Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-03-2019, 13:03   #71
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Jax nie żył, a oni byli ranni. Przynajmniej chwilowo bezpieczni w tym budynku, co dawało im chwilę wytchnienia. Marcus wcisnął za pas pistolet, schował nóż a w dłoni trzymał załadowany shotgun. Na krótki dystans lepiej się powinien spisać w tych ciasnych korytarzach przeciw bestiom.
- Dobra, ruszamy do przodu. Trzeba sprawdzić ten budynek i poszukać innych ludzi. Może napotkamy naszych, a może tubylców. - ruszył w kierunku drzwi prowadzących w głąb budynku by wyjrzeć ostrożnie przez nie - Zimm, podstaw jakieś krzesła czy stół by dodatkowo zablokować wejście którym tutaj trafiliśmy. Zawsze to dodatkowe parę minut nim się przebiją jeśli by próbowały się dostać do środka.

Zostawili ciało zagryzionego Jaxa za sobą. Zastawili drzwi czym się dało i wyszli na korytarz. Było ciemno. Była pochmurna, deszczowa noc a do tego byli wewnątrz budynku. Tylko gdzieniegdzie ostały się jakieś świeczki lub lampy, czasem nawet ogniska i koksowniki. Ale zwykle w mijanych pomieszczeniach a nie korytarzem jakim szli. Dlatego czasem kawałek korytarza był mniej lub bardziej oświetlony ale większość tonęła w ciemnościach nocy.
Na słuch też było nieciekawie. Sytuacja jakoś się musiała unormować bo już dłuższą chwilę nie słychać było żadnych strzałów ani krzyków. Wydawało się jednak, że idąc korytarzem dotrą do innych. W końcu budynek był na planie podłużnego prostokąta a teraz chyba powinni się zbliżać w stronę konwoju. Przynajmniej tam gdzie widzieli go ostatnio. Słychać było ich własne kroki po bezludnym korytarzu, ciurkanie wody w miejscu gdzie dach przeciekał, wodę w kałużach pod butami no i te drażniące odgłosy stworów: skrzeki, wycie, powarkiwania i chrobot pazurów. Były tutaj. Całkiem niedaleko.
Ale gdy byli na wysokości ostatniej pary drzwi przed kolejnymi, dwuskrzydłowymi jakie dzieliły korytarz co kilka par bocznych drzwi usłyszeli to. Ktoś chyba zmagał się z jakimś stworem. Słychać było warczenie bestii i zduszone ludzkie krzyki. Gdzieś przed nimi, za tymi dwuskrzydłowymi drzwiami. Ale jeszcze coś!
Coś za plecami. Jakby jakieś drzwi czy inne przepierzenie poszło w drobny mak. Może tedy co weszli do środka a może jakieś inne. Zza pleców i drzwi jakie niedawno minęli dobiegł ich triumfalny skrzek. A zaraz potem słychać było podłogowy chrobot nadbiegajacych pazurów. Coś ich ścigało!

Między młotem a kowadłem, złapani w potrzask między dwoma przeciwnikami. Wyglądało na to, że nie zdołają dobiec do kolejnych drzwi.
- Idziemy w kierunku dwuskrzydłowych drzwi. Przygotować się do obrony, strzelać dopiero gdy będzie blisko. - rzekł do pozostałej dwójki. Sprawdził czy shotgun jest załadowany i wycelował w kierunku skąd nadbiegać miały bestie. Cofali się zatem dalej, będąc gotowym do postawienia ściany ognia gdyby miał na nich wyskoczyć przeciwnik.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 22-03-2019, 22:18   #72
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 19 - VIII.31; wieczór;

VIII.31; wieczór; zarośnięta wioska na pd od Espanoli




Vesna; piętro



Było nerwowo. Wydawało się, że napięta atmosfera osaczenia i zagrożenia udziela się ludziom. Wpływa na zachowanie ludzi powodując wzrost ich nerwowości, strachu i agresji. No i nieufności. To wszysto powodowało, że świetlica stała się polem walki na wzajemne oskarżenia. Tutejszych i przyjezdnych. Wyglądało, że każdy ma o coś żal i pretensje o coś. Świadomie czy nie ludzie podzielili się na dwie grupki i bez trudu można było oddzielić obcych od tutejszych.

- To wszystko przez was! To przez was dzikuny wdarły się do środka! - krzyczał jeden z miejscowych albo ich szef albo największy krzykacz. Celował palcem w szefa karawany który stał się jego głównym oponentem. Obaj byli zdenerwowani i wściekli. Atmosfera podniosła się do momentu tuż przed bójką gdy obie strony lada chwila mogły się rzucić na siebie z pięściami. Dla tubylców sprawa była prosta: odparli by atak dzięki ogrodzeniu, wysokim pozycjom na dachu i psom jakie mogli spuścić na te nieliczne dzikuny jakie przedarłyby się przez ołów i ogrodzenie. No ale jak ktoś staranował ogrodzenie i wbił się w budynek udostępniając je na oścież bestiom z dżungli…

- Zaatakowaliście mój wóz! Obrabowaliście go i porwaliście dwóch moich ludzi! Żądam ich wydania! - Federata wcale nie zamierzał położyć uszu po sobie i dać sobą pomiatać. Był bardziej opanowany i stosowniej dobierał słowa ale i tak widać było, że jest równie wściekły na miejscowych co oni na niego. Domagał się zadośćuczynienia za krzywdy na swoich pracownikach jakie ponieśli przez podstępny atak tubylców na drodze jeszcze w dzień. Po to tu przyjechał! Po sprawiedliwość!

I sprawiedliwość tu była. Ten lżej z rannych gliniarzy stał pomiędzy dwoma głównymi oponentami usiłując załagodzić sytuację. Ale rolę miał ciężką. Tubylcy żądali od niego sprawiedliwości i potraktowania karawaniarzy jak napastników i wspólników zbrodni dla dzikunowych bestii. Gdyby nie oni to bestie dalej odbijały by się od ogrodzenia! Van Urk zaś żądał potraktowania tubylców jak rabusiów i porywaczy bo przecież właśnie by dojść do sprawiedliwości to przyjechali tutaj na noc! Gliniarz miał przechlapane bo każda ze stron traktowała go jako sprzyjającego tej drugiej stronie. A był sam więc nie miał siły argumentów aby wymóc spokój i posłuszeństwo. Do tego wszyscy byli świadomi, że krew stanęła pomiędzy obcymi a miejscowymi. Jedni mieli rannych i zabitych na drodze, przy samochodach i oskarżali miejscowych, że zostawili ich na pastwę dzikunów. Zaś miejscowi też mieli rannych i zabitych po tym gdy obcy staranowali wejście i bestie wdarły się do kompleksu mordując każdego kogo dorwały.

- Uważaj, mogą nas poświęcić za ten wjazd. - Alex szepnął do stojącej obok Vesny razem z wydmuchiwanym dymem papierosa. Był czujny i spięty. Widziała i wyczuwała to. Zorientowała się, że stoi w narożniku, przy oknie w emką przewieszoną luźno przez ramię. Tak jakby mógł w każdej chwili chwycić broń i strzelić za okno. Ale mógł też chwycić i pociągnąć po ludziach wewnątrz świetlicy. Gorzej było z amunicją. Większość została w furgonetce a ta była na korytarzu opanowanym przez bestie z dżungli.

- To wy się w nas wbiliście. Tą furgonetką! O tamten! W tej skórzanej kurtce! On nią kierował! - główny krzykacz miejscowych jakby zwabiony wyszeptaną uwagą Alexa wskazał go bezpośrednio oskarżycielskim palce. Ves poczuła jak Fox mocniej ściska jej dłoń i lekko przesuwa za siebie i sam dał swobodnego pół kroku naprzód prostując się leniwie gdy większość głów w świetlicy zwróciło się w ich stronę.

- Masz coś do mojej kurtki gościu? - Runner odpyskował tekstem z detroidzkich ulic i podwórek jaki niezawodnie zwiastował nadchodzące kłopoty. Wręcz jakby chciał bezczelnie sprowokować konflikt patrząc wyzywająco na szefa tubylców. Wydawało się, że zaczyna zdradzać zachowania zapędzonego w kąt szczura gotów gryźć kogo popadnie. Zaciągnął się skrętem aby zyskać na czasie.

- Chrzanię twoją kurtkę! Mam coś do tego, że wjebałeś się do nas ściągając nam dzikuny do środka! - wrzasnął oskarżycielsko miejscowy i wydawało się, że wreszcie znalazł kogoś kogo można by za wszystko powiesić. Zrobił krok i kolejny w stronę narożnika a dwóch czy trzech jego znajomków ruszyło zanim. Wydawało się, że zaraz pod wpływem efektu meksykańskiej fali i skrajnych emocji cała ława ruszy w kierunki dwójki w narożniku.

- Wjechał bo mu kazałem! Wykonywał moje polecenie! Bo nie chcieliście nam otworzyć sami! - niespodziewanie w rozmowę wtrącił się van Urk którego wielkolud właśnie mijał. A ponieważ miał wyprostowaną rękę którą oskarżycielsko celował w Detroitczyków to Federata zgrabnie mu ją zbił i zastąpił drogę przez obaj prawie się zderzyli i wydawało się, że teraz to już dojdzie do rękoczynów gdyż obydwu puszczały resztki samokontroli. Ale niespodziewanie przerwał im wystrzał z pistoletu.

- Dość! - krzyknął zdenerwowany policjant któremu nerwy puściły o sekundy wcześniej. Stał z wycelowanym w sufit pistoletem z jakiego właśnie wystrzelił. - Dość tego! Rozejść się! Rozejść się powiedziałem! - krzyczał wyraźnie podszyty strachem ale też i ten strach nadawał mu strasznej determinacji. Obydwaj oponenci jeszcze się wahali i stali niezdecydowani jak zareagować więc gliniarz podszedł do nich i szarpnięciami rozdzielił. - Dość! - powtórzył swój desperacki okrzyk odwracając się to na jednego to na drugiego.

- Policja zajmie się waszymi skargami! Ale jak się sprawy unormują! A nie teraz! Teraz mamy te cholery na zewnątrz! I wszyscy tutaj utknęliśmy! - gliniarz starał się chyba mówić opanowanym i stanowczym głosem ale widać było, że przemawia przez niego głównie strach. Cały był czerwony i mokry od potu z tego zdenerwowania. Ale kuł żelazo zaskoczenia póki gorące by przemówić do rozgrzanych głów.

- Johansen! Kiedy te cholery mogą sobie pójść? - zapytał tego głównego od miejscowych. Ten łypnął na niego złowrogo, popatrzył na Federatę, na zabite okna i w końcu splunął na podłogę.

- W dzień zwykle siedzą w dżungli. Więc nad ranem powinny odejść. Musimy wytrwać do rana. A oni niech spadają. - odpowiedział ponuro usilnie nie patrząc na van Urka. Jego pobratymcy pokiwali twierdząco głowami. Zaś on i Federata wyglądali trochę jak dwaj szarpiący się chłopcy rozdzieleni nagle przez nauczyciela gdy żaden nie ma ochoty przeprosić tego drugiego.

- Nie możemy. Nasze samochody zostały na zewnątrz. Również tu utknęliśmy. I nie zamierzamy dać się wyrzucić na zewnątrz. Ale jestem skłonny przyjąć sugestię pana oficera aby odłożyć nasze roszczenia do rana aż sytuacja się wyjaśni. - szef karawany szybciej zdołał się opanować ale i tak było wciąż słuchać spory poziom gniewu i wzburzenia.

- I dobrze! Bardzo dobrze. Sprawy między sobą załatwimy rano. Teraz musimy się zastanowić jak przetrwać do tego rana. - gliniarzowi wyraźnie ulżyło. Otarł rękawem spocone czoło i schował broń do kabury. Sytuacja wreszcie wydawała się normować.

- Jesteśmy tutaj. - Johansen podszedł do ściany gdzie jak się okazało był plan szkoły. Chyba jeszcze z dawnych czasów. Niezbyt jednak duży więc trzeba było podejść bliżej aby coś zobaczyć. W miarę jak tłumaczył gdzie są i co jest co czerwień zaczynała mu schodzić z twarzy i głos się normował. Wyglądało na to, że plan obrony miejscowych polegał na mocnym ogrodzeniu i zalepieniu, zakratowanie, zabicie wszystkich możliwych drzwi i okien na parterze. W razie ataku obsadzali dach. Dzikuny zwykle miały duże trudności aby wskoczyć na dach. Więc z góry można było je razić w dość bezpieczny sposób. Zwykle udawało się zatrzymać je na linii ogrodzenia. Nawet jeśli któremuś udało się przedrzeć to albo był zabijany ołowiem albo dopadały go psy tubylców. Zwykle więc były więc w stanie dorwać tylko kogoś kto nie zdążył przed zmrokiem dotrzeć do ogrodzenia. No ale jak ktoś rozwalił nie tylko bramę ale i wejście do budynku…

Wznowieniu kłótni zapobiegł gliniarz który szybko przekierował uwagę wszystkich na to co mogą zrobić tu i teraz. Po staranowaniu wejścia głównego przed stworami stanęła możliwość swobodnego buszowania po głównym korytarzu który prowadził do większości budynków na parterze sąsiedniego budynku oznaczonego na planie jako “A”. Sami byli na piętrze tego budynku. Jedynie ten budynek miał piętro, pozostałe były parterowe. Czy ktoś przetrwał na niższych kondygnacjach nie było wiadomo. Jeśli zdołał się zamknąć w klasie czy gdzie indziej to była szansa, że jeszcze żyje. Ta niepewność doprowadzała Johansena i jego ludzi do szału. Najrozsądniejsze wydawało się bronić piętra i dachu. Ale jeśli ktoś na parterze jeszcze żyje? Pojawiła się wreszcie okazja by konstruktywnie zastanowić się kto i co może zrobić.



Marcus; parter



Ruszyli w kierunku drzwi przed sobą. Biegiem! Wolniejsze tempo tylko wydłużało czas reakcji. Z jednej strony z każdym kolejnym krokiem słyszeli, że tam, za drzwiami do jakich biegli, ktoś walczy z jednym ze stworów. Chyba wręcz bo nie słychać było strzałów tylko ludzkie krzyki i warczenie bestii. Bestia chyba wygrywała bo usłyszeli bolesny krzyk człowieka. Ktoś młody. Albo kobieta. Lub dziecko.

Ale z każdym krokiem słyszeli chrobot pędzących po posadzce pazurów i ciężki oddech bestii. - Goni nas! - krzyknął młody Latynos gdy zdołał odwrócić się na moment w tył. Chyba się nie mylił i coś na końcu korytarza majaczyło jak plama skaczącej czerni która błyskawicznie skracała odległość do ich pleców. Ale drzwi były już tuż - tuż!

Ricardo wpadł z impetem na dwuskrzydłowe drzwi i je otworzył dla pozostałych. - Cholera już jest! - krzyknął gdy zorientował się, że stwór który gdzieś tam się przebił przez jakieś drzwi, okno czy inny otwór w parę sekund pokonał jakieś pół setki metrów zaciemnionego korytarza i chociaż ciężko dyszał i charczał to już jego paszcza była ledwo kilkanaście kroków od nich.

- Tu też! - Zimm mu zawtórował. Po otwarciu drzwi widzieli kolejną poczwarę. Ledwo kilka kroków od drzwi. Ale ta była chwilowo zajęta próbami rozszarpania jakiegoś człowieka. Pewnie tego co właśnie słyszeli jak krzyczał. Albo krzyczała. - Pomóżcie! - desperacko krzyknęła sylwetka i równie desperacko próbując zasłonić się krzesłem przed kłami i pazurami bestii. Obrona wyglądała równie desperacko w jakim stanie było krzesło.

Mieli ułamki sekund aby powziąć decyzję. Trzy lufy, dwie bestie po obu stronach drzwi! Strzelać?! Do czego?! I kto?! Próbować zamknąć drzwi?! A zdążą czmychnąć i je zablokować?! I z której strony?!
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-03-2019, 01:12   #73
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Yd60nI4sa9A[/MEDIA]
Gorąca walka, równie żywiołowa dyskusja pełna wzajemnych pretensji, żalu i pokazywania palcami. Jedni oskarżali drugich i odwrotnie, do tego wyszło że miejscowi porwali kogoś z karawany - to też nie poprawiało sytuacji. Tak samo jak coraz krótszy lont tlący się przy bombie o imieniu Alex. Porywczemu Runnerowi niewiele było trzeba aby poszedł na żywioł, a kolejne mordobicie gdy za oknem i pod nogami żerują potwory wydawał się co najmniej mało mądrym rozwiązaniem. Na szczęście z etapu oskarżeń po interwencji gliniarzy, przeszli do etapu planowania. Wychodziło że panowali jeszcze nad piętrem, gorzej z całą resztą.

- Kończy się amunicja, zapasy zostały w naszej bryce - Vesna wtrąciła się do rozmowy, patrząc na zebranych mężczyzn z namysłem. Stała przyklejona do boku Foxa odkąd wskazano go paluchem i nie zanosiło się, aby szybko stamtąd ją ktoś oderwał - Panowie będą uprzejmi powiedzieć więcej o tych potworach. Jeśli boją się ognia spróbujmy to wykorzystać. Duży ogień nie powinien zaszkodzić konstrukcji budynku, a ze względu na deszcz nie grozi rozniesieniem pożaru poza obręb szkoły. Dodatkowo masa dziur w poszyciu i oknach ułatwi ulatnianie się czadu, więc nikt z wyższej kondygnacji się nie zatruje, jeśli poślemy na dół jeden czy dwa koktajle. To by nam dało czas dotrzeć po amunicję do furgonetki. Mam też kostkę C4. Też w bryce - na koniec spojrzała na szefa karawany.

- A co tu dużo o nich mówić? Wielkie, szybkie i ciężkie do zajebania. Skoczne. - główny gospodarz wydawał się rozdrażniony takim pytaniem ale coś jednak odpowiedział. - Ogień powinien podziałać. Ale niezbyt uśmiecha mi się podjarać dom gdzie mieszkamy. Wam łatwo bo rano zabierzecie się stąd i pojedziecie w cholerę a my będziemy musieli tu zostać. - Johansen mówił z wyraźnym żalem i podejrzliwością nadal nie ufając obcym jakby ci próbowali wyślizgać się kosztem miejscowych.

- Jeśli nie ogień i koktajle to co proponujesz? - Federata mówił już mniej więcej spokojnie i popatrzył pytająco na swojego i głównego oponenta i jednocześnie partnera w negocjacjach. Gliniarz popatrzył na nich obydwóch też czekając na to co powie miejscowy.

- Po prostu nie chcę sobie jarać gałęzi na jakiej siedzę. - Johansen wzruszył w końcu ramionami wskazując na podłogę. Z powodu deszczu inne budynki zapewne miałyby kłopot zająć się ogniem no ale rzeczywiście, wewnątrz budynku było względnie sucho i tam już istniało ryzyko, że ogień może się roznieść po parterze i sięgnąć nawet piętra gdzie się znajdowali.

- A możesz zrobić coś innego niż koktajle? - szef karawaniarzy zwrócił się do Vesny na razie badając jakie mieli opcje. Gliniarz teraz z kolei popatrzył na nią z podobnym zamiarem.

Jako odpowiedź panna Holden posłała fircykowi pogodny, ciepły uśmiech, który zszedł z jej twarzy, gdy wróciła spojrzeniem i uwagą do przedstawiciela miejscowych.
- Właśnie wiedza o przeciwniku jest kluczową sprawą, jeżeli chcemy je pokonać. Poznając ich słabe i mocne strony jesteśmy w stanie odpowiednio modyfikować nasz plan działania, podejmując taktykę najbardziej optymalną - z niezachwianą uprzejmością wyjaśniała drobne nieporozumienie - Rozumiem że przeprowadzono autopsję jednej z bestii, tak samo jak znane są tu powszechnie ich przyzwyczajenia i modele zachowań, niemniej my wiemy o nich tylko tyle, ile widzieliśmy tam na dole - machnęła ręką w kierunku okna, drugą mocniej przytulając Alexa. Pchnęła go też delikatnie aby podeszli trochę do przodu.

- Dlatego każda informacja o przeciwniku jest w tym momencie sprawą kluczową. Na co są podatne, prócz ołowiu? Widziałam ich oczy… dziwne, niestety raz że kontakt był krótki, a dwa nie jestem biologiem - wzruszyła trochę ramionami - Na szybko mogę powiedzieć, że skoro polują w nocy ich oczy będą bardziej podatne na światło. Do tego pierwotny lęk przed ogniem, ale nie tylko ogień daje blask i żar. Wątpię aby dały nam czas na uwarzenie nitrogliceryny… - popatrzyła znowu na van Urke - Tak samo jak wątpię, że znajdziemy tu półprodukty do stworzenia bardziej zaawansowanych materiałów wybuchowych… ale te oczy - zmarszczyła brwi i przeciągnęła spojrzeniem po suficie - Drapieżnik… nocny tryb życia. Szybki, zwinny. Nie wiadomo jak reaguje na dźwięki o wysokiej częstotliwości… niewiele wiadomo, ale te oczy powinny być wrażliwe na światło. Bardzo. - westchnęła, spuszczając wzrok na mężczyzn.

- Proch fotobłyskowy damy radę spokojnie przygotować… bomby błyskowe. Petardy hukowe, proch czekoladowy… taka prostsza wersja czarnego prochu. Do tego przy rzucaniu na zewnątrz, do osłony i eliminacji wroga poza budynkiem, proponuję stare dobre koktajle Mołotowa doprawione styropianem lub cukrem, melasą - ponownie uśmiechnęła się ciepło do fircyka z miną jakby rozprawiali o tym co zjeść na podwieczorek - Dzięki temu ogień dłużej płonie, w wyższej temperaturze. Ciężej go zgasić, nie przeszkadza mu deszcz i lepi się do wszystkiego w okolicy, więc jest skuteczniejszy gdy cele są żywe i ruchome. Spróbujmy je też ogłuszyć hukówkami… będę potrzebowała dostępu do paru drobiazgów z kwater mieszkalnych… i Lee. Ma zręczne ręce. Bardzo mi pomogła przy opatrywaniu rannych.

Wydawało się, że większość ludzi zebranych w świetlicy kiepsko nadąża w detalach o czym mówi drobna szatynka. Ale chyba mniej więcej załapali do czego zmierza. Zastanawiali się i ci z karawany i ci tutejsi czy coś z tego mogło by wyjść. No ale główne decyzje spadały na dwójkę liderów obydwu społeczności. Federata pokiwał głową z uznaniem i grzecznym uśmiechem na znak przychylności co do usłyszanych propozycji Vesny. Teraz więc wszyscy scedowali uwagę na to co powie Johansen. Ten mrużył oczy i się zastanawiał dobrą chwilę. W końcu jednak podjął decyzję.

- Dobra. Te hukówki i reszta. I Lee jak ci potrzebna też mogę ci dać do tej roboty. Mołotowy też mogą być ale jako ostateczność. Będą ich używać moi ludzie i gdy ja tak powiem. Nie mam zamiaru spalić sobie chaty w jakiej mieszkam. - rosły brodacz w końcu wyraził zgodę ale pod pewnymi warunkami. Federata po krótszym zastanowieniu wyraził zgodę i wydawało się, że chyba wszystkim ulżyło, że mają jakiś plan. Pozostawało rozejść się i spróbować go zrealizować mając nadzieję, że zdążą zanim bestie z dżungli wpadną tutaj zaprowadzić swoje porządki.

Vesna poczekała aż inni się trochę oddalą i zajmą swoimi sprawami, jeszcze nie goniąc jej do roboty.
- Ile zostało ci amunicji… i nic ci na pewno nie zrobiły? - wróciła do przyklejenia do gangera, opierając mu brodę o pierś i patrząc w twarz - Bez ściemniania, mów jak mam cię poskładać. Albo pocałować w kuku żeby się szybciej goiło - skończyła z poważną miną poważnego lekarza.

- A może to ja pocałuję ciebie, co? - Alex miał zawadiacki uśmieszek jak zawsze gdy ledwo - ledwo udało mu się wyślizgać z tarapatów. W co oczywiście jak wierzył było wyłącznie zasługą jego, jego talentów no i farta z pewną domieszką uroku osobistego. Teraz właśnie tak zapewne sobie o sobie i tej całej sytuacji myślał skoro uśmiechał się właśnie jak łobuz który zdybał samotną, grzeczną i dobrze wychowaną uczennicę i pannę z dobrego domu. Oparł się na jednej ręce pochylając się nad nią i niejako więżąc ją między sobą a ścianą z rzędy szafek o jaką się opierała. Zresztą tak naprawdę się nawet nie pytał tylko bajerował jak to też miewał w zwyczaju bo ledwo przebrzmiały jego słowa a już schylił się jeszcze bardziej aby ją pocałować.

Zatrzymała go, kładąc rękę na jego ustach i robiąc unik w bok karkiem jak na nieśmiałą studentkę przystało, jedynie drugim ramieniem ciągle go obejmowała.
- No nie wiem czy możemy - podzieliła się z nim obawą - Jesteś moim pacjentem, ja twoim lekarzem. To byłoby nieprofesjonalne gdybyśmy przenieśli nasze relacje ze stopy zawodowej na prywatną, nie sądzisz?

- Chrzanię to! Chcę cię pocałować!
- Fox jedynie przewrócił oczami, cicho się roześmiał i machnął ręką zbywając przedstawione wątpliwości po czym znów powtórzył próbę. Tym razem bardziej zdecydowanie aby miała jak najmniej czasu do namysłu i grymaszenia.

Cudem ale wykręciła się karkiem tak, że trafił ustami w policzek zamiast w jej usta. Zrobiła przy tym zaskoczoną, niepewną minę i wielkie, ufne oczy psiaka.
- A nie zajdę od tego w ciążę? Jestem za młoda na dzieci… - zjechała ramieniem z pasa Runnera na jego pośladki i ścisnęła je.

- Coś ty! Od całowania i robienia laski nie zachodzi się w ciążę! Zaufaj mi już to nie raz sprawdzałem z dziewczynami! - kompromis jakim był całus ale nie taki jakiego spodziewał się i oczekiwał bajerujący ją facet sprawił, że na chwilę dał się ugłaskać ale jednak dalej dążył do wyznaczonego sobie celu. Skrócił dystans tak, że obecnie właściwie stykali się dosłownie piersią w pierś i objął jej twarz i głowę dłońmi aby pewniej ją chwycić do tego zamierzonego pocałunku.

Teraz już nie szło się wywinąć, ani uciec dla przeciągnięcia drażnienia żeby chłop nie zapomniał z jaką to heterą marudną żyć mu przyszło.
- Tak? No dobrzee… zaufam ci w tej kwestii - mruknęła udając, że wcale sama nie ma ochoty na podobne eksperymenty, ani trochę. Stanęła na palcach trochę wyrównując poziom i sama wystawiła usta, zamykając nimi wargi Runnera. Nie mieli dużo czasu, zaraz musieli się rozejść. Ona pichcić bomby, on walczyć. Mało przyjemna perspektywa.

Pocałowali się wreszcie. Alex wpił się w nią z taką samą energią z jaką naparł ciałem na jej ciało. Całowali się szybko, mocno i zdecydowanie. Nie mieli zbyt wiele czasu i okazji, nie było wiadomo kiedy się spotkają znowu i w jakim stanie ani w jakich okolicznościach. Ale teraz byli ze sobą tu i teraz! I musieli to iście po detroicku wykorzystać zanim się rozejdą po tych klasach i korytarzach dawnej szkoły.
- Nie bój się. Jesteśmy farciarzami z Det! Nic nam nie będzie! Mamy jeszcze tyle imprez i lasek do zaliczenia, nie? - szepnął do niej gdy skończyli się całować ale jeszcze stali przy sobie. Pocałował ją znowu ale tym razem gdzieś w czubek głowy odgarniając przy okazji jej włosy.

Od strony drzwi na korytarz dobiegł ich głos Lee, czas się skończył. Czekała robota. Bardzo niechętnie, jednak należało się za nią zabrać. On za walkę, ona za bomby.
- Jak się dowiem że tu beze mnie jakąś foczkę, to odstrzelę ci stopę - odparowała zaczepnym tonem, pokazując że prawie się nie martwi i luźno podchodzi do sprawy. Przeczył temu kurczowy uścisk i fakt, że nie chciała się odkleić od Runnera, łapiąc ostatnie sekundy wspólnego spokoju.
- Kocham cię... uważaj na siebie - pocałowała go na pożegnanie, dorzucając wymownie przez ramię, gdy kierowała się do wyjścia - Wciąż masz swoje jedno życzenie, pamiętaj.


 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 29-03-2019, 16:35   #74
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
Walka na dwa fronty zdecydowanie nie była najlepszym pomysłem. Rzucił okiem na walczących i zdecydował że lepiej mieć dodatkowe wsparcie niż żeby ich pojedynczo wykańczały bestie.
-Za drzwi i zamykać! - zdecydował nakazując wycofanie się za podwójne drzwi.

Chłopaki nie zamierzali zwlekać. We trzech przemknęli przez ledwo otwarte przez Ricardo drzwi. Gdy tylko znaleźli się po drugiej stronie Zimm zatrzasnął je i nerwowo zaczął zamykać zasuwę. Żeby tylko zdążyć! Znaleźli się przez to między właśnie zamykanymi drzwiami a walką postaci z krzesłem zasłaniającej się przed wściekłymi atakami stwora ledwo o kilka kroków dalej!

Marcus obrócił się ku nowemu zagrożeniu, gdy tymczasem pozostała dwójka zamykała drzwi. Nie namyślając się długo wystrzelił w kierunku zwierzaka, chcąc szybciej pozbyć się tutaj zagrożenia, by mogli się przemieścić potem dalej.

- Zajdźcie go z flanki i wykończcie. Potem zbieramy się stąd i wynosimy dalej. - rzekł do towarzyszy, gdy ci skończyli zamykać drzwi. Mieli dzięki temu trochę czasu na rozprawienie się z jednym zagrożeniem.

Wzięcie bestii w dwa czy trzy ognie niezbyt wyszło karawaniarzom. Głównie dlatego, że żaden za bardzo nie ruszył się od drzwi tylko całą trójką rozpoczęli szybki, chaotyczny ogień w kierunku celu. Ale właśnie z tej pozycji bestia była ustawiona profilem przyszpilając broniącego się przed nią człowieka do ściany. Zaś była tak skoczna, że w połączeniu ze swoimi rozmiarami wydawała się blokować przejście korytarzem. Gdy była figurą statyczną dałoby się ją spokojnie obejść ale widać, żaden z towarzyszy Marcusa nie miał ochoty ryzykować przeciskania się tuż obok warczącej furii gdy wystarczyło zostać na miejscu i strzelać. Więc strzelali!

Marcus otworzył ogień jako pierwszy gdy chłopaki jeszcze zmagali się z zamykaniem drzwi. Shotgun Jaxa huknął i posłał w mroczny korytarz chmarę śrucin które rozwaliły jakąś szafkę kawałek dalej ale bestii raczej nie ruszyły. Zaraz potem Ricardo i Zimm dołączyli do ostrzału. Młody Latynos raz po raz przeryglowywał swojego Winchestera tak samo jak “Buźka” swój spadkowy shotgun. Najgorzej miał Zimm który po każdym strzale zmagał się z przeryglowaniem swojego czterotakta. I ledwo to zrobił znów unosił swój sztucer by strzelić do bestii wielkości jakiegoś zmutowanego wilka czy innego wielkiego psowatego.

Prowadzili ogień raz za razem ale nie mogli się wstrzelić! Było tak ciemno! A ta wielka cholera wciąż skakała nie ułatwiając wzięcia ją na cel. Na szczęście dla nich zignorowała całą trójkę w swoim łowieckim szale próbując dopaść tą ofiarę jakiej krwi już posmakowała. Na oczach trójki strzelców bestia mocno wżarła się w nogę człowieka. Ten wrzasnął lub wrzasnęła rozdzierająco. Po kapturze i bezosobowej luźnej bluzie trudno było poznać kto to ale chyba albo jakaś kobieta lub młodzian sądząc po głosie. Za to zaraz za nimi druga z poczwar zderzyła się z drzwiami. Albo nie zdążyła wyhamować a może wręcz przeciwnie, próbowała całą masą i swoim impetem staranować drzwi. I cholera mogło jej się udać! Ale jeszcze nie teraz, jeszcze drzw wytrzymały!

Więc strzelali dalej! Raz za razem, ledwo broń została przeładowana i już naciskali spust celując w środek czworonożnej skocznej sylwetki! Wreszcie ciężki karabinowy pocisk z czterotaktu trafił. Bestią na moment rzuciło w bok. Ale nie przeszkodziło jej to znów użreć atakowanego człowieka. Człowiek w ciemnej bluzie z kapturem stał już chyba tylko dlatego, że opierał się plecami o ścianę. Winchester i shotgun miały problem, żeby się wstrzelić. Zwłaszcza jak tuż za nimi stwór jaki nie zdołał wyłamać drzwi przy pierwszym uderzeniu warczał, drapał i gryzł te drzwi próbując dorwać się do dwunogiego mięsa.

Ale wreszcie się udało! Zarówno lever action jak i shotgun, po iluś błyskawicznie wystrzelonych pociskach, prawie w tym samym momencie zaliczyły trafienie. Już zranione przez Zimma zwierzę zawyło gdy większość skumulowanej wiązki śrutu trafiło ją w bok obalając na posadzkę. Jednocześnie trafił ją pocisk w Winchestera dobijając ostatecznie. Stwór zdołał jeszcze podnieść z podłogi łeb do góry i posłać ostatni skowyt nim łeb opadł mu bezwładnie i wydawał z siebie ostatnie tchnienia. Ale i zraniony przez niego człowiek opadł na podłogę bez sił. Musiał być albo w szoku albo poważnie oberwać. A bestia za drzwiami szalała na całego! Lada chwila mogła je roznieść w drzazgi! Już trzeszczały i widać było w wyszarpanej czelinie warczący pysk bestii która cały czas skakała, drapał i próbowała rozszarpać blokadę jaka oddzielała ją od ludzi!

Przeładowana broń uniosła się znów w górę, gdy Marcus obrócił się ku bestii, która próbowała się włamać do nich przez drzwi.

- Trzymajcie jeszcze chwilę! - krzyknął do nich celując w powiększający się otwór. Miał zamiar wyczekać odpowiednią chwilę i wbiwszy lufę w otwarty pysk nacisnąć spust posyłając cały ładunek prosto w gardziel. To powinno ją ostatecznie załatwić i dać im znów chwilę wytchnienia.

Sprawa nie wyglądała tak prosto. Głównie dlatego, że przeciwnik nie chciał współpracować w wykonaniu zamierzeń dwunoga. Szarpał się, gryzł, odskakiwał i znów uderzał próbując przegryźć się i rozerwać dzielącą go od mięsa przeszkodę. Dlatego w tym samym rytmie drzwi gruchotały o framugę utrudniając czy obserwację czy wciskanie w nią czegokolwiek. Ale na szczęście dla drużyny dwunogów Marcusowi udało się w odpowiednim momencie wcisnąć lufę shotguna w szczelinę i ją zablokować. Jeszcze tylko poczekać na kolejny atak i…

Huknął strzał i jednocześnie rozległ się odgłos podobny do trafionego arbuza. Bliski huk wystrzału połączony z dźwięczącą obecnie ciszą sprawiał, że ten kontrast między gwałtownością i hałasem a bezruchem i ciszą aż dzwonił w uszach. Za drzwiami coś padło drętwo na podłogę i nastała cisza. Szarpane przez stwora drzwi uspokoiły się. Wszyscy wydawali się wstrzymywać oddech jakby każdy dźwięk czy ruch mógł przerwać działanie tego zaklęcia.

Oddychał ciężko, przeładowując shotguna starając się w cichy sposób. Rozejrzał się po sali, w której wylądowali w tym całym zamieszaniu.
- Ricardo, postaraj się dołożyć jakąś barykadę pod te drzwi. - mruknął do jednego z towarzyszy a potem zwrócił się do drugiego - Zimm, zerknij za kolejne drzwi, jak wygląda tam sytuacja. Nie możemy tutaj zostać.

Tak, nie mogli tutaj zostać. Musieli przenieść się z dala od wyłomu, w kierunku ludzi którzy musieli się tutaj gdzieś znajdować. W końcu to była ich umocniona sadyba. Teraz zaś podszedł do tego, którego tutaj spotkali, by sprawdzić w jakim jest stanie. Mógł też im się przydać jako źródło informacji odnośnie tego miejsca.
- Hej, co z tobą? Kim jesteś? - spytał cicho obcego.

https://i.pinimg.com/564x/72/2c/8c/7...17cb19400a.jpg

- Rachel. Mieszkam tu. A kim wy jesteście? - okazało się, że pod za dużą bluzą z kapturem kryje się jakaś dziewczyna. Mocno oberwała. Bestia prawie załatwiła ją na dobre. Teraz ciężko siedziała i trzymała się za zranione miejsca próbując zmniejszyć krwawienie w celowym lub odruchowym geście. Ciężko oddychała i nawet w półmroku dało się poznać, że jest w ciężkim stanie. Nie było wiadome czy będzie zdolna poruszać się samodzielnie.

Ricardo niezbyt mógł pomóc. Na korytarzu znalazł tylko dwa porzucone krzesła które podstawił pod drzwi. Takie ich wsparcie miało iście symboliczny wydźwięk. Jasne było, że bydlę jakie jest w stanie przebić się przez takie drzwi to i nie zatrzyma się na tych krzesłach. I Ricardo i reszta też pewnie byli tego świadomi ale na korytarzu nic więcej nie było. Można było sprawdzić pobliskie sale ale to zajęłoby i czas i wynik byłby niepewny a samemu pewnie nikomu się nie uśmiechało oddzielać od reszty.

- Otwarte. Na razie pusto. - Zimm odezwał się z drugiej strony korytarza gdy stanął przy podobnych drzwiach jakie właśnie zamknęli. Można było się domyślić o co mu chodzi. Na razie było dziwnie cicho i pusto. Ale słychać wciąż było skrzeki i chrobot pazurów. Wydawało się, że to tylko kwestia czasu gdy znów spotkają te nocne mary z dżungli. Pod względem amunicji też nie było zbyt wesoło. “Buźka” co prawda zdołał po każdym, kolejnym naboju załadować rurowy magazynek shotguna ale gdy to zrobił okazało się, że jaxowych naboi upchanych po kieszeniach zostało już dość mało. Załadowałby do pełna może jeszcze raz i pewnie niewiele więcej.


- Jesteśmy w takim samym bagnie jak i ty, ścigani przez bestie. - odparł odruchowo przewiązując jej rany prowizorycznie. To musiało wystarczyć póki nie spotkają jej ludzi.
- Wskaż nam drogę do twoich, tutaj nie ma co zostawać. Poza tym wszystkim przyda się lekarz jakiś. Możesz iść? - spytał dziewczyny ładując po raz ostatni shotguna do pełna. W razie gdyby nie była w stanie miał zamiar jej pomóc.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 30-03-2019, 02:08   #75
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 20 - IX.01; noc

IX.01; noc; zarośnięta wioska na pd od Espanoli


Vesna; piętro; świetlica



Oblężenie. Tak można było jednym słowem określić atmosferę panującą na salach i korytarzach. Jak w oblężonej twierdzy. Oblężonej przez strasznego, bezlitosnego wroga który już wdarł się na blanki i na dziedziniec i buszował po salach i korytarzach z wściekłym wyciem. Jak na oblężenie było jednak dziwnie cicho. Odgłosy reularnej walki ucichły. Czasem ktoś krzyczał, ktoś biegł, ktoś strzelał. Ale dało się wyczuć, że obie strony spauzowały. Obrońcy musieli oszczędzać amunicję i skoncentrować się na ocalałych sektorach. Mogli jedynie modlić się za tych co zostali gdzie indziej. Do Vesny docierały skrawki ludzkich tragedii. Ktoś kogoś szukał, rozpytywał się albo znalazł. Żywego, poszarpanego lub rozszarpanego. Więc reakcje były różne. Ktoś czekał niepewny losu tych którym się nie udało dostać na piętro. Ludzie się organizowali. I tubylcy i przyjezdni. Rozsyłali wiadomości przez gońców którymi zwykle były jakieś młodziki niewiele młodsze od Vesny. Ci z bronią koncentrowali się w paru punktach gdzie najbardziej wydawało się, że zwierzęce bestie z dżunglii mogą się wedrzeć. Tam pilnowali, zabijali drzwi i okna, ustawiali barykady. Albo chodzili w ten deszcz po dachu i słychać było ich kroki nad głową. Zwykle miarowe jednej lub dwóch osób. Czasem ktoś jednak gdzieś, biegł po coś.

I było po co. Stwory też nie próżnowały. Wydawało się, że chodzą wokół owych murów ludzkiego zamku i szukają słabszego miejsca aby się wedrzeć jeszcze głębiej. Zeżreć obrońców, dorwać się do gorącej krwi i świeżego mięsa. Ale może nie? Może po prostu buszowały na zewnątrz i poniżej a tylko przesycony strachem ludzki umysł tak to sobie imaginował oczywiście swoje jestestwo stawiając w samym centrum i uznając, że na pewno jest zagrożone? Cholera wie. Jak się siedziało nad słoikami, puszkami, gwoździami, cukrem i mieszało to wszystko trudno było złapać właściwą perspektywę co się właściwie dzieje za drzwiami klasy w jakiej pracowały we dwie.

Wybór Lee okazał się bardzo trafny. Co prawda na robieniu bomb i petard niezbyt się znała. Ale była bystra i gdy Vesna powiedziała jej czego można użyć to Lee wiedziała gdzie to można znaleźć. Co prawda na piętrze nie było kuchni. Ale dziewczyna i tak wyszperała skądeś całkiem sporo składników. Torebki z cukrem, puszki, butelki, kawałki styropianu, gwoździe, kamyki i tym sposobem uzbierały coś co na pozór wyglądało jak sterta różnych śmieci. Ale gdy się wiedziało jak z tych substancji połączyć “substancję A” z “substancją B” i resztą, miało się te składniki i czas, żeby je odpowiednio przygotować i zmieszać to już można było zrobić masę ciekawych rzeczy.

Błękitnooka nadawała się też świetnie na asystentkę do takiej roboty. W końcu Vesna mogła mówić jej co ma robić jak w zwyczajnej kuchni podczas gotowania: obierz to, potnij tamto, zetrzyj trochę tego, zmieszaj z tamtym… Co prawda Vesna sama by też sobie poradziła. Gdyby ktoś jej poznosił z całego piętra te składniki w jedno miejsce. No ale dzięki wydatnej pomocy Lee wszystko robiło się prostsze i szybsze. Gdyby była sama i miała łazić i pytać się gdzie co leży i tłumaczyć czego potrzebuje to może dopiero siadałaby do roboty. A tak już było gotowe!





Chyba nawet nieźle im to wszystko wyszło z czasem i ilością. Nie guzdrały się i nic się nie zajarało, nie wyżarło dziury ani nie wybuchło. Nieźle jak na wielką improwizację w dawnej klasie na szkolnym biurku nauczyciela przy świetle lamp oliwnych. Na pewno nie przeszłoby to żadnych przedwojenych atestów, zwłaszcza BHP no ale było! Udało się! Dzięki temu mogły powsadzać te wszystkie puszki, ucięte rurki i słoiki wypełnione różnymi proszkami, płynami i innymi ustrojstwami do skrzynki jaką wcześniej nosiły różne półprodukty i było co do tej skrzynki włożyć.

Gdy wróciły do świetlicy która chyba zrobiła się głównym centrum dowodzenia było tu o wiele spokojniej niż poprzednio. Znaczy nikt nie skakał sobie do oczu. Ale też było mniej ludzi. Ktoś chyba pomyślał i zdołał zorganizować jakieś jedzenie. Bo prawie wszyscy byli na różnym etapie jedzenia. Jedzenie było dość skromne bo nie było przecież kuchni ani zapasów. Więc za główne danie służyły suszone owoce popijane kompotem albo herbatą. Pozwalało to przynajmniej czymś zapełnić żołądek. Gdy tylko zobaczyła jedzących Vesna uświadomiła sobie jaka jest głodna. Ostatni raz chyba coś jedli jeszcze u “Nutellki” bo przecież ani w Espanioli, ani po drodze, ani tutaj nie mieli najpierw ochoty a potem okazji. Za to z bliska można się było zorientować, że owoce są “egzotyczne”. Tak kiedyś się na nie mówiło i u nich, na północy, w Det, też takie były. Znali je głównie z obrazków w książkach, reklamach marketów czy czasem ocalałych puszkach i dżemach. Ale przecież byli na południu! I tutaj były i suszone śliwki, gruszki i jabłka. Ale też i daktyle, figi albo banany.



Marcus; parter; korytarz przy drzwiach wyjściowych






- I chuj. - mruknął Zimm zerkając przez zakratowane okienko drzwi. Te oddzielały wnętrze korytarza od podwórza. Dzięki wskazówkom Rachel dotarli aż tutaj. Jako ktoś kto tu mieszka okazała się nieocenioną pomocą przy błądzeniu po zacienionych salach i korytarzach dawnej szkoły. Wędrówka tym korytarzami szarpała nerwy. Każdy cień i szmer mógł zwiastować atak lub nieznane niebezpieczeństwo. Trzeba było się poruszać ostrożnie i cicho. A tymczasem było to trudne. Rachel oddychała ciężko, posapywała i jęczała cicho gdy musiała używać zranionej nogi. Trzeba było jej pomóc a to z kolei angażowało jednego z trójki karawaniarzy. Sama nie miała broni przy sobie więc podniosła nogę z połamanaego krzesła która z jednej strony mogła robić za laskę do podpierania się a z drugiej była też niezłą lagą którą można było komuś czy czemuś przywalić. Marcus też odczuwał skutki poważnego zranienia i też głośno oddychał. Na chwilę mógł wstrzymać oddech ale na chwilę. Był co prawda niezły w te podchody ale rana poważnie utrudniała mu wszystko, od poruszania się po walkę. Zwłaszcza teraz gdy adrenalina nieco zeszła i odczuwał skutki zranienia w pełni. Chłopaki też oberwali ale niezbyt groźnie. Niemniej dla zwierzęcych zmysłów, zwłaszcza węchu, wszyscy krwawili jak zarzynane świnie pozostawiając wyraźną nitkę zapachową która mogła bezbłędnie ściągnąć drapieżniki do ich poczwórnego kłębka. Więc dobrze nie było.

Ale kierowani wskazówkami miejscowej dotarli do drzwi wyjściowych. Na zewnątrz nadal była ciemna noc. Ale deszcz zelżał przechodząc w mżawkę. Za to podniosła się jakaś mgła o dziwnym kolorze. Przez co wszystko wydawało się nienaturalne czyli podejrzanie. Mgła dodatkowo ograniczała pole widzenia. Ale nie na tyle by zasłonić metę. A metą był budynek naprzeciwko. Tam już ktoś powinien być jeśli ocalał. I budynek wcale nie był tak daleko. Stał trochę pod skosem ale widać było podobne podwójne drzwi za jakimi właśnie stali i wyglądali. Jakieś dwadzieścia, może trzydzieści kroków dalej. No i właśnie tutaj zaczynały się przysłowiowe schody.

Dwadzieścia czy trzydzieści kroków do pokonania to niby było na parę chwil. Ale wszyscy byli ranni. Do tego Marcus poważnie a Rachel ciężko. On może dałby radę potruchtać na zranionej nodze ale ona mogła pewnie co najwyżej szybko iść. To niebezpiecznie wydłużało taką przeprawę.

No i nie byli sami. Widzieli przemykające podłużne cienie. Niektóre przebiegały ledwo kilka kroków od drzwi za jakimi stali. Węszyły, szukały, szarpały co słabsze miejsca w oknach i drzwiach próbując dostać się do wnętrza. Czasem nie było widać żadnego. Ale przez drzwi słabo było widać na boki i pole widzenia było dość wąskie. Przy powolności ludzi, zwłaszcza tych zranionych i szybkości stworów mogły ich dorwać na otwartym terenie w każdej chwili. Ale może by się udało? Nawet rannym wystarczyłoby kilka chwil aby przedostać się na drugą stronę. Przecież to tylko 20 może 30 kroków.

Jednak ich drzwi były zamknięte na zasuwę a te na kłódkę. Co prawda z ich strony ale Rachel nie miała klucza. Można było otworzyć siłowo. Ale to z natury nie było ciche ani dyskretne. Można było wrócić do kanciapy na końcu korytarza. Tam powinien być klucz. Powinien. Nie wiadomo czy był. Inne drzwi? Ale to trzeba by do nich dojść i były dalej od piętrowego budynku niż te przy których stali.

Obydwa budynki łączył daszek. Tak gdzieś trochę ponad głowy dorosłych ludzi. Akurat by spokojnie pod nim przejść. Wsparty był na jakichś wspornikach. Może dałoby się wejść na niego? Ale to i tak najpierw trzeba by jakoś otworzyć drzwi a potem się wspiąć. Zdążą się tam dostać zanim coś spróbuje ich dorwać? Czy nie? Uda się tam wskoczyć? Niby nie tak wysoko. Ale w gardłowej sprawie jak komuś by nie wyszło za pierwszym razem to mogło być jak w przysłowiu, że “ostatnich gryzą psy” czy jakoś tak. Nie mogli jednak zastanawiać się zbyt długo. Stwory mogły się z nimi zainteresować, zwęszyć. Czy te na zewnątrz czy te co od czasu słyszeli wewnątrz.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 12-04-2019, 19:45   #76
 
Dhagar's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputacjęDhagar ma wspaniałą reputację
- Wygląda na to, że czeka nas mała wspinaczka po dachach. Zimm, przeszedłbyś się po ten klucz? Wolałbym nie ryzykować hałasu przy rozwalaniu zamka. - mruknął do reszty i spojrzał też na dziewczynę. Nie wyglądała by była w najlepszym stanie, a on sam też do najzdrowszych nie należał. - Co robiłaś z dala od reszty w tym budynku?

- Mieszkam tu. A wy nie. - dziewczyna wysapała ciężko i równie ciężko opierając się plecami o ścianę.

- Sam? Nie uśmiecha mi się. Zresztą nie wiem jaki to klucz. Ona wie to musiałaby iść ze mną. - Zimm wzruszył ramionami nie mając ochoty łazić w ciemno w tą ciemność i szukać nie wiadomo czego.

- No to jak ty i Rachel to połowa. Może lepiej się nie rozdzielajmy? Jak znów spotkamy jedne te coś? We trzech ledwo daliśmy radę temu czemuś. I to jak zajął się Rachel albo był za drzwiami. - młody Latynos też miał głos niepewny. Wciąż nic ich nie atakowało ale w przy każdym oddechu i kroku mogło się to zmienić.

- Skoro tu mieszkasz to może powiesz nam coś o tych bestiach. Wiesz coś o nich? Coś co może nam pomóc? - odezwał się mówiąc cicho, nie chcąc ściągnąć im na kark zwierzaków. - Chwilę możemy wykorzystać przy okazji by odpocząć trochę i nabrać sił. Może w tym budynku jest jakieś solidne pomieszczenie, które uda się zabarykadować przed atakiem?

- Odpocząć? Tutaj? No nie wiem… - Zimm krytycznie spojrzał w głąb korytarza zakończonego ciemnością w której mogło się czaić cokolwiek ale uspokajająco to nie wyglądało. W końcu w tej chwili stali na końcu korytarza przy zamkniętych drzwiach czyli na końcu ślepej kichy bez żadnych osłon i kryjówek z którejkolwiek strony.

- To dzikuny. Przychodzą w nocy. Nigdy dotąd nie udało im się sforsować ogrodzenia ani dostać do budynków. Powinny odejść gdy nadejdzie świt. Boją się ognia. Ale ogień też je zwabia bo oznacza ludzi i mięso. Pomieszczenia poza klasami, gabinetami i korytarzami nie ma. Musimy dostać się do głównego budynku. Jak ktoś ocalał to pewnie tam. - ciężko ranna młoda kobieta mówiła z trudem wciąż korzystając z podpory ściany aby ulżyć zranionej nodze. Mówiło cicho, i krótkimi, szybkimi zdaniami pomiędzy kolejnymi ciężkimi oddechami. Na koniec machnęła ręką w stronę zamkniętych drzwi za którymi widoczny był sąsiedni budynek.

- Ogień obosieczną bronią. Coraz lepiej. - mruknął spoglądając przez szparę w drzwiach na zewnątrz. Do świtu było jeszcze sporo czasu i nie mogli tutaj zostać, ryzykując że bestie w końcu ich odnajdą. - Daleko jest ten pokój z kluczem? Co tam jeszcze możemy znaleźć, co by się mogło przydać przeciw tym dzikunom?

- Na końcu korytarza. Nie wiem co tam jest teraz. - Rachel wysapała pomiędzy kolejnymi oddechami wskazując na mroczną czerń jaka pochłaniała korytarz jakim przyszli niedawno. Na zewnątrz widać było czasem przebiegające sylwetki poczwar ale częściej było je tylko słychać. Wciąż tam były. W budynku zapewne też bo słyszeli jakieś chroboty albo przewracane przedmioty gdy stwory buszowały po salach i korytarzach. Jeszcze nic ich nie zwęszyło. Ale kusili los przedłużając postój w tak odkrytym terenie.

Marcus spojrzał w tamtym kierunku. Działanie w tej chwili było lepszą opcją niż czekanie. Zawsze była szansa, że znajdą w tym pokoju coś przydatnego. Skinął głową na resztę.
- Dobra, nie traćmy zatem czasu więcej. Ruszamy cicho do pokoju. Wy obaj przodem a ja tuż za wami z dziewczyną. - rzekł do obu w miarę zdrowych towarzyszy. On sam w tej chwili nie nadawał się zbytnio do walki, no i ktoś musiał pomóc iść ciężko rannej. Nie było w tym momencie to z czystym sercem podejście pomocnego faceta, ale raczej korzystanie ze źródła informacji co do terenu. - Dasz radę w miarę iść? - mruknął do niej.

- Dam. - ciemnowłosa z powrotem założyła kaptur na głowę przez co, w tych półmrokach, widać było tylko jaśniejszą plamkę dołu jej twarzy. Westchnęła i odbiła się plecami od ściany po czym zaczęła kuśtykać podpierając się trzecią nogą zrobioną z rozwalonego w walce krzesła aby ulżyć poszarpanej nodze. I tak miała ciężko bo rany miała poważniejsze niż ktokolwiek z ich czwórki.

Zimm i Ricardo nie wyglądali na zbyt zachwyconych rolą jaka im przypadła. Ale chyba uznali ją za mniejsze zło. Ruszyli z powrotem w stronę mrocznego korytarza z którego niedawno przyszli. Szli kilka kroków przed kuśtykającą dwójką. Czasem oglądali się za siebie aby wzrokowo zapytać tubylca w które drzwi trzeba wejść. Ta jednak machnięciem ręki wskazywała ciągle kolejne aż przy któryś z kolejnych wskazała, że to te. Bez niej pewnie minęli by te drzwi tak samo jak każde inne bo w tych nocnych półmrokach niczym się nie wyróżniały.

Wewnątrz było ciemno. Sądząc po odgłosach z podłogi coś tu zostało rozbite albo rozsypane na podłodze. Po ciemku nic nie szło znaleźć, zwłaszcza coś tak drobnego jak klucz. Trzeba było jakoś zapalić światło. - Przepuśćcie mnie. Poszukam świecy. - szepnęła cicho ciężko ranna kobieta i przeszła po omacku przez pomieszczenie. Te chyba nie było zbyt duże ale po ciemku nie szło tego ocenić tak na pewno. Słychać było jak dłonie dziewczyny przesuwają się po jakimś stole albo biurku. Szelest ostrożnie odsuwanych szuflad i macanie ich zawartości. Z korytarza zaś słychać było szelest pazurów po podłodze. Powoli jakby zwierzę tropiło i węszyło swoją zdobycz jeszcze niepewne gdzie dokładnie się znajduje. Jeszcze nie tuż, tuż. Ale na tyle blisko, że ludzkie ucho mogło to wyłapać. Nie wiadomo było co to jest, czy tropiło właśnie ich czy kogoś innego. Czy ruszy zaraz z natarciem na nich czy pójdzie sobie dalej.


- Przymknijcie drzwi. - mruknął do chłopaków, samemu też celując w tamtą stronę. Póki dziewczyna szukała świecy i kluczy należało mieć się na baczności. Samemu oparł się plecami o ścianę na prawo od wejścia i tak czekał na wynik poszukiwań Rachel, nasłuchując odgłosów zwierza gdzieś w tym budynku. W tej chwili mieli szansę pół na pół - optymistycznie myśląc - że uda im się uniknąć wykrycia i zdobyć klucz. Potem pozostawało jeszcze znów przemknąć do wyjścia, wspiąć się na daszek i przejść do drugiego budynku... Wszystko ładnie pięknie, gdyby nie te cholerne dzikuny. Zacisnął mocniej w dłoniach strzelbę, podejrzewał że mają amunicji na jednego, góra dwie bestie a potem pozostaną im tylko pięści i noże.
 
__________________
"Nie pytaj, w jaki sposób możesz poświęcić życie w służbie Imperatora. Zapytaj, jak możesz poświęcić swoją śmierć."
Dhagar jest offline  
Stary 13-04-2019, 00:10   #77
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=r1AE6g8tEkI[/MEDIA]

Praca nad czymś znajomym pozwalała zebrać myśli do kupy i uspokoić się. Vesna przestała roztrząsać aktualną sytuację swoją i Alexa, zamiast tego sprawnie odmierzała, ucierała i łączyła przeróżne z pozoru niegroźne substancje, pakując je w tubki po papierze toaletowym, albo do słoików lub tego, co akurat przyniosła Lee. Czas płynął gdzieś obok, a one dwie ślęczały nad stołem, co jakiś czas odkładając kolejną bombę lub granat na kupkę i zabierały się za następny. Dzięki nieocenionej pomocy miejscowej dziewczyny, udało się sprokurować całkiem sporą ilość wybuchowych zabawek. Były tam dwie bomby rurowe, cztery petardy błyskowe, jedna hukowa, dwa koktajle zapalające i jedna bombka dymna.

- Chyba już - wreszcie panna Holden wyprostowała plecy, krzywiąc się przy tym, ale zaraz na jej twarzy wykwitł zmęczony uśmiech. W nagłym przypływie radości uściskała towarzyszkę, by zgarnąć zabawki i razem udać się do świetlicy.
Dopiero gdy zobaczyła jedzenie doszło do niej jak potwornie jest głodna. Bez słowa odłożyła graty przy wejściu i szybko potruchtała pod kącik z jedzeniem, gdzie bez opamiętania zaczęła wpychać w siebie kolejne słodkie, suszone owoce, mrucząc przy tym jak kot który dorwał się do butelki ze śmietaną. Łypała co parę kęsów na okolicę, zapełniając brzuch w trybie ekspresowym. Najgorsze było to, że przecież mieli żarcie, tyle że w aucie, do którego dostępu broniła wataha wygłodniałych bestii.

Błękitnooka Lee też wydawała się być zadowolona z wykonanej pracy niczym kucharka bo skończonym gotowaniu gdy już wszystkie dania były gotowe i rozstawione na stole czekały na gości dla których tak się napracowały. Obie wzbudzały zaciekawione spojrzenia przeważnie mężczyzn którzy byli akurat w świetlicy. Jedna miejscowa i jedna przyjezdna. Podobnie przemieszane wydawało się towarzystwo w świetlicy chociaż Ves nawet tych z karawany w większości z trudem wyłapywała wśród miejscowych a tych chyba i tak było tutaj więcej.
- Też jestem taka głodna. Nic nie jadłam chyba od obiadu. - Lee zgodziła się z reakcjami głodomora o zgrabnej sylwetce i czekoladowych włosach. Podobnie jak ona łapała w ręce co się nawinęło i szybko wpychała sobie do ust. Zza okien dochodziły powarkiwania i jakieś chroboty buszujących tam dzikunów. Nad głowami czasem dało się słyszeć miarowe kroki strażników patrolujących ten teren ze względnego wysoka co chociaż wystawiało na aurę ale wydawało się poza zasięgiem bestii jakie opanowały poziom gruntu.

- W bryce mamy ciasto, fasolę, kanapki, kurczaka… - technik westchnęła boleśnie, pakując kolejne suszone owoce do ust i zapijając je wodą. Żuła namiętnie, skacząc oczami po resztkach prowiantu i zastanawiając się co zjeść teraz. Padło na banany, w plasterkach. Jak chipsy które znała z Det, tylko te były słodkawe i dziwne. Zupełnie jak daktyle przypominające rodzynki, ale bez charakterystycznej kwasowości, zupełnie jakby były zrobione z samego cukru.
- Jak to się skończy zapraszam na śniadanie. Alex nie będzie miał nic przeciwko - uśmiechnęła się ciepło do towarzyszki - Właśnie… zjem i idę go poszukać. Zerkniesz do rannych? W razie czego zawołaj, będę gdzieś tu w pobliżu.

- Tak? To ten w skórzanej kurtce?
- Lee zmrużyła trochę swoje jasno niebieskie oczka gdy próbowała domyślić się który z nowych to Alex. - No ja bym ciebie i jego zaprosiła do siebie. No ale to na dole to teraz się nie da. Może w dzień jeśli dzikuny odejdą. - asystentka Ves też zrewanżowała się podobnym zaproszeniem jak ona ale też z powodu tych choler na dole było to chwilowo dość teoretyczne zaproszenie.
Jednak zbystrzała gdy Ves oznajmiła, że chce go poszukać.
- Potem tam zajrzę. Teraz chyba lepiej by jedna z nas została i popilnowała tego. No wiesz, jakby ktoś miał głupie pomysły, że to zabawki czy co. - dziewczyna od tubylców wskazała szybko na skrzynkę gdzie przyniosły spreparowane puszki, słoiki i tubki po papierze toaletowym. No rzeczywiście wyglądały dość niepozornie. Jeszcze na wszelki wypadek nie miały wpiętych lontów ale te mogły zamontować w parę chwil. Ich obecność nasuwała jasne skojarzenia co do przeznaczenia tych “gratów” ale ich brak mógł znacznie utrudnić odgadnąć do czego może to wszystko służyć.

Vesna wyprostowała się, słysząc zaproszenie i bardzo skrupulatnie odnotowała je w pamięci na potem. Teraz, niestety, nie dało się wyrwać spoza oblężenia i każda para rąk zdolnych do pracy miała aż nadto zajęcia.
- Tak, ten w skórzanej kurtce - zrobiła niewinną minę, skubiąc symbolicznie susz. Czyli pakując jeden kawałek do ust co pół minuty - Musisz go zobaczyć bez niej. Wtedy dopiero jest na co popatrzeć. Wiesz, po takiej paskudnej nocy chętnie byśmy jak nie zlegli gdzieś w regularnym wyrze, to chociaż wzięli kąpiel… słuchaj, a może zróbmy tak. Ja zostanę, a ty go poszukasz, ok? Żeby wpadł tu, pokazać się czy nie trzeba go za bardzo zszywać. Ja w tym czasie podłączę knoty i rzucę okiem czy aby na pewno nic nie walnie nam w rękach.

- Ooo… kąpiel… noo… też bym chętnie wzięła… ale tu, na piętrze się nie da, w ogóle kłopot z wodą jest. Wszystko jest na dole.
- Lee znów widocznie miała podobny punkt widzenia jak Ves na tą kąpiel. Rozmarzyła się patrząc gdzieś z mrok za oknem. Czerwony. Chyba jakaś czerwona mgła była na zewnątrz.
- Najbardziej lubię brać kąpiel przy wodospadzie. I pod nim jest taka wnęka. Jak płytka jaskinia. I woda spływa z góry to tak fajnie. No ale to trochę trzeba tam iść w dżunglę. No i w dzień oczywiście. No i samej to bym się bała. Zwykle chodziłam z koleżankami. - Lee przez chwilę była chyba w innym, mniej mrocznym i oblężonym świecie. Ale wróciła tutaj do świetlicy i uśmiechnęła się do swojej nowej partnerki od opatrywania rannych i prokurowania bomb.
- Mam na dole taką klitkę tylko. I jeden siennik. I nie wiem co do rana z tego zostanie. Ale jak zostanie to was zapraszam do siebie. - powiedziała pogodnie i oderwała się od stołu biorąc na drogę garść suszonych owoców.
- To ten w skórzanej kurtce tak? Dobrze to poszukam go. I mówisz, że bez kurtki jest fajniejszy? - uśmiechnęła się weselej zupełnie jak każda inna młoda dziewczyna rozmawiającą z drugą młodą dziewczyną o ich kolegach, kumplach, sąsiadach i facetach.

- Bez porównania, wiem co mówię - dziewczyna z Det pokiwała głową z namaszczeniem i miną znawcy tematu, bo co jak co, ale Foxa znała na wylot pod każdym kątem. - Słuchaj, w razie czego w vanie mamy jakąś karimatę, parę koców i śpiworów. A jak nie, zawsze możemy się kopnąć do miasta i tam zmrużyć oko w knajpie. - zamyśliła się i nagle spoważniała, przyglądając się Lee czujnie.
- Słuchaj…- zaczęła ostrożnie - Trzyma cię tu coś poza śpiworem w klitce?

- No znaczy jak trzyma? Mieszkam tutaj. Tutaj się urodziłam. O co ci chodzi?
- Lee która miała już odchodzić zatrzymała się zaintrygowana pytaniami i zmrużyła oczy przyjmując lekko ostrożny ton gdy chciała dać odpowiedź swojej nowej koleżance ale chyba nie była pewna czy rozmawiają o tym samym. - I daj spokój, nocować w mieście? Znaczy w Espanioli? Nocowaliśmy tam kiedyś. Jeszcze podlotkiem byłam. Starzy zapili a po nocy strach wracać to musieliśmy czekać do rana. Strasznie dużo tam ludzi było. Dużo więcej niż u nas. - dziewczyna skoncentrowała się gdy opowiadała chyba o jedynym noclegu w jedynym mieście w jakim była. Tymczasem jak z Alexem nie mieli za bardzo okazji zwiedzić Espanioli ale wydawało się znacznie mniejsze i mniej ciekawe niż choćby Nice City a do Det to nawet trudno było porównać do jakiejś większej enklawy w Ruinach.
- Ale jak macie śpiwory i resztę to zapraszam. Uwijemy sobie jakieś gniazdko i odpoczniemy od tego wszystkiego. - uśmiechnęła się ciepło do rozmówczyni znów wracając do mało wesołego tu i teraz oraz być może jutro i planów na jutrzejszy dzień.

- Tak sobie pomyślałam, patrząc na to co się tu wyprawia. O te bestie chodzi… i nie tylko - Vesna zatoczyła koło ręką, pokazując najbliższą okolicę - Tutaj nic cię nie czeka, ciągle to samo. Świat jest wielki, to fakt, ale również fascynujący. Jest masa pięknych miejsc, które warto zobaczyć. Ludzi, których warto poznać. Masz sprawne ręce, nieźle idzie ci składanie. Jestem lekarzem, gdy wykonam robotę dla Fedziów, wracam na południe. Do Nice City. Kto wie, może otworzę własną klinikę? Przydałaby mi się para sprawdzonych rąk. O żarcie, paliwo i nocleg się nie martw. Z Alexem zawsze jakoś je kołujemy, a dodatkowa dusza na pace to zawsze jedna historia do opowiedzenia więcej po drodze. Jeśli chcesz to zabierz się z nami. Zobaczysz coś poza tym miejscem. Jeśli ci się nie spodoba, wrócisz tutaj, sami cię podrzucimy z powrotem… ale jeśli spodoba ci się z nami, albo gdzieś w Nice City czy w innym zakątku - wzruszyła ramionami z ciepłym uśmiechem - Odnalazłabyś się tam.

- Nice City? -
Lee podchwyciła nazwę i w ogóle wydawała się pod takim wrażeniem słów Vesny, że wróciła do niej te kilka kroków jakie dopiero co zdążyła odejść aby móc swobodniej rozmawiać.
- Słyszałam. To wielkie miasto daleko na północy. Tam już dżungli nie ma. - powiedziała wolno z zastanowieniem widocznym na twarzy. - Czasem ktoś od nas tam jeździ. Albo ktoś z przyjezdnych wspomina. Ale mało mamy przyjezdnych. I gości. A jak są to załatwiają interesy ze starszymi. Jej, jeszcze nigdy nie miałam gości z zewnątrz. Dlatego strasznie bym się ucieszyła jakbyście zgodzili się przyjść do mnie. - wyznała pod wpływem impulsu i nawet zarumieniła się nieco od tych emocji. Potem zaczęła powoli przeżuwać dopiero co zabrane suszone owoce zastanawiając się nad tym co jeszcze powiedziała Vesna.
- Ale odejść stąd? Noo… no nie wiem… zostawić to wszystko? Nie znam nic i nikogo poza naszym terenem. Trochę się boję. Nawet więcej niż trochę. I wiesz z dzikunami i resztą da się wytrzymać. One nie przychodzą co noc. Dawno ich nie było to w końcu przyszły. Im dłużej ich nie ma tym więcej ich przychodzi. Dlatego dzisiaj jest ich aż tyle. Ale właściwie to chciałam zobaczyć coś jeszcze. Jakieś miasto. O! Nice City! Nigdy tam nie byłam. Jak tam jest? Masz tam jakieś koleżanki? Ja to właściwie tylko znam się na ziołach i dżungli. Nie tak jak myśliwi oczywiście no ale swoje wiem. Ale… W sumie głupio gadam… - dała się ponieść młodzieńczej ciekawości i rozterkom więc na przemian zmieniała styl i tempo mówienia. Raz szybko jakby bała się, że jej myśl ucieknie a raz wolno i z zastanowieniem. Nice City wydawało się ją ciekawić i wabić jak skraj znanego jej świata, ostatni punkt na mapie za którym roztacza się nieznane. Na koniec jednak żachnęła się zrezygnowana i w milczeniu sięgnęła po kubek i nalała sobie kompotu.
- Bo byście musieli zostawić za mnie zastaw. No wiecie, za młodą, zdrową, zdolną do pracy osobę. Bo jakbym wsiadła i pojechała z wami to tak jakbym uciekła. A tego bym nie przeżyła. To byłaby hańba dla mnie i moich krewnych. - dziewczyna mówiła zrezygnowanym tonem jakby to kończyło wszelkie pomysły, plany i spekulacje. Napiła się z kubka i spróbowała uśmiechnąć.
- Dobra to ja może lepiej pójdę po tego twojego Alexa. - powiedziała odstawiając kubek na stół i ruszając w stronę wyjścia ze świetlicy.

- Poczekaj - panna Holden złapała ją za rękę, przyciągając na powrót do siebie. - Poczekaj - powtórzyła już spokojniej, zaczynając w głowie szybkie kalkulacje. Po ile chodził człowiek? Na pewno nie kosztował tyle co Merol… a może motor?
- Pogadam z Alexem, mam nawet pewien pomysł z tym zastawem - wyszczerzyła się wesoło - Znasz się na dżungli i ziołach, a my właśnie przez tydzień-dwa będziemy się po takim terenie bujać. Twoja obecność i pomoc byłaby jak wygrana w Wyścigu. Znam się na leczeniu, ale nie na miejscowych specyfikach medycyny naturalnej, ziołach właśnie. Uzupełniałybyśmy się - nawijała z przejęciem, gestykulując w przerwach między leniwym podgryzaniem daktyli
- Nice City nie jest złe. Co prawda to jak… część dzielnicy Det… niewielka… ale tak, to bardzo miłe miasteczko. Ludzie są tam cudowni i jasne że mam tam koleżanki - teraz już szczerzyła się od ucha do ucha - jedna jest barmanką i piecze pyszne ciasta. Druga pracuje w rafinerii, trzecia jest tej rafinerii szefową. Jest też oczywiście jedna która pracuje jako kelnerka w najprawdziwszym klubie, dwie pracują w Fleurs du Mal, najlepszym burdelu w całym Nice City. Linda, córka pastora, pomaga w sierocińcu… no i jest Kristi, moje słoneczko. - uśmiech stał się jej odrobinę tęskny - Kristin Black, moja najlepsza przyjaciółka.

- Tak? Lubisz ją? Jest taka fajna?
- dziewczyna tubylców chłonęła słowa z innego świata z ciekawością dziecka słuchającego o nieznanych krainach. Bez oporu dała się zatrzymać i oparła się tyłkiem o stół stając obok Vesny i słuchając opowieści ciemnowłosej kumpeli. Lekko kiwała głową wpatrzona niewidzącym wzrokiem gdzieś w podłogę kilka kroków przed sobą gdy znów trzymając swój kubek próbowała wyobrazić sobie to o czym ta opowiadała.
- Brzmi fajnie. Słyszałam o pastorach. To tacy od dziwnych spraw. Ważni. Trochę jak wódz albo szaman. - pokiwała głową gdy próbowała sobie przypomnieć strzępki wiedzy o czymś co znała widocznie tylko ze słyszenia.
- A co to jest rafineria? - zerknęła w bok na stojącą obok dziewczynę. I chyba przypomniała sobie co ta jeszcze mówiła.
- Jedziecie w dżunglę? No ja się znam trochę. Znaczy głównie na ziołach i roślinach. A gdzie jedziecie w tą dżunglę? Dalej już chyba nic nie ma. Jesteśmy ostatni. Dalej jest tylko dżungla. Aż do złej mgły. Ale podobno na samym końcu jest wielka woda. Taka, że jak patrzysz to choćbyś miała najlepszy wzrok to widać tylko wodę. Ale to daleko. Mało kto tam dotarł i wrócił aby to opowiedzieć... i burdel. Słyszałam, to takie złe miejsce. Tam się dzieją złe rzeczy. No i tam się pracuje? Te twoje koleżanki? To zrobiły coś złego? - zmrużyła oczy gdy znów próbowała wyobrazić sobie coś o czym widocznie miała bardzo mgliste pojęcie.

- Burdel nie jest złym miejscem, przynajmniej nie tamten - technik zaczęła od najważniejszej sprawy - Tam dziewczyny pracują z własnej woli, nikt ich nie zmusza do niczego, czego nie chcą. Nie ma bicia, nie ma trzymania ich jak niewolnic. Pracują, tak po prostu. Lubią seks i zarabiają ciałem, a ludzie przychodzą tam i wykładają niezłe gamble aby spędzić z nimi noc. Nie chodzi tylko o seks zresztą. Niektóre tańczą, czasem wystarczy sama rozmowa, czy masaż. Dostają za to pieniądze, praca jak każda inna. - wzięła wdech, przegryzła bananem i mówiła dalej - Rafineria to miejsce, gdzie przetrzymuje się duże ilości benzyny, paliwa i z niej rozwozi ją do innych miast specjalnymi cysternami - wyjasniła najprościej jak się dało - Co do pastorów… tak. Są ważni. To duchowi przewodnicy, pośrednicy między Bogiem i ludźmi. Niektórzy co prawda to szarlatani, ale zazwyczaj księża to mądrzy, opiekuńczy i miłosierni ludzie nie odmawiający pomocy nikomu w potrzebie… a jedziemy do rzeki, i kawałek dalej. Po zatopiony tam czołg. Dlatego tu jesteśmy - wzruszyła ramionami.
- A ta woda… nazywa się ocean. Też nigdy go nie widziałam. U nas było tylko jezioro i rzeka, ale pamiętam z filmów i książek jak… mniej więcej wygląda. - uśmiechnęła się - Piękny jest.

- Jedziecie do rzeki? To niebezpieczne. Właśnie stamtąd jest ta trująca mgła.
- Lee za to zareagowała na to co jej zdaniem powinna wiedzieć jej nowa koleżanka. Zabrzmiało w dość ostrzegawczym tonie. - I czołg, tak pamiętam. Był u nas taki jeden. Przyszedł z dżungli. Źle wyglądał. Miał bagienną gorączkę. Majaczył. Taki stary. Miał poważne rany na ręce i nodze. Źle wyglądały. Ale nie dał sobie ich uciąć. Też gadał coś o jakimś czołgu. Z parę księżyców temu. Trochę go podleczyliśmy bo chyba by wykitował bez tego. Zostawił za to broń i amunicję. - szatynka pokiwała głową i mówiła o tym znanym sobie fragmencie dużo pewniej i szybciej. Potem rozejrzała się dookoła jakby sprawdzając kto ich może usłyszeć i ściszyła głos.

- Też mi się nie kleiło z tym burdelem! - szepnęła na ucho Vesny z triumfalnym odcieniem. - Bo jak słuchamy starszych to chyba wszystko poza nami to jeden wielki burdel! A przecież sami czasem jeżdżą do miasta i jakoś cało wracają. Ja byłam raz i też tak całkiem normalnie było. Nikt nam nic nie zrobił. Chociaż niektórzy dziwnie na nas patrzyli i śmiali się i mówili dziwne rzeczy ale już sama nie wiem o co wtedy chodziło. A przecież jakby to był burdel to chyba powinniśmy mieć zakaz powrotu do nas bo to tak jakbyśmy byli nieczyści no nie? - dziewczyna szeptała cicho do ucha drugiej nerwowym szeptem spiskowca gdy dzieliła się z nią swoimi sekretnymi przemyśleniami.
- A seks jest fajny. Też lubię. Niestety na razie nie udało mi się zajść w ciążę bo już chyba by był jakiś znak. To może przy następnej próbie. - powiedziała nieco swobodniej gdy wyprostowała się wracając do poprzedniej pozycji stojąc ramię w ramię z gościem z dalekich stron.

Ves nabrała powietrza i wypuściła je bardzo, ale to bardzo powoli. Zaczynała mieć poważne obawy co do wiedzy z zakresu wychowania seksualnego i przygotowania do życia w rodzinie… ale fakt. To małe osiedle w tropikalnej głuszy, bez dostępu do książek, wiedzy… nie każdy miał szczęście urodzić się w Det i mieć przedwojennych nauczycieli.
- Lee kochanie, chcesz zajść w ciążę? Jesteś tego absolutnie pewna? - popatrzyła na nią uważnie - Wydaje mi się trochę wcześnie, mamy chyba mniej więcej tyle samo lat. Jeszcze masa życia i zabawy przed tobą… ale jak chcesz, mogę ci pomóc. Ustalimy twój cykl mięsiączki, wyznaczymy dni płodne. Powiem co robić - zaśmiała się cicho i bardzo kosmato - A raczej w jakiej pozycji aby zwiększyć szanse zapłodnienia. Do ogarnięcia… ale za to będę miała prośbę. Skoczysz po Alexa, a potem przejdziesz się ze mną do tego tam typka co wygląda jakby się urwał z księżyca? Tego tam elegancika, mojego szefa na ten moment. Powiesz mu co wiesz o tej mgle i rzece, dobrze? Ja w tym czasie pomyślę nad wykupnym.

- Nie, no coś ty, ja wiem kiedy mam dni płodne.
- Lee roześmiała się wesoło zbywając ten problem niedbałym machnięciem ręki. - Ale dziecko chciałabym urodzić. Każda kobieta u nas jest uważana za w pełni kobietę dopiero jak urodzi zdrowe dziecko dla nas. Ja ostatnio przy uczestniczyłam w każdej nocy poczęcia no ale na razie nic mi się z nikim nie udało. No ale jak mówisz, jeszcze mam czas. Dobra to pójdę po tego Alexa. Aha ale o tej mgle to za dużo nie wiem bo nigdy tak daleko nie byłam. Ale czasami, jak jest silny wiatr ze wschodu albo tornado przejdzie to dochodzi aż do nas. O mgle musielibyście gadać z myśliwymi albo Johansenem. Dobra już idę, idę… - szatynka pożegnała się uśmiechem i odbiła się tyłkiem od stołu machając uspakajająco ręką, że już przestaje tyle gadać. Potem wyszła gdzieś na korytarz znikając Ves z pola widzenia.

To, że nadchodzi Fox, że jest cały i zdrowy wiedziała, zanim w ogóle wszedł przez drzwi świetlicy. Słychać było jego bajerę nadchodzą korytarzem. I to chyba właśnie o dziwo o niej a nie jak zwykle o sobie i swojej runnerowej zajebistości.
- No a nie mówiłem?! Mówiłem, że moja Ves jak się za coś weźmie to problem z głowy! Ona ma łeb na karku. Po mnie. Sam ją wszystkiego nauczyłem. - zapewniał mieszane towarzystwo jakie słuchało go jak to często się zdarzało gdy ludzie chyba po prostu lubili słuchać jak Fox ich bajerował nawet jeśli można było zadawać z miejsca sobie pytanie czy na pewno jest wszystko dokładnie tak jak on mówił. Więc gdy kończył tokować akurat gdy wtarabanił się do świetlicy z tą typową, bezczelną runnerową niefrasobliwością jakby ta świetlica od zawsze należała do niego. Przeskanował szybko pomieszczenie i uśmiechnął się i oczami i ustami gdy zogniskował spojrzenie na swojej Ves. Kiwnął jej głową i paląc skręta z maryśką wydmuchnął dym i ruszył prosto na nią zostawiając za sobą swoje chwilowe towarzystwo.
- Hej foczko! - przywitał się śmiało ją łapiąc i całując w usta. - Co masz dla mnie? - zapytał z zaciekawieniem przytrzymując ją przy sobie i bez żenady biorąc w dłoń wypełnioną rolę po papierze toaletowym wcale nie przejmując się tym, że znacznie skraca dystans między potencjalnym ładunkiem wybuchowym a żarem ze skręta. Oglądał dzieło Vesny i ją samą przez pryzmat tej spreparowanej rolki.

Dziewczyna zdusiła śmiech, obejmując go z miną wdzięcznej, wdzięczącej się foczki. Oczywiście, bez Foxa by zginęła marnie ledwo by nogi przez próg domu przełożyła. Chodząca alfa i omega w skórzanej kurtce przecież wszystko wiedziała, wszystko umiała i łaskawie dzieliła się swoją wszechwiedzą z podopieczną.
- Udało się nam z Lee przygotować parę świątecznych prezentów - odpowiedziała pogodnie, przejmując od niego skręta i zaciągając się ochoczo. Przytuliła się do niego mocniej, opierając skroń o jego pierś - Dwie bomby rurowe, cztery błyskówki, jedna hukowa, jedna dymna i dwa Mołotowy. A tobie jak idzie? Widzę masz nowych kolegów.

- No tak, wiesz, musiałem wytłumaczyć chłopakom parę rzeczy. Ale już jest w porządku.
- Fox zapewnił tak gładko i szybko z tym tłumaczeniem i rzeczami jakby wcale nikomu nic właśnie nie połamał, nie przylał ani nic takiego. No ale ludzie z jakimi przyszedł i byli chyba częściowo i miejscowymi i chyba rozpoznawała kogoś z konwoju i raczej nie wyglądali aby mieli mu coś za złe. Alex słuchał instrukcji konstruktorki co jest co w tej skrzynce i kiwał głową. Okręcił się tak, że zamienili się miejscami. Teraz on opierał się tyłkiem o blat stołu a ją trzymał w opiekuńczych objęciach przed sobą.
- Jest albo albo. Jest na razie dość spokojnie. Ale jak te kundle znajdą jakąś dziurę a nie zdołamy ich zlikwidować to będzie masakra jak tu się wedrą. Dlatego trzymaj się blisko mnie. W razie czego spierdalamy na dach. A potem się zobaczy. I przyda się ammo. A nasze jest w samochodzie. Chyba ktoś jeszcze na dole przeżył bo słychać jakieś stukanie. To chyba ich sygnały. Dumają właśnie czy spróbować tam się przebić czy liczyć, że przetrwają do rana. Sam nie wiem. Jak pójdziemy na dół to możemy do reszty wypstrykać się z pestek. Mi też mało zostało z 5,56. A klamka to tylko klamka, słabizna na coś tych rozmiarów. Ale z tym… - nieco skrócił ton swojej bajery gdy dość szybko i chaotycznie streszczał przebieg działań frontowych co tam uradzili ci ważni i waleczni. Wyglądało na to, że chwilowo jest pat. Mógł się utrzymać do rana ale i w każdej chwili mógł się przerodzić w makabrę. Teraz Alex macał zawartość skrzynki i pewnie główkował jak ten arsenał może zmienić wynik tych rachunków. Sytuacja musiała być poważna bo wyczuwała, że pod tą luzacką, runnerową warstwą jest jednak spięty i trzyma ją tymi ramionami mocno pocieszająco pocierając ją po plecach przekazując ciałem i gestem to czego nie mówił słowami.
- A co u ciebie? Będziesz coś jeszcze majstrować czy co? - zapytał odkładając nowe zabawki i znów obejmując ją oburącz gdy pewnie chociaż trochę chciał wrócić na luźniejsze tematy.

- Już skończyłyśmy, więcej nie ukręce bo nie ma z czego. Rozmawiałam trochę z Lee, bardzo mi pomogła. To miejscowa, zna się trochę na składaniu rannych, zorganizowała też składniki do bomb. Bardzo miła… kojarzy też okolicę, rośliny które rosną w dżungli i na bagnach. - wskazała dyskretnie na szatynkę - Mogłaby pojechać z nami, ale potrzeba zostawić wykupne. Przydałaby się… porozmawiam z van Urkiem, powiem co i jak. Poza tym zaprosiła nas do siebie jak nadejdzie ranek, a dzikuny odejdą… no i jeśli nie masz nic przeciwko, spróbowałbyś jej zrobić dzieciaka? - wyłożyła wszystko tym samym tonem, nie zmieniając intonacji ani o jotę.

- Aha, no tak, pewnie, nie ma sprawy, jasne… - Fox kiwał głową po kawałku ogarniając co Ves do niego mówi. Wydawał się zgodny i pogodny i w ogóle niekonfliktowy zupełnie jakby nie gadała z Runnerem. Albo na odwrót, jakby właśnie gadała z Runnerem ale o Wyścigach, zielsku czy imprezie więc wszystko mu pasowało. W międzyczasie spojrzał w kierunki Lee więc pewnie wyłapał o kogo chodzi.
- No tak, trochę straciliśmy ludzi i jeśli dobrze zczaiłem to ten goguś chyba też na to wpadł i coś gadał z tym miejscowym przychlastem co się na kurkach nie zna. To można pogadać by ją też zabrać. - zmrużył oczy i ten punkt planu widocznie nie sprawił mu żadnych problemów. A Johansenowi widocznie uwagi na temat ulubionej, firmowo runnerowej kurtki widać nie zapomniał.
- I zaprasza nas do siebie? Znaczy gdzie? To ona mieszka gdzieś indziej? No luz, nie będzie sztywna ani nic to pewnie, można pojechać. - pokiwał głową na chwilę znów wracając spojrzeniem do szczupłej szatynki i widać ona akurat jeszcze mu niczym nie zdążyła podpaść.
- Ale czekaj, znaczy o co chodzi z tym dzieciakiem? Zgubiła jakiegoś? No nie dziwne, taki Sajgon był. Może rano się znajdzie. - Fox nadal wydawał się zgodny ale jak zwykle kojarzył fakty i słowa na własną modłę. - Dlatego taka sztywna? Może niech zajara? Coś mi jeszcze zostało. - zaproponował typowo uniwersalną terapię dobrą na każde zło i okazję gdy już zostawił Ves skręta i sam zaczął grzebać w kieszeni kurtki za materiałem na kolejną.

- Lee mieszka na dole, jeśli nie będzie dużego syfu rano możemy się u niej przespać. Z nią. - Vesna tłumaczyła powoli, ciągle się uśmiechając - Z dzieckiem chodzi o to, że chce zajść w ciążę, a gdzie i od kogo dostanie lepsze geny niż od ciebie? Więc jeśli nie miałbyś nic przeciwko, spróbujemy… znaczy ty spróbujesz ją zapłodnić. Zrobić jej dziecko, zalać pod kurek. Wiesz przecież o co chodzi - dodała wesoło i pocałowała go w policzek - van Urke zgodzi się ją zabrać, nakręcę go.

- Cholera! - Alex miał chyba jeden z tych rzadkich momentów co w ogóle nie wiedział co powiedzieć. Najpierw zbystrzał i spojrzał z wilczym zainteresowaniem jak wilk na nowe jagnię gdy wyszło coś o spaniu z Lee we trójkę i to, że szatynka na miejscu i sama zaprasza i w ogóle cud miód i orzeszki. Ale trochę chyba właśnie zszokowało go z tym zapładnianiem. Tak bardzo, że stracił koordynację w palcach i prawie upuścił wymiętoloną paczkę fajek ale ten już wyjęty skręt i tak spadł mu na podłogę. Przeklął ją i skorzystał z tej okazji aby na moment puścić Ves aby schylić się po niego. Zaraz wyprostował się do poprzedniej pozycji i z pietyzmem która na pewno nie zasłaniało gonitwy myśli próbował otrzepać skręta chociaż normalnie niefrasobliwie pewnie po prostu by go odpalił nawet jakby spadł na ziemię a nie podłogę.

- Niiieee… No coś ty! To na pewno ma jakiś ukryty feler! Że obca laska chce mieć bachora z obcym facetem?! Noo coośś tyy! Na pewno coś jest nie tak. Pewnie ma syfa albo stary rozwala z dubeltówki każdego kolejnego czy coś w ten deseń. - w końcu podzielił się z Ves swoimi uwagami i zamilkł odpalając wreszcie kolejnego skręta. Lee chyba domyśliła się, że gadają o niej bo Alex zbyt dyskretny w tej chwili nie był i zbyt często zerkał w jej kierunku a teraz zwyczajnie ją obcinał wzrokiem. Dość krytycznym. Więc nie było trudne zorientować się o kim rozmawiają. Szatynka posłała im niepewne spojrzenie nie wiedząc czy może podejść czy lepiej się nie wtrącać.

- To mała wiocha, mają tu wiochowe zasady kochanie. Kobietę uznają za wartościową dopiero jak urodzi dziecko. Wtedy przestaje być dziewczynką, rozumiesz? - technik przewróciła oczami, ale zaraz uśmiechnęła się ciepło i dała gestem znać aby Lee podeszła - I tak ją przelecimy, nie jest lewa… ty też nie. Poza tym zobaczymy czy coś z tego wyjdzie. Potraktuj to jako test, próbną jazdę przed - zamilkła na chwilę, poważniejąc i gapiąc się za okno - Też kiedyś będę chciała mieć dziecko. Z tobą. Nie teraz, ale kiedyś. Zabierzemy stąd Lee, po czołg, potem do Nice City. Pozna dziewczyny, zobaczy kawałek świata. Nie ma żadnego haczyka.

Alex zareagował podobnie na te wioskowe zwyczaje i ciemnotę tyle, że zamiast przewrócić oczami cicho westchnął maskując to wydmuchując dym.
- No. Byłoby zajebiście. Zwłaszcza z synem. Zobaczysz, nauczyłbym go wszystkiego. Tak jak ciebie. Jak się jara zioło i załatwia interesy. No i fury. Musi mieć oktany w żyłach jak każdy od nas. - Alexowi też chyba przypadł ten pomysł do gustu bo roześmiał się do sufitu, objął mocniej i przycisnął do siebie czekoladowłosą i pocałował ją mocno i wesoło.
- Ale jak się uspokoi. Nie teraz. Zaciążona laska w dżungli to kiepski pomysł. W drodze też. Ale po tym numerze z tym ich czołgiem będziemy mieć tyle gambli, że ustawimy się na długo. To wtedy się pomyśli. - Runner okazało się, że ma własne przemyślenia na ten temat. Mówił wesoło i beztrosko śmiejąc się i uśmiechem i oczami do trzymanej w objęciach partnerki.
- A z tą. - skinął głową nieco w bok gdzieś tam gdzie stała Lee.
- Mówisz, że ją przelecimy i tak i tak? Okey mnie to pasi. W sumie jak na taką dziurę to niezła z niej dziura. - zaśmiał się ucieszony swoim własnym dowcipem. - I nie jest lewa? Dobra, dawaj ją. Zobaczymy. - sięgnął po kolejnego skręta do paczki w kurtce pewnie mając zamiar zapoznać się z nową osobą w tradycyjnie ujarany po runnerowemu sposób.

- A jeśli będzie dziewczynka? Albo bliźniaczki? - panna Holden poprawiła gangerowi włosy i strzepnęła pyłek z kurtki żeby wyglądał porządnie. Machnęła też wesoło do szatynki, przyzywając ją bliżej do rezydentów z Detroit.
- Tylko się zachowuj kochanie… byle jak, ale się zachowuj - upomniała go szeptem.

- Jak to dziewczynka? Jak to bliźniaczki? Weź się Ves nie wygłupiaj. Bliźniacy. U nas kiedyś byli. Ci od Guido. To byli kozacy! Nie było na nich bata! Może poza samym Guido. No i Pittbullem. No ale ci to w ogóle. Tylko Hollfield mógł coś na nich poradzić. To tak, bliźniacy tak. - Alex żachnął się na pomysł, że na pierwsze dziecko mieliby mieć cokolwiek innego niż syna. Tokował jeszcze gdy Lee do nich podeszła więc pewnie słyszała przynajmniej jego końcówkę. Popatrzyła na nich z ciepłym uśmiechem i uprzejmym zainteresowaniem nie chcąc się chyba pierwsza odzywać.

- Zajarasz? - Fox z runnerową niefrasobliwą bezpośredniością wyciągnął ku niej skręta co ta przyjęła bez wahania. Chwilę trwało zwykłe odpalanie skręta od skręta i Runner ciekawie obserwował reakcję nowej.

- O, zioło. - stwierdziła szatynka gdy całkiem sprawnie sztachnęła się pierwszym machem co Alex przywitał z niemym uznaniem gdy zdobyła ten pierwszy mały punkcik w jego oczach.

- No. Macie tu coś takiego? - zapytał tonem wiecznego dilera zielska które przechodziło przez jego ręce.

- Tak. Trochę. Czasem używamy. Pomaga na niektóre choroby płuc i oskrzeli. No i uspokaja. - zielarka podzieliła się swoim doświadczeniem na ten temat mówiąc łagodnym tonem.

- Na niektóre?! Na wszystkie! - Runner zrewanżował się własnym i oboje się roześmiali doceniając ten dowcip.

Było dobrze, szło świetnie to pierwsze zapoznanie. Vesna odetchnęła dyskretnie, wznawiając pogryzanie suszonych owoców. Tym razem postawiła na śliwki.
- Lee była taka kochana że zaprosiła nas do siebie po wszystkim. Żeby odpocząć i się przespać. Rozmawialiśmy o tym, byś się z nami zabrała. Nasz szef potrzebuje ludzi, myślę że nie będzie z tym większego problemu. Zorganizujemy zastaw, poza tym Fox spróbuje z tym majstrowaniem dzieciaka. Zdolna z niego bestia, na pewno sobie poradzi - dodała czułym tonem, całując zarośnięty ciemną szczeciną policzek.

Lee słuchała zaciekawiona i gdy szło o to co wcześniej rozmawiały z Ves to potwierdzała kiwaniem głowy i przyjaźnie, zapraszającym uśmiechem. Alex ragował podobnie więc wyglądało, że tą część mają całkiem nieźle obgadaną i doszli do porozumienia.
- Naprawdę? Byś był tak uprzejmy by ze mną spróbować? - szatynka wydawała się bardzo żywo zainteresowana tą propozycją od swoich gości. Fox przybrał minę jakby w łaskawości swojego runnerowego majestatu był łaskaw spełnić prośbę maluczkich.

- No po uzgodnieniu z Ves doszliśmy do wniosku, że moglibyśmy to dla ciebie zrobić. Tylko Ves też musi przy tym być więc może spróbujemy jutro u ciebie? - Runner zaciągnął się skrętem w nonszalanckim geście nieco mocniej łapiąc trzymaną w objęciach Vesnę aby podkreślić ten łączony zestaw.
- A w ogóle robiłaś to już w trójkącie? I z dziewczynami? - zaciekawił się tym detalem potencjalnej matki swojego przyszłego dziecka.

- W trójkącie? - Lee zmrużyła oczy gdy widocznie trafiła na słówko którego znaczenia nie znała. Popatrzyła pytająco na obejmującą się parę.

- No wiesz, z dwoma osobami naraz. Z tobą to trzema czyli właśnie trójkąt. - Runner chyba bardzo starał się nie wybuchnąć irytacją na brak tak elementarnej wiedzy o życiu i nawet mu to przyzwoicie wyszło.

- Aha. No tak to dużo razy. Ale w wiele osób a nie we trzy. I z dziewczynami no mniej bo przecież dziewczyna z dziewczyną nie może mieć dzieci. No ale pomagamy sobie w noce poczęcia. No i jutro to no nic nam chyba nie wyjdzie bo jutro nie zajdę w ciążę. - Lee nie wydawała się tym przejęta gdy już wiedziała o co chodzi z tymi trójkątami ale popatrzyła na nich z lekką obawą i trochę przepraszająco gdyż teraz widocznie nie miała swoich płodnych dni więc próby poczęcia potomka musiały spełznąć na niczym. Za to Alex zmrużył oczy i spojrzał w dół na twarz Ves jakby sprawdzał czy usłyszała albo zrozumiała to samo co on. Albo by dogadała się bo on naturalnie wszystko wyłapał jak trzeba ale Ves przecież mogła coś pominąć w tej babskiej paplaninie. Więc dawał jej okazję aby się mogła dopytać.

- Wybacz, ale muszę spytać. Noc poczęcia… jak wygląda? - Vesna przekrzywiła kark, zaciekawiona tematem. - To część tutejszej tradycji? Nie łączycie się na stałe w pary… małżeństwa? Co do dni płodnych nie przejmuj się aż tak. Zdrowe plemniki potrafią żyć w kobiecie parę dni, więc szansa jest zawsze - zaśmiała się cicho i wpakowała do ust kawałek banana. Żuła przez chwilę, połknęła i dopiero podjęła gadaninę - Czyli jesteśmy ustawieni na wieczór. Teraz chyba wypadałoby przejść się do naszego fircyka - popatrzyła w górę na gangera - Ustalić czy rzuci gamblem na zastaw.

Alex pokiwał swoją ciemnowłosą głową ale chwilowo też chyba był bardziej zainteresowany miejscową szatynką i zwyczajami jej plemienia niż gadką z szefem karawany. Dlatego poza kiwnięciem głowy właściwie nie ruszył się z miejsca ciekaw co odpowie ponoć przyszła matka jego dziecka. Ta zaś wyglądała na bardzo podbudowaną i ucieszoną z wiadomości o tym, że ma szansę zajść w ciążę nawet jeśli dzisiaj niby nie powinna.

- Ano tak, bo wy, tam na zewnątrz macie te pary, małżeństwa i takie tam. - dziewczyna pokiwała głową jakby sobie przypomniała, że są z różnych światów i “tam” jest zupełnie inaczej niż “tutaj”. - Ale to takie smutne. I egoistyczne. Tak wiązać się w tak małej grupie na stałe. I z nikim więcej. To niepraktyczne zresztą. Przecież jak ktoś zginie, dżungla zabierze, choroba to takie dzieci czy rodzice zostają sami. To smutne. I ciężko im wtedy pewnie. My tak nie robimy. - wyjaśniła całkiem chętnie te różnice kulturowe a Alex zerknął na Ves ale nie skomentował tego tylko czekał na ciąg dalszy. No i doczekał się bo Lee tylko dolała sobie kompotu do kubka. Fox zaś bezczelnie odgryzł kawałek banana jaki Ves wzięła dla siebie i żuł jakby nigdy nic się nie stało.
- No my właśnie mamy noc poczęcia. Wtedy te kobiety co chcą mieć dzieci przychodzą do sali poczęcia i przychodzą tam mężczyźni co chcą począć dziecko. I się tam kochamy. Zwykle nas, znaczy kobiet, jest mniej więc każda ma szansę na kilku partnerów w ciągu jednej nocy. Tak na wszelki wypadek. To zwiększa szanse. No i dlatego raczej nikt nie zna swojego ojca. Właściwie to nawet wstyd trochę jak zna bo to się trochę potem może robić jakby jakaś para była, tak jak u was, a to nie jest dobre. Dlatego potem jak dorastamy to tak jakby wszyscy dorośli mężczyźni byli naszymi ojcami a nasze dzieci ich dziećmi. Dlatego nigdy nikt nie jest samotny. Ani jak jest dzieckiem ani jak jest stary. No i jak kogoś dżungla zabierze to tak jakbyśmy stracili wujka albo brata. Ale zostają inni. I się opiekujemy sobą nawzajem. -wyjaśniła całkiem płynnie i pewnie jak to się rozgrywa w tej lokalnej, zagubionej w głębi dżungli społeczności. Alex przełknął banana albo to co powiedziała właśnie szatynka. Zmrużył oczy co zwykle oznaczało, że nad czymś intensywnie główkuje albo niedowidzi. Ale Lee była o krok więc pewnie chodziło o to pierwsze.

- Poczekaj, to można u was przyjść na tą noc poczęcia i zaliczyć wszystkie laski jakie tam będą? - zapytał niepewny czy dobrze zrozumiał to o czym mówi dziewczyna tubylców. Ta uśmiechnęła się radośnie w odpowiedzi i energicznie pokiwała twierdząco głową na znak, że właściwie się dogadali.

- Tak, wy też byście mogli przyjść. Wyglądacie zdrowo. I jesteście sympatyczni. Myślę, że moglibyście dać nam zdrowe dzieci. - Lee powiedziała zachęcająco patrząc na nich oboje i wyglądało to jak zaproszenie.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 13-04-2019, 00:10   #78
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
Teraz to technik zrobiło się dziwnie. Rozumiała mechanizm działania społeczności, ale i tak… nie znać ojca? Nie wiązać się z nikim na stałe? Nie patrzeć na spuściznę, nazwisko, koneksje. Po prostu… być częścią większej całości. Jednej wielkiej rodziny…
- Widzisz Alex? - zwróciła się do Runnera poważnym tonem - Nie tylko ja twierdzę, że takie trzymanie mnie w bryce na użytek własny jest egoistyczne. Zresztą sądzę że gdy przetrwamy noc tutejszej osadzie przyda się szybko zacząć uzupełniać braki w ludziach, więc jeżeli załapiemy się na podobny rytuał… czy jak to nazwać… - potrząsnęła głową i z uśmiechem zwróciła się do szatynki - Dziękujemy za zaproszenie, chętnie z niego skorzystamy. Co prawda technicznie ja dziecka nikomu nie dam, ale Alex nadrobi za naszą dwójkę. Od siebie mogę zaproponować zbadanie każdej chętnej do prokreacji kobiety. Zobaczę w jakim są stanie fizycznym, może coś im poradzę jeśli z zajściem w ciążę mają kłopot. - skończyła pogodnie nawet nie patrząc na swojego gangera. Przelecenie wioski chętnych kobiet… oczywiście że będzie na tak.

- O! Świetny pomysł! Wspomnę o tym jak będę rozmawiać z panem Johansenem! - Lee wyglądała na bardzo ucieszoną z odpowiedzi Vesny i z tej radości objęła ich oboje ramionami trochę jakby się do nich przytulając a trochę przytulając ich do siebie. - I nie przejmuj się Ves, jako gość to nawet jak nie chcesz mieć teraz dziecka to możesz przyjść i na pewno będzie wszystkim bardzo miło. - zapewniła nową koleżankę mówiąc to trochę ciszej aby tylko we trójkę słyszeli się nawzajem.

- Ale to poczekaj, to jak macie tą noc to czemu się zgodziłaś, znaczy chciałaś, znaczy no wiesz, tam na jutro co się umawialiśmy. I serio można bzyknąć w taką noc każdą laskę co tam będzie? A jacyś wkurzeni bracia, kuzyni i inni tacy? - Alex wydawał się albo trochę skołowany albo podejrzliwy gdy chyba nie mógł ot, tak przyjąć do wiadomości, że taka instytucja może istnieć w tym świecie.

- Oj no bo Ves mnie poprosiła i namówiła i wydała mi się całkiem fajna. No i ty też znaczy. Pomyślałam, że moglibyśmy spróbować skoro jest okazja. No i nie wiedziałam ile zostaniecie. No i potem najwyżej bym w ciągu paru dni uprawiać seks jeszcze z kimś. No chociaż aby tradycji się stało zadość to z dwoma. No bo inaczej jakbym zaszła w ciążę no to bym wiedziała, że to z tobą a to no nie byłoby dobre u nas. Lepiej jak się nie zna ojca dziecka albo chociaż tak nie na pewno. - Lee wyjaśniła te kwestie bez zbytniego skrępowania patrząc na przemian do na Vesnę to na Alexa gdy sprawdzała czy mają jeszcze jakieś pytania. Okazało się, że Alex miał.

- A to jakbyś robiła ten seks, znaczy poza mną… Znaczy chodzi mi robisz to na raz z paroma facetami czy jakoś po kolei? - Runner wydawał się zafascynowany tymi zwyczajami godowymi panującym w tym plemieniu i dało się to bez trudu dojrzeć na jego twarzy.

- No najlepiej to od razu, właśnie po to są te noce poczęcia. Ostatniej to nas było trzy a naszych mężczyzn było chyba ze trzech. Ja miałam wtedy chyba ze trzech albo czterech. A poza nocą poczęcia no to trzeba jakoś sobie radzić ale to raczej mało kto odmawia jak kobieta jest w potrzebie. - szatynka powiedziała z ciepłym łagodnym uśmiechem lekko tylko marszcząc brwi i nosek gdy próbowała przypomnieć sobie detale ostatniej nocy poczęcia o jakiej mówiła.

Vesna słuchała zafascynowana, ale jeden szczegół był jej cierniem w boku i drzazgą w oku… taki w skórzanej kurtce, stojący obok. Teraz brzmiało nieźle, naprawdę jak świetna zabawa. Gorzej jeśli w trakcie, albo przed samym początkiem Foxowi się nagle odwidzi i zamknie ją w bagażniku aby przypadkiem nikt obcy jej nie dotknął. Westchnęła w duchu, ciesząc się mimo wszystko z całej rozmowy. Dobra odmiana od walki i niepewności jutra - snucie planów na przyszłość.

- No tak, trzeba sobie radzić - pokiwała mądrze głową i zerknęła badawczo na Alexa - Czyli w skrócie każdy z każdym i nikt nie ma potem pretensji. Żadnych. O nic. Zero fochów. Zero awantur. Zero “przecież się nie wkurwiłem na to”... no i zero rękoczynów.

- Do mnie mówisz?
- Alex przybrał ton jakby sprawdzał czy ktoś ma o coś do niego jakiegoś focha czy coś na podobę. Lee pokiwała mądrze swoją główką na znak, że oboje wyłapali co najważniejsze.

- No tak, przecież to wszystko wspólna miłość i same pozytywne relacje. To właśnie nas łączy i scala. Pomagamy sobie. Jak komuś coś nie pasuje to wystarczy, że powie a jak coś by chciał to wystarczy poprosić. No czasem ktoś odmówi no ale to następny się pewnie zgodzi. Mnie kolega ostatnio poprosił podczas takiej nocy bym się pocałowała z koleżanką bo go to kręciło. No to tak zrobiłyśmy. Fajnie było. No ale ta trzecia nie chciała no to nie. Nie lubi to trudno. Więc nie bójcie się, nic tam nikomu się nie stanie krzywda. Po prostu się tam pobawimy i tyle. Ale jak macie ochotę to możemy i jutro u mnie. Tylko u mnie to we trójkę to już ciasno będzie to jakbyście chcieli jeszcze kogoś to już chyba trzeba by poszukać innego miejsca. Ale jak chcecie to spróbuję coś znaleźć. - Lee mówiła jakby zależało jej na tym aby przekonać ich oboje do tego systemu jaki tutaj panował. Wyglądała na pogodną, układną i chętną do współpracy aby jej goście poczuli się tak dobrze jak tylko mogli.

Zapowiadał się ciekawy dzień, musieli tylko do niego dożyć. Technik dokończyła banana i wzięła następnego czując że prawie się najadła. Znaczy już czuła się pełna, tylko łakomstwo wciąż grało tango w kiszkach.
- Co ty na to? - postanowiła skonfrontować się z Runnerem od razu, aby mieć to z głowy. - Ja nie mam nic przeciwko, chętnie się dołączę. Pytanie czy tobie pasuje… świadomość że… no wiesz - wzruszyła ramionami - Będziemy tam na równych zasadach. Ty i ja. Nie chcę odmawiać wszystkim prócz ciebie, nie o to chodzi. Dasz radę? - spoważniała.

Alex wyraźnie się wahał. Nic nie mówił tylko myślał. Zmrużył oczy, przejechał od wewnątrz językiem pod policzkiem i główkował. W końcu Lee postanowiła wspomóc prośbę Vesny.
- Oj wiecie, nic na siłę. Możecie się zastanowić i pogadać. Ale by to na pewno pomogło jakbyście dali się zaprosić, zwłaszcza oboje, na noc poczęcia a miałabym jechać z wami. Wtedy to taka wymiana, może Alex zostawiłby nam po sobie jakieś dziecko albo ktoś z naszych zostawił dziecko Vesnie? To taka wymiana by była, życzliwiej by na was tutaj patrzyli już tak trochę jak na swoich. To i pewnie z Johansenem by się łatwiej gadało jakby miał mnie puścić. - szatynka przedstawiła swoje argumenty i wydawało się, że widzi same plusy takiego rozwiązania ale też raczej namawiała a nie nalegała nie chcąc pewnie wywierać presji na swoich gości.

- Zobaczymy jutro. Jak nam to wyjdzie. Jak będzie w porządku to pomyślimy co dalej. - Alex w końcu na coś się zdecydował i wydawało się, że to taki kompromis jaki mógł się zdobyć w tej chwili między pokusą wzięcia udziału w takiej ciekawej nocy samemu a zgodzie na to by Ves również w tym brała udział tak jak on i reszta chętnych kobiet.

- Jutro wyjdzie świetnie, czuję to w kościach - panna Holden przygarnęła ich oboje do siebie, ściskając mocno. Każdy też zarobił po całusie w usta i wesołym uśmiechu - Teraz jednak… chyba trzeba iść pogadać. Z naszym i twoim. Powiedzieć że gotowe co miałyśmy zrobić, pomyśleć co dalej. Lee zostaniesz z okiem na naszych zabawkach? My z Alexem pójdziemy robić dobre wrażenie.

- No pewnie, przypilnuję co trzeba. Aha! Tylko nic nie mówicie o burdelu jak będziecie gadać z Johansenem! To się źle kojarzy. Pomyślą, że chcecie mnie wywieźć nie wiadomo gdzie i po co.
- Lee zgodziła się zostać i przypilnować skrzynki z ładunkami różnej maści ale widząc, że dwójka z innego świata idzie rozmawiać w jej sprawie podpowiedziała im co nieco. Alex machnął ręką i głową w uspokajającym geście i poprowadził Ves na korytarz. Chyba z tego kierunku co sam niedawno przyszedł.

- Nie wierzę. Można tutaj przyjechać i wydymać wszystkie chętne laski i jeszcze nikt nic, nie ma o to pretensji. I to tak oficjalnie zorganizowane. - Alex na nowo przeżywał całkiem odmienną kulturę lokalnego plemienia gdy szedł korytarzem dawnej szkoły. - Słuchaj, czy ja dobrze czaję? Jak ją kupimy to mamy własną niewolnicę napaloną na zachodzenie w ciążę co kompletnie nie jest zazdrosna o innych i chętna do współpracy? Myślisz, że łyknie, że od robienia laski albo obrabiania kuperka zwiększają się szanse na zaciążenie? - Alex nawijał jakby jakieś dzikuny, oblężenia, lokalne tragedie wcale go w tej chwili nie obchodziły za to fascynował go temat na jaki natknęli się prawie mimochodem i przypadkowo tylko dlatego, że Ves zgadała się przypadkiem z jedną z lokalnych dziewczyn.

- Tak to już jest z miejscowym folklorem. Co kraj to obyczaj - technik rzuciła filozoficznie, trawiąc informacje i zastanawiając się co dalej. Chwilę milczała ale gdy podjęła wątek mówiła pewnym tonem - Mamy motor jak coś i sporo talonów. Broń, amunicję, nawet złoty pierścień od Amari. Jeżeli ją wykupimy będzie nasza… i tak. Chętna, napalona na zaciążenie, ale nie niewolnica. Nie lubię niewolnictwa. Lepiej ją traktujmy jako pomocnika. Wygląda na miłą dziewczynę, szkoda jej na tę dziurę… i weź przestań - ofukała go - Mówiłam ci setki razy że jak pakujesz w kuper to nigdzie więcej bo to niehigieniczne i od razu dostaję zakażenia, nie tylko ja. Każda kobieta. Wtedy szlaban na numerki przez tydzień… do tego antybiotyki - burknęła - Można podejść do tematu w ten sposób że lody i kuperek wzmagają wydajność u mężczyzny, więc im więcej będzie się takim zajmować na podane sposoby, tym więcej prób będzie mógł podjąć przy właściwej operacji zapładniania. No coś wymyślę, w końcu jestem lekarzem, nie?

- No tak, tak, no masz rację… I jej, żartowałem z tą niewolnicą! Tak mi się skojarzyło skoro właściwie mamy ją kupić… No i fakt, wygląda na całkiem sympatyczną. I weeźź… jak to po kuperku przez tydzień szlaban? No nie wygłupiaj się…
- popatrzył na nią raz i drugi i w zależności o czym mówił to różne to było mówienie i patrzenie. Trochę przyznawał jej rację, z tą niewolnicą to chyba też tak dosłownie mu nie było to w smak na koniec jednak miał wyraźny żal o ograniczenie i to takie mocne kuperkowych opcji. Ale zbliżali się do jakichś drzwi więc zamilkł i sądząc po minie nad czymś główkował.
- No. Mamy troche szpeja na wymianę. To możemy to sami sobie ją zorganizować. Będzie nasza. A ten fircyk jak chce to niech sam się ugaduje z tym palantem co tutaj rządzi. To właściwie z nim trzeba gadać. Ale to może ty z nim gadaj bo jak mi jeszcze raz się przychrzani do Runnerów albo kurtki to go chyba zdzielę. - zdecydował się w końcu zatrzymując się pod drzwiami i już trzymając dłoń na klamce. Popatrzył na Vesnę jakby sprawdzał czy jest coś jeszcze do obgadania zanim zaczną gadać z innymi.

- Głuptasie… tydzień szlabanu jest jak z kuperka przełożysz od razu gdzie indziej bez mycia, ale jeśli stosujesz się do zasad nie ma potrzeby szlabanów - Vesna poklepała go po ramieniu, robiąc mądrą minę i próbując chociaż trochę złagodzić traumę która czekała go za drzwiami podczas rozmowy z pozostałymi.
- Dobrze, będę gadać, a ty kochanie zapal sobie i spróbuj… nikogo nie połamać. Zrobisz to dla mnie? - zawiesiła mu się na szyi jak na wdzięczną foczkę przystało.

- Dobra. Ale to niech się nie przychrzania do mnie. - Alex wydawał się trochę udobruchany i uspokojony tym, że z tym kuperkowaniem nie będzie tak strasznie. Pocałował krótko usta Ves i otworzył drzwi. Weszli do pomieszczenia gdzie było kilka osób w tym ci najważniejsi czyli van Urk - szef karawany, Johansen - szef miejscowych, i ten mniej ranny gliniarz który był kimś w rodzaju bezpiecznika i pośrednika w razie zapalnych sytuacji między tymi dwoma. Ponieważ para z Detroit weszła jako jedyna do pomieszczenia to wszyscy spojrzeli w ich stronę.

- No zdrówko. Bombeczki gotowe. Możemy zaczynać imprezę. Mówiłem, że moja focza sobie poradzi. Całą skrzynkę zmajstrowała! - Alex zaczął od dobrych wieści i tym razem jego luzacka błazenada przyniosła pożądany skutek bo wszystkim widocznie ulżyło, że wreszcie mają jakieś wsparcie a nie same straty.

- A na co dokładnie możemy liczyć panie Alex? - van Urk zachowywał stosowne maniery chyba bez względu na okoliczności i chciał wiedzieć coś więcej.

- Dobra Ves to ja tu z szefem pogadam a ty Ves pogadaj z nim o reszcie. - Alex dość zręcznie wyślizgał się z rozmowy z Johansenem pewnie nie zauważając abo nie chcąc zauważyć, że te pogardliwe “nim” i podobny ruch reką wskazujący na gospodarza zjeżył mu spojrzenie. Sam podszedł do Federaty i zaczął mu opowiadać o zawartości skrzynki przygotowanej przez Vesnę. Jej zaś zostawił rozmowę z Johansenem który łypnął na nią podejrzliwie okiem bo też chyba wolałby wiedzieć na co dokładniej mogą liczyć w tej skrzynce.

Zostawało tylko westchnąć na ten przejaw taktu rodem z Novi i zabrać się do sprawy jak na kogoś z Downtown przystało. Panna Holden uśmiechnęła się do przywódcy osady i podeszła do niego, stając w odległości pozwalającej na cichą, spokojną rozmowę.
- Proszę wybaczyć Alexowi. Bywa czasem dość obcesowy, jednak zaręczam że nie miał nic złego na myśli, ani w intencji. Oboje dobrze wam życzymy, poza tym myślę że ja również jestem dostatecznie zobligowana oraz poinformowana, by móc udzielić panu wyczerpujących odpowiedzi - kiwnęła lekko głową - Mamy na stanie cztery bomby błyskowe, jedną hukową, dwie rurowe, jedną dymną i dodatkowo dwa koktajle Mołotowa. Lee była tak kochana, że pomogła zorganizować w trybie ekspresowym potrzebne materiały, reszta to już tylko składanie… a skoro już rozmawiamy, chciałam podziękować, że mimo dość gwałtownego początku nie zlecił pan otworzenia do nas ognia. Zajęłam się też waszymi rannymi, ci najbardziej potrzebujący dostali morfinę, każdy uzyskał pomoc medyczną. Gdyby panu też coś dolegało proszę mówić śmiało, jestem lekarzem… i mam na imię Vesna.

- Ryan.
- Johansen wydawał się udobruchany wychowaniem rodem z detroickiego Downtown i okazywaniem odpowiedniego zachowania i szacunku wobec kogoś na jego stanowisku. W końcu wychodziło na to, że wśród miejscowych jeśli nie był najważniejszy to jednym z ważnych, odpowiednikiem van Urka u karawaniarzy.
- Tak o rannych Lee wspomniała jak tutaj była. To bardzo miłe z twojej strony, że się nimi zajęłaś. Doceniam to. I choćby z tego względu cieszę się, że dotarłaś na piętro. - starszy facet o posturze nieco spasionego wikinga podziękował za okazaną pomoc niemniej też dość wyraźnie dał znać spojrzeniem, że o ile jest w stanie dostrzec zysk z obecności Vesny na tych salach i korytarzach to z jej partnerem no niekoniecznie tak samo ocenia tą sytuację.
- Dobrze, to teraz musimy przemyśleć jak wykorzystać te bomby. - pokiwał głową i wydawało się, że uznał rozmowę za zakończoną i chce dopilnować by van Urk i Alex nie wysiudali go z bombowego siodła bo zaczął im się przyglądać bardzo intensywnie tracąc zainteresowanie Vesną.

- Jeszcze moment, proszę - Vesna za to nie straciła zainteresowania nim, zwracając na siebie jego uwagę położeniem dłoni na jego lewym łokciu. Gdyby dała radę sięgnęłaby do ramienia, niestety trochę kurdoplasto wypadała w tym zestawieniu.
- Rozmawiałam z Lee jeszcze o jednej sprawie, a raczej dwóch, ale po kolei. - z uprzejmym uśmiechem zaczęła wywalanie spraw długofalowych - Jedziemy w bagna, w stronę rzeki. Lee wspominała, że zna się na miejscowych ziołach. Poza tym naprawdę przydała się i podczas opatrywania rannych i podczas produkcji bomb. Ma zręczne ręce, a ja… cóż. Mam ich tylko jedną parę i czasem naprawdę nie wiem w co je wsadzić aby połatać okolicę i trzymać ją w kupię. Lee chciałaby spróbować z nami… pojechać. Zobaczyć kawałek świata poza waszą osadą. Ona zyska okazję do nauki, ja dodatkową parę rąk do pomocy. Mogę z niej zrobić lekarza, a przynajmniej porządnego medyka. Proszę wierzyć lub nie, ale miałam przedwojennych nauczycieli, do tego pochodzę z dużego miasta. Znam się dobrze na swoim fachu - uśmiechnęła się trochę.
- Chętnie tę wiedzę przekażę, jednak wiem również jak to wygląda tutaj jeśli chodzi o wyjazdy. Nie chcę aby to wyglądało, że Lee ucieka, bo to dyshonor, a nie o to chodzi. Dlatego moglibyśmy się dogadać odnośnie zastawu. Wy coś zyskacie, my coś zyskamy. Dobra, korzystna dla obu stron wymiana… i tu przechodzimy do ostatniej sprawy. Lee nakreśliła na czym polega wasz rytuał poczęcia. Jeśli nie będzie przeciwwskazań, a my zostaniemy tu dostatecznie długo, prosiłabym o pozwolenie wzięcia w nim udziału dla siebie i Alexa. To też korzystna wymiana. Może on zostawi wam dodatkowe życie, a ktoś od was to samo zrobi ze mną. W rytm poszanowania miejscowych tradycji - część o tym że nie zamierzała zaciążać tylko zabawić zachowała dla siebie.

To co powiedziała szefowi tej osady na nowo przykuło jego uwagę. Patrzył i słuchał uważnie co do niego mówi, o kim i o czym. Zastanawiał się dobrą chwilę na dobre tracąc zainteresowanie resztą dyskutantów.
- Całe zło dawnego świata wzięło się z wielkich miast. I one zapłaciły za to największą cenę. Do dziś płacą. Stamtąd nie przychodzi nic dobrego. - Johansen zaczął od zdyskredytowania potencjalnego atutu pochodzenia z wielkiego miasta. Ale mówił to z niechęcią jednak dość zamyślonym tonem jakby powtarzał jakiś miejscowy slogan czy inne motto według jakiego tu się żyło. Na poważnie zastanawiał się co dalej począć z prośbą i ofertą ciemnowłosej kobiety.
- Jesteś lekarzem. I mówisz możesz ją tego nauczyć. - spojrzał w dół na mikrą przy nim sylwetkę kobiety jakby po samym wyglądzie chciał ocenić jej referencje i umiejętności. Pokiwał głową, oparł się o blat stołu, złożył ręce na piersi i wpatrywał się gdzieś w ścianę o dwa kroki przed sobą.
- I chcesz ją zabrać. Daleko. - powtórzył na głos część tego co mówiła. Wyglądał trochę jak klasyczny handlarz który waży w myślach zyski i straty jakie może odnieść w danej transakcji.
- A na jak długo? Tydzień, miesiąc, rok, na stałe? - zapytał znów zerkając na nią gdy chciał wiedzieć to zanim podejmie decyzję.

- To już nie zależy ode mnie - technik pokręciła głową - Jeżeli będzie chciała wrócić, to ją z Alexem tu przywieziemy. Jeśli zaś postanowi inaczej… wtedy pewnie i tak ją tu przywieziemy, aby wam o tym powiedziała, a potem pojechała tam gdzie chce. Skoro jednak mamy operować terminami, powiedzmy że na rok. Za rok wrócimy i wtedy Lee zdecyduje co dalej.

- Rok. To długo. -
Johansen pokiwał powoli głową i znów chwilę w milczeniu wpatrywał się w ścianę. - Pomyślę nad tym. Muszę porozmawiać z nią i ze starszymi. - powiedział w końcu nie chcąc widocznie podjąć decyzji zbyt pochopnie. - I mówisz, że chcecie wziąć udział w nocy poczęcia. - wrócił do drugiej sprawy o jakiej wcześniej wspomniała rozmówczyni. Znów obrzucił ją uważnym spojrzeniem jakby sprawdzał czy się nadaje do takiej ceremonii. Potem odwrócił się aby podobnie oszacować Runnera gadającego z gliniarzem i Federatą. W końcu wrócił spojrzeniem do swojej rozmówczyni.
- To nie jest codzienna prośba od nieznajomych. Ale skoro Lee wam o tym wspomniała musieliście wywrzeć na niej dobre wrażenie. Cóż, nie jest to zabronione. Jeśli uszanujecie nasz próg i zwyczaje myślę, że to mogłoby dojść do skutku. Przyda nam się świeża, zdrowa krew. Zwłaszcza po dzisiejszej nocy. Myślę, że to ze strony twojego mężczyzny mogłaby być jakaś rekompensata za takie brutalne najście jakie nam zgotował. Mógłby zostawić po sobie coś pozytywnego. - najwidoczniej miał podobny stosunek do Alexa jaki ten żywił do niego. I nawzajem się po prostu drażnili samym swoim widokiem i manierami. Ale jednak Johansen myślał całościowo o swojej społeczności a nie tylko o czubku własnego nosa więc o ile Alex nie zacząłby się panoszyć w runnerowym stylu była szansa, że jakoś go strawi.

- Z jednej strony aż rok, z drugiej… to tylko rok - panna Holden zauważyła jeden dość istotny szczegół. Z niewinną miną wzruszyła ramionami - Przez rok dam radę porządnie przeszkolić kogoś tak bystrego jak Lee, ma potencjał i pewną rękę, a to ważne. Jest z wami zżyta, pewnie po tym roku postanowi z wami tu zostać, a czego się nauczy nikt jej nie odbierze. Wiedzą podzieli się też z innymi. Zyskacie sporo w ogólnym rozrachunku, puszczając ją z nami. Może i faktycznie z wielkich miast przyszła zagłada, lecz prócz niej wywodzą się z nich też pozytywne zjawiska. Wiedza przykładowo, czysto użytkowa. Mogę śmiało powiedzieć, że w tym regionie jestem najlepszym lekarzem jakiego znajdziecie. W Nice City wygrałam wszystkie konkursy medyczne i techniczne, a wielu ludzi startowało. Poza tym sam pan widzi że prócz opatrywania umiem też inne rzeczy. Naprawię wszystko od tostera po czołg, albo to wysadzę. Jeśli Lee będzie chciała, tego też ją nauczę. Przyda się wam tutaj mechanik i saper, dodatkowo medyk - uśmiechnęła się wesoło - Dziękuję że wyraża pan pozwolenie na nasze uczestniczenie w waszych obrzędach. Gwarantuję, że Alex przyłoży się do tego jakby chodziło o jego albo moje życie. Poza tym, jeśli kobiety wyrażą taką wolę, przebadam je przed całym spotkaniem. Kto wie, może uda się zlecić bądź zalecić co robić na dręczące je dolegliwości… albo aby zwiększyć płodność. Pan też tam będzie? - odwróciła nagle pytanie o sto osiemdziesiąt stopni.

- Ja? Nie, raczej nie. Już za stary na to jestem, zostawię to wam, młodym. - Johansen prawie zbył pytanie mimo uszu jakby nie było o czym mówić. Za to zastanawiał się mocno nad tym co teraz powiedziała niewysoka kobieta.
- Tak, Nice City, tak, tam mają festyn gdzieś w tą porę, tak… - pokiwał głową gdy coś widocznie kojarzył o otaczającym go świecie więcej niż Lee.
- I tak, naucz ją jak robić takie bomby. To nam się przyda. - ten pomysł wyraźnie przypadł mu do gustu bo wskazał za siebie na grupkę po drugiej stronie stołu gdzie chyba właśnie te sprokurowane bomby były głównym tematem rozmowy sądząc po strzępkach jakie do nich docierały.
- Z tym badaniem dobrze, zgadzam się. I tak byśmy żądali zadośćuczynienia za te drzwi, bramę i resztę. Takie badanie może bardzo wam pomóc. Uczestnictwo w nocy poczęcia również. Widzę, że ty akurat jesteś dobrze wychowana i umiesz negocjować i myśleć perspektywicznie. To dobrze. Przyda się w rozmowie ktoś taki. - szef tubylców był na tyle wymowny, że nie trudno było się domyśleć kogo z ich pary uważa za tego który stanowi przeciwieństwo wychowanki Downtown.
- Właściwie to mogę z tobą zawrzeć umowę. Tylko porozmawiam z Lee. Mogę się zgodzić by z wami pojechała na ten rok w zamian ty ją nauczysz leczyć i robić bomby i przebadasz nasze kobiety i weźmiecie udział w nocy poczęcia a twój mężczyzna podaruje nam swój karabin i naboje do niego. Wtedy jeśli Lee się zgodzi to może z wami jechać z naszym błogosławieństwem. Co ty na to? - szef tej osady wydawał się przychylnie nastawiony do oferty Vesny tak bardzo, że gotów był z nią przybić umowę prawie od ręki. Jeśli Lee była szczera to rozmowa z nią wydawała się raczej formalnością. Resztę warunków pochodziło od samej Ves. Tylko ten karabin i ammo Alexa były nowe. Wyglądało na to, że w zamian za jego karabin mogą zabrać Lee ze sobą.

- Cenicie tutaj tradycję, zasady którym się podlega. M16 Alexa jest jak jego nóż z Novi, to przedłużenie jego rąk, kawałki jego samego. To pamiątki, coś z czymś się utożsamia. Tam skąd pochodzimy mężczyznę poznaje się po broni i tym czym jeździ. Są rzeczy którymi się nie dzieli, bo nie ma się ich więcej. - technik spoważniała, patrząc na starszego mężczyznę z nagłym smutkiem i melancholią - Tak samo jakby zagroził mi pan śmiercią nie oddałabym swoich narzędzi medycznych. Niemniej mam kontrpropozycję, żeby nie było że chcemy się wymigać od zastawu. Zamiast karabinu możemy wam zaproponować crossa. Motor do jazdy terenowej. Szybki, zwrotny, idealny do jazdy w trudnym, błotnistym terenie, takim jak bagna i dżungla. Lepszy niż koń, bo się nie spłoszy ani nie padnie od ukąszenia. Dołożymy pełen bak i kanister benzyny. Jeśli jest pan gotów na to przystać, ja jak najbardziej jestem na tak.

- Tu nie ma gdzie jeździć. I z benzyną słabo. Z częściami słabo. Motor nam nie potrzebny. A karabin się przyda na pewno. Zwłaszcza, że takiego nie mamy. To moja oferta. Jak chcesz to porozmawiaj o tym ze swoim mężczyzną. Powiedz co ustaliliście. Ja muszę porozmawiać z Lee. Ale to potem, rano, jutro. Na razie mamy pilniejsze rzeczy do załatwienia.
- szef lokalnej społeczności w ogóle nie wydawał się zainteresowany ofertą wymiany zielarki na motocykl terenowy zaś karabin Alexa wyraźnie przypadł mu do gustu. Ale zostawił pole do negocjacji i rzeczywiście przy drugim końcu stołu dyskusja zaczęła przybierać na sile. Niejako się wymienili z Alexem bo gdy Johansen podszedł do dyskutujących Fox stracił zainteresowanie dyskusją i w zamian posłał Ves pytające spojrzenie.

- Chodźmy zatem do reszty, a pozostałe detale omówimy na spokojnie rano - technik zrobiła krok w bok, gestem zapraszając brodacza aby podszedł do jej grupy. Puściła Foxowi oczko i bez zwłoki ruszyła w jego stronę, robiąc przystanek dopiero kiedy znalazła się bezpiecznie pod jego ramieniem.
- Co ustaliliście?

- Spróbujemy zejść na dół z pomocą tych bomb. Ja chcę do samochodu po ammo i resztę. Oni chcą kogoś wyciągnąć bo chyba pod nami ktoś jeszcze żyje. A wy co tak długo gadaliście? Zgodził się by Lee jechała z nami?
- Alex stopniowo odszedł od rozmawiającej grupki która chyba właśnie obgadywała to co tak szybko streścił Ves. Wyglądało na to, że spróbują to zrobić raczej prędzej niż później.

- Zgodził, ale chce twój karabin w zastaw… albo coś użytecznego. Motoru nie dał sobie wcisnąć. Pogadajmy z van Urkiem, niech się dorzuci… droga długa. Przyda się twój karabin. Poza tym mamy pozwolenie wzięcia udziału w ich nocy rozpłodowej. Masz tam specjalne zadanie… w ramach zadośćuczynienia za rozwalone drzwi. Zająć się jak największą liczbą kobiet żeby coś zostawić tu po sobie. Ja za to przebadam każdą z nich… i też mam w tym wziąć udział - szybko streściła o czym mniej więcej rozmawiała z brodaczem.

- Karabin?! Zgłupiał?! To czym ja będę rozwalał te cholery?! Brzydkimi słowami?! - Alex zareagował tak jak zwykle czyli impulsywnie. Na szczęście opanował się na tyle aby mówić tzw. głośnym szeptem. No i już trochę wyszli na korytarz. Dlatego mógł w spokoju opluć ścianę i wsadzić z impetem ręce w kieszenie kurtki by spoglądać na wszystkich i wszystko ze złością. Kopnął potem postukał czubkiem buta ścianę ale najwyraźniej zaczął główkować co teraz dalej zrobić.
- A myślisz, że naprawdę nie poradzimy sobie bez tej foczy? Chcesz ją? I na kiedy on chce ten karabin? Już teraz jak mamy schodzić na dół? Bo to oni się teraz dogadają i już mamy tam iść. Ja też. Ale jak bez karabinu to niech spierdalają, poczekam tu do rana. - Runner nadal był zdenerwowany ale widocznie próbował się opanować i coś wymyślić. Dlatego pytał szukając informacji które mogłyby rozjaśnić sytuację i pomóc znaleźć jakieś wyjście.

- Karabin najprędzej rano i tak dostanie. Rano mamy wrócić do tematu, a teraz zająć się walką - Vesna westchnęła cicho - Tak, chciałabym ją. Pogadajmy z van Urkiem, może ma w zapasie jakiś karabin. Albo oddam im C4, jeśli zechcą. Przydałoby im się do rozwalenia gniazda dzikunów. Albo sąsiadów. Albo studni… czegokolwiek - pokręciła głową - Po wszystkim zostanie jeszcze jedna sprawa. Od rzeki, tam gdzie zmierzamy, rozchodzi się toksyczna mgła, opar… cos trującego. Tamten stary ramol ma o tym wiedzieć więcej. Przycisnę go w swoim czasie.

- A to już jest rzeka? Tak blisko?
- ta informacja zdziwiła gangera. Ale też trochę przekierowała jego uwagę na inne tory. - Dobra Ves, jak ją chcesz to będziesz ją mieć. Coś wymyślimy. Bez tego fircyka. Bo wtedy już nie będzie nasza jak ktoś się wtrąci. Ale to potem. Na razie chodź, trzeba przygotować te bomby i się do wyjścia. Do rana kupa czasu. - Alex nawet się uśmiechnął i podszedł do Vesny całując ją w usta. A potem zgarnął i zaczęli wracać korytarzem w stronę świetlicy. Póki ten problem nie wisiał mu przed twarzą na tu i teraz Runner widocznie był gotów go spławić na później jak natrętnego robala machnięciem ręki.

Możliwe że mieli ostatnią na najbliższe godziny chwilę względnego spokoju, dlatego też panna Holden korzystała z niej, klejąc się do Runnera i nie odstępowała go na krok jakby w obawie, że jeśli go puści, ten zniknie i więcej go nei zobaczy. Uśmiechała się jednak, choć pod maską pozornego spokoju szalała z niepokoju.
- Alex... jak będziesz na dole i nadarzy się okazja... złapiesz plecak z żarciem? - spytała, gdy stanęli pod ścianą, czekając na resztę towarzystwa - Głodna jestem. Te ich owoce są całkiem niezłe, ale zjadłam kurczaka. Coś porządnego. Mięso... to nie posiłek jak nie ma mięsa.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR
Amduat jest offline  
Stary 13-04-2019, 02:35   #79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 21 - IX.01; noc

IX.01; noc; zarośnięta wioska na pd od Espanoli




Marcus; parter; drzwi wyjściowe



Powoli, spokojnie, bez paniki, nic się nie dzieje, teraz ostrożnie… Wydawało się, że czas zwolnił jak uwięziony w jakiejś gęstej melasie. Szmery i szelesty palców przemykających po zawartości szuflady, szelest ubrania ocierającego się o ścianę, szuranie buta po czymś rozbitym na podłodze, ciężkie oddechy… Wszystko wydawało się takie głośne! Przynajmniej w tym małym, ciemnym pomieszczeniu wypełnionym czwórką zdenerwowanych ludzi.

Najgłośniejszym i najbardziej krytycznym momentem wydawał się dźwięk pocieranej zapałki i nagła jasność. W tej nerwowej atmosferze wydawało się to głośne jak eksplozja. Oczy zmrużyły się od nagłego blasku chociaż to była tylko zapałka. A chwilę potem knot świecy. Ale zrobiło się jakoś jaśniej. Także na sercu od tego wątłego światełka dawanego przez świecę.

Ciemnowłosa dziewczyna z wrażenia położyła dłoń na swoich gustach. Pozostałych trzech mężczyzn popatrzyło z takim samym niepokojem na nią jak ona na to co było na podłodze i ścianie. Znaczy wcześniej pewnie była tam mała szafka - gablotka z kluczami. Widać było małe kołeczki czy gwoździki na jakich część kluczy nadal była zawieszona. Ale większa część spadła i leżała w metalicznym bezwładzie na podłodze tworząc kluczowe rumowisko.

Młoda kobieta sapnęła gdy zrobiła krok ze świecą aby przyjrzeć się ocalałym kluczom nadal wiszącym w gablocie. Najwidoczniej nie było tam tego jakiego szukała bo spojrzała pod własne nogi. W blasku trzymanej świecy szklane i metalowe odłamki mieniły się swoim blaskiem. Tubylcza dziewczyna stęknęła próbując uklęknąć ale nie dała rady zgiąć zranionej nogi. Oparła się ciężko o krawędź biurka. Nachyliła się aby oświetlić co się da świecą i w tym rumowisku znaleźć właściwy klucz. Młody Latynos nie wytrzymał i podszedł do niej wyręczając ją w tym zajęciu. Cicho i sprawnie przesuwał, podnosił albo odkładał kolejne klucze aby ranna mogła je obejrzeć. Za każdym razem po chwili wpatrywania się było widać tylko negujący ruch jej głowy. Aż wreszcie oczy jej się zaświeciły i potwierdziła energicznymi ruchami głowy. Nawet dała radę się uśmiechnąć. Ricardo zresztą też.

Zostawało wyjść na korytarz i wrócić do drzwi. Teraz mieli już klucz to była nadzieja, że uda się je otworzyć po cichu. W międzyczasie odgłosy pazurów na posadzce ucichły odkąd Marcus przymknął drzwi. Jeśli coś tam było to jeszcze ich nie znalazło albo znalazło sobie coś ciekawszego do roboty. Gdy szli we czwórkę korytarzem i znów zbliżali się do drzwi te wabiły ich jak ćmy światło. Widoczne prostokąty na tle panującej w korytarzu czerni wydawały się być jaśniejszymi, regularnymi kształtami półmroków nocy.

Doszli już na ostatnie kilka, może z tuzin kroków gdy usłyszeli pierwszą eksplozję. Przyciszoną nieco przez drzwi i ściany. Gdzieś na zewnątrz albo wewnątrz innego budynku. Ale jednak całkiem blisko. Cała czwórka zamarła i popatrzyła na siebie w zdezorientowaniu. Co to miało znaczyć?! I zaraz potem kolejna eksplozja! Też gdzieś na podobnym adresie! I nie tylko oni to usłyszeli! Na zewnątrz słychać było warkot bestii i ruch ich pazurów gdy eksplozja w przeciwieństwie do zwykłych zwierząt wydawała się zwabiać a nie odstraszać. Zaczęła się walka! Słychać już było strzały, warkot albo skomlenie bestii, krzyki ludzi, wybijane szkło jednym słowem walka!

Dopadli do drzwi. Ricardo macał za kluczem którego schował do kieszeni aby mieć wolne ręce no i go nie zgubić. - Szybciej! Pośpiesz się! - syknął cicho Zimm wyglądając nerwowo na przemian to przez okno to w stronę korytarza jakim właśnie przyszli. No i dojrzał niestety. Chociaż raczej było słychać niż widać. Znów chrobot pazurów gdzieś tam w ciemności i gardłowy, złośliwy warkot bestii.

- Mam! - młody Latynos wyszarpał wreszcie klucz z kieszeni w triumfalnym geście.

- Szybciej! Znalazł nas jakiś! - dziewczyna ponagliła go patrząc w panice w czerń korytarza. Jako jedyna nie miała nic do strzelania więc oparła się plecami o drzwi i w obronnym geście uniosła lagę przed siebie.

- Kurwa! - zaklął Zimm unosząc swój sztucer i próbując wymierzyć w pędzącą ku nim plamę ciemności którą ledwo w tych ciemnościach korytarza było widać. Przy prędkości stworów wystarczyło jej parę ruchów aby dorwać ludzi przy drzwiach!



Vesna



Alex strugał wielkiego pozera, mega cwaniaka i luzaka którego wcale nie rusza ta śmieszna a nawet zabawna sytuacja ale jednak coś podejrzanie chętnie ją obejmował, przytulał do siebie i całował. - Żarcie? No pewnie foczko. - mówił z zawadiackim bezczelnym uśmieszkiem jak pewnie co drugi z ulic Novi. Zastali Lee w świetlicy gdzie stała oparta o skrzynkę materiałów wybuchowych. Uśmiechnęła się do nich i pomachała im wesoło na przywitanie. Zostało jeszcze podłączyć lonty co Lee wolała zaczekać na Vesnę. Podłączenie tuzina tub, puszek, kawałków rur i słoików z lontami zrobionymi z nasączonych łatwopalnymi substancjami kawałków materiałów nie było znów takie długie ani trudne jak się już miało wszystkie półprodukty na miejscu.

- No właśnie Lee i gadaliśmy o tobie. Więc na noc rozpłodu… - Alex który dzielnie im asystował gadał za całą trójkę i głównie do Lee o Lee by szatynka była ciekawa jak im poszło załatwienie jej sprawy.

- Chodzi ci o noc poczęcia? - Lee zmrużyła oczy nieco wcinając się w słowa Runnera gdy nie była chyba pewna czy mówią o tym samym.

- No właśnie, o tym mówię. To będziemy się tam widzieć. A dużo masz jakiś fajnych koleżanek? - Runner jako gaduła i bajerant sprawdzał się całkiem nieźle. Lee już nie wiedziała czy ma gadać z nim czy asystować Ves. Zresztą czekoladowłosa akurat już kończyła więc szatynka właściwie nie miała nic do roboty poza gadaniem z Foxem.

- No przyjdziesz to sam zobaczysz. A Ves będzie? - tubylcza dziewczyna popatrzyła pytająco na nich oboje. Ves akurat podłączyła ostatni lont i mogła uwolnić ręce i skrzynkę no i wstać do poziomu innych.

- Nooo… - Alex zawahał się patrząc na twarz Ves i skrzynkę z bombami jakie właśnie mu podawała. Dzięki czemu mógł na chwilę w zgrabny sposób urwać rozmowę.

- No fajnie jakbyście byli oboje. Inaczej nie byłoby równości no i byłby to egoizm. A z tego nie wynika nic dobrego. - Lee chyba wyczuła, że nie tylko odbieranie skrzynki jest powodem zająknięcia się gangera w skórzanej kurtce bo popatrzyła na niego z delikatnym upomnieniem w głosie i spojrzeniu.

- Noo doobraa… Niech już stracę. - Alex wydusił z siebie jak kot co wypluwa połknięte kłaki. Zbliżył się do twarzy swojej partnerki i pocałował ją szybko w usta. - Ale żadnych cholernych ciąż z jakimiś frajerami! - skorzystał z okazji i syknął jej do ucha zanim cofnął twarz. Lee może usłyszała a może nie ale wyraźnie się rozpromieniła gdy się zgodził.

- To cudownie jak będziecie oboje! Będziecie nowi to będziecie mieli wzięcie. Zawsze każdy chce z kimś nowym. - szatynka objęła ich oboje a Alexa chwilę w pierwszej chwili to nawet ucieszyło. Dopiero jak spojrzał na twarz Ves jakby zorientował się, że Lee mówi o nich obojgu z tym braniem i miał minę jakby jednak rozważał czy jednak tego nie odwołać.

- Taa? Dobra ale na razie to jutro obie was zapnę w kuper! - Runner mówił jakby chciał szybko przejść do innych tematów, jakichkolwiek i nawet odwrócił się do nich plecami i ruszył w kierunku wyjścia na korytarz.

- Co? - teraz Lee przestała się uśmiechać i popatrzyła ze zdziwieniem na tył odchodzącej skórzanej kurtki a potem na stojącą obok Vesnę.

- No tak, od zapinania w kuper rosną szanse na ciążę, bo wiesz, chodzi o to aby się maksymalnie ujarać, znaczy najarać, na siebie ale ujarać do tego też oczywiście można, bo to pomaga na wszystko no ale wiesz jak mamy cię zabrać to musimy sprawdzić co jesteś warta no i to pod każdym kątem i dziurką no i w ogóle. - Runner szedł środkiem korytarza dźwigając skrzynkę z już gotowymi bombami różnej maści. One obie szły z każdej jego strony bo tak było najłatwiej rozmawiać a raczej słuchać jego tokowania.

- Co? - Lee najwyraźniej nie nadążała za tym tokowaniem w tym obcym dla niej runnerowym slangu bo coraz częściej zerkała nie na gangera tylko na idącą z drugiej strony Vesnę chyba licząc, że ta jej coś wyjaśni lepiej.

- Dobra, ja muszę lecieć nie? To Ves, weź jej wytłumacz co i jak. Ja zaraz wracam. - Alex zatrzymał się bo już było widać drzwi chyba na klatkę schodową i czekających przy nich zbrojnych. Brakowało tylko jego i bomb które niósł. Właściwie to widać było już od dobrych kilku drzwi jakie mijali i gdyby nie paplanina Runnera i dupach to pewnie byłoby to dość stresujące. Wydawało się, że zbliżają się do przejścia do innego świata. Takiego z huczącym ołowiem, pękającymi bombami, przenikliwym zapachem prochu, wrzaskiem rannych i umierających, krwią i strachem. Teraz już byli ledwo o parę kroków od tego przejścia więc Alex zatrzymał się i odwrócił aby pocałować Vesnę. - Trzymaj się foczko, zaraz wracam. - powiedział pogodnie jak na bajeranta z Novi przystało. Lee pod wpływem impulsu objęła go i pocałowała w policzek. - No po jutrzejszym to chyba nie będziemy się cmokać tak tylko grzecznościowo co? - roześmiał się i Lee się nawet chyba trochę zarumieniła. Gadał jakby miał iść wyrzucić śmieci albo kupić fajki za rogiem.

No i zostały same. Lee pocieszająco i szukając pociechy złapała za dłoń Vesny i objęła ją. Zaczęły wracać korytarzem z powrotem. Jeszcze słychać było bajerę Foxa który nawijał z tymi bombami co jest co conajmniej jakby sam je nie tylko przyniósł ale i zmajstrował. Były dwa różne światy. Świat walczących mężczyzn i świat czekających na ich powrót kobiet. Każdy niby niezależny a jednak współistniejący. Każdy musiał jakoś wytrwać i zrobić swoje. Każdy udawał, że to nic i to tylko tak. I każdy czuł jednak brzemię i strach na dnie serca.

A jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem. Trochę jeszcze widziały, trochę słyszały. Jak grupka ustawia się do wyjścia. Szykują broń. Ktoś został wyznaczony do otwarcia drzwi. Ktoś trzymał podłużny pojemnik sprokurowany przez nie obie. Sylwetka w skórzanej kurtce stała ze dwa kroki od drzwi ze swoją emką. I kurtkę i emkę miała tylko jedna sylwetka więc wiadomo było kto to. Jeszcze obok, ta elegancka i wymuskana. Z szablą i pistoletem w dłoni. I kolejna, zwalista z wycelowanym w drzwi shotgunem. Otwarte! Grenadier cisnął pojemnik w dół schodów. Odźwierny zatrzasnął drzwi. Cisza. Jeszcze. Eksplozja! To musiał pójść hukowy. Krzyki mężczyzn. Otwarcie drzwi. I poszli! Po dwóch. Pierwsza zniknęła sylwetka w skórzanej kurtce i ta zwalista z shotgunem. Więcej pewnie się na raz nie zmieściło. Za nimi van Urk i kolejny a potem kolejny.

I krzyki! Łoskot! Z przeciwka!? Wrzaski przerażenia! Na piętrze! Trzasnęły drzwi i wypadła przez nie jakaś kobieta prując przed siebie na oślep. Biegła wprost na Vesnę i Lee. Zaraz wypadł jakiś facet, przez te same drzwi do jakiejś klasy. - Są tutaj! Przebiły się przez okno! - wydarł się uciekając w ich stronę korytarzem. Przy drzwiach na schody była już z połowa zbrojnych którzy jeszcze nie zdążyli zejść na dół. Na dole zaś huknęła kolejna bomba. Jakieś strzały, krzyki ludzi i skamlenie bestii. Zbrojni pozostali na piętrze, może z pół tuzina popatrzyli z dezorientacją nie wiedząc co teraz robić. Kobieta która wypadła pierwsza otwarła drzwi do innej klasy i zatrzasnęła je za sobą. Facet który wybiegł za nią chciał pójść w jej ślady ale albo drzwi się zatrzasnęły same albo ona to zrobiła więc wściekle i nieprzytomnie dobijał się do drzwi i walił w nie pięściami. Z sali z jakiej wybiegł słychać było, warczenie i wrzaski rozszarpywanych ludzi. Znów ktoś przez nie wypadł. Tak nieprzytomnie, że wbiegł z impetem w ścianę naprzeciwko drzwi i chyba w szoku usunął się po niej na podłogę.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 19-04-2019, 00:20   #80
 
Amduat's Avatar
 
Reputacja: 1 Amduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputacjęAmduat ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=gGGWN2T-Nno[/MEDIA]
Coś jednak było w stwierdzeniu, że dama bez swego rycerza zaraz wpakuje się w opresję… nie żeby Ves zamierzała coś podobnego kiedykolwiek przyznać przy Foxie, lecz wystarczyło żeby zniknął i nie minęło wiele czasu, a już zaczęły się kłopoty. Na razie za drzwiami, teraz zamkniętymi z jednej strony, tej od korytarza… z potworami i ludźmi po drugiej - ciągle żywymi, chociaż akurat ich życie było już policzone patrząc na sprawność i zawziętość dzikunów. Technik zamarła na mgnienie oka, odpychając od siebie myśl aby zacząć wołać Alexa. On też był zajęty, ona miała własne plany i obowiązki. Własne kłopoty do ogarnięcia. Niby wystarczyło zabarykadować drzwi i czekać do świtu z nadzieją że bestie nie wlezą przez kolejne okno… ale równało się to wyrokowi śmierci na tych co zostali wewnątrz salki.
Szybka decyzja, sapnięcie rezygnacji i nabranie powietrza aby podnieść głos.
- Lee pomóż mu - wskazała na drzwi trzymane przez przerażonego miejscowego, jednocześnie obracając się do zbrojnych - Pomóżcie nam, tam wciąż są żywi!

Szatynka zawahała się w pierwszym momencie tak samo jak Vesna. Dziewczyna z Det poczuła jak miejscowa przez chwilę kurczowo zacisnęła dłoń na jej dłoni ale gdy czekoladowłosa okazała się decyzyjna Lee postanowiła widocznie ją wesprzeć. Doskoczyła do faceta i złapała go za ramię.
- Zamknięte! Leć do następnych! Zamknięte! Do następnych! Biegnij! - krzyczała mu nad uchem i coś chyba do przerażonego mężczyzny dotarło bo w końcu zostawił zablokowane drzwi i ruszył do kolejnych.

W tym czasie z grupki zbrojnych przy drzwiach ze dwóch najbardziej zdecydowanych albo na odwrót, najbardziej podatnych na sugestie ruszyło w stronę Lee i Vesny. Biegli korytarzem, pozostali krzyczeli coś, chyba pytali co się dzieje. Albo ich ktoś pytał bo często zerkali w dół schodów gdzie też się darli a może ktoś tam z dołu się do nich darł. W tym czasie dwóch pierwszych minęło się z tym którym pokierowała Lee i byli już całkiem blisko ich dwójki. Tymczasem facet który wpadł na ścianę zajęczał i najwidoczniej odzyskiwał przytomność bo poruszył głową i ręką którą do niej przyłożył. Z sali nadal dobiegały straszne odgłosy walki, krzyki bólu, strachu i rozpaczy, warkot bestii, dźwięki rozbijanych rzeczy. Do tego buchnęła aura jakby coś tam się zapaliło.

- Weszły przez okno! - panna Holden krzyczała do uzbrojonych ludzi, których nie znała choćby z imienia. Uścisnęła mocno Lee, a potem dopadła do leżącego, sprawdzając na szybko czy nie jest ranny, a jak tak to w jakim stopniu - Trzeba ewakuować tych co tam zostali i zablokować drzwi zanim przedrą się na korytarz! Tam dalej leżą ranni, dzikuny nie mogą się do nich dostać!

- Nie da się ewakuować! Ten korytarz biegnie przez całe piętro! Jak się tu dostaną to dostaną się wszędzie!
- Lee krzyczała z przestrachu ale pobiegła za Vesną i uklękła przy powalonym przy ścianie facecie aby pomóc jej go podnieść. Przez to znalazły się naprzeciw drzwi sali gdzie dostały się dzikuny. Widok był straszny. Chyba poszła jakaś lampa czy coś podobnego po w środku paliło się coś rozlanego. Nie było widać walczących i to chyba było najgorsze. Widać było jedną, zakrwawioną i nieruchomą na podłodze ludzką rękę co nie zapowiadało niczego dobrego. Ale potem do drzwi dobiegli ci dwaj z bronią i zablokowali widok.

- O cholera! - krzyknął jeden z nich zaglądając do środka. Dał kroka i wycelował ze swojej broni w głąb ale nie strzelał. Ten drugi stanął w przejściu i zrobił podobnie. - Nie mogę strzelać! Za bardzo się ruszają! - krzyknął z desperacką żałością ten z sali. Lee pomogła unieść tego półprzytomnego na tyle, że obie miały już go między sobą.

- Co tam się dzieje?! - od drzwi na schody dobiegło domagające się niezwłocznej odpowiedzi pytanie wykrzyczane przez van Urka. Stał tam z pistoletem i szablą pośród kilku miejscowych z bronią jakby próbował na własne oczy dojrzeć co się dzieje na korytarzu. Ze swojego miejsca jednak nie mogli zobaczyć tego co się dzieje w klasie szkoły która stałą się areną desperackiej walki między ludźmi a bestiami z dżungli.

- Przedarły się oknami, są na piętrze! - panna Holden odkrzyknęła Federacie, więcej uwagi skupiając na odciągnięciu rannego. Po kolei, po jednym i z uwagą… aby nikomu z obrońców nie przeszkadzać, nie zrobić krzywdy cierpiącym, ani głupio samej nie wpaść na przysłowiową minę. Taką z pazurami, kłami i morderczymi zamiarami.

Ranny wydawał się bardzo ciężki. Pewnie przez tą bezwładność bo właściwie zawisł im obu między ramionami i ciągnąć takiego kloca nie było łatwo. Ale strach dodawał im sił! Wlokły go między sobą a on, z zakrwawioną twarzą trochę mamrotał, trochę jęczał, trochę poruszał głową ale raczej trudno uznać było to za jakąś formę współpracy. Nawet w pośpiechu nie było wiadomo czy ta krew na jego twarzy to od tego zderzenia ze ścianą, upadku, oberwał wcześniej czy jeszcze coś innego. Dochodzili we trójkę do drzwi gdy minął ich szef karawaniarzy wodząc za sobą czwórkę zbrojnych. Co jak co ale zdecydowana postawa uzbrojonego faceta w połączeniu z niejasną sytuacją wyzwoliła zbrojnych tubylców ze stuporu i już bez ociągania ruszyli za nim. Przy drzwiach zostało tylko ze dwóch, pewnie do ich pilnowania.

Vesna i Lee zostawiły za plecami mrożące krew w żyłach odgłosy walki. Wrzaski ludzi, skowyt bestii, warkot, wywracane meble, wystrzały to wszystko z każdym krokiem cichło. Ale w każdej chwili przecież jakiś zwierz mógł wypaść na korytarz! Ale jednak nie wypadł.

- Chodź tutaj! - Lee sapnęła i wskazała na drzwi gdzie wcześniej zniknął ten przestraszony facet. Otworzyły i spowodowały niejaką panikę wśród zebranych tu tubylców. Kobiety, dzieci, ranni i wszyscy ci zbyt słabi, starzy lub schorowani co nie mieli brać udziału w walce. Teraz zareagowali ze strachu jak żywa fala starając się cofnąć od nagle otwartych drzwi przez jakie mogły wpaść te cholerne bestie.
- To my! To tylko my! Mamy rannego, pomóżcie nam! - Lee jako jedna z nich krzyknęła do nich ostrzegawczo. Wraz z tym jak otwarły drzwi wdarł się harmider walk z sali obok i jeszcze te z parteru też dołożyły swoje trzy grosze. Ale jednak znajoma twarz i głos po tym pierwszym momencie paniki przełamały stupor. Pierwsze sylwetki kobiet i starszych mężczyzn ruszyły ku nim aby przejąć poszkodowanego. Przez chwilę trwało zamieszanie gdy jedne ręce go brały a inne puszczały.

- Słyszycie?! - jeden ze starszych mężczyzn syknął powodując zamarcie tej pstrokatej grupki. W pierwszej chwili spojrzały na niego zaskoczone twarze. Ale on wskazał na wciąż otwarte drzwi iii… nic. Cisza. Walki w sali obok ucichły. Przestraszone spojrzenia wpatrywały się w prostokąt półotwartych drzwi jakby zaraz miał przez nie wpaść sam diabeł i zakończyć ich żywoty. Ale nie wpadł diabeł wpadł za to rozkazujący okrzyk niesiony korytarzem.

- Medyk! Mamy rannych! Dawajcie medyka! - słychać było zdecydowany krzyk Federaty który chyba przejął tam dowodzenie.

Vesna wypuściła powietrze, orientując się że wstrzymywała oddech nie wiadomo jak długo. Równie szybko zebrała się w sobie, podnosząc z klęczek i rozglądając po tłumie.
- Udało im się, powstrzymali je - zdobyła się na uśmiech satysfakcji i zaraz ruszyła w stronę okrzyku, przez ramię rzucając ostatnie słowa do nowej pomocnicy - Lee zajmij się nim, opatrz jeśli trzeba. Zobaczę jak stoimy z resztą i w razie czego cię zawołam, ok?

- Dobrze. -
szatynka zgodziła się i pokiwała jeszcze głową na zgodę przejmując opiekę nad rannym mężczyzną. Vesna mogła więc oddalić się ze spokojem sumienia. Właściwie to nawet ze dwie osoby wyszły za nią na korytarz i tam dostrzegli stojącego w drzwiach do zaatakowanej sali van Urka. Gdy tylko ją zobaczył przywołał słowem i gestem do siebie. Chociaż machanie trzymanym w dłoni pistoletem było trochę niepokojące to jednak w obecnej sytuacji, tuż po walce całkiem zrozumiałe a gest czytelny.

- Panno Holden, prosimy tutaj. Przyda się pani pomoc. - powiedział głośniej gdy już podbiegała do drzwi. Lekko położył jej dłoń na ramieniu wprowadzając ją do sali i wszedł tam zaraz za nią. Chociaż zatrzymał się i znalazł zajęcie dla tych dwóch co zostali w drzwiach sąsiedniej sali niepewni co robić dalej.
- Wy dwaj! Znajdźcie jakieś narzędzia! Trzeba zabić okno! - zawołał do nich rozkazująco.

No miał rację. Trzeba było zabić okno. Vesna jednym spojrzeniem objęła całe pobojowisko. To była narożna sala więc miała okna z dwóch stron. Z jednej było to rozbite okno przez jakie widocznie wpadły dwa stwory jakie truchła właśnie zbrojni wywalali z powrotem na zewnątrz przez tą wybitą dziurę. W środku panował chaos pobojowiska. Ze dwóch ludzi machało jakimiś płachtami próbując ugasić ogień z chyba rozbitej lampy. Ze dwóch strzelało do czegoś za oknem. W sali panował rumor rozbitych albo poprzewalanych stołów i krzeseł, rozwalone szkło, przewrócone świeczki, kolorowe plamy wosku, krwi i błota na podłodze. Na nich odciski łap, butów i ludzkich dłoni. I ciała. Ze trzy nieruchome ciała. W tym jedno jeszcze zdradzało oznaki życia. Na jednym z krzeseł zaś siedział jakiś facet z rozwaloną poważnie nogą. Pewnie użarł go któryś ze stworów.

Technik zamaskowała grymas ulgi krótkim skrzywieniem twarzy. Mogło pójść dużo gorzej, jak zawsze zresztą. Zanim jednak podeszła do rannego w kończynę, obrzuciła szefa karawany uważnym spojrzeniem od góry do dołu.
- Zajmę się nim, a potem panem, jeśli doznał pan uszczerbku podczas tej potyczki i… dziękuję - uśmiechnęła się zmęczonym uśmiechem - Wybawił nas pan z większych tarapatów.

- Nic mi nie jest, dziękuję za troskę, proszę się zająć tymi tutaj. -
Federata skinął głową i wskazał pistoletem na tego na krześle i tego co jeszcze dychał na podłodze. Ci przy oknach co chwila strzelali do czegoś za oknem. Krzyczeli do siebie nawzajem, poganiali się i na słuch brzmiało to niepokojąco jakby stwory było podejrzanie blisko ale na razie żaden nie wskakiwał przez okno. Van Urk podszedł do nich aby ocenić sytuację a Vesna została chwilowo sama z rannymi i tymi dwoma co starali się ugasić płomienie przez co kolejne fale podmuchów ich płacht owiewały także i ją.

Facet na krześle był poważnie ranny w nogę. Ale poza tym chyba był cały. Jęczał i stękał siedząc na tym szkolnym krześle i zanim, i podczas, i po założeniu opatrunku. Vesnie poszło to jednak całkiem sprawnie. Zrobiła co można było zrobić czyli oczyściła ranę i założyła bandaż powstrzymując krwawienie. Facet raczej przez jakiś czas nie będzie mógł biegać i przy chodzeniu też należało uważać ale o ile nie wda się zakażenie to powinien to przeżyć.

Z drugim było trudniej. Oberwał kilka razy, mniej lub bardziej. Stracił więcej krwi i był przez to i z szoku od ran poważnie osłabiony. Jęczał tylko boleśnie a może nawet płakał. A może właśnie był w szoku nie do końca świadom ani tego co się dzieje wokół ani własnych reakcji. Zanim Vesna znalazła wszystkie poszarpane kłami i pazurami rany, przemyła je i opatrzyła do pokoju przybiegła Lee. I za nią jakiś facet z dwoma deskami i młotkiem. Lee przyklękła przy niej a facet podbiegł do Federaty wyciągając ku niemu ten młotek.

- Nie mnie! Na co czekasz! Zabijaj okno! - Federata fuknął na niego ze złością za to zachowanie ale podziałało. Facet przystawił pierwszą deskę do ramy okna i wtedy się okazało, że miał sam młotek ale nie miał gwoździ. Dopiero ich szukali.

- Lee pomóż im, mam sytuację pod kontrolą - panna Holden uścisnęła krótko dłoń dziewczyny i wróciła do pracy, zerkając na twarz rannego. Nie dało się nie zauważyć jego cierpienia… niepotrzebnego przecież, cholera jasna i jasny szlag.

- Bądź dzielny. Musisz być twardy - powiedziała spokojnym głosem, próbując mu dodać otuchy i zagłuszyć własne sumienie. Czekała ich daleka droga, jeszcze niejeden ranny nawinie się po drodze. Chociażby Alex… potrzebowali zapasu leków, bandaży, ale przede wszystkim leków.
- A walić to - westchnęła, zaciskając usta i z torby wyjmując morfinę. Szybko naciągnęła tłoczek strzykawki i nie ociągając się, wbiła igłę w przedramię mężczyzny.
- Już… już dobrze. Nie bój się, zaraz przestanie boleć… wyjdziesz z tego, jeszcze chwila… już… już zaraz będzie lepiej. - mruczała przy tym uspokajająco.

Do ciężko rannego mężczyzny coś dotarło. Jak nie słowa to silny środek przeciwbólowy. Vesna miała okazję zobaczyć z bliska jak działa morfinowa magia. Oddech faceta w parę chwil się uspokoił, z oczu zniknęło cierpienie, przez moment nawet jakby spojrzał na nią przytomnie ale właśnie wtedy morfina objęła go w posiadanie w całości. Przymknął oczy, oddech mu się uspokoił i zasnął chemicznym snem bez snów, czucia, bólu i udręki. No to tych dwóch miała na razie z głowy.

Tymczasem Federata sprawnie przydzielił jeszcze dwóch ludzi do gaszenia ognia i wreszcie wydawało się, że uda im się go zdusić. Palby broni palnej zdarzały się jakby rzadziej a kolejni zbrojni obstawili większość okien wypatrując zagrożenia albo strzelając do niego. Szef karawaniarzy widząc, że dziewczyna z Detroit jest już wolna przywołał ją znów słowem i gestem.

- Panno Holden, można panią tutaj prosić na chwilkę? Rzuci pani na to okiem? - Ves wyczuła, że facet z trudem powstrzymuje wybuch irytacji ale sądząc z rwetesu przy oknie z tym blokowaniem okna nie szło im zbyt dobrze. Lee zaś znalazła kolejnego rannego. Wyłuskała go z tych zbrojnych i chyba nawet jeden z tych dwóch co przybiegli pierwsi sądząc po ubraniu. Widocznie nie był aż tak poważnie ranny jak ci dwaj co opatrzyła właśnie sama skoro rany nie spowolniły go i nie obezwładniły jak dwóch jego pobratymców. Lee kazała albo sama posadziła go na krześle i właśnie rozpinała mu koszulę. Jednak nie miała przy sobie żadnych opatrunków a przynajmniej Ves ich u niej nie widziała. Pewnie przybiegła od razu z pomieszczenia obok a jak wracały z odprowadzania Alexa to nic przy sobie właściwie nie miała.

Technik rozejrzała się po sali i zdusiła westchnienie z gatunku zmęczonych.
- Oczywiście panie van Urke, z przyjemnością - odpowiedziała pogodnie, podnosząc się z klęczek i podchodząc do Lee. Podała jej rolkę bandaża i gazę, po czym kontynuowała wędrówkę nim nie zatrzymała się przy Federacie.
- Czym mogę służyć? Jak panu pomóc?

Lee uśmiechnęła się widząc podstawione pod nos gotowe opatrunki.
- Dzięki, kochana jesteś. - powiedziała z ciepłym uśmiechem ulgi i życzliwości podnosząc wzrok na twarz Vesny. Skinęła głową i wróciła do zdejmowania koszuli młodego pobratymca. Teraz opatrzenie jego ran zapowiadało się o wiele prościej. On zresztą też posłał jej trochę ciekawe a trochę rozgorączkowane spojrzenie ale musiała ich zostawić by podejść do szefa.

- Może pani coś poradzić na to? Nie możemy tego tak zostawić bo znów mogą tu wskoczyć w każdej chwili. - van Urk wskazał na panoramę przed i za parapetem. W pobliżu pełno było szkła i kawałków czegoś co pewnie wcześniej wypełniało okno. Do tego krew i łuski niewiadomego pochodzenia. Szlachcic posłał tubylcowi od dech tak czytelne spojrzenie pełne irytacji i rozczarowania, że ten cofnął się aby ciemnowłosa mogła w spokoju ocenić sytuację.

No okno zostało rozbite. Właściwie nie było się co dziwić bo z zewnątrz był poziom podobny jak na wewnątrz czyli dość niski. Parapet sięgał Vesnie trochę powyżej pasa. Dla dorosłego człowieka żadna sensowna przeszkoda, nie mówiąc o skocznych i silnych czworonogach. Zresztą dwa ich truchła leżały na zewnątrz tuż pod oknem. Teraz widziała, że co prawda byli na piętrze. I sądząc po krokach i krzykach na górze ktoś ich wspomagał z dachu. Ale przed oknem był spory kawałek dachu parteru. O ile raczej nie było szans, że stwory dadzą radę doskoczyć z ziemi do okien na piętrze to już dach parteru był w połowie drogi. Jakoś widać wskoczyły na ten dach a po nim wbić się w okno jak żywa torpeda to przy prędkości stworów było parę susów i już były wewnątrz. Na razie sytuacja była opanowana ale też pewnie z połowa grupy jaka miała oczyszczać parter teraz była uwięziona tutaj aby pilnować tego podejścia do piętra. No chyba, żeby właśnie jakoś zablokować to podejście to znów zwolniłoby zbrojnych do innych zadań.

- Na razie użyjmy stołów i szaf, wolnych desek, aby zabić okna. Zabezpieczyć chwilowo póki nie dostanę się do narzędzi... - technik popatrzyła melancholijnie na szefa karawany. Po chwili ten wydał dyspozycje i pierwsze blaty poderwano z podłogi, zaczynając montować je w oknach, a Ves zastanawiała się po cichu gdzie Alex i czy wszystko z nim w porządku.
 
__________________
Coca-Cola, sometimes WAR

Ostatnio edytowane przez Amduat : 19-04-2019 o 00:25.
Amduat jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172