|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
22-03-2019, 13:03 | #71 |
Reputacja: 1 | Jax nie żył, a oni byli ranni. Przynajmniej chwilowo bezpieczni w tym budynku, co dawało im chwilę wytchnienia. Marcus wcisnął za pas pistolet, schował nóż a w dłoni trzymał załadowany shotgun. Na krótki dystans lepiej się powinien spisać w tych ciasnych korytarzach przeciw bestiom. - Dobra, ruszamy do przodu. Trzeba sprawdzić ten budynek i poszukać innych ludzi. Może napotkamy naszych, a może tubylców. - ruszył w kierunku drzwi prowadzących w głąb budynku by wyjrzeć ostrożnie przez nie - Zimm, podstaw jakieś krzesła czy stół by dodatkowo zablokować wejście którym tutaj trafiliśmy. Zawsze to dodatkowe parę minut nim się przebiją jeśli by próbowały się dostać do środka. Zostawili ciało zagryzionego Jaxa za sobą. Zastawili drzwi czym się dało i wyszli na korytarz. Było ciemno. Była pochmurna, deszczowa noc a do tego byli wewnątrz budynku. Tylko gdzieniegdzie ostały się jakieś świeczki lub lampy, czasem nawet ogniska i koksowniki. Ale zwykle w mijanych pomieszczeniach a nie korytarzem jakim szli. Dlatego czasem kawałek korytarza był mniej lub bardziej oświetlony ale większość tonęła w ciemnościach nocy. Na słuch też było nieciekawie. Sytuacja jakoś się musiała unormować bo już dłuższą chwilę nie słychać było żadnych strzałów ani krzyków. Wydawało się jednak, że idąc korytarzem dotrą do innych. W końcu budynek był na planie podłużnego prostokąta a teraz chyba powinni się zbliżać w stronę konwoju. Przynajmniej tam gdzie widzieli go ostatnio. Słychać było ich własne kroki po bezludnym korytarzu, ciurkanie wody w miejscu gdzie dach przeciekał, wodę w kałużach pod butami no i te drażniące odgłosy stworów: skrzeki, wycie, powarkiwania i chrobot pazurów. Były tutaj. Całkiem niedaleko. Ale gdy byli na wysokości ostatniej pary drzwi przed kolejnymi, dwuskrzydłowymi jakie dzieliły korytarz co kilka par bocznych drzwi usłyszeli to. Ktoś chyba zmagał się z jakimś stworem. Słychać było warczenie bestii i zduszone ludzkie krzyki. Gdzieś przed nimi, za tymi dwuskrzydłowymi drzwiami. Ale jeszcze coś! Coś za plecami. Jakby jakieś drzwi czy inne przepierzenie poszło w drobny mak. Może tedy co weszli do środka a może jakieś inne. Zza pleców i drzwi jakie niedawno minęli dobiegł ich triumfalny skrzek. A zaraz potem słychać było podłogowy chrobot nadbiegajacych pazurów. Coś ich ścigało! Między młotem a kowadłem, złapani w potrzask między dwoma przeciwnikami. Wyglądało na to, że nie zdołają dobiec do kolejnych drzwi. - Idziemy w kierunku dwuskrzydłowych drzwi. Przygotować się do obrony, strzelać dopiero gdy będzie blisko. - rzekł do pozostałej dwójki. Sprawdził czy shotgun jest załadowany i wycelował w kierunku skąd nadbiegać miały bestie. Cofali się zatem dalej, będąc gotowym do postawienia ściany ognia gdyby miał na nich wyskoczyć przeciwnik.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |
22-03-2019, 22:18 | #72 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 19 - VIII.31; wieczór; VIII.31; wieczór; zarośnięta wioska na pd od Espanoli Vesna; piętro Było nerwowo. Wydawało się, że napięta atmosfera osaczenia i zagrożenia udziela się ludziom. Wpływa na zachowanie ludzi powodując wzrost ich nerwowości, strachu i agresji. No i nieufności. To wszysto powodowało, że świetlica stała się polem walki na wzajemne oskarżenia. Tutejszych i przyjezdnych. Wyglądało, że każdy ma o coś żal i pretensje o coś. Świadomie czy nie ludzie podzielili się na dwie grupki i bez trudu można było oddzielić obcych od tutejszych. - To wszystko przez was! To przez was dzikuny wdarły się do środka! - krzyczał jeden z miejscowych albo ich szef albo największy krzykacz. Celował palcem w szefa karawany który stał się jego głównym oponentem. Obaj byli zdenerwowani i wściekli. Atmosfera podniosła się do momentu tuż przed bójką gdy obie strony lada chwila mogły się rzucić na siebie z pięściami. Dla tubylców sprawa była prosta: odparli by atak dzięki ogrodzeniu, wysokim pozycjom na dachu i psom jakie mogli spuścić na te nieliczne dzikuny jakie przedarłyby się przez ołów i ogrodzenie. No ale jak ktoś staranował ogrodzenie i wbił się w budynek udostępniając je na oścież bestiom z dżungli… - Zaatakowaliście mój wóz! Obrabowaliście go i porwaliście dwóch moich ludzi! Żądam ich wydania! - Federata wcale nie zamierzał położyć uszu po sobie i dać sobą pomiatać. Był bardziej opanowany i stosowniej dobierał słowa ale i tak widać było, że jest równie wściekły na miejscowych co oni na niego. Domagał się zadośćuczynienia za krzywdy na swoich pracownikach jakie ponieśli przez podstępny atak tubylców na drodze jeszcze w dzień. Po to tu przyjechał! Po sprawiedliwość! I sprawiedliwość tu była. Ten lżej z rannych gliniarzy stał pomiędzy dwoma głównymi oponentami usiłując załagodzić sytuację. Ale rolę miał ciężką. Tubylcy żądali od niego sprawiedliwości i potraktowania karawaniarzy jak napastników i wspólników zbrodni dla dzikunowych bestii. Gdyby nie oni to bestie dalej odbijały by się od ogrodzenia! Van Urk zaś żądał potraktowania tubylców jak rabusiów i porywaczy bo przecież właśnie by dojść do sprawiedliwości to przyjechali tutaj na noc! Gliniarz miał przechlapane bo każda ze stron traktowała go jako sprzyjającego tej drugiej stronie. A był sam więc nie miał siły argumentów aby wymóc spokój i posłuszeństwo. Do tego wszyscy byli świadomi, że krew stanęła pomiędzy obcymi a miejscowymi. Jedni mieli rannych i zabitych na drodze, przy samochodach i oskarżali miejscowych, że zostawili ich na pastwę dzikunów. Zaś miejscowi też mieli rannych i zabitych po tym gdy obcy staranowali wejście i bestie wdarły się do kompleksu mordując każdego kogo dorwały. - Uważaj, mogą nas poświęcić za ten wjazd. - Alex szepnął do stojącej obok Vesny razem z wydmuchiwanym dymem papierosa. Był czujny i spięty. Widziała i wyczuwała to. Zorientowała się, że stoi w narożniku, przy oknie w emką przewieszoną luźno przez ramię. Tak jakby mógł w każdej chwili chwycić broń i strzelić za okno. Ale mógł też chwycić i pociągnąć po ludziach wewnątrz świetlicy. Gorzej było z amunicją. Większość została w furgonetce a ta była na korytarzu opanowanym przez bestie z dżungli. - To wy się w nas wbiliście. Tą furgonetką! O tamten! W tej skórzanej kurtce! On nią kierował! - główny krzykacz miejscowych jakby zwabiony wyszeptaną uwagą Alexa wskazał go bezpośrednio oskarżycielskim palce. Ves poczuła jak Fox mocniej ściska jej dłoń i lekko przesuwa za siebie i sam dał swobodnego pół kroku naprzód prostując się leniwie gdy większość głów w świetlicy zwróciło się w ich stronę. - Masz coś do mojej kurtki gościu? - Runner odpyskował tekstem z detroidzkich ulic i podwórek jaki niezawodnie zwiastował nadchodzące kłopoty. Wręcz jakby chciał bezczelnie sprowokować konflikt patrząc wyzywająco na szefa tubylców. Wydawało się, że zaczyna zdradzać zachowania zapędzonego w kąt szczura gotów gryźć kogo popadnie. Zaciągnął się skrętem aby zyskać na czasie. - Chrzanię twoją kurtkę! Mam coś do tego, że wjebałeś się do nas ściągając nam dzikuny do środka! - wrzasnął oskarżycielsko miejscowy i wydawało się, że wreszcie znalazł kogoś kogo można by za wszystko powiesić. Zrobił krok i kolejny w stronę narożnika a dwóch czy trzech jego znajomków ruszyło zanim. Wydawało się, że zaraz pod wpływem efektu meksykańskiej fali i skrajnych emocji cała ława ruszy w kierunki dwójki w narożniku. - Wjechał bo mu kazałem! Wykonywał moje polecenie! Bo nie chcieliście nam otworzyć sami! - niespodziewanie w rozmowę wtrącił się van Urk którego wielkolud właśnie mijał. A ponieważ miał wyprostowaną rękę którą oskarżycielsko celował w Detroitczyków to Federata zgrabnie mu ją zbił i zastąpił drogę przez obaj prawie się zderzyli i wydawało się, że teraz to już dojdzie do rękoczynów gdyż obydwu puszczały resztki samokontroli. Ale niespodziewanie przerwał im wystrzał z pistoletu. - Dość! - krzyknął zdenerwowany policjant któremu nerwy puściły o sekundy wcześniej. Stał z wycelowanym w sufit pistoletem z jakiego właśnie wystrzelił. - Dość tego! Rozejść się! Rozejść się powiedziałem! - krzyczał wyraźnie podszyty strachem ale też i ten strach nadawał mu strasznej determinacji. Obydwaj oponenci jeszcze się wahali i stali niezdecydowani jak zareagować więc gliniarz podszedł do nich i szarpnięciami rozdzielił. - Dość! - powtórzył swój desperacki okrzyk odwracając się to na jednego to na drugiego. - Policja zajmie się waszymi skargami! Ale jak się sprawy unormują! A nie teraz! Teraz mamy te cholery na zewnątrz! I wszyscy tutaj utknęliśmy! - gliniarz starał się chyba mówić opanowanym i stanowczym głosem ale widać było, że przemawia przez niego głównie strach. Cały był czerwony i mokry od potu z tego zdenerwowania. Ale kuł żelazo zaskoczenia póki gorące by przemówić do rozgrzanych głów. - Johansen! Kiedy te cholery mogą sobie pójść? - zapytał tego głównego od miejscowych. Ten łypnął na niego złowrogo, popatrzył na Federatę, na zabite okna i w końcu splunął na podłogę. - W dzień zwykle siedzą w dżungli. Więc nad ranem powinny odejść. Musimy wytrwać do rana. A oni niech spadają. - odpowiedział ponuro usilnie nie patrząc na van Urka. Jego pobratymcy pokiwali twierdząco głowami. Zaś on i Federata wyglądali trochę jak dwaj szarpiący się chłopcy rozdzieleni nagle przez nauczyciela gdy żaden nie ma ochoty przeprosić tego drugiego. - Nie możemy. Nasze samochody zostały na zewnątrz. Również tu utknęliśmy. I nie zamierzamy dać się wyrzucić na zewnątrz. Ale jestem skłonny przyjąć sugestię pana oficera aby odłożyć nasze roszczenia do rana aż sytuacja się wyjaśni. - szef karawany szybciej zdołał się opanować ale i tak było wciąż słuchać spory poziom gniewu i wzburzenia. - I dobrze! Bardzo dobrze. Sprawy między sobą załatwimy rano. Teraz musimy się zastanowić jak przetrwać do tego rana. - gliniarzowi wyraźnie ulżyło. Otarł rękawem spocone czoło i schował broń do kabury. Sytuacja wreszcie wydawała się normować. - Jesteśmy tutaj. - Johansen podszedł do ściany gdzie jak się okazało był plan szkoły. Chyba jeszcze z dawnych czasów. Niezbyt jednak duży więc trzeba było podejść bliżej aby coś zobaczyć. W miarę jak tłumaczył gdzie są i co jest co czerwień zaczynała mu schodzić z twarzy i głos się normował. Wyglądało na to, że plan obrony miejscowych polegał na mocnym ogrodzeniu i zalepieniu, zakratowanie, zabicie wszystkich możliwych drzwi i okien na parterze. W razie ataku obsadzali dach. Dzikuny zwykle miały duże trudności aby wskoczyć na dach. Więc z góry można było je razić w dość bezpieczny sposób. Zwykle udawało się zatrzymać je na linii ogrodzenia. Nawet jeśli któremuś udało się przedrzeć to albo był zabijany ołowiem albo dopadały go psy tubylców. Zwykle więc były więc w stanie dorwać tylko kogoś kto nie zdążył przed zmrokiem dotrzeć do ogrodzenia. No ale jak ktoś rozwalił nie tylko bramę ale i wejście do budynku… Wznowieniu kłótni zapobiegł gliniarz który szybko przekierował uwagę wszystkich na to co mogą zrobić tu i teraz. Po staranowaniu wejścia głównego przed stworami stanęła możliwość swobodnego buszowania po głównym korytarzu który prowadził do większości budynków na parterze sąsiedniego budynku oznaczonego na planie jako “A”. Sami byli na piętrze tego budynku. Jedynie ten budynek miał piętro, pozostałe były parterowe. Czy ktoś przetrwał na niższych kondygnacjach nie było wiadomo. Jeśli zdołał się zamknąć w klasie czy gdzie indziej to była szansa, że jeszcze żyje. Ta niepewność doprowadzała Johansena i jego ludzi do szału. Najrozsądniejsze wydawało się bronić piętra i dachu. Ale jeśli ktoś na parterze jeszcze żyje? Pojawiła się wreszcie okazja by konstruktywnie zastanowić się kto i co może zrobić. Marcus; parter Ruszyli w kierunku drzwi przed sobą. Biegiem! Wolniejsze tempo tylko wydłużało czas reakcji. Z jednej strony z każdym kolejnym krokiem słyszeli, że tam, za drzwiami do jakich biegli, ktoś walczy z jednym ze stworów. Chyba wręcz bo nie słychać było strzałów tylko ludzkie krzyki i warczenie bestii. Bestia chyba wygrywała bo usłyszeli bolesny krzyk człowieka. Ktoś młody. Albo kobieta. Lub dziecko. Ale z każdym krokiem słyszeli chrobot pędzących po posadzce pazurów i ciężki oddech bestii. - Goni nas! - krzyknął młody Latynos gdy zdołał odwrócić się na moment w tył. Chyba się nie mylił i coś na końcu korytarza majaczyło jak plama skaczącej czerni która błyskawicznie skracała odległość do ich pleców. Ale drzwi były już tuż - tuż! Ricardo wpadł z impetem na dwuskrzydłowe drzwi i je otworzył dla pozostałych. - Cholera już jest! - krzyknął gdy zorientował się, że stwór który gdzieś tam się przebił przez jakieś drzwi, okno czy inny otwór w parę sekund pokonał jakieś pół setki metrów zaciemnionego korytarza i chociaż ciężko dyszał i charczał to już jego paszcza była ledwo kilkanaście kroków od nich. - Tu też! - Zimm mu zawtórował. Po otwarciu drzwi widzieli kolejną poczwarę. Ledwo kilka kroków od drzwi. Ale ta była chwilowo zajęta próbami rozszarpania jakiegoś człowieka. Pewnie tego co właśnie słyszeli jak krzyczał. Albo krzyczała. - Pomóżcie! - desperacko krzyknęła sylwetka i równie desperacko próbując zasłonić się krzesłem przed kłami i pazurami bestii. Obrona wyglądała równie desperacko w jakim stanie było krzesło. Mieli ułamki sekund aby powziąć decyzję. Trzy lufy, dwie bestie po obu stronach drzwi! Strzelać?! Do czego?! I kto?! Próbować zamknąć drzwi?! A zdążą czmychnąć i je zablokować?! I z której strony?!
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
28-03-2019, 01:12 | #73 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Yd60nI4sa9A[/MEDIA] Gorąca walka, równie żywiołowa dyskusja pełna wzajemnych pretensji, żalu i pokazywania palcami. Jedni oskarżali drugich i odwrotnie, do tego wyszło że miejscowi porwali kogoś z karawany - to też nie poprawiało sytuacji. Tak samo jak coraz krótszy lont tlący się przy bombie o imieniu Alex. Porywczemu Runnerowi niewiele było trzeba aby poszedł na żywioł, a kolejne mordobicie gdy za oknem i pod nogami żerują potwory wydawał się co najmniej mało mądrym rozwiązaniem. Na szczęście z etapu oskarżeń po interwencji gliniarzy, przeszli do etapu planowania. Wychodziło że panowali jeszcze nad piętrem, gorzej z całą resztą.
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
29-03-2019, 16:35 | #74 |
Reputacja: 1 | Walka na dwa fronty zdecydowanie nie była najlepszym pomysłem. Rzucił okiem na walczących i zdecydował że lepiej mieć dodatkowe wsparcie niż żeby ich pojedynczo wykańczały bestie. -Za drzwi i zamykać! - zdecydował nakazując wycofanie się za podwójne drzwi. Chłopaki nie zamierzali zwlekać. We trzech przemknęli przez ledwo otwarte przez Ricardo drzwi. Gdy tylko znaleźli się po drugiej stronie Zimm zatrzasnął je i nerwowo zaczął zamykać zasuwę. Żeby tylko zdążyć! Znaleźli się przez to między właśnie zamykanymi drzwiami a walką postaci z krzesłem zasłaniającej się przed wściekłymi atakami stwora ledwo o kilka kroków dalej! Marcus obrócił się ku nowemu zagrożeniu, gdy tymczasem pozostała dwójka zamykała drzwi. Nie namyślając się długo wystrzelił w kierunku zwierzaka, chcąc szybciej pozbyć się tutaj zagrożenia, by mogli się przemieścić potem dalej. - Zajdźcie go z flanki i wykończcie. Potem zbieramy się stąd i wynosimy dalej. - rzekł do towarzyszy, gdy ci skończyli zamykać drzwi. Mieli dzięki temu trochę czasu na rozprawienie się z jednym zagrożeniem. Wzięcie bestii w dwa czy trzy ognie niezbyt wyszło karawaniarzom. Głównie dlatego, że żaden za bardzo nie ruszył się od drzwi tylko całą trójką rozpoczęli szybki, chaotyczny ogień w kierunku celu. Ale właśnie z tej pozycji bestia była ustawiona profilem przyszpilając broniącego się przed nią człowieka do ściany. Zaś była tak skoczna, że w połączeniu ze swoimi rozmiarami wydawała się blokować przejście korytarzem. Gdy była figurą statyczną dałoby się ją spokojnie obejść ale widać, żaden z towarzyszy Marcusa nie miał ochoty ryzykować przeciskania się tuż obok warczącej furii gdy wystarczyło zostać na miejscu i strzelać. Więc strzelali! Marcus otworzył ogień jako pierwszy gdy chłopaki jeszcze zmagali się z zamykaniem drzwi. Shotgun Jaxa huknął i posłał w mroczny korytarz chmarę śrucin które rozwaliły jakąś szafkę kawałek dalej ale bestii raczej nie ruszyły. Zaraz potem Ricardo i Zimm dołączyli do ostrzału. Młody Latynos raz po raz przeryglowywał swojego Winchestera tak samo jak “Buźka” swój spadkowy shotgun. Najgorzej miał Zimm który po każdym strzale zmagał się z przeryglowaniem swojego czterotakta. I ledwo to zrobił znów unosił swój sztucer by strzelić do bestii wielkości jakiegoś zmutowanego wilka czy innego wielkiego psowatego. Prowadzili ogień raz za razem ale nie mogli się wstrzelić! Było tak ciemno! A ta wielka cholera wciąż skakała nie ułatwiając wzięcia ją na cel. Na szczęście dla nich zignorowała całą trójkę w swoim łowieckim szale próbując dopaść tą ofiarę jakiej krwi już posmakowała. Na oczach trójki strzelców bestia mocno wżarła się w nogę człowieka. Ten wrzasnął lub wrzasnęła rozdzierająco. Po kapturze i bezosobowej luźnej bluzie trudno było poznać kto to ale chyba albo jakaś kobieta lub młodzian sądząc po głosie. Za to zaraz za nimi druga z poczwar zderzyła się z drzwiami. Albo nie zdążyła wyhamować a może wręcz przeciwnie, próbowała całą masą i swoim impetem staranować drzwi. I cholera mogło jej się udać! Ale jeszcze nie teraz, jeszcze drzw wytrzymały! Więc strzelali dalej! Raz za razem, ledwo broń została przeładowana i już naciskali spust celując w środek czworonożnej skocznej sylwetki! Wreszcie ciężki karabinowy pocisk z czterotaktu trafił. Bestią na moment rzuciło w bok. Ale nie przeszkodziło jej to znów użreć atakowanego człowieka. Człowiek w ciemnej bluzie z kapturem stał już chyba tylko dlatego, że opierał się plecami o ścianę. Winchester i shotgun miały problem, żeby się wstrzelić. Zwłaszcza jak tuż za nimi stwór jaki nie zdołał wyłamać drzwi przy pierwszym uderzeniu warczał, drapał i gryzł te drzwi próbując dorwać się do dwunogiego mięsa. Ale wreszcie się udało! Zarówno lever action jak i shotgun, po iluś błyskawicznie wystrzelonych pociskach, prawie w tym samym momencie zaliczyły trafienie. Już zranione przez Zimma zwierzę zawyło gdy większość skumulowanej wiązki śrutu trafiło ją w bok obalając na posadzkę. Jednocześnie trafił ją pocisk w Winchestera dobijając ostatecznie. Stwór zdołał jeszcze podnieść z podłogi łeb do góry i posłać ostatni skowyt nim łeb opadł mu bezwładnie i wydawał z siebie ostatnie tchnienia. Ale i zraniony przez niego człowiek opadł na podłogę bez sił. Musiał być albo w szoku albo poważnie oberwać. A bestia za drzwiami szalała na całego! Lada chwila mogła je roznieść w drzazgi! Już trzeszczały i widać było w wyszarpanej czelinie warczący pysk bestii która cały czas skakała, drapał i próbowała rozszarpać blokadę jaka oddzielała ją od ludzi! Przeładowana broń uniosła się znów w górę, gdy Marcus obrócił się ku bestii, która próbowała się włamać do nich przez drzwi. - Trzymajcie jeszcze chwilę! - krzyknął do nich celując w powiększający się otwór. Miał zamiar wyczekać odpowiednią chwilę i wbiwszy lufę w otwarty pysk nacisnąć spust posyłając cały ładunek prosto w gardziel. To powinno ją ostatecznie załatwić i dać im znów chwilę wytchnienia. Sprawa nie wyglądała tak prosto. Głównie dlatego, że przeciwnik nie chciał współpracować w wykonaniu zamierzeń dwunoga. Szarpał się, gryzł, odskakiwał i znów uderzał próbując przegryźć się i rozerwać dzielącą go od mięsa przeszkodę. Dlatego w tym samym rytmie drzwi gruchotały o framugę utrudniając czy obserwację czy wciskanie w nią czegokolwiek. Ale na szczęście dla drużyny dwunogów Marcusowi udało się w odpowiednim momencie wcisnąć lufę shotguna w szczelinę i ją zablokować. Jeszcze tylko poczekać na kolejny atak i… Huknął strzał i jednocześnie rozległ się odgłos podobny do trafionego arbuza. Bliski huk wystrzału połączony z dźwięczącą obecnie ciszą sprawiał, że ten kontrast między gwałtownością i hałasem a bezruchem i ciszą aż dzwonił w uszach. Za drzwiami coś padło drętwo na podłogę i nastała cisza. Szarpane przez stwora drzwi uspokoiły się. Wszyscy wydawali się wstrzymywać oddech jakby każdy dźwięk czy ruch mógł przerwać działanie tego zaklęcia. Oddychał ciężko, przeładowując shotguna starając się w cichy sposób. Rozejrzał się po sali, w której wylądowali w tym całym zamieszaniu. - Ricardo, postaraj się dołożyć jakąś barykadę pod te drzwi. - mruknął do jednego z towarzyszy a potem zwrócił się do drugiego - Zimm, zerknij za kolejne drzwi, jak wygląda tam sytuacja. Nie możemy tutaj zostać. Tak, nie mogli tutaj zostać. Musieli przenieść się z dala od wyłomu, w kierunku ludzi którzy musieli się tutaj gdzieś znajdować. W końcu to była ich umocniona sadyba. Teraz zaś podszedł do tego, którego tutaj spotkali, by sprawdzić w jakim jest stanie. Mógł też im się przydać jako źródło informacji odnośnie tego miejsca. - Hej, co z tobą? Kim jesteś? - spytał cicho obcego. https://i.pinimg.com/564x/72/2c/8c/7...17cb19400a.jpg - Rachel. Mieszkam tu. A kim wy jesteście? - okazało się, że pod za dużą bluzą z kapturem kryje się jakaś dziewczyna. Mocno oberwała. Bestia prawie załatwiła ją na dobre. Teraz ciężko siedziała i trzymała się za zranione miejsca próbując zmniejszyć krwawienie w celowym lub odruchowym geście. Ciężko oddychała i nawet w półmroku dało się poznać, że jest w ciężkim stanie. Nie było wiadome czy będzie zdolna poruszać się samodzielnie. Ricardo niezbyt mógł pomóc. Na korytarzu znalazł tylko dwa porzucone krzesła które podstawił pod drzwi. Takie ich wsparcie miało iście symboliczny wydźwięk. Jasne było, że bydlę jakie jest w stanie przebić się przez takie drzwi to i nie zatrzyma się na tych krzesłach. I Ricardo i reszta też pewnie byli tego świadomi ale na korytarzu nic więcej nie było. Można było sprawdzić pobliskie sale ale to zajęłoby i czas i wynik byłby niepewny a samemu pewnie nikomu się nie uśmiechało oddzielać od reszty. - Otwarte. Na razie pusto. - Zimm odezwał się z drugiej strony korytarza gdy stanął przy podobnych drzwiach jakie właśnie zamknęli. Można było się domyślić o co mu chodzi. Na razie było dziwnie cicho i pusto. Ale słychać wciąż było skrzeki i chrobot pazurów. Wydawało się, że to tylko kwestia czasu gdy znów spotkają te nocne mary z dżungli. Pod względem amunicji też nie było zbyt wesoło. “Buźka” co prawda zdołał po każdym, kolejnym naboju załadować rurowy magazynek shotguna ale gdy to zrobił okazało się, że jaxowych naboi upchanych po kieszeniach zostało już dość mało. Załadowałby do pełna może jeszcze raz i pewnie niewiele więcej. - Jesteśmy w takim samym bagnie jak i ty, ścigani przez bestie. - odparł odruchowo przewiązując jej rany prowizorycznie. To musiało wystarczyć póki nie spotkają jej ludzi. - Wskaż nam drogę do twoich, tutaj nie ma co zostawać. Poza tym wszystkim przyda się lekarz jakiś. Możesz iść? - spytał dziewczyny ładując po raz ostatni shotguna do pełna. W razie gdyby nie była w stanie miał zamiar jej pomóc.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |
30-03-2019, 02:08 | #75 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 20 - IX.01; noc IX.01; noc; zarośnięta wioska na pd od Espanoli Vesna; piętro; świetlica Oblężenie. Tak można było jednym słowem określić atmosferę panującą na salach i korytarzach. Jak w oblężonej twierdzy. Oblężonej przez strasznego, bezlitosnego wroga który już wdarł się na blanki i na dziedziniec i buszował po salach i korytarzach z wściekłym wyciem. Jak na oblężenie było jednak dziwnie cicho. Odgłosy reularnej walki ucichły. Czasem ktoś krzyczał, ktoś biegł, ktoś strzelał. Ale dało się wyczuć, że obie strony spauzowały. Obrońcy musieli oszczędzać amunicję i skoncentrować się na ocalałych sektorach. Mogli jedynie modlić się za tych co zostali gdzie indziej. Do Vesny docierały skrawki ludzkich tragedii. Ktoś kogoś szukał, rozpytywał się albo znalazł. Żywego, poszarpanego lub rozszarpanego. Więc reakcje były różne. Ktoś czekał niepewny losu tych którym się nie udało dostać na piętro. Ludzie się organizowali. I tubylcy i przyjezdni. Rozsyłali wiadomości przez gońców którymi zwykle były jakieś młodziki niewiele młodsze od Vesny. Ci z bronią koncentrowali się w paru punktach gdzie najbardziej wydawało się, że zwierzęce bestie z dżunglii mogą się wedrzeć. Tam pilnowali, zabijali drzwi i okna, ustawiali barykady. Albo chodzili w ten deszcz po dachu i słychać było ich kroki nad głową. Zwykle miarowe jednej lub dwóch osób. Czasem ktoś jednak gdzieś, biegł po coś. I było po co. Stwory też nie próżnowały. Wydawało się, że chodzą wokół owych murów ludzkiego zamku i szukają słabszego miejsca aby się wedrzeć jeszcze głębiej. Zeżreć obrońców, dorwać się do gorącej krwi i świeżego mięsa. Ale może nie? Może po prostu buszowały na zewnątrz i poniżej a tylko przesycony strachem ludzki umysł tak to sobie imaginował oczywiście swoje jestestwo stawiając w samym centrum i uznając, że na pewno jest zagrożone? Cholera wie. Jak się siedziało nad słoikami, puszkami, gwoździami, cukrem i mieszało to wszystko trudno było złapać właściwą perspektywę co się właściwie dzieje za drzwiami klasy w jakiej pracowały we dwie. Wybór Lee okazał się bardzo trafny. Co prawda na robieniu bomb i petard niezbyt się znała. Ale była bystra i gdy Vesna powiedziała jej czego można użyć to Lee wiedziała gdzie to można znaleźć. Co prawda na piętrze nie było kuchni. Ale dziewczyna i tak wyszperała skądeś całkiem sporo składników. Torebki z cukrem, puszki, butelki, kawałki styropianu, gwoździe, kamyki i tym sposobem uzbierały coś co na pozór wyglądało jak sterta różnych śmieci. Ale gdy się wiedziało jak z tych substancji połączyć “substancję A” z “substancją B” i resztą, miało się te składniki i czas, żeby je odpowiednio przygotować i zmieszać to już można było zrobić masę ciekawych rzeczy. Błękitnooka nadawała się też świetnie na asystentkę do takiej roboty. W końcu Vesna mogła mówić jej co ma robić jak w zwyczajnej kuchni podczas gotowania: obierz to, potnij tamto, zetrzyj trochę tego, zmieszaj z tamtym… Co prawda Vesna sama by też sobie poradziła. Gdyby ktoś jej poznosił z całego piętra te składniki w jedno miejsce. No ale dzięki wydatnej pomocy Lee wszystko robiło się prostsze i szybsze. Gdyby była sama i miała łazić i pytać się gdzie co leży i tłumaczyć czego potrzebuje to może dopiero siadałaby do roboty. A tak już było gotowe! Chyba nawet nieźle im to wszystko wyszło z czasem i ilością. Nie guzdrały się i nic się nie zajarało, nie wyżarło dziury ani nie wybuchło. Nieźle jak na wielką improwizację w dawnej klasie na szkolnym biurku nauczyciela przy świetle lamp oliwnych. Na pewno nie przeszłoby to żadnych przedwojenych atestów, zwłaszcza BHP no ale było! Udało się! Dzięki temu mogły powsadzać te wszystkie puszki, ucięte rurki i słoiki wypełnione różnymi proszkami, płynami i innymi ustrojstwami do skrzynki jaką wcześniej nosiły różne półprodukty i było co do tej skrzynki włożyć. Gdy wróciły do świetlicy która chyba zrobiła się głównym centrum dowodzenia było tu o wiele spokojniej niż poprzednio. Znaczy nikt nie skakał sobie do oczu. Ale też było mniej ludzi. Ktoś chyba pomyślał i zdołał zorganizować jakieś jedzenie. Bo prawie wszyscy byli na różnym etapie jedzenia. Jedzenie było dość skromne bo nie było przecież kuchni ani zapasów. Więc za główne danie służyły suszone owoce popijane kompotem albo herbatą. Pozwalało to przynajmniej czymś zapełnić żołądek. Gdy tylko zobaczyła jedzących Vesna uświadomiła sobie jaka jest głodna. Ostatni raz chyba coś jedli jeszcze u “Nutellki” bo przecież ani w Espanioli, ani po drodze, ani tutaj nie mieli najpierw ochoty a potem okazji. Za to z bliska można się było zorientować, że owoce są “egzotyczne”. Tak kiedyś się na nie mówiło i u nich, na północy, w Det, też takie były. Znali je głównie z obrazków w książkach, reklamach marketów czy czasem ocalałych puszkach i dżemach. Ale przecież byli na południu! I tutaj były i suszone śliwki, gruszki i jabłka. Ale też i daktyle, figi albo banany. Marcus; parter; korytarz przy drzwiach wyjściowych - I chuj. - mruknął Zimm zerkając przez zakratowane okienko drzwi. Te oddzielały wnętrze korytarza od podwórza. Dzięki wskazówkom Rachel dotarli aż tutaj. Jako ktoś kto tu mieszka okazała się nieocenioną pomocą przy błądzeniu po zacienionych salach i korytarzach dawnej szkoły. Wędrówka tym korytarzami szarpała nerwy. Każdy cień i szmer mógł zwiastować atak lub nieznane niebezpieczeństwo. Trzeba było się poruszać ostrożnie i cicho. A tymczasem było to trudne. Rachel oddychała ciężko, posapywała i jęczała cicho gdy musiała używać zranionej nogi. Trzeba było jej pomóc a to z kolei angażowało jednego z trójki karawaniarzy. Sama nie miała broni przy sobie więc podniosła nogę z połamanaego krzesła która z jednej strony mogła robić za laskę do podpierania się a z drugiej była też niezłą lagą którą można było komuś czy czemuś przywalić. Marcus też odczuwał skutki poważnego zranienia i też głośno oddychał. Na chwilę mógł wstrzymać oddech ale na chwilę. Był co prawda niezły w te podchody ale rana poważnie utrudniała mu wszystko, od poruszania się po walkę. Zwłaszcza teraz gdy adrenalina nieco zeszła i odczuwał skutki zranienia w pełni. Chłopaki też oberwali ale niezbyt groźnie. Niemniej dla zwierzęcych zmysłów, zwłaszcza węchu, wszyscy krwawili jak zarzynane świnie pozostawiając wyraźną nitkę zapachową która mogła bezbłędnie ściągnąć drapieżniki do ich poczwórnego kłębka. Więc dobrze nie było. Ale kierowani wskazówkami miejscowej dotarli do drzwi wyjściowych. Na zewnątrz nadal była ciemna noc. Ale deszcz zelżał przechodząc w mżawkę. Za to podniosła się jakaś mgła o dziwnym kolorze. Przez co wszystko wydawało się nienaturalne czyli podejrzanie. Mgła dodatkowo ograniczała pole widzenia. Ale nie na tyle by zasłonić metę. A metą był budynek naprzeciwko. Tam już ktoś powinien być jeśli ocalał. I budynek wcale nie był tak daleko. Stał trochę pod skosem ale widać było podobne podwójne drzwi za jakimi właśnie stali i wyglądali. Jakieś dwadzieścia, może trzydzieści kroków dalej. No i właśnie tutaj zaczynały się przysłowiowe schody. Dwadzieścia czy trzydzieści kroków do pokonania to niby było na parę chwil. Ale wszyscy byli ranni. Do tego Marcus poważnie a Rachel ciężko. On może dałby radę potruchtać na zranionej nodze ale ona mogła pewnie co najwyżej szybko iść. To niebezpiecznie wydłużało taką przeprawę. No i nie byli sami. Widzieli przemykające podłużne cienie. Niektóre przebiegały ledwo kilka kroków od drzwi za jakimi stali. Węszyły, szukały, szarpały co słabsze miejsca w oknach i drzwiach próbując dostać się do wnętrza. Czasem nie było widać żadnego. Ale przez drzwi słabo było widać na boki i pole widzenia było dość wąskie. Przy powolności ludzi, zwłaszcza tych zranionych i szybkości stworów mogły ich dorwać na otwartym terenie w każdej chwili. Ale może by się udało? Nawet rannym wystarczyłoby kilka chwil aby przedostać się na drugą stronę. Przecież to tylko 20 może 30 kroków. Jednak ich drzwi były zamknięte na zasuwę a te na kłódkę. Co prawda z ich strony ale Rachel nie miała klucza. Można było otworzyć siłowo. Ale to z natury nie było ciche ani dyskretne. Można było wrócić do kanciapy na końcu korytarza. Tam powinien być klucz. Powinien. Nie wiadomo czy był. Inne drzwi? Ale to trzeba by do nich dojść i były dalej od piętrowego budynku niż te przy których stali. Obydwa budynki łączył daszek. Tak gdzieś trochę ponad głowy dorosłych ludzi. Akurat by spokojnie pod nim przejść. Wsparty był na jakichś wspornikach. Może dałoby się wejść na niego? Ale to i tak najpierw trzeba by jakoś otworzyć drzwi a potem się wspiąć. Zdążą się tam dostać zanim coś spróbuje ich dorwać? Czy nie? Uda się tam wskoczyć? Niby nie tak wysoko. Ale w gardłowej sprawie jak komuś by nie wyszło za pierwszym razem to mogło być jak w przysłowiu, że “ostatnich gryzą psy” czy jakoś tak. Nie mogli jednak zastanawiać się zbyt długo. Stwory mogły się z nimi zainteresować, zwęszyć. Czy te na zewnątrz czy te co od czasu słyszeli wewnątrz.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
12-04-2019, 19:45 | #76 |
Reputacja: 1 | - Wygląda na to, że czeka nas mała wspinaczka po dachach. Zimm, przeszedłbyś się po ten klucz? Wolałbym nie ryzykować hałasu przy rozwalaniu zamka. - mruknął do reszty i spojrzał też na dziewczynę. Nie wyglądała by była w najlepszym stanie, a on sam też do najzdrowszych nie należał. - Co robiłaś z dala od reszty w tym budynku? - Mieszkam tu. A wy nie. - dziewczyna wysapała ciężko i równie ciężko opierając się plecami o ścianę. - Sam? Nie uśmiecha mi się. Zresztą nie wiem jaki to klucz. Ona wie to musiałaby iść ze mną. - Zimm wzruszył ramionami nie mając ochoty łazić w ciemno w tą ciemność i szukać nie wiadomo czego. - No to jak ty i Rachel to połowa. Może lepiej się nie rozdzielajmy? Jak znów spotkamy jedne te coś? We trzech ledwo daliśmy radę temu czemuś. I to jak zajął się Rachel albo był za drzwiami. - młody Latynos też miał głos niepewny. Wciąż nic ich nie atakowało ale w przy każdym oddechu i kroku mogło się to zmienić. - Skoro tu mieszkasz to może powiesz nam coś o tych bestiach. Wiesz coś o nich? Coś co może nam pomóc? - odezwał się mówiąc cicho, nie chcąc ściągnąć im na kark zwierzaków. - Chwilę możemy wykorzystać przy okazji by odpocząć trochę i nabrać sił. Może w tym budynku jest jakieś solidne pomieszczenie, które uda się zabarykadować przed atakiem? - Odpocząć? Tutaj? No nie wiem… - Zimm krytycznie spojrzał w głąb korytarza zakończonego ciemnością w której mogło się czaić cokolwiek ale uspokajająco to nie wyglądało. W końcu w tej chwili stali na końcu korytarza przy zamkniętych drzwiach czyli na końcu ślepej kichy bez żadnych osłon i kryjówek z którejkolwiek strony. - To dzikuny. Przychodzą w nocy. Nigdy dotąd nie udało im się sforsować ogrodzenia ani dostać do budynków. Powinny odejść gdy nadejdzie świt. Boją się ognia. Ale ogień też je zwabia bo oznacza ludzi i mięso. Pomieszczenia poza klasami, gabinetami i korytarzami nie ma. Musimy dostać się do głównego budynku. Jak ktoś ocalał to pewnie tam. - ciężko ranna młoda kobieta mówiła z trudem wciąż korzystając z podpory ściany aby ulżyć zranionej nodze. Mówiło cicho, i krótkimi, szybkimi zdaniami pomiędzy kolejnymi ciężkimi oddechami. Na koniec machnęła ręką w stronę zamkniętych drzwi za którymi widoczny był sąsiedni budynek. - Ogień obosieczną bronią. Coraz lepiej. - mruknął spoglądając przez szparę w drzwiach na zewnątrz. Do świtu było jeszcze sporo czasu i nie mogli tutaj zostać, ryzykując że bestie w końcu ich odnajdą. - Daleko jest ten pokój z kluczem? Co tam jeszcze możemy znaleźć, co by się mogło przydać przeciw tym dzikunom? - Na końcu korytarza. Nie wiem co tam jest teraz. - Rachel wysapała pomiędzy kolejnymi oddechami wskazując na mroczną czerń jaka pochłaniała korytarz jakim przyszli niedawno. Na zewnątrz widać było czasem przebiegające sylwetki poczwar ale częściej było je tylko słychać. Wciąż tam były. W budynku zapewne też bo słyszeli jakieś chroboty albo przewracane przedmioty gdy stwory buszowały po salach i korytarzach. Jeszcze nic ich nie zwęszyło. Ale kusili los przedłużając postój w tak odkrytym terenie. Marcus spojrzał w tamtym kierunku. Działanie w tej chwili było lepszą opcją niż czekanie. Zawsze była szansa, że znajdą w tym pokoju coś przydatnego. Skinął głową na resztę. - Dobra, nie traćmy zatem czasu więcej. Ruszamy cicho do pokoju. Wy obaj przodem a ja tuż za wami z dziewczyną. - rzekł do obu w miarę zdrowych towarzyszy. On sam w tej chwili nie nadawał się zbytnio do walki, no i ktoś musiał pomóc iść ciężko rannej. Nie było w tym momencie to z czystym sercem podejście pomocnego faceta, ale raczej korzystanie ze źródła informacji co do terenu. - Dasz radę w miarę iść? - mruknął do niej. - Dam. - ciemnowłosa z powrotem założyła kaptur na głowę przez co, w tych półmrokach, widać było tylko jaśniejszą plamkę dołu jej twarzy. Westchnęła i odbiła się plecami od ściany po czym zaczęła kuśtykać podpierając się trzecią nogą zrobioną z rozwalonego w walce krzesła aby ulżyć poszarpanej nodze. I tak miała ciężko bo rany miała poważniejsze niż ktokolwiek z ich czwórki. Zimm i Ricardo nie wyglądali na zbyt zachwyconych rolą jaka im przypadła. Ale chyba uznali ją za mniejsze zło. Ruszyli z powrotem w stronę mrocznego korytarza z którego niedawno przyszli. Szli kilka kroków przed kuśtykającą dwójką. Czasem oglądali się za siebie aby wzrokowo zapytać tubylca w które drzwi trzeba wejść. Ta jednak machnięciem ręki wskazywała ciągle kolejne aż przy któryś z kolejnych wskazała, że to te. Bez niej pewnie minęli by te drzwi tak samo jak każde inne bo w tych nocnych półmrokach niczym się nie wyróżniały. Wewnątrz było ciemno. Sądząc po odgłosach z podłogi coś tu zostało rozbite albo rozsypane na podłodze. Po ciemku nic nie szło znaleźć, zwłaszcza coś tak drobnego jak klucz. Trzeba było jakoś zapalić światło. - Przepuśćcie mnie. Poszukam świecy. - szepnęła cicho ciężko ranna kobieta i przeszła po omacku przez pomieszczenie. Te chyba nie było zbyt duże ale po ciemku nie szło tego ocenić tak na pewno. Słychać było jak dłonie dziewczyny przesuwają się po jakimś stole albo biurku. Szelest ostrożnie odsuwanych szuflad i macanie ich zawartości. Z korytarza zaś słychać było szelest pazurów po podłodze. Powoli jakby zwierzę tropiło i węszyło swoją zdobycz jeszcze niepewne gdzie dokładnie się znajduje. Jeszcze nie tuż, tuż. Ale na tyle blisko, że ludzkie ucho mogło to wyłapać. Nie wiadomo było co to jest, czy tropiło właśnie ich czy kogoś innego. Czy ruszy zaraz z natarciem na nich czy pójdzie sobie dalej. - Przymknijcie drzwi. - mruknął do chłopaków, samemu też celując w tamtą stronę. Póki dziewczyna szukała świecy i kluczy należało mieć się na baczności. Samemu oparł się plecami o ścianę na prawo od wejścia i tak czekał na wynik poszukiwań Rachel, nasłuchując odgłosów zwierza gdzieś w tym budynku. W tej chwili mieli szansę pół na pół - optymistycznie myśląc - że uda im się uniknąć wykrycia i zdobyć klucz. Potem pozostawało jeszcze znów przemknąć do wyjścia, wspiąć się na daszek i przejść do drugiego budynku... Wszystko ładnie pięknie, gdyby nie te cholerne dzikuny. Zacisnął mocniej w dłoniach strzelbę, podejrzewał że mają amunicji na jednego, góra dwie bestie a potem pozostaną im tylko pięści i noże.
__________________ "Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć." |
13-04-2019, 00:10 | #77 |
Reputacja: 1 |
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
13-04-2019, 00:10 | #78 |
Reputacja: 1 |
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR |
13-04-2019, 02:35 | #79 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 21 - IX.01; noc IX.01; noc; zarośnięta wioska na pd od Espanoli Marcus; parter; drzwi wyjściowe Powoli, spokojnie, bez paniki, nic się nie dzieje, teraz ostrożnie… Wydawało się, że czas zwolnił jak uwięziony w jakiejś gęstej melasie. Szmery i szelesty palców przemykających po zawartości szuflady, szelest ubrania ocierającego się o ścianę, szuranie buta po czymś rozbitym na podłodze, ciężkie oddechy… Wszystko wydawało się takie głośne! Przynajmniej w tym małym, ciemnym pomieszczeniu wypełnionym czwórką zdenerwowanych ludzi. Najgłośniejszym i najbardziej krytycznym momentem wydawał się dźwięk pocieranej zapałki i nagła jasność. W tej nerwowej atmosferze wydawało się to głośne jak eksplozja. Oczy zmrużyły się od nagłego blasku chociaż to była tylko zapałka. A chwilę potem knot świecy. Ale zrobiło się jakoś jaśniej. Także na sercu od tego wątłego światełka dawanego przez świecę. Ciemnowłosa dziewczyna z wrażenia położyła dłoń na swoich gustach. Pozostałych trzech mężczyzn popatrzyło z takim samym niepokojem na nią jak ona na to co było na podłodze i ścianie. Znaczy wcześniej pewnie była tam mała szafka - gablotka z kluczami. Widać było małe kołeczki czy gwoździki na jakich część kluczy nadal była zawieszona. Ale większa część spadła i leżała w metalicznym bezwładzie na podłodze tworząc kluczowe rumowisko. Młoda kobieta sapnęła gdy zrobiła krok ze świecą aby przyjrzeć się ocalałym kluczom nadal wiszącym w gablocie. Najwidoczniej nie było tam tego jakiego szukała bo spojrzała pod własne nogi. W blasku trzymanej świecy szklane i metalowe odłamki mieniły się swoim blaskiem. Tubylcza dziewczyna stęknęła próbując uklęknąć ale nie dała rady zgiąć zranionej nogi. Oparła się ciężko o krawędź biurka. Nachyliła się aby oświetlić co się da świecą i w tym rumowisku znaleźć właściwy klucz. Młody Latynos nie wytrzymał i podszedł do niej wyręczając ją w tym zajęciu. Cicho i sprawnie przesuwał, podnosił albo odkładał kolejne klucze aby ranna mogła je obejrzeć. Za każdym razem po chwili wpatrywania się było widać tylko negujący ruch jej głowy. Aż wreszcie oczy jej się zaświeciły i potwierdziła energicznymi ruchami głowy. Nawet dała radę się uśmiechnąć. Ricardo zresztą też. Zostawało wyjść na korytarz i wrócić do drzwi. Teraz mieli już klucz to była nadzieja, że uda się je otworzyć po cichu. W międzyczasie odgłosy pazurów na posadzce ucichły odkąd Marcus przymknął drzwi. Jeśli coś tam było to jeszcze ich nie znalazło albo znalazło sobie coś ciekawszego do roboty. Gdy szli we czwórkę korytarzem i znów zbliżali się do drzwi te wabiły ich jak ćmy światło. Widoczne prostokąty na tle panującej w korytarzu czerni wydawały się być jaśniejszymi, regularnymi kształtami półmroków nocy. Doszli już na ostatnie kilka, może z tuzin kroków gdy usłyszeli pierwszą eksplozję. Przyciszoną nieco przez drzwi i ściany. Gdzieś na zewnątrz albo wewnątrz innego budynku. Ale jednak całkiem blisko. Cała czwórka zamarła i popatrzyła na siebie w zdezorientowaniu. Co to miało znaczyć?! I zaraz potem kolejna eksplozja! Też gdzieś na podobnym adresie! I nie tylko oni to usłyszeli! Na zewnątrz słychać było warkot bestii i ruch ich pazurów gdy eksplozja w przeciwieństwie do zwykłych zwierząt wydawała się zwabiać a nie odstraszać. Zaczęła się walka! Słychać już było strzały, warkot albo skomlenie bestii, krzyki ludzi, wybijane szkło jednym słowem walka! Dopadli do drzwi. Ricardo macał za kluczem którego schował do kieszeni aby mieć wolne ręce no i go nie zgubić. - Szybciej! Pośpiesz się! - syknął cicho Zimm wyglądając nerwowo na przemian to przez okno to w stronę korytarza jakim właśnie przyszli. No i dojrzał niestety. Chociaż raczej było słychać niż widać. Znów chrobot pazurów gdzieś tam w ciemności i gardłowy, złośliwy warkot bestii. - Mam! - młody Latynos wyszarpał wreszcie klucz z kieszeni w triumfalnym geście. - Szybciej! Znalazł nas jakiś! - dziewczyna ponagliła go patrząc w panice w czerń korytarza. Jako jedyna nie miała nic do strzelania więc oparła się plecami o drzwi i w obronnym geście uniosła lagę przed siebie. - Kurwa! - zaklął Zimm unosząc swój sztucer i próbując wymierzyć w pędzącą ku nim plamę ciemności którą ledwo w tych ciemnościach korytarza było widać. Przy prędkości stworów wystarczyło jej parę ruchów aby dorwać ludzi przy drzwiach! Vesna Alex strugał wielkiego pozera, mega cwaniaka i luzaka którego wcale nie rusza ta śmieszna a nawet zabawna sytuacja ale jednak coś podejrzanie chętnie ją obejmował, przytulał do siebie i całował. - Żarcie? No pewnie foczko. - mówił z zawadiackim bezczelnym uśmieszkiem jak pewnie co drugi z ulic Novi. Zastali Lee w świetlicy gdzie stała oparta o skrzynkę materiałów wybuchowych. Uśmiechnęła się do nich i pomachała im wesoło na przywitanie. Zostało jeszcze podłączyć lonty co Lee wolała zaczekać na Vesnę. Podłączenie tuzina tub, puszek, kawałków rur i słoików z lontami zrobionymi z nasączonych łatwopalnymi substancjami kawałków materiałów nie było znów takie długie ani trudne jak się już miało wszystkie półprodukty na miejscu. - No właśnie Lee i gadaliśmy o tobie. Więc na noc rozpłodu… - Alex który dzielnie im asystował gadał za całą trójkę i głównie do Lee o Lee by szatynka była ciekawa jak im poszło załatwienie jej sprawy. - Chodzi ci o noc poczęcia? - Lee zmrużyła oczy nieco wcinając się w słowa Runnera gdy nie była chyba pewna czy mówią o tym samym. - No właśnie, o tym mówię. To będziemy się tam widzieć. A dużo masz jakiś fajnych koleżanek? - Runner jako gaduła i bajerant sprawdzał się całkiem nieźle. Lee już nie wiedziała czy ma gadać z nim czy asystować Ves. Zresztą czekoladowłosa akurat już kończyła więc szatynka właściwie nie miała nic do roboty poza gadaniem z Foxem. - No przyjdziesz to sam zobaczysz. A Ves będzie? - tubylcza dziewczyna popatrzyła pytająco na nich oboje. Ves akurat podłączyła ostatni lont i mogła uwolnić ręce i skrzynkę no i wstać do poziomu innych. - Nooo… - Alex zawahał się patrząc na twarz Ves i skrzynkę z bombami jakie właśnie mu podawała. Dzięki czemu mógł na chwilę w zgrabny sposób urwać rozmowę. - No fajnie jakbyście byli oboje. Inaczej nie byłoby równości no i byłby to egoizm. A z tego nie wynika nic dobrego. - Lee chyba wyczuła, że nie tylko odbieranie skrzynki jest powodem zająknięcia się gangera w skórzanej kurtce bo popatrzyła na niego z delikatnym upomnieniem w głosie i spojrzeniu. - Noo doobraa… Niech już stracę. - Alex wydusił z siebie jak kot co wypluwa połknięte kłaki. Zbliżył się do twarzy swojej partnerki i pocałował ją szybko w usta. - Ale żadnych cholernych ciąż z jakimiś frajerami! - skorzystał z okazji i syknął jej do ucha zanim cofnął twarz. Lee może usłyszała a może nie ale wyraźnie się rozpromieniła gdy się zgodził. - To cudownie jak będziecie oboje! Będziecie nowi to będziecie mieli wzięcie. Zawsze każdy chce z kimś nowym. - szatynka objęła ich oboje a Alexa chwilę w pierwszej chwili to nawet ucieszyło. Dopiero jak spojrzał na twarz Ves jakby zorientował się, że Lee mówi o nich obojgu z tym braniem i miał minę jakby jednak rozważał czy jednak tego nie odwołać. - Taa? Dobra ale na razie to jutro obie was zapnę w kuper! - Runner mówił jakby chciał szybko przejść do innych tematów, jakichkolwiek i nawet odwrócił się do nich plecami i ruszył w kierunku wyjścia na korytarz. - Co? - teraz Lee przestała się uśmiechać i popatrzyła ze zdziwieniem na tył odchodzącej skórzanej kurtki a potem na stojącą obok Vesnę. - No tak, od zapinania w kuper rosną szanse na ciążę, bo wiesz, chodzi o to aby się maksymalnie ujarać, znaczy najarać, na siebie ale ujarać do tego też oczywiście można, bo to pomaga na wszystko no ale wiesz jak mamy cię zabrać to musimy sprawdzić co jesteś warta no i to pod każdym kątem i dziurką no i w ogóle. - Runner szedł środkiem korytarza dźwigając skrzynkę z już gotowymi bombami różnej maści. One obie szły z każdej jego strony bo tak było najłatwiej rozmawiać a raczej słuchać jego tokowania. - Co? - Lee najwyraźniej nie nadążała za tym tokowaniem w tym obcym dla niej runnerowym slangu bo coraz częściej zerkała nie na gangera tylko na idącą z drugiej strony Vesnę chyba licząc, że ta jej coś wyjaśni lepiej. - Dobra, ja muszę lecieć nie? To Ves, weź jej wytłumacz co i jak. Ja zaraz wracam. - Alex zatrzymał się bo już było widać drzwi chyba na klatkę schodową i czekających przy nich zbrojnych. Brakowało tylko jego i bomb które niósł. Właściwie to widać było już od dobrych kilku drzwi jakie mijali i gdyby nie paplanina Runnera i dupach to pewnie byłoby to dość stresujące. Wydawało się, że zbliżają się do przejścia do innego świata. Takiego z huczącym ołowiem, pękającymi bombami, przenikliwym zapachem prochu, wrzaskiem rannych i umierających, krwią i strachem. Teraz już byli ledwo o parę kroków od tego przejścia więc Alex zatrzymał się i odwrócił aby pocałować Vesnę. - Trzymaj się foczko, zaraz wracam. - powiedział pogodnie jak na bajeranta z Novi przystało. Lee pod wpływem impulsu objęła go i pocałowała w policzek. - No po jutrzejszym to chyba nie będziemy się cmokać tak tylko grzecznościowo co? - roześmiał się i Lee się nawet chyba trochę zarumieniła. Gadał jakby miał iść wyrzucić śmieci albo kupić fajki za rogiem. No i zostały same. Lee pocieszająco i szukając pociechy złapała za dłoń Vesny i objęła ją. Zaczęły wracać korytarzem z powrotem. Jeszcze słychać było bajerę Foxa który nawijał z tymi bombami co jest co conajmniej jakby sam je nie tylko przyniósł ale i zmajstrował. Były dwa różne światy. Świat walczących mężczyzn i świat czekających na ich powrót kobiet. Każdy niby niezależny a jednak współistniejący. Każdy musiał jakoś wytrwać i zrobić swoje. Każdy udawał, że to nic i to tylko tak. I każdy czuł jednak brzemię i strach na dnie serca. A jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem. Trochę jeszcze widziały, trochę słyszały. Jak grupka ustawia się do wyjścia. Szykują broń. Ktoś został wyznaczony do otwarcia drzwi. Ktoś trzymał podłużny pojemnik sprokurowany przez nie obie. Sylwetka w skórzanej kurtce stała ze dwa kroki od drzwi ze swoją emką. I kurtkę i emkę miała tylko jedna sylwetka więc wiadomo było kto to. Jeszcze obok, ta elegancka i wymuskana. Z szablą i pistoletem w dłoni. I kolejna, zwalista z wycelowanym w drzwi shotgunem. Otwarte! Grenadier cisnął pojemnik w dół schodów. Odźwierny zatrzasnął drzwi. Cisza. Jeszcze. Eksplozja! To musiał pójść hukowy. Krzyki mężczyzn. Otwarcie drzwi. I poszli! Po dwóch. Pierwsza zniknęła sylwetka w skórzanej kurtce i ta zwalista z shotgunem. Więcej pewnie się na raz nie zmieściło. Za nimi van Urk i kolejny a potem kolejny. I krzyki! Łoskot! Z przeciwka!? Wrzaski przerażenia! Na piętrze! Trzasnęły drzwi i wypadła przez nie jakaś kobieta prując przed siebie na oślep. Biegła wprost na Vesnę i Lee. Zaraz wypadł jakiś facet, przez te same drzwi do jakiejś klasy. - Są tutaj! Przebiły się przez okno! - wydarł się uciekając w ich stronę korytarzem. Przy drzwiach na schody była już z połowa zbrojnych którzy jeszcze nie zdążyli zejść na dół. Na dole zaś huknęła kolejna bomba. Jakieś strzały, krzyki ludzi i skamlenie bestii. Zbrojni pozostali na piętrze, może z pół tuzina popatrzyli z dezorientacją nie wiedząc co teraz robić. Kobieta która wypadła pierwsza otwarła drzwi do innej klasy i zatrzasnęła je za sobą. Facet który wybiegł za nią chciał pójść w jej ślady ale albo drzwi się zatrzasnęły same albo ona to zrobiła więc wściekle i nieprzytomnie dobijał się do drzwi i walił w nie pięściami. Z sali z jakiej wybiegł słychać było, warczenie i wrzaski rozszarpywanych ludzi. Znów ktoś przez nie wypadł. Tak nieprzytomnie, że wbiegł z impetem w ścianę naprzeciwko drzwi i chyba w szoku usunął się po niej na podłogę.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
19-04-2019, 00:20 | #80 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=gGGWN2T-Nno[/MEDIA]
__________________ Coca-Cola, sometimes WAR Ostatnio edytowane przez Amduat : 19-04-2019 o 00:25. |