Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2019, 21:50   #48
Nimue
 
Nimue's Avatar
 
Reputacja: 1 Nimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputacjęNimue ma wspaniałą reputację
Kraków, 1910

Aż podskoczyła na dźwięk otwieranych z hukiem drzwi. Wyraz twarzy, który ujrzała tylko podkreślił grozę usłyszanych słów. Stanęła jak żołnierz wezwany na baczność.
- Olek? Co ty bredzisz? - zapytała roztrzęsionego brata. - Jak zabiłeś? Kogo?
- Nie chciałem! Spanikowałem! Chciałem tylko... On mnie śledził od jakiegoś czasu...
- Spokojnie. Usiądź i wszystko mi opowiedz. - Chwyciła go za rękę i poprowadziła do łóżka.
- Kiedy to się stało?
- Przed chwilą!
- Co? - niemal wrzasnęła. - Chcesz powiedzieć, że...
- Tutaj, na schodach, przed pałacem – przerwał jej.
- Zabiłeś Barskiego?
- Tak. Leży tam …
- Rany boskie, czemu od razu nie mówisz? - krzyknęła i wybiegła z pokoju, potrącając stojącą na komodzie w korytarzu zabytkową wazę. Zupełnie się tym nie przejmując, mknęła dalej, przemierzając w szalonym pędzie dziesiątki metrów pałacu odziedziczonego po zmarłym mężu. Wypadła na zewnątrz. Rzeczywiście u podnóża schodów leżało ciało. Od razu rozpoznała ten garnitur. Uklękła gwałtownie, dziurawiąc pończochę i nachyliła się nad mężczyzną. Nie ruszał się, a jego zamknięte oczy wciąż zalewała krew tocząca się z rany na czole. Pierwszy raz w takiej sytuacji, nie miała pojęcia co robić. Zaczęła potrząsać lekko jego ramieniem.
- Panie Barski, panie Barski, słyszy mnie pan? - Nie było żadnej reakcji. - Boże dopomóż! Co robić? Coś ty zrobił Olek, coś ty zrobił... - szeptała jak w malignie.
Tuż za nią rozległy się szybkie kroki, ktoś położył jej rękę na ramieniu.
- Niech się panienka odsunie. - Jan jak zwykle spokojny i opanowany, pomógł jej wstać, sam zaś najpierw przyłożył ucho do klatki piersiowej mężczyzny, a potem dwa palce do jego szyi. - Żyje – zawyrokował, wstając.
- Dzięki Bogu! Co teraz?
- Musimy go przenieść do środka i wezwać lekarza.
- Dobrze, zawołam Aleksandra – kompletnie rozbita pozwoliła sobą kierować swojemu służącemu.

Niedoszły morderca wydawał się odetchnąć z ulgą na wieść o tym, że jego ofiara jednak żyje. Ochoczo rzucił się do pomocy lokajowi, gotów nawet sam przenieść ciało do łóżka. Potem jednak mina mu zrzedła.
- Tosiu, ja nie wiem już co lepsze...
- Oszaleję z tobą. Co ty mówisz?
- On wie o mnie takie rzeczy... jestem skończony!
- Idioto! Wolałbyś morderstwo zamiast kompromitacji?
- Masz rację, ale …
- Nie ma żadnego ale! Wzywamy lekarza, potem będziemy się martwić co dalej.

Doktor Jasiński był przyjacielem rodziny od lat, tylko jemu mogli zaufać. Na szczęście nie mieszkał daleko i był w domu, gdy do jego drzwi zastukał zdenerwowany Aleksander. Z chaotycznych wyjaśnień wyłapał tylko „ranny” i „nieprzytomny”, na resztę machnął ręką, złapał torbę i ruszył za młodym mężczyzną.

- I co z nim? - dopytywała niecierpliwie Antonina, gdy doktor w końcu wyszedł z pokoju.
- Trudno powiedzieć, nie znając faktów. Jest jeszcze nieprzytomny, ale ta rana … to nie od upadku …
- Od kamienia – wtrącił się Aleksander.
- Co? - chórem spytali stary lekarz i młoda kobieta.
- Mówiłem, że spanikowałem. Gdy go zobaczyłem, chwyciłem kamień i … To szpieg. Widziałem...
- Cii, nie kończ! Im mniej wiem, tym wy i ja jesteśmy bezpieczniejsi – przerwał mu Jasiński. - Powinienem zabrać go do szpitala, ale podróż może okazać się dla niego śmiertelną. Niech na razie zostanie tutaj. Opatrzyłem mu ranę, nic więcej nie mogę zrobić. Musimy czekać aż oprzytomnieje. Jeśli nie nastąpi to w ciągu najbliższych godzin … cóż, raczej nie przeżyje. Jeśli się zaś obudzi możemy spodziewać się splątania lub nawet całkowitej amnezji.
- Może nic nie pamiętać? – z nadzieją w głosie spytał Aleksander.
- Tak, lecz może mieć też tylko zawroty lub ból głowy. Trudno teraz wyrokować. Niestety, mam pilną wizytę. Nie mogę zostać. Wrócę za trzy godziny, żeby sprawdzić jak się sprawy mają. Poradzicie sobie?
- A cóż skomplikowanego jest w czekaniu? - szepnęła Antonina do samej siebie. - Poradzimy, oczywiście, dziękujemy – zapewniła, tym razem głośno, doktora.

Choć mężczyzna napawał ją wstrętem, poczucie winy kazało jej przy nim czuwać. Nie potrafiła inaczej. Brat próbował coś wyjaśniać. Nie była w stanie go wysłuchać. Zapamiętała tylko coś o spisku. Mogła się tego spodziewać. Wieczny lekkoduch i ladaco. Czy rzeczywiście obudził się w nim patriotyzm czy tylko jak zwykle uległ kolejnemu kaprysowi? Najgorsze, że przyzwyczajony do „ochronki rodzicielskiej”, nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji, zazwyczaj ją obarczając rolą wybawicielki z kłopotów. Kazała mu w końcu wyjść, chciała zostać sama i pomyśleć w spokoju o całej tej sytuacji. Setki pytań przeplatanych z bezsilnością i strachem dudniły w jej głowie. Odsuwała od siebie myśl, że Barski może umrzeć. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, co by to oznaczało dla nich, a przede wszystkim, dla brata. Kara śmierci? Lecz co jeśli przeżyje? Jeśli go oskarży, zginie w więzieniu, jest zbyt słaby. Pozostało jej liczyć na najlepszą z możliwości : Witold Barski nie będzie nic pamiętał lub chociaż nie widział, kto w niego celował. Od razu zdała sobie sprawę z niedorzeczności tej ostatniej myśli. Rana na czole oznaczała, że stał przodem do napastnika.
Nagłe poruszenie na łóżku kazało jej oderwać się od ponurych dywagacji. Spojrzała wyczekująco na budzącego się mężczyznę.
 
__________________
A quoi ça sert d'être sur la terre?
Nimue jest offline