Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2019, 10:11   #25
Zormar
 
Zormar's Avatar
 
Reputacja: 1 Zormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputacjęZormar ma wspaniałą reputację
oczątkowe osłupienie Pelaiosa ustąpiło przegnane przez adrenalinę i odgłosy tego, co wyprawiało się na zewnątrz.
Sprawdź po drugiej stronie! – krzyknął czym prędzej do Astine, która dzięki temu ocknęła się z szoku. Sam zaś rzucił się ku wrotom stodoły w pogodni za tym czymś, czy może kimś, które wyskoczyło ze strychu. Ostrożnie wychylił się przez rozwarte wrota i dostrzegł wypaczone nieznaną siłą dynie sunące coraz szybciej w stronę domostwa. Nie było czasu na myślenie, trzeba było działać. Zmienił chwyt na świecącym sztylecie, po czym wycelował i z całej siły cisnął nim w najbliższe monstrum. Ostrze dosięgnęło celu i to w pięknym stylu. Akurat w momencie, kiedy dynia spostrzegła go i rozpostarła szczęki sztylet wpadł w nią i wyleciał z drugiej strony pociągając ze sobą coś co wyglądało na czaszkę. Wówczas reszta piekielnego warzywa rozpadła się.

Sytuacja przed chatą nabierała tempa. Hanah czym prędzej zniknęła za rogiem i pomknęła ku, jak jej się wydawało, samotnych Delrana i Celaeny. Tymczasem elf otrząsnął się z uczucia, które nim owładnęło i mógł się skoncentrować. Pobliskie cienie zafalowały, zdawały się wręcz zlepiać ze sobą tworząc coś fizycznego. Z pomocą swych mentalnych mocy Neff tchnął życie w pobliski mrok przywołując tym samym swych dwóch wiernych towarzyszy, którzy natychmiast ruszyli przeciwko dyniom. Niestety tamte okazały się być odporne na ich wpływy i szybko straciły nimi zainteresowanie na rzecz bardziej krwistych zdobyczy.

Co robimy?! – rzucił niepewnie Arn stając w gotowości, by rozłupać swym toporem pierwszego gagatka, który odważy się do niego zbliżyć. Nikt mu nie odpowiedział, bowiem pozostali byli zbyt zajęci walką, magią bądź strachem. Przez drzwi wypadła Astine momentalnie posyłająca strzałę w pierwszego wroga jakiego dostrzegła. Zaraz za nią była Luna, która wysforowała się przed swą panią i szykując do tego, by zatopić w czymś zęby. Najgorzej całe zamieszanie znosiły pozostawione obok studni wierzchowce, a także paraliżowana strachem akolitka. Konie rzucały się w miejscu i kopały gdzie popadnie, kiedy muł niespokojnie stał w miejscu.

Pomimo niewielkich sukcesów w postaci walających się pod nogami resztek po dyniach, tych było coraz więcej, a na dodatek z każdą chwilą były bliżej i bliżej.
Wycofujemy się do domu! – elf widząc co się dzieje próbował zwrócić uwagę pozostałych, że są otaczani. Ku ich szczęściu niektórzy z adwersarzy zostali dość skutecznie zajęci przez sojusznicze widma, lecz nie mogło to trwać wiecznie. – Cienias! Mroczek! Zajmijcie je jakoś!
Do środka! – zawtórował mu Arn wyszarpujący topór z dyni obok siebie.
Do domu! – pomysł poparła również Astine, której wraz z wilczycą udało się zaciągnąć do środka zarówno muła, jak i akolitkę. Niemniej sam Neff zdał się na chwilę zapomnieć o własnym bezpieczeństwie obserwując to co spotykało zwierzęta. Oba konie zostały w mgnieniu oka otoczone przez dynie, które dosłownie rzuciły się na nie skacząc oraz gryząc. Popłynęła krew, bardzo dużo krwi. Nie minęła dłuższa chwila, a w ich oczach pojawiło się szaleństwo, a z pysków poczęła toczyć się piana. Wierzchowiec półelfki wydarł niespodziewanie do przodu znikając gdzieś za chatą rżąc potępieńczo. Nagle cała budowla zatrzęsła się i kamienny komin runął z hukiem wzniecając chmurę pyłu i kurzu. Muł elfa, aż wierzgnął, lecz nic mu się nie stało. Astine kątem oka wyłapała za szybą szalejącą białą plamę wymieszaną ze szkarłatem.

Tymczasem grupka po drugiej stronie miała swoje problemy. Kiedy tylko Hanah wychyliła się zza węgła ujrzała scenę pełną krwi i bólu. Początkowo myślała, że coś jej się przywidziało, lecz nie, Celaena dosłownie rozpłynęła się w powietrzu by pojawić się kawałek dalej, tym samym pozostawiając Delrana samego. Ku jego nieszczęściu dyniowe monstra rzuciły się wprost na niego. Ten przypominający człowieka próbował go ugryźć, lecz w porę spadło na niego uderzenie ze strony dziwnego nieznajomego. Niestety nie było to końcem problemów. W pewnej chwili Delran obrócił się tylko po to, by zobaczyć jak dynia uderza go prosto w twarz. Rozległo się chrupnięcie łamanej kości, a głowa mężczyzny eksplodowała bólem. Zachwiał się na nogach, ręką złapał za ułożone obok drwa. Świat wokoło stracił na ostrości, smakował krwią.

Kapłanka widząc to pewniej ujęła w dłoni złotą kulę, z której rozpostarło się pięć skrzydeł. Wtem powietrze przecięła wiązka złotej energii wyrzucająca w górę trochę ziemi w obok monstrów. Jedno skrzydło złożyło się, a dziewczyna przygryzła wargę niezadowolona. Nie mając chwili do stracenia ruszyła z miejsca, by wesprzeć Delrana. Już podczas biegu uniosła znów kulę, a mężczyznę objął święty blask. Wróciła mu ostrość widzenia i oddech w piersi, lecz nie na długo. Kiedy tylko podniósł głowę zobaczył jak dziwaczne zęby dyniowego człeka zatapiają się w jego ręce. Ledwo co udało mu się go odepchnąć, lecz powracający ból powstrzymał kontrę. Będąc nie do końca świadomym tego co robi wskoczył na ustawione obok beczki mając nadzieję, że zaraz nie wpadnie do którejś z nich.

Cienias! Chodź tu i nie pozwól dyniom wejść do środka!Neff wpadł do środka i czym prędzej nakazał jednemu z cieni blokować przejście. Następnie zwrócił się do pozostałych. – Sprawdźcie czy drugie wyjście jest bezpieczne!
To ja sprawdzę!Arn zgłosił się na ochotnika i pognał w kierunku części domostwa służącej za stodołę. Dopadł do wrót i widząc walczących towarzyszy zawołał do nich: – Do środka!
Po tym jak drwal ruszył z wyznaczonym mu zadaniem elf o mało nie przewrócił się, kiedy będący w amoku koń diablęcia desperacko starał się wedrzeć do środka. O mało co nie zaklinował się w przejściu, lecz zwierzęcy instynkt w porę podpowiedział mu, że nie schroni się tutaj. Cofnął więc głowę i szalał dalej na placu.

Zaraz za cofającym się łbem konia pomknęła opierzona na biało strzała, która dosięgnęła jednej z dyń i posłała ją w niebyt.
Musimy uciekać! Zaleją nas! Sila! Zrób, że co! Astine zdawała się mówić z sensem, a co chyba najważniejsze na tyle wstrząsnęła akolitką, by ta wzięła się w garść. Natychmiast chwyciła świętym symbol Lathandera i wezwała jego święty blask, który spadł na pierwszą z dyń, która przekroczyła próg domu. Z nieznanych przyczyn jej zaklęcie chybiło celu i miast wroga ugodziło jeden z cieni, w znacznym stopniu rozbijając jego mroczne ciało.

Tymczasem Celaena ciskała ogniem w każdą dynię jaką zobaczyła raz z lepszym, raz z gorszym rezultatem. Tak się na tym skupiła, że nawet nie spostrzegła, kiedy u jej boku znalazł się Pelaios. Diablę atakowało swym rapierem zawzięcie i mogło tylko spoglądać, jak bezcelowe były jego próby przywołania do siebie swojego konia.
Tylko nie to – wyrwało mu się niedowierzająco, kiedy biedne zwierzę toczyło pianę z pyska i szalało w okolicach studni. Miał nadzieję, że znajomy gwizd jakkolwiek na niego wpłynie, lecz bezskutecznie. Koń padł ciężko na ubitą ziemię podwórza mniej więcej w momencie, kiedy Mukale, dziwny dzikus z włócznią, brutalnie pacyfikował monstrum odpowiedzialne za strach, który opanował pozostałych. Swą bronią podciął niezdarnego dyniowego człeka, a następnie rozwalił tegoż głowę jednym precyzyjnym pchnięciem. Rozległ się cichnący skrzek, a co większe dynie w okolicy ożyły.

Początkowo można było przypuszczać, że będą to tylko większe wersje tego skaczącego ścierwa, z którym mieli do czynienia do tej pory, lecz mylili się. Spod pomarańczowych owoców wysunęły się szpony, a zaraz za nimi reszta poskręcanego, dziwacznego cielska. Ich humanoidalne kształty nie wyglądały na wymizerniałe, co to to nie. Ręce zakończone były potężnymi pazurami, a nogi plątaniną korzeni, na której to jednak zdawały się stać mocno i pewnie. Górując nad wszystkimi zaskrzeczały podobnie jak pozostałe, po czym ruszyły im na spotkanie.


Xsa ol! Te cholerne warzywo podpieprzyło mi konia! – półelfka rzuciła z furią, kiedy kątem oka dostrzegła jak jej piękna, siwa klacz mknie raniona przez mole pełne dyni tylko po to, by być po chwili powalona i pożarta żywcem. Towarzyszące temu emocje rozpaliły wewnętrzny ogień Celaeny, który ta natychmiast postanowiła wykorzystać i wyrzuciła przed siebie wachlarz gwałtownych płomieni. Cielska stojących przed nią dwóch pazurzastych stworów momentalnie zapłonęły. Pozostały po nich jedynie kopcące czaszki na kupkach popiołu. Wyładowawszy gniew rzuciła się czym prędzej ku chacie. Po drodze minęła się z Pelaiosem oraz Arnem, którzy wspólnymi siłami nie pozostawili najmniejszych szans kolejnej z większych dyń. Potwór padł po tym, jak drwal wbił mu ostrze topora prosto między oczy. Kiedy wyszarpał go ze zwłok w samym środku ostrza wbita była ludzka czaszka.

W międzyczasie sytuacja Hanah oraz Delrana stawała się coraz lepsza, a to za sprawą rozbijanych raz za razem dyń. Zawdzięczali to głównie swojemu zgraniu, bowiem świetliste zaklęcia tej pierwszej, jak i precyzyjne pchnięcia drugiego mogły błyskawicznie eliminować dyniowe zagrożenie. Przynajmniej do chwili, kiedy to dostrzegli, jak w ich kierunku rusza jeden z większych potworów.
Wynośmy się stąd! – kapłanka krzyknęła zarówno do Delrana, jak i wszystkich wokół. – Z dala od dyń!
Mężczyzna ograniczył się do skinięcia głową i czym prędzej ruszył za nią w kierunku chaty. Jednocześnie minęli się z dzikim wojem, który chyba nie rozumiał nawet ich mowy, ponieważ z jakimś niezrozumiałym okrzykiem na ustach rzucił się na monstrum przed którym umykali. I to rzucił się nie najgorzej. Uderzył włócznią skutecznie rozorywając tym samym część dyniowego łba oraz korpusu.

Uciekająca para natrafiła we wrotach stodoły na Neffa i jego muła, lecz nie dane im było wymienić uprzejmości. Oto bowiem ogromne dyńsko, leżące dotąd na polu i górujące nad pozostałymi, uniosło się nad ziemię podtrzymywane przez cztery grubawe, rozgałęziające się nogi. Rozdziawiło swą wypełnioną zębiskami paszczę, a następnie zwróciło "łeb" w ich kierunku. Cała trójka przełknęła ślinę.


Czy to mój koń?Pelaios widząc swojego wierzchowca martwego ruszył na spotkanie przeklętej maszkarze, która swymi zębiskami pozbawiła konia żywota. Diablę wyczekało dogodnej okazji i jednym precyzyjnym uderzeniem pozbyło się adwersarza.
Nieznajomy, chodź z nami! – wołanie, które usłyszał należało do Hanah wbiegającej do domostwa. Kątem oka wyłapał jeszcze niknącą w powietrzu złotą smugę, pozostałość po jej zaklęciu. Powiódł za nią wzrokiem i zobaczył małą eksplozję czystego światła. W miejscu po której została pokaźna dziura w cielsku kolosalnej dyni, jednak ta nic sobie z niej nie robiła. Kolos bardzo szybko dobiegł do chaty.

Wymienili z Arnem spojrzenia, po czym oboje rzucili się w swoim kierunku.
Uciekajmy stąd! Do wioski! Tam jest ich chyba mniej! – drwal miał nadzieję w porę zwrócić uwagę pozostałych na nowe niebezpieczeństwo, kiedy to diablę jeszcze przez chwilę stało w miejscu. Sięgał on bowiem po rozświetlony magią sztylet i w tej samej chwili dostrzegł, jak kocia czaszka, którą swoim celnym rzutem oddzielił od dyni, była teraz powoli oplatana pędami. Nie trzeba było być geniuszem by pojąć co się święci.
Niszczcie czaszki! One znowu… – nie dokończył, ponieważ dyniowy kolos ruszył w jego kierunku. szybkim ruchem ręki zabrał ze sobą felerną czaszkę i momentalnie dopadł do truchła swego martwego konia. Próbował czym prędzej ściągnąć z niego swoje rzeczy, lecz bliskie niebezpieczeństwo nie pomagało w skupieniu się na precyzyjnych ruchach. Dodatkowo był świadkiem tego, jak gigantyczne dyńsko nadyma się, a następnie wypluwa z siebie dosłownie gejzer cuchnącej, pomarańczowej cieczy. Celaena, będąca celem tej niecodziennej kąpieli, w ostatniej chwili odskoczyła i nie zamierzając stać się przekąską pobiegła za Arnem. Tymczasem on przeklął któryś już raz pod nosem i po prostu przeciął większość rzemieni trzymających juki w kupie. Zabierając ile tylko mógł, najszybciej jak potrafił pognał w kierunku osady.

Tymczasem w środku chaty działo się chyba więcej aniżeli na zewnątrz. Popędzane przez dyniowego stwora mniejsze potwory pognały do środka. Niektóre próbowały po prostu wpełznąć, ale inne postanowiły spróbować szczęścia skacząc. Ku nieszczęściu Sili jedna z nich dopadła ją i wczepiła się w jej szaty. Panikująca akolitka wezwała na pomoc imię Lathandera i na moment całe wnętrze wypełniło się czystym światłem. Rozległ się syk wypalanego zła w postaci dyń, lecz ta jedna, która się jej trzymała nie dawała za wygraną. Wtedy przyszła z pomocą Astine, która sztyletem z głową jednorożca przebiła dyniowate cielsko. Ostrze przeszedł świetlisty blask, a potwór rozpadł się na kawałeczki, których część natychmiast zmieniła się w popiół.

Gdzieś z głębi pomieszczenia rozległ się głos Neffa.
Wszyscy cali? – trudno było powiedzieć do kogo mówił, lecz w jego głosie słychać było troskę, a następne słowa tylko to potwierdzały. – Niech Zakonnica zajmie się twoimi ranami.
Akolitka nadal będąc roztrzęsiona podeszła do ściany i wychyliła się zza rogu. Dostrzegła poranioną Hanah, którą natychmiast wezwała nerwowym gestem oraz słowami: – Tutaj!
Tamta jednak nie zamierzała skorzystać z jej oferty, a wręcz przeciwnie. Wezwała swoje własne moce leczące i z ich pomocą częściowo postawiła młódkę na nogi.
Zwijamy się stąd! Tobie pomoc jest bardziej potrzebna. – Rzuciła tylko do niej, po czym pociągnęła za sobą w drodze na zewnątrz. Neff wraz ze swoim mułem był kawałek za nimi.

Kiedy one były zajęte magią Astine wraz z Luną wdała się w walkę z dyniowym stworem, który jako ostatni stał im na drodze ucieczki. Wspólnymi siłami okrążyły go. Cięły sztyletem oraz gryzły raz za razem, lecz mimo wysiłków nie mogły go powalić. Wtem, zupełnie niespodziewanie, zza węgła wyskoczył Mukale, który z rykiem na ustach rozpędzony skoczył na potwora. Dosłownie jednym cięciem znad głowy rozpołowił dyniowatego. Roślinowate cielsko z mlaskiem upadło pod ich stopami, a akolitka aż zatrzymała się w drzwiach.
K-kto to jest?!

Rozległ się straszliwy huk, a chata zatrzęsła się w posadach. W górę poleciały kawałki drewna, a w środku rozległ się jęk Neffa i donośne, bolesne wycie muła. Elf nie wiedział co się stało. W jednej chwili był przy ścianie zbierając się do ucieczki, a potem cały jego świat zamienił się w chmurę drzazg i pyłu, a także tępy ból w plecach. Kaszląc rozejrzał się dookoła i dokładnie przed sobą zobaczył potężne szczęki wypełnione trzema rzędami zębów. Od kolosalnej dyni czuć było zgnilizną, lecz to nie ona była najbardziej przerażającym widokiem. Obok siebie bowiem usłyszał cichnące, pełne bólu oraz desperacji odgłosy Khelbena. Kiedy tylko odwrócił ku niemu głowę ujrzał przerażającą scenę. Złamana drewniana belka dosłownie przyszpiliła biednego muła do ziemi przebijając mu brzuch. Wszędzie tryskała krew, a na ziemi z każdą chwilą kałuża posoki robiła się większa i większa. Zwierzę wierzgało jeszcze resztkami sił, próbowało się podnieść, lecz bezskutecznie. Szmaragdowe oczy elfka zrównały się z zachodzącymi mgłą czarnymi ślepiami Kheleba. Nephilin dostrzegł w nich ból, strach, ale i wdzięczność. Łeb zwierzęcia wierzgnął raz jeszcze, a następnie głucho opadł na ziemię. Iskierka życia zgasła.

Kolejne wydarzenia pamiętał jak przez mgłę. Poczuł szarpnięcie za nogę i chyba ciągnięcie po ziemi. Ktoś złapał go za ramię i postawił na nogi. Następnie był bieg. Najpierw pokraczny i niemrawy, lecz z każdą chwilą żywszy i przytomniejszy. Rzeczywistość zaczęła znów nabierać mrocznych, zamglonych kształtów. Rozmazane plamy zmieniły się w przesiąknięte mrokiem budynki Złotego Łanu. Powietrze przeszył złowieszczy ryk gigantycznej dyni, która nie mogła przejść przez drzwi. Obok siebie zobaczył Astine oraz Lunę, a także akolitkę niemal ciągniętą przez Hanah.



cieczka do osady, przynajmniej w teorii, miała ich odciągnąć od zagrożenia jakie stanowiły demoniczne dynie. Za sobą mieli niszczone furią wielkiego potwora domostwo rodziców Astine oraz niezliczoną hordę kolejnych monstrów z pól za nią. Bieg w tamtym kierunku nie wchodził w grę. Alternatywnym kierunkam był las, lecz trudno było powiedzieć, czy to co przemieniało warzywa w żądne krwi bestie nie wywierało swego wpływu również na drzewa. Najsolidniejszą budowlą w Łanie była najpewniej kamienna kaplica, lecz górujący nad resztą zabudowy młyn też prezentował się solidnie. Niemniej bardzo duży niepokój wzbudzał fakt, iż żeby móc się tam dostać trzeba było pokonać kawałek drogi, której jedną stronę stanowiły pełne dyń pola. Padła więc szybka decyzja o udaniu się do centrum osady. Z tego co widzieli do tej pory potwory preferowały raczej otwarte przestrzenie to też w samej osadzie powinno być ich mniej. Zwarta bryła świątyni rysowała się całkiem wyraźnie na tle zamglonego horyzontu. Z każdą chwilą wyraźniejsze stawały się kolejne budynki oraz chaty. Kątem oka można było dostrzec napowietrzną część warsztatu kowala czy szyld informujący o położeniu karczmy.

Na samym czele biegł Arn, który tak samo jak podczas walki zdawał się dbać przede wszystkim o własną skórę. Będący obok niego Pelaios szybko zwiększył dystans po tym, jak dwa razy musiał się zatrzymywać, by podnieść upuszczoną torbę, albo miecz. W obecnych warunkach wszystko było na wagę złota, nawet najmniejsza porcja jedzenia albo sztuka oręża. Z kolei na samym końcu, niejako w formie tylnej straży, biegła Astine wraz z wilczycą. Neff zdążył już się w jakimś stopniu otrząsnąć z uderzenia, a Hanah nie pozwalała na to, by akolitka jakimś sposobem została w tyle.

Im byli głębiej w osadzie, tym zabudowa stawała się bardziej chaotyczna, czemu winne były przeplatające się ścieżki wchodzące i wychodzące z głównego placu. Do miejskiej dżungli było temu jednak daleko. Zaczęli więc odrobinę kluczyć pomiędzy budynkami, a niektórzy na chwilę tracili część grupy z oczu, gdy ta odbijała w którąś ze stron w drodze do celu. W pewnym momencie Arn skręcił za duży budynek i wtem rozległ się krzyk. Potworny wrzask przechodzący w charczenie, mieszanina strachu i najczystszego bólu niemal sparaliżowała resztę. Zaraz po krzyku dobiegł ich chrzęst łamanych kości, a zza załomu wyleciała niemal fontanna ciepłej posoki. Pelaios z Mukalem postąpili naprzód gotowi stawić czoła temu co dopadło drwala, lecz kiedy tylko spojrzeli za budynek nie zobaczyli nic z wyjątkiem dosłownie rozpłatanego na pół ciała Arna, zdekapitowanego i leżącego w kałuży ciepłej krwi. Po jego głowie została tylko wybebeszona szyja, jak gdyby ktoś odciął ją tępym ostrzem. W tym samym czasie dobiegli do nich pozostali i zaniemówili widząc tę straszliwą scenę. Sila najpierw zbladła, a potem oparła się o ścianę i zwymiotowała.
Tędy! Szybko!Astine wezwała resztę, kiedy tylko sama otrząsnęła się z szoku. Hanah od razu złapała akolitkę i jak poprzednio wręcz ciągnęła ją za sobą. Biegli jeszcze chwilę pomiędzy dość ciasno stłoczonymi chatami, aż wreszcie trafili na centralny plac ze studnią przy którym, w pewnym osamotnieniu, stała kamienna budowla.


Świątynia była niewielka w porównaniu z tymi, które zdarzało im się podziwiać w Waterdeep, albo innych miastach. Już na pierwszy rzut oka dostrzegało się kolorowe witraże, szczególnie centralny przedstawiający kwitnącą różę na tle promieniście ułożonych kłosów zboża, symbol Chauntei, Wielkiej Matki. Co niezwykłe mgła wydawała się w tym miejscu rzednąć, albo też trzymać się z dala od budowli. Właściwie to w okolicy nie widać było też najmniejszych śladów dyń, lecz trudno było potwierdzić tę tezę bez dobrego zwiadu. Astine od razu naparła na centralne wrota, lecz te ani drgnęły. Spróbowała więc ciągnąć za uchwyty, lecz również bezskutecznie.
Zamknięte… – rzekła i w tej samej chwili przez osadę przetoczył się dyniowaty skrzek.

 
Zormar jest offline