Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2019, 17:15   #32
MrKroffin
 
MrKroffin's Avatar
 
Reputacja: 1 MrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputacjęMrKroffin ma wspaniałą reputację
ukale biegł przez dzicz ile sił w nogach. Serce waliło jak młotem, duchy Przodków szumiały w głowie i pompowały życiodajną krew. Czuł, że wódz Umzingeli, patron łowców, mu błogosławi. Z nogi ciekła strużka krwi, ale to było tylko draśnięcie, w szale walki Mukale nawet go nie zauważył. O wiele ważniejszy był cel.

Po krótkiej, ale intensywnej walce, uciekał przed nim ten, którego pragnął spotkać od lat - Wielki Leopard. Zwierzę napadło na niego znienacka, gdy sprawdzał sidła łowców. Wtedy rozpoczął się szalony taniec Mutampa - Mukale dźgał włócznią jak szalony, ale Leopard był szybki, o wiele szybszy niż normalne zwierzę. W koncu jednak przeliczył się, a Święta Włócznia Kalamalli przecięła jego bok. Zwierzę zakwiliło i zbiegło w gąszcz. Wojownik nie zamierzał mu odpuszczać, rzucił się w pogoń.

Gorąco, parno, duszno - zbierało się na to, że Przodkowie ześlą z niebios wodę. Mukale ocierał w biegu spocone czoło, dyszał niczym bawół, a chmary komarów otaczały jego twarz. Nie zamierzał ustepować - być może Przodkowie ześlą na niego chwalebną śmierć już dzisiaj, może jego dzieci już wkrótce będą słuchać opowieści Ihuby o jego nieposkromionym gniewie, silnym ramieniu i mężnym sercu. Musiał tylko dopaść Wielkiego Leoparda.

Wypadł na małą polankę, w oddali, gdzieś za ścianą figowców, płynęła wartko Czarna Rzeka. Dobrze, pomyślał Mukale, może moja krew popłynie wraz z wodą do krainy Przodków. Przystanął, nasłuchiwał. Las był dziś wyjątkowo cichy, nawet ptactwo umilkło na chwilę tego pojedynku. Młody Mutampa słuchał najmniejszego szmeru, mogącego zdradzić położenie przeciwnika…

Tak, jest! Leopard zdradził swoje położenie cichym kwileniem. Mukale ruszył bez wahania. Zwierz musiał być już słaby, może umierający. Jeżeli tak, być może to Mukale zwycięży w tym boju, a Przodkowie dadzą inną śmierć. Niech będzie wola Przodków! Jeżeli zwycięży pojedynek z Wielkim Leopardem, z jego ojcem w postaci wielkiego kota, udowodni wszystkim Mutampa, że będzie godnym wodzem dla całego plemienia, godnym następcą Ibhubesi. Jednym susem przeskoczył rząd krzaków i wleciał w nasiąkłą od wody ziemię.
To jednak nie była woda… Mukale spojrzał pod nogi. Ziemia nasiąkła krwią zwierzyny, Umzingeli tryumfował. Mukale popatrzył na leżącego opodal leoparda. Uszła już z niego większość krwi, na spodzie brzucha wielka czerwona szrama pulsowała wprost od upływającej krwi. Wojownik stanął dumnie nad zwierzyną. Jego wzrok i wzrok kota spotkały się w ostatnim, agonicznym zetknięciu.
Bądź pozdrowiony Kalamallo, wielku wodzu, dwunasty spośród Mutampa!- zaryczał na cały głos Mukale. – Oddaję ci cześć!

Uniósł swą włócznię, by zadać zwierzęciu ostateczny cios, gdy nagle stało się coś dziwnego. W jednej chwili leopard zerwał się na równe nogi i zasyczał wściekle, ukazując rząd ostrych jak szpikulce zębów. W tym swoistym uśmiechu było coś niepokojącego. Naraz Mukale zrozumiał, że nie może ruszyć ręką - dłoń razem z włócznią zawisły w powietrzu, jak gdyby czas się zatrzymał. Zanim mężczyzna zdążył nadziwić się temu faktu, poczuł jak coś wciąga go w głąb ziemi. Spojrzał pod nogi, a tam ujrzał opalizujący owal, wypełniony ciemnością, promieniującym zimnem. Owal przyciągał go, wsysał z niesamowitą siłą. Trwało to wszystko zaledwie jedną chwilę. Ostatnim widokiem, jaki mógł zobaczyć Mukale, był zwycięsko uśmiechnięty Wielki Leopard. A potem była już tylko pustka, ciemność i przenikający głęboko, aż do kości, chłód.



Chłód trwał tylko chwilę. Tak krótko, że Mukale mógłby nie zwrócić na niego większej uwagi, a jednak przemarzł na kość. Nie było jednak czasu, by zastanawiać się nad tą sytuacją. Oto wirujący okrąg zbliżał się do niego, stając się coraz większy i większy… za nim było szaro, dziwnie szaro, ale wojownik wiedział, że właśnie tam za chwilę się znajdzie.

Nie pomylił się. Portal z trzaskiem wyrzucił go na wysokości około metra nad ziemią wprost na pooraną ziemię. Mukale zerwał się na równe nogi, rozejrzał błyskawicznie. Gdziekolwiek był, było to miejsce dziwne. Takie, którego jeszcze nie widział. Było tu ciemno, jakby zaraz Przodkowie mieli zesłać swoje łzy, a jednak mimo upływu czasu, nie padało. Nie było tu też żadnych drzew w pobliżu. Znajdował się na wykarczowanym fragmencie, którego nawet trawa nie porastała. Jedyne, co tutaj się znajdowało to okrągłe, duże bulwy, trochę przypominające daktyle, ale wielekroć większe. Poza tym nie było tu nic. Wiatr hulał po pustej, jałowej ziemi, w górze, pośród chmur, huczały głosy Przodków. Cóż to mogło być za miejsce? Gdzie palmy, drzewa rodzące słodkie owoce, gdzie zwierzyna łowna i gdzie Mutampa? I dlaczego było to tak koszmarnie zimno?

Nie miał czasu na przemyślenia. Stał osłupiały, aż poczuł, jak coś chwyta go za nogę…. Podskoczył nerwowo, skierowując Świętą Włócznię Kalamalli wprost na cel i zawahał się. Bulwa leżąca na ziemi poruszała się, z każdą chwilą nabierała kształtu, stawała na własnych kończynach. W swej groteskowej postaci przypominała człowieka. Niepewny Mukale odszedł nieco, zakrzyknął wezwanie bojowe Mutampa. Wtedy bulwa spróbowała ataku, ale nie takich wrogów pokonywał mężny Mukale. Rozciął swą włócznią potwora, aż buchnęła z niego śmierdząca, pomarańczowa maź. Potwór zakwiczał potępieńczo i padł przed nim martwy. Wtedy też wyleciała z niego czaszka – zbyt mała na człowieka. Mutampa wziął ją do ręki, przyjrzał się, ale nie mógł określić, do jakiego stworzenia należała – nie było takich w Mutampa.

Dopiero teraz, gdy ochłonął, począł rozumieć, co zaszło. Przynajmniej na tyle, na ile mógł. Coś przeniosło go do innego miejsca. Miejsca chłodu i głodu, nieurodzaju i śmierci. Czy to mogła być kraina zmarłych? Czy przegrał walkę z Wielkim Leopardem? I czy – skoro to kraina śmierci – nie powinno być tu innych Mutampa? Tyle pytań, żadnych odpowiedzi, a na dodatek gdzieś w oddali podniósł się kolejny bulwowy stwór. Większy i silniejszy od poprzedniego. Zawył, a słychać go było aż tu, choć nawet nie było go jeszcze widać.
Umzingeli, panie myśliwych! Spraw, aby moja ręka cięła silnie i szybko! Doprowadź mnie do kresu tej próby, daj wrócić na słodkie łono ziemi ojczystej!
Po tych słowach ruszył z okrzykiem na oddalonego potwora.


Gdy nastał wieczór, Mukale znalazł wreszcie schronienie. Dom z drewna, położony pośród Ziemi Jałowej. Zlany potem, dyszący ciężko i lekko ranny położył się na suchej trawie, jaką tam znalazł. Zabarykadował przejście na wypadek ataku bulw. Cały dzień walczył, wierzył głęboko, że to w tym celu zesłał go tu Wielki Leopard. To mogła być próba. Nie miał innych możliwości jak walczyć – ten świat tylko w to obfitował. Raj myśliwego. Słodki sen wojownika. Szum krwi w głowie, nieustająca walka, dzikie wrzaski mordowanych. Oto kres wojownika. Może właśnie ten kres Mukale osiągnął.

Szybko jednak namnożyły się kłopoty. Pierwszym i najbardziej podstawowym był brak jedzenia. Bulwy miały obrzydliwy smak, przyprawiały o mdłości i nieraz powodowały wymioty, lecz nic innego dookoła nie odnalazł. Ziemia była pusta, pozbawiona życia. On jeden miał życie w sobie, ale potrzebował żyć innych, aby swoje podtrzymać. Wykorzystał resztkę trzymanych w woreczku ziółek, by natrzeć nimi ranę. Spróbował zasnąć. Wśród chłodu i nieustających ciemności, wśród burczenia nienasyconego wnętrza, spał snem lekkim i płochliwym niczym ptactwo obsiadające potężne drzewa krainy nad Czarną Rzeką.


Następne dwa dni spędził tak samo. Walcząc, jedząc, co popadnie i śpiąc. Czuł się źle. Był słaby. Wiedział, że jeżeli nic się nie zmieni, przyjdzie mu tu dokonać żywota. W chwilach odpoczynku myślał o pięknych lasach Mutampa, słodkich owocach ziemi ojczystej, pysznym mięsie i śpiewach ze współplemieńcami. Myślał o swoich żonach, szczególnie o Ihubie i o gałęziach, które z nich wyszły. Wszystko to zostało tam, daleko. Gdziekolwiek to było. Ale Mukale się nie poddawał. Wojownik nigdy się nie poddaje. Wielki Leopard nie ujrzy jego porażki. Nigdy nie zegnie przed nim swojego karku.

***

Trzeciego dnia, gdy leżał zmęczony w części górnej Opoki Wojownika, jak nazwał swoje schronienie, nagle zaczęła się ruchawka. Do środka wbiegli nieznani, głośni, kolorowi, każdy różny jakby z innego plemienia. Zaczęli wrzeszczeć w jakimś karkołomnym języku, biegać bez składu ni ładu. Po chwili okazało się, że walczą. Mukale pojął w lot, że to pomoc im należy teraz do jego misji. Bądź co bądź, innego wyznaczyć sobie nie mógł, a przybysze, choć dziwni, mogli mieć jedzenie i zioła lecznicze, które pomogą mu przeżyć dłużej w tym niegościnnym miejscu.

Walka skończyła się szybko. Mukale ciął sprawnie, bulwy padały jedna po drugiej. Gdy walka miała się ku końcowi, wojownik wycofał się w ślad za tubylcami w kierunku większego skupiska zabudowań, do którego na razie się nie zapuszczał, a które widać tutejsi znali, może i zamieszkiwali. Skierowali się do dużego domu, jakby z kamienia, i zaczęli przebijać się do środka. Widząc nędzne próby kobiet z plemienia, Mukale postanowił im pomóc. Gdy weszli, miał chwilę, by przemyśleć to, co mu powiedzieli i to, co sam zobaczył.

Dziwna była to zbieranina. Wygląd mieli różny, nic w nich nie było wspólnego. Jedynym, z którym Mukale mógł swobodnie rozmawiać był Człowiek z Włosami Zebry, szaman tego nielicznego plemienia. Ten wytłumaczył mu pokrótce kim są i przedstawił wodza, Wielkiego Bawoła, jednego z dawnych wodzów Mutampa. Wielki Bawół był… inny niż Mukale myślał. Lichej postury, miast odezwać się doń mężnie, mruczał coś pod nosem i marudził jak jakiś eunuch. Ale był wodzem, należał mu się szacunek. Mukale poczuł do niego lekką sympatię, kiedy ten nie zważając na prace grupy, wziął jedną z niewolnic i wraz z jednym ze swych wojowników poszli odkryć jej nagość. Prawdopodobnie, bo cóż by wódz miał zadawać się z niewolnicą? Powinna znać swoje miejsce i przeznaczenie.

Choć powoli Mukale przestawał być pewien czegokolwiek. Dziwne były obyczaje w tym plemieniu. Kobiety próbowały odbarykadować przejście, podczas gdy jeden z wojowników siedział. Był to ten sam, który nawet nie przyszedł do niego, by oddać sobie wzajemnie hołd, mimo że walczyli ramię w ramię. Wódz zignorował jego dar w postaci swej służby, a pierwszą, która próbowała go tu powitać, była niewolna kobieta. Wyglądało na to, jakby Wielki Bawół stracił kontrolę nad swym plemieniem, a jedynym w miarę rozsądnym w tej grupie był chyba Człowiek z Włosami Zebry. On potrafił wiele, umiał mówić w języku Mutampa, chciał wprowadzać go w obyczaje tego dziwnego ludu. Mukale był mu wdzięczny.

Gdy nastała chwila spokoju, usiadł wreszcie i odsapnął. Z dnia na dzień robiło się coraz dziwniej i bardziej niezrozumiale. Mukale miał wrażenie, jakby inni patrzyli na niego dziwnie albo i szydzili z niego. Nie wiedział dlaczego. Może tylko mu się zdawało? Westchnął. Tak bardzo chciałby wrócić do swoich, do tych, którzy go rozumieli i szanowali… ale próba Leoparda się jeszcze nie skończyła. A Mukale nie spocznie, póki jej nie zakończy w chwale.
 

Ostatnio edytowane przez MrKroffin : 29-03-2019 o 01:39.
MrKroffin jest offline