Wszystko szło dobrze… Krasnolud wpisywał informacje usłyszane od podróżnych do księgi, która leżała przed nim, mrucząc sobie coś pod nosem. Kiedy stanął przed nim elf, podniósł głowę i przetarł oczy, jakby nie dowierzając kogo widzi.
- Ha! Elgi! – stwierdził lustrując przybysza wzrokiem. – Nieczęsto się tutaj takowych widzi. Klimat nie ten, co? A może dlatego, że jak tacy z długimi uchami przybywają, to muszą specjalną opłatę, właśnie od takich uszu zapłacić, co? Wysoka nie jest, ale tacy zazwyczaj nie mają gal. Po kieszeniach pełno mchu i paprotek, co? Masz elgi gal?
Kiedy krasnolud skończył już uszczypliwości, a Limhandil uiścił opłatę w wysokości jednej złotej korony, zawołał młodszego pobratymca, któremu wskazał ostatnie pozycje z księgi. Tamten tylko skinął głową i szybko oddalił się znikając w ciemnym przejściu. Po dłuższej chwili wrócił i wręczył skrybie metalowe płytki.
- To glejt na podróżowanie po naszych drogach – oznajmił brodacz i każdemu wręczył plakietkę. Była wykonana z brązu lub innego taniego stopu i była nie większa od dłoni. Zapisane na niej były informacje o okazicielu, większość w krasnoludzkich runach. Tylko imię i pochodzenie napisano również w czytelnym dla ludzi alfabecie. – Okazujcie go zawsze, gdy ktoś tego zażąda. A Ty elgi odwiedź w Hirn Ellasira. To dziwak i przyjaciel khazadów, ale z Twojej krwi. Droga wolna!
Droga za murem wiła się w górę niczym wąż, wędrujący po zboczach gór. Pogoda była co najwyżej mierna, a w miarę jak nabierali wysokości i zagłębiali się w góry, robiło się coraz zimniej. Dotarli do skrzyżowania, na którym poza solidnym, kamiennym drogowskazem wskazującym na Przełęcz Lodowego Wichru, Ukrytą Dolinę i Imperium stała murowana szubienica, z której zwisał nieco już nieświeży trup. Na szyi zawieszoną miał pokaźną tabliczkę z napisem „Oto cena rozbójnictwa”, a na jego objedzonej głowie siedziało olbrzymie, czarne ptaszysko, które wpatrywało się paciorkami czarnych oczu w podróżnych i nic sobie nie robiło z ich obecności.