|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
18-03-2019, 01:50 | #71 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
18-03-2019, 01:51 | #72 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
18-03-2019, 01:52 | #73 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
18-03-2019, 01:53 | #74 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
20-03-2019, 22:25 | #75 | |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 18 - Listy i wspomnienia 2054.09.14 - przedpołudnie; pn; gorąc; pogodnie; Sioux Falls, mieszkanie Betty Kuchnia Betty Powiadają, że za wszystko trzeba w życiu zapłacić. Coś w tym było. Nawet jeśli nie płaciło się gamblami czy talonami. Tylko na przykład zakwasami w całym ciele, ciałem które protestowało przy każdym ruchu, głową pulsująca nieznośnym szumem i uczuciem wyczerpania. Wszystko to sprawiało, że człowiek za cholerę nie miał ochoty podnosić się z łóżka do pozycji pionowej tylko zostać w nim i przespać to wszystko aż wstanie świeży i wypoczęty. No ale w końcu ozdrowieńczy sen zrobił swoje, pozwalając się zregenerować ciału i duszy. Resztę zrobiła kawa. I śniadanie. W samo południe albo prawie sądząc po widoku za oknem. Kolejny gorący, pogodny poranek w samo południe. Podobnie jak wczoraj. A jednak. Nawet jak człowiek siedział w tej przepastnej a tak gościnnej kuchni okularnicy, zapijał śniadanie kawą to jednak czuł w całym ciele szaleństwa właśnie zakończonego weekendu. W głowie zresztą też. Była taka ciężka a w skroniach coś pulsowało. Ale mimo to wreszcie można było przytomniej spojrzeć na świat. I na towarzystwo. Przy stole siedziały obie blondynki. Ta z krótkimi włosami i ta z dredami. Na oko to saper była z nimi na bliźniaczym etapie powrotu do rzeczywistości. Trzecią blondynką była ta co wyglądała na dość mocno zakotwiczona w tej rzeczywistości. Właśnie ta z opatrunkiem na połowie twarzy nakładała im śniadanie i dolewała kawy. Reszty wczorajszego towarzystwa już nie było. Nie było jego. Zniknął tak jak uprzedzał, że zniknie: obudziła się a jego nie było. Zniknął jak mokry, nocny sen. Jakby go nigdy nie było. Żadnych szortów, hawajskich koszul na podłodze. No ale był. Wcześniej. W nocy i wieczorem. Nie przywidziało jej się. Dziewczyny też go wspominały. Żadna nie była pewna kiedy się ulotnił. Najwcześniej wstała Amy, razem z Betty i już nie było jego sandałów w szafce z butami ani samochodu przed domem. Samej gospodyni i masażystki też nie było. Obie pojechały rano do swojej pracy. Betty do szpitala a Madi do domu a potem do “Dragon Lady”. Ale wróci wieczorem. Niezbyt miała ochotę wracać do swojego chłopa po takiej awanturze więc Betty była tak uprzejma, że zaproponowała jej gościnę. Madi skorzystała z oferty przynajmniej na kilka następnych dni aby przemyśleć to wszystko i zastanowić się co dalej. Dlatego Amy spodziewała się powrotu bladolicej brunetki jak skończy pracę. Madi też to pasowało bo mogła by od razu zabrać Lamię i pojechać do Skanera. Sama Lamia zdała sobie sprawę, że zawaliła sprawę z Janet. Miały się spotkać w poniedziałek rano przed domem weterana. A tu nie było już ani rano ani nie w tym domu. Tylko poniedziałek się jeszcze zgadzal. Ale chyba miała gdzieś zapisany adres gdzie się zatrzymała początkująca aktorka kabaretowa. Jeśli nadal to wszystko było aktualne. No i było jeszcze coś. Coś co siedząc w kuchni nad kawą i śniadaniem odbijało się wewnątrz czaszki. Uciekalo i rozpadało się w pył, przeciekalo między palcami ilekroć próbowała złapać te strzępy i złożyć je w jakąś całość. Ale coś jednak zdołała wyłapać. Gruz. Ręce. Dłonie. Pokaleczone. Pewnie o ten gruz. Który tak gorączkowo odgarniala. Bryła wielkości zwykłej połówki cegły, garść skalnych okruchów, zwykły miał i żwir to obiema dłońmi. Precz! Byle dalej, byle głębiej! Szybko! Nie ma czasu! Czas, czas, czas! Trzeba się spieszyć! Zostało tak niewiele czasu! Jeszcze kolejna bryła. Teraz większa. Musiała wstać i złapać ją obiema rękami. Jaka ciężka! Jak wiadro gruzu! Ale precz z nią! Na bok i z buta! Niech zjeżdża, niech się zsuwa po kupie gruzu byle już nie blokowała drogi! Nie. Nie. Nie drogi! Drzwi! Tak to właśnie drzwi były pod tym gruzem, tam się właśnie chciała dostać! Wlascie nie drzwi tylko klapa. Jak do jakiegoś zsypu na węgiel czy co. Już była! Palce zabolały ja* gdy z rozpędu zamachnęła się na kolejną grude gruzu i rozcięła sobie kant dłoni o rant tej klapy! Jest! Ale odkopała dopiero narożnik a jeszcze reszta! A tak mało czasu! Czas, czas, czas! Nie miała pojęcia dlaczego ale była pewna, że ucieka i ma go coraz mniej. Musiała się spieszyć! Prawie czuła jak ziarenka czasu przesypują się w jej klepsydrze. Zostało ich już tak niewiele! A tu jeszcze tyle tej klapy do odkopania! I czuła przez skórę, że to było “tam”. Na Froncie. W Fargo. Nie wiedziała dokładnie gdzie i kiedy ale to musiało być gdzieś i kiedyś tam. Poczuła delikatne trącenie w ramię. Amelia. - Chcesz jeszcze kawy? Bo wyglądasz jakbyś jeszcze spała. Z otwartymi oczami. - zapytała z mieszaniną troski i zaniepokojenia na swojej zabandażowanej twarzy. No tak. To był tylko sen. W nocy albo nad ranem. Teraz i tak już było po wszystkim. Nie mogła wyłapać z tych sennych strzępków nic więcej. Słuchała śniadaniowych rozmów w te gorące i słoneczne prawie samo południe. Dziewczyny, żałowały, że ma Madi i jej utalentowanych rączek. Na pewno zadziałała by cuda na te zakwasy i resztę. A Eve niedługo będzie się zmywać. Ma umówione spotkanie. Ale jakby co może kogoś ze sobą zabrać czy podrzucić. Była gotowa umówić się z tymi zdjęciami. Jak się uda to mogą być na jutro. To albo ona tu wpadnie albo ktoś do niej wpadnie. No a jak nie jutro to po prostu będą u niej te zdjęcia do odebrania. A czy na zdjęcia czy nie to i tak zaprasza do siebie. Val wahała się czy skorzystać z tej podwózki. Zaczynała swoją zmianę w “41” pod wieczór więc miała jeszcze kilka bite godzin luzu. Zastanawiała się czy zostać i potem wracać komunikacją miejską czy teraz skorzystać z zaproszenia fotograf. Z tych śniadaniowych dywagacji na temat planów na dzień dzisiejszy wybawiło ich pukanie do drzwi. Amelia poszła otworzyć. Wróciła z koperta. - Lamia Mazzi. To do ciebie. Ze szpitala. Ale dziwne bo z wojskowego a my przecież byłyśmy w miejskim. - blondynka z opatrunkiem na połowie twarzy zdziwiła się czytając dane na kopercie ale wzruszyła ramionami i podała ją adresatce. I jak zobaczyła saper nie kłamała. Koperta była zaadresowana do niej a nadawca był szpital wojskowy. Koperta ujawniła swoją urzędowa zawartość. Cytat:
Pamięć nadal szwankowała. Ale niektóre nazwiska poruszyły coś przez mgłę niepamięci. Wilma była jedną z niewielu dziewczyn w kompanii. Doszła że dwie zimy temu. Była kierowcą. Scotta nie pamiętała. Nie twarz. Ale głos tak. W końcu był radiowcem. Czasem jedyna nicią łącząca ich z całą resztą świata. Dlatego wołali go Echo. A Riley był młodym leszczem. Przyszedł zaraz po świętach w ostatnią zimę w fali noworocznych uzupełnień. Był tak młody, że nie miał kłopotów z goleniem. Pochodził gdzieś spod Sioux Falls. Pewnie dlatego rodzina zdołała go odebrać. - Zapomniał czegoś? - zdziwiła się szpitalna kumpela Lamii znów słysząc pukanie do drzwi. Wróciła do drzwi aby znów je otworzyć. Zaraz dało się słyszeć jej głos. - Lamia! Możesz podejść na chwilę?! - zawołała spod drzwi.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić | |
28-03-2019, 03:57 | #76 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wsdKFoR3t-8[/MEDIA]
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
28-03-2019, 03:57 | #77 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
28-03-2019, 03:58 | #78 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |
30-03-2019, 01:28 | #79 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 19 - Wieczór u Skanera 2054.09.14 - wieczór; pn; ciepło; dziwny opad; Sioux Falls, dom Betty Wróciły do domu wraz zapadającym zmierzchem i kroplami jakie rozbryzgiwały się o ten ziemski padół. W międzyczasie wizyty u Maxa mżawka zdecydowała się przeistoczyć w regularny deszcz. Tylko jakiś dziwny bo krople miały kolor pośredni między czerwienią a pomarańczem. Na szczęście wnętrze samochodu, parasolka a potem wnętrze apartamentowca skutecznie ochroniły je obie przed zmoknięciem. Gdy zostawiły za sobą rozpadany wieczór ów dziwny deszcz rozpadał się na dobre. Ale jak to często w tej końcówce wrześniowego lata bywało nawet pomimo deszczu było całkiem ciepło. W domu powitała je Amelia. I tak jak obiecała Lamii gdy wychodziła czekał na nie obiad. Chociaż blondynka z wielkim opatrunkiem na połowie twarzy okazywała mieszaninę zaniepokojenia z powodu tego spóźnienia jak i ulgi, że wreszcie wróciły do domu. Esencją tego stanu było klasyczne - Gdzie byłyście? Wiecie która godzina? - gdy przynajmniej rytm dobowy pielęgniarki wydawał się być unormowany prawie co do kwadransa a tu nagle kilku godzinne spóźnienie wprawiło w niemałą zgryzotę blondynę. Na szczęście Betty obłaskawiła ją małym bukiecikiem jaki prawie w ostatniej chwili wyprosiła u kwiaciarza. Bukiet zrobił swoje i momentalnie kompletnie rozbroił blondynkę. Resztę zrobił wspólny spóźniony obiad w kuchni i opowiadanie sobie minionego dnia. Amy niejako streściła Betty jak wyglądał poranek a in obu co się działo po wyjściu Lamii z dwoma policjantami. Właściwie niewiele. Eve zawinęła się niedługo po niej a Val skorzystała z okazji do podwózki i pojechała razem z nią. Amy zaś siedząc sama w domu miała czas na przemyślenia podczas przygotowywania obiadu. Doszła do wniosku, że Betty jest kochana ale nie chciałaby nadużywać jej gościny i tak na niej bez umiaru pasożytować. Dlatego postanowiła się rozejrzeć za jakąś robotą. W końcu musi być jakaś praca dla zmyślnej dziewczyny z biura która była i świetnie zorganizowana, pracowita i solidna prawda? W mieście gdzie było tyle różnych firm, jednostek, hurtowni i magazynów? Na pewno coś znajdzie! Gospodyni oczywiście zapewniła, że obie mogą mieszkać ile tylko zechcą i będzie jej bardzo z tego powodu przyjemnie. W końcu ten dom był zdecydowanie zbyt duży i pusty aby mieszkać tu samemu prawda? Prawda. Ale jednak pomysł blondyny przyjęła z aprobatą. Gdzieś w tym punkcie wieczoru usłyszały pukanie do drzwi i do domu wróciła Madi. Z wielką, sportową torbą no i swoją standardową w której nosiła potrzebne w jej zawodzie precjoza. - Byłam w domu. Zabrałam parę rzeczy. - oznajmiła gdy już znalazła się śród swoich. Na obiadokolację trochę się spóźniła ale jeszcze i dla niej starczyło. Jadła łapczywie wyjaśniając, że cały dzień nie miała czasu zjeść nic porządnego. Najpierw standardowy dzionek w “Dragon Lady” a potem jeszcze klienci indywidualni. Była wykończona i miała dość tego wszystkiego. Ile było w tym prawdy a ile gadania żeby się wygadać i spuścić nieco pary po całym dniu w robocie trudno było zgadnąć ale głodna rzeczywiście musiała być porządnie gdy widziało się w jakim tempie czyści talerz z jedzenia. W każdym razie obiad, przyjazne twarze i swojska atmosfera miały niezłe działanie terapeutyczne i gdy masażystka, tatuażystka i rehabilitantka w jednej osobie odsunęła od siebie już pusty talerz miała minę słusznie obżartego kocura. - To co? Skaner? - zapytała Lamię kontrolnie i uzyskawszy potwierdzenie zażyczyła sobie jeszcze kawy i chwilę pogadały dla zdrowotności psychicznej o wszystkim i o niczym. Przy okazji wyszło, że obie z Amy założyły się o której reszta ferajny wstanie. I okazało się, że wyszło pośrodku. Amelia szacowała, że z godzinę wcześniej a Madi, że godzinę później. --- 2054.09.14 - wieczór; pn; ciepło; dziwny opad; Sioux Falls, dom Skanera - Ale leje. Cholera będę musiała rano wcześniej wstać, żeby chociaż szyby przeczyścić. - kolorowe paćki uderzające w szybę nie poprawiły humory masażystki. Było już ciemno gdy masażystka zatrzymała się przed jakimś budynkiem. Jednym z wielu podobnych, zwłaszcza w ten cholerny deszcz i już prawie po pełnoprawnej nocy. Jedynie słaby poblask pochmurnego nieba na zachodzie wskazywał, że dzień niedawno się skończył. Ale tutaj, na ziemskim padole było już ciemno jak w nocy. Zwłaszcza właśnie w ten deszcz. Okolica była pstrokata ale względnie jednorodna. Stylem przypominała typową zabudowę dawnych przedmieść czyli dość niskie i podobne budynki jednorodzinne otoczone parcelą. Tyle, że trzy dekady zaniedbań zrobiło swoje. Zwłaszcza po ciemku przypominało to jakieś bezimienne Ruiny z jakich nie wiadomo co mogło wypełznąć. Zwłaszcza po ciemku i po nocy. - Cholera zapomniałam na jakim zadupiu on mieszka. - mruknęła po drodze kierowca wolno kierując pojazdem gdy pochylona do przodu starała się odróżnić jeden skręt w jaki powinna skręcić a w jaki nie. Wszystkie wydawały się podobne, zwłaszcza w ten kolorowy deszcz i po ciemku. Wydawało się, że im dalej od centrum gdzie były szpitale, ratusz, mieszkanie Betty tym bardziej kończy się cywilizacja. Na tym osiedlu straszyła pustka i mrok mijanych, zaniedbanych podwórek, zdziczałych roślin, przewalonych płotów i gratów walających się nawet na środku ulicy. W niewielu mijanych oknach paliło się światło zdradzające, że ktoś cywilizowany mieszka w środku. Ale w końcu jakoś Madi zajechała gdzie potrzeba bo wjechała na jakiś podjazd któregoś z kolei domu. Jednym z niewielu w okolicy w jakim paliły się światła. Po drodze Madi nieco naświetliła temat faceta do jakiego jechały. Że uważa się za Indianina. A może i w jakiejś części był sądząc po ciemnych włosach i karnacji. Że ploty jakie widocznie usłyszała nawet Betty strasznie go wkurzają i wykańczają. Żeby się nie przejmować bo jest spoko i co najwyżej się ujarają i wypiją. I, że właściwie to już nie chce jej się po nocy jeździć w ten deszcz i po tej dziczy więc liczy, że zostanie tu do rana. A w ogóle to ze Skanera taki trochę szaman jest. Gdy wysiadły z samochodu i przebiegły kawałek do drzwi wejściowych okazało się, że coś mogło być na rzeczy. Dom był spory. Jednorodzinny ale raczej z tej górnej puli rocznych zarobków. Niby parterowy ale ze spadzistym dachem który w centrum miał wysokość kolejnego piętra. Na podwórku, przy drzwiach, na drzwiach były różne rzeczy. Rzeczywiście mogły się kojarzyć z szamanem, Indianami lub pokrewnymi tematami. Wiszące indiańskie łapacze duchów, czaszki chyba bydła wbite na kołek w ziemi i nad głównym wejściem. Dziwne wzory wymalowane na ścianach a szum deszczu wzbudzał brzęczenie różnych grzechotek zrobionych chyba ze wszystkiego czego się dało. Z puszek, koralików, kawałków metalu, plastiku, drewna, piór. Co by nie mówić dom i podwórze wyróżniało się ponad standard zdradzając specyficzne gusta gospodarza. Nie czekały zbyt długo na otwarcie drzwi. Gospodarzowi widać nie udało się przegapić samochodu wjeżdżającego na podjazd i bijący po oknach światłami. - Właźcie. - zachęcił je słowem i gestem odstępując od drzwi aby je przepuścić. Rzucił okiem na zalane deszczem podwórze i samochód gości po czym zamknął drzwi odcinając aurę od reszty domu. Gospodarz wyglądał nieco mniej punkowo niż na sobotnim koncercie. Artystycznie podarty zielonkawy t-shirt przerobiony celowo lub nie na bezrękawnik, indiańskie paciorki na rzemykach zawiązane wokół szyi i nadgarstka i podarte, sprane dżinsy. Wyglądał raczej bardziej z hipisowskich klimatów. Zwłaszcza, że w domu unosił się specyficzny zapach ziół, kadzidełek i zioła. - Pakujcie się. - zaprosił je dalej wchodząc do czegoś w rodzaju krzyżówek z kilkoma drzwiami, przejściami i schodami na górę. Madi robiła za przewodniczkę i weszła śmiało przez bezdrzwiowe przejście naprzeciw drzwi wejściowych i jękiem ulgi rozsiadłą się na narożnej sofie. Wyglądało na typowy pokój dzienny dla gości co można pogadać, napić się kawy czy herbaty gdy wpada się z sąsiedzką wizyta. Przynajmniej według dawnych standardów. - Czego się napijecie? - gospodarz odbił gdzieś w prawo w czymś co chyba było kuchnią. Przez co miały chwilę się rozejrzeć po tej poczekalni. Sofa na dobre kilka osób, niski stolik, jakiś inny widoczny w czymś co mogło być jadalnią. Wszystko skąpane w ciepłym blaski świec które stwarzały całkiem miłą, domową atmosferę a przy okazji dawały przyjemny zapach. No i mnóstwo ozdób kojarzących się z krajami Dalekiego Wschodu, Indianami, Afryką. Maski, pióropusze, figurki, duszołapy, grzechotki, czaszki ptaków, dziwne naczynia… Po paru chwilach wrócił gospodarz stawiając zamówienie na niskim stole i zajmując miejsce w fotelu. - No to powiedzcie co was do mnie sprowadza w ten uroczy wieczór. - zaczął rozpierając się wygodnie na swoim siedzeniu i biorąc do ręki gliniany kubek który przyniósł dla siebie. Z zewnątrz wciąż dochodziło bębnienie deszczu za to wewnątrz dominowała auta tajemniczości jaką roztaczała kombinacja ciepłego światła, cieni, półmroków i zapachów. - No ja bym się nie pogniewała za masaż. W końcu kto wymasuje masażystkę nie? - Madi uśmiechnęła się filuternie do Skanera bez żenady zdradzając swoje motywy. Widząc jego uniesione w zdziwieniu brwi westchnęła. - No co się tak dziwisz? Od rana jestem na nogach i cały dzień robię komuś dobrze tam czy tutaj. Nogi mi w dupę włażą. Wreszcie usiadłam. Dobrze, że dziewczyny mnie chociaż nakarmiły zanim tutaj przyjechałyśmy to nie wyżeram ci nic z garów i lodówek. Ale masaż by mi się przydał. - masażystka szybko i w paru zdaniach streściła moc swoich motywów jak i dzisiejszego dnia. Gospodarz chyba przyjął to do wiadomości ale się nie wypowiedział na ten temat. Za to spojrzał na drugiego gościa. - A ty? - zapytał czekając na to co odpowie.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
16-04-2019, 03:39 | #80 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack 'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole The sands of time for me are running low... |