Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2019, 01:47   #20
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Słowa takie jak rodzina, przyjaciele, koledzy… Ich znaczenie niosło ze sobą fale emocji i zmuszało do robienia rzeczy, na które nie zawsze miało się ochotę. Do poświęceń, na które człowiek nie byłby w stanie się zdobyć gdyby w grę wchodził ktoś obcy. Nie dla każdego także znaczyły one to samo. Dla jednych rodziną byli ci, z którymi łączyły ich więzy krwi. Dla innych byli to ci, z którymi szli przez życie, ramię w ramię. Czy byli to ludzie, czy przedstawiciele innych gatunków, nie miało znaczenia. Byli rodziną, byli bliscy, niezbędni do utrzymania umysłu w stanie względnie normalnym, gdy świat wokoło pędził do przodu i zdawał się coraz głębiej pogrążać w szaleństwie kolejnych trendów, mody i sensacji.
Oczywiście, byli i tacy, dla których te więzi nie miały żadnego znaczenia. Żyli wśród reszty, zadowalając się własną egzystencją, nie dbając o to co działo się z tymi, którzy wraz z nimi zaludniali ziemię. Kto wie, może właśnie to oni okazali się być tymi mądrzejszymi, lepiej przystosowanymi do sytuacji jaka tego dnia panowała na terenie stolicy Wielkiej Brytanii. Ci zaś, którzy w normalnych okolicznościach pławili się w blasku wzajemnej adoracji, obdarzając swoją uwagą pokrewne sobie dusze, lub chociażby te dusze, które sprawiały że czuli się lepiej, teraz płacili cenę za swoją słabość.

Do którego grona zaliczała się młoda Irlandka? Zapewne można by w niej znaleźć ślady obu frakcji. Co prawda jej rodzina nie chodziła na dwóch nogach, a niektórzy jej członkowie wręcz owych nóg nie posiadali, była jednak do nich przywiązana. Przywiązanie z kolei mogło okazać się nader śmiertelne, szczególnie biorąc pod uwagę obecną sytuację. Nie zważając jednak na ów szczegół, ruszyła na ratunek tym, którzy zapewne w tej chwili najmniej go potrzebowali.
Za drzwiami wejściowymi uderzyły w nią odgłosy, które do tej pory tłumiły ściany. Krzyki, nawoływania, jakieś trzaski, zapewne świadczące o tym, że ktoś niezbyt delikatnie zabawiał się z szybami. W powietrzu czuć było swąd spalenizny, chociaż nigdzie póki co nie było widać ani płomieni, ani też dymu. Coś jednak się zbliżało. Powstałe na baczność włoski, stróżka zimnego potu spływająca wzdłóż kręgosłupa, przyspieszony… Znaki świadczące o tym, że pora brać nogi za pas i uciekać w siną dal. Jak jednak uciec bez swojej rodziny? I bez samochodu, a może właśnie przede wszystkim bez niego. Jak nic trzeba było ruszyć dupę i to też Lauren uczyniła.

Zbieranie rodzinki okazało się nader kłopotliwym zadaniem. Większość uciekła gdy tylko poczuły zew wolności. Reszta albo nie żyła albo wciąż próbowała uciekać, tyle że w nader zwolnionym tempie. Znacznie lepiej poszło natomiast z samochodem. Sczęśliwcem okazał się być stary vauxhall Astra, zaparkowany na końcu ulicy. Nie będąc chronionym całą masą wymyślnej elektryki, oferował także nader prosta opcję przywłaszczenia, w postaci niedomkniętych drzwi. Co prawda kluczyków nigdzie tak na pierwszy rzut oka widać nie było, to jednak Lauren z pewnością na brak szczęścia narzekać nie mogła. Nie dość, że udało się jej załatwić transport i to w ekspresowym czasie, to na dodatek, gdy już zatarła w duchu dłonie, a chochlikowaty śmiech wypełnił jej umysł, dostrzegła przyczajoną pod żywopłotem kulkę futra. Najwyraźniej miłośnik marchewek nie odkical aż tak daleko, by stać się sierotą.


Kobiety, której krzyk ona i Thompson usłyszeli, nigdzie nie było widać. Podobnie nie było także widać niczego, co by mogło zagrażać zdrowiu czy życiu. Był to nienaturalny stan rzeczy. Owa pustaka połączona z docierającymi zewnątrz bodźcami słuchowymi, które wyraźnie wskazywały na to, że bezpiecznie nie jest. O co chodziło? Czyżby już rozpoczęły się czystki? Było wcześnie ale czy na pewno? Jedno wiedziała na pewno. Długo zostać w miejscu nie mogła, czy też nie mogli. Thompson zapewne na każdy możliwy sposób pogarszał swój stan próbując dobrać się do zawartości domu, w którym go zostawiła. Nie był człowiekiem, który po prostu siedziałby na dupie, nawet gdy się go o to milutko poprosi.
I całkiem jakby wyczuł iż możliwym jest, że ktoś o nim myśli stojąc przy starej, ciemnoczerwonej Astrze, na chodniku pojawiła się męska sylwetka. Widać “zostań w środku” nie utrwaliło się dość mocno by w jakikolwiek sposób wpłynąć na tego mężczyznę.
W następnej chwili, znaim Lauren zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, z okna na pierwszym piętrze, wyłoniła się siwiuteńka staruszka.


- Złodzieje! - zaczęła się wydzierać na cały głos, palcem trzęsącej się dłoni wskazująć na Irlandkę. - Pomocy! Złodzieje! - krzyczała dalej, nie zdając sobie najwyraźniej sprawy z tego, że tym samym ściąga na swoją głowę, a także na głowy Lauren i Thompsona, śmiertelne niebezpieczeństwo.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline