Most zwodzony opadł za szczękiem łańcuchów i strażnik gestem zaprosił ich do środka. Tam już czekało kilku kolejnych strażników. - My do… - zaczął Wróbel. - Oczywiście, proszę za mną - powiedział jeden ze strażników. Poszedł przodem, reszta poczekała aż goście ruszą i udała się za nimi. - Jak minęła podróż? Owocnie? - zagaił prowadzący strażnik. - Nie można narzekać - odparł Kuba.
Strażnicy odziani byli schludnie i czysto. Ale i nieregulaminowo. Jedne miał mistrzowskiej roboty buty z najlepszej skóry. Inny klamer u pasa misternie rzeźbioną. Inny złote guziki przy mundurowej kurtce. Albo ozdobiony, może i nie pierwszej jakości, kamykami sztylet.
Zniknięcie gdzieś podczas przechadzki okazało się niemożliwe. Najwyraźniej ktoś tego wcześniej próbował i teraz straż grzecznie, aczkolwiek stanowczo pokazywała właściwą drogę.
Gabinet dowódcy znajdował się tam gdzie uprzednio. Strażnik otworzył drzwi i zaprosił ich gestem. W Środku było ciepło i przytulnie, w kominku buzował ogień, a za biurkiem w wielkim fotelu siedział dowódca placówki. Podkręcił wąsa i zaprosił by usiedli na fotelach, mniejszych rzecz jasna do fotela gospodarza. - Fryderyku, nalej państwu. A wy moi drodzy powiedzcie z czym przybywacie. |