdłuż jej kręgosłupa. Rudowłosa spojrzała jeszcze raz po pomieszczeniu, po czym podstawiła walizkę koło kanapy.
- Później zejdę do recepcji, podać dane towarzysza i zapytać ewentualnie o jego odbiór z lotniska. A na razie, wydaje mi się, że już wszystko wiem - powiedziała i uśmiechnęła się do recepcjonistki. Dawała jej czas, aby się ulotnić i zostawić ją samą sobie.
- Recepcja czynna jest całą dobę, więc nie musi się pani spieszyć. Choć wieczorem nastąpi zmiana obsługi i będzie pani musiała przedstawić się oraz numer apartamentu - rzekła latynoska. - Gdyby czegokolwiek pani potrzebowała, to proszę do nas zadzwonić. Tak właściwie również tą drogą może pani przekazać nam informacje na temat swojego towarzysza. Jeszcze raz dziękujemy za wybranie naszego hotelu. Postaramy się uczynić co w naszej mocy, żeby przyjemnie wspominała pani pobyt u nas - kobieta skłoniła się nisko niczym Japonka, po czym opuściła apartament, zostawiając śpiewaczkę samą.
Alice kiwnęła jej głową na pożegnanie. Została sama. Westchnęła.
Samotność nie działała zdrowo na jej umysł. Podeszła do drzwi na taras i otworzyła je, chcąc wpuścić nieco powietrza do pomieszczenia. Nie było duszno, ale chciała słyszeć dźwięki ludzi na zewnątrz. Zaraz otworzyła swoją walizkę i zaczęła wyjmować z niej różne rzeczy, powoli rozpakowując się w pokoju, w szafach, a następnie w łazience. Weszła do środka i oceniła wielkość prysznica i wanny. Jaka była kolorystyka…


Jasna i optymistyczna. Jak całe mieszkanie. Przestronna łazienka posiadała wygodną wannę, umywalkę, szafę… Śpiewaczka nie mogłaby przyczepić się do niczego, nawet gdyby chciała. Ręczniki zwinięte w rolki pachniały intensywnie praniem. Bez wątpienia były świeże. Coś w ich bieli sprawiło, że Harper chciała wziąć prysznic tylko po to, aby wypróbować je potem. Z drugiej strony… Le Suffren oferowało tak wiele, że miała ochotę również zobaczyć te wszystkie inne miejsca, o których mówiła latynoska. Łatwo było zapomnieć tu o wszelkich kłopotach i dać się zafascynować magią wakacji.

Następnie, kiedy już tu skończyła i jej walizka była prawie pusta, udała się wreszcie na górę, do sypialni. Chciała ją obejrzeć. Jak duże było łóżko. Jak szerokie. Czy coś jeszcze znajdowało się w pomieszczeniu? Z jakiegoś powodu czuła się dziwnie podekscytowana jak nastolatka. Zaraz jednak wróciły ponure myśli i rudowłosa pacnęła się dłonią w czoło, przywracając się do zdrowego rozsądku. Nie była tu wypoczywać. Była tu ukrywać się przed sektą, która próbowała się do niej dobrać i ją zabić. Jej bracia zostali porwani, ojciec postrzelony, a jej relacje z żoną taty są gówniane. Nie mogła… Nie powinna nawet próbować cieszyć się na wizję tego, że Terrence tu przyleci, a jednak serce jej łomotało i w uszach jej piszczało. Chyba za bardzo uzależniła się od tego eleganckiego anglika...
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 28-03-2019, 22:57   #85
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację

Łóżko było ogromne. Sypialnia wydawała się tak duża, że można było w niej tańczyć. Tuż naprzeciw łóżka stała komoda, a na niej duży telewizor. W rogu znajdowało się lustro, fotel oraz podnóżek. A także lampa. Po rozeznaniu w sypialni wróciła na dół. Usiadła na kanapie. Wyjęła z pozostawionej na niej torebki telefon i zadzwoniła do de Trafforda.

Jednocześnie patrzyła na kuchnię, która zdawała się mieć wszystko, czego tylko Alice mogłaby potrzebować. Choć nie planowała gotować, miała taką możliwość. Wyglądało na to, że Le Suffren pomyślało o wszystkim, projektując apartament.
- Alice? - usłyszała po pięciu bipnięciach. - Wszystko w porządku? - de Trafford zapytał lekko przestraszony, że śpiewaczka uwikłała się w kolejną sytuację, jak w Champs de Mars.
- Tak, to ja… - powiedziała spokojnym tonem. Podniosła kartę pokojową i obejrzała ją, chcąc sprawdzić jaki mają numer apartamentu. Dwadzieścia trzy.
- Właśnie siedzę na kanapie w naszym apartamencie… Hotel Le Suffren. Mogę załatwić ci podwózkę z lotniska przez recepcję. Tylko jak cię przedstawić, aby mili recepcjoniści wydali ci kartę? Czy może masz ochotę skrobać w me drzwi o szóstej nad ranem? - odezwała się rudowłosa i spojrzała w stronę tarasu. Słońce grzało i w pomieszczeniu zrobiło się odrobinę cieplej.
- Skrobać w twoje drzwi? To jakaś metafora? - Terrence zawiesił głos. - Przedstaw mnie tak, jak uważasz, że najlepiej mnie określisz. Elegancki. Przystojny. Inteligentny… Alice, wiesz… to ty powinnaś rzucać tymi przymiotnikami, nie ja… - de Trafford żartobliwie zwrócił uwagę śpiewaczce.
- Dobrze, dokładnie tak powiem. Temu eleganckiemu, szykownemu anglikowi o inteligentnym, ciemnym spojrzeniu i piorunującym uśmiechu. Na pewno zapiszą jak należy - powiedziała drażniąc się z nim. Uśmiechała się jednak. Wyobraziła sobie bowiem dokładnie taką scenę, jakie miny miałyby recepcjonistki, gdyby tak go przedstawiła. I jakiego bożyszcza by oczekiwały…
- Więc tak mam cię zapowiedzieć? - odezwała się melodyjnie. Dał jej na moment zapomnieć o kłopotach.
- Możemy to też zrobić tak, jak gdybym znów miał szesnaście lat - de Trafford mruknął. - Będę rzucał kamykami do twojego okna, aż przybliżysz się i mi je otworzysz. A ja wespnę się szybko niczym Romeo i wnet znajdę się w twojej sypialni, nie powiadomiwszy o tym nikogo. Tyle możliwości - Terry westchnął. - Chyba jednak bardziej podoba mi się wizja, w której przedstawiasz mnie odpowiednio paniom w recepcji. Jestem człowiekiem ułomnym i lubię zainteresowanie moją osobą.
Harper zaśmiała się wyjątkowo pogodnie
- A może zrobimy to oldschoolowo i po prostu powiesz mi co masz zapisane w paszporcie, który ze sobą zabrałeś… A jaaa, jakoś wynagrodzę ci normalność - zaproponowała prawie mrucząc mu do ucha.
- Może Dick Bigby? - zaproponował de Trafford. - To taki jakby kompromis, nie sądzisz? - Anglik zaśmiał się, a potem zmienił ton na normalny. - Dość szybko opuszczałem Wielką Brytanię i nie przygotowałem żadnej fałszywej tożsamości. Możesz mnie zapowiedzieć zgodnie z prawdą. Tym samym nie musisz kłamać. Kłamstwo to grzech, a na grzechy… na nie przyjdzie pora potem.
- Wiesz, mają tu nawet łaźnię turecką… Może czekając na ciebie pójdę i dam się wymasować w olejkach eterycznych - rzuciła i westchnęła. Otworzyła oczy, które przez moment miała zamknięte.
- Olejki erotyczne zostaw mi. Chyba, że chcesz, żebym poczuł się zazdrosny? - de Trafford groźnie mruknął, ale chyba jedynie żartował sobie. Miał dobry humor. - Jeżeli szczególnie spodobał ci się masażysta lub masażystka, to będziemy mogli pójść razem.
- Wiadomo już coś o której planują twój lot? - powoli zmieniała temat z gorącego na bardziej przyziemny, czy w przypadku samolotu… podniebny.
- Chyba o dwudziestej drugiej. Stoję w kolejce do punktu informacyjnego, żeby czegoś się dowiedzieć. Lotnisko mają wspaniałe, ale system przekazywania wiadomości koszmarny - Terry westchnął ze znużeniem. - Brakuje mi Marthy. Mógłbym kazać jej zająć się tym, a sam najchętniej poszedłbym do baru. Ostatnio piję bardzo dużo alkoholu. To na pewno nie jest związane z tym, że nie ma cię przy mnie.
- Napisz mi proszę w takim razie wiadomość, to załatwię ci tę podwózkę do hotelu - Alice powiedziała, po czym westchnęła
- Tak zrobię - obiecał mężczyzna.
- Spróbuję się odprężyć i nie wyściubiać nosa z hotelu. Nie… Nawet nie będę wychodzić z hotelu. Posiedzę w saunie i łaźni, a potem pewnie w barze i tak upłynie mi czas. Nie pij już dziś. Dopiero jak przyjedziesz. Pewnie będę miała w pokoju do tego czasu jakąś butelkę whiskey - zaproponowała i przeciągnęła się.
- Tylko przyszykuj coś dobrego. Od alkoholu słabej jakości dostaję kaca - mruknął de Trafford. - A nie chciałbym przeleżeć w łóżku całego jutrzejszego dnia… - rzekł, po czym zamilkł na chwilkę. - Choć tak właściwie...
- Będę kończyć. Pójdę coś zjeść. Czekam na wiadomość i do potem Terrence - powiedziała i uśmiechnęła się lekko. Czekała co powie.
- Do zobaczenia, Alice. Poczuję się o wiele lepiej, mając cię przy sobie. Znowu będziesz bezpieczna. Żadna kobieta nie powinna wychodzić z domu bez swojego własnego telekinetyka - mruknął i rozłączył się.
- Mam nadzieję… - powiedziała już tylko do siebie. Harper westchnęła. Postanowiła, że z poinformowaniem recepcji poczeka, aż Terrence nie przyśle jej wiadomości z czasem, kiedy miałby przylecieć. Dzięki temu będzie mogła od razu załatwić mu przejazd. Wzięła mniejszą, ładną, wiklinową torbę i wsadziła do niej portfel i telefon. Po czym wzięła kartę pokojową. Ruszyła do wyjścia. Była głodna, w końcu nie jadła obiadu w szpitalu. Wybrała się do hotelowej restauracji. Miała nadzieję, że posiłki można było jeść we wszystkich porach dnia.

[media]https://i.imgur.com/lDBOyx5.jpg[/media]

La Boussole znajdowała się na parterze Le Suffren. Aby wejść do restauracji, Alice musiała przejść obok recepcji. Kobiety pozdrowiły ją skinieniem głowy, po czym wróciły do swoich obowiązków. Śpiewaczka wnet odkryła, że właśnie zaczęto podawać kolację. Wybiła godzina siedemnasta. Stoły uginały się od najróżniejszego rodzaju przysmaków. Sery, wędliny, warzywa, pieczywo… śpiewaczka mogła wybrać, na co tylko miała ochotę. W środku nie znajdowało się zbyt wiele ludzi. Dostrzegła jedynie trzy pary w średnim wieku. Wyglądało na to, że jedynie zamożniejsze osoby mogły pozwolić sobie na dłuższy pobyt w Le Suffren, a większość z nich nie była szczególnie młoda. Śpiewaczka bez wątpienia wyróżniała się, przynajmniej w tym momencie. Może jej rówieśnicy imprezowali lub znajdowali się na plaży i jeszcze nie zdążyli zgłodnieć.
- Dzień dobry - powitał ją kelner stojący przy stolikach. - Na stolikach są karty. Jeżeli miałaby pani jakieś szczególne zamówienie, proszę mnie powiadomić - poprosił.
Harper spojrzała na kelnera i wewnętrznie się spięła. Miała nadzieję, że zaraz się nie okaże, że sekta przejęła dział gastronomii w całym Port Louis. Mimo takiej myśli uśmiechnęła się do kelnera
- Dzień dobry - odpowiedziała, po czym skierowała się do jakiegoś wolnego, nie zarezerwowanego stolika. Wzięła z niego kartę, wieszając swoją torebkę na podłokietniku krzesełka. Przyjrzała się co dziś oferują w ramach kolacji. Kiedy pomyślała o tym jak bardzo była głodna, dopiero sobie uświadomiła, że żołądek już ją wręcz bolał.
Oprócz tego, co było już podane, śpiewaczka mogła zamówić najróżniejsze dania. Szczególnie polecano ryby i owoce morza. Dania na bazie krewetek, małży i ostryg, a kilka razy podkreślono pozycje związane z łososiem. Przyrządzano go na kilka różnych sposobów. Z borowikami, w sosie śmietanowym, z zielonym groszkiem i pomidorami. Grilowany, pieczony, smażony, lub na surowo w postaci tatara. Oprócz tego było całkiem dużo pozycji mięsnych, choć te chyba nie należały do szczególnych specjalności ośrodka. Być może Le Suffren stawiało na sąsiedztwo z oceanem oraz świeżością płynących w nich dóbr. Na ostatniej stronie znajdowały się dania wegetariańskie, głównie na bazie soi oraz fasoli. Napoje alkoholowe wymieniono na osobnej karcie. Śpiewaczka mogła coś zamówić tu, albo w którymś z tutejszych barów. Jeden znajdował się w bardzo atrakcyjnej lokalizacji, bo przy basenie. Tak właściwie… to nie wykluczało się. Mogła zamówić coś w La Boussole, a potem na zewnątrz… a potem przynieść butelkę whiskey do sypialni, jak obiecała de Traffordowi. To był jeden z tych dni, w których należało się porządnie upić, aby przeżyć.
Alice nie zamieżała szaleć z wyborem posiłku. Spokojnie zjadła to co restauracja oferowała w formie kolacji, a dodatkowo zamówiła sobie smażonego łososia z sałatką.
Podczas posiłku rozglądała się po lokalu dyskretnie, w końcu nie byłoby grzecznym z jej strony, gdyby gapiła się na innych gości, czy obsługę. Chciała mieć po prostu pewność, że jest świadoma otoczenia i że nikt jej podejrzanie nie obserwuje, czy coś takiego. Wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Jedno małżeństwo wyszło, w trakcie czego dwie pary pojawiły się w La Boussole. Wyglądało na to, że jeszcze nikt nie zainteresował się nią. Co było przyjemną odmianą.

Po posiłku, poprosiła o dopisanie go do rachunku swojego pokoju. Zabrała swoją torebkę i ruszyła przez recepcję z powrotem do siebie. Chciała się wybrać do łaźni tureckiej i spędzić tam trochę czasu… Chciała więc wziąć swój ręcznik i klapki, tak na wszelki wypadek, jakby hotel ich nie zapewniał na dole.

Kiedy pojawiła się na miejscu, ujrzała uśmiechniętego mężczyznę. Miał duże, orzechowe oczy oraz włosy tego samego koloru. Brązowe oczy przywiodły jej na myśl Kirilla, ale ciemny kolor włosów natychmiast odciągnął jej myśli od niego.
- Dobry wieczór - przywitał się, bo już dochodziła osiemnasta. - Czy jest pani zainteresowana rytuałem Hammam. Bardzo go pani polecam, zwłaszcza że specjalizuję się w nim. Pielęgnacja ciała i ducha, na którą pani zasługuje - uśmiechnął się w ten sposób, że nawet najbardziej bezwartościowa osoba uwierzyłaby w to. - Hammam to bliskowschodnie określenie łaźni parowej, a sięga starożytności. Grecy i Rzymianie korzystali w termach z pary, którą uzyskiwali po polaniu wodą rozgrzanych kamieni. Jednak to, co proponuję, pochodzi z Turcji i krajów Afryki Północnej i Azji Mniejszej. Czy chciałaby pani, abym opowiedział o zabiegu? - zaproponował.
Coś w jego głosie sugerowało, że chodź starał się ukryć swój akcent, mężczyzna nie pochodził stąd. Być może był Turkiem? Śpiewaczka uznała, że to całkiem prawdopodobne.
Alice zastanawiała się chwilę, po czym uśmiechnęła się lekko
- Tak poproszę. Chętnie posłucham, zwłaszcza że ciekawi mnie ta łaźnia i miałam ochotę z niej skorzystać - powiedziała otwarcie po co tu przyszła. Miała ochotę poddać się jakiemuś zabiegowi, żeby trochę czasu upłynęło…
- Hammam składa się z czterech etapów, których działanie uzupełnia się. Niektórzy nieznacznie modyfikują poszczególne kroki, jednak ja jestem tradycjonalistą - rzekł. - Przepraszam, że nie przedstawiłem się. Nazywam się Bahri - powiedział i podał rękę śpiewaczce. Przyjęła ją i uścisnęła lekko. - Hammam rozpoczyna się od nawilżenia w saunie parowej. Ciepło zwilża i zmiękcza skórę, pozwalając na usunięcie wszelkich toksyn i zanieczyszczeń z otwartych porów. Drugi etap to oczyszczanie i złuszczenie przy pomocy piany uzyskanej z mydła Savon Noir. Czarne, naturalne i potasowe, z oleju i zmiażdżonych czarnych oliwek. Najwyższej jakości, mogę pani obiecać. Zmienia się w kremową, brunatną pianę po nałożeniu na skórę. Złuszcza martwe komórki i pobudza krążenie. To między innymi dzięki rękawicom Kessa, które wkładam na dłonie. Następnie oczyszczanie glinką Ghassoul. Ukochana przez marokańskie kobiety, poprawia elastyczność i jędrność skóry i zapewnia włosom jedwabistość. Nakładam ją na skórę i czekam, aż zrobi się skorupka. Potem płuczę letnią wodą. Na samym końcu namaszczenie i masaż. Wonny olej ma działanie relaksujące i pielęgnujące. Płynne złoto Maroka, olej arganowy, jest w tej kwestii niezastąpion. Dzięki spokojnym, okrężnym i odprężającym ruchom wmasowuje się w skórę i nie zostawia śladów na ubraniach.

Bahri uśmiechnął się szerzej.
- Czy jest pani zainteresowana?
- Brzmi zachęcająco… - podsumowała jego rozbudowaną wypowiedź i propozycję śpiewaczka.
- Czy na ów rytuał też się trzeba umówić, czy mogę się mu poddać już teraz? - zapytała wprost. Miała cichą nadzieję, że Bahri jest profesjonalistą i że jak będzie się nią zajmował, nie przyjdzie mu do głowy nic specjalnego. Ciekawiło ją też ile taki zabieg kosztował, ale jeśli pozwoli jej się tak naprawdę porządnie odprężyć, to była skłonna szarpnąć jeszcze trochę swoją kieszeń…
- Jak pani widzi, jestem wolny. Można mi się poddać już teraz - Bahri zażartował. - To byłby mój szósty tego dnia. Większość ludzi umawia się tuż po śniadaniu, żeby móc imprezować wieczorem. Mogę pani zaproponować moje usługi już teraz - uśmiechnął się i wstał, spoglądając na łuk, za którym znajdowały się kolejne pomieszczenia wchodzące w skład SPA. Śpiewaczka ujrzała dwie kobiety, które wyszły nagie z sauny, obwiązały się ręcznikami, po czym ruszyły do kolejnej. Chyba było tutaj kilka różnych rodzajów tej przyjemności.
Alice postanowiła więc trzymać się konwenansu tutejszego i nie czuć skrępowania. Nie po to miała ładną figurę, by się jej wstydzić. Jedyne co ją martwiło, to bandaż na dłoni
- Mam nadzieję, że to nie będzie problemem? - wskazała obwiązaną dłoń
- Miałam drobny wypadek, więc będziemy musieli tylko na nią uważać - powiedziała po czym opuściła dłoń. Rozejrzała się za jakimś wejściem do przebieralni, musiała gdzieś zostawić ubrania i torebkę, by móc się rozebrać.
- Proszę ruszyć za mną - rzekł mężczyzna. - Bandaż może się przemoczyć… niestety istnieje taka możliwość. Nawet jeśli będą uważał, znajdziemy się w pomieszczeniu pełnym pary wodnej, a ta jest… prosze mi wybaczyć oczywistość… wilgotna. Mam nadzieję, że to nie będzie zbyt wielki problem… - mężczyzna praktycznie powtórzył pytanie Alice. - Ewentualnie moglibyśmy ściągnąć bandaż i założyć go potem? - zapytał ją.
- Wolę już lepiej, żeby się nieco przemoczył. To dość świeże zranienie - wyjaśniła. Uznała, że po prostu później dokupi bandaże w aptece, jak już będzie ciemno i nie będzie przez rudość włosów tak rozpoznawalna. Alice szła za Bahrim. Starała się zapamiętać trasę, którą przebywali, żeby jakby co poznać wszystkie drogi ewakuacji. Tak w razie czegokolwiek na przyszłość.

Mężczyzna zaprowadził ją aż na sam koniec części wellness. Otworzył drzwi, prowadząc śpiewaczkę do wąskiego korytarza, gdzie znajdowały się trzy przejścia. Jedno było opatrzone plakietką “szatnia męska”, drugie “szatnia kobieca”, natomiast trzecie “tylko dla pracowników”.
- Proszę przebrać się - polecił Bahri. - Zdjąć ubrania. Można pozostawić dół od bielizny, natomiast klatkę piersiową obwiązać ręcznikiem. Tak będzie najwygodniej. W środku znajdzie pani sejf, do którego będzie mogła pani włożyć wszelkie cenne rzeczy - rzekł uprzejmie. - Natomiast ja przygotuję się tutaj - wskazał na trzecie drzwi. - Widzimy się za kwadrans? - zaproponował.
 
Ombrose jest offline  
Stary 28-03-2019, 22:58   #86
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice przytaknęła mu głową
- Myślę, że wystarczy - stwierdziła, a następnie udała się do szatni damskiej. Wybrała jedną z wolnych szafek w której był kluczyk. Rozebrała się i została w dolnej części bielizny. Obwiązała się ręcznikiem i zamknęła swoje rzeczy w szafce, której kluczyk na gumce założyła na nadgarstek. Sprytne, bo dzięki temu była pewna, że go nie zgubi.
Po dziesięciu minutach wyszła. Była ciekawa, czy Bahri już na nią czekał, czy jeszcze go nie było. W międzyczasie zebrała włosy gumką do góry w kok, ale przyszło jej do głowy, że to nie ma sensu, więc je rozpuściła. Wiedziała, że zaczną się skręcać, gdy tylko zetkną się z parą wodną.
Alice wróciła na wąski korytarz, ale nikogo w nim nie było. Przypomniała sobie, że widziała w szatni jeszcze jedne drzwi. Wróciła do nich i przeszła. To, co zobaczyła, przeszło jej najśmielsze oczekiwania.

Znalazła się w dość dużym pomieszczeniu, które na pierwszy rzut oka przypominało jaskinię. Kamień pokrywał sufit, podłogę oraz ściany. To nie były płytki… A jeśli tak, to zachodziły na siebie w ten sposób, że śpiewaczka nie mogła dostrzec połączeń. Podłoga była przyjemnie rozgrzana od nadmiaru gorącego, wilgotnego powietrza. Para wypełniała cały pokój. Była gęsta i ciepła. O idealnej temperaturze, choć tak właściwie mogłaby być nieco zimniejsza. W środku panował półmrok. Alice nie widziała źródła światła, jednak nie było go zbyt dużo. A może to mgła skutecznie blokowała rozprzestrzenianie się go. Harper zrobiła kilka niepewnych kroków i upewniła się, że w środku nie znajdował się żaden obiekt… prócz dużego, kamiennego stołu. Z jakiegoś powodu skojarzył się śpiewaczce z ołtarzami Majów, na których składali ofiary swoim bóstwom. Była to surowa płyta, choć wypolerowana. Obok niej stał Bahri.
- Proszę wybaczyć mi półnagość - rzekł. - Nie wytrzymałbym w tych warunkach dłużej niż kilku minut, mając na sobie pełen zestaw ubrań - zaśmiał się.
- Nie szkodzi… - powiedziała, jeszcze nim na niego zerknęła.
Alice spojrzała na jego wyrzeźbioną klatkę piersiową oraz brzuch. Te po części były niewidoczne za sprawą gęstej pary. Mężczyzna miał na sobie spodenki, a obok niego znajdowały się gładkie kamienie, na których umieścił przyrządy związane z rytuałem.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=UsrnWH7qgXI[/media]

Alice skupiła się na tym, co teraz miała robić. Uczyła się czegoś nowego, więc cała jej uwaga spoczęła tylko na tym procesie. Dzięki temu przestała myśleć o zmartwieniach
- To teraz… Powinnam się tu położyć, jak mniemam? - zagadnęła dla pewności. Nie ukrywała się z tym, że nie miała bladego pojęcia jak wyglądał dokładnie krok po kroku przebieg. Pamiętała jak jej go tłumaczył, ale wolała się upewnić. Nie wstydziła się faktu, że była w takiej łaźni pierwszy raz. Postanowiła polegać w pełni na wskazówkach Bahriego. Relaks był jej zdecydowanie potrzebny.
- Tak - odpowiedział mężczyzna. - Proszę nie obawiać się kamienia, jest rozgrzany i przyjemny dla ciała, choć twardy - rzekł. - Pierwszy etap polega na nawilżeniu - przypomniał jej. - Ciepła para zmiękczy pani skórę, przygotowując do dalszej pielęgnacji - wyjaśnił. Jego głos był bardzo miły, kojący i relaksujący. Podszedł do śpiewaczki i odwiązał ręcznik z jej piersi. Wziął go i ruszył z nim do kamiennych półek. Złożył materiał w równą kostkę, nie patrząc na śpiewaczkę. Chciał jej zapewnić trochę prywatności, choć gęsta para znajdująca się wokół niej w połączeniu z półmrokiem sprawiały, że najpewniej i tak nie dostrzegłby zbyt wiele, nawet gdyby patrzył na nią z tej odległości wprost.
Alice podeszła za nim do miejsca, które dla niej przygotował. Oceniła, czy miała tam usiąść, czy może się położyć. Płyta była szeroka i długa. Bez problemu mogła rozłożyć na niej całe ciało. Najpewniej była przystosowana również do ludzi znacznie większych od niej. Tym bardziej śpiewaczka mogła zmieścić się na niej bez przeszkód. Wzięła głębszy wdech, wpuszczając więcej pary do płuc i odetchnęła chcąc się rozluźnić. Przymknęła na moment oczy, po czym je otworzyła i przekręciła się tak, by sobie spokojnie leżeć na plecach. Nie chciała ewentualnie krępować Bahriego, skoro był na tyle uprzejmy by wcześniej na nią nie patrzeć. Zerknęła w jego stronę kątem oka.
Mężczyzna wciąż znajdował się przy kamiennej półce, po czym ruszył w stronę innej, zajmując się wyrabianiem piany z mydła Savon Noir.
- Proszę głęboko oddychać - polecił jej. - Niektórym może robić się słabo z powodu ciepła i wilgotności. Proszę mnie alarmować, kiedy tylko poczuje się pani źle, dobrze? - zapytał, ale nawet nie czekał na odpowiedź, tylko mówił dalej. - Przyznam, że nie jestem przyzwyczajony do przeprowadzania rytuału w takich warunkach - zaśmiał się. - Jednak ma to swój urok. W godzinach popołudniowych jest dużo zimniej i przejrzyściej. To, co pani widzi, to efekt dziesięciu godzin pracy pieców - wyjaśnił jej. - Czy dolać olejki eterycznego? - zaproponował. - Kwiatowy, cytrusowy, sosnowy lub orzechowy. Miałaby pani na któryś ochotę?
- Na kwiatowy. A gęstość pary mi nie przeszkadza, jestem całkiem odporna na parę i gorące kąpiele - powiedziała Harper. Oddychała głęboko i spokojnie. Rozluźniała się z każdą kolejną chwilą. Im dłużej leżała, tym spokojniej się czuła. Para sprawiała, że jej ciało się rozluźniało, a umysł stawał się coraz bardziej przyćmiony. Przestała być tak czujna jak wcześniej, uwierzyła, że może chwilowo zaufać mężczyźnie i poddać się rytuałowi relaksacyjnemu w pełni. Miała nadzieję, że nie popełniła błędu w ocenie, ale już o tym po chwili nie myślała, po prostu leżąc i czekając, aż Bahri poleci jej przemieścić się gdzieś indziej.

Mijały kolejne minuty. Alice przymknęła oczy. Powoli zaczęła czuć przyjemny zapach polnej łąki. Wydawało jej się, że znalazła się w kompletnie innym świecie. Jakby była w kapsule mknącej przez kosmos. Albo cofnęła się w czasie o kilka tysięcy lat i znajdowała obecnie w jaskini. Gdzieś pośród Edenu. Para sprawiała, że nie widziała zbyt wiele, ale to roztaczało wyjątkową, nieco magiczną, a nieco tajemniczą atmosferę. Choć leżała na kamiennej płycie prawie naga, ciepło otulało ją z każdej strony. Czuła, jak kropelki wilgoci skraplają się na jej brzuchu, piersiach, udach, po czym spływają wprost na powierzchnię pod nią. Była otoczona przez brązy, szarości, beże i czernie. Same ciepłe kolory. Na dodatek muzyka rozluźniała ją. Koncentrowała się na niej, nie czując żadnej niezręczności, mimo że była prawie kompletnie naga przy mężczyźnie ubranym jedynie w spodenki, którego prawie w ogóle nie znała. Bahri krzątał się gdzieś obok, przygotowując do kroku drugiego. Śpiewaczka cieszyła się, że zjadła kolację i przed wejściem do pomieszczenia, skorzystała z łazienki. Wszystkie jej potrzeby były zaspokojone i niczego jej nie brakowało.
Nagle ujrzała nad sobą uprzejmie uśmiechniętą twarz Egipcjanina. Wyciągnął ręce, na których znajdowały się rękawice.
- Ta część zabiegu nosi nazwę Hararet. Naniosę na panią pianę z mydła Savon Noir. Dodatkowo niewielką porcję nałożę na wilgotną rękawicę i zacznę pocierać aż do uzyskania piany, w kierunku nóg do serca. To pozwoli na złuszczenie martwego naskórka i pobudzenie krążenia krwi.
Alice rozwarła powieki i spojrzała na niego uważnie.
- Nadal mam leżeć, czy usiąść? - zapytała. W tonie jej głosu było wyraźnie słychać, że była już rozluźniona po tym czasie, który przeleżała słuchając w spokoju muzyki. Czekała co poleci jej Bahri, po czym właśnie to uczyniła. Była ciekawa jak ładnie będzie pachniała i jak przyjemna w dotyku będzie jej skóra, po całym tym rytuale. Uśmiechnęła się lekko, ciekawa czy Terrence’owi się spodoba…
- Proszę leżeć. Ja się dostosuję - rzekł.
Następnie zaczął nanosić na nią pianę. Bardzo dużo piany. Śpiewaczka miała ochotę wybuchnąć śmiechem, co wydało jej się po sekundzie kompletnie irracjonalne. Mimo to… z jakiegoś powodu poczuła się jak mała dziewczynka. Bahri chyba chciał sprawić, aby utonęła w pianie. Ta zlewała się z sobą i zaczynała spływać po jej ciele, ale mężczyzna miał jej dużo więcej na podorędziu.
- Zacznę od nóg - rzekł.
Piana była bardzo delikatna, natomiast dotyk rękawic Bahriego… dużo mniej. Śpiewaczka czuła się nadmiernie wyczulona, kiedy mydlił jej kostki, łydki, uda… Następnie brzuch. Ominął piersi, lecz nie zapomniał o mostku i obojczykach. Następnie prawę ramię, potem lewe… Alice od czasu do czasu czuła łaskotki. Cieszyła się z tego, że zdecydowała się na rytuał. To było niewiarygodne, jak tego typu doświadczenia mogły poprawić humor.
- Położy się pani na brzuchu? - zaproponował Bahri.
Harper powstrzymywała dreszcze od śmiechu. Pokiwała głową. Zdołała naprawdę zapomnieć o tym co ją zamartwiało i bardzo niepokoiło.
- Tak, tak już się przekręcam - powiedziała, po czym zrobiła to co powiedziała. Przekręciła się kładąc na brzuchu i dając mężczyźnie dostęp do swoich pleców. Przymknęła oczy, wąchając zapach piany i dalej koncentrując się na tym by nie chichotać jak rozbawiona dziewczynka.
Mężczyzna powtórzył zabieg, tyle że tym razem zajął się tylną stroną jej ciała. Następnie spłukał ją letnią wodą. Z każdej strony. Śpiewaczka czuła się bardzo czysta… oraz dziwnie pobudzona. Szorstki materiał rękawicy starał się pobudzić każdy przyzwoity centymetr kwadratowy jej skóry… i kompletnie mu się to udało.
- Czas na glinkę Ghassoul - rzekł Bahri.
Zaczął wmasowywać ją w plecy śpiewaczki. To było kompletnie inne doświadczenie, gdyż mężczyzna zdjął rękawice i korzystał ze swoich dłoni. Nie było pomiędzy nimi żadnej bariery, nie licząc błotnistej pianki o właściwościach myjących i odtłuszczających. Egipcjanin posiadał duże, twarde dłonie, które wydawały się nieco szorstkie, ale to może z powodu glinki Ghassould. Naniósł ją na plecy, ramiona, uda, łydki, brzuch oraz klatkę piersiową z wyłączeniem sutków. Alice wyobraziła sobie, że ma kontakt z lekarzem. Kiedy tak o nim myślała, dziwne podekscytowanie ustąpiło. Nadal je czuła, ale zelżało. Starała się skupić po prostu na mechanicznych ruchach jego dłoni i na wrażeniu, jakie wywoływała glinka na jej skórze.
- Zostawię panią samą na kilka minut - rzekł. - W tym czasie materiał wyschnie. Następnie wrócę i spłuczę go ciepłą wodą - zaproponował.
Śpiewaczka lekko kiwnęła głową
- Dobrze… I tak leży mi się na tyle dobrze, że na razie nigdzie się nie ruszę - zażartowała odrobinę nim Bahri wyszedł i zostawił ją w pomieszczeniu samą. Zamknęła oczy i wsłuchiwała się w muzykę. Nieszczególnie zwracała uwagę na to, czy ktoś jeszcze wchodził, czy nie. Była teraz zrelaksowana i po prostu odprężała się. Zapomniała już jak to przyjemnie było przebywać w SPA, a w takiej łaźni podobało jej się podwójnie.
Bahri wrócił do pomieszczenia dla personelu. Przez kilka pierwszych minut Alice po prostu relaksowała się, kiedy usłyszała jego głos dobiegający zza drzwi. Dzięki zmysłom Łowcy zdołała usłyszeć słowa mężczyzny.
- ...ale… ale jak to? - zapytał ściszonym głosem. - C-co to znaczy… Nie pierdol głupot, to niemożliwe, że nie żyje!
Rozległa się dłuższa chwila ciszy.
- Ogrody botaniczne w Pamplemousses? Ale co moja siostra tam w ogóle robiła? Ja… ja…
Wtem śpiewaczka usłyszała szlochanie.
Śpiewaczka słuchała i zmartwiła się. Czy to była kolejna ofiara sekty? Jeśli tak, miała podaną następną lokalizację. Jej umysł momentalnie z odprężenia wrócił do wszelkich złych rzeczy. Leżała i patrzyła pusto w ścianę. Było jej przykro, że Bahri musiał przeżyć taką stratę i dowiedzieć się o niej w pracy. To na pewno mu nie pomoże w dalszym zajmowaniu się nią. Czekała. Czy dowie się czegoś jeszcze, czy może po prostu Bahri spróbuje pozbierać się i wrócić.
- Ja… nie wiem, czy będę w stanie…
Znowu chwila ciszy.
- Rozumiem… ale nie chcę… na litość boską, każesz mi identyfikować zwłoki mojej własnej siostry?! - Bahri podniósł głos, ale chyba zrozumiał, że Alice mogła go usłyszeć, dlatego ściszył go. I chyba nawet wyłączył komputer, gdyż wnet rozległ się dźwięk otwieranych drzwi i mężczyzna wrócił do pomieszczenia. Nie podszedł do śpiewaczki, a jedynie usiadł na skalnej podłodze i oparł się o kamienną ścianę. Wyglądał na złego i gniewnego… ale w jego oczach głównie czaiło się niezrozumienie. Chyba nie był świadomości tego, że Alice zauważyła jego obecność, gdyż w ogóle nie odezwał się.


Harper pozwoliła mu myśleć, że nie słyszała jego rozmowy i że nie zauważyła, że wszedł do pomieszczenia. Leżała, czekając kiedy Bahri zdecyduje, że już jest gotowy, aby podnieść się i opłukać ją. W międzyczasie przekręciła się z brzucha na plecy. Patrzyła teraz w sufit, obserwowała kłęby pary poruszające się w powietrzu nad nią. Słuchała.
Mężczyzna głośno oddychał przez usta. Może z powodu emocji. A może ilości pary kłębiącej się wokoło. Wreszcie z ociąganiem podniósł się i ruszył w stronę śpiewaczki.
- Przepraszam, że zaniedbałem panią - powiedział głosem dziwnie wyprutym z wszelkich emocji. - Już spłukuje. Zapomniałem się.
- Nic nie szkodzi… - powiedziała spokojnym tonem. Łagodnie.
Wnet Alice poczuła na swoim ciele ciepły strumień wody. A także rękę Bahriego, która wędrowała po niej. Kruszyła zastygniętą glinę na udach, usuwała jej z brzucha, ramion, całego ciała… Egipcjanin poznał je przez tą godzinę lepiej niż ktokolwiek… wyłączając Kaverina i de Trafforda.
Alice słuchała i obserwowała jak opłukiwał ją.
- Czy coś się stało? - zapytała jakby nie wiedziała nic na ten temat. W końcu jako zwykły człowiek nie usłyszałaby tej wymiany zdań z telefonem i nie wiedziałaby o śmierci jego siostry. Chciała jednak, aby wiedział, że zauważyła, że miał zły humor i mu współczuła z czystej uprzejmości.
- Oczywiście, że nie. Jedynie moje roztrzepanie - Bahri odpowiedział uprzejmie. Choć poruszał dłońmi po jej ciele tak samo, jak wcześniej, to teraz śpiewaczka spostrzegła, że lekko drżały. - Jeszcze raz przepraszam, powinienem pojawić się dokładnie cztery minuty temu. Nie powinna mieć pani żadnych nieprzyjemności z powodu tej glinki, jest hipoalergiczna. Ale w razie problemów… ponoszę pełną odpowiedzialność.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 28-03-2019, 23:00   #87
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Kiedy Alice była już kompletnie spłukana, wysuszył jej ciało ręcznikiem. Następnie zaczął wmasowywać olejek arganowy w jej ciało. Jego dłonie poruszały się okrężnymi ruchami, obejmując całe plecy… cały brzuch… obojczyk, uda, łydki… Bahri dotykał jej nieco mocniej, jakby chcąc rozgrzać mięśnie znajdujące się pod skórą. A może kompletnie odpłynął i przestał zważać na to, jak dużo siły używał. Przesuwał rękami po jej ciele, a olejek mu to znacznie ułatwiał. Głowa Harper opierała się na lewym policzku. Widziała prawym okiem twarz Bahriego. Spostrzegła, że spływały po niej łzy… a może to tylko para skraplała się na jego twarzy.
Wnet mężczyzna położył jedną rękę na jej udzie, a drugą na plecach. Wykonywał nimi delikatne, okrężne ruchy.
- Proszę nie zrozumieć mnie źle… - zaczął.
- W jakim sensie? - zapytała. Ona odczytywała jego dotyk jako masaż i tylko tak o nim myślała. Alice widziała jego smutek i choć chciałaby, nie miała jak go pocieszyć. Stracił właśnie siostrę. Wiedziała doskonale jakie to uczucie, jej dwaj bracia zaginęli, jej siostra umarła w Helsinkach. Wielu dobrych ludzi zginęło na jej oczach. Wiedziała jaki to ból dręczy duszę Bahriego. Postanowiła dać mu czas na żałobę. Udać, że nie czuje i nie ma pojęcia o jego zatroskaniu, bólu. Czekała teraz już po prostu na koniec zabiegu. Było jej go bardzo szkoda.
- W tym, że… - mężczyzna zawiesił głos i westchnął. Następnie pokręcił głową. Wmasował olejek arganowy dokładnie w jej brzuch, po czym zrobił krok do tyłu. - Nieważne. To będzie wszystko. Doliczymy pani rytuał do rachunku hotelowego. Mam nadzieję, że spełniliśmy pani oczekiwania - mówił wszystko na jednym oddechu. - Dziękujemy oraz polecamy inne nasze specjalności, między innymi kąpiel stóp pani Charlotte. Ale należy umówić się do niej wcześniej, gdyż są duże kolejki.
Następnie obrócił się i ruszył w stronę pokoju dla personelu. Alice widziała, że Bahri trzyma się tylko dlatego, bo nie chciał rozpłakać się przy klientce. W trakcie masażu i ostatnich aktów rytuału prawda jednak dochodziła do niego. Stracił siostrę. Jak mógł po takiej wieści tak po prostu wrócić do masowania, nawet jeśli to było jego pracą? A jednak dokończył to, co zaczął… I tylko na tyle miał siły.
Alice nie dziwiło to w ogóle. Nie zdążyła mu nawet podziękować, bo uciekł jak strzała. Miała nadzieję, że Bahri zdoła się za jakiś czas pozbierać. Wzbudził się w niej teraz jakiś gniew. Jeśli to naprawdę ci kultyści byli odpowiedzialni za zniknięcie i śmierć siostry masażysty, to zaleźli jej za skórę już po raz piąty w ciągu jednej doby… Harper usiadła, po czym odczekała chwilę, żeby przyzwyczaić się do tej pozycji. Następnie dopiero gdy już miała siły, podniosła się, biorąc ręcznik i owijając nim biust, po czym ruszyła w stronę szatni. Tam usiadła znowu na jednej ze specjalnych ławeczek. Spędziła sporo czasu na zabiegu, musiała przywyknąć do chłodnego powietrza poza samą łaźnią…

Aby zabić czas, wyciągnęła telefon z torebki i zerknęła, czy Terry wysłał jej już sms z informacją o swoim przylocie.
Nie, ale Alice była blisko.
“Wyleciałem
Wysłał ten SMS pięć minut po dziewiętnastej. Tym samym Harper zrozumiała, że nie będzie mogła skontaktować się z nim przez kilka kolejnych godzin. De Trafford mógł być bogatym angielskim szlachcicem, ale na pokładzie samolotu obowiązywały go te same prawa, co wszystkich innych śmiertelników.
Rudowłosa uniosła brew, po czym wygooglowała sobie ile trwa lot z Dubaju na Mauritius. Oszacowała więc, że skoro wyleciał o dziewiętnastej, będzie na lotnisku o jakiejś pierwszej, a potem jeszcze jakieś dwie godziny jazdy do Port Louis. Czyli o trzeciej powinien trafić do hotelu. Harper siedziała jeszcze przez jakiś czas, a następnie odziała się i pozbierała, zabierając swoje rzeczy. Ruszyła na górę. Chciała odwiedzić swój pokój. Potrzebowała zostawić ręcznik i przybory, a także zamknąć wreszcie okno tarasu, skoro na zewnątrz powoli robiło się coraz ciemniej. Przejrzała ubrania w walizce i przypomniała sobie o czymś, co było zapakowane w ciemnej, eleganckiej torebeczce. Kupiła to na lotnisku przed wylotem w strefie gdzie czekało się na odloty. Spodobało jej się i uznała, że nie poskąpi grosza… Wyciągnęła pakuneczek i położyła go na szafeczce w łazience. Potem do niego wróci. Teraz był czas na zwiedzenie baru. Chciała się napić. Kilka drinków wprawi ją w na pewno dużo lepszy nastrój niż ten, w którym była ponownie. Wolała nie iść do tego przy basenie i wybrała ten w budynku.


Bar On The Rocks był pełen ludzi. Tętnił życiem. Śpiewaczka czuła się zdziwiona. W restauracji na kolacji nie było zbyt wielu ludzi i chyba dlatego założyła, że hotel jest wyludniony. Jednak… bynajmniej to nie była prawda. Alice uśmiechnęła się, słuchając klubowej muzyki i patrząc na gości siedzących na niskich fotelikach przy okrągłych stolikach. Wokół było tyle alkoholu, że aż unosił się w powietrzu. Spojrzała na błękitną wodę, która wyglądała kuriozalnie w świetle księżyca i Le Suffren.
- Witaj! - krzyknął do niej barman. - Co ci podać? - zapytał. Bez wątpienia miał bardzo bezpośrednie podejście do gości.
Klimat baru bardzo jej się podobał, choć wcale nie miała jakiegoś wyjątkowo imprezowego nastroju
- Coś, co jak najpierw wypiję, a potem dodam do tego whiskey z lodem to nie sprawi, że będę mieć jutro kaca jak stąd do Egiptu - odpowiedziała swobodnie do barmana i uniosła lekko kąciki ust. Rozejrzała się po barze. Najwyraźniej goście hotelowi lubili spędzać tu czas, ciekawe, czy tak samo dobrze trzymał się drugi bar hotelu.
- Do Egiptu? - zapytał barman, nalewając jej whiskey z colą.
- Do Egiptu? - podchwyciła kobieta, siedząca nieopodal Alice. Miała może trzydzieści lat. Była zwyczajną blondynką. Ani ładną, ani brzydką. Ani szczupłą, ani grubą. Posiadała za to bardzo wyraziste, zielone oczy. Dodatkowo podkreślała je umiejętnie makijażem, przez co można było na chwilę zagubić się w nich.
- Czy widziała pani Bahriego? - zapytała.
Alice podziękowała za whiskey i napiła się od razu. Oczywiście drinki również doliczały się do rachunku pokoju… Zapytana o masażystę, lekko się zdziwiła
- Mmm, niedawno byłam w łaźni, owszem i robił mi masaż. Skąd to pytanie? - zapytała zaciekawiona, utrzymując spokojny ton. Nie chciała się zacząć martwić o człowieka zawczasu. Może kobieta po prostu chciała skomentować ładny zapach jej ciała, albo wygląd skóry po rytuale…
- Bahri jest jedynym Egipcjaninem w Le Suffren - odpowiedziała. - I kiedy już się do niego pójdzie… wspomnienie o nim pozostaje na długo - zaśmiała się i złapała śpiewaczkę za nadgarstek, jak gdyby ta była jej siostrą, lub co najmniej przebyły coś bardzo podobnego.
- Jedni idą na kąpiel stóp do Charlotte, a ci bardziej zafascynowani życiem wybierają Bahriego - rzekł barman. - Mogę prosić panią o nazwisko? Doliczę drink do rachunku - mruknął, wyciągając formularz.
- Tony, jesteś takim nudziarzem - blondynka machnęła ręką. Bez wątpienia była bardzo pijana. - Jak nie przestaniesz tak zachowywać się, porzucę cię i ruszę z powrotem do jego skalnej jaskini. Jest dużo ciekawsza od tego baru.
- Wierzę na słowo. Podobno przyjmuje zarówno kobiety, jak i mężczyzn… ale osobiście nie miałem nigdy tej przyjemności.
- Jak nie miałeś tej przyjemności, to nie miałeś przyjemności w swoim życiu w ogóle - blondynka przyrzekła. - Kiedy pod koniec rytuału Bahri zaproponował mi swój specjalny, czerwony masaż… oraz pełną dyskrecję… Pierwszym razem byłam głupia i odmówiłam. Natomiast drugim… - wybuchła śmiechem. - Tony, polej mi kolejnego shota. Od tego czasu wracam na Mauritius co roku. Ja i połowa kobiet w tym ośrodku.
- I ćwiartka mężczyzn - mruknął barman.
Alice uśmiechnęła się do nich uprzejmie nie chcąc w żaden sposób poruszać tematu Bahriego. Oczywiście zaciekawiło ją na czym niby polegał ten tajemniczy czerwony masaż, ale nie śmiała zapytać. Zresztą… czy nie mogła spodziewać się, czego mógł dotyczyć? Natomiast błyskawicznie pozbyła się swojej whiskey ze szklanki.
- Harper - podała Tony’emu nazwisko, stawiając szklankę na barze
- Poproszę jeszcze jedną - dodała. Chciała poczuć to szumienie w głowie. Odprężyć się. Skoro nawet masażu nie dane jej było zaznać jak trzeba, bo ktoś postanowił ukatrupić siostrę masażysty, a potem on musiał dostać telefon o tym dokładnie w czasie jej zabiegu… Miała zamiar upić się.
- Picie jest takie podstępne. Tutaj drink, tutaj drugi… i nagle nieoczekiwanie uśmiechasz się i czujesz się dobrze - rzekła blondynka. - Wszystkie kłótnie są bezsensowne i chcesz pogodzić się z każdym. Jeżeli napotkasz drugą pijaną osobą, to pięknie. Ale trzeźwych trzeba wtedy unikać jak ognia, bo nie będą w stanie zrozumieć potęgi miłości - kobieta podniosła do góry kieliszek. - Troszkę mi go szkoda. Zawsze było mi go szkoda. Jak do niego idziesz… to zastanawiasz się, czy nie chce cię wykorzystać. Ale jak już skorzystasz z jego usług kilka razy… zaczynasz rozumieć, że to ty wykorzystujesz go. Kilka dziewczyn zakochało się. Ale najmocniejszą fascynację odczuwają geje. Taki Martin, mój przyjaciel do wódki sprzed roku, zrobił małe śledztwo i odkrył, że Bahri chce zapłacić za studia swojej młodszej siostry, która studiuje zaocznie medycynę w Stanach Zjednoczonych. I… - kobieta straciła wątek. - Tony, ja mam być pijana, nie ty. A bez wątpienia odpłynąłeś, skoro mi nie polewasz.
- Przepraszam, madame - odpowiedział barman i napełnił jej szklankę. Kiedy Alice podsunęła mu swoją pustą szklankę, ją również wypełnił napojem. Tyle że innym. Blondynka piła wódkę z kaktusowym sokiem, a Alice whiskey.
- To ważne, aby nie mieszać - przypomniał mężczyzna. - To plus dobre nawodnienie i zero kaca. A wtedy zapraszam do siebie ponownie. W tym barze wychowaliśmy kilka pokoleń alkoholików.
- Amen! - krzyknęła kobieta.
Harper nie chciała słuchać o studiującej siostrze Bahriego, zwłaszcza, że już niczego nie studiowała i jeśli tor jej myśli płynął jeszcze dobrze, Bahri nie miał już na co zbierać kasy z tej pracy. Pozostanie przy niej, czy rzuci ją w cholerę? Popatrzyła na nowa whiskey w szklance i obróciła ją szybko, sprawiając że kostki lodu wewnątrz zakołysały się
- Można tu u was kupić butelkę na wynos do pokoju? W nocy przylatuje mój chłopak i pewnie też by się napił. Ale już zapowiedział mi, że musi to być coś z górnej półki - powiedziała, zaczynając pić kolejną szklankę whiskey. Po połowie tej drugiej, wreszcie poczuła gorąco na policzkach i lekki szum. Nie potrzebowała wiele, by już zacząć być nieco wstawioną. Do upojenia jednak jeszcze długa droga.
- Do czwartej jesteśmy otwarci - rzekł Tony. - Nie zaprowadzisz go do nas? Z chęcią poznałbym go.
- Nie będzie zazdrosny o Bahriego? - zapytała blondyna. - Choć pewnie nie powinnam o nim tyle mówić. Wypadam na szaloną fankę.
- Nel, ty jesteś szaloną fanką.
Kobieta lekko skrzywiła się, ale nie zaprzeczała.
- Nie będzie miał o co Bahri był profesjonalny i przeprowadził mój rytuał bez specjalnych propozycji. Zgaduję, że albo miał zły humor, albo może gwiazdy są w złym ułożeniu i dziś nie na to był czas… - rzuciła luźno Alice, choć gdzieś w tyle jej głowy pojawiła się nuta przykrości w temacie tragedii masażysty, Alice utopiła ją w szklance whiskey.
- Możesz powtórzyć, jak się nazywasz? Chciałabym dodać cię do znajomych na facebooku - rzekła blondynka, wyciągając telefon i spoglądając na śpiewaczkę wyczekująco.
- Alice Harper - powiedziała rudowłosa. Miała facebook’a, ale korzystała z niego wyjątkowo rzadko i nigdy nie wstawiała zdjęć z obecnych miejsc pobytu, jakby się przypadkiem komuś uwidziało wysłać za nią snajpera.
- Jeszcze nigdy nie sprzedałem całej butelki… - mruknął Tony. - Mówię serio. Ale mógłbym to zrobić. Tylko powiedz… którego trunku… - dodał i spojrzał na całą półkę najróżniejszych whiskey. To Alice musiała wybrać.
Śpiewaczka zmarszczyła lekko brwi
- Nie znam się za bardzo na gatunkach whiskey, ale to pan jest barmanem i jak mi pan powie, która jest wysokiej klasy, po której następnego dnia nie będzie kaca, bo jest wysokiej klasy, to właśnie tę poproszę - powiedziała precyzując zamówienie i lekko udając angielski akcent Terrence’a. Uśmiechnęła się rozbawiona, że nawet dobrze jej wyszło.
- Middleton? - zapytał mężczyzna. - To najdroższe, co posiadamy. I to nienapoczęte. Z przyjemnością pozbędziemy się tego trunku, bo nikt go nie kupuje. Są znacznie tańsze zamienniki.
- Moja droga Harper - Nel chwyciła jej dłoń. - Gdyby Bahri był profesjonalny, to przeprowadziłby rytuał tak, jak trzeba. Ominęło cię to, co najlepsze i dlatego tak mi cię szkoda. Ta jego pieczara jest… jakby z innego świata. Mówi kobietom, że są tutaj bezpieczne i zapewnia im pełną intymność… a one wszystkie wariują. Wciera im ten olejek arganowy w piersi, ściąga bieliznę, co dalej robi, możesz domyślić się sama… I jest przy tym dżentelmenem.
- Jak on to mówi? - zapytał Tony.
- Jak byłam przy nim pierwszy raz… - zaczęła Nel. - Powiedział coś w stylu… że nie chce mnie urazić, bo nie uważa mnie za tego typu kobietę. Ale znajduje się tam tylko dla mojej przyjemności. I zaczął nakładać tę pianę z mydła, którego nazwy ci nie powtórzę, na moje pośladki… A potem… słodki Jezu… - Nel podniosła szklankę z wódką. - Pijemy za Le Suffren! - krzyknęła.
- Za Le Suffren! - rozległ się wspólny krzyk gości Bar On The Rocks.
- Bahri nie chce, aby kobiety czuły się niekomfortowo, a jednak jest bardzo gotowy do zapewniania różnych usług. Sam prosi o dyskrecję przed dyrekcją - dodał Tony. - Jeżeli naprawdę o niczym nie wiedziałaś… - zwrócił się do Alice. - To musiało wydarzyć się coś niecodziennego.
- Mam tylko nadzieję, że nic nie stało się jego młodszej siostrze… - rzuciła mimochodem.
- Wezmę tę butelkę, której nikt nie chce. Dla mnie i mojego partnera to akurat nic takiego… - dodała. Cieszyła się w duchu, że może jednak dzisiaj był ten wyjątkowy raz kiedy Bahri nie zachował się tak jak miał w zwyczaju. Jeśli trenował sobie na setkach gości…
A ona obiecała tylko Terrence’a.
Jasnoniebieskie oczy mignęły jej w wyobraźni jak ulotna fantazja. Wzdrygnęła się na nią cała i oczy jej się zaszkliły. Dopiła drugą szklankę swojej whiskey i postawiła ją na blacie
- Jeszcze jedną - poprosiła, ale wiedziała że po tej będzie musiała się już przetransportować na górę. Zamierzała pić dalej, ale musiała mieć jeszcze rozum na miejscu by wejść po schodach.
- A potem drugą i trzecią - podchwyciła Nel. - Kochanie, musisz poznać moich znajomych - rzekła. Następnie odwróciła się i rozejrzała się po barze. - Chodźcie do mnie, pojebańcy! - wrzasnęła.
Wnet w zasięgu wzroku Alice pojawiła się smukła kobieta o krótkich, czarnych włosach, wysoki, dość otyły mężczyzna, blondyn, oraz brzydka kobieta w bardzo długiej, czarnej sukience.
- To Daisy, Paul i Sally - Nel przedstawiła znajomych. - Poznajcie Harper.
- Cześć, Harper - powiedzieli praktycznie unisono. Chyba uznali, że tak ma na imię.
- Midleton dla pani. To chyba Gwiazdka - mruknął Tony, pakując butelkę w papier.
 
Ombrose jest offline  
Stary 28-03-2019, 23:01   #88
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice rozejrzała się po przyjaciołach Nel i uśmiechnęła do nich uprzejmie. Zerknęła na barmana i przyjęła od niego torebkę z alkoholem
- Dziękuję bardzo i proszę do rachunku… - dodała wyłącznie formalnie. Teraz skupiła się na ludziach, których jej przedstawiono
- Miło mi… - dodała i popijała swoją whiskey. Następnie zerknęła na Nel.
- Długo tu jesteście? - zapytała zaciekawiona. Postanowiła, że zanim wciągną ją w wir konwersacji i Nel jej nie puści już nigdzie, rudowłosa przejmie inicjatywę i to ona będzie pytać ich, trzymając stery tego statku ‘niebezpieczna, potencjalna popijawa z gośćmi hotelu’.
- Spotykamy się tutaj co roku - rzekł Paul.
- Paul jest gejem - wyjaśniła Nel.
Mężczyzna spojrzał na nią spode łba.
- Wracając do tematu… Bardzo miło mi cię poznać! - uśmiechnął się do rudowłosej. - Nel jest kompletnie prostacka, ale ma serce ze złota. Przynajmniej wtedy, kiedy nie zajmuje się wyszukiwaniem kolejnych kochanków.
- Nie jestem łatwa - obruszyła się blondynka.
- Nikt nie mówi, że ich wiele znajdujesz - uśmiechnęła się Sally. - Razem tworzymy coś w stylu Klubu Złamanych Serc - powiedziała. - Kiedy zawodzą cię wybrańcy serca, czy innych, dużo głupszych narządów… możesz zwrócić się do nas. Przynajmniej takie są założenia.
- Czysta, bezwarunkowa miłość - pisnął Paul.
- Bycie singlem to same zalety - Nel rzekła tak, jak gdyby chciała przekonać nie tylko Alice, ale również siebie. - Albo jesteś zbyt młoda, żeby to zrozumieć, albo zbyt stara, by miało to dla ciebie jakiekolwiek znaczenie.
- Coś w tym jest - powiedziała bardzo taktycznie Alice, nie zaprzeczając, ani nie zgadzając się wprost z tą teorią
- A skąd jesteście? - zapytała wybierając kolejne ze standardowego wachlarza pytań turystycznych. Miała nadzieję, że byli zbyt pijani, żeby wyłapać jej drobne zagrywki psychologiczne. Jeszcze nie była na tyle pijana by się w takich grach pogubić. Zerknęła na zegar wiszący przy barze.
Dochodziła dwudziesta trzecia. Musiała rzeczywiście spędzić trochę czasu w salonie SPA. Mimo wszystko godzina była jeszcze młoda i bar wciąż pękał w szwach. Pewnie jeszcze przez jakieś cztery godziny będzie pełen ludzi.
- Ja jestem z Ohio - powiedziała Nel.
- A ja i Paul z Londynu. Wynajmujemy mieszkanie razem, inaczej nie byłoby nas stać mieszkać w tym mieście.
- Prawie nie utrzymujemy z sobą kontaktu, ale co roku zawsze spotykamy się tutaj - wyjaśnił Paul. - Taki nasz pakt. Nie zapomnieć o sobie nawzajem… i być singlem na zawsze.
- Dla niektórych to wybór… - Nel zawiesiła głos, jakby mówiła o sobie. - Dla innych konieczność - spojrzała na swoich towarzyszy.
- Ty jesteś całkiem ładna, Harper. Masz chłopaka, tak? Mówię ci, na pewno cię zdradza - mruknęła Sally. - Albo zdradza, albo zostawi dla żony.
- Sally! - krzyknął Paul. - Na litość boską.
- Ci przystojni zawsze mają żony. I zawsze te żony liczą się bardziej - Sally powiedziała tak, jak gdyby wiedziała, co mówi.
Alice zaśmiała się i to bardzo szczerze
- Dlatego dobrze jest mieć w życiu plan B. Pogodzić się z opcja samotności, albo mieć na horyzoncie awaryjną opcję. Jak narazie dobrze mi w mojej obecnej pozycji wewnątrz związku - powiedziała śpiewaczka i napiła się jeszcze whiskey. Trzecią szklankę sączyła już zdecydowanie wolniej niż dwie pierwsze. Jej policzki zdążyły się jednak zarumienić po tych dwóch wcześniejszych, czego jednak nie było widać aż tak dobrze w tym szałowym świetle.
- Ja pochodzę z USA, ale obecnie mieszkam w Anglii - uchyliła rąbka tajemnicy o sobie, żeby nie było, że robi im przesłuchanie
- A na Mauritiusie jestem pierwszy raz… - ‘I mam nadzieję, kurwa, ostatni’ Dodała w myślach.
- Mam nadzieję, kurwa, że nie ostatni! - Paul prawie krzyknął. - A teraz powiem wam o moim związku.
- Nie! - krzyknęła Nel. - Nie znowu!
- To było najpiękniejsze lato mojego życia. Pracowałem wtedy w porcie i on również. Uśmiechał się do mnie, a ja… ja to lubiłem. Zachowywałem się przy nim jak jakaś pieprzona dziewica. Pewnego wieczoru zaatakował mnie i pocałował… a ja myślałem, że rozpłynę się ze szczęścia. Zupełnie tak, jakbym był kostką masła, a on gorącym nożem…
- No pewnie - mruknęła Sally. - Nie ty pierwszy, nie jedyny.
- Seks był kompletnie nieziemski - Paul zamaszystym gestem objął cały horyzont. - A potem powiedział mi, po kilku miesiącach związku, że jest bi.
Nel, Tony i Sally razem westchnęli, jakby zestrojeni w sztuce teatralnej.
- Mężczyzna bi nigdy nie będzie na stałe z gejem - rzekł Tony. - To po prostu się nie wydarzy. Minie miesiąc, rok, może dwa lata… a potem zacznie kupować grzechotki i pieluchy.
- Chodziki - poprawił go Paul, kierując wzrok ku podłodze. - Zobaczyłem go z tą kobietą, kiedy kupował chodzik.
- Tak to już bywa z mężczyznami… Że mają w biologii niestałość - westchnęła Alice. Popijała dalej whiskey. Było jej szkoda Paula, że akurat trafił na jakiegoś biseksualnego mężczyznę, który spędził z nim czas, najpewniej zabawił się nim, a potem znalazł sobie kobietę i sprawił jej dziecko. Ciekawe ile wytrzymał z nią i czy był potem przykładnym mężem…
- Ja czasami myślę, że nie ma czegoś takiego, jak dwie połówki tego samego, kurwa, jabłka, czy inne bzdety - rzekła Sally. - Chciałabym być romantyczna, jak wtedy, kiedy byłam o połowę młodsza. Ale to po prostu nie znalazło żadnego, nawet najmniejszego odzwierciedlenia w tym, czego doświadczyłam. Jak byłam z jakimś mężczyzną, to miałam wrażenie, że jesteśmy przyjaciółmi, a wszystko ponadto było kompletnie na siłę. Więc spróbowałam z kobietą. Ale ta, jak szybko uznałam, wykorzystała mnie jako element zemsty na swojej byłej, albo byłym, nawet nie chciałam wiedzieć… Wtedy byłam słaba.
- Słaba - Nel i Paul westchnęli.
- Ale stałam się silniejsza - Sally podniosła głos.
- Silniejsza! - Tony uderzył szklanką o blat baru.
- No i do tej pory jestem zagubiona - dokończyła.
- Och - mruknęli wszyscy.
Alice nie miała nic do wtrącenia. Zaczęła jednak myśleć o swojej relacji w nieco mniej optymistycznym świetle. Była z facetem, który miał żonę, która właśnie zdrowiała. A ona czekała na pieprzonego księcia z bajki, który wyjebał na jakiś biegun i nawet nie miała pewności, czy myślał o niej w jakikolwiek sposób… Zakrztusiła się i musiała odstawić na moment szklankę, bo aż trudno jej było przez moment wziąć oddech. Co za gówno… Wyprostowała się i spojrzała na horyzont. Niebo było ciemne i odbijało się w ciemnej wodzie. Światła lampek baru migały w powoli poruszających się falach na wodzie.
- A ty, Harper? - zapytała Nel. - Opowiedz nam o swoim chłopaku.
- Pewnie jest biseksualny i porzuci cię dla kobiety… - zaczął Paul, po czym mocniej chwycił szklankę i zmrużył oczy. - Czy tam dla mężczyzny? - zwrócił pijane oczy ku niebu.
Sally spojrzała na niego z niesmakiem.
- Harper, nie miej nam tego za złe. Jesteśmy trochę pijani i bardzo zgorzkniali. Jak raz serce zostanie złamane, to potem zatruwa wszystkie inne.
- Ale takie jest życie - Nel podniosła do góry ręce, wzdychając. - Przykro mi, Harper. W najlepszym przypadku odkochasz się i zaczniecie się stopniowo od siebie oddalać. A może w najgorszym? W każdym razie albo to, albo… pewnego dnia po prostu zdradzisz go z jakimś Bahrim. Albo on ciebie zdradzi z jakąś kobietą. I wszystko po prostu…
Nagle Nel wybuchła płaczem. Takim okropnym, że wszystkim zjeżyły się włosy.
- Kochanie… - mruknął Paul. - On nie jest warty tego, byś o nim pamiętała. A tym bardziej, żebyś odczuwała jakiekolwiek emocje….
Ale Nel wciąż płakała.
- Poczułam się taka… - zawiesiła głos. - Co takiego miała ona, że ja nie miałam? Zgodziłabym się na wszystko. Zgadzałam się na wszystko. Ale… to wciąż było za mało. Byłam niewystarczająca…
- To on nie wiedział, czego potrzebował - burknęła Sally. - Prawdziwe złoto jesteś w stanie dostrzec dopiero wtedy, kiedy będzie lśnić w dłoniach kogoś innego. Na pewno żałuje tego, jak cię potraktował. Ale to bez znaczenia, bo ty już nigdy na niego nie spojrzysz.
- Bo jesteś piękną, wartościową kobietą, która zna swoją wartość - Paul przytaknął. - I nie daj wmówić sobie, że jest inaczej.
Nel otarła łzy i spojrzała z miłością na towarzyszy.
Tony westchnął.
- Witaj w Le Suffren - spojrzał niepewnie na śpiewaczkę. Uśmiechał się dość niezręcznie.
Harper nie wchodziła im w ich prywatny moment. Nel potrzebowała tego płaczu, ona potrzebowała teraz odrzucić od siebie pingwiny. Wszyscy mieli swoją prywatną chwilę. Alice znów sięgnęła po swoją szklankę i dopiła whiskey. Odstawiła ją na blat
- To dobre miejsce, a z was są naprawdę ok ludzie - stwierdziła podsumowując. Obraz lekko rozmywał jej się na krawędziach, gdy przesuwała spojrzeniem na boki. Zmarszczyła brwi
- Muszę was niestety opuścić… Potrzebuję dojść do recepcji i podać dane mojego partnera, żeby mi o trzeciej w drzwi bez karty nie skrobał jak tu dotrze… - wykręciła się. Jeśli tu zostanie, to niechcący jeszcze zgorzknieje, a nie na to miała dziś ochotę…
- Mam nadzieję, że to ciebie będzie skro… - zaczęła Nel, kiedy znajomi przerwali jej krzykiem.
- Nawet nie wiedziałem, że tak się mówi - mruknął Paul, popijąc słowa drinkiem.
- Chcę, żebyś pamiętała o nas, Harper, kiedy będziecie się kochać - Sally dotknęła jej ramienia. - I żebyś kochała się za całą naszą czwórkę.
- Piątkę - westchnął Tony.
- Piątkę - Sally kontynuowała. - A to znaczy pięć orgazmów.
- Umiesz liczyć do pięciu, Harper? - zapytał Paul.
- Chyba, że sprawi, że nie będziesz w stanie nawet liczyć! - roześmiała się Nel.
A za nią ryknął cały stolik.
- Zobaczymy… Mój Anglik jest dżentelmenem tylko na salonach… - pokręciła głową i dopiła resztę alkoholu, po czym westchnęła i odstawiła pustą szklankę
Wszyscy ponownie roześmiali się.
- Do zobaczenia, moi mili - pożegnała ich, po czym chwyciła pewniej torbę z butelką i swoją torebkę, a następnie obdarzyła nowych znajomych ciepłym uśmiechem i odwróciła się by ruszyć w stronę recepcji. Wygrzebała po drodze telefon i sprawdziła, czy Terry coś może pisał. Pewnie nie, jak jeszcze leciał... Ale to tak na wszelki wypadek. Szła w stronę lobby. Starała się iść w miarę prosto.
Alice czuła się kompletnie rozluźniona. Mogłaby zwierzać się komuś prawie nieznajomemu, choć może nie z najbardziej delikatnych spraw. Na dodatek towarzystwo Nel, Paula, Tony’ego, Cindy i Sally dodatkowo złagodziło jej napięcie. Mimo to szła kompletnie prosto. Nie zataczała się. Wcale nie wypiła aż tyle. Jeszcze nie.
W myślach wciąż słyszała ostatnie słowa usłyszane w Bar On The Rock.
“Tylko bądź tu jutro, Harper.”
“Będziemy grać w gry, Harper, a nie znamy wielu pozycji.”
“Musisz więcej powiedzieć o tym Angliku.”
Czuła, że ludzie w barze zazdrościli jej Terry’ego. Gdyby tylko wiedzieli, że miał żonę, a tak naprawdę pożądał znacznie bardziej mężczyzny, o którym myślała Alice… Był przystojny, bogaty i potężny, jednak wcale nie aż tak wysportowany. Co nie znaczyło, że czegokolwiek brakowało mu w łóżku. Wręcz przeciwnie. A jednak… nie był stereotypowym idealnym księciem z bajki. Nawet jeśli… sprawiał takie wrażenie.
Śpiewaczka weszła do recepcji. Ujrzała dwóch mężczyzn za kontuarem. Czarnoskóra i latynoska musiały wrócić do domu.
Nowi recepcjoniści skutecznie odciągnęli myśli Alice od osoby de Trafforda. Przyjrzała im się uważnie, czy żaden nie wyglądał jak potencjalne zagrożenie, po czym podeszła do lady
- Dobry wieczór… Nazywam się Alice Harper. Zamieszkuję pokój numer dwadzieścia trzy. Chciałam poinformować o danych osoby, która będzie mi towarzyszyć, a której prosiłabym o wydanie karty do apartamentu… - poczekała aż któryś z panów przejmie obowiązek notowania.
- Proszę mówić - rzekł jeden z nich. Chwycił myszkę i zaczął klikać, aż najwyraźniej otworzył odpowiednie okno, gdyż spojrzał na śpiewaczkę.
- To będzie Terrence de Trafford. Chciałabym się dowiedzieć czy jest jakaś opcja, żeby go odebrano z lotniska i na jakiej zasadzie to działa. Przyleci gdzieś około pierwszej lub drugiej - zmarszczyła brwi licząc jeszcze raz
- Tak… Jakoś tak… - podsumowała i oparła dłonie o ladę. Czekała na zdanie mężczyzn, nie wiedziała jak tu to działało z tym dowozem. Jakby jej przywieźli Terry’ego, byłaby bardzo zadowolona.
- Nie ma najmniejszego problemu - powiedział drugi. Czuła wyraźny zapach tytoniu, jak gdyby przed chwilą wyszedł na papierosa i właśnie wrócił. - To wszystko w cenie pobytu. Pan Terrence de Trafford. Wszystko wiemy.
Alice spostrzegła za oszklonymi drzwiami, że ktoś siedział na schodach tuż przed Le Suffren. Widziała jedynie głowę i to od tyłu. A jednak była w stanie rozpoznać te brązowe włosy. To musiał być Bahri.
- Wszystko ustalone - rzekł recepcjonista. - Czy potrzebuje pani jeszcze czegoś? - zapytał uprzejmie.
Alice zastanawiała się chwilę, patrząc na sylwetkę Bahriego. Wróciła jednak spojrzeniem do recepcjonisty i przez sekundę się zawiesiła
- Aaa… Em.. Gdy przyjedzie i wydany zostanie mu klucz… Proszę o telefon do apartamentu - powiedziała. Chciała wiedzieć kiedy Terrence przybędzie, nawet jakby była jeszcze wtedy pijana. Chciała go przywitać przytomnie, a nie żeby wkradł jej się do łóżka po cichu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 28-03-2019, 23:03   #89
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
- Zadzwonimy - obiecał mężczyzna, uśmiechając się do niej promiennie. - Już niedługo powinien być na miejscu - spojrzał na zegar. Było po północy. Godzina lub dwie i de Trafford rzeczywiście mógł znaleźć się na terenie Le Suffren. To wydawało się tak nieprawdopodobne… aż niedorzeczne. Ciekawe, jak odnalazłby się w towarzystwie jej znajomych z Bar On The Rocks.
- Możemy jeszcze spełnić jakąś pani prośbę? - zapytał drugi recepcjonista.
Przyglądała im się uważnie
- Mhmm, niech ktoś pójdzie pocieszyć Bahriego… Dziękuję panom bardzo - skinęła na drzwi, gdzie siedział masażysta. A następnie kiwnęła głową, po czym udała się w stronę schodów na górę.
- Bahri musiałby mieć do tego jakichś przyjaciół - usłyszała bardzo cicho, jednak głos mężczyzny za kontuarem chyba nie był skierowany do niej. Zdawał się zwykłym komentarzem, wymierzonym w próżnię.
Ruszyła do swojego apartamentu. Przypadek masażysty nie był jej sprawą. Wmawiała to sobie i nie zamierzała ruszać w jego stronę. Skręciła i nie zatrzymywała się idąc do siebie. Miała plany. Miała whiskey za kupę kasy. Miała być grzeczna i czekać na Terrence’a. Pakowanie się w emocjonalną rozsypkę tutejszego adoratora wszystkich skłonnych do zabiegu w łaźni tureckiej było wsadzeniem nogi do potencjalnego basenu z piraniami. Zwłaszcza w jej sytuacji… Otworzyła drzwi kartą i weszła do środka, zaraz zamykając je za sobą. Zapaliła światło. Ruszyła, zamknąć okno balkonowe. A później położyła torebkę na biurku i udała się do łazienki z butelką whiskey. Zaczęła nalewać wody do wanny. Miała zamiar pić w niej alkohol prosto z gwinta.

Rozebrała się, zostawiając ubrania na koszu w łazience, po czym gdy w wannie była odpowiednia ilość wody, weszła do niej i usiadła. Zapach olejku z jej skóry natychmiast zadziałał wraz z parującą wodą i w całej łazience zapachniało arganem i kwiatami. Oparła się i otworzyła butelkę. Powąchała, a po chwili napiła się z gwinta…
- Pieprzony Mauritius… - mruknęła sama do siebie i napiła się jeszcze…

Pół godziny później wyszła z wanny. Było jej dużo ciężej się poruszać. Gorąca woda sprawiła, że alkohol dużo mocniej rozszedł się w jej ciele. Nie wypiła dużo, bo nie łatwo było pić whiskey z gwinta… Wytarła się, po czym wyciągnęła zawartość czarnej torebki. Była nią bardzo ładna bielizna. Tak cholernie jej się spodobała, że postanowiła ją kupić dla de Trafforda. Myślała jednak, że założy ją dopiero w Manchesterze, a tu taka niespodzianka. Odzienie składało się z dwóch części. Jedną były czarne koronkowe majtki, a drugą ciemna góra. Była niemal przezroczysta i miała koronki. Alice przejrzała się w lustrze. Nawet dobrze dopasowała rozmiar i wyglądała zachęcająco, choć na swój sposób grzecznie… Zależy jak na to spojrzeć… Wreszcie wyszła z łazienki wraz z butelką alkoholu. Zgasiła za sobą światła i ruszyła na górę. Nie wiedziała która jest godzina i nie miała siły tego sprawdzać. Obraz za mocno się bujał. Za jakąś godzinę powinien dotrzeć tu jej Anglik. Może lekko otrzeźwieje do tego czasu. Uchyliła okno, odstawiła whiskey na szafkę nocną i położyła się na łóżku. Westchnęła, zamykając oczy.

Musiała zasnąć, gdyż kiedy znów je otworzyła… nie była sama w pokoju. Ktoś siedział na łóżku przy niej i delikatnie muskał opuszkami jej ramię.
- Śpisz? - usłyszała znajomy głos. Był lekko zachrypnięty, jak gdyby jego właściciel wypił ostatnio bardzo dużo napojów z lodem. Albo wypalił być może nieco za dużo papierosów.
Śpiewaczka powiodła wzrokiem po ręce, która ją dotykała. To nie były twarde, męskie dłonie przyzwyczajone do ciężkiej pracy… choć do delikatnych również nie należały. Spojrzała na nadgarstek, na którym znajdował się skromny, ale najprawdopodobniej drogi zegarek. Czyżby nowy nabytek z Dubaju? Następnie Harper zwróciła uwagę na materiał szarej, częściowo rozpiętej koszuli. W słabym świetle jednej włączonej lampy wydawała się jednocześnie srebrna, jak i miejscami czarna. Potem ujrzała drugą rękę, w której znajdowały się okulary przeciwsłoneczne.


Otworzyła oczy i przyglądała mu się chwilę. Na koniec przekręciła się na brzuch, przytulając policzek do jego ręki
- Mm… Już nie… Cześć Angliku - powitała go. Nadal czuła się podpita alkoholem. Nie słyszała, gdy dzwoniono do niej z recepcji. Spojrzała na telefon na szafce nocnej, na której postawiła butelkę. Znów przesunęła na niego wzrok. Ziewnęła i powoli podniosła się na łokciu. Miała całkiem potargane włosy, wyschły po myciu samowolnie, więc pokręciły się we wszystkie strony. Alice przyglądała się Terrence’owi jakby naprawdę chciała uwierzyć w to, że siedział obok niej. Wyciągnęła zabandażowaną dłoń i dotknęła jego ramienia.
Wydawało się jak najbardziej prawdziwe. Jeśli de Trafford był hologramem… to niezwykle przekonywującym. A może jedynie przyśnił się jej i tak naprawdę miotała się samotnie po pościeli? Terry nachylił się i pocałował ją czule w czoło, jak gdyby była jego córką. Miał spierzchnięte, ale za to ciepłe usta.
- Czytałem w samolocie artykuł dotyczący tego, dlaczego Amerykankom podobają się Anglicy - rzekł. - Po części z powodu akcentu. A po części dlatego, bo jesteśmy egzotyczni, ale nie za bardzo.
Nie odsunął się od śpiewaczki. Jego głowa znajdowała się bardzo blisko jej własnej. Harper uświadomiła sobie, że mężczyzna wdychał jej zapach. Ciężko mu było dziwić się. Bahri zatroszczył się o to, aby pachniała zniewalająco.
Alice mruknęła rozbawiona
- Mm, to ciekawe… Ale mogłeś mnie po prostu zapytać, co mnie pociąga w takim jednym Angliku - powiedziała drocząc się z nim. Co prawda delikatnie plątał jej się język, ale było słychać, że nie jest pijana na tyle kompletnie, by nie wiedzieć co się dzieje wokół niej. Przesunęła palce dłoni na brzeg jego koszuli i zaczęła mu ją rozpinać. Szło jej mniej sprawnie niż zwykle, zapewne z powodu kontuzji dłoni i upojenia. Uniosła głowę i pocałowała go w szczękę. Poczuła krótki, lekko drażniący zarost. Nie było to wcale nieprzyjemne uczucie.
- Mógłbym zadać ci to pytanie, ale prędzej byś język wypluła, niż zdołała powiedzieć wszystko - de Trafford uśmiechnął się ciepło. - Jeszcze gorzej, gdybyś potem zapytała mnie o to, co z kolei ja lubię w tobie - podniósł rękę i pogładził jej policzek.
Terrence przesunął wzrokiem po jej stroju. Alice odniosła wrażenie, że wcale nie uznał go za grzecznego. Spoglądał na skryte w nim krągłości. Wyglądało na to, że chciał rozpakować ją bez chwili zwłoki.
- Tak, to by było bardzo dużo mówienia - zauważyła Harper. Uporała się z jego koszulą, po czym pochyliła się i zaczęła całować go po obojczyku, ramieniu, szyi… Zsunęła się ustami na mostek. Podobało jej się jak na nią patrzył. Właśnie w takim celu kupiła tę bieliznę. Przesuwała ustami po jego skórze drażniąc go. W końcu podniosła głowę i upolowała sobie jego usta. Jej były wilgotne, więc kontrastowały z suchością jego spierzchniętych. Possała jego dolną wargę i uśmiechnęła się. Czuła jak jej serce zaczęło bić szybciej. W głowie miała przyjemną mgłę, nie przedzierały się teraz przez nią nieprzyjemne myśli. Potrzebowała teraz tylko Terrence’a.
De Trafford pogłębił pocałunek. Bez wątpienia musiał wyczuć smak alkoholu, jednak nie wyglądało na to, aby mu przeszkadzał. Położył dłoń na koronce, która opinała jej prawą pierś i zaczął delikatnie ugniatać. Następnie wycofał się, a jego dłoń zawędrowała niżej, głaszcząc ją po prawym boku.
- Słuchaj… tak właściwie jest coś, co powinienem ci powiedzieć - rzekł. - Myślę, że mogłem popełnić mały błąd… - zawiesił głos, spoglądając na nią niepewnie. - Podasz mi tę whiskey? Ma świetny aromat. Czy to Middleton? - to zabrzmiało tak, jak gdyby chciał zmienić temat w ostatniej chwili.
Alice odsunęła się od jego ust i usiadła, trochę rozkojarzona. Zmarszczyła lekko brwi, ale zaraz na czworaka podeszła do szafki nocnej, na której zostawiła butelkę
- O czym mi powiedzieć? - zapytała wracając do niego z butelką Middletona w dłoniach. Usiadła i podała mu ją, czekając co było tak niecierpiącym zwłoki, że nie mogło poczekać do rana. Oblizała usta i obserwowała de Trafforda, zastanawiając się co mu za chwilę zrobi.
Terrence przyjął od niej whiskey i również napił się z gwinta. Następnie wziął kolejny łyk i odstawił butelkę. Wytarł usta grzbietem ręki i nachylił się, aby pocałować ją krótko w usta.
- Otóż… być może… na dole naszego apartamentu jest kanapa. I na tej kanapie… leży płaczący mężczyzna…. - uśmiechnął się niezręcznie. - Niezbadane ścieżki losu - mruknął i wziął trzeci duży łyk złotego płynu.
Harper odchyliła głowę do tyłu jakby uchylała się przed jakimś atakiem na głowę
- Hę? Jak to mężczyzna… Jak to płaczący… Jak to w naszym apartamencie na kanapie? - zapytała zdumiona. Chwilę trwało nim przetrawiła informację. Płaczący mężczyzna…
- Czy jakimś niesamowitym zbiegiem okoliczności powiedział ci, że ma na imię Bahri? - zapytała i odgarnęła włosy do tyłu, próbując opanować rudą grzywę.
- Nie mam pojęcia, jak się nazywa - Terrence usiadł po turecku na wykładzinie, trzymając pomiędzy nogami szklaną butelkę. - Wysiadłem z samolotu, tam czekali na mnie już ludzie z Le Suffren. Zdziwiłem się i nawet spodziewałem jakiejś zasadzki, ale postanowiłem zaufać przeczuciu, że nie ma w tym nic podejrzanego. No i miałem rację. Wysiadłem jakieś pół godziny temu przed hotelem. Idę w stronę drzwi wejściowych… patrzę… a tam na schodach siedzi przystojny, zapłakany mężczyzna. Zapytałem go, o co chodzi i czy mogę mu jakoś pomóc. Nie spodziewałem się, że odpowie twierdząco… - de Trafford niezręcznie zawiesił głos.
Harper przesunęła się do brzegu łóżka, po czym podeszła do krzesła na którym zostawiła sobie szlafrok. Założyła go na siebie i ruszyła na dół. Schodzenie po schodach było bardzo problematyczne, ale zaparła się o ścianę i balustradkę i zeszła zobaczyć, czy to naprawdę Bahri. Cóż za ironia, jeśli to był on…
Słyszała, że Terry podążył za nią.
- Zaczął mi opowiadać - mówił szeptem. - Jego siostra była w ogrodzie botanicznym z jakąś wycieczką muzułmańską. Bo obydwoje wyznają Islam. No i jeden z mężczyzn oglądał lilie, a podobno mają tam naprawdę ogromne lilie, kiedy nagle wyciągnął pistolet i chciał zastrzelić jakąś kobietę siedzącą na ławce. Siostra mężczyzny rzuciła się na broń i ta wystrzeliła jej prosto w serce. Tak przynajmniej opowiedziała mu jej przyjaciółka. Dowiedział się dzisiaj, wyobrażasz sobie? - de Traffordowi bez wątpienia było szkoda mężczyzny.
Alice ujrzała Bahriego. Leżał na kanapie bokiem i lekko drżał. Miał twarz wtuloną w oparcie i jeśli zauważył to, że zbliżają się, to co najwyżej zmysłem słuchu.
Kobieta mruknęła
- Mm… Bahri - odezwała się do mężczyzny i położyła mu dłoń na ramieniu, chcąc by zwrócił na nią uwagę. Czy rzeczywiście nie miał nikogo, do kogo mógłby się zwrócić w takiej sytuacji? Żadnych przyjaciół? Kogokolwiek? Alice poprawiła szlafrok, żeby nie musiał oglądać kreacji jaką przygotowała dla de Trafforda. Na pewno dość na dziś miał myślenia o tych wszystkich klientach łaźni.
- Usiądź… Chcesz się napić? To mogłoby nieco złagodzić ból - powiedziała troskliwie. Jakby była mamą, której syn bał się potwora spod łóżka.
Mężczyzna poruszył się. Z ociąganiem przesunął się na drugi bok i podniósł wzrok na śpiewaczkę. Miał czerwone, zapłakane oczy. Szybko je spuścił na podłogę. Na jego twarzy pojawiły się przebłyski paniki.
- A co… co pani tu robi? - zapytał ją. - Co ja tu robię?
De Trafford cicho westchnął. Ruszył w stronę kuchni i otworzył lodówkę. W środku znajdowały się najróżniejsze alkohole. Na szafce obok znajdowała się ulotka z cenami. Terry nawet nie rzucił na nią wzrokiem. Wyciągnął gin, po czym zaczął szukać w szafce szklanek. Nalał do trzech po dwa centymetry alkoholu i resztę dopełnił tonikiem i lodem.
- Wszystko w porządku… Bahri? Tak się nazywasz? - zapytał. Rzeczywiście, nawet Alice przez moment uwierzyła de Traffordowi na słowo. Mężczyzna potrafił roztoczyć swoistą aurę… władzy i pewności siebie. Gdyby zrobić mu teraz zdjęcie, wiele osób doszłoby do wniosku z bliżej nieokreślonego powodu, że ma przed sobą właściciela Le Suffren. To chyba przez to, w jaki sposób stąpał po ziemi. Zupełnie tak, jak gdyby należało do niego wszystko, czego tylko dotykał stopami.
Alice zagapiła się na Terrence’a. W jej spojrzeniu zapalił się ogień, ale musiała się uciszyć, ze względu na Bahriego. Przyjęła szklankę i podziękowała
- To jest mój apartament. A to mój partner. Poprosiłeś go o pomoc… - wyjaśniła mu
- Jestem Alice, to jest Terrence. Napij się. Jesteś w szoku - powiedziała i sama się napiła. Usiadła na kanapie koło Bahriego, nie naruszając jego przestrzeni prywatnej. Wzięła kilka łyków alkoholu. Pewnie nie powinna mieszać z whiskey, ale odrobina chyba jej krzywdy nie zrobi.
- Ja… ja tylko powiedziałem, że nie mam gdzie się podziać - mruknął Bahri po chwili wahania. - Z bardzo prozaicznego powodu… - zakaszlał, próbując zrobionego przez de Trafforda drinka. - Nie wziąłem z domu kluczy, bo Adalet miała do niego wrócić wcześniej… Tyle że… - chwycił szklankę tak mocno, że prawie rozprysła się.
De Trafford usiadł obok mężczyzny, spoglądając na niego ze współczuciem.
- Wtedy powiedziałem, że może położyć się na kanapie - powiedział de Trafford. - Do czasu, aż policja wyda rzeczy osobiste twojej siostry i będziesz mógł wrócić do domu. Prawda, Alice? - przesunął na nią wzrok.
- Ależ oczywiście, nie ma sprawy… - powiedziała uprzejmym tonem, ale przez kilka sekund jej spojrzenie posłane Terrence’owi wyrażało więcej niż tysiąc słów. Napiła się jeszcze
- Biorąc pod uwagę okoliczności, nie krępuj się. Napij, spróbuj odpocząć. Może weź prysznic. Przebywanie samemu w takich okolicznościach jest bardzo bolesne, więc możemy nawet pogadać jeśli chcesz - kontynuowała zabawę w dobrego samarytanina. Skoro takie atrakcje zapewnił jej dziś de Trafford. Na obecne pół godziny mógł zapomnieć o tym, co powoli zaczynali na łóżku w sypialni parę minut temu.
- Nie, ja jestem zmęczony. To znaczy… bardzo dziękuję. Ale chyba… chyba chciałbym spróbować zdrzemnąć się - mruknął Bahri.
- To dobry pomysł - odpowiedział Terry. Ruszył do kuchni i zrobił Egipcjaninowi kolejnego drinka, tym razem z dużo większą zawartością alkoholu. Wrócił z tym do mężczyzny. - To lekarstwo dla ciebie. Dzięki niemu poczujesz się senny.
Mężczyzna jakby na zawołanie ziewnął.
- To miło, że są jeszcze dobrzy ludzie… Przepraszam, naprawdę… - mruknął, pocierając oczy. Przyjął drinka i wypił połowę haustem. Następnie położył się i przymknął oczy.
Alice spojrzała na de Trafforda. Anglik patrzył na zasypiającego masażystę. Dostrzegła w jego oczach to, że zaprosił Bahriego nie dlatego, bo chciał zrobić dobry uczynek. Mężczyzna mu się po prostu podobał.
Terry posmakował ginu, po czym odwrócił się do Alice.
- Będę na balkonie - uśmiechnął się do niej. - Przynieś Middletona, chciałbym posiedzieć z tobą chwilę na powietrzu - mruknął.
- Mhm… Dobry człowieku - powiedziała zadziornie, po czym ruszyła na górę po whiskey, która została w sypialni. Zgarnęła jeszcze lekki koc z komody. Alice wracając na dół, miała nadzieję, nie zastać Terrence’a przy Bahrim, tylko faktycznie na tym tarasie.

Ostrożnie narzuciła na masażystę koc, by czasem nie przemarzł jej tu w nocy, a następnie z butelką alkoholu ruszyła na balkon. Przymknęła za sobą drzwi. Spojrzała na de Trafforda.
Mężczyzna siedział w samym rogu na metalowym krześle. Trzymał nogi na balustradzie. Palił papierosa, spoglądając na wody Oceanu Indyjskiego. Błyszczały w jasnym świetle księżyca oraz Le Suffren. Śpiewaczka zrobiła krok do przodu i oparła się o barierkę. Spostrzegła, że znajdowali się tuż nad Bar On The Rocks. Kiedy zmrużyła oczy, spostrzegła Tony’ego, który wciąż znajdował się za barem. Pewnie niedługo mieli zamykać, jednak nie zanosiło się na to. Było głośno i wesoło. Alice uświadomiła sobie, że trwał chyba jakiś event karaoke, gdyż słyszała rozwrzeszczany głos Nel. Śpiewała Single Ladies, jak gdyby jej życie od tego zależało. Następnie zabrzmiało jakieś zwarcie i jej głos naprawdę pojawił się w głośnikach. Chyba tyle zajęło włączanie mikrofonu.
- Jak miło - mruknął de Trafford. - Powiedz mi… dlaczego nigdy nie wyjeżdżaliśmy na wakacje? - zapytał. Tuż obok niego znajdowało się wolne krzesło, na którym śpiewaczka mogła usiąść. Anglik wyciągnął w jej stronę paczkę papierosów, aby się poczęstowała. Na stoliku była zapalniczka, popielniczka i portfel mężczyzny.
Normalnie by mu odmówiła, ale ze względu na okoliczności wzięła jednego papierosa i siadając na krześle złapała zapalniczkę, odpalając go. Kiedy ostatni raz miała papierosa w ustach? Jeszcze za czasów buntowniczej fazy życia Max… Potem nie paliła ze względu na głos, mimo że inni znajomi z opery co przerwę biegali na papierosa. Zaciągneła się i powoli wypuściła dym z ust
- Bo twoja rezydencja sama w sobie jest już jak najlepszy możliwy hotel… - zauważyła.
- Ale jakbyś tylko wyraził ochotę, moglibyśmy - dodała. Skrzywiła się na kolejną nutę fałszu z ust Nel. Kobieta może miała złote serce i charyzmę, ale słuchu muzycznego po pijaku to nie za wiele. W sumie nawet nie byłoby tak źle, gdyby nie gubiła tak potwornie rytmu w refrenie. Kiedy zdołała zaśpiewać do końca pierwszy raz “all the single ladies”, piosenka wymagała od niej, aby zaczynała ten wers po raz trzeci. Na szczęście publiczność próbowała jej pomóc.
 
Ombrose jest offline  
Stary 28-03-2019, 23:04   #90
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Alice podkuliła nogi, kryjąc stopy pod szlafrokiem. Zerknęła na Terrence’a.
- Bahri jest masażystą w hotelu. Byłam dziś u niego w łaźni tureckiej, właśnie wtedy dostał telefon. Może dobrze, bo słyszałam, że ma tu bardzo ciekawą opinię co do swoich usług. Przykro mi jednak cholernie, bo mam niejasne, nieprzyjemne wrażenie, że może jego siostra uratowała Tuonetar i zarobiła za to kulkę - powiedziała cicho, żeby przypadkiem nikt podsłuchujący nie usłyszał.
De Trafford pokręcił głową.
- Nie chcę rozmawiać o zmarłych siostrach. Moja umarła, gdy miałem trzydzieści pięć lat i przeżyłem to dość kiepsko. Wypadła za burtę podczas moich urodzin. Ja… długo wyrzucałem sobie to. Co chwilę donosiłem jej drinki. Chciałem, żeby upiła się solidnie. Dlaczego? Nie wiem… była cały czas taka zestresowana, spięta i idealna. Miała poukładane życie z mężem i dwójką dzieci, dobrą pracę w sądzie. Ale ja chciałem wydobyć z niej więcej. Wydobyć prawdziwe… życie. No a w rezultacie… odebrałem je jej… - de Trafford westchnął i wstał. Oparł się o barierkę, spoglądając na ludzi w Bar On The Rocks. - Co za głupi sposób na śmierć. Prawie tak śmieszny, jak… - Terry zamilkł w pół zdania. - Nieważne… Jak mówiłem, nie chcę rozmawiać o zmarłych siostrach.
- Przykro mi… - powiedziała tylko w temacie jego siostry. Terrence nie mówił jej o niej do tej pory. Zamyśliła się
- Więc o czym chcesz porozmawiać? - zapytała, powoli dopalając papieros. Nie wstawała z krzesła. Czuła się teraz przybita, nie miała siły się podnosić. Zwłaszcza, że nadal była pod wpływem procentów we krwi.
Mężczyzna odwrócił się do niej przodem. Oparł się wygodnie ramionami o poręcz, trzymając dymiącego papierosa w prawej ręce. Spojrzał na nią z uśmiechem. W jego oczach czaił się swoisty, figlarny błysk, który nie pasował do dotychczasowego tematu.
- Opowiedz mi, gdzie dokładnie zawędrowały dłonie Bahriego - powiedział, patrząc na jej ciało. Spojrzał na obojczyki, jednak szlafrok zakrywał zbyt dużo. - Pozbądź się go - powiedział. - Nie Bahriego. Tego okropnego materiału… - mruknął. - Jest ciepło. A nawet gdyby było zimno… - wzruszył ramionami. - Mogę być ciepły za nas dwoje - uśmiechnął się.
- Przyprowadziłeś nam do apartamentu porzucone kocię, a teraz masz zamiar mnie przelecieć? Ho… - skwitowała Alice. Rozsznurowała szlafrok i zamaszystym ruchem ręki rozrzuciła jego poły na boki. Nie zdjęła go całkiem, bo nadal siedziała na krześle. Paliła dalej i wypuściła powoli dym z ust. Przyglądała się Terrence’owi w zadumie.
- Bahri był dziś bardzo profesjonalny. Zgaduję, że gdyby nie telefon w trakcie zabiegu, jego ręce zawędrowałyby w różne inne miejsca. Moja nowa koleżanka, Nel mi dziś opowiedziała w barze. To ta, która chwilę temu mordowała kawałek Beyonce… - rzuciła luźno. Wzięła łyk alkoholu ze szklanki i odstawiła ją na stolik, już pustą. Pociągnęła kolejnego bucha z papierosa, aż jej się lekko zakręcił w głowie, gdy wypuszczała dym z ust.

Przez chwilę myślała, że zwariowała. Dym z jej ust przybrał postać jaskółki. Jej mleczne skrzydła trzepotały w powietrzu przez moment, po czym ptak odleciał poza zasięg jej wzroku. Wpierw nie miała pojęcia, co się właśnie zdarzyło, ale wtedy spostrzegła uśmiech Terry’ego. Odgiął głowę i wypuścił strugę dymu, która również przybrała kształt jaskółki.
- Czyli Bahri puszcza się? - zapytał Terry. - Dobrze wiedzieć… - mruknął i spojrzał w oczy śpiewaczki.
Alice zrozumiała, że mężczyzna chciał wzbudzić w niej zazdrość. Udało mu się, bo wyprostowała nogę i szturchnęła go palcami w udo dość mocno. Zaśmiał się krótko, po czym westchnął.
- Najgorzej, że jest tak blisko… - pokręcił głową w udawanej trwodze. - A ja potrzebuję, jak to powiedziałaś… przelecieć kogoś.
- Jesteś zepsuty Terrence. Do cna - skwitowała i zgasiła końcówkę papierosa w popielniczce, by po chwili wstać. Szlafrok spadł jej z ramion, zostając na krześle. Oparła dłonie na poręczy po dwóch stronach de Trafforda.
- Nie będziesz przelatywał nikogo innego niż mnie w pokoju hotelowym, który wybrałam specjalnie z myślą o tobie. Bo ci zrobię betonowe kapcie i zobaczymy jak mocna jest twoja telekineza - zagroziła mu. Prawie mogłaby zabrzmieć groźnie, gdyby nie fakt, że jej oczy były zaszklone od upojenia alkoholem.
Terry odgiął się od barierki i stanął do niej przodem.
- Nie wiem, co masz na myśli z tym cementem… - mruknął. - A do tego co powiedziałaś wcześniej… masz trochę racji.
Chwycił mocno jej ramię i pociągnął w ten sposób, że teraz Alice również stała przodem do oceanu. Anglik przesunął się tuż za nią. Nie miał na sobie koszuli i czuła ciepło jego ciała na swoich plecach. Docisnął ją biodrami do metalowej balustrady.
- Rzeczywiście przelecę cię. Ale nie w pokoju hotelowym.
Widok był wspaniały, ale Alice nie mogła się teraz na nim skoncentrować. Jej serce znow załomotało w jej klatce piersiowej, gdy dopchnął ją tak biodrami do balustrady. Zaparła się o nią rękami.
- Mhm… Taras też się zalicza do pokoju - zauważyła z nutą rozbawienia w głosie. W sumie, znów miała rację, ale co z tego. Wypchnęła nieco biodra do tyłu, żeby oprzeć się o niego pośladkami mocniej. Sapnęła cicho.
De Trafford delikatnie napierał na nią biodrami. Ocierał się o jej pośladki i czuła na nich coraz sztywniejszy ciężar. Piosenka zmieniła się i teraz zaczęła śpiewać jakaś nieznana kobieta. Alice uświadomiła sobie, że tak właściwie… byli widoczni. Wystarczyło podnieść wzrok i spojrzeć w ich kierunku, aby dostrzec, co robili.
- Myślę, że po prostu będziemy musieli uważać, aby nie wypaść - szepnął de Trafford, po czym złapał jej bieliznę i ściągnął ją. Czarny materiał upadł do stóp śpiewaczki. Anglik zrobił krok do tyłu, chyba po to, aby spojrzeć na jej pośladki. Jednocześnie poczuła na nich delikatny wietrzyk. Uświadomiła sobie, że to, co robią… Czy może raczej planowali… Mogło być nie do końca legalne. Już nawet nie mówiąc o tym, że nieprzyzwoite.
- Chcę, żebyś zatrzymała górę - mruknął. - Podnieca mnie widok materiału, który nic nie zakrywa…
Harper obserwowała chwilę bar. Po czym odwróciła się przodem do de Trafforda.
- Opowiadałam dziś odrobinę o tobie moim nowym przyjaciołom w barze… Zazdrościli mi… Nie mam ochoty pokazywać im jak dobrze umiesz się mną zająć Terrence - oznajmiła i przechyliła głowę. Chłód nocy drażnił jej nieosłonięte bielizną ciało i czuła się coraz bardziej pobudzona. Może i była pijana, ale nie zamierzała łamać zasad hotelu tylko dlatego, że mogła. Niech ją weźmie, ale nie przy świadkach. Na boga, tylko tego jej brakowało… Czuła podniecenie i strach budujące się w jej ciele i było to dziwne, bo i fajne i niepokojące. odepchnęła się biodrami od balustrady i podeszła do niego, chcąc rozpiąć mu pasek spodni.
Usłyszała głośny trzask drzwi balkonowych. Terry zamknął je siłą woli. To chyba dokładnie wyjaśniało, co sądził na temat jej prośby. Rozstawił nogi szeroko, spoglądając, jak Alice dobiera się do jego spodni. Przełknęła tylko ślinę ciężej.
- Ja nie mam nic przeciwko - szepnął. - Chcę, żeby wiedzieli, czego ci zazdrościć.
Podniósł ręce i położył je na pośladkach śpiewaczki. Chwycił je tak mocno, że spomiędzy jej ust uciekło ciche westchnięcie przyjemności i bólu. Następnie rozchylił je tak, że gdyby ktoś ze szczególnie dobrym wzrokiem patrzył w tym momencie na ich balkon… dostrzegłby te części jej ciała, które były bardzo intymne.
- Lubię, jak na nas patrzą - mruknął cicho, wydychając alkohol. - Lubiłem, kiedy patrzyła na nas Akka. A potem świetliki. A potem Tapio. A potem Joakim… Masz rację, jestem chory - uśmiechnął się szeroko. - Rozpala mnie myśl o obcych oczach, które patrzą na twoje piersi, ale nie mogą ich dotknąć. Widzą pośladki, ale nie mogą spróbować językiem. Tylko ja mam ten przywilej - nachylił się, łapczywie całując jej usta.
Alice poczuła jak zaschło jej w ustach. Jej oczy zaszkliły się od podniecenia, które przebiegło po jej ciele wraz ze słowami Terrence’a. Musiała ścisnąć uda mocniej, bo poczuła jak mocno podziałało na nią to co mówił. Pamiętała ile przyjemności sprawiał mu ekshibicjonizm w takiej formie. Co mogła zrobić, żeby mu się przeciwstawić? Mogła co najwyżej powiedzieć nie, ale Terrence był pieprzonym telekinetą. Gdyby akurat wymyślił sobie tej nocy nie być dżentelmenem, nic by to nie dało… Z jakiegoś powodu taka władza, drażniła ją bo była jej poddana, ale i podniecała, niemal do bólu. Harper nie rozumiała tego w swoich odczuciach. Może to było coś pierwotnego, nad czym po prostu nie panowała… Nie mogąc wydusić z siebie ani słowa, postanowiła przygryźć mu wargę. Mały pokaz dumy nie zaszkodził, chciała, żeby Terrence nie zapominał, że też miała pazur i coś do powiedzenia.
Technicznie nic nie mówiła, a jedynie gryzła. Kiedy przestała… bo kiedyś musiała przestać… spostrzegła, że usta de Trafforda były zaczerwienione. Chyba widziała nawet delikatne zabarwienie krwi. Czy… czy naprawdę zrobiła to tak mocno? Anglik podniósł rękę i przetarł wargi. Na jego palcach został krwisty ślad. Uśmiechnął się do niej z mieszanką podniecenia i złości, od której mocniej zabiło jej serce.
- Mam nadzieję, że nie będziesz tego żałowała - mruknął, po czym obrócił ją znowu plecami do siebie. Położył rękę w miejscu, gdzie zaczynały się jej pośladki i nieco docisnął jej łono do metalowych prętów balustrady. Alice wstrzymała oddech od chłodu metalu na skórze. Gdyby nieco wygięła się, jeden ze szczebli wbiłby się w jej środek.
Tymczasem de Trafford zrobił krok do tyłu i przystawił sobie krzesło. Znajdował się teraz dwa kroki dalej od śpiewaczki. Usiadł, zakładając nogę na nogę i zapalił kolejnego papierosa.
- Chcę cię dokładnie zobaczyć - mruknął głosem dziwnie wyzutym z emocji. Czuła, jak spoglądał na jej pośladki… ale chciał ujrzeć dużo więcej.
Czuła dziwną pewność, że dojdzie do swojego celu nawet wtedy, gdyby musiał skorzystać z telekinezy. Ale chciał, by zrobiła to z własnej woli.
Harper oddychała ciężej. Przełknęła ślinę i oparła dłonie o barierkę. Jeśli się od niej odsunie, Terrence na pewno ponownie ją do niej wróci. Mimo to, wyprostowała się nieco, ale tylko po to, żeby wedle jego życzenia rozsunąć nieco bardziej uda i wygiąć plecy w łuk. Dzięki temu upiekła dwie pieczenie na jednym ogniu. Odsunęła się nieco od balustrady, choć nadal opierała o nią dłonie, to nie przytykała już rozgrzanego ciała do metalu. A Terrence miał to czego chciał - widok na nią pod najlepszym możliwym kątem. Zerknęła mimowolnie w nerwach w stronę baru. Która mogła być godzina? Bar zamykano o czwartej. czy Terrence przyjechał nieco wcześniej niż o trzeciej? Szukała wzrokiem zegara przy barze, żeby wyostrzyć go i dowiedzieć się czy zdoła zagrać na czasie.
Była trzecia trzydzieści. Alice widziała nie tylko zegar, ale również mały podest, na który weszła Sally. Rozległy się pierwsze takty Livin’ La Vida Loca. Kobieta śpiewała dużo lepiej od Nel. Choć ciężko było przyzwyczaić się do żeńskiego wykonania tej piosenki. Ujrzała, że Paul odwrócił się od Tony’ego, siedząc przy barze. Patrzył na Le Suffren. Śpiewaczka uświadomiła sobie, że gdyby przesunął wzrok nieco w prawo… spojrzałby prosto na nią.
Tymczasem de Trafford zaczął ugniatać mocno jej pośladki. Nachylił się i przesunął ciepłym, rozgrzanym językiem jednym ruchem od warg kobiety, przez odbyt, kończąc na kręgosłupie. Smakował ją niczym zwierzę. Następnie wykonał ten sam ruch ponownie. Jej uda mrowiły od gorącej przyjemności, która rozlewała się falami po miednicy.
Tymczasem Paul rzeczywiście spojrzał na jej balkon… i rozpoznał ją. Podniósł rękę i pomachał jej, uśmiechając się niepewnie. Chyba nie był pewny, czy naprawdę widział śpiewaczkę. Mimo wszystko znajdowała się w pewnym oddaleniu. Na szczęście de Trafforda pochłaniał cień…
Harper myślała, że się spali. Poczuła rumieńce na policzkach tak silne, że aż ciężko jej było poruszyć ustami. Wydała ciche westchnięcie. Widząc Paula opuściła głowę w dół. Może jeśli pomyśli, że to nie ona, jego zalany alkoholem umysł zapomni, że ją zobaczył i wróci do dalszej zabawy. Za pół godziny zamykali bar. Może zdoła wytrzymać tyle… Nogi jej drżały od podniecenia, ale uparcie stała. Czuła się jak obiad drapieżnika… Kiedy tylko przyszło jej to do głowy, odrobinę na złość de Traffordowi, uciekła mu biodrami, gdy akurat miał odsunięty od niej język, by przemieścić go w nowe miejsce, lub by zaczerpnąć powietrza. Lubiła się z nim bawić w sypialni i choć teraz w żadnej nie byli, nastrój do igrania z ogniem nie zniknął.
- Masz się nie ruszać - polecił jej mężczyzna i nagle odchylił się, jakby obrażony. Śpiewaczka już po kilku sekundach zaczęła za nim tęsknić. Czym mógł zajmować się Anglik? Alice słyszała, że odchylił się i chyba spoglądał na coś, co było położone na podłodze balkonu. Nie minęła nawet minuta, gdy usłyszała dźwięk opróżniania pojemnika z żelem. A potem rozbrzmiało… brzęczenie.
Niespodziewanie poczuła na swoim łonie chłodny, wibrujący przedmiot. Aż wydała z siebie ciche piśnięcie zaskoczenia i zamarła w kompletnym bezruchu, badając odczuciem co to było. Terry tylko przyłożył to, nie wsuwając do środka. Jednak doświadczenie było tak niespodziewane, a wibracje tak silne… że nogi ugięły się pod nią. Najprawdopodobniej upadłaby, gdyby de Trafford nie zerwał się nagle i nie chwycił jej w pasie. Alice mocno zaciskała dłonie na poręczy balustrady. Jej policzki płonęły tak mocno, że musiały jarzyć się niczym żarówki. Czuła na brzuchu dłoń Anglika. Tymczasem jego druga znajdowała się między jej udami. Jako że jej nogi nie były w tej chwili zbyt dobrą podporą… w dużej mierze opierała się na brzęczącym, podłużnym kształcie, który z każdą kolejną sekundą wydobywał z niej nowe pokłady szaleństwa.
- Nudziło mi się w Dubaju - mruknął Terry. - Tak właściwie kupiłem to z myślą o sobie. Pomyślałem, że może tym razem ty mnie przerżniesz. Ale skoro zaproponowałaś coś innego - westchnął, mocniej przykładając wibrator do jej ciała.
Samo dręczenie dłoni, języka, czy palców Terrence’a była w stanie znieść. Ale TO. W życiu nie korzystała z zabawek erotycznych tego typu na sobie i takie doświadczenie robiło jej miazgę z mózgu. Oddech jej przyspieszył i przez całe jej ciało przechodziły co jakiś czas dreszcze, aż wyczuwalnie cała drżała. Czuła gorąco budujące się w jej ciele, a jednak tak bardzo starała sie je postrzymać… Nie była jednak w stanie. Czuła pulsowanie w podbrzuszu. Taka zabawka była przerażająca. Jak szybko mógł doprowadzić ją nią do orgazmu? Do ilu? Przecież to się nie męczyło jak człowiek… Cudem było, że jeszcze nie jęczała. Zaciskała bowiem usta i tylko oddychała bardzo szybko, co jakiś czas pomrukując, gdy któraś z rzędu wibracja trafiła ‘w odpowiednią strunę’ w jej ciele.
- Nie możemy tak spędzić całej nocy - mruknął mężczyzna. - Powoli się męczę.
Pociągnął ją do tyłu, i usiadł na krześle.
- Chodź na kolana do wujka - rzekł.
Wycofał rękę, dając jej tym samym na chwilę odpocząć od przerażających wibracji. Posadził jej nagie pośladki na swoim kroczu, przy czym było ono nadal spowite materiałem spodni. Alice nie udało się wcześniej usunąć ich z ciała Terry’ego.
- Połóż się na mnie, dziecko - mruknął i Alice rzeczywiście puściła barierkę i opadła na nagą pierś de Trafforda. - A teraz kara za to, że dałaś się dotykać obcym mężczyznom.
Zerknęła na jego rękę. Trzymał w niej oręż dużo bardziej przerażający, niż się spodziewała. Wibrator wydawał się naprawdę duży… nie tak, jak Joakim, lecz wciąż… Czy Terry naprawdę kupił go, planując mieć go w sobie? To wydawało się nieprawdopodobne… śmieszne… przerażające… i też solidnie podniecające.
Przesunął dobrze nasmarowanym sprzętem po sromie kobiety. Delikatnie, aby nie sprawić jej bólu. Przycisnął go do łechtaczki i niespodziewanie nacisnął jakiś przycisk… po którym polały się łzy śpiewaczki. Mocno szarpnęła się, waląc potylicą w szczękę mężczyzny.
- W ulotce nazwali ten przycisk “ultra rapid” - mruknął Terry. - Co za głupia nazwa.
Alice aż spróbowała zacisnąć uda. Cokolwiek, tylko nie to. To było cudowne, prawie bolesne. Nieprzerwana fala stymulacji prosto w najczulszy punkt w jej ciele sprawiła, że zrobiło jej się jasno przed oczami od gorąca Złapała go za nadgarstek ręki, którą przystawiał do niej wibrator i spróbowała odsunąć, jednocześnie wciskając pośladki mocniej w jego krocze, jakby mogła nimi uciec od zabawki.
- Uh… - jęknęła cicho, bo nie powstrzymała już głosu w gardle. Zamknęła usta i wydała stłumione jęknięcie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172