Tommy zwiesił głowę i teraz wpatrywał się w podłogę. Nie wiedział o kłopotach staruszka, przecież gdyby wiedział, nie poprosiłby go o forsę. A ten jeszcze mu ją dał bez szemrania, nawet nie pytając o co chodzi. A przecież chłopak zawdzięczał mu dużo więcej. Został przez niego przygarnięty niemal z ulicy, mógł tu ćwiczyć, potem pracować. Mógł nawet liczyć na solidny posiłek, jeśli tylko miał ochotę, a miał zawsze, bo jedzenie tutaj nie smakowało jak tektura, czego nie można było powiedzieć o żarciu w "Colorful Life". I przecież nie został przez niego wykopany, gdy ten dowiedział się, że Tommy jest świrem władającym ziemią i to wówczas, gdy ten świr wypiętrzył podłogę w jego kuchni "zamurowując" wyjście. Spojrzał w stronę tegoż wyjścia, przy którym wówczas stał Sullivan, jego pieski i Felicja właśnie. Miał wielki dług u staruszka. U niego i Franko.
- No dobra, będę to robił - powiedział spokojnym już głosem. - Nie powiem Danny'emu o twoim pomyśle i grzecznie będę brnął w niego dalej. Jakoś to dźwignę - obiecał, chociaż nie był pewien czy rzeczywiście da radę. - Mam nadzieję, że Rockwell nie korzysta z "fejsa" i tu nie przyleci - poczuł ukłucie w żołądku na samą myśl o takiej sytuacji. - Dzięki... W imieniu staruszka - dodał patrząc Felicji prosto w oczy.