Kit bada ślady
Pora była jeszcze wczesna, a kontener mieszkalny nie stanowił więzienia, dlatego też Kit nie zamierzał siedzieć i tracić czas na gadanie o niczym.
- Będę koło siłowni - powiedział do pozostałych. -
A wy się rozejrzyjcie, może znajdziecie jakieś karty. Zabijemy później jakoś czas.. - Nie wiem ile tego czasu nam zostanie - zamarudził któryś, chyba Pearson, a może Dominic?
-
Zawsze można będzie wybudować sobie domek z kart - odpowiedział Kit i poszedł nie czekając na odpowiedź.
Wkrótce dotarł na miejsce, bo siłownia była o rzut beretem od ich baraków. I mógł w spokoju zająć się swoim śledztwem.
Bosonogi "gość" kręcił się koło ściany w te i wewte, jakby sam nie wiedział, dokąd w gruncie rzeczy chce iść. Ale rzeczą jasną było, że - jeśli nie spadł z nieba - skądś musiał przyjść. I jeśli się nie rozpłynął w powietrzu (lub odleciał), to musiał dokądś sobie pójść. Teoretycznie biorąc - wystarczyło zrobić kilka kręgów wokół siłowni, by znaleźć ślady bosych stóp wiodące do (lub z) kontenera. Co chwila łapał i gubił trop krążąc pomiędzy budynkami, bowiem.. rzeczywistość jakoś nie chciała współpracować z logiką. Kit nie dostrzegł bowiem jakiegoś wzorca, który pozwoliłby ustalić skąd przybyli i dokąd poszli “dzicy” w łańcuchach. Jakby rzeczywiście się rozpłynęli w powietrzu.
W końcu ruszył w stronę ogrodzenia, z nadzieją, że tam znajdzie jakieś ślady.
Tam też natrafił na jakiś ślad… niestety wychodzący gdzieś w dal, poza uszkodzone w tym miejscu ogrodzenie. Pójście dalej to już by była samowolka. I ryzykanctwo. Zasięg ich komunikatorów z uwagi na zakłócenia był dość krótki. Jeśli Carson poszedłby dalej… w razie kłopotów byłby zdany tylko na siebie.
Kit nie był samotnym mścicielem ani żądnym krwi idiotą, więc poza obóz nie wychodził, chociaż - prawdopodobnie - ślady doprowadziłyby go do jednego ze sprawców rzezi. I do kłopotów,
Można się było domyślić, że ktoś rozwalił ogrodzenie i wszedł na teren obozu, a potem tą samą drogą go opuścił. Pytanie brzmiało - jakim cudem nikt go nie powstrzymał. Wszak było zasilanie...
Zapewne było tak, że gwardziści, nie spodziewając się zagrożenia (no bo czego mieliby się spodziewać) zostawili warty tylko przy bramie. O włączeniu wieżyczek nikt pewnie nie pomyślał, bo i po co... Na ewentualnego zbyt ciekawskiego niedźwiedzia wystarczyłoby ogrodzenie. A jeśli już, to pewnie były w trybie "krzycz, gdy coś zobaczysz", a banda wojaków z łańcuchami pojawiła się znikąd, w środku obozu. Teleportacja?
Mogło też być tak, że ów bosonogi osobnik pojawił się w już po napadzie, po rzezi... Zrobił dziurę w płocie, potem kolejną, w ścianie siłowni. Ale po co?
Można było zrobić jeszcze jedną rzecz...
Prawdopodobnie zasilanie padło wtedy, gdy do siłowni dostały się szczury. Czyli jakaś z kamer mogła nagrać tego samotnego intruza. A skoro centrum nadzoru działało, to można było sprawdzić, kto rozwalił siatkę i wałęsał się koło siłowni.
Ze Switch w centrum nadzoru
Louise znudzona niemiłosiernie siedziała osłonięta pancerzem wpatrując się w ekrany kamer. Na wejście Kit nawet nie zareagowała. Być może dlatego, że jedna z kamer pilnowała wejścia, którym wszedł.
-
Nudy w tej telewizji - powiedział. -
Dobrze, że za abonament nie trzeba płacić... Możesz mi coś znaleźć wśród powtórek? - spytał, spoglądając na ekrany.
- Nie masz co robić? - westchnęła smętnie Switch. -
Co dokładnie? Zamiast się ucieszyć z towarzystwa... - zażartował Kit. -
Interesuje mnie ta okolica. - Wskazał na ekran, na którym widoczna była siłownia. -
Mam nadzieję, że znajdziemy tego, który zrobił dziurę w ścianie siłowni. - Ok. - Switch puściła mu ostatnie pięć godzin, nagrane nim kamera została wyłączona. Nawet na szybkim podglądzie, była to nużąca czynność. Przez większość czasu nic się nie działo. Czasem przemknął szkielet lista, a potem wilka, a potem… wszystko się urwało.
-
Kiepsko... Pozwolisz? Nie będę cię zanudzać tymi beznadziejnymi obrazkami i sam sobie obejrzę to, co działo się wcześniej - powiedział.
Ustawił licznik na 16:39, a potem, w przyspieszonym tempie, zaczął cofać podgląd.
Znudzona Switch niespecjalnie mu w tym przeszkadzała obserwując to co się działo na ekranach bez entuzjazmu na twarzy.
Monotonię przeglądania, przerwała radosna wymiana zdań pomiędzy Louise, a Ash.
-
Kawa, ciasteczka... - Kit pokręcił głową. -
Całkiem jak w bazie.
W odpowiedzi Louise coś tam sarknęła pod nosem i dodała:
- Ciasteczka nie dla ciebie. Sam sobie załatw.
-
Nie wpraszam się w gości - odparł.
- To dobrze - podsumowała Meyes.
-
Zadziwiająca zgodność poglądów - rzucił obojętnie Kit.
Niecałe dziesięć minut potem drzwi stróżówki się otworzyły i w ich stanęła Ash z kawą i ciasteczkami. Zaraz za nią stał Hamato z małym ekspresem, nie wchodząc do środka z powodu ciasnoty.
-
Hej przynieśliśmy wyposażenie. -Ratujesz mi życie, moja droga. Zaraz skonam z nudy. Ileż można oglądać zbieranie trupów przez van Erp i jej niewesołą gromadkę.- rzekła z uśmiechem Louise.
-
Ja tylko przynieść ci zaplecze i idę spać. Mam przedostatni dyżur i chce się wyspać. A ty widzę masz już towarzystwo. - Powiedziała podając najpierw ciastka i kawę a potem biorąc od Hamato ekspres i przekazują rezydentom pomieszczenia.
-Taaa.. ogląda sobie powtórki - skomentowała Meyes.-
Cóż… Każdy ma jakieś hobby.
-
Lepsze to, niż zbieranie trupów - odparł Kit -
chociaż przyznaję, niewiele tu się dzieje.
-
No cóż nie od dziś wiadomo, że Lili ma dosyć wyraziste poglądy na temat poległych. - Przypomniała im Ashley, przypominając sobie jednocześnie o nieśmiertelniku Paula w jej rzeczach. -
I też żałuję że nie mamy jak zorganizować im lepszego końca. - Nawet jeślibyśmy ich zakopali, to pewnie się wygrzebią jak tym świcie żywych trupów.- stwierdziła spokojnie Switch.-
Spalenie ma więc sens.
-
Większy niż zakopanie - zgodził się Kit.
-
Myślałam bardziej o zwrócenie ciał rodziną... dobra nie zajmie wam więcej czasu, miłej nocy i spokojnej warty. - Ashley pożegnała się z dwójką w pomieszczeniu a potem z Hamato i udała się do żeńskiego baraku.
-
Spokojnych snów - rzucił za nimi Kit.
- Otulę cię kołderką jak wrócę.- odparła żartobliwie Switch. -
No chyba, że ktoś mnie uprzedzi. Po godzinie...
-
Już zmiana? - Kit spojrzał na JR. -
Chciałem zobaczyć, kto się włamał do siłowni, ale ta maszynka jest bardzo powolna. - Wskazał na ekran, na którym, chwilowo, nic się nie działo - prócz licznika, pokazującego cofające się minuty.
-
Mogę dokończyć - Stwierdziła Jean, spoglądając na monitory.
-
Wdzięczny będę - Kit skinąl głową. -
Dwight, zmiana - powiedział, opuszczając centrum nadzoru i ruszając w stronę, gdzie ostatnio widziany był "BFG".
I po chwili ich czas warty się zaczął… i czas nudy. Nic się nie działo, ani na patrolu Kita, ani na monitorach przed oczami pani sierżant. W końcu Giles i Ważniak przyszli ich zastąpić. I Christopher z Jean udali się na zasłużony sen. Oczywiście każde do własnego łóżka.
By nie naruszać odpowiedniego paragrafu...