Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2019, 22:18   #72
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 19 - VIII.31; wieczór;

VIII.31; wieczór; zarośnięta wioska na pd od Espanoli




Vesna; piętro



Było nerwowo. Wydawało się, że napięta atmosfera osaczenia i zagrożenia udziela się ludziom. Wpływa na zachowanie ludzi powodując wzrost ich nerwowości, strachu i agresji. No i nieufności. To wszysto powodowało, że świetlica stała się polem walki na wzajemne oskarżenia. Tutejszych i przyjezdnych. Wyglądało, że każdy ma o coś żal i pretensje o coś. Świadomie czy nie ludzie podzielili się na dwie grupki i bez trudu można było oddzielić obcych od tutejszych.

- To wszystko przez was! To przez was dzikuny wdarły się do środka! - krzyczał jeden z miejscowych albo ich szef albo największy krzykacz. Celował palcem w szefa karawany który stał się jego głównym oponentem. Obaj byli zdenerwowani i wściekli. Atmosfera podniosła się do momentu tuż przed bójką gdy obie strony lada chwila mogły się rzucić na siebie z pięściami. Dla tubylców sprawa była prosta: odparli by atak dzięki ogrodzeniu, wysokim pozycjom na dachu i psom jakie mogli spuścić na te nieliczne dzikuny jakie przedarłyby się przez ołów i ogrodzenie. No ale jak ktoś staranował ogrodzenie i wbił się w budynek udostępniając je na oścież bestiom z dżungli…

- Zaatakowaliście mój wóz! Obrabowaliście go i porwaliście dwóch moich ludzi! Żądam ich wydania! - Federata wcale nie zamierzał położyć uszu po sobie i dać sobą pomiatać. Był bardziej opanowany i stosowniej dobierał słowa ale i tak widać było, że jest równie wściekły na miejscowych co oni na niego. Domagał się zadośćuczynienia za krzywdy na swoich pracownikach jakie ponieśli przez podstępny atak tubylców na drodze jeszcze w dzień. Po to tu przyjechał! Po sprawiedliwość!

I sprawiedliwość tu była. Ten lżej z rannych gliniarzy stał pomiędzy dwoma głównymi oponentami usiłując załagodzić sytuację. Ale rolę miał ciężką. Tubylcy żądali od niego sprawiedliwości i potraktowania karawaniarzy jak napastników i wspólników zbrodni dla dzikunowych bestii. Gdyby nie oni to bestie dalej odbijały by się od ogrodzenia! Van Urk zaś żądał potraktowania tubylców jak rabusiów i porywaczy bo przecież właśnie by dojść do sprawiedliwości to przyjechali tutaj na noc! Gliniarz miał przechlapane bo każda ze stron traktowała go jako sprzyjającego tej drugiej stronie. A był sam więc nie miał siły argumentów aby wymóc spokój i posłuszeństwo. Do tego wszyscy byli świadomi, że krew stanęła pomiędzy obcymi a miejscowymi. Jedni mieli rannych i zabitych na drodze, przy samochodach i oskarżali miejscowych, że zostawili ich na pastwę dzikunów. Zaś miejscowi też mieli rannych i zabitych po tym gdy obcy staranowali wejście i bestie wdarły się do kompleksu mordując każdego kogo dorwały.

- Uważaj, mogą nas poświęcić za ten wjazd. - Alex szepnął do stojącej obok Vesny razem z wydmuchiwanym dymem papierosa. Był czujny i spięty. Widziała i wyczuwała to. Zorientowała się, że stoi w narożniku, przy oknie w emką przewieszoną luźno przez ramię. Tak jakby mógł w każdej chwili chwycić broń i strzelić za okno. Ale mógł też chwycić i pociągnąć po ludziach wewnątrz świetlicy. Gorzej było z amunicją. Większość została w furgonetce a ta była na korytarzu opanowanym przez bestie z dżungli.

- To wy się w nas wbiliście. Tą furgonetką! O tamten! W tej skórzanej kurtce! On nią kierował! - główny krzykacz miejscowych jakby zwabiony wyszeptaną uwagą Alexa wskazał go bezpośrednio oskarżycielskim palce. Ves poczuła jak Fox mocniej ściska jej dłoń i lekko przesuwa za siebie i sam dał swobodnego pół kroku naprzód prostując się leniwie gdy większość głów w świetlicy zwróciło się w ich stronę.

- Masz coś do mojej kurtki gościu? - Runner odpyskował tekstem z detroidzkich ulic i podwórek jaki niezawodnie zwiastował nadchodzące kłopoty. Wręcz jakby chciał bezczelnie sprowokować konflikt patrząc wyzywająco na szefa tubylców. Wydawało się, że zaczyna zdradzać zachowania zapędzonego w kąt szczura gotów gryźć kogo popadnie. Zaciągnął się skrętem aby zyskać na czasie.

- Chrzanię twoją kurtkę! Mam coś do tego, że wjebałeś się do nas ściągając nam dzikuny do środka! - wrzasnął oskarżycielsko miejscowy i wydawało się, że wreszcie znalazł kogoś kogo można by za wszystko powiesić. Zrobił krok i kolejny w stronę narożnika a dwóch czy trzech jego znajomków ruszyło zanim. Wydawało się, że zaraz pod wpływem efektu meksykańskiej fali i skrajnych emocji cała ława ruszy w kierunki dwójki w narożniku.

- Wjechał bo mu kazałem! Wykonywał moje polecenie! Bo nie chcieliście nam otworzyć sami! - niespodziewanie w rozmowę wtrącił się van Urk którego wielkolud właśnie mijał. A ponieważ miał wyprostowaną rękę którą oskarżycielsko celował w Detroitczyków to Federata zgrabnie mu ją zbił i zastąpił drogę przez obaj prawie się zderzyli i wydawało się, że teraz to już dojdzie do rękoczynów gdyż obydwu puszczały resztki samokontroli. Ale niespodziewanie przerwał im wystrzał z pistoletu.

- Dość! - krzyknął zdenerwowany policjant któremu nerwy puściły o sekundy wcześniej. Stał z wycelowanym w sufit pistoletem z jakiego właśnie wystrzelił. - Dość tego! Rozejść się! Rozejść się powiedziałem! - krzyczał wyraźnie podszyty strachem ale też i ten strach nadawał mu strasznej determinacji. Obydwaj oponenci jeszcze się wahali i stali niezdecydowani jak zareagować więc gliniarz podszedł do nich i szarpnięciami rozdzielił. - Dość! - powtórzył swój desperacki okrzyk odwracając się to na jednego to na drugiego.

- Policja zajmie się waszymi skargami! Ale jak się sprawy unormują! A nie teraz! Teraz mamy te cholery na zewnątrz! I wszyscy tutaj utknęliśmy! - gliniarz starał się chyba mówić opanowanym i stanowczym głosem ale widać było, że przemawia przez niego głównie strach. Cały był czerwony i mokry od potu z tego zdenerwowania. Ale kuł żelazo zaskoczenia póki gorące by przemówić do rozgrzanych głów.

- Johansen! Kiedy te cholery mogą sobie pójść? - zapytał tego głównego od miejscowych. Ten łypnął na niego złowrogo, popatrzył na Federatę, na zabite okna i w końcu splunął na podłogę.

- W dzień zwykle siedzą w dżungli. Więc nad ranem powinny odejść. Musimy wytrwać do rana. A oni niech spadają. - odpowiedział ponuro usilnie nie patrząc na van Urka. Jego pobratymcy pokiwali twierdząco głowami. Zaś on i Federata wyglądali trochę jak dwaj szarpiący się chłopcy rozdzieleni nagle przez nauczyciela gdy żaden nie ma ochoty przeprosić tego drugiego.

- Nie możemy. Nasze samochody zostały na zewnątrz. Również tu utknęliśmy. I nie zamierzamy dać się wyrzucić na zewnątrz. Ale jestem skłonny przyjąć sugestię pana oficera aby odłożyć nasze roszczenia do rana aż sytuacja się wyjaśni. - szef karawany szybciej zdołał się opanować ale i tak było wciąż słuchać spory poziom gniewu i wzburzenia.

- I dobrze! Bardzo dobrze. Sprawy między sobą załatwimy rano. Teraz musimy się zastanowić jak przetrwać do tego rana. - gliniarzowi wyraźnie ulżyło. Otarł rękawem spocone czoło i schował broń do kabury. Sytuacja wreszcie wydawała się normować.

- Jesteśmy tutaj. - Johansen podszedł do ściany gdzie jak się okazało był plan szkoły. Chyba jeszcze z dawnych czasów. Niezbyt jednak duży więc trzeba było podejść bliżej aby coś zobaczyć. W miarę jak tłumaczył gdzie są i co jest co czerwień zaczynała mu schodzić z twarzy i głos się normował. Wyglądało na to, że plan obrony miejscowych polegał na mocnym ogrodzeniu i zalepieniu, zakratowanie, zabicie wszystkich możliwych drzwi i okien na parterze. W razie ataku obsadzali dach. Dzikuny zwykle miały duże trudności aby wskoczyć na dach. Więc z góry można było je razić w dość bezpieczny sposób. Zwykle udawało się zatrzymać je na linii ogrodzenia. Nawet jeśli któremuś udało się przedrzeć to albo był zabijany ołowiem albo dopadały go psy tubylców. Zwykle więc były więc w stanie dorwać tylko kogoś kto nie zdążył przed zmrokiem dotrzeć do ogrodzenia. No ale jak ktoś rozwalił nie tylko bramę ale i wejście do budynku…

Wznowieniu kłótni zapobiegł gliniarz który szybko przekierował uwagę wszystkich na to co mogą zrobić tu i teraz. Po staranowaniu wejścia głównego przed stworami stanęła możliwość swobodnego buszowania po głównym korytarzu który prowadził do większości budynków na parterze sąsiedniego budynku oznaczonego na planie jako “A”. Sami byli na piętrze tego budynku. Jedynie ten budynek miał piętro, pozostałe były parterowe. Czy ktoś przetrwał na niższych kondygnacjach nie było wiadomo. Jeśli zdołał się zamknąć w klasie czy gdzie indziej to była szansa, że jeszcze żyje. Ta niepewność doprowadzała Johansena i jego ludzi do szału. Najrozsądniejsze wydawało się bronić piętra i dachu. Ale jeśli ktoś na parterze jeszcze żyje? Pojawiła się wreszcie okazja by konstruktywnie zastanowić się kto i co może zrobić.



Marcus; parter



Ruszyli w kierunku drzwi przed sobą. Biegiem! Wolniejsze tempo tylko wydłużało czas reakcji. Z jednej strony z każdym kolejnym krokiem słyszeli, że tam, za drzwiami do jakich biegli, ktoś walczy z jednym ze stworów. Chyba wręcz bo nie słychać było strzałów tylko ludzkie krzyki i warczenie bestii. Bestia chyba wygrywała bo usłyszeli bolesny krzyk człowieka. Ktoś młody. Albo kobieta. Lub dziecko.

Ale z każdym krokiem słyszeli chrobot pędzących po posadzce pazurów i ciężki oddech bestii. - Goni nas! - krzyknął młody Latynos gdy zdołał odwrócić się na moment w tył. Chyba się nie mylił i coś na końcu korytarza majaczyło jak plama skaczącej czerni która błyskawicznie skracała odległość do ich pleców. Ale drzwi były już tuż - tuż!

Ricardo wpadł z impetem na dwuskrzydłowe drzwi i je otworzył dla pozostałych. - Cholera już jest! - krzyknął gdy zorientował się, że stwór który gdzieś tam się przebił przez jakieś drzwi, okno czy inny otwór w parę sekund pokonał jakieś pół setki metrów zaciemnionego korytarza i chociaż ciężko dyszał i charczał to już jego paszcza była ledwo kilkanaście kroków od nich.

- Tu też! - Zimm mu zawtórował. Po otwarciu drzwi widzieli kolejną poczwarę. Ledwo kilka kroków od drzwi. Ale ta była chwilowo zajęta próbami rozszarpania jakiegoś człowieka. Pewnie tego co właśnie słyszeli jak krzyczał. Albo krzyczała. - Pomóżcie! - desperacko krzyknęła sylwetka i równie desperacko próbując zasłonić się krzesłem przed kłami i pazurami bestii. Obrona wyglądała równie desperacko w jakim stanie było krzesło.

Mieli ułamki sekund aby powziąć decyzję. Trzy lufy, dwie bestie po obu stronach drzwi! Strzelać?! Do czego?! I kto?! Próbować zamknąć drzwi?! A zdążą czmychnąć i je zablokować?! I z której strony?!
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline