Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2019, 04:56   #23
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację


Świat ponownie pogrążył się w mroku. Powodem takiego stanu rzeczy nie był ani skok w czasie, który przeniósł Angie wprost w objęcia kolejnej nocy, ani nie było to nagłe i całkowite zaćmienie słońca. Nie, powodem było zwykłe i jakże powszechnie dostępne zamknięcie oczu. Z ust wyrwał się cichutki jęk. Naprawdę, ostatnie na co miała obecnie ochotę to przeziębienie. Nie znosiła być chora. Leżenie w łóżku, stale obecny ból mięśni, brak możliwości wypowiedzenia słowa bez konieczności wcześniejszego nawilżenia gardła. Przede wszystkim jednak bezsilność, która przejmowała władzę nad ciałem, zmuszając człowieka do przemiany w nieporadne, bezbronne dziecko, uzależnione od dobrej woli innych. Nienawidziła być takim dzieckiem. Uwielbiała być w ruchu, działać. Nie, chorowanie zdecydowanie nie było w jej stylu. A jednak, sygnały wysyłane jej przez organizm sugerowały właśnie to. Chcąc czy nie chcąc będzie musiała dać sobie kilka dni wolnego.


Przeziębienie nie było jednak jedyną rzeczą, która tkwiła w jej głowie, gdy tak leżała głaszcząc automatem sierść Doll. Był jeszcze sen, który ją tej nocy nawiedził. Nie byle jaki sen, w którym udział wziął nie byle kto. Ile z tego faktycznie miało miejsce? Ile było tylko i wyłącznie wytworem jej umysłu wywołanym wieczorną wizytą? Nie wiedziała. Zapewne, gdyby coś takiego przyśniło się komuś innemu, osoba ta zrzuciłaby wszystko na karb wyobraźni. Angie wiedziała jednak ciut więcej o świecie, po którym stąpała. Nie miała większego na to wpływu i nigdy nie żałowała. Niewiedza potrafiła być zabójcza. Wiedza jednakże sprawiała, że budząc się w niektóre poranki, marzyło się o tym, by paść ofiarą wypadku i skończyć z amnezją. Czy ten był właśnie jednym z takich poranków? I tak i nie. Na dobrą sprawę jeszcze się nie zdecydowała. Jej myśli wróciły do stanu fizycznego, który ewidentnie wymagał jej uwagi. Doszła do tego także konieczność wstania i wyjścia. Doll, uderzeniami ogona i cichym popiskiwaniem, przypominała o tym, że najwyższa pora na to, by zajęto się jej prawami.
- No już, już - jęknęła jej dwunożna towarzyszka, podnosząc się do pozycji siedzącej. Skrzywienie warg dobitnie świadczyło o tym, że ruch ten nie należał do najprzyjemniejszych. Na szczęście były to dopiero początkowe objawy, które powinno się w miarę łatwo opanować.
- Tylko nie licz dzisiaj na długie chodzenie - ostrzegła, wpatrując się w wierne, czarne ślepia. Całkiem jakby była w stanie zrozumieć jej słowa, suka zeskoczyła z łóżka i stanęła przy drzwiach. Kolejny pisk miał zapewne sprawić, żeby jej przyjaciółka nie zwlekała dłużej tylko ruszyła tyłek i podążyła w jej ślady.
- Słyszałaś może o czymś takim jak cierpliwość? - Angie wychrypiała pytanie, krzywiąc się, jednak podążając w ślady czarnej bestii.


Będąc już na dole, tym razem ubrana w normalne ciuchy bo na bieganie kompletnie nie miała ochoty, złapała przygotowaną przez babcię butelkę z wodą i sięgnęła do szafki z lekarstwami, z której wyjęła butelkę specyfiku Babette, który ta zwykle podawała wnuczce w takich przypadkach. Kombinacja trzech miodów, rumianku, lipy i cebuli, potrafiła zdziałać cuda. Na wszelki jednak wypadek skorzystała także z nieco bardziej standardowych środków w postaci dwóch tabletek przeznaczonych do zwalczania objawów przeziębienia. Czasami, żyjąc w dwóch światach, warto było korzystać z osiągnięć do jakich się dzięki temu miało dostęp. Dyskryminowanie wiedzy innych, nad wiedzę drugich, było po prostu głupie, a przynajmniej ona taką właśnie zasadę wyznawała. Nie zawsze oczywiście. Głównie wtedy gdy jej to po prostu pasowało.


Dzień wstał całkiem przyjemny, jak nic świadczący o tym, że ponownie będzie się trzeba zmagać z upałami. Nie była to dobra wiadomość gdy się miało przed sobą wizję dreszczy, gorączki i leżenia w łóżku ale Angie miała wiarę w wiedzę i możliwości Babette, dzięki której nigdy nie musiała męczyć się w ten sposób dłużej niż trzy dni. Babka nie bez powodu pełniła swoją funkcję w ich społeczności. Problemy natury duchowej były tylko jedną z jej dziedzin ekspertyzy.

Spacer, ku wyraźnemu niezadowoleniu Doll, faktycznie trwał krótko. Angie nie miała zamiaru ryzykować, nawet biorąc pod uwagę to, że przecież zrobiła wszystko co powinna by zwalczyć wirusa. Po powrocie, jak zwykle, zastała Babette w kuchni.
- Powinnaś leżeć - usłyszała na wstępie, które to słowa nie wywołały w niej zdziwienia. Przed mambo nie dało się ukryć niczego.
- Zjedz i połóż się na sofie - dodała starsza pani, stawiając na stole talerz jajecznicy na boczku z grubo pokrojoną cebulą. Chwilę później, tuż obok talerza pojawiła się szklanka świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy. Zdecydowanie nie było to dietetyczne śniadanie i niejedna kobieta z pewnością spojrzałaby na nie jak na największego wroga, jednak Angie się do nich nie zaliczała. Organizm potrzebował energii by funkcjonować. Wszystko zaś, co zostało dla niej przygotowane, pochodziło z pewnych źródeł, a co za tym szło, nie istniały żadne przeciwwskazania do tego, by się nie cieszyć jedzeniem. No, może poza bolącym gardłem, oczywiście.
Usiadła za stołem i sięgnęła po widelec. Zanim jednak zagłębił się on w przygotowanym daniu, postanowiła podjąć temat, który nie dawał jej spokoju.
- Miałam dziś niepokojący sen - zaczęła, rozpoczynając zarówno opowieść jak i dłubanie w jedzeniu. Gdy skończyła, jajecznicy było dokładnie tyle ile było jej w chwili, w której rozpoczynała za to na duszy zrobiło się jej zdecydowanie lżej. Babcia nie przeszkadzała, milcząc cały czas i tylko okazjonalnie marszczyła brwi. To, że przyjęła ów sen z wiarą i uznała go za znaczący, widać było po tym, że jej nieodłączne cygaro tkwiło między jej palcami nietknięte przez ogień.
- Porozmawiam z nim - powiedziała tylko i to wystarczyło by Angie się uspokoiła. Jej wiara w stojącą przy kuchence kobietę była absolutna. Odetchnąwszy zabrała się za jedzenie i pomimo wyraźnego dyskomfortu, zjadła wszystko i nawet miała ochotę poprosić o więcej.

Leżąc na sofie włączyła telewizor, jednak szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Nie miała ochoty na dominujące media wiadomości z wydarzeń na Placu Zwycięstwa. Było wciąż bardzo wcześnie, zegar na ścianie wskazywał dziewiątą dwanaście. Miała przed sobą cały dzień, a znając babcię nie było szansy na to żeby mogła uciec z domu i udać się do sklepu. Roznoszenie wirusa nie należało do najlepszych pomysłów, tym bardziej ofiarowywanie go klientom. Chcąc nie chcąc zdana była na zacisze czterech ścian i książki. Tych ostatnich na szczęście jej nie brakowało.



W okolicy południa jej stan uległ gwałtownemu pogorszeniu. Krew, która wydostała się z jej gardła przy jednym z ataków kaszlu, spowodowała że po plecach spłynęła jej stróżka zimnego potu. To nie mogło być zwyczajne przeziębienie. Pomimo stosowania wszystkich znanych jej środków zaradczych, jej stan wcale się nie poprawiał. Całkiem jakby nie było istotne co zrobi, jakby była skazana tylko i wyłącznie na przejażdżkę w dół, bez szansy na ponowne wspięcie się ku górze. Niepokój był na tyle silny, że zadzwoniła do Babette, która jak niemal co dzień, była już w sklepie i zajmowała się swoim niekończącym się strumieniem klientów. To, co usłyszała, wcale nie poprawiło jej humoru. Humor ten pogorszył się dodatkowo, gdy usłyszała jak otwierają się drzwi wejściowe. Dźwięk kroków mieszał się z charakterystycznym stukotem uderzającej o drewnianą podłogę laski.
- Moje dziecko - głos z jej snu rozbrzmiał w rzeczywistości. W progu salonu stanęła postać, przez którą zamiast odpocząć w nocy, obudziła się wystraszona.


- Papa Mo… - głos zawiódł ją. Zmęczone, rozpalone i krwawiące gardło postanowiło zaprotestować przeciwko wymówieniu jego nazwiska. Dlaczego Babette ponownie zaprosiła go do ich domu? Bo musiała go zaprosić. Nawet on nie odważyłby się zadrzeć z jedną, o ile nie najbardziej wpływową kobietą w tym mieście. To, że jej wpływy nie miały wiele wspólnego z rozgłosem i blaskiem fleszy, nie zmieniało faktycznego stanu rzeczy. Babette była królową wśród swojego ludu. Papa Morbi był zaś swego rodzaju mroczną wersją upadłego króla. Tak przynajmniej rzecz się miała w opinii Angie i z tego co wiedziała o sprawach zarówno jej babki jak i bokora.
- Leż spokojnie - powstrzymał ją, gdy próbowała się podnieść. - Przybyłem na wezwanie i widzę iż nie było ono bezpodstawne - jego spojrzenie spoczęło na leżących na dywaniku przy sofie, chusteczkach. Krew była wyraźnie widoczna na ich śnieżnobiałej, jednorazowej powierzchni.
- Nic mi nie… - “jest” zostało pochłonięte przez atak kaszlu. Nie zdążyła sięgnąć po chusteczkę, więc krople krwi zatrzymane zostały przez jej przyłożoną do ust dłoń. Skrzywiła się, a w jej oczach zalśniły łzy. Ból powoli stawał się nie do zniesienia, szczególnie gdy organizm próbował pozbyć się nalotu, jaki najprawdopodobniej powstał we wnętrzu gardła. Tylko dlaczego krwawiło?
- Proszę - z zamyślenia wyrwał ją głos Papy i widok czarnej, jedwabnej chusteczki która zamajaczyła jej przed oczami. Nie zauważyła kiedy pokonał odległość jaka dzieliła wejście do salonu od sofy. Nie usłyszała jego kroków ani stukotu laski. To nie było bezpieczne. To nie było rozsądne. Dlaczego on, właśnie ON musiał pojawić się przy niej w chwili, w której nie była sobą.


Jej historia z Papą rozpoczęła się już drugiego dnia pobytu u babci. Pojawił się na werandzie, lecz nie wszedł do środka. Pogoda była tego dnia wyjątkowo ładna. Słońce świeciło radośnie, ptaki ćwierkały na drzewach, a trawa lśniła zdrową, świeżą zielenią. Była wczesna wiosna, natura znajdowała się na samym początku wybudzania z zimowego snu. Wszędzie czuło się rozkwitające życie, niosące ze sobą nieskończona pokłady dobrej energii. Jego odwiedziny zmieniły ten stan rzeczy. Zupełnie jakby był w stanie pochłaniać krążącą wokoło moc życia i przemieniać ją w coś ciemnego, oślizgłego. Podobnie jak teraz, tak i wtedy nie była w stanie zrozumieć dlaczego Babette się z nim zadaje. Zapytała o to nawet jednak odpowiedź, którą usłyszała wcale jej nie usatysfakcjonowała. Papa Morbi był częścią ich świata. Loa wybrały go, tak jak wybrały Babette. Był ich hounganem i należało to uszanować. Tyle Angie była w stanie zrobić. Zaufanie jednak nie musiało wcale iść z szacunkiem w parze i nadal wzbraniało się przed tym by zająć tą pozycję. Bała się Papy bowiem budził w niej uczucia, których wolała nie odczuwać. Budził w niej nienawiść, żądzę zemsty, słodkie pożądanie władzy dzięki której już nikt i nigdy nie byłby w stanie jej zranić. Zostawiła to jednak za sobą i pragnęła trzymać się obietnicy, którą złożyła nad grobami przodków. Była mambo si pwem i była z tego dumna. Nie potrzebowała do szczęścia oferowanej przez Papę magii.


Przyjęła podaną chusteczkę i otarła dłoń oraz usta. Nie miała zamiaru oddawać tego skrawka materiału. Nie jemu i chyba zdawał sobie z tego sprawę. Rozbawienie widoczne na jego twarzy ugruntowało ją w przekonaniu, że widzi w niej istotę, której mianem ją określał. Była dla niego dzieckiem. Niesfornym, uparcie obstającym przy swoim dzieckiem, które traktować należy z odpowiednią dozą pobłażliwości. Budziło to w niej taki gniew, że aż miała ochotę tupnąć nogą. Wyjątkowo zły pomysł…
- Babette prosiła bym dotrzymał ci towarzystwa - oznajmił, rozglądając się po salonie, całkiem jakby znalazł się w tym pomieszczeniu po raz pierwszy. Nie było ono przesadnie duże, chociaż bez wątpienia było przestronne. Sofa, na której Angie leżała, zajmowała centralne miejsce, naprzeciwko stolika z telewizorem. Pod oknami stały dwie komody w starym stylu, pasujące bardziej do wiejskiej chaty niż do domu mieszczącego się w nowoczesnej metropolii. Podobnie było z kredensem wypełnionym kunsztownie zdobioną ceramiką. Także reszta mebli daleka była od popularnego w obecnych czasach, czystego i minimalistycznego stylu. Angie jednak dobrze czuła się w tym nieco staromodnym otoczeniu. Było ciepłe i przyjazne. Przynajmniej dopóty, dopóki w ów obraz nie wtargnął Papa Morbi.
- Niepokoi się twym stanem - kontynował, kierując swe kroki do jednego z dwóch foteli ozdobionych ręcznie tkaną narzutą. Angie nie miała pojęcia dlaczego jej to mówi. Doskonale wiedziała, że babcia niepokoi się jej stanem. Słyszała to w jej głosie gdy dzwoniła. Czyżby chciał być miły? Po co? Co za tym stało? Obserwowała każdy jego ruch niczym królik zamknięty w jednym pomieszczeniu z wygłodniałym wilkiem.
- Mnie także on niepokoi - przyznał, siadając i wspierając dłonie na gałce laski. Przez chwilę tkwili w ten sposób, mierząc się wzrokiem niczym zawodnicy na arenie, którzy mieli zaraz stoczyć walkę na śmierć i życie.
- Boisz się mnie - stwierdził fakt, a ona nie była w stanie powiedzieć czy jest z tego powodu zadowolony czy nie. Jego twarz była nieprzenikalną maską.
- Masz rację - kontynuował. - Tylko głupiec nie odczuwa strachu stając przed kimś, kto może go zniszczyć. Życie, wolna wola, dusza… To cenne dary, o które powinno się dbać. Ja jednak - jego usta wygięły się w ledwie dostrzegalny łuk. - Ja jednak nie mam zamiaru wyrządzić ci krzywdy - zapewnił, wygodniej układając swoje ciało na fotelu. - Nie niszczy się czegoś co ma wartość. To nierozsądne, a ja nie jestem człowiekiem, który mógłby popełnić podobny błąd. Plany, które mam względem ciebie… Cóż, powiedzmy że twoje dobro leży mi na sercu. - Jego wargi uniosły się ukazując dwa rzędy doskonale białych zębów. Jak nic musiał za nie zapłacić fortunę, pomyślała złośliwie, zadowolona że przynajmniej w ten sposób może mu wbić szpilkę. Szkoda tylko, że nie miała w sobie dość odwagi by owe spostrzeżenie rzucić mu w twarz.
- Jestem zaszczycona - wymęczyła z siebie odpowiedź, w którą wplotła tyle jadu ile była w stanie. Nie chciała uwierzyć, że babcia byłaby w stanie posunąć się do tego. Wiedziała doskonale o co mu chodziło i nie zamierzała się na to dobrowolnie zgodzić.
Gniew wezbrał w niej z siłą, która wywołała najgorszy jak do tej pory atak kaszlu. Krwi także było więcej. Własna słabość sprawiła, że poczuła niechęć do swojego ciała, zdradzającego ją w tak niekorzystnym momencie.
Nie zauważyła kiedy ponownie się do niej zbliżył, całkiem jakby był w stanie poruszać się szybciej niż jej oczy były w stanie rejestrować. W dłoni miał fiolkę z przyciemnianego szkła. Angie widziała już niejedno podobne naczynie, wypełnione miksturami, które mambo wraz z nią przygotowywała. Tyle że w ich przypadku były to mikstury mające pomóc w dolegliwościach lub ochronić przed złymi wpływami. Ich skład przekazywany był z pokolenia na pokolenie, uzupełniany przez nowo nabytą wiedzę i udoskonalany tak, jak współczesna medycyna udoskonala swoje wynalazki. To zaś, co znajdowało się w fiolce którą teraz miała przed oczami, mogło równie dobrze spowodować utratę zmysłów, woli, a nawet śmierć.
- Co…? - wydukała, zaciskając palce na czarnej chusteczce by przypadkiem nie ulec pokusie, jaka tkwiła w brzmieniu głosu Papy Morbiego.
- To pomoże ci zasnąć - oświadczył. - Nic poza tym. Obiecuję - mamił jak to miał w zwyczaju. Wiedziała o tym, a jednak… Chwila snu, ucieczki od bólu, od widoku własnej krwi, od strachu…
- Babette - wychrypiała, czując jak przegrywa tą walkę.


Obudziła się cztery godziny później. Zegar na ścianie informował, że właśnie minęła szesnasta trzydzieści. W domu panowała cisza, całkiem jakby Angie znajdowała się w nim sama. Nie była sama, czuła wyraźne zmiany w jego atmosferze. Papa wciąż musiał gdzieś tu być, jednak do jej nosa dotarła także znajoma woń dymu z cygara. Była bezpieczna. Rozmowa z babcią, zanim całkiem uległa pokusie, pozwoliła jej na chwilę zaufania do odzianego w czarny garnitur mężczyzny. Babette kazała jej przyjąć to, co jej oferował i tak właśnie zrobiła. Dzięki temu zyskała parę godzin nieświadomej egzystencji, które jednak nic nie zmieniły w jej stanie. Nadal czuła gorączkę, nadal nie była w stanie wymusić z siebie słowa bez zwijania się z bólu.
- Obudziłaś się - usłyszała głos Toma, jednego z ludzi babci, który wszedł właśnie do salonu niosąc dzbanek z wodą, w której pływały plastry cytryny. - Mambo kazała ci to przynieść. Organizują teraz miejsce u św Patryka - poinformował, stawiając dzbanek na stoliku i przysuwając go tak, żeby miała do napoju łatwy dostęp. Próbowała coś powiedzieć, jednak zamiast słów z jej ust wydobył się tylko odkupiony wbijającymi się w gardło ostrzami sztyletów, jęk.
- Masz nie mówić - Tom przykucnął przy niej i odgarnął jej włosy, które opadły na spocone czoło zasłaniając oczy. Był mężczyzną nieco po czterdziestce, który jednak trzymał się na tyle dobrze, że nikt by mu nie dał więcej niż trzydzieści. Znała go całkiem dobrze bo był częstym bywalcem domu i nieraz pomagał przy obrzędach. Zawsze tryskał energią, teraz jednak na jego twarzy malowała się troska. O co chodziło? Czyżby aż tak źle wyglądała?
- Nie martw się, zajmą się tobą - zapewnił, siląc się na uśmiech. Z tylnej kieszeni spodni wyjął telefon i położył go obok dzbanka. - Podobno straciłaś swój więc ten ci się przyda. Jest w nim już twoja karta. Wszystko jak należy. Zaraz przyniosę ci jakąś szklankę - dodał, poprawiając narzutę, którą ktoś ją nakrył.
Miała ochotę powiedzieć żeby jej nie traktował jak małego dziecka ale nie była w stanie. Wszystko ją bolało, chociaż ból ten nie umywał się do tego, jaki żywcem rozdrapywał jej gardło. Miała się nie martwić? Jak?
Ułożyła się wygodniej i wzięła w dłoń telefon. Faktycznie, ktoś zadbał o wszystko. Niestety, wiadomości jakie się przewijały na portalach informacyjnych sprawiły, że odechciało się jej nawiązywać kontaktów ze światem. Smartphone jednak okazał się przydatny w innym celu. Komunikacyjnym. Tak, może i nie mogła mówić ale pisanie szło jej całkiem sprawnie. Dzięki temu już pół godziny później miała przy sobie kartkę z kontaktami do poznanego w szpitalu Mitrasa, wiedziała także że babcia zajmuje się także próbą odnalezienia Artura i udzielenia mu niezbędnej pomocy. Angie zdziwiła się nieco że sprawia to aż tyle problemów. Wpływy babki powinny sprawić, że syn profesora powinien już w tej chwili znajdować się w ich domu. Dowiedziała się także, że gdy spała uśpiona miksturą Papy, odprawiono trzy rytuały mające za zadanie uleczenie jej ciała. Połączenie sił mambo i houngana powinno zaowocować przynajmniej poprawieniem jej stanu. Niestety, oboje napotkali na problemy. Loa nie odpowiedziały na ich wezwanie. Cokolwiek działo się z Angie, została z owym problemem sama, względnie też duchy uznały, że tak właśnie ma być. Bardzo chciała nie czuć zawodu, który jednak odczuwała. Jeżeli miała to być dla niej próba to była niezwykle bolesna.


Po rozmowie z Mitrasem, poprosiła babcię by i dla niego załatwiła miejsce w klinice św Patryka, miejscu do którego zwykle chodziły, gdy potrzebowały specjalistycznej opieki. Był to majestatyczny budynek położony na terenie dzielnicy Francuskiej, otoczony połacią zieleni, która równie dobrze mogłaby robić za niewielki park. Prywatności pacjentów bronił kamienny mur, otaczający całą posesję. Wieńczyła go wysoka brama z kutego żelaza, zaopatrzona dodatkowo w najnowocześniejszy sprzęt monitorujący i stojącą przy prawym cokole stróżówkę. Nikt nieupoważniony nie miał wstępu na teren kliniki. Nic w tym dziwnego. Ludzie, którzy byli w tym miejscu leczeni, cenili sobie swoją prywatność i to dość wysoko.


Załatwienie trzech miejsc okazało się łatwiejsze gdy zabrał się do tego człowiek, u którego wolała nie mieć długów, a który póki co pokazywał jej swoją lepszą stronę. Na dobrą sprawę jeszcze nie poznała tej złej. Wyczuwała ją, a teraz zaczęła w nią wątpić. Był jednak tym, kim był więc zachowywała ostrożność. Szybko jednak jej myśli na powrót skupiły się na słabnącym zdrowiu. Wraz z chwilą obudzenia się, jej stan zaczął się pogarszać w tempie, który powoli zagrażał życiu. Gdy o osiemnastej trzydzieści wylądowała w końcu w swoim prywatnym pokoju w klinice, który jak nic wcześniej pełnił funkcję pokoju dla pielęgniarek, krew nie tylko plamiła kolejne chusteczki ale zwyczajnie wypływała z gardła gdy tylko Angie pochylała głowę w dół. Osłabienie powodowało, że obraz rozmazywał się przed jej oczami, a czarne plamki to pojawiały się, to znikały. Natychmiast podłączono ją do aparatury i wbito w rękę wenflon. Słyszała jak doktor Piotrowski informuje babcię, że należy jak najszybciej uzupełnić utraconą krew i przeprowadzić szereg badań mających określić przyczynę stanu jej wnuczki. Angie wyczuwała niepokój, co mogło się na równi wiązać z jej stanem jak i obecnością Papy, który najwyraźniej postanowił wystąpić w roli męskiego opiekuna. Nieproszonej roli, chociaż biorąc pod uwagę siłę połączonych wpływów jego i Babette, powinna chyba dziękować duchom za takie wsparcie. Tej parze nikt wszak nie był w stanie odmówić, nikt nie był w stanie się sprzeciwić. Byli niczym para królewska zasiadająca na tronie świata, który istniał wśród cieni cywilizacji, strzegąc jej, a niekiedy karząc. Angie całą sobą wierzyła w ich moc, która wszak brała się od tych, którzy wiedzieli wszystko, którzy widzieli wszystko, którzy czuwali z tej drugiej, tajemnej strony.
Jej myśli zaczęły wirować bez ładu i składu. Nie zauważyła pewnie jak podano jej coś, co miało zmniejszyć ból. Cokolwiek to było sprawiło także, że zaczęła odpływać. Próbowała coś powiedzieć, dopytać się przy przywieziono już Mitrasa i w jakim jest stanie. Próbowała nawet odezwać się by zwrócili na nią uwagę, jednak nie była w stanie. Unosiła się, niczym piórko na wietrze. Słyszała głosy lecz nie rozumiała znaczenia wypowiadanych słów. Widziała Papę i Babette, jak stoją wraz z lekarzem. Widziała, a jednak nie mogła bo przecież stali na korytarzu, z dala od jej łóżka, zapewne by nie była w stanie ich usłyszeć. Angie zaś płonęła i jednocześnie czuła jak otulają ją chłodne, kojące obłoki. Czy tak właśnie wyglądał świat po tamtej stronie? Czy wkraczała do krainy, w której królowały loa? Nie chciała umierać! Tu jednak, w tym dziwnym miejscu lub stanie, było jej dobrze. Na tyle dobrze, że zamknęła oczy, pogrążając się w kojącym mroku.

 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Grave Witch : 24-03-2019 o 18:08.
Grave Witch jest offline