Oksytania, 1796
A więc był księdzem. Przypomniała sobie jak rzuciła mu się na szyję, dokładnie tak samo jak w snach o tym jedynym, który wciąż nie pojawiał się w jej życiu. - Szkoda – przemknęło przez jej głowę. Jednak z każdym jego słowem, była coraz dalej od myśli o przyjemnościach. Wróciły wspomnienia, te dawne i te sprzed kilku chwil. Przeszył ją dreszcz niepokoju. Jakiś krzyk na ulicy sprawił, że znów zaczęła się bać. A jeśli nas znaleźli? - trwożne pytanie zakołatało do drzwi jej spokoju. Groza i powaga sytuacji przytłoczyły ją, opadając niczym całun w kolorze najgłębszej czerni.
- Dlaczego ja? Dlaczego mnie to spotyka? Najpierw matka, gilotyna, pogarda ludzi, ucieczka. Samotność i ból. Potem ten Polak z tajemnicą i cierpieniem duszy wypisanym na twarzy. Czy to mało? Cóż zawiniłam, że teraz muszę się przebierać i przemykać w cieniu zaułków, drżąc o własne życie? - Miała jeszcze tysiąc innych pytań, których nie zadała na głos mężczyźnie, lecz w ciszy temu, który postawił go na jej drodze. Otarła łzę i wykrztusiła w końcu:
- Dlaczego ja? - Popatrzyła mu w oczy, szukając odpowiedzi. Nie znalazła jej.
- Sam niewiele wiem, a jeszcze mniej rozumiem. Wierzę jednak, że nadejdzie czas odpowiedzi.
- Ten klucz... to ta wiadomość, prawda? Nie rozumiem jej. Próbowałam milion razy odgadnąć, ale nie potrafię. Tylko... ona została w domu. Co prawda znam ją na pamięć, bo tyle razy się w nią wpatrywałam, ale nie jest tam bezpieczna. Za dnia może nie, ale nocą ktoś może się zakraść.
- Spokojnie. Wszystko w swoim czasie. Najpierw musimy dotrzeć do kościoła Świętego Jakuba. Zaczekaj tu na mnie! - nakazał jej, wychodząc pospiesznie z pokoju.
Wrócił po kilku chwilach przebrany w sutannę. - Nie! - poprawiła się – Ubrany! To ja jestem przebrana...
__________________ A quoi ça sert d'être sur la terre? |