Kraków, 1910
Jechała rozglądając się i bacznie obserwując drogę. Nigdy nie wiadomo, czy wiedza jak trafić w to tajemnicze miejsce, nie będzie jej jeszcze kiedyś potrzebna. Skupienie się na zapamiętywaniu trasy pozwoliło jej na razie zepchnąć w zakamarki jaźni strach i uspokoić co nieco bijące szaleńczo w piersi serce. Woźnica, który zapewne był Edmundem, przez całą drogę nie odezwał się ani słowem. Ona zaś była tak zdezorientowana, że nawet nie wiedziałaby, o co go pytać. Jedyne co od niego usłyszała, to przestrogę o zachowaniu czujności i niedziwieniu się niczemu.
Wchodząc do okazałego wnętrza budynku, zastosowała się do rady i wnikliwie obserwowała otoczenie. Widok dwóch kobiet spotkanych w holu od razu kazał jej nabrać podejrzeń, co do charakteru tego miejsca. Chociaż czuła, że kolana i dłonie lekko jej drżą, starała się iść pewnym i zdecydowanym krokiem. Nie spodziewała się jednak tego, co usłyszała chwilę później, przemierzając korytarz z niedomkniętymi drzwiami. Nie, nie była pruderyjna. Miała wielu mężczyzn, ale ich zbliżenia pozostawały wspólnym intymnym tabu. To co tu usłyszała, a co pobudziło jej wyobraźnię, przerosło najśmielsze fantazje jakie kiedykolwiek zdołały zrodzić się w jej głowie. Niezręczność, onieśmielenie i iskierka fascynacji, że można tak otwarcie ulegać swoim żądzom sprawiły, że zaschło jej w gardle, a na policzkach wykwitł rumieniec. Z jednej strony chciała jak najszybciej opuścić ten korytarz, z drugiej była ciekawa co też może dziać się za kolejnymi drzwiami. Na szczęście przybytek ów nie cierpiał tego wieczoru na nadmiar klientów, więc zdążyła ochłonąć, nim usłyszała twarde niemieckie „ proszę wejść” i stanęła twarzą w twarz z, jak mniemała, właścicielem tego przybytku.
Wolfgang nie pytał, czekał na jej reakcję. Nie wiedziała jak się zachować, pamiętała o słowach Witolda, ale nie była pewna, czy powinna ich użyć do razu, czy może zaczekać, aż zostanie poproszona o hasło. I czy w ogóle wspominać o Witoldzie? Miała wrażenie, że każda mijająca sekunda wybucha w jej głowie niczym mina. Przełknęła ślinę i zwróciła się do Niemca:
- Pan zapewne wie, po co przybyłam. Nie przedłużajmy więc tego spotkania, trwoniąc cenny czas na wymienianie zwyczajowych uprzejmości.
- Czas spędzony z tak wyjątkową osobą nigdy nie jest stracony. Kiedy powiedzieli Kraków - tu będziesz żył, od razu się zgodziłem. Słowianki są wyjątkowe, zwłaszcza te, w których żyłach płynie błękitna krew. - Mówił z akcentem, lecz z dużą swobodą, jak na obcokrajowca. - Pani bywa w Berlinie? Rzesza i jej salony są zawsze bardzo przyjazne dla tak wyjątkowych osób jak pani. - Wolfgang postanowił wyraźnie wykorzystać nieobecność Barskiego. Możliwość poflirtowania wprawiła go w dobry nastrój, którego absolutnie nie podzielała. Rozbawienie w jego oczach sprawiło, że się otrząsnęła i odzyskała pewność siebie.
- Widzę, że jednak pański czas nie ma dla pana zbyt dużej wartości. Niezwykłam składać odwiedzin o tak niestosownej porze. Czy jeśli wspomnę o Hamburgu i osiemnastym września, będziemy mogli jednak zakończyć to spotkanie, bym mogła czym prędzej udać się do domu, nie narażając dłużej mej reputacji ?
__________________ A quoi ça sert d'être sur la terre? |