Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2019, 03:58   #78
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Nie zareagował. Znowu. Dwóch mężczyzn też chyba wyczuwało tą specyficzną atmosferę żalu, współczucia, troski i ściskanego tym wszystkim serca. Może nawet byli trochę zakłopotani, że są tego świadkami ale przecież musieli. Ze względów bezpieczeństwa nie mogli ich zostawić samych. No i przecież wiedzieli czego się spodziewać, w końcu oni wpakowali Daniela w kaftan i do izolatki i mieli go tutaj od rana. Pewnie nie pierwszy raz. W każdym razie Cameron udawał, że go nie ma. Zamknął za wychodzącą drzwi odcinając całą trójkę od lekomana pogrążonego w delirium swego nałogu. - Bardzo dobrze ci poszło. To naprawdę przyjemne widzieć jak ktoś kto niedawno sam był pacjentem i potrzebował pomocy teraz udziela tyle wsparcia i pomocy innym. - lekarz delikatnie poklepał po ramieniu byłą pacjentkę tego miejsca gdy wracali na “ich” oddział. Pożegnał się z pielęgniarzem który został przy swoim biurku i we dwójkę ruszyli w podróż powrotną na rehabilitację.

- No nie! Panie doktorze jak panu nie wstyd! Po takim dżentelmenie nie spodziewałam się takiego niecnego zachowania! Flirtuje pan ze swoimi byłymi pacjentkami?! Jak pan może panie ordynatorze?! - zza pleców doścignął ich głos surowej siostry przełożonej. Gdy się odwrócili za nimi szła Betty. Gdy skróciła dystans stanęła na lekko rozstawionych nogach i złożyła ręce na piersiach aby podkreślić swoją pozę pełnego oburzenia.

- Wybacz Betty nasza była pacjentka jest tak urocza, że nie mogłem się powstrzymać. - Brenn dzielnie przyjął pseudo reprymendę od swojej podwładnej i skłonił lekko głowę w ramach przeprosin. To spowodowało, że surowa siostra przełożona uśmiechnęła się całkiem sympatycznie.

- O to akurat prawda. Jest po prostu rozkoszna. - okularnica podeszła do swojej faworyty i uściskała ją wdzięcznie nadstawiając policzek do przyjacielskiego powitania jakie dwóm przyjaciółkom i kobietom na poziomie wypadało.

- I jak poszło? Koniec na dzisiaj? To naprawdę miło z twojej strony, że się zgłosiłaś. Chociaż przyznam, że bez ciebie to już nie jest ten sam oddział. Wszystko się sypie! Mam nadzieję, że jutro już znajdą kogoś innego i będziesz mogła zostać z nami. - przez chwilę wracali korytarzem na rehabilitację we trójkę. Lekarz i pielęgniarka rozmawiali o właśnie kończącej się zmianie i chyba obojgu ten poniedziałek dał się we znaki sądząc z tego co i jak mówili. Brenn pożegnał się z nimi wracając do swojego gabinetu bo też kończył zmianę. Betty zaś ruszyła w kierunku pokoju pielęgniarek.

- I jak ci minął dzień Księżniczko? Dałaś radę w końcu wstać jak widzę? Wyspałaś się chociaż? - zagaiła okularnica idąc korytarzem na swój ostatni kurs na dzisiaj w pracy.

- Chyba się podniosłam, ale nie jestem pewna czy już nie śpię - poprawiła mechanicznie kurtkę, trzymając się boku okularnicy na stosowną odległość niesprzyjającą plotkom. Mijały drzwi do pomieszczeń sanitarnych, potem schody i znowu korytarz, aż do samych drzwi świata zewnętrznego. Tam saper postawiła kołnierz Ramony i chyba w tej chwili zaczęła gadać. O śniadaniu i parze policjantów, powrocie do domu weterana. Grze w kosza, informacjach od Freda i tym, że nie miała ochoty tam wracać. Mżawka siąpała z nieba, a one wsiadły do błękitnego wozu - Betty za kółkiem, Lamia na miejscu pasażera. Ciągle mówiła, o braku dostosowania, nieumiejętności odnalezienia w nowej rzeczywistości. Zrelacjonowała kłótnię z Richardem, brak własnej chęci do dalszego życia tylko dla siebie. Gadała i gadała, kończąc na wizycie u Rodneya, oraz pożegnaniu z Danielem.

- Jutro kupuję motor, pakuję manele i jadę do bazy w Iowa. - pod koniec zaczęła już chrypieć, gapiąc się w krople spływające po szybie. Jechały powoli przez miasto mimo słoty pełne ludzi i ruchu - Jeśli gdziekolwiek mają tam dokumenty, albo informacje o mnie albo o Andym… chcę wiedzieć. Czy mam czekać, szukać go, czy już umarł, a ja razem z nim… tam, w Fargo. Dlaczego tam poszliśmy… - westchnęła, kręcąc głową - Nie zacznę nowego życia siedząc w przeszłości i co rusz się o nią potykając. Ta niewiedza, brak wspomnień… pewności… to dobija. Jeśli mam być normalna, przestać się bać i gnać przed siebie, byle koszmary nie wróciły. Wtedy… - zamknęła oczy - zacznę od nowa. Przy was, tak jak powinnam.

- Chcesz jechać nowym w pośpiechu kupionym motorem w całodzienną trasę? No zrobisz jak uważasz Księżniczko ale co nagle to po diable. Nie znam się na motorach i na samochodach też niezbyt. Ale wiem ile się nachodziłam, żeby kupić tą landarę. - kierowca w okularach zwróciła uwagę na ten element pośpiesznego jej zdaniem punktu w planie swojej faworyty. - Rozumiem, że ci to dało na popęd te wiadomości od Rodney’a. Sam pomysł wydaje mi się w porządku, dobry pomysł aby pojechać tam i spróbować coś wyjaśnić. Gdybyś mogła poczekać do weekendu to ja mogłabym cię tam zabrać. Ale oczywiście to tylko propozycja. Możesz jednak rozważyć alternatywę dla kupowania w pośpiechu byle czego i jechanie tym czymś na złamanie karku. Możesz spróbować umówić się gdzieś w koszarach na okejkę. Mason City nie jest tak daleko jak się ma cztery kółka. Całkiem spory ruch tam jest więc coś będzie jechać w tamtą stronę. Nawet jutro. Może się nawet uda załatwić od razu i powrót jeśli ktoś by tam wahadłowo jechał. - okularnica mówiła co myślała o pomyśle pasażerki. Mówiła ale jechała jakoś dziwnie. Nie tą samą trasą co dotąd. Chociaż dotąd Lamia zaliczyła tą trasę ledwo dwa czy trzy razy więc jeszcze trudno było uznać ją za weterana tej trasy.

- Jeśli mogłabym ci coś zasugerować Księżniczko to bym proponowała ci kupić jakieś kółka i chociaż trochę pojeździć na mieście zanim się z niego wypuścisz. - popatrzyła na chwilę na Lamię siedzącą obok ale akurat skręcały w jakąś ulicę więc musiała się skupić na tym manewrze. - Pomysł dobry i w pełni go popieram ale dobrze by było go zrealizować z głową. - uśmiechnęła się pocieszająco i zaczęła manewr parkowania przy jakimś chodniku. Zgasiła samochód i popatrzyła na swoją Księżniczkę. - No chodź. Teraz możemy zrobić to jak należy. - wymruczała przyzywając ją do siebie gestem palca.

Pani kazała, sługa chętnie wykonała obowiązek, łapiąc ją delikatnie za brodę i zbliżając do swojej twarzy. Robiąc to patrzyła jej w oczy póki ich usta nie zetknęły się w gorącym, głębokim pocałunku, przeciągającym się dłużej niż pozwalała etykieta. Kasztanka miała rację, saper zaś była kąpana w gorącej wodzie. Albo miała już serdecznie dosyć domysłów.
- Spytam Eve. Ona ma furę - szepnęła nagle olśniona, odrywając się od Betty - Dogadamy się, zapłacę jej żeby nie była stratna. Zna swoją brykę… powinno się udać.

- Eve? Świetny pomysł Księżniczko. Pojechać z kimś swoim to zawsze bezpieczniej. - Betty wyglądała na zadowoloną z tym, że jej faworyta nie okazała się oporna na wiedzę. - Porozmawiaj z nią o tym, też bym się czuła bezpieczniej wiedząc, że nie pojechałaś sama. No i pogoda! Sama zobacz. Na motorze w taką pogodę? A nie wiadomo jak będzie jutro i pojutrze. Bo przecież to nie jest daleko no ale nockę pewnie spędzić by trzeba w Mason City. Przynajmniej jedną. Dlatego szykuje ci się pewnie co najmniej dwudniowy wyjazd. - okularnica mówiła dokładając kolejne szczegóły co do szykującego się wyjazdu. Ale w końcu otworzyła drzwi przez co ta mżawka stała się jeszcze bardziej odczuwalna. No rzeczywiście nawet jakby padało tylko tak to kilka godzin jazdy na motorze czy otwartej pace wydawało się kiepskim pomysłem. Nie mówiąc jakby spadł pełnokalibrowy deszcz.
- A teraz chodź Księżniczko, myślę, że mam coś co ci poprawi humor. - uśmiechnęła się tajemniczo i zachęciła gestem do wysiadania aby mogła zamknąć drzwi pasażera od środka. Potem sama wysiadła i wzorem dobrej gospodyni wyjęła gdzieś z zakamarków samochodu złożoną parasolkę. Gdy ją rozłożyła mżawka przestała im dokuczać a one podeszły do jakiejś furtki. Kasztanka otworzyła ją bez wahania i ruszyły chodnikiem do drzwi jakiegoś piętrowego domu jednorodzinnego. Właściwie to Lamia nie wiedziała gdzie zajechały ale cała okolica wyglądała podobnie. Okularnica podeszła do drzwi frontowych i pociągnęła za sznurek który od wewnątrz odezwał się klasycznym dźwiękiem małego dzwonka.

Dom z ogrodem nie sprawiał wrażenia zaniedbanego, wręcz przeciwnie. Dodatkowo po obu stronach wejścia czyjaś troskliwa ręka urządziła kwietne rabaty, pełne astrów jak to na jesieni.
- Niespodzianka? - saper zmrużyła oczy nie wiedząc czy powinna się cieszyć czy niepokoić. Lub wyciągnąć broń. Na Froncie niespodzianki nigdy nie oznaczały czegoś dobrego, a odwrotnie. Tylko to już nie był Front.
- Przyznaj… masz dość mojego gadania i wreszcie podjęłaś tę rozsądna decyzję, aby sprzedać problem na części? - uśmiechnęła się, obejmując kasztankę ramieniem w pasie - Ewentualnie przyszłyśmy po Esperal. Zaszyjesz mnie z dala od wścibskich oczu, bez znieczulenia. Pamiętaj tylko, że coś mnie tylny zderzak boli, to delikatnie… nie mów że masz na mieście drugą salę tortur - koniec wyszedł jej nawet pogodny.

- Przyznam, że w knebelku wyglądasz uroczo i strasznie ci on pasuje. - Betty przybrała ton i minę dobrej ciotki która mówi do dorastającej podopiecznej. Nawet jej podobnie poprawiła jakiś kosmyk włosów jakby zależało jej na tym by wypadła jak najlepiej.
- Ale to może zostawmy sobie na bardziej kameralne warunki. - uśmiechnęła się do niej ciepło ale odwróciła się w stronę drzwi bo dało się słyszeć jakieś kroki. Chyba po schodach. Dość ciężkie i powolne.
- Nie patrz i nie pytaj o nogę. - uprzedziła patrząc w drzwi. Przy tych kroki ustały, coś zgrzytnęło, jeszcze coś i gdy drzwi się otwarły ukazał się jakiś starszy mężczyzna w brzuszkiem jak u św. Mikołaja.

- Betty! Wieki cię nie było! Już myślałem, że zapomniałaś o starym Maxie! - mężczyzna przywitał się jowialnie obejmując gościa w okularach który zrewanżował się tym samym. - O nie. Znów ktoś umarł? - gospodarz nagle zaniepokoił się gdy oderwał się od gościa z równie zaniepokojoną miną.

- Nie, nie Max, nie tym razem. Tym razem szukam czegoś relaksującego dla tej oto młodej i świetnie zapowiadającej się młodej damy. Max poznaj Lamię, Lamia poznaj Maxa. - Betty szybko rozwiała obawy gospodarza i przedstawiła sobie oboje przy okazji składając parasolkę.

- Miło mi! I to podwójnie! Pogrzeby są takie przykre. A młode, świetnie zapowiadające się damy takie cudowne! - gospodarz miał dziwny akcent. Ale na zachowywał się iście po szarmancku. Ucałował dłoń właśnie przedstawionego gościa witając się z nią po czym zaprosił do środka gestem i słowem. Weszły do korytarza a on sam zamknął z powrotem drzwi. - Zapraszam na werandę. Zaraz was dogonię, Betty zaprowadzisz Lamię? - Max wyraźnie kuśtykał. Wspomagał się przy chodzeniu laską a w wykładzinę miękko zagłębiał się jeden kapeć i jedna kula protezy. Betty sprawnie zaprowadziła Lamię przez krótki korytarz, jakiś pokój aż wyszły z przeciwnej strony domu. A widok był kompletnie zaskakujący. Ile kwiatów! Całe krzaki! Szklarnie! Żywopłoty! Całe wnętrze podwórka za domem to był jeden wielki, kwiatowy ogród! Wydawało się, że są tu kwiaty we wszelkich wielościach, kolorach i kształtach! Betty usiadła przy stole gdzie były cztery miejsca. Sądząc z tego co słyszeli to gospodarz pytał się co się napiją i czynił honory pana domu.
Miejsce zasługiwało na miano Edenu, rajskiego ogrodu ukrytego pośrodku miasta z betonu, stali i zawiedzionych nadziei. Barwy, zapachy… tak intensywne, różnorodne i podrażniające zmysły. Oczy nie wiedziały gdzie patrzeć, najchętniej wszędzie naraz żeby niczego nie przegapić.
- Betty… - Mazzi westchnęła w końcu, wyciągając dłoń do najbliższego krzewu i głaszcząc delikatne, zielone listki. Front znał tylko czerń, szarości i czerwień - dwie pierwsze pochodziły z Ruin, ostatnia z krwi oraz ognia. Tutaj panowało życie, to dobre.
- Drinka… napiłabym się drinka. Obojętnie, byle kopał - otrząsnęła się, posyłając drugiej kobiecie uśmiech - Powiesz mi co tu robimy?

- Cieszymy się widokiem, chwilą i takie tam głupoty starej baby. - okularnica machnęła niedbale ręką ale widocznie cieszyła się z pożądanej reakcji jaką okazywała jej faworyta. Czyli nieźle wstrzeliła się z niespodzianką. Zresztą dokuśtykał do nich gospodarz dzielnie dzierżąc tacę którą postawił na stole. Tam zaś był cały zestaw herbaciany.

- Polecam, dziś w sezonie modna jest dzika róża. - starszy pan zareklamował swój wyrób z pogodnym uśmiechem stawiając trzy kubki z parującą herbatą w trzech odpowiednich miejscach. Herbaciany aromat kusił swoim kolorem i zapachem. Na pewno nie wyglądało to jak mętna lura jaka ocalała z pożogi dawnych dni. No i były jakieś sucharopodobne pieczywo oraz konfitury do tego wszystkiego. Betty dała przykład i zajęła się przygotowywaniem pierwszej zakąski.

- I jak ci się wiedzie Max? - pielęgniarka zagaiła rozmowę i przez chwilę rozmawiali głównie o tym co się wydarzyło od pewnie ostatniego razu gdy się widzieli. Przy okazji wyjaśniło się, że było to z okazji pogrzebu gdy Betty przyjechała po wieniec na tą smutną uroczystość dlatego w pierwszej chwili gospodarz sądził, tak a nie inaczej gdy ją znów zobaczył.

Mazzi słuchała ich jednym uchem, zbyt pochłonięta pięknem otaczającego ją ogrodu. Weranda w deszczu była jak wyspa spokoju. Krople spadały z drewnianego dachu, roztrzaskując się na liściach, trawie i kamieniach. Ziemia pachniała oszałamiająco, do tego słodkie nuty przeróżnych kwiatów. Szło upić się samym oddychaniem.
- Można tu zamówić wiązanki, albo bukiety? - spytała nagle, mocząc usta w herbacie. Cierpko-kwaśna, smakowała bzem i dziką różą - Niewielkie. Na przyszły tydzień… i dziękuję - spojrzała na Betty z wdzięcznością - Po raz kolejny mnie ratujesz.

- Naturalnie. Można nawet sobie samemu wybrać. Masz ochotę zwiedzić moje skromne włości? Podpowiadam, że uwielbiam się puszyć i zanudzać nudnymi detalami hodowlanymi. - Max pokiwał głową i na koniec ściszył głos jakby obgadywał sam siebie.

- No właśnie Max, my właściwie w tej sprawie. Księżniczka miała taki przykry dzień. Chciałabym abyś złożył jej coś na poprawę humoru. Tak jak ty to potrafisz, z miłością i uczuciem. - Betty włączyła się do rozmowy wyjawiając po co właściwie tu przyjechały. Brwi Maxa podjechały do góry ale zaraz zjechały na dół.

- Aha! Czyli dobrze przypuszczałem, że jesteś tu po to co zwykle! A myślał stary człowiek, że to tak tęsknota ją przygnała a tu nie, jak zwykle, chodzi tylko o interesy, nie ma co się łudzić, że to coś innego, o nie… - gospodarz wygramolił się z fotela gderając jak na emeryta przystało ale w wyraźnie żartobliwy sposób. Wstał i dał znać aby podążyć za nim. Narzucił na siebie jakąś przeciwdeszczową kapotę z obszernym kapturem a goście ruszyli za nim chronieni przed mżawką ponownie rozłożoną parasolką. Zaczęło się istne zwiedzanie tego mini ogrodu botanicznego gdzie na każdym kroku wydawała się dominować zdrowa, żywa, mokra zieleń upstrzona kolorowymi plamkami płatków, kielichów i pręcików.

Cud prawdziwy, że przetrwały wojnę i miały się tak dobrze. W tak wielkiej ilości, różnorodności. Całej gamie barw i mieszających się płynnie odcieni. Powolna przechadzka między alejkami miała w sobie coś magicznego, jakby zatapiały się w obcym świecie, gdzie wojna nie ma wstępu, a ból i strach są tylko mglistymi cieniami wyciągniętymi z dawno minionych snów.
- Są przepiękne - przystanęła na chwilę, pochylając się nad jedną z rabatek żeby pogłaskać czubkiem palca wskazującego mały, fioletowy kwiat którego nazwy nie znała - Jakim cudem udało się je tu zebrać i utrzymać? Są takie delikatne… - westchnęła, wracając pod parasolkę.
- Są wytrzymalsze niż się wydaje. Póki ma je kto zapylać jest nadzieja. Chociaż przyznam, że zebranie takiej kolekcji zajęło lata. Teraz jest już łatwiej bo wszyscy w okolicy wiedzą, że stary Max zbiera różne dziwne torebki z nasionkami albo i całe sadzonki, gałęzie, czasem owoce. Nie wszystkie są takie jak dawniej. Niektóre skarlały i zdziczały w porównaniu do oryginałów sprzed wojny. Ale to już trzeba by wiedzieć jak wyglądał oryginał aby to rozpoznać. Poza tym są i tak całym moim sercem, nawet te najmarniejsze. - starszy pan w deszczaku też pogłaskał liście i płatki jakiegoś krzaka zupełnie jak rodzic swoje dziecko. Gąszcz był tutaj jak w prawdziwym buszu. Gdzieniegdzie krzaki były wyższe od człowieka albo prawie. A czasem drobne, niskopienne roślinki z trudem sięgały kostek. Kwiaty podobnie były w różnych stadiach rozwoju. Jedne dopiero kwitły, inne były w pełni swojej najdorodniejszej fazy a jeszcze inne już wyraźnie przekwitły będąc bladym echem swojej świetności. Jedne dumnie pięły się ku niebu inne chyliły się wstydliwie ku ziemi. Jedne były wielkie jak ludzka dłoń czy pięść a inne drobniutkie jak ludzki paznokieć.

- Interesowałoby cię coś konkretnie? I na kiedy? Sobota? Niedziela? Rano, wieczór? - gospodarz odwrócił się ku Lamii pytając o detale potencjalnego zamówienia.

Saper stała sztywno, wpatrzona w rabatkę astrów o bladoróżowym kwieciu, otoczonych identycznymi kwiatami, tyle że barwy ognistej czerwieni. Wszystko tonęło w zieleni o tak wielu odcieniach, że ludzkie oko nie nadążało z ich wyłapywaniem. Na wszystko zaś padał coraz intensywniejszy deszcz.
- O szyby deszcz dzwoni… jesienny - mruknęła przytykając palec do liścia i pozwalając aby kropla wilgoci zsunęła się na jej skórę. Patrzyła na jej wędrówkę, uśmiechając się smutno. Nagle otworzyła usta, mówiąc cicho:

“Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...
Ktoś umarł... Kto? Próżno w pamięci swej grzebię...
Ktoś drogi... wszak byłem na jakimś pogrzebie...
Tak... Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno...
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną...
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą...
Spaliły się dzieci...”


Chciała mówić dalej, lecz głos odmówił współpracy. Poruszała niemo wargami, patrząc na smugę napalmu zalewającą jej ludzi gdy próbowali wyciągnąć ją z piwnicy. Słyszała ryk ognia, krzyki bólu i ten paskudny odgłos z jaki płonie ludzkie mięso, a białka oczu ścinają się niczym gotowane jajka… a potem nastała cisza. Tylko krople deszczu padały na ziemię, a wraz z nimi słone krople toczące się po policzkach sierżant.
- Na poniedziałek, jeśli to nie problem - odchrząknęła i powiedziała suchym, wojskowym tonem - Nic wielkiego, drobne bukiety. Trzy sztuki, na cmentarz.

- Oczywiście. Na którą? Mają być gotowe czy poczekasz z pół godziny aż zrobię na miejscu? - kwiaciarz i ogrodnik w jednym zapytał po chwili milczenia. Betty pocieszająco ścisnęła dłoń Lamii aby dodać jej otuchy.

- Poczekam… tak chyba lepiej. - zmusiła usta do uśmiechu. Ścisnęła też rękę okularnicy w niemej podzięce za wsparcie. Tym razem przynajmniej nie zaczęła śpiewa, mały sukces, ale zawsze jakiś. - Coś… co będzie pasować chłopakom z mojego oddziału. Tym, którym się nie udało. Wypada ich odwiedzić, z pustą ręką tak głupio - obróciła głowę i popatrzyła na Betty - Znacie się dobrze, prawda Max? Powiedz proszę, o ile to nie wielka tajemnica, które kwiaty są ulubionymi tej oto ślicznotki? - wskazała na pielęgniarkę, choć przeniosła wzrok na ogrodnika - Kolor, gatunek? Coś… wyjątkowego?

- O nie! Nie mów jej! Ja byłam pierwsza! - Betty zawołała wesoło i zadziornie jakby znów była małą dziewczynką. Buntowniczo potrząsnęła wciąż trzymaną dłonią tej drugiej aby przywołać ją do porządku. Gospodarz roześmiał się bo wydawał się tak stary, że mógłby być ojcem nawet dla okularnicy. A przynajmniej dużo starszym bratem.

- Oczywiście tajemnica handlowa. - odpowiedział kwiaciarz zadowalając tym kasztanowłosą kobietę trzymającą parasolkę. - A ty jak przyjdziesz w ten poniedziałek, zostaniesz na herbatę to mówię ci, straszna ze mnie się papla robi przy herbatce i konfiturach. - zaraz potem przekierował spojrzenie na tą drugą czym wywołał potępiające spojrzenie tej pierwszej. Zrobiło się całkiem raźno i wesoło. W końcu Max wyjął z kieszeni kurtki składany scyzoryk, rozwinął go i zaczął ścinać kwiaty na bukiet po jaki przyjechały.

- Naprawdę? - saper udała zdziwienie i zadumanie, gdy tak grzecznie kiwała głową do słów gospodarza. Objęła też ramieniem pielęgniarkę, aby ta nie czuła się wyobcowana - Nie wypada tak wpaść jak po ogień i lecieć dalej jeśli istnieje szansa na spróbowanie tak pysznej herbaty. Mam do niej słabość, wiesz? - uśmiechnęła się i zrobiła na tyle dwuznaczną minę, że dało się odnieść jej słowa zarówno do naparu, jak i Betty - W zamian przywiozę piwo, albo coś mocniejszego… a powiedz, nalewkę na dzikiej róży też przypadkiem robisz? Dla kurażu oczywiście i zdrowotnych właściwości. Wiadomo, świetne źródło witaminy c i antyoksydantów. Idealne na przeziębienie, a pogoda nas nie rozpieszcza. Jesień idzie, zaraz zima będzie i puf - pstryknęła palcami - Sezon na grypę otwarty. Każdy lekarz za to powie że lepiej zapobiegać niż leczyć, więc kieliszeczek dla kurażu nie jest niczym złym - zakończyła, wachlując rzęsami.

- Za piwem to ja nie przepadam. Ale nalewki tak, oczywiście. I miód. Mam własną pasiekę. Tylko trochę dalej, za ogrodem. Zapraszam więc na herbatę i kwiaty w poniedziałek to porozmawiamy. - widać było zakutaną w deszczak sylwetkę w kapturze. Która pochylała się sapiąc cicho aby uciąć kolejny element do szykowanego bukietu. Obie kobiety szły grzecznie za nim ściaśniając się pod jedną parasolką. A kulawy ogrodnik wydawał się pracować całkiem przypadkowo. Przechodził koło całkiem ładnie rozwiniętych kwiatów i ledwo na nie spojrzał a zaraz obok ścinał jakiś inny albo gałązkę czy liść. Podawał ścięte badyle które ociekały wodą w ręce Lamii. W tym czasie okularnica asystowała im aby obie były pod parasolką. Kolorowe naręcze ściętych roślin powoli rosło aż chyba gospodarz uznał, że już wystarczy.

- Wracajmy bo nam herbata wystygnie. - oznajmił z delikatnym uśmiechem i we trójkę przeszli ścieżkami mokrego ogrodu z powrotem pod werandę. Znów zajęły swoje miejsca ale nie Max. On poprosił aby Lamia położyła zebrany materiał na bukiet na jakiejś szafce a on sam stanął za nią i wyglądał jak kucharz który przygotowuje jakieś wykwintne danie. Coś przycinał, coś układał, coś dokładał ale co niezbyt widziały bo zasłaniał sobą i swoim obszernym deszczakiem.

- Myślę, że już. To teraz wasza kolej. Zaspokójcie moją próżność. - Max w końcu odwrócił się z gotowym bukietem jaki wręczył tej dla której go przygotowywał.


Mazzi zmroziło, ledwo kwiaty znalazły się w jej dłoniach. Z zapartym tchem trzymała je delikatnie jakby były z kruchego, przepięknego szkła o barwie jesieni. Patrzyła długo, w milczeniu, a jedyne ożywienie widać było na jej twarzy, która przeszła od zaskoczenia, poprzez czysty zachwyt, niepewność, niezrozumienie, smutek, aż wreszcie szeroki uśmiech rozgościł się na ściśniętych do tej pory wargach. Prezent, dla niej… tak po prostu. Promień słońca przebijający wszystkie ciemne chmury.
- Jest idealny - przerwała ciszę, pociągając nosem do kompletu. Spojrzała na florystę mokrymi oczami - Tu potrzeba poety, nie trepa… dziękuję. Jest… przepiękny.

- A przed chwilą całkiem ładnie ci szło z tą poezją. - celnie zauważył starszy pan sadowiąc się na zajmowanym wcześniej fotelu. Upił łyka ze swojego kubka i sapnął z zadowoleniem. - Ale dobrze, uznam, za poezję twój uśmiech i łzy wzruszenia. Na pewno dlatego zabrakło ci słów. Nie przejmuj się, często to się zdarza. Tak prawdziwa magia kwiatów działa na prawdziwe kobiety. - kwiatowy artysta pozwolił sobie na nonszalancki ton jakby spotkał się z kolejnymi dowodami adoracji i należnego przecież uznania. Chociaż sądząc ze spojrzenia to i tak czerpał z tego wszystkiego taką samą przyjemność z ofiarowania bukietu jak ofiarowanej tym bukietem sprawiło jej odebranie.

- Oh, na pewno Max, jestem przekonana, że tak właśnie jest. Aż zobacz, kolejna kobieta którą udało ci się doprowadzić do łez szczęścia i wzruszenia. - Betty przyszła w sukurs słowom ogrodnika oraz jej faworycie. To chyba zaspokoiło ambicje i próżność artysty bo zaprosił do kosztowania konfitur i herbaty.

Saper powoli wracała do siebie, mimo że wzrok utkwiła w kwiatach nie chcąc ich odłożyć, ani wypuścić z dłoni na sekundę.

- Są takie kwiaty utkane z radości, ku słońcu wzrastają z wdziękiem...by, gdy zabraknie wzajemnej miłości, pochylić się nad człowiekiem… - uśmiechnęła się trochę zażenowana, wzruszając ramionami - Poetą nie jestem, ale się staram. Jednak cokolwiek bym nie powiedziała, nie dorówna temu - wskazała ruchem głowy na bukiet - Pomyśleć… obiecałam sobie, że w tym tygodniu już się nie poryczę. - wydęła usta, udając focha - Oszukujecie.

- No pewnie! I falstart i pobite gary i takie tam. A na razie ciesz się herbatą i konfiturami. - Maxa widocznie rozbawiła uwaga swojego gościa. Okularnica też wyglądała na spokojną i zrelaksowaną.

- Sama nie wiem czemu tak rzadko cię odwiedzam. Tu naprawdę człowiek może się zrelaksować. No i te kwiaty! Niesamowite miejsce. Ale za to za każdym razem jak tu jestem odkrywam to miejsce na nowo i za każdym razem jest tak samo magicznie. - Betty też wydawała się ulegać nastrojowi miejsca i chwili. Patrzyła na gospodarza i Księżniczkę i kwiatowy ogród za barierką werandy.

- A ja zawsze powtarzam “Przyjeżdżaj kiedy zechcesz” i widać jak słucha. - Max pozwolił sobie na dyskretne “obgadywanie” okularnicy lekko nachylając się znad kubka w stronę drugiej kobiety co znów wywołało falę radości.

- Długo się znacie? - sierżant wreszcie zadała własne pytanie, odkładając bukiet na kolana i sięgając po herbatę. Konfiturami też się zajęła, robiąc głośne “mmmm…” po spróbowaniu pierwszej łyżki. W porównaniu do wojskowych racji… cóż. Wojskowych racji w tym zestawieniu nie wolno było nazywać jedzeniem .

- To by było… No od wypadku… Będzie jakoś… No z kilka sezonów… A potem jeszcze rehabilitacja… - oboje popatrzyli na siebie z zastanowieniem gdy próbowali wspólnie dojść do odpowiedzi na to pytanie i mówili na przemian. Ale tak wspólnie nieco wyjaśnili tą historyjkę. Wypadek, przewiezienie do miejskiego, jeszcze wówczas Betty pracowała na zmianę i na chirurgii i na urazówce więc niejako miała Maxa od początku jego pobytu w szpitalu aż do jego wyjścia. A potem jeszcze indywidualna rehabilitacja na jaką z początku on wracał do szpitala a potem ona jakiś czas odwiedzała go tutaj właśnie i w ten sposób poznała to miejsce.

- I naprawdę powiadam ci, że to nie jest kobieta z jaką można zadzierać. No przynajmniej nie bez konsekwencji. - Max roześmiał się w pewnym momencie gdy podzielił się z drugim gościem refleksją na temat swojej byłej pielęgniarki.

- Księżniczka też była moją pacjentką to chyba wie w czym rzecz. - uwaga rozbawiła okularnicę i zrewanżowała się podobnym wyznaniem na temat gospodarza. - Widzisz Księżniczko, gdy po którymś razie musiałam go postawić do pionu, żeby przestał się mazać i użalać nad sobą bo przecież ile osób dookoła żyje bez nogi czy ręki to zrobił coś co mnie zaskoczyło: przeprosił mnie. I podziękował. A to rzadko się zdarza. Myślałam, że mu się głupio zrobiło i tak tylko gada. Ale nie! Obiecał mi największy i najpiękniejszy bukiet jaki w życiu dostałam! Oczywiście myślałam, że tak tylko gada i się zgrywa. Ale no jak już się pewnie domyślasz zrobił to! Cały bukiet co trzeba było wsadzić w wiadro, żeby się zmieścił! - oczy za okularami rozbłysły rozrzewnieniem i ciepłem tamtego wspomnienia. Wskazała na zalany mgiełką mżawki ogród którego pewnie w tamtym czasie jeszcze nie znała to nie mogła się spodziewać takiego prezentu i dowodu wdzięczności.

- Oj, no widzisz, bo ludzie są ślepi! Ja też byłem! I wiem, że gadają na nią, że zła, terror, zołza i jędza. Ale wtedy to w niej zobaczyłem. To złota kobieta jest! I ma złote serce! Tylko to chowa głęboko w sobie. Więc musiało coś ją w życiu spotkać strasznego i wiele złego, żeby chować tak głęboko takie złote serce. I żal mi się jej zrobiło to pomyślałem, że zasługuje na ten najpiękniejszy bukiet jaki tylko zdołam jej zrobić. I zrobiłem! - stary ogrodnik mówił pogodnie i swobodnie jakby dzielił się jakąś wiedzą tajemną z młodą adeptką. Betty kręciła głową jak tego słuchała ale chyba nawet ta zołza i jędza wydawała się wzruszona tymi słowami i wspomnieniem owego wiadra wypełnionego największym i najpiękniejszym bukietem jaki kiedykolwiek dostała.

- No rozgryzł mnie no… Tylko nie powtarzaj tego na oddziale bo stracę twarz i reputację i w ogóle! A tamten bukiet no był ogromny! Dziewczyny z całego szpitala przychodziły go zobaczyć, zrobiłam się gwiazdą jak w jakimś show! - pielęgniarka roześmiała się znów ubawiona całym wspomnieniem sprzed lat. Maxowi też widać sprawiało radość i satysfakcję z radości jaką wówczas udało mu się jej sprawić. Same nie wiedziały ile czasu minęło, lecz i pielęgniarka i saper zgodnie twierdziły, że zbyt mało. Niestety ciemniejące niebo mówiło coś kompletnie innego. Wreszcie pożegnawszy się z Maxem dość wylewnie, wróciły do niebieskiej bryki. Obie milczały, lecz nie było w tej ciszy niczego męczącego. Są wszak chwile w życiu ludzkim, podczas których milczenie zastępuje najwznioślejszą mowę.


 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline