Kraków, 1910
Mimo wszystko odetchnęła z ulgą. Żył – na szczęście. Pamiętał – niestety. Mówił, co prawda z trudem, ale to zapewne chwilowe. Próbowała coś zrozumieć z namiastek zdań, które artykułował. Teraz nie było w tym buty ni arogancji. Nie rozkazywał, chociaż słowo „proszę” też nie padło. Tak jakby wewnętrznie przekonany o swej słuszności, wierzył, że go posłucha. Chciała zapytać po co, dlaczego ona, lecz spostrzegła, że krzywiąc twarz w grymasie bólu, odpływa w głąb swoich myśli, zatapiając się w odmętach jemu tylko znanej wiedzy lub po prostu, wykonawszy zbyt duży wysiłek, musi odpocząć i pozwolić regenerować się organizmowi w czasie snu.
- Niedługo przyjdzie lekarz, da panu jakiś środek przeciwbólowy – powiedziała cicho i ostrożnie wyswobodziła swoją rękę z jego uścisku.
Jakże zmiennym jest los, król naszego życia. Jeszcze niedawno tak pewny siebie tygrys, teraz wydawał się wyjącym z bólu bezbronnym kocurem. Dlaczego tak mu zależało, żeby tam pojechała? Tym bardziej, że uprzedzał ją, że miejsce jest niebezpieczne. I kim byli Edmund i Wolfang?
Doktor Jasiński pojawił się niedługo po ich dziwnej rozmowie. W czasie gdy ponownie badał chorego, ona walczyła z sobą o podjęcie słusznej decyzji.
- Będzie dobrze, wyjdzie z tego bez szwanku na ciele i umyśle. Zostawiłem instrukcje Janowi, przyjadę jutro – słowa lekarza dobiegły do niej jak z dalekiej otchłani. Siedziała w salonie nieruchomo, wpatrzona w jeden punkt, próbując przekonać siebie, że wybrała właściwe rozwiązanie.
Pożegnawszy się, zawołała lokaja.
- Widziałeś mojego brata?
- Gdy poznał diagnozę, ubrał się i wyszedł w pośpiechu.
- No pięknie. Jak zwykle. Tchórz. - Westchnęła ze złością. - Będę musiała wyjść. Mam coś ważnego do załatwienia. Możliwe, że wrócę bardzo późno.
- Ale panienko!
- Janie, tyle razy mówiłam ci, że nie jestem już panienką. Wdowa nie może być panną. To absurd.
- Tak jest. Pani zechce mi wybaczyć, widziałem jak pani dorasta...
- Wiem, wiem, wiem. Ale nie pora teraz na wspominki. Muszę się przygotować.
Punktualnie o 22.00 przed pałac zajechała dorożka. Antonina dopiła trzymaną w dłoni szkocką i wyszła na zewnątrz. Wieczór ustępował powoli ujmująco ciepłej nocy. W zapadającym półmroku wszystko wydawało się takie tajemnicze. Widok okalającego pałac ogrodu i dorożki stanowiącej centralny punkt w tym obrazie, przywiódł jej od razu na myśl romantyczną historię o młodzieńcu, który pośród nocy porywa swą wybrankę, by potajemnie wziąć z nią ślub.
- Co za niedorzeczność! - pomyślała, wsiadając do pojazdu. - Powinnam się bać, a nie karmić ckliwymi skojarzeniami. Nie musiała jednak długo czekać. Strach stawił się bez specjalnego wezwania, gdy na rozstajach dróg przesiadała się do drugiego powozu. Teraz nie ma już odwrotu – stwierdziła, czując, że po założeniu maski, uleciała z niej cała pewność siebie.
__________________ A quoi ça sert d'être sur la terre?
Ostatnio edytowane przez Nimue : 23-03-2019 o 14:19.
|