Reinmar znów patrzył na szczyty Gór Czarnych. Już raz przekraczał tą dolinę, jakiś czas temu. Zimno, kawalkada konnych, płynących niczym górski potok wzdłuż doliny, stukot kopyt, parskanie koni, brzęk rynsztunku i nawoływania oficerów. Jego kornet biwakował niedaleko tamtych turni, których kontury wyłaniały się z nisko leżących, kłębiastych chmur pokrywających tą część gór.
Khazady. Praktyczne, burkliwe, czasem grubiańskie i hałaśliwe, honorowe, a w interesach cwańsze od reiklandzkiego kupca. Złoto. Na dźwięk tego słowa coś dziwnego działo się z ich duszami, a ich oczy błyskały chrobliwie spod krzaczastych brwi.
Za górami rozciągały się dzikie ziemie. Orki, gobliny i dużo gorsze plugastwo. Kampania w której zdołał wziąć udział nie była długa, bo oddział kręcił się po pograniczu może dwa miesiące. Kiedy z powrotem wracali do zimowych pieleszy w Averlandzie, kornet liczył jakieś trzydzieści procent stanu.
Reinmar zastanawiał się, co przyniesie wizyta w Karak Hirn i czy stan liczebny będzie się zgadzać, jak tylko ta draka się skończy.
Poprawił olstra pistoletów, szczelniej okrył się płaszczem, który ledwo opinał jego podwójną warstwę odzieży którą wiózł dotąd w jukach.
"Przynajmniej zamiast deszczu będzie śnieg" pomyślał próbując znaleźć jakąś pozytywną zmianę którą przynosił ten etap wędrówki.