Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-03-2019, 01:50   #71
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację

Szkoda że należało ruszyć się ze stołu, tak dobrze było leżeć i patrzeć sennie na okolicę, poruszającą się w trybie oblanego żywicą owada. Do tego pielęgniarka tuż obok, w okolicy same przyjazne dusze… szkoda wielka, że ten stan nie mógł trwać wiecznie. Saper pokiwała głową, podnosząc się niechętnie do siadu, a następnie stanęła na własnych nogach, łapiąc kochankę pod kolanami i pachami, dzięki czemu zdjęła ją z blatu prosto w swoje ramiona. Z poważną miną zaniosła ją pod dyby i tam dopiero postawiła.
- Powinnaś oszczędzać nogi - przyznała z troską, poprawiając kasztanowe słowy które zdążyły się trochę potargać - Zajmijcie się Eve, przyniosę coś do picia i przekąski. Po tak intensywnym rozdaniu przyda się zastrzyk energii.

- Dobry pomysł Księżniczko.
- Betty pocałowała ją krótko w usta i na krótkie pożegnanie posłała jeszcze odchodzącej klapsa w tyłek. Sama ruszyła do swojej uprzęży aby uwolnić krótkowłosą blondynę która wydawała się tak samo wykończona co uszczęśliwiona. Lamia spotkała się ponownie z całym towarzystwem w kuchni gdy roześmiane, podekscytowane i zadowolone kumpele w końcu znawigowały do tego przybytku. Madi i Eve prawie zwaliły się na krzesła z tego przyjemnego zmęczenia.
- O matko, chyba będę miała kłopoty z siadaniem przez tydzień… - zajęczała z żartobliwą skargą blondyna.

- No. Ja chyba też. - Val pokiwała swoimi dredami siadając obok. Nadal była w swoim kostiumie seksownej pokojówki zaś dwie partnerki miały luźno narzucone jakieś szlafroki które pewnie gospodyni im użyczyła z przepastnych zasobów swoich szaf.

- Przed chwilą nie narzekałaś. Jedna z drugą. Co ja mam powiedzieć? Będe pewnie miała zakwasy z tego całego zapinania. Wszyscy myślą, że to tak łatwo, tak sobie przyjść i zapiąć kogoś. A ile to wysiłku! O! - na dowód masażystka przejechała palcami po swoim mokrym od potu czole pokazując wilgoć zebraną na czubkach palców.

- Oj, Madi, przecież żartuję! Było cudownie! Dawno mnie nikt tak nie zapiął! I to w dwie dziurki na raz! - Eve chyba wyczuła, że luźno rzucona uwaga mogła być przykra dla kumpeli dlatego roześmiała się, nachyliła się ku niej, objęła i pocałowała mocno w usta.

- No właśnie, mi też chodziło, że fajnie było, świetnie i w ogóle. - kelnerka też szybko podpięła się pod tą korektę i dołączyła do ucałowania masażystki tylko od swojej strony.

- No dobra, przecież wiem. Tak się droczę. Lamia miała świetny pomysł z tym podwójnym wejściem. I Betty, ale ty masz tam szpeja! Toż to można się zamknąć na tydzień, co chwila testować coś nowego i jeszcze człowiek chyba nie zaliczyłby wszystkiego! - Madi się również rozpogodziła i zaczęła komentować prywatny loszek gospodyni. No i pielęgniarce rzeczywiście udało się tam skolekcjonować potężną i różnorodną kolekcję z jaką niejeden sex shop mógłby iść w konkury i nie wiadomo czy by sprostał. Zwłaszcza jak się doliczyło do tego zestaw kostiumów chyba na każdą rolę i okazję. Władczyni tego zamku przysiadła na sąsiednim stołku słuchając tych rozmów i z naturalną gracją przyjmowała te wyrazy uznania.

- A dziękuje moje drogie, cieszę się, że udało nam się tu zebrać i pobawić tymi zabawkami. Muszę przyznać, że dawno nie spędzałam weekendu w mojej osobistej łazience w tak doborowym towarzystwie. - okularnica założyła nogę na nogę biorąc do ręki świeżo zaparzony kubek herbaty. Siedziała w złoto - czarnym aksamitnym szlafroku który barwami bił po oczach i nawet w takiej kuchennej scenie wyróżniał ją na tle tak barwnej i pstrokatej grupki.

Mazzi za to latała na bosaka po zimnych kafelkach, nosząc na stół talerze, talerzyki, kubki i szklanki. Podawała dzbanku soku, kompot. Nowe, dopiero co wyjęte spod ściereczek kawałki ciasta, tym razem drożdżowego z makową mgiełką w środku. Dopiero gdy każda z dziewczyn dostała coś do jedzenia i picia, saper zniknęła w łazience żeby wrócić z dwoma ręcznikami które zawiesiła na ramionach Eve i Madison.

- A jest wciąż opcja zamknięcia w tej łazience na dłużej? - sierżant spojrzała czujnie, udając że wcale jej ten temat nie grzeje - Zamki stare są, wiadomo jak to po wojnie. Ciężko o nowe, dawno nikt ich nie oliwił.. gdyby tak przypadkiem ktoś się zaciął w środku i nie mógł wyjść? Powiedzmy przez tydzień. Tylko to by trzeba zamontować na dole klapkę do jedzenia, albo zakuć w łańcuchy… tak - mamrotała i coś dziwnie patrzyła wpierw na Betty, a potem już na Val. - Na następne spotkanie też wymyślimy coś ekstra… bo oczywiście będzie repeta, nie?

- Jakby ktoś się tam na swoje nieszczęście zamknął? Sam? Straszna nuda i marnotrawstwo zasobów.
- okularnica oceniła propozycję swojej faworyty z miną i tonem speca zapytanego o dziedzinę w jakiej się specjalizował.

- No właśnie Lamia i nie bądź taka samolubna! Cały loszek i wszystkie zabawki tylko dla ciebie?! Też nam się daj pobawić! - Eve zgrabnie odegrała urazę za taki niemoralny i samolubny pomysł. Reszta kobiecych główek też poparła ją twierdzącymi mruknięciami, uwagami i kiwaniem bo widocznie każdej to miejsce kojarzyło się z czymś przyjemnym do którego wraca się z prawdziwą przyjemnością.

- Hmm… a może powinnam wyznaczyć jakieś dyżury jak was tyle chętnych… - brwi okularnicy zmarszczyły się gdy udała zastanowienie jak tu miała rozpisać grafik na tyle chętnych do odwiedzin w jej prywatnej łazience. Dziewczyny radośnie zaczęły się przekrzykiwać i rzucać propozycjami która i kiedy może, na co się pisze, gospodyni kiwała głową prowadząc tą konferencję i zbierając te propozycję i w ogóle zrobiło się bardzo rodzinnie, wesoło i sympatycznie gdy wszystkie dzieliły ze sobą podobne zamiłowania i pasje a tutaj mogły o tym mówić bez skrępowania a nawet miały realną szansę na ich realizację.

- Zeszyt w hallu - Mazzi mruknęła znad kubka robiąc minę niewiniątka - Zapisy na zeszyt, terminarz. Składy i rozkłady. Kto z kim na ile… dobry pomysł na biznes. I bez jaj, nie będę się tam zamykała sama - prychnęła ironicznie - Raczej zamknę kogoś. No i bawcie się, czy ja wam bronię? - wzruszyła ramionami - To nie moje zabawki, Betty decyduje. Do niej uderzajcie po pozwolenia - parsknęła - dobrym pomysłem jest też konkurs. Kto zasłuży aby go zakuć w dyby. Z tego co pamiętam teraz mamy przyprowadzić tę policjantkę od zapinania, no nie?

- A coś mi się obiło na ten temat. Przecież jak zwalimy się wszystkie na Madi to wykończymy dziewczynę, trzeba ją jakoś wspomóc.
- okularnica uśmiechnęła się łagodnie i zdawała się nie dostrzegać dwuznaczności swojej wypowiedzi. Rozmowa zawędrowała na luźniejsze i kosmate klimaty gdy padały różne propozycję kto, kogo, z kim i w jakich zestawach. Albo jak skołować tą policjantkę co miała być takim ekspertem od użycia wewnętrznego policyjnej pały a do tego wyglądała całkiem nieźle. Herbata, kawa znikały z kubków w luźnej i wesołej atmosferze a ciasto podobnie znikało z talerzyków.

- No ale to może potem. A teraz. - Betty odwróciła się ku swojej faworycie i poprawiła jej kosmyk włosów jaki opadł jej na twarz. - Chyba mamy coś jeszcze do zrobienia zanim Amy wróci. Została nam jeszcze jedna nie oporządzona duszyczka. Która już tyle czasu czekała na królewską audiencję. - głos gospodyni nieco nabrał chropawej barwy i patrzyła z bliska na twarz Lamii jakby miała odpalone w oczach jakieś celowniki na swoją faworytę. Zapowiadało się, że lada chwila wrócą do ulubionego pomieszczenia w tym mieszkaniu aby napisać ostatni rozdział.
- To jak dotąd tak dobrze się nam współpraca układa i jesteście takie pomysłowe. To ma ktoś jakieś propozycje i pomysły? - zapytała nie odwracając wzroku od swojej ulubienicy.

- Na mnie nie patrzcie - Mazzi obronnym gestem uniosła ramiona do góry, śmiejąc się przy tym oczami - Dumałam wam nad atrakcjami pół dnia, teraz macie jedną, jedyną i niepowtarzalną szansę się odwdzięczyć za te zabawny, pomysły, nie zawsze trafne i dobre, no ale zrealizowane. Co począć? - westchnęła teatralnie, rozkładając ramiona.
- Jestem do waszej dyspozycji, zdana na łaskę i niełaskę. Brakuje wam kapturów aby móc krzyknąć “kaci, czyńcie swoją powinność!”.

- Kto powiedział, że brakuje nam kapturów?
- gospodyni zareagowała od razu i bez wahania. Uniosła brew jakby Lamia oskarżała ją o brak jakiegoś podstawowego elementu w jej kolekcji. - O, tak Księżniczko, widzę, że dawno nikt cię porządnie nie oćwiczył. - okularnica mimo wszystko wydawała się bardzo zadowolona z tego odkrycia. Złapała Mazzi za kółko w obroży, przyciągnęła do siebie i ostatni raz pocałowała wolno i delikatnie. Nie puszczając kółka wstała i dostojnym krokiem ruszyła przez kuchnię, living room kierując się do swojej sypialni i prywatnej łazience. A przy okazji zmuszając swoją faworytę do podążania za swoim palcem jaki ciągnął za sobą jej obroże. To wywołało reakcję łańcuchową i peleton kumpel szybko podreptał za nimi aby załapać się na ostatni akt spektaklu.

Betty bez wahania podprowadziła Lamię na królewską audiencję. Puściła ją i w dwóch ruchach bez ceregieli ściągnęła z niej szlafrok. A potem ostrym szarpnięciem sprowadziła na odpowiedni poziom. Z widoczną wprawą umieściła szyję i nadgarstki w odpowiednich otworach i zatrzasnęła zamknięcie. W parę chwil status Lamii zmienił się z królewskiej partnerki i faworyty na zniewoloną dybami niewolnicę gotową do odmierzenia kary. Betty cofnęła się oceniając swoje dzieło a dziewczyny patrzyły podekscytowane na to co się zaraz zacznie dziać.

- Było już na poziomie… było na wysoko… to teraz zrobimy na nisko… - zdecydowała gospodyni i wróciła do króla kolekcji. Coś uruchomiła, coś się przesunęło, kliknęło i dyby zjechały na dół do samej podłogi. - I jeszcze troszkę tutaj… - okularnica klęknęła przy nogach saper i ta poczuła jak obręcze zatrzaskują się na jej kostkach.
- I gotowe! - Betty wstała z wyraźną satysfakcją w głosie i siarczystym klapnięciem w wypięty, goły tyłek. Ustawiła bowiem Lamię w takiej pozycji, że ta miała twarz przy samej podłodze za to tyłek pozostał na poprzednim poziomie co sprawiło, że był prześlicznie wyeksponowany na wszelkie operacje. A do tego zapięte kostki nie pozwalały na zmianę pozycji.

- O rany… Zapinałabym… - mruknęła na nowo podjarana Madi gdy miała pierwszorzędny widok na tak zachęcająco wypięty tył kumpeli aż proszący się o wszelakie ingerencje i interakcje.

- Bardzo chętnie się z tobą podzielę Madi tą przyjemnością. Ale może pozwolisz, że ja wreszcie coś dzisiaj zapnę. - Betty odezwała się w iście królewskim stylu podchodząc do jakiejś szafki. Z niej bez pośpiechu wyjęła uprząż podobną jakiej dotąd używała masażystka i zaczęła ją równie bez pośpiechu przypinać do siebie.

- Ej, dziewczyny! Przecież nie będziemy tak stać pod ścianą nie?! Trzeba pomóc naszym kupelom. No i to nagrać oczywiście. - fotoreporterka zawołała mobilizując pomoc w tym szlachetnym zajęciu. Ponieważ masażystka widocznie się wahała pomiędzy chęciami a możliwościami to przekazała jej kamerę aby mogła nią nagrać co trzeba. Zwłaszcza, że jej królewska mość uśmiechnęła się z aprobatą i widocznie dała im pole do popisu zanim się przygotuje. Eve zaś pociągnęła za sobą Val i raźno znalazły się przed dybami. Gdy stały tuż przed twarzą przypiętej do gruntu Lamii to jej najlepiej widziało się tak gdzieś do wysokości ich kolan. Wyżej sięgała tylko gdy niewygodnie zadzierała głowę do góry a i tak wszystko wydawało się trząść. Ale dziewczyny okazały się kumpelami co się zowie i kucnęły aby móc swobodniej pogadać.

- Wiesz Lamia, spytałabym się teraz ciebie co mam teraz u ciebie do ustnego zaliczenia… - Eve zrobiła prawie smutną minkę kiwając do tego główką i zerkając na kelnerkę w stroju służącej która zachichotała z rozbawienia. - ...no ale sama w kuchni mówiłaś, że jesteś do naszej dyspozycji więc… - krótkowłosa rozłożyła ramiona na znak, że saper sama sobie zgotowała ten los i nikt niczemu nie jest tu winny poza nią samą. Potem blondyna pocałowała ją krótko gwałtownie w usta a zaraz potem przeszła obok niej i uklękła tuż za nią. I Lamia poczuła jak wbrew pozorom zabrała się do swojej ulubionej metody zaliczania jej centrum raźno wspierając się przy tym pracami ręcznymi.

- Val słodziutka. Weź podejdź do tamtej szafki i weź to co tam znajdziesz. Podobno brakuje nam kapturów. - Betty skorzystała z pomocy swojej osobistej pomocy znajdując jej zajęcie. Val pokiwała głową i posłusznie oderwała się od Lamii też sprzedając jej szybkiego całusa w usta na pożegnanie. Betty z wolna podchodziła do uwięzionej faworyty. Ta nie mogła jej jeszcze zobaczyć przez dyby jakie blokowały jej pole widzenia w tył. Za to słyszała jej kroki i zapinane sprzączki. Widziała jak dredziara wybiera coś z jakiejś szafki pokazując co jakiś czas wyjęty przedmiot gospodyni. I w końcu chyba znalazła to co trzeba.
- Świetnie. Załóż to naszej Księżniczce. Niech poczuje tą królewską audiencję w pełni i odpowiednim stroju. - głos łaskawej pani coś wcale nie był w tej chwili taki łaskawy. Raczej oschły i rozkazujący, emanujący spokojem niczym nie zachwianej władzy. Val pokiwała posłusznie głową i wróciła klękając przed uwięzioną Lamią i zaczęła nakładać jej ów kaptur. W tym czasie Eve używała sobie w najlepsze sprawnie podgrzewając atmosferę gdy jak zwykle udowadniała, że jest mistrzynią ustnych zaliczeń dowolnych fragmentów anatomii.

W ustach saper wylądował knebel, który sprawne ręce zapięły z tyłu jej głowy zanim na całości wylądował czarny, lateksowy kaptur z niewielką dziurką tam gdzie nos… i niewiele więcej. W jednej chwili straciła wizję, fonia również przysiadła, zostawiając przytłumione głosy rozmów gdzie trzeba było się mocno skupić aby wyłapać kto i co mówi - rzecz ciężka przy bodźcach serwowanych przez Eve na samym końcu sylwetki Mazzi. Unieruchomiona, oślepiona, mogła tylko niewyraźnie mamrotać przez miękką kulę w zębach, stękać i posykiwać, jak wtedy kiedy chyba Val skręciła jej sutki, ciągnąć mocno ku dołowi… a może to było Madi? Możliwe że ona, już nie szło się zorientować. Grunt że ciągnięcie zmieniło się na zimne szczypnięcie klamerek, wywołując zduszony pisk spod knebla. Mazzi szarpnęła się, ale dyby, kajdany i łańcuchy trzymały mocno. Nie dało się uwolnić póki ktoś tego nie zrobił, a zabawa dopiero się zaczynała, co szło wyraźnie wyczuć po zamieszaniu na całym ciele. Ktoś jej dotykał, ktoś inny dawał klapsy, a fotograf cały czas pracowała językiem i ustami, dodając palce po kolei aż sierżant naliczyła chyba trzy naraz, znikające w jej ciele i szybko wyskakujące na zewnątrz tylko po to aby wbić się tam ponownie aż po kostki.

Uwertura skoncentrowała chyba większość uczestniczek zabawy. I zakuta nie tylko w dyby Lamia stała się głównym centrum tej zabawy kumulując w sobie i wokół siebie rozochocone towarzyszki tej zabawy. No ale w końcu nadeszła ta główna rozgrywająca. Chociaż Eve obsługiwała jej tył wybornie jak zwykle sprawiając sobie i jej obustronną przyjemność a pewnie stopa Val wodziła od jej karku aż po wypięte pośladki gdzie często spotykała się z dłońmi i ustami pani fotograf to jednak obie w pewnym momencie odstąpiły od głównego gościa na królewskiej audiencji. Ta zaś poczuła jak na ten przygotowany przez dziewczyny grunt zstąpiła i wstąpiła jej królewska mość. Coś w nią weszło. Powoli, porządnie i głęboko. Znieruchomiało na moment jakby się tam zadomawiając i sycąc. A następnie wysunęło. I znów wsunęło. I tempo robiło się coraz szybsze aż cała konstrukcja dyb zaczęła trząść się i dygotać jakby napór dwóch ciał zamierzał rozbić te dyby w drzazgi. Reszta dziewczyn pewnie była gdzieś w pobliżu ale ograniczona kapturem percepcja zniewolonej tego już nie rejestrowała. Zresztą Betty która sobie na niej używała za cały, odwleczony tydzień i tak nie dawała jej okazji na zastanawianiem się czy obserwacją czegokolwiek.

Rzeczywiście pielęgniarka spełniała swe groźby, a raczej obietnice, biorąc Mazzi jak swoją własność. Bez cienia wahania, czy litości, albo odpoczynku aż miało się wrażenie że przestanie dopiero, jak rozerwie ciało służącej na pół, dosłownie przerzynając ją na pół. Lamia wierzgnęła raz, lecz jakikolwiek ruch był skazany na porażkę. Więzy trzymały mocno, zostało wyskakiwać do przodu przy każdym szaleńczym pchnięciu. Przez brak wzroku pozostałe zmysły się wyostrzały, dochodziło do niej bardzo wyraźnie co dzieje się z tyłu. Miała pełną świadomość każdego ruchu, dotyku i uderzenia. Przy ograniczonym dostępie tlenu szybko zaczęła sapać jękliwie, a zabawa trwała nadal. Nie dało się ignorować coraz szybszych skurczów mięśni, bo brakowało innych bodźców. Była tylko narastająca przyjemność, wydzierająca z zakneblowanych ust coraz to głośniejsze krzyki. Saper straciła poczucie czasu… ile to trwało? Minutę? Godzinę? Dla niej mogło trwać całą wieczność i nigdy się nie kończyć.

Było cudownie! Ale w pewnym momencie Mazzi poczuła przerwę operacyjną. Betty zaprzestała swojego pompowania chociaż akurat w momencie gdy wciąż była w jej wnętrzu. Ktoś coś majstrował przy dybach i poczuła jak unoszą się wraz z nią nieco do góry. I, że ktoś jej się dobiera do maski. Zaraz została zerwana sprawne palce wyrwały jej knebel i zorientowała się, że ma przed sobą kolejnego sztuczniaka. Tym razem przyczepionego do bladych bioder masażystki.

- Co? Zdziwiona? Myślałaś, że o tobie zapomniałam? - z góry doszło jej kpiące zapytanie i spojrzenie Madi. - Coś chyba sobie obiecałyśmy prawda? - dziewczyna pogłaskała kawałek przypiętej do bioder materii. Ale pracownica z “Dragon Lady” widać niekoniecznie zależało na odpowiedzi bo nieco tylko odsunęła ciemne włosy z jasnej twarzy i zaczęła zbliżać swoje biodra do tej twarzy. A tuż obok Eve w najlepsze sprawdzała się w roli kamerzysty.
- Zresztą widzę, że też lubisz mieć coś w ustach. - zaśmiała się brunetka i wreszcie wjechała w usta Lamii swoją zabaweczką. Zaczęła ją ujeżdżać od przodu podczas gdy Betty wznowiłą swoją jazdę od tyłu. Teraz gdy we dwie dokonywały inspekcji królewskiej audiencji to już w ogóle cały królewski tron trzeszczał i uginał się jakby miał się zaraz rozpaść na kawałki od tego szaleńczego tempa. Może i miał ale póki co trzymał swoją ofiarę w stalowym uchwycie nie pozwalając jej się wymigać od obowiązków.
Zabawka w dybach szybko straciła oddech, znów uciekło jej parę sekund nim zorientowała się, że przed twarzą ma twarz z dredami, całującą jej twarz. Ona też podrygiwała w podobnym tempie co Lamia, tyle że za plecami miała bladolicą brunetkę. W podobnym zestawieniu dociągnęły do finału. Jak i kiedy Mazzi nie była pewno. Pamiętała że jako tako kontrolę nad życiem odzyskała w korytarzu, niesiona pod pachy przez Betty i Eve. Do kuchni, gdzie herbata, oddech, ciasto i rozleniwiająca błogość tej niezwykle rodzinnej, babskiej niedzieli.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=tkLA91QXBkQ[/MEDIA]

Przygotowania do wielkiego wydarzenia jakim był powrót do najlepszego lokalu w mieście, Mazzi potraktowała poważnie. Mimo zmęczenia i rozleniwienia mięśni po aktywnie spędzonym z dziewczynami popołudniu filmowym, nie rozwaliła się na łóżku tylko skakała po mieszkaniu Betty, udając że wcale, a wcale nie panikuje. Dzięki uprzejmości Betty spędziła dobre pół godziny przebierając ciuchy, buty i przymierzając co rusz nowe kiecki, aż wreszcie w samej bieliźnie wyszła zapalić na balkon, bo potrzebowała przerwy. Paliła więc w ciszy, stukając potylicą o ścianę. Nic się nie działo, wypad jak każdy inny. Zaliczyła niejeden, z niejednym facetem… i to tylko przez tydzień. Skąd te nerwy.
- Ogarnij się - wybruczała, przyduszając kiepa w popielniczce. Potem siedziała sztywno, gdy szczebiocząca Eve pomagała jej z włosami, a Val ją malowała, zakrywając makijażem zmęczenie intensywnego dnia. Między słowami zdecydowała się nie robić z siebie dziwki ten jeden raz. Wróciła do szafy, pogrzebała w niej aż na łóżku nie wylądował odpowiedni komplet.


Z zaciętą miną wkładała bardzo krótką, tiulową sukienkę o gorsetowym zdobionym przodzie i całkowicie odkrytych plecach, a wszystko w bladych, chłodnych odcieniach bieli i błękitu. Wskoczyła też w pasuje obcasy, a gdy przejrzała się w lustrze wreszcie na jej twarzy zagościł uśmiech. Wreszcie wyglądała jak prawdziwa księżniczka, do tego z gatunku nie do końca grzecznych i ułożonych. Blond obstawa też nie próżnowała, szykując się na poważne wyjście i gdy w końcu pożegnały się z Betty i Amelią, ruszyły raźno do samochodu fotograf, a w odbiciu bocznych drzwi powitał je widok trójki całkiem niezłych foczek.

Przez całą drogę nawijały wesoło, chociaż saper wydawała się trochę spięta, aż wreszcie dotarły do celu. Znów w oczy uderzał blichtr, przepych i cała masa atrakcji do spółki z rozkrzyczanym, wesołym tłumem, pochłoniętym przednią zabawą. Widok na chwilę dobierał dech, potrzeba było minuty aby oswoić się z nową rzeczywistością i co najważniejsze - zacząć szukać tego, dla którego wypindrzyły się, a potem bujnęły przez pół miasta. Tym razem Mazzi nie czuła się tak zagubiona jak za pierwszą wizytą. Towarzystwo obu blondyn wyraźnie podnosiło na duchu. Zaczęła się wreszcie szeroko uśmiechać, stając w środku i obejmując je w pasie ruchem samca alfa.
- To co… gotowe na małe polowanie? - spytał towarzyszek, ciągnąc je po schodach na obchód w poszukiwaniu pewnego Bolta.

Odpowiedziały jej takie same uśmiechy i spojrzenia jakie sama pewnie im zaserwowała. No to ruszyły w tany. Garderoba Betty wydawała się nieprzebrana. Nawet więc nie dla jednej ale i trójki dziewczyn starczyło odpowiednich ubrań aby wyjść na kolejny wieczór do kolejnego lokalu. Nawet jeśli charakter lokalu i gości diametralnie różnił się od tego z poprzedniego wieczoru i gdy od dzisiejszego poranka aż do wieczornego wyjścia każda z nich i tak już zaliczyła ze dwa komplety całkiem różnych strojów też dzięki jej szafom.

Całą trójką ruszyły na poszukiwania tego jednego, jedynego gościa który interesował ciemnowłosą kumpelę. Niestety była zdana głównie na własne zmysły i szczęście bo jej towarzyszki nie znały obiektu poszukiwań. Jeśli zaś “Krótki” nie zmienił swoich preferencji to nawet nie dało się liczyć, że rozpoznają go po mundurze bo jakby na złość się uparł ubierać jak dawny turysta na wakacjach i wyglądać tak mało wojskowo jak tylko się dało.
Trochę zapomniała jakie to miejsce jest duże. I jak tłoczne. Znaleźć tu kogoś wydawało się graniczyć z cudem. Zostawało mieć nadzieję, że Bolt nie zmienił swoich zwyczajów i będzie się szlajał mniej więcej tam gdzie poprzednio. Chociaż w tej samej sali. Więc gdy zaprowadziła tam swoją blond obstawę dla kontrastu w czarnych mini bez pleców pokręciły się tam trochę ale szczęście im sprzyjało. Dostrzegła zwalistą sylwetkę Indianina który akurat szedł między stolikami. On je zaprowadził do boltowego źródełka. Niestety była ich trójka i nie było tego dla niej najważniejszego.

- O! Lamia! Cześć! Siadajcie, “Krótki” poszedł do kibla, zaraz wróci! - Doc jak zwykle przejął ciężar dyskusji. Zauważył je gdy podchodziły do ich stolika. Wstał i zachęcająco zaprosił je gestem. - I przyszłaś z koleżankami? Ale fajne masz te koleżanki. - technik boltów wodził z zaciekawieniem po trzech zgrabnych sylwetkach.

- Ale my nie jesteśmy jej koleżankami. - Eve sprostowała wesoło uśmiechnięta co trochę skonsternowała trójkę facetów siedzących przy stole bo przyszły i trzymały się jak nie kumpele to właśnie koleżanki co najmniej.

- Jesteśmy jej zabaweczkami na dzisiaj. - Val pokiwała swoimi dredami i przejechała palcem po swojej obroży którą wspólnie i kolektywnie postanowiły z Eve zabrać na ten wypad. Fotograf energicznie pokiwała głową na znak potwierdzenia. Trójka facetów siedząc na kanapie i fotelach przyjrzała im się wyraźnie uważniej, potem na siebie nawzajem i chyba próbowali rozgryźć co za bajerę im te laski próbują sprzedać sądząc po minach jakie mieli.

- No. I musimy robić co nam każe. Wszystko co sobie zażyczy. Trenowałyśmy to cały dzień. - krótkowłosa blondyna pokiwała wesoło główką i mówiła tak radośnie i swobodnie, że trudno było uznać, że ona i one to tak na poważnie. Takie rzeczy to chyba nawet w Honolulu się nie zdarzały. A przynajmniej trójka komandosów miała miny gdy wciąż próbowali rozgryźć co tu jest grane.

Mazzi za to uśmiechała się uśmiechem zadowolonego kota, garnąc do siebie obie blondi jakby były jej własnością, przynajmniej na ten wieczór.
- Ten cwaniak to Don - wskazała gadułę, potem ruchem brody skierowała uwagę towarzyszek na wielkoluda - Ten tutaj olbrzym to Dingo. Jest psychiczny i ma na to żółte papieru oraz maczetę. Swój chłop - dodała z szerokim wyszczerzem, przechodząc do trzeciego Bolta - A ten oto dżentelmen to Cichy. Niewiele mówi, lubi się przyglądać. Jest jeszcze Krótki, ale słyszałyście. Poszedł przypudrować nosek - przy ksywie kapitana ścisnęła dyskretnie boki kumpeli aby dać znać na którego konkretnie się zasadza.
- Panowie, ta ślicznotka tutaj to Eve. Cudownie elokwentna, prawdziwy wirtuoz lingwistyczny - patrząc na mężczyzn pocałowała skroń krótko ściętej blondi, a potem to samo zrobiła z dredziarą - A ta ślicznotka ma na imię Val, posłuszna ptaszyna. Zaangażowana, uczynna… same plusy. Wpadłyśmy zwilżyć gardła. Od tej tresury idzie...nabrać ochoty na coś mocniejszego.

Ledwo parę chwil potem gdy blondynki udowodniły gościom przy stole, jak bardzo poważni traktują swoją fuchę zabawiania swojej kumpeli i spełniania jej poleceń całując się z nią po kolei temperatura przy stoliku skoczyła tak gwałtownie jak gwałtowne było zaskoczenie trójki facetów.

- Ej, co będziecie tak stać! Siadajcie! - Don odzyskał inicjatywę i prawie porwał wszystkie trzy po kolei sadzając je na samym środku sofy. Cichy i Dingo też się ożywili i zaczęli na wyścigi wołać kelnerki, proponować drinki i w ciągu paru sekund przy stole zapanował całkowity chaos.

- O, Lamia. Cześć. - przez ten cały chaos i hałas wydawało się, że Steve skądś wyskoczył i chyba był całkiem zdziwiony widokiem trójki nowych gości przy ich stoliku.

- “Krótki”! Ale czad! Dobrze, że już jesteś! A w ogóle gdzie się po kiblach rozbijasz jak tu takie focze stygną! Ty wiesz co one robią?! - Don dał się ponieść entuzjazmowi i emocjom kompletnie nie zwracając uwagi na to, że właściwie dość swobodnie zwraca się do bezpośredniego przełożonego. Nawijał raczej jak do dobrego kumpla. Pozostała, mniej rozmowna dwójka popierała go ale bardziej minami, gestami, jakimiś półsłówkami co chwila wskazując na trójkę dziewczyn na sofie więc siłą rzeczy przy takim “briefingu” Steve miał dość nikłe szanse załapać o co tu chodzi.
- Pokażcie mu! - Don w końcu też zrezygnował ze słownych tłumaczeń i zwrócił się do trójki dziewczyn bezpośrednio.

Ciężko szło zachować zblazowany uśmiech na twarzy, widząc i słysząc entuzjazm aż wylewający się z sami, do tego te jego lśniące zachwytem oczka, nie wiedzące na którą kobietę patrzeć. Pojawił się też oczywiście ten najważniejszy Bolt, a gdy wyskoczył jak komandos z okopu, starszej sierżant od razu zrobiło się gorąco. Na szczęście blond eskorta działała niczym żywa tarcza i wzmacniacz pewności siebie.

- Hej, mamy nadzieję że cię nie podsiadłyśmy - uśmiechnęła się ciepło do zguby, powstrzymując się ostatkiem sił aby nie zjadać go wzrokiem. Raz jeszcze dokonała prezentacji zabawek, tym razem całując je w policzek i gapiąc się oficerowi prosto w oczy - Wpadłyśmy na drinka - dodała tonem wyjaśnienia, a potem przewróciła oczami słysząc co tam Don chce zobaczyć. Popatrzyła najpierw na Val, potem na Eve, przytulając je bliżej do siebie.

- Jak myślicie… byli grzeczni?
- zaczęła, mrużąc jedno oko i widząc miny towarzyszek, kiwnęła głową, przyciągając je tak, aby pocałowały się tuż przed nią - Chyba byli - dodała mrucząco parę chwil później, rozdzielając całujące się blondyny aby dołączyć na trzecią do zabawy.

- No widzisz?! Widzisz?! Mówiłem ci! - Don był podjarany jak nieboskie spojrzenie i z podniecenia krzyczał jakby Steve cokolwiek próbował komuś w czymkolwiek zaprzeczać. Reszta zespołu zresztą zareagowała bardzo podobnie widząc jak trzy ponętne kobiety robią się jeszcze bardziej ponętne gdy zaczęły całować się ze sobą jak na filmach dla dorosłych wypadało. I przez to robiły się jeszcze bardziej ponętnie. Tak jakoś ze trzy razy.

- Ja jebię… - Steve był tak samo zaskoczony i podniecony jak przed chwilą jego koledzy. Tak bardzo, że chyba zapomniał, że miał usiąść bo nadal stał przed stołem jakby miał z nimi jakąś sprawę do załatwienia.

- To ten? No ej, całkiem kozak! Podzielę się z tobą i nim w każdym zestawie jaki sobie zażyczysz! - Eve szepnęła dyskretnie na ucho Lamii korzystając z tego, że miała usta przy jej uchu.

- No, fajny byczek! - Val też wydawała się mieć zbliżone gusta i opinie jak jej kumpele. Zachichotały jeszcze z tego wspólnego sekretu i psikusa przy okazji kończąc całuśny numerek.

- To ty jesteś Steve? Czeeeśćć Steve! - blondyny świetnie wczuwały się w rolę wdzięcznych blond kociaków i wciąż przytulone do swojej Księżniczki pomachały wesoło kapitanowi w całkowitym cywilu. Jego zaś widocznie trochę to wszystko zamurowało tak samo zresztą jak przed chwilą jego kumpli.

- Eee… Tak… Znaczy cześć… iii ten, no… - “Krótki” trochę stracił wątek, przymknął oczy i podrapał się po nasadzie nosa próbując odzyskać kontrolę nad sytuacją. Wyratowała go kelnerka która przyszła do stolika już wcześniej zawołana przez chłopaków.

- Czym mogę służyć? -zapytała patrząc na stojącego kapitana i resztę towarzystwa jakie porozsiadało się po fotelach i sofach wokół stołu.

- O, to mój tekst! - Val wyrwało się gdy usłyszała znajome słowa w znajomej roli. Dziewczyna i reszta towarzystwa spojrzała na nią i kelnerka w końcu uśmiechnęła się wesoło.
- Bo normalnie to też jestem kelnerką. Tylko gdzie indziej. - dredziara poczuła się chyba zobowiązania coś wyjaśnić.

Mazzi zaśmiała się kosmato, głaszcząc ramiona obu zabawek i patrząc prosto na kelnerkę. Przymrużyła oczy, przekrzywiła delikatnie kark, a potem przygryzła wargę, wzdychając cichutko.

- Służyć… jak ja lubię słyszeć to słowo - posłała rudej ciepły uśmiech - Oj kochanie, dla takiego anioła znalazłabym parę ciekawych… modlitw i kantyn, nie wszystkie śpiewane. Na razie jednak będziesz taka słodziutka i przyniesiesz nam kolejkę? Raz podwójną whisky, raz blue Moon i raz Krwawą Mary, a dla tych przystojniaków co zechcą - przeniosła wzrok na komandosów, przejeżdżając po nich powłóczystym spojrzeniem, aż skończyła na oficerze, akurat w kwestii chcenia, przez co zabrzmiało co najmniej dwuznacznie. Odkleiła też rękę od Eve, wychylając się do przodu, aż położyła dłoń na udzie stojącego mężczyzny. Pierwszy raz widziała go zmieszanego, do tego z tak błyszczącymi ślepiami aż ciarki przechodziły. Pewnie w głowie przerabiał właśnie dokładnie ten sam scenariusz, o którym myślała i Mazzi.
- Usiądź z nami Steve… - wymruczała, przesuwając rękę do góry po jego udzie aż do brzucha. Tam ją zatrzymała, ale nie na długo nim sięgnęła do jego paska, wymownie ciągnąć do kanapy. - Nie wypada odmówić, gdy damy proszą.

- O tak, usiądź. A ja ci pomogę!
- Val ochoczo podchwyciła pomysły Lamii i gdy się zrywała z sofy szepnęła do jej ucha - Znam ją! Fajna jest! - i wyszła zza stołu po czym obie kelnerki szybko zniknęły w tłumie rozbawionych i hałaśliwych gości. Widząc zwolnione miejsce oraz słysząc i czując zaproszenie “Krótki” zajął miejsce Val. Ale zdążył się już opanować na tyle aby uśmiechnąć się w zblazowany i spokojny sposób.

- To ten, no. Fajnie cię znów widzieć, miło że wpadłaś. Coś często zaczynasz tu przychodzić. W piątek raz dzisiaj znowu. Spodobało ci się tutaj? - oficer chyba miał słabość do szortów i luźnych koszul bo chociaż był w czymś innym niż w piątek to jednak styl był podobny. I względnie mówił już jak zwykle.

- A to w takim razie gdzie byłaś wczoraj? - Don zainteresował się brakującą wizytą ciemnowłosej saper.

- Wczoraj byłyśmy w kinie i robiłyśmy porno w babskim kiblu. - Eve odpowiedziała z tak wdzięcznym i sympatycznym uśmieszkiem i taką rzecz, że wszyscy zgodnie roześmieli się z tego dobrego żarciku.

- No spoko, wiesz, bo wczoraj też tu byliśmy i taka impreza była! - Don nie stracił rezonu i zachwalał dalej uroki lokalu, swoich kolegów no i swoje własne oczywiście.

- A przyszłyście tu same? Bez facetów?
- Indianina zainteresowało co innego gdy tak bez żenady obcinał wzrokiem dwie pozostałe przy stole kobiety.

- Dzisiaj nie możemy mieć facetów. Ani nikogo innego. No chyba, że nam Lamia będzie kazać no to wtedy nie mamy wyjścia i musimy zrobić co mówi. A bardzo nam zależy aby była z nas zadowolona i usatysfakcjonowana. - Eve zręcznie weszła w rolę posłusznej służącej swojej pani i mówiła trochę smutnym ale ociekającą gorliwością głosem. Mówiła głównie do Dingo który ją o to zapytał ale zerkała też i na Cichego i na Dona.

- Taaakkk? - Don od razu wychwycił jaki jest najważniejszy czynnik tego układu naczyń powiązanych i szybko oczka mu chodziły od kobiety w sukience do tej w czarnej mini i tak na przemian.
- A tak, tylko się zapytam. Tak z ciekawości tylko. A Lamia to będzie kazać wam mieć dzisiaj jakiś facetów? Jakiś może konkretnych? - zapytał nerwowo skubiąc poręcz fotela ale właściwie chyba wszyscy czekali na tą odpowiedź z zapartym tchem. Od krótkoostrzyżonej blondyny jej nie otrzymali bo ona tylko uniosła dłonie w geście bezradności i niewiedzy i popatrzyła równie pytająco na siedzącą obok kumpelę.

Cóż począć, że saper miała już gotową odpowiedź, która jak na złośliwe bydlę przystało, usiadła tuż obok niej, rozsiewając zapach płynu po goleniu, tego samego co w piątek? Niestety nie dało się tak prosto tego załatwić, bo szczerość od progu zepsułaby zabawę krojącą się na ten wieczór. Pozwoliła oficerowi rozsiąść się i tak posiedzieć samopas parę chwil, nim nie wyciągnęła ramienia, opierając go o jego barki za karkiem.

- Dobrze że cię widzę, wyglądasz jak milion gambli. - mruknęła cicho do kapitana, korzystając z okazji że Eve przejęła inicjatywę w rozmowie z pozostałą gromadką. Zerknęła też na niego z ukosa - Myślałam o tobie ostatnio i chcę zaprosić na lody. Do tej lodziarni gdzie omdlałam z wrażenia. Pasuje ci wtorek koło południa? - trąciła go udem, przy okazji zaczynając drapać delikatnie po karku i włosach. Wtedy jednak uwaga okolicy zwróciła się prosto na nią. Przybrała więc minę chodzącej niewinności, a następnie udała że się nad tematem poważnie zastanawia, obcinając skanującym spojrzeniem krótkowłosą blondi, a kiedy obserwacja się zakończyła, pocałowała ją krótko w usta, mocnym pocałunkiem znaczącym teren i własność.

- Jeśli Lamia odpowiednio się zaprawi i wybawi na parkiecie… - zaczęła tonem zamyślenia, wodząc wzrokiem gdzieś po suficie - Tak… w końcu wpadliśmy tu na coś mocniejszego. Czemu pytasz Don? Przypadkowo oczywiście i tylko pytasz.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 18-03-2019, 01:51   #72
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Zagadując do Dona miała chwilę aby przetrawić odpowiedź kapitana.
- Na lody chętnie. Lubię lody. Ale w tygodniu jeździmy na patrole. Nigdy nie wiemy kiedy i gdzie wrócimy. - westchnął ze smutnym uśmiechem rozkładając na bok ręce. Oparł się o sofę i sięgnął w bok ramieniem przy okazji zaczynając zabawę z jej ciemnymi lokami.

- Nie, no pewnie, że tak tylko. Tak z ciekawości. - Don odpowiedział od razu aby nie było, że coś. Machnął ręką jakby to było pytanie o jakąś drobnostkę. I w ogóle nie było o czym mówić a przecież tak naprawdę się o nic nie pytał nie?

- A dużo musi być tego mocniejszego? Coś konkretnie? - Dingo nie bawił się w takie subtelności jak jego wygadany kolega więc wziął sprawę bezpośrednio za bary.

- I gdzie one polazły? Już powinny tu być? - Don niecierpliwie rozejrzał się po rozbawionej sali ale powracających kelnerek na razie coś nie było widać. - A na ten parkiet to zaraz idziecie nie? A to dużo kawałków wam trzeba aby się wybawić? - Don zadał kolejne niewinne i wcale nie podszyte niecierpliwością pytanie.

- Oj to bardzo zależy od stopnia wilgotności i gorąca. Znaczy temperatury. Ale no dzisiaj to na mnie niezbyt można liczyć bo ja się specjalizuje w ustnych zaliczeniach więc dzisiaj Lamia będzie musiała mi sprawdzać tą wilgotność i temperaturę. - Eve westchnęła smutno i pokiwała poważnie głową o krótko wygolonych włosach jakby musiała się zwierzyć z jakiegoś feleru czy awarii jaka ją dzisiaj dopadła. Ale popatrzyła na kumpelę obok jaka była jej nadzieją na ratunek w tej kwestii.

Eve spadła Lamii z nieba. Tak uroczej i absorbującej dziewczyny dawno nie widziała. Łapy same się do niej pchały i nie tylko te saperskie. Skorzystała ze swojej szansy, zerkając znowu na Krótkiego.

- Rozumiem, służba nie drużba. Dziś jednak mam jeszcze weekend, aż do świtu. Jedź z nami, dowiesz się gdzie w razie czego mnie szukać gdy wrócisz z patrolu. Na te lody… albo gdy przy okazji będziesz przejeżdżał i najdzie cię ochota… na piwo, albo wino. - dodała, ale znów wrócił Don i jego pytanie.

- Tak… trzeba sprawdzić, żeby wiedzieć na czym stoimy - saper jak gdyby nigdy nic przesunęła dłonią po nodze blondyny, zaczynając od kolana, aż dotarła daleko pod czarną krawędź materiału, jednocześnie całując i podgryzając tak ślicznie wyeksponowaną szyję.
- Chcesz to leć z nimi, ja pobajeruję tego byczka… ale zawijamy się potem z nim we trzy do Betty. - wyszeptała jej do ucha i zaraz pocałowała jej skroń i policzek, przechodząc do ust. Dłoń na dole odgarnęła materiał bielizny wślizgując się w chętne ciało wężowym ruchem.
- No nie wiem… - wysapała przerywając pocałunek i patrząc uważnie na twarz fotograf - Wydaje się że brakuje tego drinka… albo kto wie? Trochę uwagi… - domruczała, wracając do badania smaku skóry i ust swojej zabawki.

Wydawało się, że wszyscy z tego układu są zadowoleni. Lamia bo mogła osobiście testować i demonstrować uległość i możliwości swojej blond zabawki. Blond zabawka bo sądząc po stopniu wilgotności, temperatury, rumieńcach i oddechu to kręciło ją takie sprawdzanie. Panowie przy stole bo kręciło ich nawet samo patrzenie na to sprawdzanie.
- Jasne, pobajreuj go. I jasne, że chętnie z wami wrócę do twojego łóżka. Zwłaszcza jak będzie tak kozacko jak teraz. Albo wcześniej. - reszta panów zapewne słyszała zadowolone mruczenie blond kociaka ale Lamia do której było to skierowane słyszała jej szepty o wiele wyraźniej. No a potem akurat w samą porę, wróciły kelnerki. Obie z tacami i widać było pow prawnych ruchach, że mimo różnicy w strojach to obie są kelnerkami. I świetnie się rozumieją. Val z bardzo wesołym wyrazem na twarzy usiadła sobie na kolanach Eve a jej koleżanka kucnęła przed Lamią. Gdyby Lamia była facetem w tej pozycji byłaby w niezłej pozycji aby zacząć robić jej loda. Ale na razie po prostu rudowłosa czekała na wynik rozmowy.

- To jest Sonia. - Val wskazała na klubową kelnerkę co ta potwierdziła sympatycznym uśmiechem na przywitanie. - Sonia jest bardzo fajna. Z naszych klimatów. Trochę z nią pogadałam, jak kumpela z kumpelą i Sonia bardzo by nas chciała lepiej poznać. Zwłaszcza tak u Betty i w ogóle… no wiesz… Ale no powiedziałam, że to ciebie trzeba zapytać. - Val streściła o co chodzi z rudą kelnerką na co ta znów wesoło się uśmiechnęła i pokiwała twierdząco głową.

- Ach… chyba rozumiem - Mazzi z miną podpatrzoną u Betty, omiotła nową znajomą spojrzeniem jakby oceniała połeć mięsa, albo konia na targu. Odkleiła rękę od Krótkiego, bo łatwiej to szło niż wydostać drugą z Eve.

- Sonia? Ładnie… - dodała niższym głosem, łapiąc ją za brodę i przekręcając na boki aby przyjrzeć się twarzy - Naprawdę ładnie… - oględziny wypadły pozytywnie, głowa sierżant pokiwała powoli w przód i w tył - Val słodziutka, masz talent do znajdowania prawdziwych skarbów - rzuciła dredzikowi pochwałę i wróciła do rudej - Więc chcesz się z nami zaprzyjaźnić bliżej, tak? Dołączyć do kompanii sióstr… tak, rozumiem. Powiedz mi coś o sobie. Dlaczego właśnie ciebie mamy zabrać na audiencję?

- Nie mów, że z tą też się znacie…
- jęknął z niedowierzaniem Don obserwując dziwnie przedłużająca się scenkę gdy tutejsza kelnerka zamiast zabrać tyłek w troki po zrobieniu swojej roboty gadała coś po cichu z innymi laskami. Val chyba usłyszała i z uśmiechem pokiwała swoimi szarymi dredami na znak potwierdzenia tych domysłów.
- Jak one to robią? - technik popatrzył na resztę swoich kumpli ale sądząc po minach ci zastanawiali się dokładnie nad tym samym.



Tymczasem bliżej Lamii, ta widziała, że “ich” klenerka aż rozpromieniła się z dumy na usłyszaną pochwałę. Ruda koleżanka po fachu trochę zmrużyła oczy słysząc coś o “kompanii sióstr” zapewne nie znając tego określenia ale zerknęła pytająco na dredziarę. Ta jednak podpowiedziała jej odpowiedź twierdzącymi ruchami swoich dredów. Więc ta też w ten sposób potwierdziła swoją odpowiedź.

- Val mi mówiła o królu kolekcji. Też bym bardzo chciała spróbować. I nie przeszkadza mi czy to z nim czy z nią. I Val mi strasznie dużo opowiadała o tobie i Betty. Właśnie szukałam kogoś takiego! - Sonia odpowiedziała w końcu patrząc niepewnie na siedzącą na kanapie ciemnowłosą kobietę w krótkiej sukience. Zerknęła znowu na Val sprawdzając jak jej poszło a ta postanowiła wesprzeć jej kandydaturę.

- No! My z Sonią mamy podobnie, zobaczysz Lamia, spodoba się wam! Kiedyś byłyśmy razem u takiego jednego co nas wiązał! Było świetnie! Właśnie bo u Betty nie zdążyłam zapytać ale myślisz, że mogłaby nas związać? - Val popatrzyła z poważnym wzrokiem na Lamię jakby chodziło i jakieś ważne, strategicznie decyzję w ich życiu.

- I Val mi mówiła, że w tych dybach obrabialiście ją też i w kuperek. Też bym tak chciała. Lubię w kuperek. - Sonia dorzuciła szybko zanim padła odpowiedź Księżniczki i obie zamarły czekając na jej reakcję.

Najpierw doczekały się pełnego bólu westchnienia, gdy wyjątkowo kapryśna księżniczka popatrzyła na sufit, robiąc do tego zbolałą minę.

- Widzicie co ja się z nimi mam? - rzuciła tonem skargi - Same problemy i zero spokoju. Człowiek chciał przyjść na coś mocniejszego, odpocząć po ciężkim, wyczerpującym weekendzie. Napić się, potańczyć… a tutaj znowu to samo - sapnęła, krzywiąc się przy tym jakby się jej wielka krzywda działa. Nie zamierzała jednak przesadzać, nowa znajoma wyjątkowo przypadła jej do gustu, no i miała słodką buźkę. Jak prawdziwy aniołek... i nad tym aniołkiem się pochyliła, zmuszając chwytem za brodę aby zadarła główkę.

- Kochanie… na audiencję trzeba sobie zasłużyć - powiedziała z namaszczeniem, całując ją czule w pomalowane błyszczykiem usta, a gdy skończyła dodała pogodniej - Ale myślę że coś wymyślimy. - wyprostowała się, wracając do ucha krótko ostrzyżonej blondynki.
- Weźmiesz naszych trzech dzielnych wojaków na spacer? Zabierz smartfona, nie muszą nagrywać swoich twarzy, wystarczy że nagrają ciebie… i baw się dobrze - musnęła wargami jej skroń, wracając do rudowłosej.

- Zanim poznam cię z Betty muszę wiedzieć co z ciebie za ziółko - pogłaskała piegowaty policzek, unosząc wzrok na dredziarę - Val… cudownie się dziś spisałaś. Przetestujesz dla mnie tego cukiereczka? - spytała, wskazując dyskretnym ruchem głowy na kanapę obok. W podobnym układzie Eve i chłopaki się zabawią, Val się zabawi tak samo jak nowa przejdzie test, a saper zyska te parę cennych minut przy prywatnym show, próbując zaciągnąć jednego nadprogramowego oficera z powrotem do Betty.


- Pewnie. - Eve krótko się uśmiechnęła, pocałowała równie krótko usta Księżniczki i odwróciła się nachylając się nad siedzącą na jej kolanach Val.
- Chłopaki. - zwróciła się poważnym głosem do trójki siedzącej na fotelach po drugiej stronie stołu. Popatrzyli na nią z mieszaniną nadziei i niepewności bo nie było się trudno domyślić, że ma to jakiś związek z tym co tak namiętnie szeptały do siebie obiadując kanapę.
- Stało się. - fotoreporter pokiwała smutnie głową jakby miała im do zakomunikowania jakąś straszną wieść na przykład, że ma syfa albo jest facetem.
- Księżniczka mi kazała zrobić z wami nagranie. Więc muszę zrobić z wami nagranie. - obwieściła im blondynka tonem, miną, i gestem oświadczając, że nic z tym faktem więcej nie może zrobić. Chłopaki jeszcze chwilę milczeli zerkając na nią, na resztę grupkę na sofie, na siebie nawzajem chyba czekając na jakiś ciąg dalszy. Ale jak się nie doczekali to głos zabrał najbardziej wygadany czyli Don.

- Nagranie? Jakie nagranie? - technik zapytał niezbyt rozumiejąc o czym blondyna w kusej, czarnej kiecce i obrożą na szyi nawija.

- No nagranie. - fotoreporterka sięgnęła do swojej torebki i wyjęła swój tak dobrze już znany Lamii smartfon. - No wiecie, jak wam obciągam czy co… Tylko macie mi zrobić wyraźne zbliżenia twarzy! Żeby było wiadomo, że to ja a nie jakaś latawica! - Eve zastrzegła sobie ten swój wymóg, żeby nie było, że jest łatwa czy co. A reszta stolika chyba trochę sparaliżowało. Bo w końcu wstała odsuwając sobie z kolan Val, machając wciąż telefonem w łapce złapała swoją torebkę i ruszyła między fotele. Potem za. I dopiero jak przesłonili ją pierwsi tańczący na parkiecie chłopaków ruszyło.

- Ej ty wracaj! Czekaj! Kurwa łapcie ją! - Don zerwał się jak poparzony i poleciał za blondynką łapiąc tylko jakąś koszulę czy bluzę. Indianin podobnie się zerwał i wyglądał jak jakiś grizzly którego nagle ktoś kopnął w tyłek. Cichy pobiegł za nimi coś bełkocząc, że tu można wynająć pokoje czy coś w tym stylu. Jeszcze chwilę ich wszystkich było widać między resztą tłumu aż znikli. Val miała ubaw bo roześmiała się na całego. Sonia i Steve patrzyli niepewnie jakby zastanawiali się co właściwie widzieli.

- Ale to taki kawał tak? Ugadałyście się zrobić taki żarcik? Pogania ich trochę po barze, postawiają jej drinki i wróci nie? - Steve próbował rozgryźć co tu się stało ale cokolwiek się stało to widocznie za szybko i zbyt niestandardowo.
- Nie no nie wkręcicie mi, że ona pójdzie z nimi do pokoju i im obciągnie wszystkim trzem. I jeszcze to nagra. No co wy. - pokręcił przecząco głową i chyba mało kto by uwierzył w taką rzecz. To, że laski się ugadały zrobić facetom złosliwy kawał wydawało się o wiele bardziej prawdopodobne.

- Zrobiło się luźniej, teraz my. - Val wygodniej zajęła pozycję na sofie którą wcześniej tutaj dzieliła z Eve i uśmiechnęła się do rudej kelnerki. Ta pokiwała głową na znak zgody i zamarła z zaciekawionym uśmiechem na twarzy.
- No więc to zwykle ja robię ale skoro mam cię przetestować… - kelnerka wzruszyła ramionami patrząc na drugą kelnerkę i zgrabnie ściągnęła sobie buta. Podstawiła swoją nagą stopę pod twarz Sonii w wymownym geście.

- No co ty… nie zrobisz tego… - kapitan wpatrywał się intensywnie w stopę jednej kobiety podstawioną pod twarz drugiej. Rudzielec zerknął na stopę, na twarz jej właścicielki, na twarz Księżniczki tuż nad sobą i w końcu na ostatniego faceta jaki pozostał przy stole.

- Jeśli dzięki temu mogłabym zasłużyć na audiencję. I to taką jak Val… - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się delikatnie. A potem złożyła pierwszy pocałunek na stopię koleżanki po fachu. A potem kolejne. Za to trójka na kanapie miała pierwszorzędne widowisko w pierwszym rzędzie.

Poszło gładko, Mazzi z zadowoloną miną rozparła się wygodnie na kanapie, zerkając co jakiś czas na pracujące kelnerki, ale większość uwagi poświęcała mężczyźnie obok. Wyglądał na zaskoczonego, nie dziwota. Nie na co dzień pewnie zdarzały mu się podobne scenariusze.

- Oj Steve… - saper pokręciła powoli głową, przykładając mu dłoń do policzka tak aby kciukiem móc drażnić jego dolną wargę - Widzisz co moje ślicznotki mają na szyjach, prawda? Eve dostała polecenie aby spuścić chłopakom ciśnienie. Na dowód ma przynieść nagranie… nie pierwsze zresztą - zaśmiała się cicho, przekładając nogę nad jego biodrami i siadając na nim okrakiem - Tak samo jak Val musi sprawdzić naszą słodką Sonię… - wyszeptała mu do ucha, drażniąc skórę zarówno oddechem jak i wargami oraz językiem.

- Spokojnie, dla ciebie mam propozycję ekstra… nie żartowałam zapraszając cię na noc. Dziewczyny i ja chętnie się z tobą zaprzyjaźnimy. Eve, ja, Val… ty. Ktoś nam musi pomóc zabić te okropne pająki które wychodzą nocą, czatując na biedne, bezbronne dziewczyny. Dlatego śpimy dziś w parę sztuk - dodała smutnym tonem - Wiem, na rano masz się stawić w koszarach, ale do rana kupa czasu… przemyślałam też sprawę lodów. Co powiesz na sobotę? Przyjechałbyś po mnie koło południa, dowiesz się gdzie bo tam będziemy dziś spać, poszwendalibyśmy się po mieście. Może znasz ciekawe atrakcje, których jeszcze nie widziałam? O ile oczywiście jakaś tam pospolita sierżancina będzie godna aby pan kapitan raczył z nią spędzić te parę godzin… no i czy przypadkiem nie spanikujesz na myśl że nie dasz rady nam trzem. Naraz. Pomyślałam o tobie, bo ostatnio pod drzewem poradziłeś sobie przecudnie. - dodała, ocierając się biodrami o jego biodra powolnym, kolistym ruchem.

- Tak, tak, no tak, tak, to oczywiste, tak, mhm… - Lamia miała wrażenie, że “Krótki” trochę nie nadąża nad tą niecodzienną sytuacją. Tu na kolanach miał jedną, tuż obok druga lizała stopę tej trzeciej a czwarta podobno poszła nagrać filmik z trzema jego podwładnymi. No co jak co ale nawet na standard “Thunderbolts” to takie rzeczy nie zdarzały się na co dzień. Co tydzień też nie. Ani pewnie nie co miesiąc.
- Eee to tak, za tydzień mówisz? W sobotę? - Steve dzielnie próbował podjąć temat ale nadal miał widoczne problemy z koncentracją. Wzrok jakby nie mógł się zdecydować czy patrzeć na wdzięki kobiety przed sobą czy uciec w bok na te dwie obok. A właściwie jak podzielić tą uwagę aby nie uronić niczego ważnego.
- Pod drzewem mówisz podobało ci się? No pewnie, było zajebiście. Bałem się, że możesz nie dopłynąć. - zaśmiał się w końcu i wydawało się, że wreszcie zaczyna odzyskiwać pion, poziom i całą resztę ale sabotażystki obok znów wszystko zepsuły gdy testy weszły w nową fazę.

- Zsuń niżej. - Val poleciła nowej dość cicho. Pewnie poza nimi nikt tego nie słyszał. No ale akurat ich dwójka siedziała przecież tuż obok. A tym czasie w ustach rudej kelnerki jedna stopa została zastąpiona drugą. A ta pierwsza właśnie wylądowała na zapraszająco odchylonym dekolcie jaki blondyna poleciła wyeksponować rudzielcowi.

- Iiii… ten… Ammm… -
komandos w hawajskiej koszuli zamrugał oczami i wreszcie dał radę oderwać wzrok od hipnotyzjącego widowiska. - Aha, mówisz, że macie w domu pająki tak? I biedne musicie spać we trzy? No wiesz, to chyba mógłbym wam pomóc dzisiejszej nocy. Ale rano spadam, mówię od razu, by nie było potem płaczu, że ktoś się budzi a mnie już nie ma i wyszedłem jak złodziej. A co mam cały dom budzić? Robotę zaczynam od rana i muszę się stawić. - gdy rozmowa wróciła na względnie znajome tematy “Krótki” odzyskał względnie swobodę głosu chociaż mówił dziwnie szybko i nie zerkał na scenę dziejącą się tuż obok która jakoś dziwnie go rozpraszała.

- A teraz podwiń wyżej. - znów usłyszeli głos Val gdy wydała Sonii kolejne polecenie. Tym razem kazała jej podwinąć kieckę wyżej coraz robiła odsłaniając swoje jasne, szczupłe uda. Właśnie między te uda zawędrowała stopa dredzika i po chwili widać było zmiany na twarzy lokalnej kelnerki i coraz szybszy oddech.

- Widzisz jak to jest tak w grupie balować? No zero prywatności i tylko człowieka rozpraszają jak próbuje taaakie ciacho zaprosić na randkę - Mazzi zrobiła smutną minkę, tylko radosne błyski oczu coś nie pasowały do tej rozpaczy basseta. Dziewczyny obok przykładały się, przeprowadzając testy od serca i z zaangażowaniem godnym pochwały, co nie tylko widać było po Bolcie, ale też szło wyczuć pod udami. Na nią też pokaz działał, jakby sama zabawa z Eve nie nakręciła jej do tego stopnia, że istniała marna szansa powstania z kolan bruneta bez moczenia mu spodni.

- To jak, lodziarnia w sobotę koło południa? - powtórzyła, robiąc chwilę przerwy zanim nie wsunęła palców między ich ciała, gmerając przy rozporku krótkich szortów. Trzymanie pozorów szło już opornie, zwłaszcza w takim towarzystwie. Czy nie o tym myślała przez sporą część soboty? Do tego ten zapach wody po goleniu…
- Jakoś ci wybaczę pobudkę w pustym łóżku… jak w niedzielę rano to nadrobisz. Lubię jajecznicę na śniadanie - przekazała mu szeptem prosto do ucha, na dole wreszcie uwalniając nabrzmiałe ciało z okowów ubrania. Zaparła się dłońmi o szerokie barki, odchylając głowę do tyłu, kiedy kawałek po kawałku łączyli się w jedno aż w końcu saper usiadła na towarzyszu, co biorąc pod uwagę kaliber proste nie było, a im głębiej się w nią wpychał, tym mocniej wbijała mu pazury w ramiona.
- Ale na razie ciesz się przedstawieniem - dodała sapiąc już jak miech kowalski. Zaczęła poruszać biodrami w tym samym rytmie, co poruszała się stopa Val ze dwa metry obok. Pilnowała też aby Krótki patrzył w odpowiednią stronę, całując, liżąc i szczypiąc wargami jego szyję od ucha aż po obojczyki.

Chyba go wzięło. To wszystko, całościowo co się działo odkąd wrócił z kibla, coś konkretnie, dwie zabawiające się obok kociaki czy też ten co właśnie go tak sprytnie dosiadał. Właściwie nie szło tego ocenić ale można było ocenić to, że go wzięło. Oddech mu przyśpieszał tak samo jak ruchy. Złapał za boki siedzącej na nim okrakiem kobiety aby pomóc jej się docisnąć do siebie. Gdy złapali zgodny rytm jeszcze chwilę bawił się wodząc przez materiał sukienki po jej ciele. I z tyłu i z przodu. Ale szybko przeszedł do konkretów gdy uległ pożądaniu. Wyprostował się na siedzeniu i w końcu przesunął dłonie na jej plecy łapiąc ją za każdy z barków od tyłu. Za każdym razem gdy podskakiwała na nim do góry jego ramiona, niczym żywa maszyna natychmiast ściągały jej ciało z powrotem na dół. Czasem ją jeszcze całował czy z języczkiem czy bez ale głównie zajęli się pompowaniem w tempie w jakim chyba mogliby się równać z Madi. Rytm przyśpieszał i nie ustawał. Dziewczyny obok też. Trudno było powiedzieć która para bardziej się jara tą drugą. W każdym razie Val również przyśpieszyła i teraz Sonia aby zdzierżyć tempo i przy tym utrzymać się w pionie oparła swoje ramiona o brzegi stołu. I starała się z całych sił nie krzyczeć ani nie jęczeć za głośno. Druga kelnerka która prawie dosłownie w tej chwili trzymała ją pod butem, również rozglądała się dookoła co jakiś czas ale bardziej interesowała ją zabawa taka jaką najbardziej lubiła. Ludzie przechodzili, tańczyli, mijali ich stolik ale chyba jeszcze nikt się nie zorientował co tu się wyprawia. A jeśli nawet to na razie dyskretnie zachowywał to dla siebie.

Powinni odejść na bok, chociaż zejść z widoku publicznego. Tak byłoby rozsądnie… gdyby nie fakt, że to co działo się między nimi z rozsądkiem nie miało wiele wspólnego. W dojeżdżającej się dwójce przynajmniej trudno było go szukać. Podobnie jak opanowania, gdy do głosu doszły te najpierwotniejsze instynkty. Saper nie potrzebowała dużo, aby wariactwo odstawiane na kanapie porwało ją doszczętnie. Jechała na brunecie jak na rasowym byku, nie spuszczając z niego oka. Wyskakiwała do góry, tylko po to aby on ściągał ją w dół. Szybciej, coraz szybciej, aż do momentu gdy zapomniała jak się oddycha, a przez jej ciało przelała się fala gorącego spełnienia, przyciskająca ją do partnera póki ten zdecydowanym ruchem nie zmusił jej do podjęcia galopu. Z obłędem w oczach wpatrywała się w jego twarz tuż nad swoją, dysząc mu prosto w rozchylone usta, aż do chwili gdy dłonie na jej ramionach nie zaczęły zaciskać się z siłą imadła. Wtedy nagle bez ostrzeżenia stoczyła się z zajmowanych do tej pory kolan, lądując na klęczkach między nimi pod stołem. Miękkie kończyny z początku nie chciały jej słuchać, dłonie trzęsły się lekko, a w skroniach szumiało.

Tyle dobrego, że stół przynajmniej trochę zasłaniał widok, nie idealnie lecz to nie był czas na rozsądek. Złapali się spojrzeniami - on rozwalony na kanapie i ona, klęcząca na wysokości zadania, które raźno podjęła, pracując zapamiętale wciąż patrząc mu głęboko w oczy. Ssała, lizała i połykała śliski od własny soków sprzęt, pieszcząc go językiem, dłonią albo wargami, lub wszystkim naraz, gdy złapała faceta za rękę i wymownie położyła na własnej głowie, dając mu kontrolować tempo, równie szybkie jak te przy jeździe bez hamulców.

Steve wydawał się być bardzo zaskoczony nagłą zmianą pozycji przez partnerkę. Ale gdy zorientował się co jest grane okazał się być z tej zmiany równie zadowolony jak i ona. Energicznie złapał ją za włosy i głowę pomagając utrzymać nie zwalniający rytm. Najpierw jedną ręką a po chwili już dociskał ją do siebie swoimi silnymi łapami aż wreszcie nadszedł ten moment do jakiego wspólnie i tak gwałtownie zmierzali. Facetem nieco rzuciło, wygięło gdy przytrzymał przy sobie głowę klęczącej między jego szortami kobiety by wreszcie ją puścić z jękiem błogiej ulgi.
Dopiero wtedy mogła ze świstem nabrać powietrza, nadrabiając lekkie przyduszanie na samym finiszu. Obserwowała z dołu jak Bolt pada rozleniwiony, łapiąc spazmatycznie oddech przy przymkniętych oczach i tym charakterystycznym uśmiechu nieobecnego szczęścia, dzielone przez parę wyjątkowo intensywnych chwili. Saper po raz ostatni przejechała językiem po wiotczejącym członku, czyszcząc je z resztek białej wydzieliny i własnej śliny.

- Nieźle smakujesz… nie palisz fajek, prawda? - spytała pogodnie, pomagając mu doprowadzić się do porządku z szortami. Złapała też zostawionego drinka, przepijając nim słony posmak w ustach. Powoli podniosła się i ze szklanką w dłoni wróciła mężczyźnie na kolana. Tym razem już grzecznie, bokiem, opierając się o jego szeroką pierś z wyraźną przyjemnością oraz ulgą.
- Pytałeś o ten klub, czemu tu przychodzę… złe pytanie. Właściwe brzmi: dla kogo? Wpadłeś mi w oko już w tej cholernej lodziarni - mruknęła rozleniwiona, dopijając whisky. Uwielbiała ten moment dzielonego spokoju po nagłym wybuchu euforii.

- Taak? Dobrze wiedzieć foczko. - rozwalony na sofie mężczyzna wymruczał rozleniwionym tonem obejmując kibić siedzącej mu na kolanach kobiety. Ta zaś miała wrażenie, że w tej chwili chyba właśnie przechodzi ten kryzys co ma znacznie obniżony kontakt z otaczającą rzeczywistością. Dziewczyny obok przyjęły podobną pozycję. Skończyły swoje testy i zabawy a ruda Sonia wylądowała przyklejona do dredziary wpasowując się między nią a drugą parę.

- Jak dla mnie może być. - Val z zadowoleniem pocałowała koleżankę po fachu, tym razem w usta po czym obie się roześmiały wesoło. Sonia popatrzyła z zaciekawieniem na drugą parę a właściwie na Lamię bo Steve chwilowo raczej był wyłączony z akcji.

- Myślałam że w sztabie uczą was lepszych tekstów - saper przewróciła oczami, bo bardziej skomplikowane czynności były aktualnie poza jej zasięgiem, jednak nie dało się nie skomentować “foczki”. Za to na dwie pozostałe dziewczyny zareagowała żywiej, przybierając wyjątkowo wesołą minę, z którą oczywiście nic a nic nie miał wspólnego obejmujący ją facet.

- Świetnie, skoro Val jest z ciebie zadowolona… bierzemy cię - odparowała tonem popołudniowej pogawędki - Masz jakiś namiar gdzie można cię znaleźć poza Honolulu? Pogadam z Betty i zorganizuję nam drugie szkolenie - na koniec popatrzyła na dredziarę.

- Drugie? Zresztą pewnie! Bardzo chętnie! Dzisiaj było super! I wczoraj też! Nie pamiętam kiedy ostatni raz tak się wybawiłam! - Val roześmiała się bez skrępowania przyklepując pomysł i decyzję Lamii.

- W tygodniu pracuję gdzie indziej, w weekendy tutaj. W piątki mam wolne. Ale zostawię wam adres. - ruda uśmiechnęła się wyczuwając pełen entuzjazm i radość dredziary po czym sięgnęła do kieszonki i wyjęła mały notesik, ołówek i pochyliła się nad stołem aby coś zacząć pisać.
- A to co takiego robiłyście wczoraj i dzisiaj? - na chwilę odwróciła się ku nim nie mogąc powstrzymać ciekawości. Steve milcząco współuczestniczył w dyskusji poprzeć machinalne wodzenie palcami po plecach Mazzi.

Odwróciła się na chwilę aby sprawdzić czy przypadkiem pan kapitan nie usypia. Pocałowała go krótko i jak gdyby nigdy nic przeszła do towarzyszek i odpowiedzi na pytanie.
- Wczoraj byłyśmy na koncercie. Babski wieczór, rozumiesz. Grali The Palants, zespół Rude Boya, w starym kinie. Całkiem niezłe miejsce, szefową ochrony też mają niczego sobie - uśmiechnęła się niewinnie, kontynuując beztrosko - Było dużo chrzczonego piwa, niezdrowego żarcia, potem poszłyśmy we cztery do damskiego kibla żeby się zabawić. Taki szybki numerek w oczekiwaniu na główny koncert. Widziałaś telefon Eve? Całość nagrywałyśmy, żeby mieć pamiątkę. Po koncercie pojechałyśmy do domu, wypadało się wyspać, a rano ogarnęłyśmy się i zaczęła się zabawa. Dyby, kneble, pejcze, strapony… i inne babskie sprawy. Chcesz to Eve ma to nagrane, chcemy z tego zrobić tradycję… tresury małych, brudnych i bardzo niegrzecznych dziewczynek. Słodkich zabaweczek - wymruczała łapiąc obrożę dredziary i przyciągnęła ją do siebie za nią, całując czule.

- Ojej, też bym tak chciała… - Sonia jęknęła z żałością, że ją takie fantastyczne atrakcje ominęły. Val za to jak na słodką zabaweczkę przystało bez oporu dała się przyciągnąć i z zaangażowaniem oddała pocałunek. Skorzystała z okazji i wpasowała się w pobliże Lamii i siedzącego obok “Krótkiego”.
- I nie widziałam nagrania. - rudowłosa mówiła z wyraźną zazdrością. - Ale to umówimy się jeszcze jakoś? Gdzie się spotkamy, żeby no wiecie… tak poznać się lepiej. - Sonia mówiła jakby obawiała się, że zaraz się zmyją i zostawią ją samą napaloną, ujaraną złudzeniami.

- Co powiesz na wtorek po południu? Skoro dostałam kosza i nie mam planów, muszę jak każda dama w opresji bez rycerza, radzić sobie na własną rękę - saper przytuliła blondynkę, głaszcząc ją po brzuchu i żebrach - Umówimy się gdzieś na mieście, wstąpimy do mnie. Poznasz Betty, zjemy coś, a potem podjedziemy do 41 na drinka. Spytamy Eve, kto wie? Jeśli przypadkowo ma wolny wieczór, będzie weselej - zaśmiała się wesoło, opierając policzek o ramię frontowca.

- We wtorek? No na 18 zaczynam zmianę. To gdzieś o 17-tej muszę wszystko kończyć aby dojechać, przygotować się i takie tam. To może być? Piątki mam wolne to mogę, nawet wieczór i noc, właściwie w sobotę rano też. Bardzo chętnie bym się z wami umówiła tak na poważnie. A kto to jest Eve? - lokalna, rudowłosa kelnerka mówiła w skupieniu gdy główkowała nad własnym grafikiem na nadchodzący tydzień. I widocznie obawiała się, że może mieć zbyt ciasny aby pasował nowym koleżankom więc szybko dodała piątkową opcję. Na koniec jednak popatrzyła na nie niepewnie, gdy padło imię kolejnej kobiety. Ale Val jej wyjaśniła gestem wskazując gestem na kierunek gdzie zniknęła krótkowłosa blondynka z telefonem i trójką facetów. Na twarzy rudej pojawiło się pełne zrozumienia “Aaa!” gdy załapała o kim mowa. Wtedy uśmiechnęła się i energicznie pokiwała głową na znak zgody.

- W sobotę jestem zajęta… chyba - uśmiech saper zrobił się dość ironiczny, gdy patrzyła gdzieś na parkiet i tańczący tłum - Jeszcze nie wiem, ale wtorek rano brzmi dobrze, nawet bardzo. Tylko nie za rano, jakoś o 10. Ustawmy się gdzieś na mieście, będę pewnie jakoś w te klimaty zawijać do domu. Val, na którą masz we wtorek? - zerknęła na dredzika - Od południa do tej powiedzmy… 16 jakoś chyba damy radę się lepiej poznać. - wróciła uwagą do rudzielca, uśmiechając się ciepło i zakładając jej kosmyk włosów za ucho - Nie bój nic, jakoś się dogramy. W razie czego słyszałaś, Val pracuje w “41”. Gdybyś mnie szukała do wtorku to najłatwiej przez nią. Gdyby jeszcze Eve znalazła czas, zrobiłybyśmy nowe nagranie - na koniec zaśmiała się wesoło na samą myśl.

- We wtorek? We trzy? Albo z Eve jak się da? - Val wyglądała jakby jej oczka rozbłysły z uciechy. - No ja mam wolne bo zaczynam od 18. - jedna kelnerka wskazała na drugą jakby to był jakiś standard w tym mieście i zawodzie bo obie roześmiały się. I na tą zbieżność i na to co właśnie zaczynały się ugadywać.

- A co byśmy robiły jakbyśmy się spotkały? - Sonia wdzięcznie przyjęła opiekuńczy gest Lamii ale po tylu opowieściach od ich obu ciekawość ją spalała żywym ogniem.

- Mnie się podoba bycie zabaweczką
. - Val uśmiechnęła się czule gdy spojrzała w dół na swoją obrożę z takim właśnie podpisem a po chwili popatrzyła na ciemnowłosą kumpelę.

- Zajmiemy się twoim tyłeczkiem, tak na początek. Potem zobaczymy - Mazzi odparowała nie zastanawiając się długo, bo i po co dodatkowo stresować nową znajomą? Wzruszyła ramionami, staczając się z powrotem na kanapę - Zależy co lubisz, ale to już rozeznasz się na miejscu co i jak wygląda. Czuję, że nie będziesz zawiedziona… - pogłaskała napis “Toy” i zaśmiała się krótko do blondyny - Pasuje ci, jak cholera ci pasuje. To co, czekamy na Eve i zmywamy się powoli? Myślałam że będziemy mieć towarzystwo… chyba jednak pan oficer już odpadł, więc jesteśmy skazane na siebie - wzruszyła ostentacyjnie ramionami.

Obydwie towarzyszki roześmiały się radośnie na te wtorkowe obietnice. A Val dodatkowo pojaśniała z dumy gdy Lamia pochwaliła jej obroże co najmniej jakby tam miała zawieszony jakiś medal. Obie też chętnie przyjęły ją w swoje szeregi gdy zeszła z chwilowo obezwładnionego kapitana. Ale ten jakby zorientował się w różnicy bo nagle podniósł opartą dotąd głowę do pionu, rozejrzał się próbując się zorientować w sytuacji i w końcu bezczelnie przetarł oczy niemo przyznając się do tego, że przysnął. Westchnął jednak i sięgnął do swojej szklanki upijając z niej łyka i wreszcie popatrzył na trójkę kobiet przytomniejszym spojrzeniem.
- Wcale nie spałem. Tylko regenerowałem energię do dalszego działania. - wyjaśnił im spokojnie i tak naturalnie, że naprawdę można było się nabrać, że tak sobie tylko nieruchomo leżał ale zwarty i gotowy.

- A taki ładny był, kapitański… - sierżant posłała mu spojrzenie spod rzęs, z gatunku tych wyjątkowo powłóczystych - A tu dał się znokautować zwykłemu sierżancinie, dodatkowo kalece, co mam w papierach. Co prawda nie są żółte, ale pracuję nad tym - nie wytrzymała i parsknęła, obejmując Val i jego aby nie czuł się za bardzo ciśnięty - Regenerowałeś energię powiadasz. Dobrze, bo przez moment myślałam, że tak cię nudzimy… aż przyciąłeś komara z tej tragedii życiowej. W trzech aktach - wydęła lekko wargi - Drzemka pomogła ci znaleźć odpowiedź na moje wcześniejsze pytanie, Stevie?

- A to tak dla formalności oczywiście, żeby nie było, że coś, to o które konkretnie pytanie ci się rozchodzi?
- kapitan z zadowoleniem przesunął dłonią po udzie i kolanie kobiety siędzącej obok w bladobłękitnej sukience. Miał minę i ruchy jak kot który właśnie się budzi i przeciąga po regulaminowej drzemce.

- O to że w sobotę koło południa zapraszasz pewną Księżniczkę na lody, a następnie na spacer po mieście aby pokazać co bardziej urokliwe zakątki Sioux Falls - wyłożyła rzeczowo, patrząc jak urzeczona na drogę pokonywaną przez ciemniejszą, większą od jej własnej rękę, której dotyk przynosił ze sobą ogień w całym ciele. Potrzebowała powolnego wdechu żeby móc mówić dalej bez drżenia głosu. Ujęła jego nadgarstek i położyła na swoim biodrze, spoglądając do góry tam gdzie okolone zarostem usta.

- Wieczorem za to dasz się zaprosić na kolację… i przypilnujesz aby żaden pająk nie zakłócił nam snu. - teraz sama zaczęła głaskać oficera po kolanie, udzie i wyżej, tam gdzie miarowo oddychający brzuch - W ramach podziękowań przygotuję ci pyszne śniadanie, podane prosto do łóżka. Jest też pewna sprawa… nic wielkiego, ale za to bardzo ratującego nie tylko jedną damę z olbrzymiej opresji - skończyła z tajemniczą miną.

- Taaakk? - kapitan który obecnie wyglądał bardziej jak 100% turysta w trzewiach jakiegoś dawnego klubu czy hotelu uniósł brwi obserwując kobiecą dłoń na swoim ciele. - To dziwnie angażujące te lody. Tak z połowę weekendu co najmniej jeśli dobrze liczę. - zmrużył nieco jedno oko i przygryzł wargę jakby obliczał te weekendowe godziny, plany, punkty do odhaczenia w ten czy inny sposób. Trochę się zgrywał a raczej parodiował te zastanowienie i to nieźle bo Val i Sonia roześmiały się wesoło słysząc te wzajemne przekomarzania.
- I do tego jest jeszcze pewna sprawa… - pokiwał głową jakby właśnie takiej wisienki na torcie się spodziewał. Westchnął jeszcze raz. Co znów wywołało chichot dziewczyn. I w końcu popatrzył na nie obie na znak z jakim to elementem musi się zadawać i znów udało mu się je rozbawić mimo, że tym razem ani się nie odezwał, ani nie wzdychał a jedynie tak sobie patrzył.
- No dobra. To co to za sprawa? - zapytał jakby się szykowało ubicie smoka co najmniej. Teraz blondynka i ruda zerkały z zaciekawieniem na Lamię też ciekawe co za sprawę wymyśliła.

- Faktycznie, większość soboty i nawet początek niedzieli - Mazzi przytaknęła główką, przybierając smutną minę - Tyle cennego czasu… widzisz jak gotowa jestem się poświęcić dla dobra twojej terapii antrystresowej o której rozmawialiśmy w piątek? Przy poziomie stresu obecnie przez ciebie doświadczanym, wypada zadbać o wentyl, abyś na przyszłość nie miewał niekomfortowych odczuć gdy jakaś zła, zdolna do strasznych rzeczy baba zaprasza cię na drinka - przesunęła rękę do góry, klepiąc mężczyznę po ramieniu - Sprawa za to jest prosta, nic wielkiego dla kogoś takiego jak ty. Słyszałam, co najlepsze widziałam na własne oczy jak naturalnie przychodzi ci wydawanie rozkazów. Otaczasz się tą specyficzną aurą oficera, co w połączeniu ze zdolnościami szkoleniowymi… również sprawdzonymi - pozwoliła sobie na szybki uśmieszek -... daje obraz idealnego kandydata do przeprowadzenia małego szkolenia. Widzisz, razem z Eve mamy taki drobniutki projekcik. Chodzi mianowicie o kinematografię, zapewne zdążyłeś zauważyć smartfona i odnotowałeś rozkaz z przyniesieniem dowodu o obsłużeniu trzech twoich kumpli. Tych filmików jest więcej, robione do swojego prywatnego wglądu i nigdzie dalej. Takie hobby. Różne sytuacje, sceny z życia codziennego i inne trudne sprawy. Pytanie brzmi czy poratowałbyś nas swoim doświadczeniem, nieocenioną pomocą oraz wsparciem, robiąc nam bootcamp? Rozkazy, trochę kocenia, a potem - zastanowiła się, przygryzając wargę - Odpowiednie pokazanie technik podchodzenia wroga… od przodu, od tyłu… na boku - mruczała, zniżając chwyt znów poniżej pasa szortów - Pokażemy ci ostatni nasz numer z lekcją biologii, załapiesz o co chodzi… i spokojnie, zero przypału. Nikt poza nami tego nie zobaczy, to… nawet nie masz pojęcia jak takie oko kamery potrafi podjarać, a Eve ma zgrabną piwnicę. Wszystko zostanie między nami, da się zorganizować obóz w sobotę, pod wieczór - dokończyła i nagle wzruszyła ramionami, przybierając poważną minę, uroczystą wręcz - Jesteś naszą jedyną nadzieją. Na włożenie w ten cały podoficerski szpej trochę...dyscypliny.

- Chcecie nagrać ze mną porno? -
Steve popatrzył z niedowierzaniem na Lamię. Być może rozgryzł o co go prosi chwilę wcześniej ale widocznie szukał innego rozwiązania niż to jakie nasuwało się w pierwszej kolejności. Popatrzył na dziewczyny siedzące obok jakby sprawdzał czy wyciągnął właściwe wnioski. I chociaż Sonia popatrzyła dość niepewnie to Val ze śmiechem w oczach i na ustach energicznie potwierdziła potrząsaniem swoją dredową czupryną.

- Wydaje mi się, że kiepski ze mnie aktor. Słabo wychodzę na zdjęciach, a sesje przed obiektywem mnie stresują i w ogóle.
- Mayer sięgnął po swoją szklankę i mówił tak trochę jakby żartem ale jednak nie do końca.

Sierżant rozumiała jego obawy, te same miała na początku. Ona była zwykłym szpejem, on już oficerem. W razie lipy miał nieporównywalnie więcej do stracenia. Zmieniła uśmiech na bardziej naturalny, zamiast obmacywać bruneta, wzięła go za rękę, ściskając ją pokrzepiajaco.

- To nie sesja, tylko scena… zabawa. Z lękami należy walczyć - powiedziała poważniej i bez zgrywania - Nic co komukolwiek robi, albo ma zrobić krzywdę, wręcz przeciwnie. Czaję obawy, z początku jest ich masa, ale jeśli komukolwiek mam zaufać że nie rozniesie tego dalej to… - skrzywiła się lekko - Chyba tobie. Tak, raczej tak skoro to proponuję tobie. Serio myślałam że moglibyśmy się całkiem nieźle zabawić i przy okazji spędzić miły wieczór, po którym nie byłoby potrzeby nikogo zszywać, ani dochodzić jakim cudem powstały trwałe uszkodzenia - tym razem skrzywiła się już wyraźniej - Da się też zgrać to tak, aby nie było widać twojej twarzy, za to nasze. Poza tym pomyśl w ten sposób: widziałeś miny twoich chłopaków na mnie i moje zabaweczki. Jak sądzisz jaka byłaby reakcja gdybyś pokazał im nagranie jak obrabiają cię dwie laski? - rzuciła weselej i dodała, wskazując na tłum z boku - No! O wilkach mowa! Zobaczcie kto wraca.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 18-03-2019, 01:52   #73
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Oficer w cywilu nie wydawał się na zbytnio przekonanego. Ale na szczęście ujrzeli nawigującą przez rozbawiony tłum znajomą grupkę. Najpierw wrócili chłopaki. I z miejsca zdominowali atmosferę. Opowiadali jeden przez drugiego znaczy właściwie to nawijał Don a pozostała dwójka miała czas i okazję wtrącić po dwa czy trzy słowa zanim znów inicjatywę przejmował technik. Ogólnie widać było, że wrócili cali w skowronkach i zwroty “było super” czy “ona naprawdę to zrobiła” powtarzały się co chwila. W końcu na samym końcu pojawiła się i ona z przesympatycznym uśmiechem i wesołym machaniem rączką.

- Oh, przepraszam, musiałam przypudrować nosek. - powiedziała tonem słodkiej blond idiotki sadowiąc się pomiędzy Lamię a Steve’a.

- Oj no na reszcie! To pokazuj! - chłopaki z planu filmowego nie mogli się doczekać jej powrotu i seansu świeżo nagranego materiału filmowego tak samo jak i ci co zostali przy stole.

- No, już, już, spokojnie. - Eve wyjęła z torebki smartfon, uruchomiła go i po chwili ekranik ożył ruchomymi obrazkami. Dźwięk w dudniącym klubie i tak był ledwo słyszalny więc wszyscy koncentrowali się na obrazkach. Wszyscy bo od strony Lamii Val i Sonia nachyliły się ku niej aby zobaczyć nowy filmik a wokół i za nimi i od strony Steve’a rozlokowali się Bolci w cywilu którzy też byli ciekawi jak wyszedł im ten debiut przed kamerą.

Na małym ekraniku telefonu widać było ładną twarz, ładnej blondynki z krótkimi włosami. Tej samej jaka teraz siedziała w centrum zbiegowiska na kanapie i trzymała ten telefon w zgrabnej dłoni. Coś mówiła do kamery albo kamerzysty. Obejrzała się gdzieś poza kadr gdzie było widać fragmenty pozostałych dwóch facetów i roześmiała się wesoło jakby ktoś powiedział coś zabawnego. Może i powiedział ale w tych warunkach nie było tego słychać. Eve na ekranie potwierdziła coś skinieniem głowy.
- No tu się Dingo pytał czy naprawdę to zrobię z nimi wszystkimi. - wyjaśniła siedząca w centrum blondynka rozluźnionym i rozbawionym głosem. Dingo i reszta coś zaczęli mówić ale i sami i inni szybko ich uciszyli bo filmik trwał nadal a właśnie zaczynało być ciekawie.

Fotograf na ekraniku z sympatycznym uśmiechem klęknęła przed kamerzystą i przybrała klasyczną pozę jaką uwielbiało tak wielu facetów. A do tego jeszcze zaczęła robić to co uwielbiało tak wielu z nich. I to do kamery! Bo w kamerze widać było jak rozpina spodnie a potem razem z gaciami zsuwa je na dół. Sądząc po wzorkach i kolorze pewnie pierwszym kamerzystą był Don. A gdy wszystko było już gotowe klęcząca przed nim dziewczyna z widoczną przyjemnością zabrała się do pracy. Pomysłowo pracowała i dłońmi, i ustami, i językiem nie oszczędzając przy tym ani siebie ani obrabianego mężczyzny. Co dało się poznać po tym jak niekiedy skakał obraz trzymanej kamery. Ale i tak było widać, że oboje przy tym bawią się świetnie. Blondi nawet w pewnym momencie, pomimo pełnych ust roboty i pracowitych ruchów całą głową, puściła kamerze łobuzerskie oczko co wyszło bardzo apetycznie.

- Grzeczna dziewczynka, świetnie się spisałaś - saper z zachwytem widocznym na twarzy oglądała małe show na ekranie, powtórzone po raz drugi, tylko chyba tym razem z Cichym, a potem jeszcze raz, na sam koniec z wielkim Indianinem. Każde kolejne ujęcie pokazywało coraz większe zmęczenie, ale blondi dała radę, chociaż musiała dostać w szczękach zakwasów.

- Bardzo dobra robota, jestem z ciebie dumna - uśmiechała się ciepło, głaszcząc Eve po krótkich włosach albo całując po skroni, aż w końcu objęła ją ramieniem, końcówkę filmu oglądając już w takim duecie. Co minutę czy dwie rzucała też rozbawione spojrzenia po Meyersie, oraz każdym z jego chłopaków. Cała trójka wydawała się zadowolona ponad wszelką miarę.

- Widzisz swoich chłopaków? Szczęśliwi, dumni i jeszcze bardziej pobudzeni… a nagranie pierwsza klasa - Mazzi pod koniec mruknęła do kapitana, wymownie wskazując okrężnym ruchem głowy okolicę - Mówiłam ci, że to żadna trauma, za to ile zabawy.

- No tak, trochę tak. - Mayers niby potwierdził ale jakoś bez przekonania. Powrót hotelowej czwórki wprowadził nową porcję chaosu i hałasu. Teraz chłopaki rozsiedli się wygodnie wokół stołu, w pozach dumnych zwycięzców i właśnie tak jak oni zachowywali się dumnie i hałaśliwie. Głównym tematem był właśnie co zakończony numerek gdzie oczywiście chwalili swoje, tylko swoje dokonania oraz komentowali wpadki kolegów. Jedynie chyba pod adresem Eve nie padł żaden przytyk i wszyscy wspominali ją miło i bez żadnych zarzutów.

- Starałam się. Chyba polubię bycie twoją zabaweczką. Strasznie ciekawe przygody można przeżyć. A nagrania! Trzeci filmik w jeden weekend! - Eve odszepnęła Lamii tak dyskretnie jak filuternie. Ale również wydawała się zachwycona i właśnie zakończonym spotkaniem, i całym wypadem do tego lokalu i właściwie całym ciągiem wydarzeń ostatniej doby. - A wy co robiliście jak nas nie było? - fotoreporterka zapytała już zwykłym głosem rozglądając się po pozostałem czwórce z jaką siedziała obecnie na kanapie.

- Zawsze na początku możesz stać za kamerą, oswoić się z nią. My dwie sobie poradzimy - saper parsknęła do Bolta, chociaż więcej uwagi poświęcała reszcie grupy. Zadowoleni, co do jednego i o to chodziło. Jej też podobała się rola władcy zabaweczek, grunt aby nie kazać nikomu robić czegoś na co nie ma ochoty, a tu każdy był chętny do zabawy.
- Dobra ślicznotki, zmieniamy lokal. Val weź adres od Sonii, Eve skocz po jeszcze jednego drinka, a potem w trasę - rozdysponowała zasoby, poprawiając włosy - Noc wciąż młoda.
Zaczęła się typowa scena pt. “Do domu?! Juużż?!”. I to zwłaszcza panowie wydawali się mieć opory przed tak szybkim zakończeniem tak gorąco zapoczątkowanego wieczoru. Chociaż tak naprawdę to do północy jeszcze trochę czasu było ale ten wieczór miał już dość mocno zaawansowane stadium. Zwłaszcza jeśli ktoś miał zamiar stawić się świeży, trzeźwy i wypoczęty, gotów do swoich poniedziałkowych, porannych zadań. Obie kelnerki śmiało i wesoło zaliczyły ostatnią kolejkę drinków do stolika. Sonia zresztą musiała wracać do swoich zadań na tu i teraz bo w końcu zrobiła sobie tylko przerwę w pracy i nie miała takiej swobody działania jak reszta. Swoje trzy grosze do grafiku reszty Boltów wtrącił “Krótki”. Nie naganiał, nie nakazywał, nie kazał ale wspomniał, że jest niedzielny a nie sobotni wieczór a jutro z rana…

Na razie więc świętowali tą ostatnią wspólną kolejkę w tym lokalu, w tym tygodniu, weekendzie i tym towarzystwie. Było śmiechowo i wesoło. Najwięcej chyba gadał Don i Eve. Z panów Cichy i Dingo wyraźnie zaniżali średnią werbalną chociaż sądząc po uśmiechach i spojrzeniach oraz wesołych docinkach jakimi obdarowywali i byli obdarowywani to bawili się świetnie. Val z natury nie forsowała się w centrum uwagi, Sonia wydawała się wesołą i rezolutną dziewczyną chociaż jedną nogą trochę wciąż była w pracy no i chyba trochę nie chciała zaliczyć jakiejś wpadki co by przekreśliło jej szanse na bliższe integrację z Lamią i jej barwnym towarzystwem. Głównym męskim i partnerem i oponentem Dona był znowu Steve. Wydawało się, że większość rozmów w czwórce komandosów inicjują i podtrzymują właśnie oni. W całkiem naturalny sposób. Wyglądało jakby oficjalne rangi prawie nie miały znaczenia gdy nie byli w mundurach i na służbie. Chociaż przez skórę dało się wyczuć kto w tej czwórce jest liderem mimo, że rozgadany technik jakby wręcz prowokował i podważał różnicę stopni. Chociaż robił to na tyle zgrabnie i zabawnie, że wyglądało to na ciągłe przekomarzanie się między nimi dwoma a nie złośliwości czy pretensje. Mazzi wyczuwała, że gdyby naprawdę coś, ktoś, z nich do siebie miał to pewnie przy takim gorącym i promilowm wieczorze w klubie zapewne by w ten czy inny sposób wylazło. Więc albo było ale było skryte tak głęboko i poważne, że nie wylazło albo nie było i byli tak świetnie zgranym zespołem jak to wyglądało na pierwszy rzut oka.

- Ej, a mówiłem wam jak spotkaliśmy Lamię? - Don zagaił ładniejszą połowę przy stoliku wzbudzając tym oczywiste zainteresowanie chyba wszystkich. I zaczął swoją wartką opowieść jak to na koniec bohaterskiej akcji zajechali do lodziarni, tej najlepszej oczywiście czyli tej przy ratuszu. No a tam dzielni komandosi, czyli oczywiście Don z pewną drobną pomocą kolegów, dzielnie wyratowali Lamię i jej koleżankę ze szponów krwiożerczych MP-i. Don był takim bajerantem, że gdy kogoś tam nie było zapewne mógłby łyknąć bez zająknięcia ten kabaret. Dziewczyny w każdym razie uśmiały się do rozpuku słuchając tej relacji. Na jego nieszczęście parę osób z siedzących przy tym stoliku jednak było tamtego dnia w tej lodziarni.

- To ja im kazałem spadać bo ich rozsiekam swoją maczetą! - wybuchnął wielgachny Indianin z jawną pretensją do umniejszonej swojej roli w historyjce kumpla.

- Właśnie, i nie przyjechałeś tam tylko do cholery ja was przywiozłem. Jak zwykle zresztą. - Cichy który był ich zawodowym kierowcą też dostrzegł pewną niezgodność w przedstawionej opowieści.

- A mnie coś świta, że to chyba ja się zapytałem o co tam chodzi z tymi MP-i i resztą. - “Krótki” też zwrócił uwagę na ten drobny szczegół bo w wersji Dona jakoś tak dziwnie wyszło, że to dzielny technik wpadł na scenę i zaprowadził porządek a w ogóle to porozstawiał po kątach wszystkich jak leci łącznie ze swoimi kolegami z drużyny. Ale sądząc z reakcji dziewczyn i tak bawiły się przednie a opowieść Dona była tak bajerancka i szyta grubymi nićmi, że trudno było ją traktować poważnie i inaczej niż z przymrużeniem oka.

- Widzicie jak to czasem jedna chwila i prosta decyzja rzutuje na naszym życiu - Mazzi westchnęła teatralnie, unosząc oczy ku sufitowi. Bawiła się drinkiem, słuchając rozmów dookoła, choć jej samej starczyło strzępienia ozora na jeden dzień. Intensywny dzień też robił swoje, głowa zamroczona alkoholem zaczynała pobolewać, zmęczeniem wbijając rozgrzane dłuto na wysokości skroni.
- Przypadkowy splot okoliczności, pojedyncza zła decyzja… i spójrzcie, ile kłopotów ściągnęliście sobie na karki - rozłożyła ramiona, pokazując zebrane przy stole towarzystwo - A wystarczyło gdybyście przyjechali kwadrans później, co oszczędziłoby wam trosk, problemów i nerwów. Byłoby też zdrowsze dla portfela - tutaj zerknęła na kapitana - Poza tym nie musielibyście ingerować gdybym trzymała gębę na kłódkę i pozwoliła gadom zagryźć tamtą czwórkę szeregowców… no ale - wzruszyła ramionami - Mam pewną paskudną tendencję do pakowania się w sprawy które mnie nie dotyczą, przyciągania różnych dziwnych przypadków. Dlatego właśnie cyklicznie potrzebuję ratunku z opresji. Bycie Księżniczką zobowiązuje… dobra - wyrzuciła ramiona w górę zmęczonym gestem, obracając głowę do Mayersa - Sama to powiem, zanim panowie to zrobią. Po interwencji zeszłam mu pod nogi. Z wrażenia i inne takie - machnęła zbywająco ręką, odwracając sie tym razem do Dona - Na szczęście sani był w okolicy to przeprowadził akcję ratunkową. Obudziłam się z głową na jego kolanach… w dziwnej perspektywie - ściągnęła usta w niewinny dzióbek. - Dingo serio pogonił tamtych empi maczetą. Spieprzali aż się kurzyło. Potem z Cichym wycinaliśmy im z bryki syf który przyczepił się do ośki fury. Ma sprawne ręce, nie tylko przy kółku. Ale i pod nim

Po wersji Lamii zrobiło się małe larum. Wszyscy, i panie, i panowie, wydali z siebie serię różnej wersji okrzyków zrozumienia, ochów i achów bo ta wersja też wszystkim się spodobała. Dingo poczuł się wreszcie należycie doceniony, Cichy też patrzył na towarzystwo po tym komplemencie saper, że był dobry i za i po jakby nie chodziło o samo prowadzenie i doprowadzenie pojazdu do stanu rozsądnej używalności.

- Z głową na kolanach? W ciekawej perspektywie? Uwielbiam łapać ciekawe perspektywy. - krótkowłosa kobieta w obcisłej kiecce położyła dłoń na swoich piersiach jakby musiała przyznać się do jakiejś słabości. - Czy to było jakoś w tej perspektywie? - zapytała i położyła swoją głowę na udach skrytych pod bladobłekitną sukienką Mazzi. Biorąc pod uwagę jakie niedawno perspektywy zaprezentowała przed kamerą smartfona wszystkim ten niewinny gest zapewne skojarzył się nie tak całkiem niewinnie. Zwłaszcza, że chłopaki na wyścigi zaczęli odpowiedni nawigować ruchami głowy Eve ale w sprzecznych kierunkach. Don jakoś dziwnie miał tendencje aby nakierować twarz blondyny prosto na biodra Lamii. W takiej pozycji, gdyby siedząca między blondyną a kapitanem ciemnowłosa miała spodnie i była facetem to Eve mogłaby zaprezentować próbkę swoich ustnych i językowych możliwości. Za to pozostała trójka próbowała go przekrzyczeć i posłać twarz i głowę o krótkich, jasno blond włosach dokładnie w przeciwną stronę. Sonia i Val zaś miały z tego wszystkiego ubaw świetny bo śmiały się do rozpuku, zwłaszcza, że Eve świetnie wczuwała się w rolę nierozgarniętej blondynki która w ogóle nie wie co tu jest grane ale bardzo, bardzo się stara.

- No nie wiem Don… Na pewno dobrze mi to mówisz? Przecież Lamia nie ma spodni teraz więc no tego nie da się zrobić bo ona ma to wszystko pod sukienką… - Eve zauważyła tonem głupiutkiej i zafrasowanej blondynki wymownie unosząc nieco do góry rąbek sukienki Lamii aby podkreślić różnicę między nogami w spodniach a nogami w spódniczce. Chłopaki zawyli z radochy czy na te słowa czy gest. Zaczęli przekrzykiwać się nawzajem śląc blondynie sprzeczne instrukcje, dwie kelnerki śmiały się z tego nieplanowanego show na całego.
- Nie no przestańcie tak wrzeszczeć, nic nie słyszę. Lamia to może ty zademonstrujesz jak to było z tą perspektywą? No sama widzisz, że z nimi w ogóle nie da się dogadać. - Eve westchnęła i podniosła swoją blond twarzyczkę do władzy najwyższej w tej kwestii i reszta towarzystwa trochę się uciszyła ciekawa co teraz się stanie.

Saper zmrużyła oczy też udając że zastanawia się intensywnie jak to wtedy było. Przekrzywiła kark w bok, ściągnęła brwi i przygryzła wargę, głaszcząc krótkie jasne włosy.
- Nie jestem do końca pewna - przyznała wreszcie lekko zawstydzonym tonem - Przebudzenie po omdleniu zwykle przychodzi powoli, równie powoli ustępuje skołowacenie. Na początku nie za bardzo ogarniasz co, jak i gdzie - mówiła smutno, zmieniając ruch dłoni aby okręcił głowę blondynki twarzą w kierunku jej bioder - Chyba tak… możliwe, bardzo możliwe. Coś mi świta, że tak właśnie było… a może to tylko sen? - wzruszyła ramionami, przybierając pozę czystego zmieszania - Przez tę kieckę ciężko się zorientować, prawda? Wtedy miałam spodnie, Don też miał spodnie… chyba musiałabyś mi ją podwinąć. Tak trochę, dla dobra śledztwa - pouczyła blondynkę, nachylając się nad nią i dodając tonem który w założeniu miał być konspiracyjny, ale i tak wszyscy przy stole go słyszeli - Zdjęłabym wszystko jak leci, niestety… potknęłam się, Steve mnie złapał i jakoś tam usiadłam na nim… przypadkowo, a on akurat wcześniej poprawiał szorty no i miał je niezapięte do końca - zwierzała się ze strasznej traumy kumpeli, zdejmując rękę z oparcia kanapy. Położyła ją najpierw na jej brzuchu, potem na dekolcie, wsuwając palce pod czarny materiał.- Sama nie wiem jak to się stało… pewnie przez te światła i muzykę tak mi się zakręciło w głowie. Dlatego powinnam wrócić do domu, położyć się. Dopiero niecały tydzień temu wyszłam z ponad miesięcznej śpiączki… i wciąż mi się zdarzają takie wypadki - skończyła nie precyzując dokładnie o jakie wypadki chodzi. Czy o omdlenia, czy nadziewanie komuś na kutasa.

Eve potrafiła odgrywać rolę jaką sobie wymyśliła całkiem dobrze. Teraz też robiła wielkie oczka i słuchała z powagą jakby bez zastrzeżeń łykała każde słowo wypowiedziane przez kumpelę jako prawdę objawioną. Uważnie popatrzyła w dół na dłoń drugiej kobiety która zjechała od jej włosów a potem zaliczyła wizytę na opiętym czarnym materiałem brzuchu albo zawędrowała pod ten materiał na jej piersi. - O tak, taką perspektywę też bardzo lubię. - uśmiechnęła się wesoło widząc dłoń Mazzi na swoim dekolcie. Reszta towarzystwa też chyba lubiła taką perspektywę sądząc po śmiechach, sapnięciach, okrzykach i zachętach. W końcu na ich oczach jedna cizia bez ceregieli obmacywała drugą na deser wsadzając dłoń w cycki tej drugiej a do tego obie sobie przy tym sprawiały frajdę. Zresztą nieco chaotyczna relacja o szortach kapitana i siadaniu na nich też rozbawiła wszystkich. Chłopaki coś zaczęli gadać, że tu też się coś działo i harmider znów się wzmógł.

- I mówisz, że tak trudno odtworzyć różnicę przez tą sukienkę? - Eve znów przykuła uwagę wszystkich gdy ponownie nieco uniosła rąbek bladoniebieskiej sukienki. Bo mówiła tak jakby nie zamierzała poprzestać tylko na mówieniu. I rzeczywiście, ponownie nachyliła się nad kolanami okrytymi pastelowym błękitem sukienki kumpeli. - No więc dla dobra, śledztwa… i żeby spróbować wyjaśnić tą sprawę… postaram się o małą symulację… albo stymulację… zawsze mi się myli… - Eve mówiła już gdzieś z perspektywy kolan Lamii. A, że się nachyliła gdy dłoń kumpeli wciąż była uwięziona w jej dekolcie to teraz ta dłoń została zakleszczona między naporem jej obcisłej kiecki a przyjemnymi w dotyku półkulami jakie były pod spodem. Zaś pod sukienką Lamia czuła coś czego przez jej sukienkę nie widzieli inni. Czyli jak Eve, zaczyna tą odtwórczą symulację czy stymulację. Swoim ulubionym sposobem na kolejne ustne i językowe zaliczenie zaczynając od kolan i stopniowo posuwając się w ich górę. Reszta towarzystwa zaczynała jęczeć i protestować bo widzieli tylko kształt głowy blondynki przykryty sukienką ciemnowłosej. Dopiero odkryte sukienką plecy blondyny były ładnie wyeksponowane ale nie sama głowa i to co nią robiła siedzącej obok kumpeli.

- Każdemu zdarzają się przejęzyczenia, nie przejmuj się - Mazzi wyrozumiale poklepała ją po plecach, głaszcząc je w rytmie pracującej pilnie główki. Rozsiadła się wygodniej, przybierając zbolałą minę jak na ofiarę wypadku przystało. Wieczór układał się świetnie, aż szkoda było się zabierać. Równie niemiłe okazało się opuszczanie towarzystwa całej czwórki Boltów. Podwładni Steve’a roztaczali wokoło kapryśną aurę rozbestwienia, przyprawiają o szeroki uśmiech gdy się ich słuchało, lub patrzyło. Jedna rzecz tylko psuła cały sielankowy obraz.

- Chcesz to się przesiądź - wreszcie saper nie wytrzymała, machając ręką na zajętą przez mężczyzn część siedziska. Patrzyła na oficera i chociaż się uśmiechała, spojrzenie jej stwardniało. Mocniej też gładziła plecy Eve - Wstydzisz się czegoś? Nie musisz siedzieć obok, jak masz zamiar tak spinać po sztywniacku.

- Tak się cieszę, że to rozumiesz. Dobrze, ze chociaż u ciebie mogę tak zaliczać te ustne symulacje i stymulacje. Uwielbiam u ciebie zaliczać. - głos blondynki był nieco przytłumiony przez błękotnobladą sukienkę jaka opadała na jej głowę. Ale ponieważ wszyscy byli ciekawi co tam się dzieje na podołku Lamii a raczej pod nim to trochę się uciszyli i wyciągnęli głowy aby zobaczyć cokolwiek. Chociaż pod względem wzrokowym oczy za wiele nie mogły się nacieszyć, chyba, że kogoś satysfakcjonowała poruszająca się pod sukienką okrągła gula. Co ona tam robi to pozostawało w gestii wyobraźni. No chyba, że było się właścicielką tej bladoniebieskiej sukienki i miało się głowę i twarz blondyny między swoimi udami. Która jak zwykle po mistrzowsku operowała swoimi ustnymi walorami coraz bardziej zbliżając się do zwieńczenia tych ud a w końcu znalazła się w tym centrum.

- Właśnie “Krótki” przesiądź się! Wiesz jak ten fotel jest zajebiście wygodny?! - Don z miejsca wychwycił szansę na zajęcie lepszego miejsca bo w końcu jego szef, dowódca i kumpel siedział tuż obok pracującej główki przykrytej sukienką Lamii. Z drugiej jej strony siedziały dwie kelnerki które też miały pierwszorzędny widok bo obie puszczały żurawia co kumpele odstawiają tym razem. A przy towarzystwie na sofie trzy pozostałe fotele zajmowane przez resztę Boltów wydawały się stać na przegranej pozycji.

- Wiesz, Don, skitraj sobie ten zajebiście wygodny fotel. - Steve parsknął ironicznym śmiechem na tą propozycję. Sam co prawda też nie widział co tam się dzieje pod sukienką ciemnowłosej saper ale za to miał ją a zwłaszcza wyeksponowane plecy blondyny jak najbardziej w zasięgu ręki. W końcu Eve z początku siadła między nimi aby razem z nimi mieć najlepsze pole widokowe na oglądany na smartfonie filmik. I oficer z tego skorzystał gdy zaczął bawić się plecami blondyny dołączając swoją dłoń do dłoni Lamii która już operowała w tych rejonach.

- A czy teraz coś ci pomaga? Coś coś ci zaczyna świtać? - dobiegł spod sukienki pytający głos Eve która w najlepsze odgrywała rolę naiwnej blondynki i dalej drążyła temat jaki zresztą sama sprowokowała. Przy okazji też przystąpiła już do drążenia tego najpoważniejszego fragmentu do stymulacji i symulacji.

- Chyba tak… prawie widzę o co chodzi - Lamia mruknęła ciężko, wymownym gestem przyciskając blondgłówkę do siebie - Obawiam się, że dla pełnego obrazu chyba powinnam się położyć, a to dopiero ogarniemy w domu… powinnam wrócić w pionie, bo znowu będzie jak w Domu Weterana - dodała smutno, prawie roniąc nad tym faktem łzę. Wdech później kontynuowała, spoglądając z wyrzutem na męskie towarzystwo - Przez was moi współlokatorzy z trepo-kołchozu mnie nienawidzą, a jak wychodziłam z kojca to wiało takim chłodem, że wóda w torebce sama się chłodziła.

- Serio?! Daj sobie z nimi siana! Chodź do nas! Załatwię ci pryczę obok swojej! - Don był tak podjarany, że ledwo coś rejestrował co się dzieje i w tej chwili pewnie żadne przeszkody nie wydawały mu się zbyt wielkie aby mieć koło swojej a najlepiej w swojej pryczy taki gorący towar. Steve też posłał zdziwione ale przytomniejsze spojrzenie gdy Lamia wspomniała o swoich relacjach z resztą weteranów z ic wspólnego lokum.

- Nie da się. Przecież ona jest cywilem, nie ma prawa wstępu do jednostki. A naszej to już w ogóle. - Dingo zrobił najbardziej zdziwioną minę do tego co powiedział właśnie jego kumpel gdy widocznie wziął to na poważnie.

- Zamknij się! Byś się nie wygadał to może by się zgodziła! - Don jęknął z rozczarowaniem na swojego wielkiego kompana zirytowany, że nie łapie w lot i wszystko psuje. Ale znów wtrąciła swoje trzy grosze pracowita blondynka.

- Ojej, no a jak tak chciałam pomóc… - w półmrokach hałaśliwego lokalu pojawiła się blond główka o krótkich włosach gdy wynurzyła się z mroków gościnnej bladoniebieskiej sukienki. Eve dalej grała równie dobrze jak wczoraj odgrywała leniwą ale bardzo zaangażowaną uczennicę. Teraz też wydawało się, że jest jej strasznie przykro, że chociaż była tak blisko sukcesu aby pomóc swojej kumpeli no to jednak rozminęła się z tym o włos.
- Ale myślę, że możemy przed wyjściem spróbować ostatniej deski ratunku. - powiedziała z przekonaniem po czym ześlizgnęła się na podłogę i uklękła przed siedzącą na sofie kumpelą. Uśmiechnęła się do niej, puściła jej oczko i znów zanurkowała twarzą pod jej sukienkę. Lamia znowu poczuła na swoich udach jej sprytne usta i utalentowany języczek. Ale w tej zmienionej pozycji im obu współpracowało się o wiele wygodniej a Eve miała o wiele swobodniejszy dostęp do tej ustnej stymulacji pamięci swojej kumpeli.
- A teraz? Coś pomaga? - spod sukienki doszedł jej stłumiony przez materiał głos pełen takiej samej troski i zaangażowania jakie okazywała również i pod sukienką.

Sierżant dopiła drinka i nie protestowała, wręcz przeciwnie - położyła dłoń na jasnej głowie, wtedy Eve zaczęła się starać mocniej mocniej. Czuła ciepło jej ciała i oddech dodający nowe bodźce na tej najbardziej wrażliwej części. Policzki Lamii zapłonęły, nie były same na kanapie. Tym razem widownia znajdowała się na wyciągnięcie ręki. Obserwowali, komentowali… robiła źle? Za daleko się obie posunęły? Zresztą… co ją obchodziło zdanie innych? Nie pasowało im, wiedzieli gdzie są drzwi. Nie wyglądają jednak jakby mieli zaraz święcie się obudzić, żadna z otaczających ich stolik twarzy. Mazzi nabrała pewności, skrępowanie odeszło niepostrzeżenie. Opierając kark o zagłówek i dając się ponieść chwili, sama odpowiedziała na to pytanie. Wzdychała i pojękiwała rozkosznie, prężąc się na kanapie. Płynny ruch dwóch kobiecych ciał wprowadził Lamię w pewien trans, pewnie Eve tak samo czuła się przed kamerą. Obie odstawiały wspólne przedstawienie ku uciesze własnej oraz towarzystwa.

- Chyba wiem… już… chyba… prawie - westchnęła drżąco. Czuła rosnącą przyjemność jak kulę w podbrzuszu, która szybko się powiększa czerpiąc rozkosz. Wybuchła dawką ekstazy.
W kulminacyjnym momencie przypadkiem w rozbieganiu spojrzała w bok, na cholernego oficera. Patrzyła mu w oczy, gdy dochodziła, choć organizm pragnął zacisnąć powieki z całych sił i poddać się ekstazie. Zrobiła to specjalnie, może ze złośliwości. A może chciała go widzieć? Rozważanie nie na tę chwilę. Odbiegła od nich, ściskając za włosy sprawczynię orgazmu. Ta zwolniła ruchy, jednak ani na chwilę nie przerwała pracy. Sierżant samoistnie przyspieszyła aby jeszcze przez chwilę móc szybować ponad ziemią.

Pod koniec chyba wszystkich troszkę poniosło. Niby chodziło tylko o blondynkę nurkującą głową między udami ciemnowłosej ale jakoś tak sie ciekawie ułożyło, że podjarali się wszyscy przy stole. Dwie siedzące tuż obok kelnerki zaczęły jakoś tak same z siebie sięgać do własnych piersi albo dotykać sukienki jęczącej coraz wyraźniej Lamii. Trójka facetów na fotelach siedziała jakby mieli rozgrzane węgle pod siedzeniem i jakoś dziwnie często poprawiali sobie spodnie, podnosili się aby zerknąć lepiej chociaż raczej nie było szans aby ujrzeli coś więcej niż odkryte kolana siedzącej lub odkryte plecy klęczącej kobiety. Ale najbardziej widoczne chyba było jak się rozgrzał “Krótki”. Może dlatego, że był tuż przy centrum widowiska, może dlatego, że był śmielszy niż reszta, a może dlatego, że ta rozjęczana i rozgrzana tą drugą spojrzała właśnie na niego. Nie zdzierżył i wpił się w jej usta swoimi ustami. Pod wpływem impulsu i widowiska wpijał się w nią mocno, zdecydowanie i bez pardonu. Objął jej głowę dłońmi ale chyba miał jakieś problemy z ich koordynacją. Błądziły bowiem one także i po sukience o pastelowych barwach na końcu zeszły nawet na podołek gdzie razem z dłonią właścicielki dociskały głowę pod sukienką ciaśniej do środka. To chyba było to na co Eve czekała bo rozległ się jej zadowolony jęk a nad sukienką jej dłoń uformowała się w wyciągnięty ku górze kciuk.

Ale wreszcie się skończyło. Wszyscy byli podnieceni, bez względu na to jakie miejsce zajmowali w tym nieplanowanym widowisku. Eve wynurzyła się spomiędzy ud Lamii i jakby nic usiadła obok z niewinnym uśmiechem grzecznej dziewczynki. Tylko rumieńce, mokry ogień w oczach i przyśpieszony oddech świadczyły, że nie schylała się na podłogę, żeby podnieść jakiś papierek. Pozostali też musieli mieć chwilę aby ochłonąć.
- Tak się cieszę, że mogłam pomóc. - uśmiechnęła się słodko krótkowłosa patrząc na towarzystwo tonem słodkiej naiwnej blondynki.

- Jeeejj… wy naprawdę robicie takie rzeczy! - Sonia była tak pod wrażeniem jak i zachwycona tym co właśnie widziała na własne oczy i co miała na wyciągnięcie ręki. - A we wtorek też zrobimy coś takiego? Bardzo bym chciała! - rudzielec popatrzył prosząco na swoje nowe kumpele siedzące obok na sofie. Val potwierdziła dredami i machnęła ręką jakby ze swojej strony nie widziała przeszkód. Eve popatrzyła trochę mniej rozumnie nie wiedząc o co chodzi z tym wtorkiem. Ale ruda, tutejsza kelnerka znów westchnęła. - Ojej, ale się zasiedziałam… Ale było cudnie! No ale już muszę iść… - westchnęła z żalem i rzeczywiście wstała.

- Na nas też już czas. - szef Boltów przychylił się do tej prośby i też wstał. Po chwili już właściwie wszyscy wstali i zaczęli się żegnać obiecując sobie kolejne spotkanie. Ostatecznie skończyło się na tym, że Sonia stwierdziła, że może jeszcze z nimi się przejść na zewnątrz i tym sposobem jeszcze w komplecie znaleźli się przed frontem popularnego klubu. Oczywiście skoro była z nimi Eve czyli profesjonalny fotograf, nie mogło się skończyć inaczej.

- Ustawcie się! Zrobimy sobie fotkę! - zawołała wyjmując smartfona i po chwili pstrokata męsko - damska grupka ustawiła się do grupowego, pamiątkowego zdjęcia.

Pod wpływem szampańskiego nastroju uśmiechnięta od ucha do ucha Lamia płynęła nad podłogą. Sama nie wiedziała z którego powodu bardziej - terapii na pamięć, udanego wieczoru, czy reakcji Krótkiego. Wreszcie wykazał przy kolegach więcej emocji niż zwykła uprzejmość… cud. Przyjemny.
Nagle popatrzyła na fotograf z niezrozumieniem, pukając palcem o dolną wargę co pomagało się skupić.

- Fotkę? Tutaj? Zobacz ile tu ludzie się kręci… - wskazała na przemykające mniej lub bardziej jawnie sylwetki. W końcu stali przed głównym wejściem - Mogą nas następnym razem nie wpuścić jeśli zaczniemy się tutaj rozbierać - doprecyzowała obawy, łypiąc podejrzliwie na srebrne urządzenie - Dla mnie spoko, jednak szkoda trochę znaleźć się na ścianie...aaaaa! W ubraniach! - teatralnie plasnęła się w czoło, a potem przybrała niewinną minę, przewracając oczami - Nie załapałam w pierwszej chwili… chcę odbitkę! Powieszę w kołchozie, żeby im dupy do końca pękły. Mówcie ser! - ze śmiechem uwiesiła się kapitana, drugą ręką przyciągając Dona. Kiwnęła też na Val aby przysunęła się bliżej.

- No wiesz, ty to naprawdę mnie widzę rozumiesz. Też się czasem muszę skupić aby pamiętać gdzie mam się rozebrać do tego zdjęcia, gdzie nie powinnam a gdzie nie wypada. - Eve machnęła rączką ładnie wpasowując się tonem i stylem w to co powiedziała jej ciemnowłosa kumpela. Wszyscy się roześmiali wesoło gdyż widać wieczór spodobał się wszystkim. Błysnął flesz. Kilka razy. Geometra grupki troszkę się pozmieniała gdy każdy chciał mieć fotki z każdym. Ale w końcu zawodowa pani fotograf miała jeszcze jeden pomysł na deser.

- To mówisz, że chcesz rozwodówkę? Aby komuś pikawa stanęła? To czekajcie chwilę zrobimy specjalną edycję… - krótkoostrzyżona blondyna w czarnej lateksowej kiecce trochę za pomocą gestów a trochę za pomocą słów pokierowała ustawieniem grupki. I czując co się kroi wszyscy bardzo chętnie dali się ustawić wedle jej wskazówek. Gdy wreszcie znów kilka razy cyknął flesz po tym przemeblowaniu, a nawet gdy Eve poprosiła kogoś aby też im pstryknął bo chciała być chociaż na jednym a zwłaszcza na tej ze specjalnej edycji no to mogli obejrzeć na małym ekraniku efekt końcowy.

A efekt końcowy był iście epicki. Nikt nie mógł mieć wątpliwości kto jest gwiazdą tej sceny. Ta laska w pastelowej kiecce i z ciemnymi włosami w centrum. Z obydwu stron otaczali ją faceci w kolorowych, wakacyjnych ubraniach za nią też stało dwóch kolejnych. No i dziewczyny. Bokiem do zdjęcia stała rudowłosa w krótkiej sukience tak akurat przy “Krótkim” ale, że był od niej wyższy i masywniejszy i stał frontem to i tak go nie zasłaniała. Za to dała mu się objąć a, że on już obejmował razem z Donem Lamię więc można było uznać, że skolekcjonował je obie tak samo jak razem dzielili się właśnie kobietą w pastelowej sukience. No i nie mogło zabraknąć dwóch lateksowych blondynek w odpowiednich pozach. Czyli kucających przy nogach Księżniczki i obłapiających te jej nogi jak na rasowe kociaki z dawnych rozkładówek wypadało. Całość kompozycji miała łobuzerski i szampański styl, jak najbardziej wpisujący się w klimat szalonej nocy w “Honolulu” które zresztą było rozpoznawalne po neonach i napisach.

Ciężko szło uwierzyć że to oni, mimo że obraz na wyświetlaczu jasno wskazywał co i jak. Wyszło genialnie. Oczyma wyobraźni Mazzi już widziała masowy zawał w pokoju C-1-69 Domu Weterana. Prawie dała radę usłyszeć dźwięki pękających dupek trójki współlokatorów, a zwłaszcza świętej Carol. O tak, to było piękne zdjęcie.

- Dzięki, najlepsze foto w życiu - saper rozpłynęła się przy oglądaniu i nawet nie zamierzała tego ukrywać. Śmiała się jak mała dziewczynka, porównując wyświetlacz z żywymi ludźmi wokoło. Stali tam wszyscy, jak jeden mąż… do tego wymowny neon w tle. Wreszcie oddała aparacik właścicielce, obejmując i całując każdego z paczki po kolei. Zaczęła od największego Dingo, praktycznie rzucając mu się na szyję żeby pocałować chropowaty policzek. To samo zrobiła z Cichym, chociaż tutaj wystarczyło wyciągnąć ręce bez podskoków. Trzeci nawinął się Don, którego jeszcze dla urozmaicenia chwilę potarmosiła po żebrach i pod pachami sprawdzając czy ma łaskotki. Krótki prócz przytulasa zarobił buziaka prosto w usta, podczas którego Mazzi przytrzymała jego głowę ni to czuł gestem, ni to takim aby nie miał możliwości się wywinąć. Symbolicznie oczywiście, bo gdyby chciał, nie pozwoliłby jej się nawet zbliżyć.

- Dawajcie, niedziela za tydzień w tym samym miejscu może trochę wcześniej - rzuciła pomysłem, żegnając się z Sonią równie czule co ze Steve’m. Jej też dała drugiego buziaka, tym razem w czoło. Dwie swoje zabaweczki skompletowała po obu bokach, obejmując je w pasie. - Świetnie się bawiłyśmy panowie, potrzeba repety… i właśnie. - zmarszczyła czoło, rzucając Mayersowi ironiczne spojrzenie - Pytałam się o sobotę. Chyba że to wstyd gadać przy ludziach.

Na pomysł powtórki za tydzień zapanowała powszechna miłość, zgoda i radość. Widocznie wszyscy mieli podobne wspomnienia z właśnie zakończonego takie samo jak Lamia. Więc idea każdemu przypadła do gustu. Nawet Sonia się cieszyła na ponowne spotkanie chociaż oznaczało to pewnie, że ona akurat znów będzie w pracy.

- Pogadamy o tym w samochodzie. Odwiozę was. - Steve zaproponował wzbudzając kolejną burzę. Tym razem dlatego, że jak się okazało, chłopaki mieli swój wóz i też mogli kogoś odwieźć. Znaczy najlepiej jakieś panie albo chociaż jedną. Jasne było, że Eve jest swoim samochodem jakim przywiozła dziewczyny więc i tak musiała nim wracać. Nie przeszkodziło jej to jednak robić odpowiednich ochów i achów nad rycerską propozycją kapitana. Val też pamiętała jak się jeszcze dziś rano, znaczy jak wstały, umawiały we trójkę w sypialni Lamii. Również więc aktywnie poparła pomysł mężnego oficera.

Ostatecznie więc rozeszli się w przyjaźni i w pokoju, żegnani trochę zazdrosnymi spojrzeniami. Sonii, że jako jedyna musi wracać do roboty gdy inni już mają wolne i trzech komandosów, widząc, że szef zgarnął całą pulę gorących kociaków. Ale mieli się spotkać za tydzień! To chyba wszystkim dawało nadzieję, że sobie to odbiją!

Na końcu podzielili się jeszcze bardziej bo Steve musiał jechać swoim wozem za wozem Eve. Tylko Lamia i Val miały swobodę manewru w jakim zestawie wrócą do mieszkania Betty. W końcu więc ona wylądowała na siedzeniu obok kapitana a para blondynek pojechała przodem. Samochodem znów okazało się, że te miasto wcale nie jest takie wielkie. Zwłaszcza po ciemku gdy za oknami ulice i domy zmieniały się w jasne punkciki okiem na tle przesuwających się czerni i cieni. W końcu zatrzymali się w już całkiem znajomej okolicy między zamkniętą o tej porze cukiernią Mario a apartamentowcem. Przez drogę wrócił temat przyszłego weekendu. Ogólnie kierowca wydawał się chętny na ponowne spotkanie chociaż jak zaznaczył ma taką pracę, że nie zna dnia ani godziny. Ale o tyle o ile nic nie wyskoczy no to w sobotę chętnie wyskoczy na lody i całą resztę. Pomysł z filmowaniem chyba nadal wzbudzał jego obiekcje chociaż po pokazie w klubie jak to wyszło w praktyce chyba znacznie one zmalały. Na takie coś nawet by się pisał ale nie dało się nie dostrzec, że metka “aktor porno” zdecydowanie mu się nie uśmiecha i nie chce być tak kojarzony. A środowisko w pracy miał dość hermetyczne i z opisu wyglądało na klasyczny, wojskowy beton. Więc zabawić się mógł i to bardzo chętnie no ale tak by to pozostało zabawą i nie wyciekło nigdzie poza ramy tej zabawy. Taki spontan jak w klubie odstawiła Eve z chłopakami mógł łyknąć. Ale nie bardziej profesjonalnie i celowo robione produkcje.

- To tutaj mieszkasz? - kierowca wysiadając z wozu wydawał się zaskoczony gdy stanęli przed kilku poziomowym apartamentowcem. Ale właśnie tam go prowadziła i Lamia i dwa blond kociaki w lateksowych kieckach. Było już późno, jakoś w okolicach północy. Chociaż nie tak późno czy wcześnie jak wracały wczoraj po koncercie. Więc i tym razem drzwi otworzyła im właścicielka mieszkania. Była ubrana w czarno - żółty szlafrok kojarzący się trochę z jakąś osą czy szerszeniem.
- Kogóż witają moje skromne progi. Wchodźcie, zaraz zaparzę wam herbaty. - zaprosiła ich słowem, gestem i uśmiechem. Znów odbyła się ceremonia wymiany butów na kapcie. Gospodyni poprowadziła gromadkę gości do kuchni. Tam okazało się, że siedzą już Amy i Madi.
- Wróciliście w samą porę. Amy właśnie nam opowiadała jak było na grillu. - Betty w roli dobrej gospodyni spisywała się świetnie. Zupełnie jak zwyczajna gospodyni. A teraz gdy wszyscy byli ubrani, tak zwyczajnie siedzieli w zwyczajnej chociaż sporej i świetnie utrzymanej kuchni, przy zwyczajnej kawie lub herbacie, słuchali i opowiadali sobie jak minął dzień absolutnie nic nie wskazywało, że ledwo kilka godzin temu odbywały się tu jakieś podejrzane ekscesy.

Madi wesoło pomachała rączką na wchodzącą grupkę Amy również i okazało się, że znają się z panem kapitanem.
- O! To pan! To pan nam pomógł z tymi wrednymi typkami w lodziarni! - blondynka z opatrunkiem na twarzy z pewnym zdziwieniem rozpoznała kapitana mimo, że teraz był całkowicie w cywilu i z tamtym umundurowanym i uzbrojonym po zęby komandosem jaki zajechał do lodziarni wydawał się być co najwyżej jakimś odległym krewnym. Steve też rozpoznał drobną i cichą blondynkę. Przez chwilę rozmawiali co i jak najwidoczniej nawzajem miło się wspominając od czasu spotkania w lodziarni przy ratuszu. Ale Steve skojarzył też Madi.

- Zaraz, to ty… Jesteś masażystką, pracujesz w “Dragon Lady” prawda? - zagaił siedzącą przy stole Madison. Ta lekko uniosła brwi, wzruszyła ramionami i potwierdziła ruchem głowy z miną “no co ja mogę?”. Steve jednak poczuł się nieco do wyjaśnienia. Okazało się, że zamawiali Madi jako prezent dla kumpla tylko wtedy mundurowy był jednym z wielu dla masażystki no a ona była jedna więc jemu było łatwiej ją zapamiętać niż jej jego. Ale doszli do porozumienia, że wspólnie pamiętają tamtą imprezę którą jak się okazało kumpel Steve wspominał masaż Madi z rozrzewnieniem. Jak pewnie zresztą większość jej klientów.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 18-03-2019, 01:53   #74
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Stół został zdominowany przez kubki zaserwowane przez gospodynię. Każdy dostał coś ciepłego co sobie zamówił i Betty zgrabnie nakierowała rozmowę na słuchanie okaleczonej blondynki która wróciła do opowiadania swojej relacji z grilla u Jacka. Było cudownie! I wszyscy byli dla niej tacy mili! Jack też był taki fajny! Przez chwilę można było cieszyć się szczęściem młodych zakochanych. Słuchać co było na tego grilla i kto tam poza ich dwójką jeszcze był. Dopiero gdy podekscytowana Amelia skończyła swoją opowieść Betty zapytała jak gościom “Honolulu” udał się wieczór.

Zewsząd poleciały zapewnienia że udał się super, ekstra i każdy dobrze się bawił. Miłym zaskoczeniem dla Lamii było to, że każdy się znał, albo kojarzył, zaś dzięki poczęstunkowi od razu klimat nabrał domowych nut, wiszących w powietrzu aromatami herbaty, kawy i owoców. Do tego rozanielona Amy, elegancka Betty, siedzące razem z bezczelnie uśmiechniętą Madison. Wszyscy swoi, wszyscy znajomi i lubiani. Dom, ten prawdziwy.
- Cieszę się, że tak dobrze minął ci dzień - Mazzi wychyliła się, ściskając dłoń blondyny leżącą na stole przy kubku. - Czyli nie muszę jutro szukać Jacka aby powybijać mu zęby, tak? Świetnie… trochę się obawiałam że coś odwali, będzie próbował się dobierać. Pamiętaj co ci mówiłam. Jeśli nawet teraz, jutro, zacznie pchać łapy gdzie nie będziesz chciała, masz mu dać po gębie i od razu przyjść z tym do mnie, rozumiesz? Ja sobie z nim pogadam - wzruszyła prawym barkiem, upiła też herbaty - Honolulu… oj Betty no. Bawiliśmy się w ze Stevem i jego chłopakami z oddziału. Trochę wypiliśmy, Val przygruchała nam kelnerkę. Urocza i ruda. Gorący towar, sprawdzony - niewinnie zatrzepotała rzęsami - Kapitan za to był tak miły że zaoferował nam pomoc z dezynsekcją… tych pająków z mojego pokoju - zrobiła smutną minę - Mam nadzieję że was nie pogryzły - popatrzyła na pozostałe domowniczki, upijając z kubka
Znów zrobił się trochę tumult gdy ci co byli w klubie i ci co nie byli, nawzajem wymieniali szybkie uwagi i dodatkowe pytania na przemian dziwiąc się czy robiąc odpowiednie ochy i achy. Lamię wsparła masażystka która upijając herbatę ze swojego kubka machnęła obojętnie ręką.
- E tam wybijanie zębów… - uśmiechnęła się do blondyny z bandażem na pół twarzy przykuwając jej zaciekawione spojrzenie. Akurat właśnie zapewniała, że Jack był w porządku i wcale nie były mu w głowie “takie rzeczy”. Tylko trochę się wykoleiła z kolejnymi poprawkami swojej wypowiedzi gubiąc się w zapewnieniach i tłumaczeniach, że Jack nie jest lewy, tylko w porządku, a oni, przy rodzicach to przecież nic by nie robili, znaczy nie żeby próbowali, znaczy nie nie próbowali… Żarliwe i coraz bardziej zakłopotane tłumaczenia coraz bardziej zaczerwienionej blondyni budziły coraz większe rozbawienie w towarzystwie dlatego uwaga masażystki zgrabnie dała jej pretekst aby zamilknąć i słuchać co powie.

- Powiedz mu, że jak będzie miły dla ciebie i dla nas i w ogóle to mu mogę zrobić masaż. Tylko niech się z tym nie obnosi bo mi się zaraz zlecą inne sępy jakby frajerkę od obmacywania znaleźli za darmola. - blada twarz z ciemnymi brwiami zaproponowała tą wersję drobnej blondynce którą chyba wszyscy w naturalny sposób traktowali trochę jak swoją młodszą siostrę. - Oczywiście tobie też, nawet wam obojgu, mam taki specjalny pakiet dla par. - brunetka niosła nieco palec i Amelia wydawała się rozważać na poważnie tą propozycję a Madi znów upiła łyk ze swojego kubka.
- A jak nie będzie dla ciebie miły to go zapnę. - powiedziała nie zmieniając tonu i z dziwnym uśmieszkiem posłanym do wnętrza swojego kubka. Przez to, że nie zmieniła tonu głosu większość grupki załapała dopiero po krótkiej chwili co powiedziała i wtedy rozległy się kolejne fala śmiechów i wesołości.

- O, wierzę! Madi świetnie zapina! W sumie to nie wiem czemu to miałaby być kara, mnie tam się podobało… - Eve przyklepała pomysł uderzeniem dłoni w blat i udawała, że nie widzi różnicy czy Madi miałaby posuwać ją czy jego. Co też wywołało nową falę rozbawienia. “Krótki” miał minę jakby nie do końca ogarniał temat więc dredziara postanowiła mu nieco go naświetlić.

- Oj bo Madi nas dzisiaj zapinała i było super! - zabrzmiało jakby chwaliła i się, i Madi i resztę uczestniczek dziennych zabaw wskazując na nie palcem co wszystkie potwierdziły kiwaniem głowami. Kapitanowi w luźnej, hawajskiej koszuli nie zostało za wiele więcej niż zrobienie niemego “acha” aby zaznaczyć, że przyjął to wyjaśnienie.

- A właśnie. - do rozmowy wtrąciła się gospodyni jak zwykle zgarniając uwagę wszystkich słuchaczy. - Rozmawiałam właśnie z dziewczynami. Jack i Amy natchnęli mnie pewnym pomysłem. - okularnica wskazała na Amelię i Madi z którymi pewnie o czymś rozmawiały gdy klubowicze wrócili do domu.
- Pomyślałam, że taki grill to świetny pomysł. Może więc w weekend zorganizujemy własny? Mamy trochę miejsca w tym naszym małym domku na takie okazje. Jakby pogoda dopisała byłoby idealnie. Jak nie cóż, daszek jakiś się znajdzie. Dziewczyny są chętne. Amy mogłaby zrewanżować się Jack’owi swoim grillem. Myśleliśmy o sobocie. Co wy na to? Bo naturalnie też jesteście zaproszeni. - Betty popatrzyła teraz głównie na grupkę jaka wróciła właśnie z klubu ciekawa jak zareaguje na to zaproszenie.

- Dzięki dziewczyny. Bawcie się dobrze, ja mam trochę inne plany na sobotę. - saper dopiła herbatę i odstawiła kubek robiąc dość kwaśną minę - Przynajmniej tak mi się wydaje, że mam. Różnie bywa, nie? Na szczęście nie jestem niezbędnym elementem, doskonale poradzicie sobie z tym grillem. - wstała od stołu, machając zbywająco ręką. Robiła się zmęczona, coraz bardziej drażliwa, a hałas dookoła, w jaki ciężko szło się włączyć tylko podnosił skalę irytacji. Zerknęła na Meyersa przelotnie, wychodząc z kuchni na przedpokój i następnie do dziury będącej jej sypialnią. Potrzebowała zapalić, zebrać myśli i się uspokoić, bez ciągłego szczebiotu.

Betty wydawała się zaskoczona odpowiedzią Lamii ale nie indagowała. W sypialni nikogo nie było od czasu gdy zostawiła ją za sobą szykując się do klubu. Ale teraz, po nocy, było tu ciemno. Bez zapalonych lamp, świec czy lampionów, dominował mrok księżycowej nocy. Na balkonie panował spokój i cisza spokojnej, bezpiecznej nocy. Niebo było prawie bezchmurne i ładnie widać było prawie pełny Księżyc. Za parę dni szykowała się pełnia. Pod nocnym niebem była mroczna sylwetka miasta. W większości były to czarne cienie ulic i budynków. Ale widać było też całkiem sporo jasnych punkcików w oknach co zdradzało, że miasto żyło. Nocny ruch wydawał się zamierać. Czasem przejechał jakiś samochód oświetlając reflektorami drogę i okolicę ale rzadko przejeżdżał akurat ulicą pod domem Betty. Zdążyła zaciągnąć się kilka razy gdy w drzwiach od balkonu pojawił się kształt męskiej sylwetki. Oparł się o barierkę i rozejrzał po okolicy.
- Ładna noc. - skomentował widok przed sobą.

Sierżant zamarła gdy wchodził, widziała kątem oka barczysty cień większy niż wszystkie zebrane pod tym dachem kobiety. Obserwując go ukradkiem i udając że wcale nie, żałowała że wystosowała podobne zaproszenie. Nie wypadało teraz pytać po cholerę się zgadzał przejechać, albo dlaczego. Wiadomo czego chciał, na co liczył. Bajki należało odstawić na półkę gdzie ich miejsce, a skupić na realiach. Tych, gdzie facet stojący teraz niby nonszalancko po lewej stronie Lamii za parę godzin wskoczy w mundur i pojedzie do roboty, z której może nie wrócić. Do soboty mógł zginąć kilkanaście razy i nic z tym nie szło zrobić - taka rola kogoś noszącego pagony.

- Mhm - mruknęła, zaciągając się porządnie. Nikotyna uspokajała i działała terapeutycznie - To ten moment gdy powinnam powiedzieć, że tak… noc jest cudowna. Ewentualnie trochę za zimna, ale bawiłam się świetnie, niczego nie żałuję i najchętniej bym chciała prosić, aby trwała wiecznie… ale to kurwa gówno prawda - prychnęła raczej ironicznie, wydmuchując dym do góry - Niemniej cieszę się, że tu przyjechałeś. Powiedzmy… - parsknęła, a potem westchnęła, z cichym śmiechem przymykając oczy - Rozważałam ewakuację przez balkon zanim przyszedłeś. Mam w tym wprawę, ze szpitala tak zwiewałam… oknem.

- “Powiedzmy”? -
głowa faceta nieco przechyliła się w bok aby spojrzeć na siedzącą w cieniu balkonu kobietę. - No to skoro “powiedzmy” no to powiedzmy, że cieszę się, że tu przyjechałem. - zripostował jej powiedzenie na luzie i z domieszką ironicznej nutki. - I biorąc pod uwagę to co dzisiaj widziałem te zwiewanie oknem brzmi całkiem przekonywająco. - spojrzał w dół gdzie pewnie widać było ciemną, masę ziemi bez detali jakie skrywała noc. Przyglądał się tak jakoś gdy zaciągnęła się kolejnym machem fajka.
- No a skoro zepsułem ci plany swoim najściem to co teraz zrobisz? - znów odwrócił się aby popatrzeć na siedzącą w wiklinowym fotelu kobietę. Nie widziała po ciemku jego twarzy inaczej niż blady owal na tle ciemnego nieba ale była prawie pewna, że patrzy na nią z prowokującą bezczelnością jaką słyszała w jego pytaniu.

- Drugi dzień po wyjściu ze śpiączki, gdzieś z półtorej doby, po nocy. Nie mogłam spać, albo obudziły mnie koszmary po ataku panik… obudziły mnie koszmary i nie mogłam spać dalej. Usłyszałam muzykę gdzieś zza okna, to nim wyskoczyłam. Lubię muzykę, bardzo… koleś który śpiewał trafił mi prosto w duszę. Nie wiem co jest prawdą na krawędzi snu… - Lamia zaciągnęła się, przekrzywiając kark aby przyjrzeć się oficerowi z nowej perspektywy, oceniająco. Żar fajka barwił najbliższe otoczenie na jasny pomarańcz, ciepły i mglisty jak opar z jego końcówki. Wstała płynnie przy wydechu, robiąc te parę kroków aż stanęła bezpośrednio przed barczystym cieniem. Zablokowała go z obu stron ramionami, łapiąc balkonową obręcz za jego plecami.

- Teraz powinnam cię spacyfikować, następnie porządnie skrępować i przetransportować w miejsce odosobnienia, gdzie odbędziesz karę dostosowaną do popełnionego przez ciebie wykroczenia - dopaliła fajka i zdusiła go w popielniczce, na ten moment odrywając jedną rękę od barierki - Zasłużyłeś na karę… nie wypada psuć planów ewakuacyjnych jednostek technicznych. Mogłeś mi wytrącić zapalnik z ręki i wtedy wszyscy byśmy zginęli - pokiwała ze smutkiem głowa i tylko coś oddech jej przyspieszył, napierała też ciałem na ciało przed sobą. Ściszyła też głos - Powiedzmy że bardzo się cieszę z twojej wizyty… tak samo jak bardzo cieszę się na sobotnie lody i całą resztę. Słyszałeś - machnęła głową na salon - Grill też może być grany, ale nie musi. Damy radę przebumelować gdzieś cały dzień bez dodatkowych ogonów. Przepraszam Steve - westchnęła nagle, zeszło z niej powietrze. Oparła czoło o jego klatkę piersiową i dokończyła dość gorzko - Naprawdę nie chciałam żebyś trafił na trudne, babskie sprawy i przesłuchanie przy stole. Dziękuję że tu przyszedłeś.

- Skrępować? Ty mnie? No powodzenia życzę… -
nie oparł się pokusie aby nie podkreślić, że pewnie nie na darmo jest oficerem jednostki specjalnej więc pewnie mało kto był w stanie go ot, tak sobie, go wziąć i spacyfikować. Ale objął ją i tak trzymał. Chwilę tak stali w milczeniu gdy tonęła w jego objęciach przy barierce balkonu. W końcu puścił jedną rękę, podniósł nią jej brodę tak, że musiała spojrzeć mu w twarz. W tych mrokach nawet z tak bliska nadal widać było tylko owale i zamazane plamki i punkciki na niej jako symboliczne rysy twarzy. Wtedy nachylił się do niej i pocałował ją. Zaczął ostrożnie i delikatnie. Ale dało się wyczuć, że szybko hormony przejmują kontrolę nad pocałunkiem i zaczęło się robić bardziej bezpośrednio i zdecydowanie. Podobnie jego dłonie przestały ograniczać się do trzymania jej przy sobie.

Przez myśl przeleciało kobiecie, że inaczej uparty, pewny siebie aż do przesady skurczybyk zaśpiewa, gdy obudzi się związany na świąteczną szynkę… a potem zaczął działać i wszelkie głupoty wyparowały jej z głowy. Miała wrażenie, że to sen: wokoło panowała noc, ciepły wiatr przeczył zbliżającej się zimie, oni zaś stali na balkonie wśród roślin i wiklinowych mebli, dzieląc się ciepłem, dotykiem, przestrzenią, oraz czasem. Ostrożność dziwiła, trochę rozczulała. Pozostałe bodźce za to rozgrzewały krew, pobudzały zmysły.

- Nie znikaj… proszę cię. Nie znikaj Steve… chcę cię pamiętać. Nie znikaj… zostań. Już zostań... - wymamrotała nieprzytomnie, pijana od jego zapachu, gdy musieli na moment przerwać pocałunek aby złapać oddech. Mazzi złapała nie tylko to, ale i barczyste ciało, tak cudownie ciepłe, opiekuńcze. Takie, przy którym nie szło się martwić, ani smucić. Zupełnie jak wtedy pod drzewem, Mayers przegonił towarzyszący saper permanentny, podskórny lęk, sprawiając że w końcu odetchnęła pełną piersią. Zatopili się w tańcu języków. Gładziła jego twarz obiema dłońmi. Wplotła palce w miękkie włosy i przytuliła go, gładząc leniwie plecy. Ciepłe dłonie kapitana relaksowały. Przestała wtulać się w niego z ufnością psiaka, za to oddała pieszczoty, na wyścigi badając dotykiem jego twarz, włosy, ramiona i plecy. Sunęła po nich dłońmi, drapiąc je delikatnie paznokciami, albo ugniatając z pasją, zwłaszcza ramiona: szerokie, silne, ze stalą mięśni pod otoczką skóry. Silny, sprawny i zaprawiony w boju drań. Sama nie wiedziała kiedy zaczęła mu rozpinać koszulę, dobierając się ustami i dłońmi do jego piersi. Gryzła ją, ssała okolice brodawek i dźgała je językiem, powolnymi, kolistymi ruchami. Szczypała wargami wyraźnie wyczuwalne pod skórą sploty mięśni brzucha. Muśnięcie ustami, wessanie fragmentu skóry, drażnienie go językiem. Na pożegnanie gorący oddech...

- Nie wyleć przez barierkę - sapnęła w międzyczasie. Dla pewności ściągnęła go na fotel, ten wiklinowy i usadowiła mu się na kolanach, a potem spłynęła po nich między jego zgięte nogi aby kontynuować zabawę. Pocałunek w ramach przeprosin za przerwane pieszczoty. Z ust na szyję, z szyi na klatkę piersiową.

- No i się zaczyna… a mówiłem… żeby nie było pretensji… że jak się obudzi a mnie nie będzie… - wysapał mięśniak w hawajskiej koszuli i szortach bo schemat z figur przećwiczonych wcześniej w klubie zaczynał się powtarzać. I to widocznie obojgu odpowiadało. Szło już im całkiem dobrze, wydawało się, że nadają na tych samych falach i są tutaj z tego samego powodu. Gdy doszło do nich pukanie w futrynę. W progu stała sama gospodyni ale w mrokach nocy trudno było dojrzeć jej twarz i ona pewnie miała podobnie.

- Księżniczko, skoro jesteście tacy zmęczeni, może po prostu położycie się wcześniej do łóżka? - zaproponowała dyplomatycznie dyplomatyczne rozwiązanie. Steve coś odchrząknął, potwierdził i w końcu wstał właściwie razem z Lamią. Betty odeszła z powrotem przez zaciemniony hol kierując się do nadal oświetlonej kuchni.

- No to chyba poczułem się strasznie zmęczony. To gdzie masz to łóżko? - mężczyzna na balkonie odzyskał panowanie nad głosem i sytuacją ale widocznie nie miał ochoty na powtórne upomnienia ze strony gospodyni.

Wyglądali niczym para uczniaków przyłapana za salą gimnastyczną przez nauczycielkę na czymś średnio legalnym. Saper uśmiechnęła się krótko i trochę nerwowo, spalając buraka. Na szczęście było ciemno, więc nikt tego nie zauważył… a przynajmniej na coś podobnego liczyła.

- Tak, racja. Ciężki weekend za nami, trzeba odpocząć - mruknęła pojednawczo do pleców gospodyni, następnie ścisnęła dłoń żołnierza, prowadząc go w odpowiednią stronę, w kąt po przeciwnej stronie balkonu.
- Posłuchaj. Wiem że rano cię nie będzie, nie mam pretensji. Ustaliliśmy to na początku, zdaję sobie doskonale sprawę na czym polega twoja robota, czego się od ciebie wymaga. To nie tak… wtedy nad basenem ostrzegłam cię, że jestem zjebana - zaczęła, wzdychając ciężko. Wypadało wyjaśnić nieścisłości, zanim obrosną w niepotrzebne domysły i przeinaczenia. Stanęła przed nim na palcach, kładąc mu dłonie na ramionach i opierając czoło o czoło. Zamknęła oczy.
- Zespół stresu pourazowego… amnezja. Pamiętam parę przebłysków z kotła, spod ostrzału. Nic poza… wiesz doskonale jak tam jest. Prócz tego… nie pamiętam twarzy dobrych ludzi, tych bliskich. Najbliższych. Którzy tam… - odsunęła się na długość ramion, potrząsając głową - Ciebie chcę pamiętać… nie zapomnieć. Żebyś też, jak tamci… nie rozpłynął się w krwi, w ogniu. W czerni… - westchnęła, wracając do pogodnego tonu - Tu masz wyro, rozgość się. Jak coś drugie drzwi na lewo to łazienka. Ja pójdę powiedzieć dziewczynom dobranoc, zaraz wrócę. Nie wyskakuj przez okno - dokończyła ze śmiechem, całując go krótko.

- Nie rób ze mnie buraka. Też chyba mogę im coś powiedzieć na dobranoc, nie? - prychnął z ironią widocznie nie mając zamiar dać się wpasować w rolę małego chłopca którego kładzie się spać bo mama musi jeszcze porozmawiać z koleżankami. Spojrzał na sypialnię i łóżko do której go przyprowadziła ale nadal po ciemku widać było tylko zarysy mebli i przedmiotów. Potem wyszedł przez drzwi ciągnąc ją za rękę w stronę kuchni gdzie kusząco paliło się ciepłe światło i wabiły ludzkie, roześmiane głosy.

- Czy ty zawsze musisz być taki uparty? - brunetka pokręciła głową z naganą, mimo że na ustach miała szeroki uśmiech - Nie burak, bez przesady. Czerwony ci nie pasuje… chociaż korzeń masz niczego sobie. Prędzej osioł. - parsknęła, idąc z nim korytarzem - Taki którego bym widziała w obroży… chociaż nie. Dla ciebie znalazłabym coś wyjątkowego. I nie rozumiem co masz do krępowania, musisz kiedyś spróbować. Kawał liny albo kajdanki… robią robotę - dodała tonem eksperta.

Z sypialni do kuchni nie było aż tyle drogi aby prowadzić nie wiadomo jak zawiłe dyskusje dlatego ledwo Lamia powiedziała swoje i już wrócili do kuchni. A tam dziewczyny w najlepsze zgrupowały się wokół smartofnu Eve i oglądały któreś z nagrań. Nawet Amy chociaż na odkrytym policzku wykwitł jej rumieniec to spojrzenie miała bardzo rozpalone. Wszystkie głowy uniosły się na powracającą do kuchni dwójkę.
- Noo too… My idziemy do łóżka. Ja wstaję jutro bardzo wcześnie. Mam nadzieję, że nikogo to nie obudzi, nie chciałbym się dobijać. - “Krótki” zaczął i właściwie nie kłamał. Dziewczyny przyjęły to z wesołymi minkami ale oszczędziły sobie komentarzy.

- Oczywiście. Zostawię zamknięte drzwi tylko na górny zamek, wystarczy wtedy przekręcić i będą otwarte. - gospodyni skinęła głową na znak, że przyjęła wiadomość i nie robiła z tym żadnych ceregieli.

- No to świetnie. W takim razie dobranoc. - brunet skinął głową aby się pożegnać na co dziewczyny zrewanżowały mu się wesołymi spojrzeniami, uśmiechami i machaniem rączką.

- Jak skończycie herbatę i seans to znacie adres - Mazi popatrzyła na Eve i Val, puściła też oczko do Madison - Bez pośpiechu i nie przejmujcie jak jak już będziemy chrapać. Ciężki dzień był, też rano wstaję… może nie tak rano jak Steve, ale też - wzruszyła ramionami dość lekko - Wypada się położyć. Dobranoc - zrobiła rundkę dookoła stołu, żegnając się buziakiem z każdą kobietą po kolei. Amy dostała całusa w policzek, pozostałe już bardziej mokre, a na koniec uścisnęła krótko Betty, kładąc jej czoło na ramieniu po pożegnaniu.
- Do jutra - mruknęła prostując się i kierując do wyjścia.

- Do jutra Księżniczko. - Betty ucałowała swoją ulubienicę w usta. Chociaż był to stonowany całus, jaki wypadało dać w towarzystwie od dobrze wychowanej damy dla dobrze wychowanej damy. Dziewczyny jeszcze pomachały rączką, posłały całusy przez kuchnię i już Lamia wracała razem z facetem w szortach, kapciach i hawajskiej koszuli do sypialni. Znów znaleźli się w pokoju który pewnie mógł się równać przestrzenią z całym pokojem C-1-69 w domu weterana. Tylko tutaj miała go całego dla siebie a nie do podziału. A z tym co było “tam” to nawet nie było sensu porównywać.

- No to na czym stanęliśmy? - “Krótki” zatrzymał się na środku pokoju i okręcił wokół siebie kobietę tak, że znaleźli się frontem do siebie. - A tak. Na tym aby iść do łóżka. - przypomniał sobie jak to szło i bez trudu popchnął ją na łóżko tak, że wpadła na własną pościel plecami. Sam został przed łóżkiem i rozpinał sobie koszulę. Całkiem szybko i sprawnie.

- Potrzebujesz nawigatora czy trafisz na czuja? - pytanie saper wyszło pogodne, jakby wcale nie martwiła się o zdolności terenowe mężczyzny, lecz pytała pro forma, dla świętego spokoju, albo odbębnienia wymaganego punktu harmonogramu. Usiadła, wyginając ręce za plecy żeby rozpiąć suwak sukienki. Tego też nie omieszkała skomentować.
- I po raz kolejny… sama sobie muszę biedna radzić, skazana na pojedynek bez szans na równą walkę, ehhh - skończyła wymownym westchnieniem.

- No co jest? Nie przechodziłaś treningu szybkiego, awaryjnego wypięcia się z ekwipunku? - zaśmiał się cicho gdy pozbył się jeszcze szortów i został już tylko w bokserkach. Zaśmiał się ale wszedł na łóżko, opadł na czworaka, akurat nad leżąca na nim kobietą i pocałował ją na początek. Zdecydowanie i zdecydowanie zachłannie. Dało się wyczuć, że nie chce czekać i zwłóczyć. Ale pomógł jej gdy palcami zaczął szukać zapięć aby wydobyć kobietę ze zbędnej otuliny.

Odpowiedzią było muśnięcie warg, dotyk bardziej pożądliwy, pozbawiony niepewności, jaka pojawiła się chwilę temu. Wszystko ruszyło jak lawina. Niekończące się całowanie, ręce błądzące najpierw po ubraniach, później znikające pod nimi. Saper chwyciła Mayersa zębami dolną wargę, obcałowała policzek, łuk brwiowy, całą jego twarz.
Korciło żeby walnąć czymś głupim, typu “będziesz dobrym ojcem”, albo “dobrze żę drugi raz nie złapię tego strasznie zaraźliwego syfa”. Dla dobra reszty nocy Lamia ograniczyła się do parsknięcia, z wielką przyjemnością dając się wyciągnąć z opakowania aż do rosołu.

Oczami wyobraźni widziała ten jego uroczy uśmiech, pojawiający się gdy akurat nie było w okolicy jego kumpli, a on miał dostać deser poza kolejką. Pogłaskała go po policzku i podczas kolejnego pocałunku wsunęła rękę pod bokserki. Gładziła skórę jego pleców, chciała go mieć bliżej i bliżej. Zadrżała, gdy zaczęła całować kłującą żuchwę. Ponownie czuła te mrówki rozchodzące się po całym ciele. Złapała mężczyznę za pośladki i przysunęła mocno do siebie. Z narastającym żarem smakowała ust, dotyk stał się mocniejszy.
- Zrób to - szepnęła rozpalonym głosem prosto do ucha zakrytego krótkimi włosami.
Zrobił. Po takim wstępie poszło całkiem sprawnie i szybko. Gdy oboje byli już rozpakowani z kostiumów i masek całkowicie było już z górki. Nachylając się nad nią wszedł w nią a potem nastąpiła porcja przyjemnie męczących wspólnych ćwiczeń gdy on był w tym zestawie nad nią, ona pod nim ale oboje mieli przyśpieszone oddechy i rozgrzane ciała. Całował ią od czasu do czasu, czasem pozwalał sobie błądzić dłonią lub ustami po jej piersiach ale głównie ćwiczył wspólne pompowanie. Wreszcie doszli do momentu kulminacyjnego. Przez pogrążoną w mrokach nocy sypialnię przeszła fala jęków, sapnięć aż wszystko zaczęło zamierać. Oddechy się uspokajały, sapnięcia cichły, stukanie łóżka ustało podobnie jak skrzypienie sprężyn i materaca. Po fali wspólnej aktywności nastąpił stopniowy bezruch i spokój okolony uczuciem wzajemnego spełnienia, satysfakcji i błogości. Pocałował ją jeszcze raz w usta a potem ciężko przewalił się na miejsce obok. Leżał na plecach i stopniowo się uspokajał.

- Żeby tak chłop z babą… po takim wieczorze - Lamia sapnęła grobowym głosem, przewracając się na bok i obejmując go zarówno ramieniem, jak i przykrywając mu biodra własnym udem. Na więcej aktywności już nie starczyło siły - Wylądowali w łóżku, na materacu i w pościeli. We dwójkę, po ciemku. Bez kamer, zabawek, prochów… widzów i dodatkowych uczestników, którzy wpadają przez przypadek - wreszcie zachichotała, przestając rozmawiać po to aby go pocałować czule.
- Perwers z ciebie - dokończyła, opierając policzek o jego pierś. - Jeszcze powiedz, że w sobotę serio postawisz mi zwykłe lody…

- Może być. Jakie lubisz? - wzruszył ramionami przy okazji obejmując ją i przysuwając do siebie bliżej. Głos i ruchy miał rozleniwione więc powoli wodził palcami po jej plecach. Wyglądało na to, że zaczyna odpływać i zasypiać.
- A na którą po ciebie przyjechać? - zapytał kojarząc pewnie, że trochę godzin ta sobota ma. Zwłaszcza jak precyzyjne odmierzanie czasu chronometrem zbyt modne już nie było.

Mazzi wciągnęła ze świstem powietrze, a potem rozpłynęła się nie umiejąc powstrzymać uśmiechu. Chciał po nią przyjechać, zamiast umawiać na miejscu i mieć gdzieś jak się tam dostanie. Trafił się jej prawdziwy dżentelmen, kto by pomyślał.
- Sorbety, najbardziej malinowy. Potem mango, wiśnia, jagodowe. Byle nie truskawkowe, ich nie cierpię. Spoko są pistacjowe, czekoladowe… albo solony karmel - przy ostatnim aż się zaśliniła, więc oblizała usta aby przypadkiem komandos nie doszedł do wniosku, że jest dziwna… jeszcze bardziej - Co powiesz na 11? Wydaje się spoko. Albo samo południe, jak tam ci pasuje… a jest opcja żebyś założył mundur, chociaż na godzinę? Normalne ciuchy zawsze idzie zabrać i przebrać się w cywila… ale mężczyźni w mundurach zajebiście mnie kręcą. Nie żebyś nie robił tego i bez łachów - zabębniła palcami i jego pierś dość wymownym gestem - A ty masz jakieś życzenia?

Dość machinalnie potakiwał głową słuchając co ma do powiedzenia leżąca obok kobieta i wydawało się, że nie widzi z niczym problemu ani przeszkód. Do czasu aż wypłynął temat munduru.
- Mundur?! No weeeźź… Cały tydzień się w nim nachodzę na okrągło, w weekend chcę założyć coś innego. Coś luźnego. - jęknął gdy akurat ten detal widział całkiem odmiennie od niej. Machnął ręką za łóżko gdzie gdzieś tam leżały jego szorty i hawajska koszula. Tak bardzo odmienna od jakiegokolwiek uniformu, zwłaszcza wojskowego, jak to tylko możliwe.

- A to nie tak, że prawdziwi mężczyźni i żołnierze chodzą w mundurach nawet do klopa na przepustce i w nich oczywiście śpią? - spytała, gryząc lekko w lewą stronę szyi. Do tego manewru wyciągnęła się odrobinę do góry, więc znowu nastąpić musiał etap moszczenia pod kołdrą i na mężczyźnie - Do tego spluwa zawsze pod ręką, przepijanie pasty do zębów bourbonem - mruczała kręcąc się jak sierściuch, aż wreszcie odnalazła idealną pozycję pod opiekuńczym ramieniem - Dobra… niech będzie moja strata. Żebyś później nie mówił że terror, ucisk i odwaliło babie do reszty . - dodała łagodnym tonem na wypadek gdyby nie załapał dowcipu poprzednio.
- Za to właśnie tak cię lubię. Jesteś normalny… nie rozmiarowo, bo tu zawyżasz trochę średnią pod każdym względem - ruszyła nieznacznie udem które przerzuciła mu przez biodra, udając że to czysty przypadek oczywiście - Kwestie charakterologiczne… przyjdź w czym ci wygodnie.

- O i super. -
odniosła wrażenie, że mu ulżyło i wrócił do etapu błogiego rozleniwienia. Tak bardzo, że chyba już balansował na granicy snu ale jednak jeszcze się odezwał. Prychnął w lekko rozbawionym tonie. - A ci prawdziwi faceci no tak, przecież spluwa mniejsza niż M 60 to niegodna miana spluwy, jak klamka to minimum Desert, oczywiście w królewskim kalibrze .50 AE no a kosior to też nie mniejszy niż miał Rambo. A swoją drogą fajny film, nie wiem czemu uznano go za bezmózgiego mięśniaka. Tak naprawdę to dramat. - trochę popłynął po luźnych skojarzeniach. O ile jej pamięć nie myliła to wtedy w lodziarni nie pokazał się ani z M 60 w łapie ani z Desertem przy boku. W pochwie to też miał chyba jakiś nóż taktyczny ale nie rambowych rozmiarów.
- A do tego oczywiście super laski do pary. - pokiwał głową gdy włączyło mu się gadane. Uniósł głowę i spojrzał gdzieś w dół ich ciał. Potem odwrócił się do niej i wskazał ten kierunek. - Widzisz? Nie jesteś super laską. Nie masz szpilek. A wiadomo, że super laski wszędzie i zawsze biegają w szpilkach a w ogóle to się takie pewnie rodzą. Szpilami do przodu. - pokiwał głową gdy też odkrył, że ona coś też odstaje od plakatowych standardów.

- Proszę cię - prychnęła w odpowiedzi, przekręcając głowę tak aby oprzeć brodę o jego tors i móc się gapić mu prosto w twarz. Co prawda przez ciemność niewiele widziała prócz konturów, on widział mniej więcej to samo, lecz samo zaznaczenie kontaktu też się liczyło.
- Gdybym urodziła się szpilami do przodu nie leżałabym tu z kolesiem który nie ma nawet durnego M60 - zacmokała z naganą, chociaż bawiła się świetnie - I to muszą być porno szpilki. Niestety mam takie zwykłe, w przedpokoju. Widziałeś… tak, tak - westchnęła - Prawdziwa super laska nie zdejmuje ich z nóg nigdy, choćby szła się złamać… a nie, prawdziwe super laski nie korzystają z kibla, nie bekają, nie pierdzą. Nie śmierdzi im rano z gęby, a cipka fiołkami pachnie - dokończyła, wzruszając ramionami i na moment zamilkła.
- Znam tytuł, kojarzę - przyznała wreszcie, kładąc znowu głowę policzkiem na jego ciele - Rambo, tytuł. Parę… klatek, ale nic poza tym. Kolejny dowód że nie mogę być super. Super laski nie miewają amnezji, zresztą ciesz się. Taka nigdy nie zwróciłaby uwagi na pozera twojego pokroju. No i byłbyś w roli zabawki i służącego, zero emocji czy szczerości. Marnowanie potencjału - dokończyła już pogodniej.

- Noo… Jakoś pewnie dlatego tak to nam wychodzi skoro jesteśmy z tej mniej doskonałej bajki. - mruknął sennie i pocałował ją w czoło chociaż też rozmowa wydawała się go bawić i wprawiać w dobry humor. Ale już odpływał gdy senność była coraz wyraźniejsza w gestach i słowach.

- Trzeba z tym żyć... a teraz chodźmy spać Stevie. Rano i tak będziemy przeklinać - wtuliła się w większe cielsko, zamykając oczy. Odpowiedziało jej potakujące mruknięcie, uścisk się wzmocnił. Rozłożone nieruchomo w poziomie ciało wreszcie znalazło okazję aby zacząć się regenerować. Mazzi nie oszukiwała, aż za dobrze wiedziała jak koszmarna będzie pobudka po niedzieli w loszku, potem w klubie... ale to jutro. Teraz odpływała z uśmiechem na twarzy. Przebudziła się tylko raz, gdy Eve z Val ostrożnie dołączyły do nich w łóżku. Nie na krótko, zanim zapadła z czerń odnotowała jeszcze oddech na plecach i łaskotanie krótkich włosów przy łopatce - na więcej nie pozwolił sen.
Ten dobry, bez żadnych koszmarów.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 20-03-2019, 22:25   #75
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 18 - Listy i wspomnienia

2054.09.14 - przedpołudnie; pn; gorąc; pogodnie; Sioux Falls, mieszkanie Betty




Kuchnia Betty



Powiadają, że za wszystko trzeba w życiu zapłacić. Coś w tym było. Nawet jeśli nie płaciło się gamblami czy talonami. Tylko na przykład zakwasami w całym ciele, ciałem które protestowało przy każdym ruchu, głową pulsująca nieznośnym szumem i uczuciem wyczerpania. Wszystko to sprawiało, że człowiek za cholerę nie miał ochoty podnosić się z łóżka do pozycji pionowej tylko zostać w nim i przespać to wszystko aż wstanie świeży i wypoczęty. No ale w końcu ozdrowieńczy sen zrobił swoje, pozwalając się zregenerować ciału i duszy. Resztę zrobiła kawa. I śniadanie. W samo południe albo prawie sądząc po widoku za oknem. Kolejny gorący, pogodny poranek w samo południe. Podobnie jak wczoraj.

A jednak. Nawet jak człowiek siedział w tej przepastnej a tak gościnnej kuchni okularnicy, zapijał śniadanie kawą to jednak czuł w całym ciele szaleństwa właśnie zakończonego weekendu. W głowie zresztą też. Była taka ciężka a w skroniach coś pulsowało. Ale mimo to wreszcie można było przytomniej spojrzeć na świat. I na towarzystwo.

Przy stole siedziały obie blondynki. Ta z krótkimi włosami i ta z dredami. Na oko to saper była z nimi na bliźniaczym etapie powrotu do rzeczywistości. Trzecią blondynką była ta co wyglądała na dość mocno zakotwiczona w tej rzeczywistości. Właśnie ta z opatrunkiem na połowie twarzy nakładała im śniadanie i dolewała kawy. Reszty wczorajszego towarzystwa już nie było.

Nie było jego. Zniknął tak jak uprzedzał, że zniknie: obudziła się a jego nie było. Zniknął jak mokry, nocny sen. Jakby go nigdy nie było. Żadnych szortów, hawajskich koszul na podłodze. No ale był. Wcześniej. W nocy i wieczorem. Nie przywidziało jej się. Dziewczyny też go wspominały. Żadna nie była pewna kiedy się ulotnił. Najwcześniej wstała Amy, razem z Betty i już nie było jego sandałów w szafce z butami ani samochodu przed domem.

Samej gospodyni i masażystki też nie było. Obie pojechały rano do swojej pracy. Betty do szpitala a Madi do domu a potem do “Dragon Lady”. Ale wróci wieczorem. Niezbyt miała ochotę wracać do swojego chłopa po takiej awanturze więc Betty była tak uprzejma, że zaproponowała jej gościnę. Madi skorzystała z oferty przynajmniej na kilka następnych dni aby przemyśleć to wszystko i zastanowić się co dalej. Dlatego Amy spodziewała się powrotu bladolicej brunetki jak skończy pracę. Madi też to pasowało bo mogła by od razu zabrać Lamię i pojechać do Skanera.

Sama Lamia zdała sobie sprawę, że zawaliła sprawę z Janet. Miały się spotkać w poniedziałek rano przed domem weterana. A tu nie było już ani rano ani nie w tym domu. Tylko poniedziałek się jeszcze zgadzal. Ale chyba miała gdzieś zapisany adres gdzie się zatrzymała początkująca aktorka kabaretowa. Jeśli nadal to wszystko było aktualne.

No i było jeszcze coś. Coś co siedząc w kuchni nad kawą i śniadaniem odbijało się wewnątrz czaszki. Uciekalo i rozpadało się w pył, przeciekalo między palcami ilekroć próbowała złapać te strzępy i złożyć je w jakąś całość. Ale coś jednak zdołała wyłapać.

Gruz. Ręce. Dłonie. Pokaleczone. Pewnie o ten gruz. Który tak gorączkowo odgarniala. Bryła wielkości zwykłej połówki cegły, garść skalnych okruchów, zwykły miał i żwir to obiema dłońmi. Precz! Byle dalej, byle głębiej! Szybko! Nie ma czasu! Czas, czas, czas! Trzeba się spieszyć! Zostało tak niewiele czasu! Jeszcze kolejna bryła. Teraz większa. Musiała wstać i złapać ją obiema rękami. Jaka ciężka! Jak wiadro gruzu! Ale precz z nią! Na bok i z buta! Niech zjeżdża, niech się zsuwa po kupie gruzu byle już nie blokowała drogi! Nie. Nie. Nie drogi! Drzwi! Tak to właśnie drzwi były pod tym gruzem, tam się właśnie chciała dostać! Wlascie nie drzwi tylko klapa. Jak do jakiegoś zsypu na węgiel czy co. Już była! Palce zabolały ja* gdy z rozpędu zamachnęła się na kolejną grude gruzu i rozcięła sobie kant dłoni o rant tej klapy! Jest! Ale odkopała dopiero narożnik a jeszcze reszta! A tak mało czasu! Czas, czas, czas! Nie miała pojęcia dlaczego ale była pewna, że ucieka i ma go coraz mniej. Musiała się spieszyć! Prawie czuła jak ziarenka czasu przesypują się w jej klepsydrze. Zostało ich już tak niewiele! A tu jeszcze tyle tej klapy do odkopania! I czuła przez skórę, że to było “tam”. Na Froncie. W Fargo. Nie wiedziała dokładnie gdzie i kiedy ale to musiało być gdzieś i kiedyś tam. Poczuła delikatne trącenie w ramię. Amelia.

- Chcesz jeszcze kawy? Bo wyglądasz jakbyś jeszcze spała. Z otwartymi oczami. - zapytała z mieszaniną troski i zaniepokojenia na swojej zabandażowanej twarzy. No tak. To był tylko sen. W nocy albo nad ranem. Teraz i tak już było po wszystkim. Nie mogła wyłapać z tych sennych strzępków nic więcej.

Słuchała śniadaniowych rozmów w te gorące i słoneczne prawie samo południe. Dziewczyny, żałowały, że ma Madi i jej utalentowanych rączek. Na pewno zadziałała by cuda na te zakwasy i resztę. A Eve niedługo będzie się zmywać. Ma umówione spotkanie. Ale jakby co może kogoś ze sobą zabrać czy podrzucić. Była gotowa umówić się z tymi zdjęciami. Jak się uda to mogą być na jutro. To albo ona tu wpadnie albo ktoś do niej wpadnie. No a jak nie jutro to po prostu będą u niej te zdjęcia do odebrania. A czy na zdjęcia czy nie to i tak zaprasza do siebie. Val wahała się czy skorzystać z tej podwózki. Zaczynała swoją zmianę w “41” pod wieczór więc miała jeszcze kilka bite godzin luzu. Zastanawiała się czy zostać i potem wracać komunikacją miejską czy teraz skorzystać z zaproszenia fotograf.

Z tych śniadaniowych dywagacji na temat planów na dzień dzisiejszy wybawiło ich pukanie do drzwi. Amelia poszła otworzyć. Wróciła z koperta. - Lamia Mazzi. To do ciebie. Ze szpitala. Ale dziwne bo z wojskowego a my przecież byłyśmy w miejskim. - blondynka z opatrunkiem na połowie twarzy zdziwiła się czytając dane na kopercie ale wzruszyła ramionami i podała ją adresatce. I jak zobaczyła saper nie kłamała. Koperta była zaadresowana do niej a nadawca był szpital wojskowy. Koperta ujawniła swoją urzędowa zawartość.


Cytat:
Uprzejmie informujemy… Na wniosek zainteresowanej… rejestr pacjentów z jednostki 7 ICEC w okresie…

St.szer Jones Roy, 402 62 1419, AB Rh+, katolik, przyjęty 2054.07.24. - zm. 2054.07.25 przyczyna: zmarł podczas operacji nie odzyskawszy przytomności. Pochowany 2054.07.26 na cmentarzu wojskowym kwatera E 12:03.

Szer. Molina David, 372 47 0997, A Rh+, katolik, przyjęty 2054.07.30. zm. 2054.08.14 przyczyna: sepsa. Pochowany 2054.08.16 na cmentarzu wojskowym kwatera E 14:05.

Kpr. Plummer Scott, 239 56 7303, A Rh+, bezwyznaniowy, przyjęty 2054.07.31. wypisany 2054.08.21 > skierowany na rehabilitację do domu weterana.

St.szer. Joshua Oliver, 139 32 1882, 0 Rh+, katolik, przyjęty 2054.07.31. zm. 2054.08.01 przyczyna: zmarł od ran. Pochowany 2054.08.02 na cmentarzu wojskowym kwatera E 13:26.

Kpr. Wilson Wilma, 031 10 3716, A Rh+, bezwyznaniowy, przyjęta 2054.08.02. wypisana 2054.08.17 > skierowana do domu weterana.

St.szer Riley William, 499 51 6702, AB Rh+, katolik, przyjęty 2054.08.06. wypisany 2054.08.25 > odebrała rodzina.


Data… 2054.09.14… szpital wojskowy, dział archiwum… pieczątka i podpis

Pamięć nadal szwankowała. Ale niektóre nazwiska poruszyły coś przez mgłę niepamięci. Wilma była jedną z niewielu dziewczyn w kompanii. Doszła że dwie zimy temu. Była kierowcą. Scotta nie pamiętała. Nie twarz. Ale głos tak. W końcu był radiowcem. Czasem jedyna nicią łącząca ich z całą resztą świata. Dlatego wołali go Echo. A Riley był młodym leszczem. Przyszedł zaraz po świętach w ostatnią zimę w fali noworocznych uzupełnień. Był tak młody, że nie miał kłopotów z goleniem. Pochodził gdzieś spod Sioux Falls. Pewnie dlatego rodzina zdołała go odebrać.

- Zapomniał czegoś? - zdziwiła się szpitalna kumpela Lamii znów słysząc pukanie do drzwi. Wróciła do drzwi aby znów je otworzyć. Zaraz dało się słyszeć jej głos. - Lamia! Możesz podejść na chwilę?! - zawołała spod drzwi.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-03-2019, 03:57   #76
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=wsdKFoR3t-8[/MEDIA]
Poranne plany nie wypaliły, nic dziwnego skoro Lamia zwlokła się z łóżka dopiero po 11 i to jeszcze nie bez problemów. Minione dwa dni, bardzo intensywne i aktywne, pozostawiły po sobie obszerne żniwo, ćmiące bólem praktycznie każdego mięśnia albo stawu. Bolała głowa, plecy, kończyny, obite pośladki i zdarte okowami dyb nadgarstki. Jak jasna cholera piekło wnętrze ud, sam tyłek oraz jego wnętrze. Wszystko w okolicach bioder wołało o opatrunek, albo chociaż miskę zimnej wody lub okład… tylko gęba szczerzyła się wesoło nie umiejąc przestać.

Zawaliła poranne spotkanie z Janet, trudno. Wyjdzie na nieodpowiedzialną, też trudno. Siedząc przy stole i żując apatycznie śniadanie, Mazzi zaczynała układać plan na poniedziałek. Podwózka pod dom egzotycznej aktorki brzmiała jak plan i już prawie miała zacząć gadać o tym z Eve, gdy pojawił się list.

Ciepłe południe zmieniło się nagle w lodowatą północ, gdy saper drżącymi palcami rozerwała kopertę, przelatując wzrokiem szereg nazwisk, numerów. Dat zgonów i imion. Przeglądała je raz po raz, przypominając sobie drobne detale jak głosy, kolory, szczegóły wyrwane z kontekstu. Zamarła po przeczytaniu, a potem odwróciła kartkę na drugą stronę, niestety nie znalazła tam wpisu o Andy’m Gerberze, kapitanie ich jednostki. Z tych którzy przetrwali została najwyższa stopniem, co znaczyło, że na jej barki spada odnalezienie ocalonych i dopilnowanie, aby nie stała się im krzywda, bezdomność, głód, albo cierpienie na jakie nie zasłużyli. Podjąwszy decyzję poczuła ulgę. Wreszcie wiedziała co musi zrobić. Odłożyła kartkę i już miała prosić blond fotograf o podwózkę do domu weterana, gdy usłyszała wołanie. Ktoś do niej, o tej porze? Niemożliwe… z tych którzy znali adres nikt nie zaglądały tak rano. Steve pojechał do pracy, RB najpewniej właśnie przewracał się na drugi bok… porucznik Rodney? Albo nowy, nieznany wróg. Ktoś, kogo nie pamiętała, a nacisnęła mu na odcisk kiedyś… znalazł ją, bo pytała w szpitalu o swoich.

- Zostańcie tu - mruknęła do towarzyszek, podnosząc się powoli i sięgając po solidny wojskowy nóż, przypięty do paska od spodni niczym ich integralna część. Wyciągnęła ostrze i ruszyła do Amelii, chowając je aby oponent za drzwiami nie miał szans zauważyć go, gdy szła bokiem.

Dziewczyny wyglądały na trochę zdziwione ale niezbyt. Zapewne do ich drzwi też czasem ktoś pukał i szły otworzyć i nic specjalnego się nie działo. Dlatego zostały dokończyć swoje kubki bez specjalnych ceregieli. Z kuchni trzeba było przejść przez główny hol mieszkania i już widać było drzwi wejściowe z parunastu kroków. W nich stała plecami do kumpeli blondynka. Drzwi trzymała na w pół otwarte a tam ktoś stał na zewnątrz. Gdy Amelia usłyszała, że podchodzi jej kumpela odsunęła się uchylając drzwi nieco szerzej i stając bokiem aby zrobić dla niej miejsce. Wtedy ich zobaczyła. Byli we dwóch. W takich samych granatowych mundurach jak Ramsey. Tylko to nie był Ramsey. Dwóch gliniarzy. W średnim wieku ale przy nich Ramsey wyglądał na szczupłego i zadbanego. Ci dwaj to wyglądali jakby próbowali upodobnić się do stereotypu policyjnych pączkożerców. Wygolone na krótko głowy, bycze karki i solidnie rozbudowany mięsień piwny. No ale dalej byli gliniarzami w mundurach, z odznakami i policyjnymi spluwami.

- Sierżant Noyes i Vance. Starsza sierżant Lamia Mazzi? - jeden z nich przedstawił siebie i kolegę co ten drugi potwierdził skinieniem krótkowygolonej głowy. A obaj szybko obrzucili wzrokiem nowoprzybyłą i czekali na weryfikację danych.

Gliny? Do niej? Sierżant zmarszczyła czoło, próbując przypomnieć sobie co odwaliła w ostatnim tygodniu za co dałoby radę ją zamknąć. Nikogo nie pobiła, nie zabiła. Przez większość czasu balowała i integrowała się z otoczeniem, czego konsekwencje tak intensywne dziś odczuwała.

- Słucham, o co chodzi? - wyminęła Amelię, chowając nóż do pochwy i stając tak aby mieć drobną blondynkę za plecami. Robienie zadymy na progu domu Betty odpadało, nie chciała robić jej kłopotów, do tego z mundurowymi. - Sprawa z którą panowie przychodzą wymaga omówienia? Jeśli tak proszę wejść. Amy idź do dziewczyn i dokończ śniadanie - posłała przez ramię ciepły uśmiech, następnie wróciła z oficjalną miną do obserwacji gliniarzy.

Amy widocznie ulżyło, że nie musi się więcej mieszać niż do tej pory. Odeszła w głąb korytarza a potem przez główny hol do kuchni gdzie zostały obie blondynki. W tym czasie odezwał się ten bardziej wygadany.
- Nie ma takiej potrzeby. Zajmiemy tylko chwilę. - uspokoił ją z gestem uniesionej dłoni. - Dostaliśmy zgłoszenie o zaginięciu. Z domu weterana. Nie wróciła pani w podanym terminie. I podała ten adres jako kontaktowy. Więc sprawdzamy czy wszystko jest w porządku. Czy potrzebuje pani pomocy no i kiedy zamierza pani tam wrócić. - odpowiedział po co tutaj się fatygowali.

Pytanie zbiło Mazzi z tropu. Czy potrzebowała pomocy? Zapewne, ale wątpiła aby któryś z tej dwójki mógł pomóc. Potrząsnęła głową, przeczesując palcami włosy i odgarniając je na plecy. Mina jej zrzedła, westchnęła opierając się ciężko o framugę.
- Nie będę ukrywać, zapiłam w weekend. Właśnie się zbierałam żeby wrócić się zameldować. Jeśli panowie będą tacy wyrozumiali i pomogą mi się tam dostać, podwiozą. Wiem, marnuję czas, ale w ramach rekompensaty za czas i paliwo postawię pudełko pączków - uśmiechnęła się dość wesoło - W cukierni Mario, na dole, robią je przepyszne. Za pięć minut będę gotowa.

- Ale my nie jedziemy do domu weterana. - sapnął Noyes, ten ciemniejszy i co widać był tym głównym od gadania. Coś chyba krzywo mu się spodobało to skojarzenie z podwózką i pączkami. Kolega jednak trzepnął go w ramię i znacząco obrzucił spojrzeniem sylwetkę stojącej w drzwiach kobiety w skórzanych spodenkach i gorsecie. Przez chwilę wydawało się, że mierzą się czy naradzają spojrzeniami. W końcu Noyes minimalnie pokręcił swoją miśkowatą głową i barczystymi ramionami.

- Pójdziemy do Mario. Na kawę. I tak mieliśmy właśnie zajechać. A potem jedziemy dalej z panią lub bez. - rzucił urażonym tonem który chyba miał nie wyglądać na urażony ale słabo mu to maskowanie wyszło. Obydwaj pożegnali się skinieniem głową i zaczęli wracać korytarzem w stronę schodów.

Oczywiście szli tylko na kawę, o pączkach nawet nie pomyśleli, a myślenie że myśleli było pomówieniem. Lamia pokiwała energicznie głową, wchodząc w rolę grzecznej i wdzięcznej obywatelki.

- Dziękuję panom, zaraz zejdę - odpowiedziała, zamykając drzwi i pędem wbiegając do kuchni. Dopadła do dredziary, całując ją gorąco na początek.
- Val, wpadnę do ciebie jutro, ok? Eve cię podrzuci, ja mam podwózkę z gliniarzami… - zaśmiała się, przeskakując do Eve i ją żegnając podobnie - Eve wpadnij jutro… albo ja wpadnę do ciebie. Jakoś się złapiemy. Trzeba będzie przetestować tę rudą z baru. Amy! - a koniec skoczyła do ostatniej dziewczyny, obejmując ją i całując w czoło - Bądź grzeczna, skoczę do domu weterana, załatwię coś na mieście i wieczorem wrócę przed Madi. Ale teraz muszę jechać. Nie zameldowałam się i wystawili za mną nakaz… - westchnęła - Znaczy zgłosili zaginięcie, lecę to prostować. Tylko wezmę parę rzeczy - tłumaczyła, wycofując się rakiem do swojego pokoju.

- To policja cię gania? Dobrze, że nie przysłali Dani bo byś wygrała falstartem i w ogóle na kodach. - Val potraktowała sprawę na wesoło dając się uściskać i ucałować. - Wpadniesz do mnie do baru? A może jeszcze na papieroska na zaplecze co? - dredziara zaśmiała się jeszcze weselej gdy taka opcja widać była bardzo miła jej sercu.

- O tak, wpadnij jutro. Jak po południu to już zdjęcia mogą być gotowe. Chyba, że coś się spieprzy. Ale tak czy siak to wpadnij do mnie jutro. Albo nawet na mnie i we mnie bo mi się po ostatnim weekendzie cholernie to spodobało. I jakie kombo! Nie pamiętam kiedy ostatni raz tyle nagrałam i się tak wybawiłam! - Eve była bardziej zdecydowana i nie pozwoliła ot, tak wyśliznąć się Mazzi tylko złapała ją w pasie i przyciągnęła do siebie. Też była wesolutka i chętna na wszelkie powtórki. Zresztą wszystkie się roześmiały na wspomnienie o tym ostatnim weekendzie, nagraniach, przygodach które wspólnie przeżyły.

- Dobrze poczekam w domu. Przekażę Betty jeśli wróci wcześniej od ciebie. Jak nie zdążysz na obiad to ci zostawię. - Amelia była uprzejma i najbardziej oszczędna w gesty i słowa ale jednak promieniowała ciepłą szczerością i pogodnym uśmiechem.

- Dajcie się człowiekowi zastrupić, co? - Mazzi ofuknęła dwie starsze blondyny, udając powagę, tylko coś się jej oczy śmiały - Zajechały człowieka przy tym weekendzie i jeszcze chcą. No niewyżyte jakieś, nimfomanki… - ściągnęła usta w dzióbek i wystawiając głowę jeszcze za framugę do kuchni dodała - Ale nie bójcie się, coś wymyślę. I dzięki Amy, jesteś kochana - posłała im zbiorczego całusa, a potem przyszedł etap pakowania. Do torby wrzuciła trochę czystych ciuchów na parę okazji, dodatkowe buty jakby jednak nogi jej wreszcie odpadły od obcasów, kurtkę, podkoszulek. Przesypała parę torebek z prochami od Olgi na wszelki wypadek, dorzuciła zwitek talonów i pudełko na okulary, które wsadziła sobie na nos. Już miała wyjść, gdy zatrzymała się i ostatnim rzutem dodała pejcz i kajdanki bez futerka. Z krzywym uśmiechem zapięła suwak, lecąc do drzwi. W biegu zakładała buty, rzucając dziewczynom “na razie!” i już zeskakiwała w dół po dwa schody, śpiesząc do kawiarni.

Dziewczyny zrewanżowały się jej zbiorczym, wesołym, pożegnalnym “Czeeeeść!” i pogodnymi uśmiechami. No a potem już był korytarz, para biegnących schodami dzieciaków, nie była pewna czy to te same co swego czasu spotkała z Betty, też na schodach, czy jakieś inne. Potem zderzenie z rozgrzanym, betonowym gorącem ulicy. Widziała gdzie się kierować. Przed budynkiem rozpoznała stojący wóz Evy a naprzeciwko, przed cukiernią, zaparkowany radiowóz. Chociaż nie taki w takim bojowym stylu “street warrior” jaki preferował Ramsey tylko w miarę zwykła osobówka. Chociaż obszerna no i pomalowana w policyjne barwy, z kogutami na dachu i resztą oznaczeń i detali jasno wskazujących jaka firma jest właścicielem wozu. Radiowóz był pusty. Za to dostrzegła wewnątrz cukierni dwie dość postawne sylwetki w granatowych mundurach. Z parującymi kubkami w jednej dłoni. I jakimiś pysznościami Maria w drugiej. Gdy weszła do środka obaj policjanci mieli trochę miny jakby ich przyłapała na nie wiadomo czym.

- Dobrze, że już pani jest. Właśnie mieliśmy wychodzić. - odparł dumnie Noyes próbując jakoś przejść z tą sytuacją do porządku dziennego i utartej rutyny. Kolega spojrzał na niego jakby nagle kazał mu schudnąć czy co. Miał dopiero co zaczętą słodką bułeczkę od Mario i trochę głupio ją było zostawić i równie głupio zabrać.

- No tak, kawę już mamy to możemy jechać. - odparł jakoś bez przekonania wpatrzony w ten dylemat kawy i słodkości w drugiej ręce. Wreszcie westchnął i ruszył za kolegą do wyjścia.

- Panowie poczekają chwilę! - saper stanęła im na drodze, unosząc dłonie w geście pokoju i uspokajania petentów - Chwilę dosłownie, mam jeszcze dwie minuty wskazanego czasu operacyjnego. To grzech wejść tu i niczego nie zamówić, drogi są w koszmarnym stanie. Proszę usiąść, dopić kawę na spokojnie, a ja ogarnę… swoje sprawy. Długo nie potrwa.

- Proszę nie marnować czasu policji! - Noyes wyminął Lamię i wyszedł przez drzwi. Kolega chwilę się zawahał ale też ją minął, dogonił go i coś zaczął mu szybko mówić. Nastąpiła krótka konwersacja z mnóstwem ograniczonej przez kubki i drożdżówki gestykulacji a w końcu Vance uchylił trochę drzwi i spojrzał na Lamię.

- To my jeszcze dopijemy kawę i zaraz jedziemy! - rzucił do niej ponaglającym tonem. Obaj oparli się o maskę swojego wozu aż resory przysiadły i rzeczywiście kończyli tą kawę i przekąskę. Niestety Lamia nie była pewna ile im to zajmie mogli skończyć w parę chwil albo w parę minut.

- Tak jest - brunetka przytaknęła szybko i sprawnie przeszła przez kawiarnię, podchodząc do sprzedawcy. Powitała go szerokim uśmiechem, spoglądając ciekawie na to co akurat ma w ladzie.
- Dzień dobry, poproszę… - zamilkła, szybko coś kalkulując - Dwadzieścia sześć pączków z lukrem i marmoladą. Jeśli można to w trzech pudełkach. Dwa po dziesięć i jedno z sześcioma. Do tego dużą kawę na wynos.
Łysiejący i korpulentny właściciel cukierni uśmiechnął się promiennie. Pokiwał głową i zaczął sprawnie przygotowywać zamówienie. Pączki z gablotki szybko były ładowane to papierowych torebek. Na koniec jeszcze kawa. Wymiana towaru na talony położone na blacie. Uśmiech na pożegnanie i życzenie smacznego. I już mogła wyjść z powrotem na ten betonowy gorąc aby dołączyć do załogi radiowozu. Obydwaj akurat kończyli swoją przekąskę. Wyrzucili do kosza wraki kubeczków i jeszcze przeżuwając wsiedli do pojazdu. Noyes za kierownicę a Vance obok. Ale wcześniej otworzył tylne drzwi aby ich pasażerka mogła tam zająć miejsce.

- Dzięki - Mazzi z chęcią przyjęła pomoc, ładując się na tył wozu. Brakowało kajdanek, na sygnale też pewnie nie będą jechać...szkoda. Nie pamiętała, aby kiedyś jechała na bombie.
- A to w ramach podziękowania - zanim wsiadła, wcisnęła mniejsze pudełko w łapy gliniarza - Zwrotów nie przyjmuję, a są pyszne. To były chyba pierwsze słodycze jakie jadłam po wyjściu ze śpiączki. Nadal lepszych nie znalazłam, zresztą widzą panowie zapas - wskazała wzrokiem na dwa pudła i już sadzała tyłek tam gdzie trzeba.

- Nie, no nie trzeba! - może gdyby Mazzi trafiła na Noyesa, który wydawał się bardziej zdecydowany to poszłoby inaczej. Ale Vance albo aż tak na wizerunku nie zależało albo był większym łasuchem. Koniec końców wziął podane torby i gderając niczym jakaś stara ciotka czy przekupka w końcu wsiadł z nimi do samochodu który ruszył. Lamia już nie była pewna czy bardziej próbuje przekonać ją czy udobruchać swojego partnera który wydawał się być zły na niego za to, że przyjął tą pączkową łapówkę. Ale po paru zakrętach i tak wszystko się uspokoiło. Jechało się trochę jak z Ramsey’em. Chociaż Noyes nie prowadził tak agresywnie jak gliniarz który prowadził sprawę Amelii. Ale też było słychać trzaski różnych rozmów i wezwań przez radio. Też był służbowy shotgun zawieszony pod sufitem. No i ta kratka oddzielająca szoferkę od tylnej kanapy. Ale samochodem pod dom weterana jechało się całkiem szybko. Ulice nie były takie puste jak w nocy ale jednak widocznie w samo południe nie była to pora korków. Mijali głównie konne furgonetki robiące w tym mieście za pojazdy komunikacji miejskiej.


Po raczej krótkiej niż dłuższej trasie zatrzymali się przed rozpoznawalnym Lamii budynkiem dawnego uniwersytetu w jakim obecnie mieścił się dom dla weteranów. Gliniarze pożegnali się dość krótko, prosząc na pożegnanie by więcej takich numerów nie robiła i nie dawała roboty policji która i tak ma sporo zajęć. Znaczy Noyes tak prosił. Vance bez żenady podziękował za pączki czym widocznie wzbudził znów irytację kolegi ale co się dalej działo to już nie wiedziała bo radiowóz ruszył i odjechał. A ona została sama przed głównym wejściem do budynku. Jeśli nie liczyć straganów i budek z szybkim żarciem jakie chyba na stałe rozbiły się właśnie przed wejściem do głównego kompleksu.

Słońce prażyło niemiłosiernie, do tego było tak jasne, że Lamia nie wyobrażała sobie jak przeżyłaby bez oślepnięcia na kacu,gdyby nie okulary. Dzięki parze policjantów zaoszczędziła całkiem sporo czasu, środków i jeszcze mogła się przejechać radiowozem. Szkoda że jej nie skuli, byłoby zabawniej, a tak zarzuciła torbę na ramię, zgarnęła paczki z pączkami i jak gdyby nigdy nic podjęła marsz do głównego wejścia. Mijała stragany, przyglądając się zawczasu co tam sprzedają, aby w przyszłości mieć już rozeznanie… a potem przypomniała sobie, że i tak stąd spada. Również poniewczasie przypomniała sobie, że zostawiła kubek po kawie w bryce gliniarzy.

Wszystko przez kaca, jednak żałować niczego nie zamierzała. Zwłaszcza końca tygodnia, którego wspomnienie od razu wywoływało uśmiech na twarzy, chociaż szło się dość ciężko. Siadało tak samo. Wreszcie przetoczyła się przez chodnik, bramę i ruszyła ku schodom aby wtoczyć się dalej, w głąb budynku, idąc do recepcji Freda.

Skoncentrowana na tym zadaniu nie dostrzegła pocisku póki nie spadł z impetem tuż obok niej. Piłka do kosza z rozpędu uderzyła o rozpalony beton ledwo o krok od niej, odbiła się i zderzyła ze ścianą budki jaką właśnie minęła. Wtedy znów się odbiła i wróciła w okolicę powracającej do kompleksu saper ale już w cywilizowanym tempie. Wesoło zatoczyła łuk po chodniku podskakując coraz drobniej aż w końcu tocząc się raźno ku schodom.

- E, ty! Rzuć piłkę! - usłyszała gdzieś w swoją stronę ponaglające zawołanie. Jakaś grupka mimo gorąca samego południa grała właśnie w kosza. Widziała ich kątem oka ale no wydawali się dotąd w bezpiecznej odległości mijanego tła. Póki piłka nie poleciała im w jej stronę. Ten co krzyczał był w samej podkoszulce, opasce na czole i spodenkach. Ponaglająco machał ręką aby odrzuciła im piłkę. Reszta grupki też kręciła się czekając na swoją okrągłą zgubę.
Z jednej strony saper była na nich zła że nie uważają jak grają, z drugiej podziwiała i zazdrościła kondycji oraz zacięcia do uganiania się za pompowanym flakiem po takiej patelni. Odwróciła się, popatrzyła na oponenta i pokręciwszy głową, schyliła się po piłkę, przekładając resztę pakunków do drugiej ręki.
- A magiczne słowo? - spytała, podnosząc piłkę na wysokość twarzy - Albo “sorry że o mało nie dostałaś headshota”?

- Ojej no sorasy! Ten kretyn rzucać nie umie! - ten w opasce wskazał na kolegę w bandanie bez wahania wskazując winnego.

- Ja nie umiem rzucać!? To ty nie umiesz łapać! Taką czystą ci podałem! - zaperzył się ten bandanowiec o wyraźnie latynoskich rysach. Kumpel w opasce zbył tą reklamację machnięciem ręki.

- No dawaj, rzuć tą piłkę no! Nie bądź złamasem! - zachęcił ją i grupka stopniowo zaczęła się grupować przy nim czekając na swoją piłkę.

- Złamasem? - Mazzi zmrużyła oczy przysłonięte szkłami okularów przeciwsłonecznych - Chyba o jeden raz za dużo dostałeś rykoszetem w główkę. Chłopczyku - zgięła ramię za plecy i rzuciła ale nie do gadacza, tylko do jego kumpli z tyłu. Jak gdyby nigdy nic wyjęła z pudełka pączka i wgryzła się z niego.
- Poczęstowałabym was, no ale - wzruszyła bezradnie ramionami - Jeszcze by złamasostwo przeszło na ciebie i co wtedy? Musiałbyś się myć sam, bo koledzy nie chcieliby do ciebie stawać tyłem pod prysznicem. Wyobcowanie, ostracyzm. Depresja. Spadek dopaminy… zajebiste - dodała przeżuwając.

- Uuuu! Nowa panienka jest pyskata! - zaśmiał się któryś ale po odzyskaniu piłki gracze szybko wrócili do gry. Piłka znów była w grze i chłopaki z jedną dziewczyną grali w szybki, agresywny streetball. Na jednego kosza zamontowanego do ściany. Sprawnie i szybko się mijali, odpychali i przejmowali piłkę aby w finale spróbować wrzucić piłkę do kosza. Czasem się udawało a czasem nie. Ale widać nie grali w to pierwszy raz i skład też mieli ograny i zgrany. Jeśli ktoś lubił dynamiczne sporty to było na co popatrzeć.

Mazzi nie przepadała za takowymi, lecz jako wielbicielka ganiających w kółko, roznegliżowanych przynajmniej w połowie samców o budowie dalekiej od suchoklatesów z piwnicy, nie mogła nie oddać racji stwierdzeniu że “jest na co popatrzeć”. Walka wewnętrzna nie trwała długo, rozsądek przegrał, a górę wzięła ciekawość. Zajadając pączka powolnym krokiem przemieściła się w okolicę grających, choć pilnowała dystansu, by nie dostać piłką. Odpaliła papierosa, przysiadła na betonowym słupku i założywszy nogę na nogę, zaczęła kibicowanie, co pewien czas rzucając przyjacielskie szpilki, najwięcej do cwaniaka od piłki.

Dynamiczna brygada streetballa w końcu skończyła rozgrywkę. Przynajmniej na razie. Przybijali sobie piątki, poklepywali się i uśmiechali z zadowolenia. Czy ktoś wygrał czy przegrał to Lamii trudno było ocenić bo nie podawali wyników i jedynie wrzeszczeli czasem do siebie. Nawet nie do końca była pewna kto w tej pstrokatej grupce był z kim ale sami pewnie jakoś się rozróżniali. Cała szóstka, pięciu facetów i jedna laska. Wszyscy teraz byli zziajani i mokrzy z wysiłku a ubrania widocznie lepiły się od potu. Cała szóstka ruszyła w jej kierunku. Pewnie dlatego, że widziała jakieś ręczniki, plecaki, torby i inne rzeczy jakie sobie zostawili na tych ławkach na jakich przysiadła. Pewnie ją zauważyli bo widziała to po ich spojrzeniach i uśmieszkach gdy pewnie gadali między sobie o niej. Ale krótko bo od kosza w który grali do ławek było jak na szerokość boiska do kosza właśnie. W pierwszej kolejności dorwali się do zapasów wody aby ugasić pragnienie. W drugiej do ręczników aby się wytrzeć od nadmiaru wilgoci. W trzeciej zwrócili się do niej.

- I co? Pod wrażeniem? Chcesz z nami zagrać? - zapytał ten z opaską na głowie a pozostali z ciekawością i wesołymi uśmieszkami czekali jak zareaguje na to zaproszenie.

Gdzieś w zakamarkach mózgu starszej sierżant narodziła się myśl, że w porównaniu do nich, ona jest jak sflaczała dętka. Nie ćwiczyła, nie spędzała aktywnie czasu. Żarła tłusto i słodko, chlała na umór i nie zrobiła od przebudzenia ani jednej pompki.. dobrze, że chociaż ruchała się w nadmairze, to jakikolwiek sport mogła odhaczyć na liście zdrowego trybu istnienia.

- Wrażeniem... - pozwoliła żeby jedna brew podniosła się jej ponad górną krawędź okularów. Potem westchnęła przeciągle, aby dać do zrozumienia jak podobne pytanie jest nie na miejscu - No cóż… może gdybyście grali całkiem bez umundurowania, wzrosłoby mi ciśnienie. - rozłożyła ręce w geście bezradności - Dzięki za zaproszenie. Chętnie bym z wami pograła, niestety obawiam się że mam nieodpowiednie buty - wyciągnęła nogę obutą w sandałek z wysokim obcasem i wyprostowała ją w kierunku głowy z opaską aby koleś lepiej mógł zobaczyć że sprawa jest beznadziejna - Chętnie jednak zostanę na dogrywkę.

- Jaką dogrywkę? Jak nie grasz to się zmywamy. - ten w opasce wzruszył ramionami rzucił ręcznik do torby i wziął ją na ramię. Pozostałe towarzystwo też postąpiło podobnie i w parę chwil wszyscy byli gotowi do powrotu z boiska.

- Nie wiedziałam że wy z tych wstydliwych… ta niepewność gdy ktoś patrzy - cudem, ale utrzymała poważny wyraz twarzy, kończąc palić papierosa i przydeptując go obcasem. Spojrzała na boisko, potem na grupkę koszykarzy i westchnęła - Niech będzie, tak się fartownie składa, że chyba mam drugie buty. O ile ktoś wytłumaczy zasady, rozrysuje je kredą na betonie, albo wyłoży w wersji przyswajalnej dla kogoś kto dopiero przetrzeźwiał od piątku.

- Jakie zasady? No proste trzeba wpakować tą piłkę do tamtego kosza. I tyle. - facet z opaską odpowiedział po chwili wymiany spojrzeń z resztą składu. Widocznie postanowili dać jej szansę skoro jej to zaproponował.

- Będziesz ze mną, Sullivanem i Charlie. - wskazał na dwóch innych graczy. Ci i ci drudzy rzucili z powrotem torby na ławki i cała zgraja ruszyła w kierunku zawieszonego na ścianie kosza. W drugiej drużynie znalazł się ten Latynos w bandanie, dziewczyna i jeszcze jeden typek.

- Proste zasady: dwutakt, trzytakt. To ile kroków wolno zrobić z piłką, nigdy nie pamiętam - mruczała, zdejmując torbę z ramienia i rozsuwając suwak. Na wierzchu leżał pejcz i para kajdanek. Saper wyjęła je, odkładając na ławkę.
- Nie to… - mruczała dalej, przekopując się przez babskie ciuchy aż znalazła trampki. Wyciągnęła je tryumfalnie, niedbałym ruchem strzepując z lewego buta parę koronkowych stringów, zgarnęła też zabawki z ławki.
- Z tobą, czyli? Masz jakieś imię? - rzuciła spojrzeniem w gadającego zmieniając na szybko buty - Błagam, tylko nie mów że Elvis.

- Nie Elvis. I chodź grać a nie cyrk odstawiasz. - facet w opasce mówił nieco chłodniejszym tonem niż gdy beztrosko zapraszał ją do zawały. Wyczuła jednak tą zmianę. Wyczuwała tą atmosferę. Samczy, zgrany zespół. Plus laska która umiała się w niego wpasować. Chcieli grać. Po to tu przyszli. Chcieli grać, szybko i agresywnie, dynamicznie i po swojemu. Tak jak wiele razy wcześniej i pewnie jeszcze wiele razy po dzisiejszej grze. Ale przypadkowo spotkanej obcej lasce zaproponowali dołączenie do swojego grona. Obcej. Ale taka która ich zaciekawiła. Ale nadal chcieli z nią grać ale tak jak lubili. Bez cyrków i ociągania się. Tracili cierpliwość i ochotę na te ceregiele. Mogła z nimi zagrać i grać w ich grę. Chcieli z nią zagrać bo wydało im się to ciekawe i warte zaryzykowania gry z kimś nowym. Ale nie chcieli cyrków na swoim boisku i w swojej grze.

- Jesteś nowa to masz piłkę. Spróbuj trafić do kosza. Jak za trudne to podaj mnie, Sullivanowi albo Charlie’mu. Jak zobaczysz, że ci rzucamy to łap. I dalej jak poprzednio, wrzucaj albo rzucaj. Uważaj na Rio bo lubi grać po latynosku. - facet w opasce streścił jej w największym skrócie o co chodzi, wskazał na koniec na Latynosa w bandanie który posłał mu szyderczy uśmieszek i całusa ale już czekali na start gry. Rozsypali się dookoła kosza i czekali aż nowa zacznie grę.

- To mówisz że przynajmniej jeden tu może mieć jaja? - popatrzyła na Latynosa gdy ten bez imienia mówił i parsknęła - Ciekawe. - stanęła na linii, odbiła parę razy piłkę. To była głupota, nie nadawała się do gry, szczególnie dziś, w tym upale i jeszcze na potwornym kacu, ale bubek ją wkurwił.
- A kto umarł ten nie żyje - mruknęła pod nosem, układając ręce nad głową i wyrzuciła z nadgarstka w stronę kosza.

Gra rzeczywiście nie była dla niej. Nie w taki gorąc, nie w takim tempie, nie z takimi sprawnymi graczami no i nie po takim weekendzie. Miała wrażenie, że wszyscy na raz wrzeszczą, do niej, na nią, do siebie nawzajem, wszyscy skakali, biegali, machali łapami, piłka ledwo co była z jej jednej strony a już pędziła ku niej. Jej samej wydawało się, że przeciwna trójka odbiera piłkę z dziecinną łatwością. Nie nadążała, wszystko działo się za szybko, zbyt wiele różnych elementów na raz. Nawet zdjęcie cisnącego i niewygodnego na takie harce gorsetu niewiele pomogło. Chociaż chyba zdobyła za ten krok mały plus sympatii wśród współgraczy. Ale pod koniec i tak już wysiadała kondycyjnie. Ledwo powłóczyła nogami nawet jak tych piłek w jej stronę leciało już wyraźnie mniej. Ale jakoś dotrwała do nieogłoszonego ostatniego gwizdka.

- No jeszcze trochę poćwiczysz i zaczniesz łapać. - powiedział do niej ten z opaską. Miał na imię Josh. Spod ramiączek koszulki wystawał mu jakiś tatuaż i gruba na palec stara blizna jak po jakimś poważnym cięciu. Znów wrócili do ławek i pozostawionych toreb. Podzielili się z nią swoją wodą bo tak bardzo chciało się pić! Czuła się jakby zaraz miała wyzionąć ducha na ten rozpalony beton. Chociaż oni też wyglądali podobnie ale nie była pewna ile już grali wcześniej. Całą paczką znowu wzięli swoje torby i bez pośpiechu ruszyli w stronę głównego wejścia i zbawczego cienia. - Jak ci na imię? - zapytał gdy tak wracała razem z nimi od zalanych słonecznym żarem ławek i boiska.

To był głupi pomysł, bardzo. Jak większość które ostatnio Mazzi miała. Nie ogarniała po co wlazła na boisko, za to zeszła z niego bez butów, chowając trampki do torby i zgarniając obcasy w garść. Objuczyła się ponownie, a potem noga za nogą wlekła się do przodu próbując nie porzygać się pod nogi. Napiłaby się. Wódki. Dużo. Najlepiej w basenie pełnym chłodnej, cudownie mokrej wody.
- A to ważne? I tak jestem tu tylko przelotem - prychnęła, poprawiając ramiączko torby bo wbijało się jej boleśnie w skórę. Wreszcie sapnęła, ocierając czoło przedramieniem i gapiąc się już tylko w wejście budynku - Lamia, ale mówią mi Księżniczka.

- Lamia ładnie. Księżniczkę to sobie skitraj dla siebie. Jako Lamia to więcej tu ugrasz. - poradził jej na odchodne Josh bo już wrócili do holu głównego i mieli przed sobą recepcję a za nią Freda który wyglądał sennie jak zawsze. - Trzymaj się. - rzucił jej Josh i reszta podobnie się z nią pożegnała krótkimi “cześć”, skinieniem głowy czy machnięciem ręki. A ona została sama przed biurkową barykadą Freda. Stary Murzyn popatrzył na nią, albo za nią, czy przed nią. Patrzył jakby sprawdzał czy podejdzie do biurka czyli do niego czy nie. Albo po prostu patrzył i tylko stała mu na linii wzroku.

Dobrze, że w Domu Weterana saper szukała akceptacji, tolerancji i przyjaciół. Pokręciła głową z cyniczną miną, obserwując przez chwilę oddalającą się grupę, ale nie dla nich tu przyszła.
- Cześć Fred. Lamia Mazzi… wróciłam, nie musicie po mnie przysyłać policji - do starszego gościa uśmiechnęła się sympatycznie, kładąc też na blacie kartkę - Słuchaj, potrzebuję pomocy i za bardzo nie wiem gdzie się z tym zgłosić. Szukam moich ludzi, byli w szpitalu wojskowym, a tam powiedzieli że zostali skierowani tutaj. Jest jakaś szansa aby dowiedzieć się czy tu są? Proszę, to ważne. Mam ich numery, stopnie, nazwiska i daty wypisów. Muszę… się dowiedzieć co z nimi.

- A tak, tak… dzień dobry panienko… panienka Mazzi, tak… - Fred jak zwykle wydawał się łapać wszystko co się do niego mówi z pewnym opóźnieniem. Teraz też kiwał swoją siwą głową ale nie bardzo było wiadomo do której części wypowiedzi czy może w ogóle do czegoś co było tylko w jego głowie.

- Nie wróciła panienka na noc. Musiałem to zgłosić. Takie procedury. Dobrze, że panienka wróciła cała i zdrowa. - starzec kiwał powoli głową powolnym ruchem sięgając po swój rejestr i coś tam zapisując. - I dobrze, że panienka już jest. Cała i zdrowa. To teraz mogę przekazać. - sapnął i z mozołem podniósł się z krzesła. Odwrócił się i podszedł do jakiejś szafki. Otworzył jakąś szufladę i z równą gracją zaczął w niej czegoś szukać. W końcu znalazł. Wyjął jakąś kopertę, zamknął szufladę i wrócił do biurka. Podał kopertę kobiecie i znów usiadł na swoim krześle. Na kopercie jako adresat była ona czyli st.srg. Lamia Mazzi. Sądząc po nadawcy był nim porucznik Rodney.

- Dzięki Fred, rozumiem. Wybacz że musiałeś się kłopotać - westchnęła długo, rozrywając kopertę z nadzieją, że znajdzie w środku coś więcej niż to co sama wiedziała. - A co z moimi ludźmi? Kogo mam pytać czy są tutaj, albo byli i gdzie poleźli? Jest ich dwójka, mieli tu się zakwaterować w zeszłym miesiącu. Kpr. Wilson Wilma i kpr. Plummer Scott. Tego drugiego wołają Echo.

List od Rodney’a długi nie był. Ledwo kilka linijek jakie informowały ją, że powinna zgłosić się do jego biura w celu omówienia jej sprawy. I tyle. Data dzisiejsza i podpis. W tym czasie Fred był na etapie trawienia słów rozmówczyni. - Panienka kogoś szuka? - zapytał podnosząc głowę do góry aby spojrzeć na nią mrużąc przy tym zapuchnięte powieki. - Tak. To trzeba mieć daty. Kiedy się zarejestrowali i wyrejestrowali. Inaczej to dużo szukania. Tak dużo, bardzo dużo szukania, tak. - pokiwał poważnie głową na znak aby podkreślić jaki to byłby ogrom pracy bez tych dat.

Mazzi wyjęła notes i szybko przepisała numery z datami widniejącymi na liście ze szpitala wojskowego. Położyła je przed dozorcą i podsunęła w jego stronę. Wyrwała też drugą kartkę, na niej ułożyła dwa pączki i też podsunęła.
- Byłam w piekarni u Mario… miałeś przeze mnie niepotrzebną robotę, bo zawieruszyłam się na mieście i… proszę Fred, to dla mnie ważne - pokazała na świstek z numerami - Mógłbyś rzucić okiem? To moi ludzie - powtórzyła - Ostatni raz widziałam ich na Froncie, a teraz są tutaj. Byli, dostali zgłoszenia do Domu.

- Tak... tak, tak panienko… - Freda kartka a nawet dwie, do tego pączki chyba mocno zdekoncentrowały. Przez chwilę wyglądał jakby nie mógł się zdecydować co ma teraz robić. Stał patrząc na otrzymaną kartkę z nazwiskami i na leżące na kartce pączki.

- Tak, tak panienko. Złe miejsce, bardzo złe. Dużo krzywdy. Tak, bardzo dużo. Ale są daty to tak. Daty to dobrze, teraz już dobrze tak. - w końcu jakoś się odpowietrzył i kiwając głową i trochę się garbiąc podszedł do innej szafki. Znów coś tam grzebał. W tym swoim mozolnym ale za to niezmordowanym tempem. Wyjmował jakieś zeszyty, wkładał z powrotem, czasem otwierał, mamrotał coś do siebie i zezował często na trzymaną kartkę. Wydawało się, że wieczność mu to zajmie zanim zrobi co trzeba. Lamia już zdążyła ochłonąć i oddech wrócił jej do normy chociaż jeszcze płonęły jej policzki i końcówki włosów miała nadal mokre. Ale w końcu doczekała się powrotu gospodarza do biurka.

- Tak panienko. To wszystko co znalazłem. - podał jej z powrotem kartkę z topornymi zapiskami. Pisał jak kura pazurem, jak jakieś małe dziecko albo paralityk. Ale co najważniejsze dało się odcyfrować. Wilma była przyjęta 17.VIII. Dostała pokój w Bloku C. I miała wypis z 31.VIII. Echo został przyjęty 21.VIII i miał wypis z 28.VIII. W międzyczasie miał pokój w Bloku B.

Spóźniła się, rozminęła z nimi. Licho wiedziało gdzie ich teraz poniosło, o ile byli jeszcze w mieście. Saper potarła twarz dłonią, czując jak drętwieje jej skóra od oczodołów do brody. Żyli, skoro się wypisali… przynajmniej te trzy tygodnie temu żyli… albo i dwa tygodnie.
- Które konkretnie pokoje dostali? Może ich współlokatorzy będą wiedzieć co nieco.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 28-03-2019, 03:57   #77
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Murzyn wziął ołówek i pokazał na właściwe fragmenty kartki, gdzie nabazgrał dwie liczby pod mniej więcej literami bloków. Po złożeniu wszystkiego do kupy wychodziło B-3-38 i C-4-56. Mazzi raz jeszcze podziękowała mu za fatygę, pomoc, przeprosiła za kłopot. Życzyła mu też dobrego dnia, smacznego i na koniec poinformowała że dziś nie wróci na noc, a potem zebrała manatki żeby wejść na górę, tam gdzie jeszcze miała swój kojec.

Droga po schodach gdy człowiek nie był pijany i naćpany byłaby całkiem przyjemna… gdyby nie zakwasy. Saper dziękowała opatrzności za to, że mieszka na pierwszym piętrze, a nie na siódmym czy wyższym. W końcu, sapiąc i dysząc, doczłapała pod C-1-69, jak gdyby nigdy nic ładując się do środka.

W środku powitała ją cisza i bezruch. W każdym razie we wspólnej, widocznej części. Któryś z chłopaków musiał być bo słyszała ciche pochrapywanie. Z innych dobiegała cisza więc albo ich nie było albo udawali, że ich nie było. W każdym razie miała swój kojec znów do wyłącznej dyspozycji.

Rzuciła torbę z ciuchami, po czym sama padła na łóżko, twarzą do materaca i jęknęła cicho w poduszkę. Przespałaby się, a najlepiej umarła do wieczora. Niestety życie nie było takie proste. Uniosła obolały kark na tyle, żeby przekręcić głowę na bok.
- Eh kurwa - zaklęła, potem wstała równie powoli co boleśnie, wytaczając się z kojca i idąc tam, gdzie chrapanie, aby obudzić delikwenta. Miała tylko nadzieję że to Rich. Tego drugiego chyba by dziś nie strawiła bez szkody na zdrowiu.

Przy którymś pukaniu w drzwi ze sklejki chrapanie ustało a w zamian dało się słyszeć zgrzyt łóżka, kroki, otwieranie zamka drzwi i w końcu w drzwiach pojawił się zaspany Rich. W samych szortach i podkoszulce.
- A, to ty. Wróciłaś? Nie wróciłaś w terminie więc Fred cię szukał. Miał to zgłosić jako zaginięcie. Stało się coś? - zapytał przecierając twarz dłonią i próbując jakoś się skoncentrować na tym co widzi.

Zaczęło się w porządku, niestety szybko czar prysł, sprawiając że Lamii zjeżyły się ze złości wszystkie włosy na karku i nabrała ochoty aby pluć kwasem.
- No niestety ja. Wróciłam, nie wróciłam, na chuj drążysz temat? Szukasz okazji do wylania kolejnego bólu dupy, czy poczekasz na Carol i tego drugiego? - spytała, ściągając usta w niewinny dzióbek i wachlując rzęsami do kompletu. Wyciągnęła rękę - Moja blacha. Od ciasta. Liczę że przynajmniej ją umyliście.

- I po to mnie budzisz? - Rich prychnął z niedowierzaniem. - Jest we wspólnej szafie. Umyta. - parsknął i zamknął z powrotem drzwi do swojej komórki. Słyszała jego kroki jak wraca i kładzie się z powrotem na łóżko.

- Nie jestem od was i nie będę grzebać. Jeszcze coś zginie i powiecie że zajebałam - prychnęła, otwierając odpowiedni mebel. Wzięła naczynie do rąk i pokręciła głową - No proszę, to jednak macie w sobie jakąś przyzwoitość.

Rich pewnie usłyszał co powiedziała ale nie zareagował.

- Nie dziwie się już że wam przez tyle czasu nikogo na czwartego nie dali - Mazzi jak gdyby nigdy nic wróciła do kojca, zaczynając przepakowywać manele - Do każdego się przypierdalacie na wstępie czy tylko ja się nie spodobałam, co Rich? Z ciekawości ilu już się przez ciebie i tamtych powiesiło, albo walnęło samobója? Może to wasz sposób, prowadzenie rankingu. Przynajmniej przez chwile czujecie się ważni - prychnęła, ładując na samo dno torby blachę. - I jest się do czego brandzlować przez tydzień.

- Co ty pieprzysz? To ty ledwo przyszłaś przypieprzasz się i panoszysz po wszystkim co się da. Nie podoba ci się nasze towarzystwo to zmień sobie pokój. A od nas się odwal. Nie chcemy cię tu. - doszło do niej zza ścianki. Wydawało się, że żywią do siebie ambiwalentne uczucia i w tym jednym są zgodni: nie chcieli ze sobą przebywać.

- Kurwa geniusz - pokręciła głową i zamarła, żeby zaraz roześmiać się głośno. Wciąż się śmiejąc otworzyła okno i odpaliła papierosa, wracając do pakowania.
- Przyszłam do was jak do ludzi, bez podchodów i zgrywania. Chciałam być miła, skołowałam ciasto, wódkę. Próbowałam grać w tę durną grę… no tak. Szczególne tą wódką się przypieprzałam i panoszyłam. Racja - pokręciła głową, wyjmując torbę prochów i chwilę patrzyła na nią pod słońce - Zapomniałam że tu zawsze wszyscy niewinni, bez skazy i to świat jest zły… uciska bidulków aż im dupska trzeszczą. Mam ci przypomnieć od czego się zaczęło? Nie ja na was wsiadłam tylko wy na mnie. Wtedy, w sobotę rano. Kazaliście wypierdalać, bo nie pasuję… a dlaczego? Bo powiedziałam co robiłam w piątek i z kim? No ale… sami pytaliście, potem mieliście pretensje i pierdolnęliście takiego focha, że wolę już spać pod mostem niż z wami. Dzięki, nie ma to jak braterstwo broni i inne takie - zaśmiała się tym razem podejrzanie wesoło, pstrykając dopalonym papierosem za okno.
- I proszę, od soboty się nie pokazuję, teraz gadam tylko z tobą i już wiem że wszyscy mnie tu nie chcecie. Panoszę się - pokręciła głową z politowaniem - Oczywiście nikt z was nie wpadł na to jak ja się poczułam, nie? Nie moja wina że umiem się zakręcić i nie zamierzam tu gnić i zazdrościć innym czegoś czego nie mam. Wzięłabym was tam wczoraj, na balet, gdybyście chcieli. Żaden problem, bo mówiłam, podeszłam do was jak do ludzi. Ale woleliście próbować mnie zgnoić. Dzięki mordo, wiem że nigdzie nie pasuję, ale dobrze jak co krok mi się to wypomina. Żebym przypadkiem nie zapomniała.

- No to fajnie, żeśmy to sobie wyjaśnili. Zabieraj sobie ze sobą te swoje podchodzenie jak do ludzi. Od nas się odczep. Nie chcemy nic od ciebie, tak ci zależy na tej wódce i cieście to ci odkupimy. A teraz skoro ani ty nie chcesz tu zostać ani my nie chcemy byś została no to nara. - facet za przepierzeniem jakoś nie zamierzał jej zatrzymywać, przepraszać czy coś wyjaśniać. Raczej jej odejście wyglądało jako najrozsądniejsze wyjście dla wszystkich.

- A wyszczać chodzisz sam, czy dopiero jak Carol powie ci że tak trzeba? Nie zauważyłeś kto rozkręcił ten burdel? Komu najbardziej wadzę, bo na pierwszym spotkaniu w stołówce za szybko złapałam z wami dwoma kontakt? Ja pierdolę. Zazdrość główną przywarą małych i zakompleksionych - zarzuciła torbę na ramię, poprawiając pasek aby nie wrzynał się w skórę. Zerknęła w przelocie na okno chcąc je zamknąć i zobaczyła swoją twarz, a raczej uśmiechniętą cynicznie maskę. Zamarła, a potem powolnym ruchem zdjęła okulary, patrząc sobie prosto w oczy. Stała tak przez dłuższą chwilę, aż w pewnej chwili opadły jej ramiona. Torba z brzękiem wylądowała na podłodze, a saper obok niej. Tym się stawała? Tym chciała być? Żmiją plującą jadem na wszystko co jej nie pasowało? Nie pasowało… czy po prostu się tego bała? Łatwiej strzyknąć jadem, niż przyznać przed samym sobą jakie jest prawdziwe źródło problemu. Przy okazji krzywdziło się i zrażało postronnych oraz tych mniej obojętnych.

- Przepraszam Rich, naprawdę jest bardzo mi przykro i potwornie głupio że na ciebie naskoczyłam… akurat na ciebie - oparła plecy o ścianę, wyciągając papierosa. Odpaliła go ze złością zauważając jak bardzo trzęsą się jej ręce. - Jedynego który mnie w sobotę bronił, próbował przynajmniej. Głos rozsądku. W sumie to chciałam ci za to podziękować, ale spierdoliłam jak ostatnio mam w zwyczaju. Szczególnie jeśli dotyczy kogoś, kogo polubię… nad wyrost. To akurat moja bolączka. - parsknęła, pociągając nosem i papierosa. - Swoim “przepraszam” mogę się podetrzeć zapewne, ale chcę żebyś wiedział, że jest szczere. Tak samo jak fakt dla którego tu wróciłam. Nie po tę denną blachę. Chciałam się z tobą pożegnać, ale jak już mówiłam, spierdoliłam. - pokręciła głową, podciągając kolana pod brodę i po chwili memlania pod nosem, dokończyła zrezygnowana - Szkoda że nie widziałeś się wtedy na tej durnej stołówce. Słodziak, jeszcze z sosem na policzku i tym uśmiechem poprzedzonym rozbrajającą gadką. Byłeś tak uroczy, że miałam ochotę cię wyściskać. Normalny… a dziś… przestraszyłam się. Ciebie. Tego, że polubiłam kogoś kto zaraz wbije mi nóż w plecy. Widziałam to ledwo się wytoczyłeś z kojca. Więc zaatakowałam, zanim ty to zrobiłeś, w teorii miało mniej boleć - wzruszyła ramionami, chociaż on tego nie mógł zobaczyć - Gówno prawda. Niestety póki gra muzyka, wszyscy tańczymy. Wystarczy zignorować dym i się uśmiechnąć. Wtedy na krótki moment prawie da się poczuć radość i chęć do robienia planów. Nowego życia… trzeba się uśmiechać i nie przestawać - zapatrzyła się na punkt na przeciwnej ścianie, obejmując kolana ramionami.

- Wydaje mi się, że uwielbiałam Platona… Platon brzmi spoko, ale nie ten generał. Grecki filozof, twórca systemu filozoficznego zwanego obecnie idealizmem platońskim. Kiedyś go lubiłam, dziś wiem, że kłamał. W rzeczach ziemskich nie odbija się ideał, ale leży ciężka, krwawa praca człowieka. To myśmy budowali piramidy, rwali marmur na świątynie i kamienie na drogi imperialne, to myśmy wiosłowali na galerach i ciągnęli sochy, mordowali się nawzajem i krwawili w szary pył, a oni pisali dialogi i dramaty, usprawiedliwiali ojczyznami swoje intrygi, walczyli o granice i demokracje. Myśmy byli brudni i umierali naprawdę. Oni byli estetyczni i dyskutowali na niby. Nie ma piękna, jeśli leży w nim krzywda człowieka. Nie ma prawdy, która tę krzywdę pomija. Nie ma dobra, które na nią pozwala. - pokręciła głową, zaciągając się porządnie i dmuchnęła dymem do góry.

- Nie chcę od was niczego, żadnego alko ani pieprzonych ciast. Przyniosłam je, żebyście się uśmiechnęli, poczuli jak w domu. Żeby sprawić trochę radości kolesiowi od dużych kalibrów. Wiesz czego naprawdę chcę? Umrzeć, ale nie mogę, bo złożyłam bzdurną obietnicę nad wyrost i żałuję. Wreszcie trafiłabym tam, gdzie powinnam być już dawno… lecz zamiast mnie są tam dobrzy ludzie, którzy nie zasłużyli na cierpienie i śmierć. Moi ludzie… mój oddział. A ja nie mam jaj żeby zebrać do kupy te parę krwawych rozbłysków które zostały mi z pamięci. Seria obrazów z piekła, nic więcej. Jestem słaba, żałosna, przerażona, zagubiona i pędzę na oślep bo jeśli się zatrzymam dopadną mnie koszmary. Nie żartowałam z tym, że nie umiem sama spać. Dopamina, serotonina, endorfiny pomagają… albo bierze się je w formie tabletek, albo samemu wytwarza. Seks, bliskość drugiego człowieka, pomagają co noc nie wracać na Front. Nie przeżywać od nowa palenia żywcem braci i sióstr, miażdżenia ich twarzy żelaznymi szczękami. Niewiele pamiętam i nic dobrego prócz… - głos jej się załamał, nabrała parę razy powietrza aby się uspokoić i przełknęła gorzką ślinę - Przeraża mnie to, że którejś nocy zobaczę śmierć… kogoś, kto był mi bardzo bliski. Nie dam rady patrzeć jak umiera, nie on. Dlaczego to ja tam nie zginęłam? Powinnam… tak byłoby lepiej. Wszystko jest lepsze niż… bycie tutaj, szukanie i coraz dobitniejsze znaki, że już go nie ma. To niesprawiedliwe… kurewsko niesprawiedliwe - przetarła policzki wierzchem dłoni, ścierającej lejące się z oczu łzy. Dawno powinna się zamknąć, jednak ciągle gadała, wyrzucając z siebie kolejne wiadra trucizny zalegającej od dawna gdzieś na dnie serca. Toksyny jakiej nie wolno było wylać na Betty, ani tym bardziej Amy. Bezosobowy człowiek za ścianą był trochę jak ksiądz. Bez twarzy, bez powiązań i pozytywnych emocji z saper związanych. Nie był cywilem, ani kimś o kogo należało się troszczyć. Pomagać, przecież powinna pomagać swoim, nie żądać od nich pomocy, gdy sami mieli stada własnych demonów.

- Tak się niestety chujowo złożyło, że tkwię tutaj i wypada ogarnąć. Łatwiej będąc cynikiem, lekkoduchem… nie depresyjną, płaczliwą pizdą. Mechanizm obronny przed tym aby jakaś kurwa jeszcze bardziej nie dojechała. Nie ma sensu się odsłaniać, ludzie tego nie lubią - negatywnych emocji oraz smutków innych niż własne. Srają na nie, zmieniają temat i udają że nic się nie dzieje i nie działo. Zresztą na bank uczyli cię głównej zasady w woju - nie pokazuj wrogowi że jesteś słaby. Przekuj słabość w siłę, albo sprawiaj wrażenie, że defekt nie występuje. Nie cofaj, tylko ciągnij do przodu. Kto się zatrzymuje przegrywa. Sprawdziło się i tym razem. Tutaj, z wami. Z małą, zawistną Carol, rzucającą szpilami i przytykami… chyba od początku. Od chwili gdy wyszło, że mam dziewczynę na mieście i u niej nocowałam. Ta dziewczyna jest pielęgniarką ze szpitala… jednym z niewielu powodów dla których nie zaczęłam ćpać jak kumpel z sali obok. Sytuacji nie poprawiło, gdy się dowiedziała o drinkach z kolesiem z Hecy, a ich lubi. O Honolulu gdzie chciałaby iść bo nie była. O Stevie, zajebistym gościu któremu wisiałam podziękowania za uratowanie dupy przed sępami z MP po tym jak rozkręciłam małą awanturę. Debile chlapnęli browara i przyjebali się do paru szeregowych w lodziarni… swoich się nie zostawia. Ponoć - pociągnęła nosem, wyrzucając dopalonego fajka przez okno - Tak go poznałam, kapitana Bolców… po całej awanturze usiedliśmy wszyscy przy stole: Bolci, ja, tamci szeregowcy. Steve fundnął nam lody i kawę... fakt, bujam się jedynie z oficerką. Reszta mi zwisa. Wożę się, rządzę, kurwa oddycham. Teraz będzie przeszkadzało że beknę i już ktoś się poczuje urażony. Na Carol kładę lachę, Chrisa trochę szkoda… najbardziej mi żal że nie wyskoczę z tobą na browara, ani sprayować murów ratusza. Przykro mi Rich, mam nadzieję że ci się ułoży. Jakoś. Byle pozytywnie i… mam nadzieję że poszedłeś w kimono - Jeszcze by wyszło że mam ludzkie odruchy i emocje. Niepotrzebne, niezręczne pożegnania. Na stole w części wspólnej zostawię ci pączki za narażenie na kontakt z szajsem z mojej głowy. Na szczęście więcej się nie zobaczymy. - zaśmiała się cicho, ocierając policzki i wkładając na powrót okulary. Odkaszlnęła, wróciła też do poprzedniego tonu, gdy wstawała, łapiąc za torbę celem ewakuacji. Spowiedź skończona, szlam wylany. Można było jechać do Rodneya.
Została w sercu pustka, zmęczenie i przemożna chęć aby kupić flaszkę i zachlać gdzieś w ciemnym kącie.


Ze strony Richa usłyszała przez dyktę krótkie “powodzenia” gdy wychodziła. Więcej się nie odezwał. Czy coś go ruszyło, czy dało do myślenia, zrozumienia czy nie to przez dyktowy kojec nie dało się zorientować. Przekichała sobie w tym pokoju na dobre czy była jeszcze jakaś szansa na naprawę relacji? Trudno było stwierdzić on nie wyszedł z kojca a ona wyszła z pokoju.

Potem jeszcze schody, korytarz, kolejny, znów hall wejściowy z recepcją i wiecznie przesiadującym tam Fredem. Potem znów na ten betonowy gorąc ale na szczęście w centrum miasta a do tego przystanek przed domem weterana był bardzo dobrze obstawiony przez miejskie konne minbusy więc gdy już trochę nimi się najeździła i sama i z Amelią to dotarcie pod wskazany adres było fraszką. Adres okazał się miejskimi koszarami. Tylko w tej części przylegającym do zewnątrz w której można było przyjść z ulicy aby załatwić sprawy. Sądząc po tabliczkach informujących co jest co to można było określić jednym słowem: biuro. Czyli te wszystkie urzędy wojskowe jakie zarządzały administracją, szkoleniami, uzupełnieniami, logistyką i nie wiadomo czym jeszcze.

Jednak nie można było ot, tak sobie wejść. Środki bezpieczeństwa przypominały te przez jakie przeszła w szpitalu wojskowym. Bramki, strażnicy, depozyt. Bez tej procedury nie można było przejść dalej. Nóż, pejcz czy kajdanki a właściwie całą torbę musiała zostawić w depozycie. Strażników chyba mocno zdziwił ten pejcz ale nic nie powiedzieli tylko wydali jej numerek do depozytu i już rozbrojoną z niebezpiecznych narzędzi mogła przejść dalej. A dalej trochę dzięki wskazówkom z recepcji, trochę dzięki odpowiednim strzałkom i tabliczkom trafiła na odpowiednie drzwi na pierwszym piętrze. Wewnątrz pokoju były zestaw biurkowy na cztery krzesła z czego jedno jak się okazało zajmował Rodney, dwa jakiś porucznik i sierżant a czwarte chociaż też przez kogoś używane było puste.
- Dzień dobry. Dobrze, że pani przyszła tak prędko. - oficer wstał gdy zobaczył kto przyszedł do biura i wskazał na wolne krzesło obok swojego biurka aby na nim usiadła.

- Co się stało? - spytała, siadając na wskazanym fotelu. - Wie pan coś nowego, poruczniku?

- Tak, parę spraw się wyjaśniło. - porucznik potwierdził skinieniem głowy i rozejrzał się swoim zawalonym papierami biurku. Chwilę podnosił jakieś teczki, sprawdzał jedne pod drugimi, musiał przestawić kubek jakieś kartki ale w końcu znalazł co trzeba. - A, tu jest… - mruknął biorąc do ręki wybraną teczkę na której dostrzegła swoje nazwisko. Otworzył ją i sprawdzał coś chwilę.

- No tak, zaczniemy od początku. - powiedział wyjmując jakąś kartkę i spoglądając znad niej. - Dostałem odpis ze szpitala. Przyjęto cię tam 3-go sierpnia. Byłaś w śpiączce i w stanie krytycznym. Było w tamtym czasie dużo rannych, wojskowy nie dawał rady dlatego umieszczano rannych gdzie tylko się dało. Dlatego trafiłaś do szpitala miejskiego. - powiedział i podał jej kartkę którą dotąd czytał i trzymał w ręku. Sam zaczął znów coś czytać w teczce a ona zyskała okazję aby zapoznać się z odpisem dokumentu. Wyglądało jak sformalizowany druk gdzie była data, jej personalia, skrócony opis stanu pacjenta czyli właściwie to co właśnie powiedział porucznik.

- Udało mi się dostać listę pacjentów których tamtego dnia przyjęto w tym samym transporcie co ciebie. Niestety jak widzisz nie ma zapisu jednostek a sprawdzenie kto jest kto zajęłoby wieki. Dlatego zerknij na tą listę i zobacz czy jakieś nazwisko nie wydaje ci się znajome. - podał jej kolejną listę. Wyglądała na jeszcze bardziej skróconą. Same nazwiska, numery nieśmiertelników i niewiele więcej. Kilkadziesiąt nazwisk, pozycji na kartce w za którą krył się poharatany na Froncie człowiek. Rodney pewnie zaznaczył jej nazwisko. Jedno z wielu.

- Przysłali mi też twoją kartę z 571. Data 29-ty lipca mówi ci coś? To była środa. - podniósł głowę i popatrzył chwilę na swoją klientkę. Ale ta z niczym nie kojarzyła owej lipcowej środy. Daty też nie.
- Wtedy w ciężkim stanie przyjęto cię tam do szpitala. Nie było szans aby postawić cię na nogi ani nawet wybudzić. Dlatego dostałaś skierowanie na zaplecze czyli właśnie do nas. 2-go sierpnia wypisano cię z 571 i załadowano w konwój z rannymi. 3-go dotarliście do nas. - oznajmił przekazując jej kolejną kartkę dokumentującą coś o czym właśnie mówił.

- A data 22.VII? Też środa. - zapytał patrząc na reakcję siedzącej o krok dalej kobiety przeglądającej kartki jakie właśnie jej podał. - Wtedy się zaczęło. Cały kocioł. Ofensywa. Zakończyła się ze dwa tygodnie temu. Nie jestem ekspertem w tym temacie ale nie poszło nam zbyt dobrze. - pokręcił głową. Czuła, że tak było. Coś się zaczęło wtedy. Coś w czym brała udział. Coś przez co w stanie krytycznym wylądowała najpierw w szpitalu polowym a w końcu w Sioux Falls. Ale co to nadal nie miała pojęcia.

- Nie pamiętam - wychrypiała pustym głosem, wyciągając z kieszeni spodni złożoną na cztery kartkę. Rozprostowała ją, wygładzając machinalnie aby kupić czas. Chciała pomóc, ale nie mogła. Do niczego się nie nadawała.
- Ze szpitala wojskowego. - wskazała świstek, przesuwając go do porucznika - Lista Bękartów, które przewinęły się przez tamtejsze sale. Budowaliśmy most pontonowy, żeby dostarczyć zapasy odciętym… naszym ludziom. Ger… Gerber i ja… i… - pokręciła głową, zwieszając ją sztywno. Zamknęła oczy. Środa, 22 lipca… coś tam było, coś się stało. - Nie ma pan nic o oni? O Andrew Gerberze, naszym… kapitanie.

- W szpitalach nie ma o nim śladu. Więc raczej tam nie trafił. Niemniej jak mówiłem chaos był wówczas i dopiero to porządkujemy. - odpowiedział Rodney rozkładając nieco ręce na znak, że nie jest wszechmocny. Popatrzył na podaną kartkę i pokiwał głową. - Tak, widzę, że też udało ci się to załatwić. No właśnie do tego miałem przejść. - mówił szybko przeglądając wzrokiem kartkę jaką sierżant dostała rano ze szpitala wojskowego. - Też mi przysłali to rano. - oddał Lamii podaną kartkę.

- I most pontonowy? A może pamiętasz gdzie i kiedy? Na jakiej rzece? W jakim miejscu? Datę? To by pomogło. - zapytał obserwując jak klientka czyta podane papiery. Ona zaś sama znalazła na liście nazwisk przyjętych do szpitala miejskiego jeszcze dwa nazwiska jakie wydały jej się znajome.

- Nie pomogę - pokręciła głową, patrząc na listę i westchnęła. Bolała ją łepetyna, wszystkie możliwe mięśnie i nie szło się skupić, a on chciał, aby mówiła rzeczy których nie pamiętała. Razem z bólem pojawiła się również frustracja. Andy by wiedział, gdyby tu był. Nikt go nie widział, dobry znak. Tak przynajmniej sobie wmawiała, nie chcąc nawet rozważać alternatyw.

- Nie z mostem… to po prostu… - zagryzła wargi, pukając palcem w listę - Kapral Lane Fleming i starszy szeregowy Ian McNuhet. Oni… chyba są od nas. Byli… - odsunęła od siebie kartę, spoglądając oficerowi ze złością w oczy - Na co to? Przecież wam mówiłam. Nie pamiętam, nie wiem. To nic nie zmieni. Oni nie żyją, ja mam w głowie burdel bez dostępu. Zamknięty na cztery spusty. Same urywki bez znaczenia, ale ryjące psychikę. Mam dość poruczniku. Nawet nie pamiętam kim jestem, a co dopiero czym zajmowałam się zanim prawie zarżnęli mnie w Fargo… był ogień. Spłonęli… bo wrócili po mnie. Jak ja wróciłam po nich. Zrobili najgorszą możliwą rzecz… banda upartych idiotów - pociągnęła nosem, zaciskając szczęki żeby się nie trzęsły.

- Głowa do góry, różne dziwy zdarzają się na tej wojnie. W zeszły sezonie pomogliśmy się spotkać dwóm braciom co się rozmijali od kilku lat i każdy myślał, że ten drugi już zginął. - oficer chciał pocieszyć swoją klientką mówiąc łagodnym i pogodnym tonem. Spojrzał na kolegów po drugiej stronie biurkowego kompleksu i ci pokiwali głowami potwierdzając jego słowa. Odebrał od niej listę pacjentów i zaczął coś notować na nowej kartce. - Sprawdzimy to. Nie wiadomo co jeszcze wyjdzie w tej sprawie. Zacząłem od najoczywistszy rzeczy czyli obydwu szpitali. Jak mówiłem w lecie był tu niezły Sajgon. Dopiero to porządkujemy. Jeśli sobie pani coś jeszcze przypomni albo uda się pani zdobyć jakąś informację to proszę przyjść z tym śmiało. Zobaczymy co da się zrobić. - dorzucił jeszcze tonem w jakim brzmiała rutynowa pewność siebie. Wydawało się, że tutaj, na dalekim zapleczu frontowym, biurokracja i administracja działa całkiem przyzwoicie. Co dawało szansę, że jeśli będzie się wystarczająco upartym to w końcu człowiek dokopie się do czegoś istotnego.

- Wysłałem też zapytanie do waszej bazy w Mason City. Zobaczymy, może coś nam przyślą ciekawego. - poinformował ją o kolejnym kroku jaki przedsięwziął. No tak! Koszary w Mason City! Główna baza i jednostka macierzysta Bękartów! Tam wracali lizać rany po kolejnych kampaniach, tam na nowo ekwipowano jednostkę, szkolono rekrutów i jeśli się dało dosyłano ich jako uzupełnienia tam gdzie akurat przebywała kompania. Była szansa, że po takich cięgach to co zostało z kompanii spłynęło lub spływa lub spłynie do Mason City.

Słowa klucze, dwa słowa pasujące do siebie i odkrywające jeden z elementów układanki. Mazzi wstrzymała oddech, wyprostowała się też na krześle. Mason City. Iowa. Jeśli ktoś miał wiedzieć cokolwiek o Gerberze, jeśli skurczybyk przeżył…
- Sir, proszę o pozwolenie na udanie się do jednostki macierzystej - podniosła się z krzesła płynnym ruchem, stając na baczność. - Tutaj waszą rolą jest walka z biurokracją. Tam… może przypomnę sobie coś więcej, jeśli… wrócę do domu. Dom to dobry początek.

- Nie musisz się mnie pytać o pozwolenie. Jesteś w stanie spoczynku po tym wypisie ze szpitala. Za parę miesięcy będziesz 100% cywilem. Tylko z prawem do wojskowej renty i uprawnień weterana. - porucznik uśmiechnął się łagodnie i pokiwał do tego głową. No tak. Właściwie Betty z doktorem Brennem załatwili jej zwolnienie z czynnej służby jako niezdolną do tej służby a za parę miesięcy gdy skończy się oficjalnie jej tura oficjalnie zostanie cywilem. W praktyce właściwie już nim była.

Już nie musiała się nikomu meldować, ani prosić o pozwolenie na relokację. Skończyła z wojskiem, tak jak wojsko skończyło z nią. Rozwód za porozumieniem stron, bez wnoszenia o jednostronne orzeczenie winy rozpadu małżeństwa.
- Szeregowy… wrócił do domu - puknęła palcem w imię młodzika z zimowego poboru - Gdzieś w okolicach Sioux Falls. Możecie go znaleźć, na pewno ma w papierach wpisany adres. Pozostała dwójka była w domu weterana, ale się z niego wypisała. Nie wiem dokąd poszli, jakie mieli plany. - wzruszyła ramionami - Postaram się dowiedzieć, wy też spróbujcie. Wojsko ma tu spore zasięgi, a ja - uśmiechnęła się dość sztywno - Nie jestem już wojskowa.

- Zobaczymy co da się zrobić. - oficer spojrzał na wskazane trzy nazwiska i pokiwał głową. - Proszę przyjść za parę dni. Albo poczekać na wiadomość, wyślę jeśli się czegoś dowiem w tej sprawie. - Rodney zgodził się pomóc w tej sprawie i chyba nie wyglądało to na zbyt trudne zadanie tyle, że trzeba było dogrzebać się do tych informacji co samo w sobie mogło być czasochłonne.

- Będę zobowiązana - Lamia pochyliła się, biorąc do ręki ołówek. Na pustej kartce spisała adres Betty i podsunęła ją oficerowi - Tu będę, w Domu mnie pan już nie znajdzie. Wszelkie informacje proszę kierować tutaj… i dziękuję - wyprostowała się.



Na świecie zewnętrznym nastąpiła pewna zmiana. Nadal było ciepło, że można było chodzić na krótki rękaw ale miasto otuliła aura mżawki. Na szczęście większość drogi między koszarami, ratuszem a szpitalem miejskim udało się przebyć dzięki niezawodnemu systemowi komunikacji konnej. Jeżdżenie po mieście i załatwianie spraw pożerało jednak czas i siły. Gdy Mazzi wysiadła z kolejnej furgonetki ciągniętej przez konie zbliżała się już pora gdy poranna szpitalna zmiana powinna kończyć swoją turę. Gdy było już po obiedzie a ona sama też już była nieźle głodna. W końcu od późnego śniadania z dziewczynami nic nie jadła.

Na miejscu czekały ją dwie informacje i obie niezbyt pocieszające. W pokoju pielęgniarek nikogo nie zastała. W końcu na korytarzu spotkała kołyszącą się Marię. Od niej dowiedziała się, że na innym oddziale mieli niedobory osobowe więc dzisiaj Betty tam spędziała większość dnia jako uzupełnienie i wsparcie. No ale zmiana zbliżała się do końca więc już wiele nie brakowało. Drugą informację otrzymała od chłopaków z 3-ki. Z Danielem było źle, zaczął świrować i znów wylądował w izolatce. Puste łóżko kaprala wymownie to potwierdzało.

Mazzi przysiadła na nim, na chwilę tracąc chęć aby gdziekolwiek chodzić, z kimkolwiek gadać. Zakupione u Mario pączki podzieliła między Marię, a chłopaków. Pulchna pielęgniarka miała zanieść reszcie po słodkim dodatku do kawy, a Daniel… tak bardzo go nie było.

- Co zrobił? - spytała w końcu, pochylając plecy i chowając twarz w dłoniach. Sytuacja już dawno ją przerosła, jakby kiedykolwiek mogła się z nią mierzyć na równych warunkach. Nie pomagała świadomość, że w torbie ma całkiem pokaźny zapas prochów. Wystarczyło iść do izolatki i je przekazać. Pomóc niszczyć się komuś, kto sam chciał to zrobić.

- Darł się, rzucał na łóżku, kazaliśmy mu się przymknąć to się zaczął sadzić. Widać było, że go nosi i jest na głodzie. W końcu dali mu jakiś zastrzyk i powieźli do izolatki. Burdel tu zrobił po śniadaniu. Sprzątaliśmy to razem z pielęgniarkami z godzinę czy dwie. - David streścił krótko jak to wyglądało. I sądząc po tym jak to mówił chyba nie pałał do kaprala zbytnią miłością za takie atrakcje od poranka.

- No. Zobacz tam ten się kawałek tynku odsypał jak pizdnął kubkiem. - Ray wskazał ręką na wgłębienie w ścianie gdzieś na wysokości łóżka Daniela. Ostre, świeże uderzenie jakiego chyba wcześniej nie było. Nie była do końca pewna. Ale musiał nieźle grzmotnąć tym kubkiem, że wbił się w tynk.

- Zajebiste te pączki. Gdzie kupiłaś? A z tą twarzową blondi co byłaś ostatnio co się dzieje? - “Rambo” wyczuwając pewnie nastrój Lamii próbował jakoś zmienić temat rozmowy.

- U Mario… taka cukiernia pod domem. Mieszkamy z Amy… u Betty - mruknęła, patrząc tępo na swoje dłonie. Ściskała i rozluźniała palce, czując pustkę w sercu i coraz większe zmęczenie. W końcu przechyliła się, kładąc na łóżku w pozycji embrionalnej.

- W porządku… wszystko w porządku. Jest… w porządku - wymamrotała, zakrywając głowę przedramionami - Jedzcie, to dobre pączki. Jutro mnie nie będzie, wzięłam wam więcej. Wyjeżdżam na parę dni. Chyba… zaraz wstanę. Jedzcie i… nie martwcie się. Jest… w porządku.

Obydwaj popatrzyli na siebie przeżuwając podarowane pączki. Znowu jakoś tak się ułożyło, że siedzieli na pierwszym przy drzwiach łóżku czyli u Davida.
- No pewnie, że w porządku. Zjedz pączka to ci będzie lepiej. Pogoda taka sobie. Ale z tymi pączkami da się przeżyć. Na drogę sobie kup, mówię ci przebój pierwsza klasa! A daleko gdzieś jedziesz? Interesy czy przyjemności? - David jednak spróbował wydobyć gościa ze stuporu w jaki wpadła. Klepnął ją przyjaźnie swoim kikutem w ramię i podsunął paczkę z pączkami. Roy pokiwał głową na znak poparcia gdy obaj jakoś chcieli zagadać byłą pacjentkę tego szpitala.

Nie zareagowała na pączki ani klepanie. Nadal kłębiła się tak samo nieruchomo, odcinając widok świata własnymi ramionami.
- Iowa. Tam… jednostka macierzysta. Kupię motor i pojadę… szukam odpowiedzi. Kim jestem - zacisnęła mocniej powieki - Chcecie coś z miasta albo zza miasta? Jeżeli tamten zjeb wróci i będzie w miarę przytomny… powinnam w piątek przy południu być. Ale nic nie obiecuję. Zresztą jego kurwa to i tak nie będzie obchodziło.

Obydwaj pacjenci 3-ki popatrzyli na siebie i chyba przez chwilę niezbyt wiedzieli co powiedzieć. Więc milczeli i nawet trochę jakby mniej śmielej przeżuwali te pączki. - A gdzie jedziesz do tego Iowa? I nami się nie przejmuj, zaliczymy kolejny tydzień tej nudy i tyle. - Roy machnął ręką, że nie ma o czym mówić. I zapytał pewnie o to co mu przyszło do głowy.

Natchnął też Davida który zaczął nawijać ze szpitalnych plot. Otóż z jej dawnej sali ten co ledwo dychał w końcu przestał. Zabrali go wczoraj. Na razie jego łóżko było puste. Za to jej łóżko dostał jakiś nowy. Ale dostawał jakieś silne prochy więc głównie spał. Nawet karmili go przez kroplówki. Łóżko Amelii też na razie było puste. No a dzisiaj było całkiem na luzaku bo “tej twojej” prawie cały dzień nie było więc luzik. Normalnie jak wakacje i za palenie po kątach nikt tak nie ganiał i w ogóle luzik.

Dobrze było słuchać o czymś neutralnym, niezwiązanym z wszechobecnym chaosem i amnezją. Proste, przyjemne rzeczy wyjęte z codzienności. Zwykłe sprawy zwykłych ludzi, chociaż zamkniętych w czterech ścianach szpitala.
- Mason City, tam mamy bazę. Bękarty - powiedziała wreszcie, powoli prostując się do siadu. Popatrzyła na towarzyszy i westchnęła, obejmując Roya, a potem to samo zrobiła z Rambo.
- Dzięki chłopaki, będę się zbierać. Wpadnę do was gdy wrócę… przywiozę coś dobrego - zmusiła się do uśmiechu, wstając z wyra. Poprawiła włosy i kurtkę, czując że porusza się jak we śnie. Zostało tylko ostatnie pożegnanie, ale do niego potrzebowała doktora albo Betty, aby wydali pozwolenie na wizytę w izolatce.

- Mason City. No tak, tam jest jakaś baza. Ale to nie tak strasznie daleko. - “Rambo” zrobił mądrą i profesjonalną minę, żeby nie było, że temat jest mu jakoś obcy. Ale sądząc też po tej minie i jak szybko przeszedł do innych spraw to zbyt wiele o tej bazie chyba nie było mu wiadome. Chłopaki się trochę rozweselili i rozruszali zapewniając, że nic nie trzeba im przywozić i fajnie będzie jak po prostu wpadnie do nich w odwiedziny no i powodzenia na tym wypadzie do sąsiedniego miasta.

Została wizyta u przedstawicieli szpitalnej służby zdrowia. W pokoju pielęgniarek zastała jakąś pielęgniarkę, ale ani siostry przełożonej w okularach ani pulchnej Latynoski nie było. Na szczęście w swoim gabinecie był doktor Bren. Uśmiechnął się sympatycznym uśmiechem widząc swoją rekonwalescentkę i wskazał jej miejsce po drugiej stronie biurka. Te samo jakie zajmowała ostatnio gdy była tutaj z Betty. Ordynator wysłuchał z czym przyszła i pokiwał głową.

- Wizyta w izolatce. - zamyślił się gdy usłyszał o co chodzi. - Tak. Dla bezpieczeństwa Daniela, reszty pacjentów oraz personelu musieliśmy go odizolować. Przeżywa kryzys. Efekt odstawienia ujawnił się już w pełni. To nie jest dla nikogo przyjemne ani dla niego ani dla nas. - powiedział trochę informacyjnym tonem a trochę jakby próbował ją przygotować na to jak się sprawy mają. - Proszę wybaczyć pytanie ale zanim wyraziłbym zgodę na wizytę muszę o coś zapytać. Czy pani dostarczała mu jakieś leki lub obiecała mu je dostarczyć? - zapytał przestając bawić się długopisem który dotąd obracał w dłoniach i popatrzył uważnie na kobietę po drugiej stronie biurka.

Odpowiedziała zmęczonym, zrezygnowanym spojrzeniem. Dostarczyć leki komuś na detoksie? W torbie u jej nóg leżała pełna prochów, wystarczyło skłamać i zaprzepaścić szansę na wyzdrowienie kaprala.
- Też chcę aby wyzdrowiał, doktorze - odpowiedziała szczerze - Nie przerwę jego kuracji tylko po to żeby mu spieprzyć życie. Oboje wiemy jak skończy, jeśli zawali detoks. Nie przyłożę ręki do jego śmierci… nic ode mnie nie dostanie. Wyjeżdżam z miasta na parę dni, przyszłam się pożegnać. Nic więcej, nic mniej.

- Dobrze, bardzo dobrze. Cieszę się, że się rozumiemy. W każdym razie może próbować namówić panią czy kogokolwiek aby dostarczył mu działkę. Niestety po tak długim i zaawansowanym nałogu to nie będzie proste ani z górki. - lekarzowi wyraźnie ulżyło po czym wstał, obszedł biurko i zaprosił gestem byłą pacjentkę szpitala ze sobą. Oboje wyszli na korytarz a Bren zamknął swój gabinet na klucz. Ruszył w stronę drzwi dwuskrzydłowych za jakimi zdawało się wieki temu pierwszy raz spotkała Betty.

- Muszę uprzedzić, że to trudny moment. I dla niego i dla odwiedzających. Właściwie ma dwa skrajnie odmienne stany albo skrajna agresja albo skrajna apatia. Dlatego trzymamy go w kaftanie. Proszę zrozumieć jeśli będzie albo agresywny albo nie będzie reagował. Ale pomysł wizyty myślę jest dobry. Dobrze by zobaczył jakąś przyjazną twarz. Usłyszał głos. To w pacjentach zostaje. Nawet jeśli na bieżąco nie odpowiadają. Nam też daje jakiś punkt zaczepienia w rehabilitacji. Głównie motywacyjny. No i właśnie motywacja… - stary doktor szedł spokojnym krokiem prowadząc Lamię w odmęty sal i korytarzy w jakich jeszcze nie była. Ale dalej byli na tym samym piętrze. Minęli jakieś biurko za którymiś drzwiami. Za nimi nie było Betty ani pielęgniarki tylko jakiś pielęgniarz. Wyglądał na takiego co ma parę w łapach. Nie była pewna czy to jeden z tych jakich kiedyś przelotnie spotkała czy jakiś inny. Powitanie z doktorem było formalnością obaj skinęli sobie głowami.

- Coś potrzeba panie doktorze? - zapytał podnosząc się zza biurka.

- Wizyta u Keitha. Jak to u niego wygląda w tej chwili? - lekarz zatrzymał się zerkając gdzieś na szereg drzwi na korytarzu. Nieprzyjemnie wyglądały. Kojarzyły się z jakimiś celami albo właśnie izolatkami. Były dość gęsto upakowane więc pewnie pomieszczenia za nimi do wielkich nie należały ale dzięki temu można ich było zmieścić po kilka z każdej strony korytarza na przestrzeni zajmowanej przez standardową salę czy dwie.

- Aha. No na razie cisza. Ale to może pójdę z wami jakby mu znów odbiło. - facet podniósł się, wziął jakiś pęk kluczy i ruszył przodem. Przeszedł do drugich drzwi po prawej i odsunął klapkę aby zajrzeć do środka. Obserwował chwilę po czym ustąpił miejsca lekarzowi. - No. Na razie cisza. - skomentował tą ciszę gdy Brenn sam zajrzał do środka.

- Otwórz Cameron. - zdecydował lekarz i pielęgniarz skinął głową po czym otworzył drzwi. Rzeczywiście były tak solidne jak wyglądały z zewnątrz. Bez narzędzi i gołymi rękami szanse by je sforsować wydawały się zerowe. Gdy drzwi się otwarły na łóżku wewnątrz małej celi dało się dostrzec sylwetkę. Siedziała plecami oparta o ścianę i głową bujającą się bezwiednie gdzieś ku małemu, zakratowanemu okienku. Kaftan deformował jej kształt umocowujące ręce przy ciele. Ale to był on, Daniel. Apatycznie przyglądał się pochmurnemu niebu za oknem nie wiadomo czy w ogóle je widział. Podobnie jak trójkę ludzi jacy stanęli w otwartych drzwiach.

Był w opłakanym stanie, na pewno cierpiał stawiając czoło swoim lękom i pamięci już bez wspomagaczy. Samo patrzenie na niego sprawiało Lamii ból, nie powinien tak skończyć. Nie zasłużył na katusze, odwyki, uzależnienie, tylko spokojną resztę życia z dala od frontu.
- Hej Daniel - zaczęła cicho, podchodząc do niego aby kucnąć z boku - Wpadłam zobaczyć co z tobą. Przez parę dni mnie nie będzie, ale wrócę koło weekendu to przyjdę znowu. Cieszę się… że cię widzę i że walczysz - ściszyła głos - Walcz Daniel, świetnie ci idzie. Każda walka to ból, ale jesteś od niego silniejszy.

Dwaj przedstawiciele personelu medycznego zostali w otwartych drzwiach pozwalając na to spotkanie. Chociaż pewnie byli czujni na wypadek… właściwie chyba jakikolwiek wypadek. Ale wyglądało na to, że to zbędne środki ostrożności. Pacjent na łóżku był osowiały i apatyczny. Lamia mimo, że usiadła zaraz obok niego nie była w ogóle pewna czy dostrzegł jej obecność. Słabo kręcił głową wpatrzony w zakratowany prostokąt pod sufitem.

Co mówił Brenn? Pacjenci słyszeli, nawet jeżeli nie reagowali. Pamiętali, lub nie… albo konował coś pomieszał, chociaż w to wątpiła. Za dobrze znał się na leczeniu by popełniać tak proste błędy.
- Wrócę, obiecuję. - po przełamaniu się, objęła go, opierając czoło o jego skroń i szeptała - Zrób tak abym miała do kogo, jesteś teraz w moim oddziale, czy ci się to podoba czy nie. Dzielny z ciebie człowiek, silny. Wygrasz… a potem pójdziemy na browara jak normalni ludzie. Trzymaj się - pocałowała go w policzek, wstając powoli - Do zobaczenia za parę dni.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 28-03-2019, 03:58   #78
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Nie zareagował. Znowu. Dwóch mężczyzn też chyba wyczuwało tą specyficzną atmosferę żalu, współczucia, troski i ściskanego tym wszystkim serca. Może nawet byli trochę zakłopotani, że są tego świadkami ale przecież musieli. Ze względów bezpieczeństwa nie mogli ich zostawić samych. No i przecież wiedzieli czego się spodziewać, w końcu oni wpakowali Daniela w kaftan i do izolatki i mieli go tutaj od rana. Pewnie nie pierwszy raz. W każdym razie Cameron udawał, że go nie ma. Zamknął za wychodzącą drzwi odcinając całą trójkę od lekomana pogrążonego w delirium swego nałogu. - Bardzo dobrze ci poszło. To naprawdę przyjemne widzieć jak ktoś kto niedawno sam był pacjentem i potrzebował pomocy teraz udziela tyle wsparcia i pomocy innym. - lekarz delikatnie poklepał po ramieniu byłą pacjentkę tego miejsca gdy wracali na “ich” oddział. Pożegnał się z pielęgniarzem który został przy swoim biurku i we dwójkę ruszyli w podróż powrotną na rehabilitację.

- No nie! Panie doktorze jak panu nie wstyd! Po takim dżentelmenie nie spodziewałam się takiego niecnego zachowania! Flirtuje pan ze swoimi byłymi pacjentkami?! Jak pan może panie ordynatorze?! - zza pleców doścignął ich głos surowej siostry przełożonej. Gdy się odwrócili za nimi szła Betty. Gdy skróciła dystans stanęła na lekko rozstawionych nogach i złożyła ręce na piersiach aby podkreślić swoją pozę pełnego oburzenia.

- Wybacz Betty nasza była pacjentka jest tak urocza, że nie mogłem się powstrzymać. - Brenn dzielnie przyjął pseudo reprymendę od swojej podwładnej i skłonił lekko głowę w ramach przeprosin. To spowodowało, że surowa siostra przełożona uśmiechnęła się całkiem sympatycznie.

- O to akurat prawda. Jest po prostu rozkoszna. - okularnica podeszła do swojej faworyty i uściskała ją wdzięcznie nadstawiając policzek do przyjacielskiego powitania jakie dwóm przyjaciółkom i kobietom na poziomie wypadało.

- I jak poszło? Koniec na dzisiaj? To naprawdę miło z twojej strony, że się zgłosiłaś. Chociaż przyznam, że bez ciebie to już nie jest ten sam oddział. Wszystko się sypie! Mam nadzieję, że jutro już znajdą kogoś innego i będziesz mogła zostać z nami. - przez chwilę wracali korytarzem na rehabilitację we trójkę. Lekarz i pielęgniarka rozmawiali o właśnie kończącej się zmianie i chyba obojgu ten poniedziałek dał się we znaki sądząc z tego co i jak mówili. Brenn pożegnał się z nimi wracając do swojego gabinetu bo też kończył zmianę. Betty zaś ruszyła w kierunku pokoju pielęgniarek.

- I jak ci minął dzień Księżniczko? Dałaś radę w końcu wstać jak widzę? Wyspałaś się chociaż? - zagaiła okularnica idąc korytarzem na swój ostatni kurs na dzisiaj w pracy.

- Chyba się podniosłam, ale nie jestem pewna czy już nie śpię - poprawiła mechanicznie kurtkę, trzymając się boku okularnicy na stosowną odległość niesprzyjającą plotkom. Mijały drzwi do pomieszczeń sanitarnych, potem schody i znowu korytarz, aż do samych drzwi świata zewnętrznego. Tam saper postawiła kołnierz Ramony i chyba w tej chwili zaczęła gadać. O śniadaniu i parze policjantów, powrocie do domu weterana. Grze w kosza, informacjach od Freda i tym, że nie miała ochoty tam wracać. Mżawka siąpała z nieba, a one wsiadły do błękitnego wozu - Betty za kółkiem, Lamia na miejscu pasażera. Ciągle mówiła, o braku dostosowania, nieumiejętności odnalezienia w nowej rzeczywistości. Zrelacjonowała kłótnię z Richardem, brak własnej chęci do dalszego życia tylko dla siebie. Gadała i gadała, kończąc na wizycie u Rodneya, oraz pożegnaniu z Danielem.

- Jutro kupuję motor, pakuję manele i jadę do bazy w Iowa. - pod koniec zaczęła już chrypieć, gapiąc się w krople spływające po szybie. Jechały powoli przez miasto mimo słoty pełne ludzi i ruchu - Jeśli gdziekolwiek mają tam dokumenty, albo informacje o mnie albo o Andym… chcę wiedzieć. Czy mam czekać, szukać go, czy już umarł, a ja razem z nim… tam, w Fargo. Dlaczego tam poszliśmy… - westchnęła, kręcąc głową - Nie zacznę nowego życia siedząc w przeszłości i co rusz się o nią potykając. Ta niewiedza, brak wspomnień… pewności… to dobija. Jeśli mam być normalna, przestać się bać i gnać przed siebie, byle koszmary nie wróciły. Wtedy… - zamknęła oczy - zacznę od nowa. Przy was, tak jak powinnam.

- Chcesz jechać nowym w pośpiechu kupionym motorem w całodzienną trasę? No zrobisz jak uważasz Księżniczko ale co nagle to po diable. Nie znam się na motorach i na samochodach też niezbyt. Ale wiem ile się nachodziłam, żeby kupić tą landarę. - kierowca w okularach zwróciła uwagę na ten element pośpiesznego jej zdaniem punktu w planie swojej faworyty. - Rozumiem, że ci to dało na popęd te wiadomości od Rodney’a. Sam pomysł wydaje mi się w porządku, dobry pomysł aby pojechać tam i spróbować coś wyjaśnić. Gdybyś mogła poczekać do weekendu to ja mogłabym cię tam zabrać. Ale oczywiście to tylko propozycja. Możesz jednak rozważyć alternatywę dla kupowania w pośpiechu byle czego i jechanie tym czymś na złamanie karku. Możesz spróbować umówić się gdzieś w koszarach na okejkę. Mason City nie jest tak daleko jak się ma cztery kółka. Całkiem spory ruch tam jest więc coś będzie jechać w tamtą stronę. Nawet jutro. Może się nawet uda załatwić od razu i powrót jeśli ktoś by tam wahadłowo jechał. - okularnica mówiła co myślała o pomyśle pasażerki. Mówiła ale jechała jakoś dziwnie. Nie tą samą trasą co dotąd. Chociaż dotąd Lamia zaliczyła tą trasę ledwo dwa czy trzy razy więc jeszcze trudno było uznać ją za weterana tej trasy.

- Jeśli mogłabym ci coś zasugerować Księżniczko to bym proponowała ci kupić jakieś kółka i chociaż trochę pojeździć na mieście zanim się z niego wypuścisz. - popatrzyła na chwilę na Lamię siedzącą obok ale akurat skręcały w jakąś ulicę więc musiała się skupić na tym manewrze. - Pomysł dobry i w pełni go popieram ale dobrze by było go zrealizować z głową. - uśmiechnęła się pocieszająco i zaczęła manewr parkowania przy jakimś chodniku. Zgasiła samochód i popatrzyła na swoją Księżniczkę. - No chodź. Teraz możemy zrobić to jak należy. - wymruczała przyzywając ją do siebie gestem palca.

Pani kazała, sługa chętnie wykonała obowiązek, łapiąc ją delikatnie za brodę i zbliżając do swojej twarzy. Robiąc to patrzyła jej w oczy póki ich usta nie zetknęły się w gorącym, głębokim pocałunku, przeciągającym się dłużej niż pozwalała etykieta. Kasztanka miała rację, saper zaś była kąpana w gorącej wodzie. Albo miała już serdecznie dosyć domysłów.
- Spytam Eve. Ona ma furę - szepnęła nagle olśniona, odrywając się od Betty - Dogadamy się, zapłacę jej żeby nie była stratna. Zna swoją brykę… powinno się udać.

- Eve? Świetny pomysł Księżniczko. Pojechać z kimś swoim to zawsze bezpieczniej. - Betty wyglądała na zadowoloną z tym, że jej faworyta nie okazała się oporna na wiedzę. - Porozmawiaj z nią o tym, też bym się czuła bezpieczniej wiedząc, że nie pojechałaś sama. No i pogoda! Sama zobacz. Na motorze w taką pogodę? A nie wiadomo jak będzie jutro i pojutrze. Bo przecież to nie jest daleko no ale nockę pewnie spędzić by trzeba w Mason City. Przynajmniej jedną. Dlatego szykuje ci się pewnie co najmniej dwudniowy wyjazd. - okularnica mówiła dokładając kolejne szczegóły co do szykującego się wyjazdu. Ale w końcu otworzyła drzwi przez co ta mżawka stała się jeszcze bardziej odczuwalna. No rzeczywiście nawet jakby padało tylko tak to kilka godzin jazdy na motorze czy otwartej pace wydawało się kiepskim pomysłem. Nie mówiąc jakby spadł pełnokalibrowy deszcz.
- A teraz chodź Księżniczko, myślę, że mam coś co ci poprawi humor. - uśmiechnęła się tajemniczo i zachęciła gestem do wysiadania aby mogła zamknąć drzwi pasażera od środka. Potem sama wysiadła i wzorem dobrej gospodyni wyjęła gdzieś z zakamarków samochodu złożoną parasolkę. Gdy ją rozłożyła mżawka przestała im dokuczać a one podeszły do jakiejś furtki. Kasztanka otworzyła ją bez wahania i ruszyły chodnikiem do drzwi jakiegoś piętrowego domu jednorodzinnego. Właściwie to Lamia nie wiedziała gdzie zajechały ale cała okolica wyglądała podobnie. Okularnica podeszła do drzwi frontowych i pociągnęła za sznurek który od wewnątrz odezwał się klasycznym dźwiękiem małego dzwonka.

Dom z ogrodem nie sprawiał wrażenia zaniedbanego, wręcz przeciwnie. Dodatkowo po obu stronach wejścia czyjaś troskliwa ręka urządziła kwietne rabaty, pełne astrów jak to na jesieni.
- Niespodzianka? - saper zmrużyła oczy nie wiedząc czy powinna się cieszyć czy niepokoić. Lub wyciągnąć broń. Na Froncie niespodzianki nigdy nie oznaczały czegoś dobrego, a odwrotnie. Tylko to już nie był Front.
- Przyznaj… masz dość mojego gadania i wreszcie podjęłaś tę rozsądna decyzję, aby sprzedać problem na części? - uśmiechnęła się, obejmując kasztankę ramieniem w pasie - Ewentualnie przyszłyśmy po Esperal. Zaszyjesz mnie z dala od wścibskich oczu, bez znieczulenia. Pamiętaj tylko, że coś mnie tylny zderzak boli, to delikatnie… nie mów że masz na mieście drugą salę tortur - koniec wyszedł jej nawet pogodny.

- Przyznam, że w knebelku wyglądasz uroczo i strasznie ci on pasuje. - Betty przybrała ton i minę dobrej ciotki która mówi do dorastającej podopiecznej. Nawet jej podobnie poprawiła jakiś kosmyk włosów jakby zależało jej na tym by wypadła jak najlepiej.
- Ale to może zostawmy sobie na bardziej kameralne warunki. - uśmiechnęła się do niej ciepło ale odwróciła się w stronę drzwi bo dało się słyszeć jakieś kroki. Chyba po schodach. Dość ciężkie i powolne.
- Nie patrz i nie pytaj o nogę. - uprzedziła patrząc w drzwi. Przy tych kroki ustały, coś zgrzytnęło, jeszcze coś i gdy drzwi się otwarły ukazał się jakiś starszy mężczyzna w brzuszkiem jak u św. Mikołaja.

- Betty! Wieki cię nie było! Już myślałem, że zapomniałaś o starym Maxie! - mężczyzna przywitał się jowialnie obejmując gościa w okularach który zrewanżował się tym samym. - O nie. Znów ktoś umarł? - gospodarz nagle zaniepokoił się gdy oderwał się od gościa z równie zaniepokojoną miną.

- Nie, nie Max, nie tym razem. Tym razem szukam czegoś relaksującego dla tej oto młodej i świetnie zapowiadającej się młodej damy. Max poznaj Lamię, Lamia poznaj Maxa. - Betty szybko rozwiała obawy gospodarza i przedstawiła sobie oboje przy okazji składając parasolkę.

- Miło mi! I to podwójnie! Pogrzeby są takie przykre. A młode, świetnie zapowiadające się damy takie cudowne! - gospodarz miał dziwny akcent. Ale na zachowywał się iście po szarmancku. Ucałował dłoń właśnie przedstawionego gościa witając się z nią po czym zaprosił do środka gestem i słowem. Weszły do korytarza a on sam zamknął z powrotem drzwi. - Zapraszam na werandę. Zaraz was dogonię, Betty zaprowadzisz Lamię? - Max wyraźnie kuśtykał. Wspomagał się przy chodzeniu laską a w wykładzinę miękko zagłębiał się jeden kapeć i jedna kula protezy. Betty sprawnie zaprowadziła Lamię przez krótki korytarz, jakiś pokój aż wyszły z przeciwnej strony domu. A widok był kompletnie zaskakujący. Ile kwiatów! Całe krzaki! Szklarnie! Żywopłoty! Całe wnętrze podwórka za domem to był jeden wielki, kwiatowy ogród! Wydawało się, że są tu kwiaty we wszelkich wielościach, kolorach i kształtach! Betty usiadła przy stole gdzie były cztery miejsca. Sądząc z tego co słyszeli to gospodarz pytał się co się napiją i czynił honory pana domu.
Miejsce zasługiwało na miano Edenu, rajskiego ogrodu ukrytego pośrodku miasta z betonu, stali i zawiedzionych nadziei. Barwy, zapachy… tak intensywne, różnorodne i podrażniające zmysły. Oczy nie wiedziały gdzie patrzeć, najchętniej wszędzie naraz żeby niczego nie przegapić.
- Betty… - Mazzi westchnęła w końcu, wyciągając dłoń do najbliższego krzewu i głaszcząc delikatne, zielone listki. Front znał tylko czerń, szarości i czerwień - dwie pierwsze pochodziły z Ruin, ostatnia z krwi oraz ognia. Tutaj panowało życie, to dobre.
- Drinka… napiłabym się drinka. Obojętnie, byle kopał - otrząsnęła się, posyłając drugiej kobiecie uśmiech - Powiesz mi co tu robimy?

- Cieszymy się widokiem, chwilą i takie tam głupoty starej baby. - okularnica machnęła niedbale ręką ale widocznie cieszyła się z pożądanej reakcji jaką okazywała jej faworyta. Czyli nieźle wstrzeliła się z niespodzianką. Zresztą dokuśtykał do nich gospodarz dzielnie dzierżąc tacę którą postawił na stole. Tam zaś był cały zestaw herbaciany.

- Polecam, dziś w sezonie modna jest dzika róża. - starszy pan zareklamował swój wyrób z pogodnym uśmiechem stawiając trzy kubki z parującą herbatą w trzech odpowiednich miejscach. Herbaciany aromat kusił swoim kolorem i zapachem. Na pewno nie wyglądało to jak mętna lura jaka ocalała z pożogi dawnych dni. No i były jakieś sucharopodobne pieczywo oraz konfitury do tego wszystkiego. Betty dała przykład i zajęła się przygotowywaniem pierwszej zakąski.

- I jak ci się wiedzie Max? - pielęgniarka zagaiła rozmowę i przez chwilę rozmawiali głównie o tym co się wydarzyło od pewnie ostatniego razu gdy się widzieli. Przy okazji wyjaśniło się, że było to z okazji pogrzebu gdy Betty przyjechała po wieniec na tą smutną uroczystość dlatego w pierwszej chwili gospodarz sądził, tak a nie inaczej gdy ją znów zobaczył.

Mazzi słuchała ich jednym uchem, zbyt pochłonięta pięknem otaczającego ją ogrodu. Weranda w deszczu była jak wyspa spokoju. Krople spadały z drewnianego dachu, roztrzaskując się na liściach, trawie i kamieniach. Ziemia pachniała oszałamiająco, do tego słodkie nuty przeróżnych kwiatów. Szło upić się samym oddychaniem.
- Można tu zamówić wiązanki, albo bukiety? - spytała nagle, mocząc usta w herbacie. Cierpko-kwaśna, smakowała bzem i dziką różą - Niewielkie. Na przyszły tydzień… i dziękuję - spojrzała na Betty z wdzięcznością - Po raz kolejny mnie ratujesz.

- Naturalnie. Można nawet sobie samemu wybrać. Masz ochotę zwiedzić moje skromne włości? Podpowiadam, że uwielbiam się puszyć i zanudzać nudnymi detalami hodowlanymi. - Max pokiwał głową i na koniec ściszył głos jakby obgadywał sam siebie.

- No właśnie Max, my właściwie w tej sprawie. Księżniczka miała taki przykry dzień. Chciałabym abyś złożył jej coś na poprawę humoru. Tak jak ty to potrafisz, z miłością i uczuciem. - Betty włączyła się do rozmowy wyjawiając po co właściwie tu przyjechały. Brwi Maxa podjechały do góry ale zaraz zjechały na dół.

- Aha! Czyli dobrze przypuszczałem, że jesteś tu po to co zwykle! A myślał stary człowiek, że to tak tęsknota ją przygnała a tu nie, jak zwykle, chodzi tylko o interesy, nie ma co się łudzić, że to coś innego, o nie… - gospodarz wygramolił się z fotela gderając jak na emeryta przystało ale w wyraźnie żartobliwy sposób. Wstał i dał znać aby podążyć za nim. Narzucił na siebie jakąś przeciwdeszczową kapotę z obszernym kapturem a goście ruszyli za nim chronieni przed mżawką ponownie rozłożoną parasolką. Zaczęło się istne zwiedzanie tego mini ogrodu botanicznego gdzie na każdym kroku wydawała się dominować zdrowa, żywa, mokra zieleń upstrzona kolorowymi plamkami płatków, kielichów i pręcików.

Cud prawdziwy, że przetrwały wojnę i miały się tak dobrze. W tak wielkiej ilości, różnorodności. Całej gamie barw i mieszających się płynnie odcieni. Powolna przechadzka między alejkami miała w sobie coś magicznego, jakby zatapiały się w obcym świecie, gdzie wojna nie ma wstępu, a ból i strach są tylko mglistymi cieniami wyciągniętymi z dawno minionych snów.
- Są przepiękne - przystanęła na chwilę, pochylając się nad jedną z rabatek żeby pogłaskać czubkiem palca wskazującego mały, fioletowy kwiat którego nazwy nie znała - Jakim cudem udało się je tu zebrać i utrzymać? Są takie delikatne… - westchnęła, wracając pod parasolkę.
- Są wytrzymalsze niż się wydaje. Póki ma je kto zapylać jest nadzieja. Chociaż przyznam, że zebranie takiej kolekcji zajęło lata. Teraz jest już łatwiej bo wszyscy w okolicy wiedzą, że stary Max zbiera różne dziwne torebki z nasionkami albo i całe sadzonki, gałęzie, czasem owoce. Nie wszystkie są takie jak dawniej. Niektóre skarlały i zdziczały w porównaniu do oryginałów sprzed wojny. Ale to już trzeba by wiedzieć jak wyglądał oryginał aby to rozpoznać. Poza tym są i tak całym moim sercem, nawet te najmarniejsze. - starszy pan w deszczaku też pogłaskał liście i płatki jakiegoś krzaka zupełnie jak rodzic swoje dziecko. Gąszcz był tutaj jak w prawdziwym buszu. Gdzieniegdzie krzaki były wyższe od człowieka albo prawie. A czasem drobne, niskopienne roślinki z trudem sięgały kostek. Kwiaty podobnie były w różnych stadiach rozwoju. Jedne dopiero kwitły, inne były w pełni swojej najdorodniejszej fazy a jeszcze inne już wyraźnie przekwitły będąc bladym echem swojej świetności. Jedne dumnie pięły się ku niebu inne chyliły się wstydliwie ku ziemi. Jedne były wielkie jak ludzka dłoń czy pięść a inne drobniutkie jak ludzki paznokieć.

- Interesowałoby cię coś konkretnie? I na kiedy? Sobota? Niedziela? Rano, wieczór? - gospodarz odwrócił się ku Lamii pytając o detale potencjalnego zamówienia.

Saper stała sztywno, wpatrzona w rabatkę astrów o bladoróżowym kwieciu, otoczonych identycznymi kwiatami, tyle że barwy ognistej czerwieni. Wszystko tonęło w zieleni o tak wielu odcieniach, że ludzkie oko nie nadążało z ich wyłapywaniem. Na wszystko zaś padał coraz intensywniejszy deszcz.
- O szyby deszcz dzwoni… jesienny - mruknęła przytykając palec do liścia i pozwalając aby kropla wilgoci zsunęła się na jej skórę. Patrzyła na jej wędrówkę, uśmiechając się smutno. Nagle otworzyła usta, mówiąc cicho:

“Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...
Ktoś umarł... Kto? Próżno w pamięci swej grzebię...
Ktoś drogi... wszak byłem na jakimś pogrzebie...
Tak... Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno...
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną...
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą...
Spaliły się dzieci...”


Chciała mówić dalej, lecz głos odmówił współpracy. Poruszała niemo wargami, patrząc na smugę napalmu zalewającą jej ludzi gdy próbowali wyciągnąć ją z piwnicy. Słyszała ryk ognia, krzyki bólu i ten paskudny odgłos z jaki płonie ludzkie mięso, a białka oczu ścinają się niczym gotowane jajka… a potem nastała cisza. Tylko krople deszczu padały na ziemię, a wraz z nimi słone krople toczące się po policzkach sierżant.
- Na poniedziałek, jeśli to nie problem - odchrząknęła i powiedziała suchym, wojskowym tonem - Nic wielkiego, drobne bukiety. Trzy sztuki, na cmentarz.

- Oczywiście. Na którą? Mają być gotowe czy poczekasz z pół godziny aż zrobię na miejscu? - kwiaciarz i ogrodnik w jednym zapytał po chwili milczenia. Betty pocieszająco ścisnęła dłoń Lamii aby dodać jej otuchy.

- Poczekam… tak chyba lepiej. - zmusiła usta do uśmiechu. Ścisnęła też rękę okularnicy w niemej podzięce za wsparcie. Tym razem przynajmniej nie zaczęła śpiewa, mały sukces, ale zawsze jakiś. - Coś… co będzie pasować chłopakom z mojego oddziału. Tym, którym się nie udało. Wypada ich odwiedzić, z pustą ręką tak głupio - obróciła głowę i popatrzyła na Betty - Znacie się dobrze, prawda Max? Powiedz proszę, o ile to nie wielka tajemnica, które kwiaty są ulubionymi tej oto ślicznotki? - wskazała na pielęgniarkę, choć przeniosła wzrok na ogrodnika - Kolor, gatunek? Coś… wyjątkowego?

- O nie! Nie mów jej! Ja byłam pierwsza! - Betty zawołała wesoło i zadziornie jakby znów była małą dziewczynką. Buntowniczo potrząsnęła wciąż trzymaną dłonią tej drugiej aby przywołać ją do porządku. Gospodarz roześmiał się bo wydawał się tak stary, że mógłby być ojcem nawet dla okularnicy. A przynajmniej dużo starszym bratem.

- Oczywiście tajemnica handlowa. - odpowiedział kwiaciarz zadowalając tym kasztanowłosą kobietę trzymającą parasolkę. - A ty jak przyjdziesz w ten poniedziałek, zostaniesz na herbatę to mówię ci, straszna ze mnie się papla robi przy herbatce i konfiturach. - zaraz potem przekierował spojrzenie na tą drugą czym wywołał potępiające spojrzenie tej pierwszej. Zrobiło się całkiem raźno i wesoło. W końcu Max wyjął z kieszeni kurtki składany scyzoryk, rozwinął go i zaczął ścinać kwiaty na bukiet po jaki przyjechały.

- Naprawdę? - saper udała zdziwienie i zadumanie, gdy tak grzecznie kiwała głową do słów gospodarza. Objęła też ramieniem pielęgniarkę, aby ta nie czuła się wyobcowana - Nie wypada tak wpaść jak po ogień i lecieć dalej jeśli istnieje szansa na spróbowanie tak pysznej herbaty. Mam do niej słabość, wiesz? - uśmiechnęła się i zrobiła na tyle dwuznaczną minę, że dało się odnieść jej słowa zarówno do naparu, jak i Betty - W zamian przywiozę piwo, albo coś mocniejszego… a powiedz, nalewkę na dzikiej róży też przypadkiem robisz? Dla kurażu oczywiście i zdrowotnych właściwości. Wiadomo, świetne źródło witaminy c i antyoksydantów. Idealne na przeziębienie, a pogoda nas nie rozpieszcza. Jesień idzie, zaraz zima będzie i puf - pstryknęła palcami - Sezon na grypę otwarty. Każdy lekarz za to powie że lepiej zapobiegać niż leczyć, więc kieliszeczek dla kurażu nie jest niczym złym - zakończyła, wachlując rzęsami.

- Za piwem to ja nie przepadam. Ale nalewki tak, oczywiście. I miód. Mam własną pasiekę. Tylko trochę dalej, za ogrodem. Zapraszam więc na herbatę i kwiaty w poniedziałek to porozmawiamy. - widać było zakutaną w deszczak sylwetkę w kapturze. Która pochylała się sapiąc cicho aby uciąć kolejny element do szykowanego bukietu. Obie kobiety szły grzecznie za nim ściaśniając się pod jedną parasolką. A kulawy ogrodnik wydawał się pracować całkiem przypadkowo. Przechodził koło całkiem ładnie rozwiniętych kwiatów i ledwo na nie spojrzał a zaraz obok ścinał jakiś inny albo gałązkę czy liść. Podawał ścięte badyle które ociekały wodą w ręce Lamii. W tym czasie okularnica asystowała im aby obie były pod parasolką. Kolorowe naręcze ściętych roślin powoli rosło aż chyba gospodarz uznał, że już wystarczy.

- Wracajmy bo nam herbata wystygnie. - oznajmił z delikatnym uśmiechem i we trójkę przeszli ścieżkami mokrego ogrodu z powrotem pod werandę. Znów zajęły swoje miejsca ale nie Max. On poprosił aby Lamia położyła zebrany materiał na bukiet na jakiejś szafce a on sam stanął za nią i wyglądał jak kucharz który przygotowuje jakieś wykwintne danie. Coś przycinał, coś układał, coś dokładał ale co niezbyt widziały bo zasłaniał sobą i swoim obszernym deszczakiem.

- Myślę, że już. To teraz wasza kolej. Zaspokójcie moją próżność. - Max w końcu odwrócił się z gotowym bukietem jaki wręczył tej dla której go przygotowywał.


Mazzi zmroziło, ledwo kwiaty znalazły się w jej dłoniach. Z zapartym tchem trzymała je delikatnie jakby były z kruchego, przepięknego szkła o barwie jesieni. Patrzyła długo, w milczeniu, a jedyne ożywienie widać było na jej twarzy, która przeszła od zaskoczenia, poprzez czysty zachwyt, niepewność, niezrozumienie, smutek, aż wreszcie szeroki uśmiech rozgościł się na ściśniętych do tej pory wargach. Prezent, dla niej… tak po prostu. Promień słońca przebijający wszystkie ciemne chmury.
- Jest idealny - przerwała ciszę, pociągając nosem do kompletu. Spojrzała na florystę mokrymi oczami - Tu potrzeba poety, nie trepa… dziękuję. Jest… przepiękny.

- A przed chwilą całkiem ładnie ci szło z tą poezją. - celnie zauważył starszy pan sadowiąc się na zajmowanym wcześniej fotelu. Upił łyka ze swojego kubka i sapnął z zadowoleniem. - Ale dobrze, uznam, za poezję twój uśmiech i łzy wzruszenia. Na pewno dlatego zabrakło ci słów. Nie przejmuj się, często to się zdarza. Tak prawdziwa magia kwiatów działa na prawdziwe kobiety. - kwiatowy artysta pozwolił sobie na nonszalancki ton jakby spotkał się z kolejnymi dowodami adoracji i należnego przecież uznania. Chociaż sądząc ze spojrzenia to i tak czerpał z tego wszystkiego taką samą przyjemność z ofiarowania bukietu jak ofiarowanej tym bukietem sprawiło jej odebranie.

- Oh, na pewno Max, jestem przekonana, że tak właśnie jest. Aż zobacz, kolejna kobieta którą udało ci się doprowadzić do łez szczęścia i wzruszenia. - Betty przyszła w sukurs słowom ogrodnika oraz jej faworycie. To chyba zaspokoiło ambicje i próżność artysty bo zaprosił do kosztowania konfitur i herbaty.

Saper powoli wracała do siebie, mimo że wzrok utkwiła w kwiatach nie chcąc ich odłożyć, ani wypuścić z dłoni na sekundę.

- Są takie kwiaty utkane z radości, ku słońcu wzrastają z wdziękiem...by, gdy zabraknie wzajemnej miłości, pochylić się nad człowiekiem… - uśmiechnęła się trochę zażenowana, wzruszając ramionami - Poetą nie jestem, ale się staram. Jednak cokolwiek bym nie powiedziała, nie dorówna temu - wskazała ruchem głowy na bukiet - Pomyśleć… obiecałam sobie, że w tym tygodniu już się nie poryczę. - wydęła usta, udając focha - Oszukujecie.

- No pewnie! I falstart i pobite gary i takie tam. A na razie ciesz się herbatą i konfiturami. - Maxa widocznie rozbawiła uwaga swojego gościa. Okularnica też wyglądała na spokojną i zrelaksowaną.

- Sama nie wiem czemu tak rzadko cię odwiedzam. Tu naprawdę człowiek może się zrelaksować. No i te kwiaty! Niesamowite miejsce. Ale za to za każdym razem jak tu jestem odkrywam to miejsce na nowo i za każdym razem jest tak samo magicznie. - Betty też wydawała się ulegać nastrojowi miejsca i chwili. Patrzyła na gospodarza i Księżniczkę i kwiatowy ogród za barierką werandy.

- A ja zawsze powtarzam “Przyjeżdżaj kiedy zechcesz” i widać jak słucha. - Max pozwolił sobie na dyskretne “obgadywanie” okularnicy lekko nachylając się znad kubka w stronę drugiej kobiety co znów wywołało falę radości.

- Długo się znacie? - sierżant wreszcie zadała własne pytanie, odkładając bukiet na kolana i sięgając po herbatę. Konfiturami też się zajęła, robiąc głośne “mmmm…” po spróbowaniu pierwszej łyżki. W porównaniu do wojskowych racji… cóż. Wojskowych racji w tym zestawieniu nie wolno było nazywać jedzeniem .

- To by było… No od wypadku… Będzie jakoś… No z kilka sezonów… A potem jeszcze rehabilitacja… - oboje popatrzyli na siebie z zastanowieniem gdy próbowali wspólnie dojść do odpowiedzi na to pytanie i mówili na przemian. Ale tak wspólnie nieco wyjaśnili tą historyjkę. Wypadek, przewiezienie do miejskiego, jeszcze wówczas Betty pracowała na zmianę i na chirurgii i na urazówce więc niejako miała Maxa od początku jego pobytu w szpitalu aż do jego wyjścia. A potem jeszcze indywidualna rehabilitacja na jaką z początku on wracał do szpitala a potem ona jakiś czas odwiedzała go tutaj właśnie i w ten sposób poznała to miejsce.

- I naprawdę powiadam ci, że to nie jest kobieta z jaką można zadzierać. No przynajmniej nie bez konsekwencji. - Max roześmiał się w pewnym momencie gdy podzielił się z drugim gościem refleksją na temat swojej byłej pielęgniarki.

- Księżniczka też była moją pacjentką to chyba wie w czym rzecz. - uwaga rozbawiła okularnicę i zrewanżowała się podobnym wyznaniem na temat gospodarza. - Widzisz Księżniczko, gdy po którymś razie musiałam go postawić do pionu, żeby przestał się mazać i użalać nad sobą bo przecież ile osób dookoła żyje bez nogi czy ręki to zrobił coś co mnie zaskoczyło: przeprosił mnie. I podziękował. A to rzadko się zdarza. Myślałam, że mu się głupio zrobiło i tak tylko gada. Ale nie! Obiecał mi największy i najpiękniejszy bukiet jaki w życiu dostałam! Oczywiście myślałam, że tak tylko gada i się zgrywa. Ale no jak już się pewnie domyślasz zrobił to! Cały bukiet co trzeba było wsadzić w wiadro, żeby się zmieścił! - oczy za okularami rozbłysły rozrzewnieniem i ciepłem tamtego wspomnienia. Wskazała na zalany mgiełką mżawki ogród którego pewnie w tamtym czasie jeszcze nie znała to nie mogła się spodziewać takiego prezentu i dowodu wdzięczności.

- Oj, no widzisz, bo ludzie są ślepi! Ja też byłem! I wiem, że gadają na nią, że zła, terror, zołza i jędza. Ale wtedy to w niej zobaczyłem. To złota kobieta jest! I ma złote serce! Tylko to chowa głęboko w sobie. Więc musiało coś ją w życiu spotkać strasznego i wiele złego, żeby chować tak głęboko takie złote serce. I żal mi się jej zrobiło to pomyślałem, że zasługuje na ten najpiękniejszy bukiet jaki tylko zdołam jej zrobić. I zrobiłem! - stary ogrodnik mówił pogodnie i swobodnie jakby dzielił się jakąś wiedzą tajemną z młodą adeptką. Betty kręciła głową jak tego słuchała ale chyba nawet ta zołza i jędza wydawała się wzruszona tymi słowami i wspomnieniem owego wiadra wypełnionego największym i najpiękniejszym bukietem jaki kiedykolwiek dostała.

- No rozgryzł mnie no… Tylko nie powtarzaj tego na oddziale bo stracę twarz i reputację i w ogóle! A tamten bukiet no był ogromny! Dziewczyny z całego szpitala przychodziły go zobaczyć, zrobiłam się gwiazdą jak w jakimś show! - pielęgniarka roześmiała się znów ubawiona całym wspomnieniem sprzed lat. Maxowi też widać sprawiało radość i satysfakcję z radości jaką wówczas udało mu się jej sprawić. Same nie wiedziały ile czasu minęło, lecz i pielęgniarka i saper zgodnie twierdziły, że zbyt mało. Niestety ciemniejące niebo mówiło coś kompletnie innego. Wreszcie pożegnawszy się z Maxem dość wylewnie, wróciły do niebieskiej bryki. Obie milczały, lecz nie było w tej ciszy niczego męczącego. Są wszak chwile w życiu ludzkim, podczas których milczenie zastępuje najwznioślejszą mowę.


 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
Stary 30-03-2019, 01:28   #79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 19 - Wieczór u Skanera

2054.09.14 - wieczór; pn; ciepło; dziwny opad; Sioux Falls, dom Betty





Wróciły do domu wraz zapadającym zmierzchem i kroplami jakie rozbryzgiwały się o ten ziemski padół. W międzyczasie wizyty u Maxa mżawka zdecydowała się przeistoczyć w regularny deszcz. Tylko jakiś dziwny bo krople miały kolor pośredni między czerwienią a pomarańczem. Na szczęście wnętrze samochodu, parasolka a potem wnętrze apartamentowca skutecznie ochroniły je obie przed zmoknięciem. Gdy zostawiły za sobą rozpadany wieczór ów dziwny deszcz rozpadał się na dobre. Ale jak to często w tej końcówce wrześniowego lata bywało nawet pomimo deszczu było całkiem ciepło.

W domu powitała je Amelia. I tak jak obiecała Lamii gdy wychodziła czekał na nie obiad. Chociaż blondynka z wielkim opatrunkiem na połowie twarzy okazywała mieszaninę zaniepokojenia z powodu tego spóźnienia jak i ulgi, że wreszcie wróciły do domu. Esencją tego stanu było klasyczne - Gdzie byłyście? Wiecie która godzina? - gdy przynajmniej rytm dobowy pielęgniarki wydawał się być unormowany prawie co do kwadransa a tu nagle kilku godzinne spóźnienie wprawiło w niemałą zgryzotę blondynę.

Na szczęście Betty obłaskawiła ją małym bukiecikiem jaki prawie w ostatniej chwili wyprosiła u kwiaciarza. Bukiet zrobił swoje i momentalnie kompletnie rozbroił blondynkę. Resztę zrobił wspólny spóźniony obiad w kuchni i opowiadanie sobie minionego dnia. Amy niejako streściła Betty jak wyglądał poranek a in obu co się działo po wyjściu Lamii z dwoma policjantami. Właściwie niewiele. Eve zawinęła się niedługo po niej a Val skorzystała z okazji do podwózki i pojechała razem z nią.

Amy zaś siedząc sama w domu miała czas na przemyślenia podczas przygotowywania obiadu. Doszła do wniosku, że Betty jest kochana ale nie chciałaby nadużywać jej gościny i tak na niej bez umiaru pasożytować. Dlatego postanowiła się rozejrzeć za jakąś robotą. W końcu musi być jakaś praca dla zmyślnej dziewczyny z biura która była i świetnie zorganizowana, pracowita i solidna prawda? W mieście gdzie było tyle różnych firm, jednostek, hurtowni i magazynów? Na pewno coś znajdzie!

Gospodyni oczywiście zapewniła, że obie mogą mieszkać ile tylko zechcą i będzie jej bardzo z tego powodu przyjemnie. W końcu ten dom był zdecydowanie zbyt duży i pusty aby mieszkać tu samemu prawda? Prawda. Ale jednak pomysł blondyny przyjęła z aprobatą. Gdzieś w tym punkcie wieczoru usłyszały pukanie do drzwi i do domu wróciła Madi. Z wielką, sportową torbą no i swoją standardową w której nosiła potrzebne w jej zawodzie precjoza.

- Byłam w domu. Zabrałam parę rzeczy. - oznajmiła gdy już znalazła się śród swoich. Na obiadokolację trochę się spóźniła ale jeszcze i dla niej starczyło. Jadła łapczywie wyjaśniając, że cały dzień nie miała czasu zjeść nic porządnego. Najpierw standardowy dzionek w “Dragon Lady” a potem jeszcze klienci indywidualni. Była wykończona i miała dość tego wszystkiego. Ile było w tym prawdy a ile gadania żeby się wygadać i spuścić nieco pary po całym dniu w robocie trudno było zgadnąć ale głodna rzeczywiście musiała być porządnie gdy widziało się w jakim tempie czyści talerz z jedzenia. W każdym razie obiad, przyjazne twarze i swojska atmosfera miały niezłe działanie terapeutyczne i gdy masażystka, tatuażystka i rehabilitantka w jednej osobie odsunęła od siebie już pusty talerz miała minę słusznie obżartego kocura.

- To co? Skaner? - zapytała Lamię kontrolnie i uzyskawszy potwierdzenie zażyczyła sobie jeszcze kawy i chwilę pogadały dla zdrowotności psychicznej o wszystkim i o niczym. Przy okazji wyszło, że obie z Amy założyły się o której reszta ferajny wstanie. I okazało się, że wyszło pośrodku. Amelia szacowała, że z godzinę wcześniej a Madi, że godzinę później.


---




2054.09.14 - wieczór; pn; ciepło; dziwny opad; Sioux Falls, dom Skanera



- Ale leje. Cholera będę musiała rano wcześniej wstać, żeby chociaż szyby przeczyścić. - kolorowe paćki uderzające w szybę nie poprawiły humory masażystki. Było już ciemno gdy masażystka zatrzymała się przed jakimś budynkiem. Jednym z wielu podobnych, zwłaszcza w ten cholerny deszcz i już prawie po pełnoprawnej nocy. Jedynie słaby poblask pochmurnego nieba na zachodzie wskazywał, że dzień niedawno się skończył. Ale tutaj, na ziemskim padole było już ciemno jak w nocy. Zwłaszcza właśnie w ten deszcz.

Okolica była pstrokata ale względnie jednorodna. Stylem przypominała typową zabudowę dawnych przedmieść czyli dość niskie i podobne budynki jednorodzinne otoczone parcelą. Tyle, że trzy dekady zaniedbań zrobiło swoje. Zwłaszcza po ciemku przypominało to jakieś bezimienne Ruiny z jakich nie wiadomo co mogło wypełznąć. Zwłaszcza po ciemku i po nocy. - Cholera zapomniałam na jakim zadupiu on mieszka. - mruknęła po drodze kierowca wolno kierując pojazdem gdy pochylona do przodu starała się odróżnić jeden skręt w jaki powinna skręcić a w jaki nie. Wszystkie wydawały się podobne, zwłaszcza w ten kolorowy deszcz i po ciemku. Wydawało się, że im dalej od centrum gdzie były szpitale, ratusz, mieszkanie Betty tym bardziej kończy się cywilizacja. Na tym osiedlu straszyła pustka i mrok mijanych, zaniedbanych podwórek, zdziczałych roślin, przewalonych płotów i gratów walających się nawet na środku ulicy. W niewielu mijanych oknach paliło się światło zdradzające, że ktoś cywilizowany mieszka w środku. Ale w końcu jakoś Madi zajechała gdzie potrzeba bo wjechała na jakiś podjazd któregoś z kolei domu. Jednym z niewielu w okolicy w jakim paliły się światła.

Po drodze Madi nieco naświetliła temat faceta do jakiego jechały. Że uważa się za Indianina. A może i w jakiejś części był sądząc po ciemnych włosach i karnacji. Że ploty jakie widocznie usłyszała nawet Betty strasznie go wkurzają i wykańczają. Żeby się nie przejmować bo jest spoko i co najwyżej się ujarają i wypiją. I, że właściwie to już nie chce jej się po nocy jeździć w ten deszcz i po tej dziczy więc liczy, że zostanie tu do rana. A w ogóle to ze Skanera taki trochę szaman jest.

Gdy wysiadły z samochodu i przebiegły kawałek do drzwi wejściowych okazało się, że coś mogło być na rzeczy. Dom był spory. Jednorodzinny ale raczej z tej górnej puli rocznych zarobków. Niby parterowy ale ze spadzistym dachem który w centrum miał wysokość kolejnego piętra. Na podwórku, przy drzwiach, na drzwiach były różne rzeczy. Rzeczywiście mogły się kojarzyć z szamanem, Indianami lub pokrewnymi tematami. Wiszące indiańskie łapacze duchów, czaszki chyba bydła wbite na kołek w ziemi i nad głównym wejściem. Dziwne wzory wymalowane na ścianach a szum deszczu wzbudzał brzęczenie różnych grzechotek zrobionych chyba ze wszystkiego czego się dało. Z puszek, koralików, kawałków metalu, plastiku, drewna, piór. Co by nie mówić dom i podwórze wyróżniało się ponad standard zdradzając specyficzne gusta gospodarza.

Nie czekały zbyt długo na otwarcie drzwi. Gospodarzowi widać nie udało się przegapić samochodu wjeżdżającego na podjazd i bijący po oknach światłami. - Właźcie. - zachęcił je słowem i gestem odstępując od drzwi aby je przepuścić. Rzucił okiem na zalane deszczem podwórze i samochód gości po czym zamknął drzwi odcinając aurę od reszty domu. Gospodarz wyglądał nieco mniej punkowo niż na sobotnim koncercie. Artystycznie podarty zielonkawy t-shirt przerobiony celowo lub nie na bezrękawnik, indiańskie paciorki na rzemykach zawiązane wokół szyi i nadgarstka i podarte, sprane dżinsy. Wyglądał raczej bardziej z hipisowskich klimatów. Zwłaszcza, że w domu unosił się specyficzny zapach ziół, kadzidełek i zioła.

- Pakujcie się. - zaprosił je dalej wchodząc do czegoś w rodzaju krzyżówek z kilkoma drzwiami, przejściami i schodami na górę. Madi robiła za przewodniczkę i weszła śmiało przez bezdrzwiowe przejście naprzeciw drzwi wejściowych i jękiem ulgi rozsiadłą się na narożnej sofie. Wyglądało na typowy pokój dzienny dla gości co można pogadać, napić się kawy czy herbaty gdy wpada się z sąsiedzką wizyta. Przynajmniej według dawnych standardów.

- Czego się napijecie? - gospodarz odbił gdzieś w prawo w czymś co chyba było kuchnią. Przez co miały chwilę się rozejrzeć po tej poczekalni. Sofa na dobre kilka osób, niski stolik, jakiś inny widoczny w czymś co mogło być jadalnią. Wszystko skąpane w ciepłym blaski świec które stwarzały całkiem miłą, domową atmosferę a przy okazji dawały przyjemny zapach. No i mnóstwo ozdób kojarzących się z krajami Dalekiego Wschodu, Indianami, Afryką. Maski, pióropusze, figurki, duszołapy, grzechotki, czaszki ptaków, dziwne naczynia…

Po paru chwilach wrócił gospodarz stawiając zamówienie na niskim stole i zajmując miejsce w fotelu. - No to powiedzcie co was do mnie sprowadza w ten uroczy wieczór. - zaczął rozpierając się wygodnie na swoim siedzeniu i biorąc do ręki gliniany kubek który przyniósł dla siebie. Z zewnątrz wciąż dochodziło bębnienie deszczu za to wewnątrz dominowała auta tajemniczości jaką roztaczała kombinacja ciepłego światła, cieni, półmroków i zapachów.

- No ja bym się nie pogniewała za masaż. W końcu kto wymasuje masażystkę nie? - Madi uśmiechnęła się filuternie do Skanera bez żenady zdradzając swoje motywy. Widząc jego uniesione w zdziwieniu brwi westchnęła. - No co się tak dziwisz? Od rana jestem na nogach i cały dzień robię komuś dobrze tam czy tutaj. Nogi mi w dupę włażą. Wreszcie usiadłam. Dobrze, że dziewczyny mnie chociaż nakarmiły zanim tutaj przyjechałyśmy to nie wyżeram ci nic z garów i lodówek. Ale masaż by mi się przydał. - masażystka szybko i w paru zdaniach streściła moc swoich motywów jak i dzisiejszego dnia. Gospodarz chyba przyjął to do wiadomości ale się nie wypowiedział na ten temat. Za to spojrzał na drugiego gościa. - A ty? - zapytał czekając na to co odpowie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 16-04-2019, 03:39   #80
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=pqoNoa6R3Vk[/MEDIA]

Miejsce zagubione w czasie, kieszeń międzywymiarowa, bądź portal do kompletnie innego wymiaru. Wizyta w muzeum rdzennych ludów Ameryki sprzed paru stuleci - takie Mazzi miała pierwsze wrażenie po przekroczeniu progu domu Skanera. Etniczne symbole, ozdoby i ten duszący, lekko kręcący w nosie zapach kadzideł… jeden krok żeby z zalanego mętną breją miasta przejść do przerośniętej wersji wigwamu, okupowanego przez współczesną wersję szamana. Lekarza dusz, lekarza ciała, jeśli wierzyć Madi, a nie było żadnych przesłanek aby tego nie robić.

Lekarz dusz, świr, mutant, niebezpieczny psychopata grzebiący ludziom w głowach… ile to wersji i określeń Lamia słyszała odnośnie niepozornego gościa, siedzącego ledwo dwa metry od niej. Umiał jej pomóc… jeszcze mocniej zaszkodzi poszatkowanej pamięci?
Szło przekonać się o tym tylko w jeden sposób.

- Chciałabym, abyś spróbował mi pomóc z amnezją - odpowiedziała, gdy gospodarz zwrócił się do niej bezpośrednio. Stała przy ścianie, opierając się o nią plecami i wbijając dłonie w kieszenie spodenek - Podczas ostatniej misji coś się stało. Próbowaliśmy wydostać się z Kotła, była rzeź. Oberwałam od wybuchu… chyba. Tak mówił lekarz. Stałam zbyt blisko eksplozji, ognia, Maszyn, jak to na Froncie - machnęła zbywająco ręką, chowając ją szybko na powrót w kieszeni, aby pozostali nie zauważyli jak bardzo drży. Mówiła spokojnie, beznamiętnie gapiąc się gdzieś w bok na zalewane deszczem okno.

- Nie pamiętam nic poza paroma urywkami z tej walki… ostatnio przypomniało mi się szkolenie. Też krótki błysk… moi chłopcy, bawiący się przy starym kaseciaku. Potem ci sami chłopcy ginący w Fargo. Nie wiem dlaczego, nie wiem kto przeżył. Mam w głowie nakaz, nerwowość. Coś zmusza mnie do gnania do przodu, pośpiechu, jakby coś miało się wydarzyć, ale nie wiem co. Chyba coś ważnego… muszę sobie przypomnieć kim jestem, co się stało w Fargo. Odzyskać siebie, swoje wspomnienia. Tożsamość… bo teraz nie wiem kim jestem. Miotam się, szukam… jak ćma obijająca się o szybę, albo dziecko błądzące we mgle. - ściszyła głos, przenosząc umęczone spojrzenie na mężczyznę w fotelu - Wariuję, odbija mi. Boję się spać, bo co noc śnię koszmary. Krew, śmierć… i ból. Strach, gniew, ten pieprzony nakaz aby się spieszyć. Próbuję zacząć nowe życie, ale to stare ciągle nade mną wisi i nie przestanie, póki nie dowiem się prawdy o sobie, o… - zagryzła wargę, wydychając ciężko powietrze - Serio pamiętam jak odmieniec urwał mi rękę, to jeden z tych nielicznych przebłysków które mi pozostały. Doktor Brenn mówi, że mam dziurę w czaszce, niewielką. Do tego dziwnie reaguję na alkohol, mój sok żołądkowy przypomina kwas z akumulatora. Chcę cię prosić abyś też… sprawdził, czy nie jestem odmieńcem, bo jeśli tak - zagryzła wargi, osuwając się po ścianie aż usiadła tyłkiem na podłodze, gapiąc się tępo w dywan między nogami - Wtedy będzie wiadomo na czym stoję. Wyeliminuję się zanim zniszczę życie komuś, na kim mi zależy. Betty, Amy, Madi, Val… Eve, RB, Daniel… - przełknęła z trudem ślinę - Steve…

- Co ty chcesz powiedzieć? Że jesteś jakimś… czymś?
- wytatuowany chudzielec wysłuchał drugiej kobiety z uwagą i chwilę trawił jej słowa. Sądząc po jego minie nie do końca chyba był pewny tego co powiedziała albo własnych wniosków.

- Daj spokój Lamia, nie jesteś przecież jakimś robotem! Przecież cię sprawdzałam na wszystkie sposoby! Wszystkie cię sprawdzałyśmy. A ty nas. A roboty to roboty. Od razu widać. - Madi żachnęła się słysząc takie zwierzenia. Miała prawo tak sądzić bo cokolwiek by nie mówić o genialności Bestii i jej legendarnie potężnych i podstępnych stworach to jednak roboty wyglądały jak roboty. Jak samochody. Czołgi. Wieżyczki automatyczne. Ale nie jak ludzie. Nie aż tak. Nawet maszynoludzie, odmieńcy, mutanci co bazowali na pierwotnej konstrukcji gatunku homo sapiens to jednak nie idealnie. Zwykle mogli ukryć swoją skazę i znamię bestii tylko na pierwszy rzut oka. A Madi z dziewczynami i resztą przecież miały okazję zapoznać się z ciałem i zachowaniem Mazzi z bardzo bliska i bardzo dokładnie.

- Dobra to czyli braki w pamięci. No to spróbujemy hipnozy. Może coś sobie przypomnisz. Ale do tego musisz być zrelaksowana i spokojna. Teraz jesteś spięta i zdenerwowana. Teraz nic z tego nie wyjdzie. Więc też zrobimy ci masaż. I może akupunkturę. Takie małe igły. Zobaczymy jaki masz przepływ energii, czy coś go zakłóca. Odpręż się. Poczuj jak u siebie. Inaczej nic z tego nie wyjdzie. Wiele zależy od ciebie. Na siłę nic nie załatwimy. Może będzie potrzeba kilka wizyt. Zobaczymy. - Skaner w końcu powziął decyzję. Mówił spokojnym nawet nieco melancholijnym albo zmęczonym głosem. Madi słuchała go popijając z kubka i wesoło machając nogą.

- Zrobimy Lamii razem ten masaż? - zapytała z błyszczącymi ciekawością oczami zerkając na swojego kolegę po fachu. Gospodarz spojrzał na nią krytycznie. - No co? Moglibyśmy. Co ja będę robić jak wy będziecie zajęci sobą? Pomogę wam. Poza tym myślę, że moglibyśmy stanowić zgrabny team we trójkę. - masażystka o ciemnych włosach i typowym dla siebie męskim ubraniu zaczęła od razu wyjaśniać swoje motywy.

Akupunktura, paramedycyna… normalnie Mazzi skwitowałaby podobne pomysły lekceważącym machnięciem dłonie, ale była zdeterminowana. Podstawiony pod ścianą i plutonem egzekucyjnym człowiek chwyta się każdej, nawet najbardziej irracjonalnej szansy na ratunek.

- Zgadzam się na masaż, akupunkturę, podłączenie do prądu, hipnozę… wszystko co konieczne - powiedziała powoli, unosząc wzrok na gospodarza - Mów co mam robić. Rozebrać się, położyć? Te zabiegi da radę łączyć z alkoholem? Napiłabym się na rozluźnienie.

- No ja też. -
Madi szybko poparła kumpele nawet wyciągając rączkę do góry jak uczennica albo ktoś wzywający obsługę. Skaner popatrzył na jedną na drugą z wyraźnym zastanowieniem po czym skinął głową. Wstał i wyszedł z tej wnęki gdzie siedzieli i przeszedł znów do kuchni. Masażystka uśmiechnęła się do Lamii i puściła jej wesołe oczko.
- To jaki mamy plan?! - zawołała przez wnękę za gospodarzem.

- Ona jest za bardzo spięta, żeby coś z nią zrobić teraz. Musi ochłonąć i się rozluźnić. To zaczniemy od ciebie. - gospodarz wrócił do pomieszczenia stawiając na stole trzy szklanki. W drugim ręku trzymał butelkę z ciemnego szkła zamkniętą korkiem. Odkorkował ją i nalał ciemnoczerwonego płynu do kolejnych szklanek. - A ty od kiedy musisz brać coś na rozluźnienie do masażu? - Skaner zapytał ciemnowłosą kumpelę podsuwając już napełnioną szklankę w jej stronę. Madi westchnęła chwilowo zapatrzona w szklankę którą zabełtała i humor jej trochę zrzedł.

- Od wczorajszego ranka. Rozstałam się z Tedem. Jeszcze nie wiem czy na stałe ale chyba tak. - masażystka wydawała się jakaś oklapła gdy mówiła do swojej szklanki. Potem wypiła z połowę napełnionej połowy jednym haustem, przełknęła i dopiła resztę nadstawiając już puste szkło pod butelkę.

- No to same dobre wieści. - Skaner nalał jej i nachylił w ich stronę swoją szklankę po czym też upił ale znacznie mniej. Popatrzył gdzieś w głąb swojego mieszkania i zamyślił się na chwilę. - Dobra, to myślę, pójdziemy do mnie. Zastanawiam się co z tobą zrobić. - zwrócił się pytaniem do Lamii.

- Niech idzie z nami. Przecież jej tu nie zostawimy. No i sam wiesz, że to też uspokaja jak się patrzy. - Madi wstała z sofy i dała znać kumpeli aby zrobiła to samo. Gospodarz przyznał jej rację i gestem zaprosił je obie aby szły za nim.

Lamia podejrzliwie powąchała kubek, spodziewając się ziołowej berbeluchy, albo zwykłej berbeluchy, jednak ledwo wciągnęła ostrożnie powietrze, brwi podjechały jej do góry. Pachniało słodko, jabłkami. Szybko upiła pierwszy łyk, potem zaraz kolejny i sama nie wiedziała kiedy opróżniła szklankę. Nie wiedziała co to jest, ale kopało porządnie i rozgrzewało, a do tego smakowało jak szarlotka.
- Zależy do jakiego momentu będziecie robić ten masaż - mruknęła trochę pogodniej, przejmując flaszkę od gospodarza i jak gdyby nigdy nic pociągnęła zdrowo z gwinta, człapiąc za Madi gdzieś na piętro.

- Oj, tam, z tobą i Skanerem to mogłabym mieć do dowolnego miejsca i momentu. - ciemnowłosa uśmiechnęła się filuternie do drugiej ciemnowłosej i skorzystała z okazji, że idą po schodach obok siebie szybko pocałowała ją w policzek. Skaner zaprowadził je na górę gdzie były krzyżówki do kilku drzwi a tam otworzył jedne z nich i gestem zaprosił do środka. Madi bez wahania wpakowała się do środka i tam stanęła na środku sypialni. Za nią weszła pozostała dwójka.

- Wiele się nie zmieniło. I dobrze, lubię to miejsce. - oznajmiła rozglądając się szybko po pomieszczeniu. Wyglądało jak klasyczna sypialnia. Chociaż nie o takim metrażu jaki miała u siebie Betty. Tyle, że zamiast łóżka na podłodze leżał materac. A może po prostu skrajnie niskie łóżko. Do tego wystrój wnętrza też zdradzał niejako przeznaczenie tego pomieszczenia. Liczne świece chociaż na razie pogaszone poza jedną z jaką do środka wszedł gospodarz. Do tego lampy, lampiony, kadzidełka, jakieś dziwne maski, łańcuszki, wisiorki, duszołapy co razem nieźle kojarzyło się z mistycyzmem, tajemnicą i medycyną naturalną.

- Zapal trochę świec. A ja przygotuje sprzęt. - gospodarz podał Lamii zapaloną świecę wskazując na liczne knoty jakie były tu do podpalenia. Madi czuła się na tyle swojsko i swobodnie, że bez wahania zaczęła zdejmować z siebie ubranie.

- Pomóc ci w czymś? - zapytała gospodarza. Ten skinął głową i podał jej przyniesioną butelkę. Sam zaczął rozkładać jakieś miseczki, pojemniczki a w międzyczasie masażystka jaka wreszcie miała zostać profesjonalnie wymasowana zaczęła się wygodnie mościć na tym materacu. - Jak skończysz to usiądź sobie gdzieś wygodnie. - rzuciła do kumpeli wskazując na pufy, poduszki, wiklinowy fotel i całe mnóstwo rzeczy gdzie faktycznie można było się umościć. Sama leżała na materacu w samej dolnej bieliźnie.

Jaskinia szalonego kapłana voodoo trąciła ciężkim, kadzidlanym zapachem od którego kręciło w nosie. Panował w niej kontrolowany chaos, na pierwszy rzut oka bezładny, lecz zapewne gospodarz wiedział doskonale co gdzie stoi i stało tam celowo… tak przynajmniej sierżant się wydawało. Z butelką w garści odpaliła parę świec, w pokoju zrobiło się jaśniej i przytulniej, a kiedy skończyła, załadowała się na fotel.
- Z tej strony wyglądasz najlepiej - mruknęła do Madison, widząc ją w samej bieliźnie. Pociągnęła z gwinta i podciągnęła kolana pod brodę, sadowiąc się wygodniej.

- No. Ty też. Chociaż wolałabym cię mieć w nieco innej pozycji. - leżąca na brzuchu brunetka zachichotała i nieco wyciągnęła dłoń przed siebie jakby miała coś czy kogoś łapać czy ujeżdżać. Ale chichranie się przerwał gospodarz który z naręczem naczyń ukląkł przy materacu.

- Zrelaksuj się. Spokojnie. Obie. Pomyśl o czymś przyjemnym a najlepiej w ogóle nie myśl. Możesz próbować zasnąć jeśli chcesz, nic złego się nie stanie jeśli zaśniesz. - Skaner mówił spokojnie. I już trochę ta aura magii i tajemnicy zaczynała działać. Jakby właśnie zaczynali jakiś rytuał. Nawet nie bardzo było wiadomo do której z nich to mówi gdy tak przysiadł z jakąś miseczką z jakiej dymiło się coś o dziwnym, słodkawym zapachu palonych ziół. Owiał tym dymem materac i leżącą na nim kobietę jakby ją przynajmniej symbolicznie oczyszczał tym dymem. Madi pokiwała głową, oparła głowę nieco na boku tak, że Lamia widziała jej twarz i znieruchomiała poddając się zabiegom drugiego masażysty.

- Coś konkretnie cię boli? - gospodarz zapytał swoją i kumpelę i teraz chyba pacjentkę. Ta skwapliwie potwierdziła kiwaniem głowy i słowami.

- Wkurw na Teda i moją własną głupotę. A poza tym to co zwykle czyli nogi. Wiesz, że mam stojącą pracę, wszyscy u mnie leżą a ja stoję nad nimi. - masażystka wyrzuciła z siebie jednym tchem otwierając na chwilę oczy. Skaner jednak nie dał się sprowokować i pokiwał głową. Wylał na dłoń jakiś żelowaty płyn i zaczął rozcierać go między dłońmi. Potem zaczął klasycznie, od karku i ramion.
- No nareszcie… - Madi mruknęła z ulgi i zadowolenia gdy dłonie mężczyzny zaczęły bez pośpiechu uciskać, klepać, rozcierać i ogólnie pracować nad jej ciałem. Najpierw kark i barki, potem łopatki i kręgosłup, wreszcie boki. Stopniowo całe widoczne od góry plecy pokrywały się błyszczącą w ciepłym blasku świec powłoką w jaką nanosiły dłonie gospodarza. Niby wyglądało na proste i łatwe zajęcie. Ale jakoś nawet od samego patrzenia robiło się jakoś spokojnie, intymnie i przyjemnie.

- Szkoda że nie ma Eve, nagrałaby to… na później - sierżant uśmiechnęła się do szyjki butelki, sącząc niespiesznie jabłecznik i obserwując przedstawienie. Oczyma wyobraźni widziała już jak kładzie się na wyrze zamiast Madi i odpływa. Miała w końcu wyluzować, nie? Masaż w tym ponoć pomagał, a alkohol na pewno.
- Przynajmniej nie upijam się na smutno - dodała ciszej, zanim łyknęła od serca.

- Noo… przydałaby się… też jest fajna…
- Madi zgodziła się z pomysłem kumpeli ale głos już miała wyraźnie odpłynięty. Zwłaszcza, że masażysta zjechał poniżej jej pośladków na uda, łydki a w końcu stopy co wywołało u niej falę cichych sapnięć i wyraźnej ulgi. Skaner widocznie znał się na tym fachu równie dobrze jak ona. Widać też było, że mają do siebie zaufanie i nie robią tego po raz pierwszy. Ciemnowłosa masażystka z “Dragon Lady” w końcu bez oporów przekręciła się na plecy pozwalając aby Skaner zajął się jej nogami także od przodu. Mężczyzna unosił je, rozcierał mięśnie, rozciągał, poklepywał, głaskał na uspokojenie i nawet dla widza wszystko to brzmiało i wyglądało bardzo zachęcająco, kusząco i przyjemnie. Zwłaszcza gdy męskie dłonie stopniowo wędrowały w górę zachęcająco rozwartych kobiecych ud.

- Starczy? - masażysta zapytał gdy chyba już skończył robić cały dół bo dłonie już zahaczały mu o dolny fragment kobiecych majtek jakie miała na sobie Madi. Ta mruknęła rozżalona na takie pytanie.

- No weź zrób jeszcze górę co? No chyba mnie tak nie zostawisz w połowie? - otworzyła oczy i lekko uniosła głowę aby popatrzeć na niego prosząco. Gospodarz zawahał się ale w końcu zgodził się skinieniem głowy.

- Dobra. Ale tylko relaksujący. - mruknął i zaczął pracować nad płaskim brzuchem leżącej kobiety. Madi miała minę jakby nie do końca pasowało jej takie rozwiązanie ale przystała i na niego. Teraz trochę wyglądało jako coś pośredniego między masażem a grą wstępną ale może dlatego, że po brzuchu przyszła kolej na piersi, obojczyki, szyję i twarz. W końcu widać się skończyło bo Skaner usiadł na krawędzi materacu a Madi jeszcze chwilę leżała z zamkniętymi oczami zanim je otworzyła, przekręciła się nieco na bok i podparła głowę na łokciu.

- Czemu ja tak rzadko do ciebie przyjeżdżam? Ah, no tak. Bo miałam faceta. - zapytała i prawie od razu sama sobie odpowiedziała. Nie chcąc od nowa jątrzyć tematu podniosła się i wstając krótko pocałowała Skanera w policzek bo akurat siedział trochę bokiem do niej. Potem wstała robiąc miejsce dla swojej kumpeli zapraszając ją gestem na materac.

- Dobra… - saper starała nie patrzeć się wilkiem na chudego faceta. Wstała jednym płynnym ruchem z fotela, kończąc ruch przechyleniem butelki do ust i dopiciem zawartości. Wyzerowaną flaszkę odstawiła na parapet, a potem zrzuciła po kolei ciuchy, aż została w samych majtkach.
- Na plecach, na brzuchu? - spytała Skanera, siadając obok niego na materacu. Było jej gorąco, żołądek wypełniało jabłkowe ciepło. Przyjęła wytyczne i zaległa na brzuchu, obracając głowę tak, aby móc patrzeć na Madi.
- Możemy przyjeżdżać częściej… a w ogóle nie wiem czy wspominałam, ale moje wyro jest twoje na ile chcesz… szafka też się znajdzie… no o ile nie będzie ci przeszkadzać, że czasem ktoś nadprogramowy wyląduje pod kołdrą.

- Brzmi kusząco. -
Madi uśmiechnęła się i pocałowała kumpelę w usta. Troszkę dłużej niż przed chwilą Skanera. - To co Skaner? Robimy ją we dwoje? - podniosła się i zerknęła na gospodarza. Zgodził się i chwilę dwoje speców dzieliło między sobą role. Po chwili zaczęło się podobnie jak niedawno masaż Madi. Tylko teraz leżąca na brzuchu kobieta miała po obu swoich bokach profesjonalnego masażystę. I czuła ich dłonie na sobie. Każda para obrabiała jedną połowę jej ciała. W tym jak się ze sobą nakładały, przeplatały, spotykały na jej skórze było coś nieziemskiego. Podobnie jak kojący dotyk jaki przynosiły ze sobą te dłonie. Najpierw kark, barki, ramiona. Potem plecy i boki. Potem drobny przeskok na uda i niżej na łydki i stopy. A gdy tam ciało się skończyło przewrót na plecy i jeszcze raz tylko od przodu i w górę ciała. Teraz sama miała okazję poczuć coś co przed chwilą dane jej było obserwować. Przyjemna, intymna bliskość, zaufanie. Przyjemność dawania i odbierania przyjemności. Wydawało się, że pracujące dłonie potrafią wytłumić cały lęk, smutek, troski i zostawić je gdzieś za drzwiami, ścianami i resztą świata. Przyjemność i relaks podszyta kosmatą nutą, tuż pod skórą gdy mimo wszystko miało się świadomość bycia prawie nagim i bycia dotykanym prawie po całym ciele. Gdy dawało się drugiej stronie prawo dostępu do własnego ciała. A druga strona nie nadwyrężała tego daru zaufania i rewanżowała się uczuciem wszechwładnej ulgi i spokoju. Gdy w końcu dłonie zakończyły swoją wędrówkę na twarzy leżącej Madi nachyliła się nad nią i pocałowała ją czule i delikatnie w usta.

- No i jak? Nie pospałaś się?
- zapytała troskliwym szeptem. Rzeczywiście masaż był tak kojący, że można było się pospać. Ale też był przyjemnie orzeźwiający gdy pobudzał receptory relaksu i przyjemności zostawiając jakby w połowie drogi między chęcią do zaśnięcia a pobudzenia do bardziej aktywnych przyjemności.

Odpowiedzią był pocałunek i puszczone przez saper oko, nic werbalnego. Na werbalną komunikację jeszcze nie miała siły, wciąż rozłożona płasko na łóżku i próbująca zebrać się do pionu. Czuła się rozbita, ale to było miłe uczucie. Zupełnie jakby dwójka towarzyszy wzięła ciężki młot i rozbiła ją na kawałki przez co ciemna, trująca ciecz zalegająca w żyłach i sercu wypłynęła, pozostawiając skorupę czystą, bez śladu spaczenia strachem, bólem oraz cierpieniem - wciąż istniały, lecz gdzieś dalej. Za ścianą, za oknem… tam gdzie ulewa toksycznego osadu znad Frontu i królestwa Molocha.

W zamkniętym czterema ścianami, oświetlanym światłem świec pokoju, świat zewnętrzny wydawał się snem - złym, ciężkim i mrocznym… który właśnie się skończył, a przebudzony wreszcie może odetchnąć bez obaw o własne życie, bądź cokolwiek innego. W podobnych chwilach nie ma się siły rozmawiać. Lamia też ich nie miała, zamiast tego pogłaskała w podzięce policzek masażystki, a potem przekręciła się w drugą stronę, kładąc się na boku. Posłała Skanerowi wdzięczny uśmiech, wyciągnęła rękę za którą podążyła półprzytomna twarz kończąc ruch zamknięciem wargami warg celu w czułym pocałunku.

- Mhm. Dobra, to załatwmy od razu akupunkturę. Ułóż się wygodnie na plecach. - Skaner pokiwał głową i nakierował dłonią prawie nagą pacjentkę z powrotem na materac. Też wydawało się, że ten masaż relaksuje i uspokaja obie strony, nieważne czy się go daje czy bierze. Gospodarz też wydawał się być o wiele bardziej rozluźniony niż w momencie gdy zapukały do jego drzwi. Wtedy wydawał się ledwo je tolerować, jakby był zmęczony i niechętny gościom i przyjął ich tylko dlatego, że umówili się na to wcześniej. Teraz zaś wydawał się spokojny i odprężony.

- No to w tym wam już nie pomogę. To będę się gapić. - Madi uśmiechnęła się wesoło i przepraszająco po czym ułożyła się na materacu obok Lamii. Położyła się trochę na boku mogąc w ten sposób obserwować Skanera jaki zamierzał pracować nad ciałem kumpeli. Skaner zaś wstał, podszedł do jakiejś szafki, pogrzebał coś i wyjął małe pudełko. Gabarytami przypomniało niewielką skrzyneczkę podobną do najmniejszych apteczek samochodowych z dawnych czasów. Wrócił do materaca, przykląkł i otworzył owe pudełko.

- To są igły. Będę ci je wbijał ale nie bój się, są bardzo cienkie i będę płytko je wbijał. Ale będę je moczył w dezynfektancie to może trochę szczypać. - uprzedził gdy szykował coś wielkości standardowych igieł do szycia albo wykałaczek. Były jednak dziwnie białe więc nie wyglądały tak metalicznie jak igły do szycia czy te w zastrzykach.
- Leż spokojnie i nie wierć się. Zrelaksuj. - gospodarz wziął kilka pierwszych igieł i zaczął je przygotowywać do użycia. Dłoń masażystki zaczęła się w tym czasie bawić bliższą jej piersią Lamii co było całkiem przyjemne. - Madi. Ona ma być zrelaksowana a nie pobudzona. - upomniał ją gospodarz co Madi skwitowała bolesnym westchnieniem ale ostatecznie ograniczyła się do samego patrzenia. Skaner zaś ukląkł tuż przy głowie Lamii i zaczął wbijać pierwsze igły. Pierwsze dwie poszły na każdą ze skroni. Ledwo to poczuła. Gdyby nie ten dezynfektyk którzy rzeczywiście trochę szczypał to można było zgapić te igły. Potem gospodarz zaczął wbijać kolejne, zaczynając od twarzy i schodząc w dół jej ciała.

- Mam się relaksować podczas gdy zmieniasz mnie w jeża? - sierżant spytała półgębkiem, na oślep macając materac tam gdzie leżała Madison. Trafiła na jej biodro i kierowała dłoń wyżej i wyżej, aż wreszcie znalazła się na jej piersi. Tam też ją zostawiła, zaciskając lekko palce na miękkiej, przyjemnie odstresowującej powierzchni.
- To dla relaksu - mruknęła próbując nie śmiać się i leżeć bez ruchu. Igły wyglądały na takie które nie zostawią blizn, poza tym ufała Madi, a skoro Madi ufała Skanerowi…
- Opowiesz mi coś o tym co robisz? Gdzie się tego nauczyłeś?

- Trochę tu, trochę tam. Ale nie gniewaj się ale muszę się skupić. A masz nietypowy rozkład bioenergii.
- Skaner rzeczywiście wydawał się być skupiony gdy ostrożnie wbijał w ciało leżącej na materacu kobiety kolejne igły. Właściwie było to bezbolesne chociaż ten dezynfektyk trochę szczypał i to było najbardziej nieprzyjemne. Jak przemycie ranki po zastrzyku wodą utlenioną.

- Wiesz, Skaner zgrywa się na tajemniczego i w ogóle. Wyrywa na to laski i takie tam bajery. - masażystka zaśmiała się wesoło i niefrasobliwie pozwalając bez oporów zabawiać się dłoni kumpeli ze swoimi piersiami. Sama delikatnie zrewanżowała się głaszcząc ją po tej dłoni i nadgarstku.

- Nie tylko laski na to lecą. - mruknął gospodarz gdzieś z okolic połowy sylwetki rozłożonej na materacu saper.

- No nie mów, że znów masz hate na laski i wolisz chłopców! - Madi prychnęła z rozczarowaniem w głosie jakby właśnie miał jej zepsuć jakiś piękny sen albo plan.

- A co ci tam będę gadał. I prosiłem abyście nie gadały. - gospodarz mówił jakby mimochodem gdy bez pośpiechu wyszukiwał miejsca na kolejne igły. Czasem wodził dłonią po skórze Lamii, czasem lekko nad ale tak blisko, że można było wyczuć ruch ciepła i powietrza między skórą jej ciała a skórą jego dłoni. Rzeczywiście jakby prąd przepływał od tego przyjemnego napięcia jakie emanowało z całej trójki na tym materacu.

- No widzisz Lamia jak to z tymi facetami? Dwie prawie gołe i chętne laski i znów mogą liczyć tylko na siebie. - Madi przybrała ton i pozę jakby się obrażała na Skanera. Położyła się plackiem obok kumpeli składając ramiona na piersiach w geście podobnym do jej głosu. Ale mimo wszystko wydawało się, że to jednak tak właśnie na pokaz i na żarty.

- Świetnie, obraź się, może cisza wreszcie będzie. - Skaner nie wyglądał na przejętego tym “fochem” za to przeszedł już do ud pacjentki. - Igły wbija się w energetyczną mapę ciała. Zwykle tam gdzie gromadzi się energia. Tam gdzie są witalne organy, żyły, skupiska nerwów i parę innych takich detali. To pomaga nakreślić mapę przepływu energii u danego człowieka. Czasem udaje się nawet coś naprawić. Wywiać negatywną energię, połączyć to co przerwane, oczyścić ciało… - masażysta i szaman w jednym mówił dość monotonnym głosem schodząc z tymi igłami niżej i niżej. Doszedł już do kolan gdzie też zostawił kilka białych patyczków wbitych w skórę. Nadal właściwie nic to nie bolało, było może co najwyżej trochę niewygodne przez te szczypanie odkażacza ale gdy się patrzyło na całe nakłuwane ciało mogło się zrobić trochę nieprzyjemnie.

Mazzi mruknęła potwierdzenie, coś podejrzanie intensyfikując merdanie cyckiem drugiej kobiety. Rzeczywiście pomagało się odstresować i nie zacząć wariować. Raz po raz powtarzała sobie, że znajduje się w bezpiecznym miejscu, z dala od Frontu, potworów… o ile sama nie była jednym z nich.
- Mówisz że ze mną jednak coś nie tak - wykrztusiła wreszcie, patrząc na szamana umęczonym, zrezygnowanym wzrokiem. Sam stwierdził że ma dziwną energie czy coś. - Mam już się zacząć martwić czy za chwilę?

- Za chwilę. Skończę a potem trzeba trochę poczekać aż igły zrobią swoje. Wtedy sprawdzimy jak to wygląda. -
gospodarz kończył z tymi igłami bo już był przy kostkach, stopach i piętach leżącej kobiety. Posłał krzywe spojrzenie kumpeli po fachu która właśnie wsadziła sobie w usta palec Lamii który dotąd zabawiał się jej piersiami. Ciemnowłosa przewróciła oczami, pocałowała jeszcze ostatni raz wnętrze dłoni kumpeli i odłożyła dłoń na miejsce. Czyli na własne piersi.

- Może pójdziesz do kuchni po coś do picia? Wiesz gdzie co jest, nic się nie zmieniło. - Skaner lekko pokręcił głową na to wszystko na co Madi teatralnie westchnęła ale wstała z materaca gderając przy tym jak stara przekupka na targu.

- No, żeby baba dawała jasny sygnał, że ma chcicę jedna z drugą a chłop ją spławiał do kuchni no co to się dzieje na tym świecie, zszedł na psy i… - gderała wychodząc z pokoju i zabierając ze sobą butelkę. Słychać było jak schodzi w samych majtkach na dół i jej głos stopniowo cichł a Skaner skorzystał z okazji i zaczął powoli przesuwać dłońmi tuż nad skórą pacjentki. Tym razem zaczynał tam gdzie skończył z igłami czyli od stóp i powoli posuwał się ku górze. Wydawało się, że dotyka nie dotykając i zatrzymywał się albo wracał dłońmi przy wbitych igłach.

Saper nie przerywała mu przez długo, dając czas na prowadzenie badań, czy co on tam właśnie odstawiał. Robiło się dziwnie, puls jej przyspieszył a gdzieś spod łóżka zaczęła się wylewać powoli czerń.
- Cokolwiek odkryjesz… powiedz mi proszę prawdę - powiedziała zamykając oczy o tak było łatwiej - Bez owijania w bawełnę, bez ściem.

- Masz dziwne biopole. Znaczy silne. I dziwnie ułożone. Nie jesteś jedną z nas? Bioenergoterapeutką? -
masażysta wydawał się zafrapowany i zafascynowany tym co mówiły mu igły, własne dłonie i ciało jakie badały. Powoli przesuwał się już nad udami i biodrami saper. Gdzieś z dołu czasem było coś słychać gdy Madi pewnie buszowała tam po szafkach nie mogąc znaleźć co potrzeba albo po prostu tam buszując.

- Nie… raczej nie. Jestem saperem… byłam. Na Froncie, z oddziałem… co znaczy dziwnie ułożone? - Mazzi zmarszczyła brwi, uchylając jedną powiekę aby móc obserwować chudzielca. Nie jej typ, za mały… wypadał gabarytowo dość blado nawet przy RB, a co dopiero przy Meyersie… albo Gerberze. Przełknęła ślinę, czując jak w kącikach oczu zbierają się palące łzy, ale zanim coś więcej dała radę z siebie wydusić, wróciła Madi, podzwaniając szklankami i butelką.
- Polejesz mi? - przeniosła proszące spojrzenie na masażystkę.

- Mi też polej. - poprosił gospodarz i ciemnowłosa masażystka uklękła przy głowie Lamii po kolei napełniając przyniesione szklanki. Pierwszą chciała podać Lamii ale Skaner ubiegł ją. - Nakarm ją. Nie może unosić ramion. - powiedział widząc co się dzieje. Madi więc podała pierwszą szklankę jemu a on przyjął całkiem chętnie. Akurat pracował nad brzuchem leżącej kobiety więc chętnie zrobił sobie przerwę aby zwilżyć gardło. Masażystka zaś nieco się pokręciła po materacu tak, że głowa Lamii spoczęła w końcu na jej udach i sama zaczęła podawać jej napełnioną szklankę aby też mogła się napić. Właściwie to piły obie, na zmianę, z tej samej szklanki obserwując albo też i czując jak Skaner wraca do przerwanego zabiegu. Brzuch zdawał się wymagać więcej zabiegów bo ta płaska powierzchnia coś mocno zaabsorbowała gospodarza. W końcu jednak jego dłonie ruszyły znów ku górze. Zbadały piersi chociaż trudno było powiedzieć, że było to dotykowe badanie. Ledwo dało się wyczuć ciepło przesuwających się nad nimi dłoni i ruch powietrza jaki powodowały. Czasem poruszały lekko igłami co też ledwo dało się poczuć. Wreszcie zajął się luźno leżącymi ramionami, dłońmi a na sam koniec poprosił Madi aby zostawiła głowę Lamii w spokoju i sam zaczął “czarować” dłońmi nad jej twarzą i głową. W końcu chyba skończył.
- No tak. Ciekawy z ciebie numer. - powiedział lekko się uśmiechając i zabierając się do zdejmowania wsadzonych w ciało igieł. Te znów lądowały w małym pudełeczku. Madi siedziała obok Lamii też czekając na to kiedy będzie wolna i swobodna no i na to co teraz powie im gospodarz.

Lanie do dzioba miało w sobie całą masę kosmatego uroku, szczególnie gdy podczas pojenia patrzyło się pojącej głęboko w oczy i mruczało, wachlując wdzięcznie rzęsami.
- Już wiem jak będzie wyglądało nasze następne śniadanie. - parsknęła na chwilę schodząc na lżejszy temat, aby nie wracać do niewygodnych rozmyślań. Niestety piękna scena nie mogła trwać wiecznie.

- Poczekaj aż zobaczysz co potrafię robić kiedy nie jestem unieruchomiona - spojrzała Skanerowi w oczy i zaśmiała się trochę sztywno - Jaka diagnoza, doktorze? Mogę pić spokojnie, czy mam się przerzucić na WD40?

- Mhm. Lubię cię w takiej pozycji.
- Madi skorzystała wreszcie z okazji by pocałować z języczkiem usta swojej kumpeli. - Chociaż nie powiem, od tyłu też jesteś niczego sobie a coś mi świta, że jeszcze nie miałyśmy okazji tego przetestować. - zaśmiała się wesoło opierając się plecami o ścianę. Skaner kończył wyjmowanie igieł które wyjmowało się o wiele szybciej niż gdy szukało się miejsca do precyzyjnego wbicia. Zdołał całkiem sprawnie wydłubać ostatnie drzazgi z ciała saper i klepnął ją w wolną już od igieł stopę na znak, że jest już wolna.

- Wiesz, że te igły są z prawdziwej kości słoniowej? Przynajmniej Skaner tak nawija. - Madi pokazała gestem aby gospodarz podał jej jedną igłę i pokazała ją swojej kumpeli. Rzeczywiście na kształt przypominało bardzo cienką igłę. Ale z bliska widać było specyficzny kolor oraz nie dało się ani dostrzec ani wyczuć charakterystycznego blasku metalu.

- Bo jest. Kupiłem prawie za darmo. Ludzie oddają zwykle za darmo coś co wygląda jak śmieci a nie wiedzą do czego to można użyć. - Skaner w tym czasie spakował pęczek igieł znów od razu je odkażając w jakimś płynie i spokojnie, sprawnymi ruchami zaczynał je przygotowywać do następnego użycia. - No tak, przyznam, że czegoś takiego się nie spodziewałem. - powiedział w końcu z zamyślonym wyrazem twarzy gdy dłonie wydawały się pracować same z siebie nad pakowaniem tych igieł do pudełka.

- No to rany, Skaner, mów, nie trzymaj nas tak no. - Madi westchnęła nieco zirytowana i z ponagleniem w spojrzeniu i głosie.

- Poczekaj. Myślę. Mam już wynik. Teraz zastanawiam się co on może oznaczać. Mówię przecież, że nie jest typowo. - gospodarz zrewanżował się podobnym tonem więc Madi wzruszyła nagimi ramionami i zajęła się napełnianiem trzeciej szklanki skoro już wszyscy mogli się napić samodzielnie.

- Powiedz chociaż czy jestem człowiekiem czy nie - Lamia wyprostowała się, siadając sztywno po turecku i gapiąc się na szamana z napięciem w głosie, wzroku i ruchach - Cokolwiek… bo zaraz zejdę, albo… mi się procesor zlasuje.

- Co? -
gospodarz zamknął pudełko i spojrzał na nią zdezorientowany. Madi zaś pokręciła głową i popatrzyła na kumpelę z politowaniem.

- Jakim robotem? Zresztą daj spokój, jakbyś nawet była robotem to najseksowniejszym jakiego znam. No ale nie jesteś. Myślisz jak człowiek, mówisz jak człowiek, smakujesz jak człowiek. Tylko pieprzysz się jak królik. No ale dla mnie to akurat nie jest wada. - Madi objęła ją i mówiła jakby się już trochę wstawiła. Skaner też się roześmiał słysząc tą krótką, zabawną tyradę. Usadowił się wygodniej na drugiej stronie materaca i popatrzył na nie obie usadowione pod ścianą.

- Masz bardzo silne pole bioenergetyczne. Ale to się zdarza. Rzadko ale się zdarza. Zwykle takim jak nam, czyli energoterapeutą. Ale nie każdy tak naładowany musi nim być. Wtedy dzieją się takie cyrki jak przygasanie latarek, igły szalejące w kompasach, migoczące ekrany i takie tam. Miałem kiedyś znajomego co był tak naładowany, że jak przejechał nad ekranem ręką to ten zaczynał śnieżyć. A jak odsunął rękę to wracało do normy. Więc to rzadkie ale jednak zdarza się. - wydawało się, że tym akurat Skaner za bardzo się nie przejmował. Madi w tym czasie trochę się przekalibrowała za plecy Lami a potem oparła brodę o jej bark przez co ta na swoim tyle mogła swobodnie poczuć jej przód. Ta najjędrniejsza część masażystki napierała gdzieś na okolicę jej łopatek.

- No widzisz? Nic strasznego. Skaner cię podszkoli w tych swoich mambo dżambo i założycie spółkę i będziecie trzepać kasiorę z jakichś frajerów. - masażystka machnęła ręką na znak, że to co powiedział Skaner to nic strasznego a nawet można obrócić to na korzyść.

- No i twój brzuch. Ma nietypową sygnaturę. Przyznam, że mam kłopot aby to zinterpretować. - gospodarz wskazał na nagi brzuch Lamii który rzeczywiście badał dość długo i dokładnie. Mówił z zastanowieniem i trochę jakby z niechęcią przyznając się do swojej niewiedzy.

- Znaczy co? Zeżarła coś trefnego? W ciąży jest? W to ostatnie wcale bym się nie zdziwiła. - Madi ćwierkała zadowolona i rozweselona. Pocałowała kumpelę w bark zerkając z bliska na jej profil z łobuzerskim spojrzeniem.

- Ciąża. Raczej chyba nie. Myślałem o tym ale jakby była to ciąża to byłby inny przepływ energii, inaczej rozłożona. Zresztą ma płaski brzuch więc musiałoby być bardzo wczesny etap ciąży a jest tam na to za duże skupisko energii. Boli cię ten brzuch? Byłaś może u lekarza? Ginekologa? Masz jakieś boleści, schorzenia z brzuchem, żołądkiem, macicą czy coś co tam może się znajdować? - gospodarz patrzył z zastanowieniem na brzuch o jakim mówił aby w końcu zapytać się jej właścicielki o kolejne detale.

Mazzi zrobiła wielkie oczy i spojrzała w dół ciała, kotwicząc spojrzenie na własnym pępku.
- Nie… nie, nie, nie, nie - mamrotała uparcie, kręcąc przecząco głową. - Nie mogę być w ciąży, nie ma mowy… nie… nie mogę mieć dziecka. Nie teraz, nie… nie ja. Nie radzę sobie ze sobą, co dopiero z opieką nad takim… małym człowiekiem… i… i ojciec… kurwa. Trzeba by zakręcić kołem fortuny normalnie... - westchnęła ciężko, aż opadły jej ramiona - Nie boli mnie, nie brzuch. Badali mnie po przyjęciu do szpitala, ale zajmowali się raczej urazem głowy, popaloną napalmem skórą i reperkusjami po wybuchu. Nie mam pojęcia, czy… nawet gdybym wtedy była w ciąży, czy przetrwałaby… - zacięła się, w jednej chwili robiąc się blada jak ściana. - Nie, to niemożliwe żeby… to z… sprzed Kotła. I amnezji - kręcenie głową zintensyfikowało się aż do momentu, gdy saper zerwała się z łóżka i zaczęła krążyć po pokoju, nerwowo wyłamując palce - Nie jestem w ciąży, mówiłam ci że doktor Brenn mówił że mój żołądek produkuje coś jak kwas akumulatorowy, do tego dziwnie reaguję na alkohol… pewnie dlatego. Nie pamiętam czy miałam kiedykolwiek jakiekolwiek schorzenia, ok? Nic kurwa prawie nie pamiętam! Nie mogę… być w ciąży, nie mogę, czaisz?! Nie, i chuj! Koniec tematu! - przystanęła i sama nie wiedziała kiedy zaczęła podnosić głos do momentu gdy zaczęła wrzeszczeć.
 
__________________
A God Damn Rat Pack
'Cause at 5 o'clock they take me to the Gallows Pole
The sands of time for me are running low...
Driada jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 13:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172