I cały misterny plan w pizdu... Niewiele trzeba było by ta starannie budowana przez nich konstrukcja zawaliła się z ogromnym hukiem. Słabym punktem okazała się już pierwsza sekunda wykonywania założonych wcześniej poleceń. I to nawet nie kwestia tego, że ktoś coś spieprzył. Spieprzyło się samo, typowe. Może jednak trzeba było iść na ten stadion?
Billy zastanawiał się co powinien teraz zrobić, ale towarzyszący mu w budynku Arch nie miał żadnych wątpliwości. Bez słowa wyleciał na zewnątrz i pognał w stronę Utanga i legionistów. Powiedzieć, że na ten widok Sticky był zdziwiony to jak powiedzieć, że w Albuquerque jest trochę piasku. Nigdy nie bawił się wraz z innymi w przesłuchiwanie ich nowego kompana, podobnie jak w przypadku Lulu zostawił to innym. Daleki był jednak od zaufania mu. Gdy zamknięto go wraz z Bruffordem w jednym domu wiedział, że musi trzymać się na baczności. W końcu nie mógł wiedzieć na co go stać. I chociaż w tym ostatnim się nie pomylił.
No dobrze, ale co on sam powinien teraz zrobić? Nie uśmiechało mu się wybieganie na zewnątrz pod lufy, miecze i włócznie zasranych legionistów. Pamiętał jednak wciąż co czuł, gdy dopadł do leżącego we własnej krwi Barry'ego, gdy próbował ściągnąć go z powrotem do świata żywych i gdy dotarło do niego, że mu się nie uda. Nie chciał by w nocy zaczęła go nawiedzać kolejna zakrwawiona twarz.
- Cholera jasna! - wykrzyknął i wyleciał za Archiem.
Skierował się do najbliższej osłony, na jaką mógł liczyć. Do celu, czyli miejsca z którego jego strzelba okaże się skuteczna, zamierzał dotrzeć skokami od jednej kryjówki do drugiej, licząc że inni przyszpilą nieco legionistów ogniem oraz, że chociaż z początku ci skurwiele nie zwrócą uwagi na dwójkę zbliżających się do nich ludzi. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się irytująca myśl, że Utang z pewnością liczył zdążyć przebiec trochę więcej niż parę metrów oraz że nie zostanie postrzelony tak szybko.