Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2019, 02:08   #75
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 20 - IX.01; noc

IX.01; noc; zarośnięta wioska na pd od Espanoli


Vesna; piętro; świetlica



Oblężenie. Tak można było jednym słowem określić atmosferę panującą na salach i korytarzach. Jak w oblężonej twierdzy. Oblężonej przez strasznego, bezlitosnego wroga który już wdarł się na blanki i na dziedziniec i buszował po salach i korytarzach z wściekłym wyciem. Jak na oblężenie było jednak dziwnie cicho. Odgłosy reularnej walki ucichły. Czasem ktoś krzyczał, ktoś biegł, ktoś strzelał. Ale dało się wyczuć, że obie strony spauzowały. Obrońcy musieli oszczędzać amunicję i skoncentrować się na ocalałych sektorach. Mogli jedynie modlić się za tych co zostali gdzie indziej. Do Vesny docierały skrawki ludzkich tragedii. Ktoś kogoś szukał, rozpytywał się albo znalazł. Żywego, poszarpanego lub rozszarpanego. Więc reakcje były różne. Ktoś czekał niepewny losu tych którym się nie udało dostać na piętro. Ludzie się organizowali. I tubylcy i przyjezdni. Rozsyłali wiadomości przez gońców którymi zwykle były jakieś młodziki niewiele młodsze od Vesny. Ci z bronią koncentrowali się w paru punktach gdzie najbardziej wydawało się, że zwierzęce bestie z dżunglii mogą się wedrzeć. Tam pilnowali, zabijali drzwi i okna, ustawiali barykady. Albo chodzili w ten deszcz po dachu i słychać było ich kroki nad głową. Zwykle miarowe jednej lub dwóch osób. Czasem ktoś jednak gdzieś, biegł po coś.

I było po co. Stwory też nie próżnowały. Wydawało się, że chodzą wokół owych murów ludzkiego zamku i szukają słabszego miejsca aby się wedrzeć jeszcze głębiej. Zeżreć obrońców, dorwać się do gorącej krwi i świeżego mięsa. Ale może nie? Może po prostu buszowały na zewnątrz i poniżej a tylko przesycony strachem ludzki umysł tak to sobie imaginował oczywiście swoje jestestwo stawiając w samym centrum i uznając, że na pewno jest zagrożone? Cholera wie. Jak się siedziało nad słoikami, puszkami, gwoździami, cukrem i mieszało to wszystko trudno było złapać właściwą perspektywę co się właściwie dzieje za drzwiami klasy w jakiej pracowały we dwie.

Wybór Lee okazał się bardzo trafny. Co prawda na robieniu bomb i petard niezbyt się znała. Ale była bystra i gdy Vesna powiedziała jej czego można użyć to Lee wiedziała gdzie to można znaleźć. Co prawda na piętrze nie było kuchni. Ale dziewczyna i tak wyszperała skądeś całkiem sporo składników. Torebki z cukrem, puszki, butelki, kawałki styropianu, gwoździe, kamyki i tym sposobem uzbierały coś co na pozór wyglądało jak sterta różnych śmieci. Ale gdy się wiedziało jak z tych substancji połączyć “substancję A” z “substancją B” i resztą, miało się te składniki i czas, żeby je odpowiednio przygotować i zmieszać to już można było zrobić masę ciekawych rzeczy.

Błękitnooka nadawała się też świetnie na asystentkę do takiej roboty. W końcu Vesna mogła mówić jej co ma robić jak w zwyczajnej kuchni podczas gotowania: obierz to, potnij tamto, zetrzyj trochę tego, zmieszaj z tamtym… Co prawda Vesna sama by też sobie poradziła. Gdyby ktoś jej poznosił z całego piętra te składniki w jedno miejsce. No ale dzięki wydatnej pomocy Lee wszystko robiło się prostsze i szybsze. Gdyby była sama i miała łazić i pytać się gdzie co leży i tłumaczyć czego potrzebuje to może dopiero siadałaby do roboty. A tak już było gotowe!





Chyba nawet nieźle im to wszystko wyszło z czasem i ilością. Nie guzdrały się i nic się nie zajarało, nie wyżarło dziury ani nie wybuchło. Nieźle jak na wielką improwizację w dawnej klasie na szkolnym biurku nauczyciela przy świetle lamp oliwnych. Na pewno nie przeszłoby to żadnych przedwojenych atestów, zwłaszcza BHP no ale było! Udało się! Dzięki temu mogły powsadzać te wszystkie puszki, ucięte rurki i słoiki wypełnione różnymi proszkami, płynami i innymi ustrojstwami do skrzynki jaką wcześniej nosiły różne półprodukty i było co do tej skrzynki włożyć.

Gdy wróciły do świetlicy która chyba zrobiła się głównym centrum dowodzenia było tu o wiele spokojniej niż poprzednio. Znaczy nikt nie skakał sobie do oczu. Ale też było mniej ludzi. Ktoś chyba pomyślał i zdołał zorganizować jakieś jedzenie. Bo prawie wszyscy byli na różnym etapie jedzenia. Jedzenie było dość skromne bo nie było przecież kuchni ani zapasów. Więc za główne danie służyły suszone owoce popijane kompotem albo herbatą. Pozwalało to przynajmniej czymś zapełnić żołądek. Gdy tylko zobaczyła jedzących Vesna uświadomiła sobie jaka jest głodna. Ostatni raz chyba coś jedli jeszcze u “Nutellki” bo przecież ani w Espanioli, ani po drodze, ani tutaj nie mieli najpierw ochoty a potem okazji. Za to z bliska można się było zorientować, że owoce są “egzotyczne”. Tak kiedyś się na nie mówiło i u nich, na północy, w Det, też takie były. Znali je głównie z obrazków w książkach, reklamach marketów czy czasem ocalałych puszkach i dżemach. Ale przecież byli na południu! I tutaj były i suszone śliwki, gruszki i jabłka. Ale też i daktyle, figi albo banany.



Marcus; parter; korytarz przy drzwiach wyjściowych






- I chuj. - mruknął Zimm zerkając przez zakratowane okienko drzwi. Te oddzielały wnętrze korytarza od podwórza. Dzięki wskazówkom Rachel dotarli aż tutaj. Jako ktoś kto tu mieszka okazała się nieocenioną pomocą przy błądzeniu po zacienionych salach i korytarzach dawnej szkoły. Wędrówka tym korytarzami szarpała nerwy. Każdy cień i szmer mógł zwiastować atak lub nieznane niebezpieczeństwo. Trzeba było się poruszać ostrożnie i cicho. A tymczasem było to trudne. Rachel oddychała ciężko, posapywała i jęczała cicho gdy musiała używać zranionej nogi. Trzeba było jej pomóc a to z kolei angażowało jednego z trójki karawaniarzy. Sama nie miała broni przy sobie więc podniosła nogę z połamanaego krzesła która z jednej strony mogła robić za laskę do podpierania się a z drugiej była też niezłą lagą którą można było komuś czy czemuś przywalić. Marcus też odczuwał skutki poważnego zranienia i też głośno oddychał. Na chwilę mógł wstrzymać oddech ale na chwilę. Był co prawda niezły w te podchody ale rana poważnie utrudniała mu wszystko, od poruszania się po walkę. Zwłaszcza teraz gdy adrenalina nieco zeszła i odczuwał skutki zranienia w pełni. Chłopaki też oberwali ale niezbyt groźnie. Niemniej dla zwierzęcych zmysłów, zwłaszcza węchu, wszyscy krwawili jak zarzynane świnie pozostawiając wyraźną nitkę zapachową która mogła bezbłędnie ściągnąć drapieżniki do ich poczwórnego kłębka. Więc dobrze nie było.

Ale kierowani wskazówkami miejscowej dotarli do drzwi wyjściowych. Na zewnątrz nadal była ciemna noc. Ale deszcz zelżał przechodząc w mżawkę. Za to podniosła się jakaś mgła o dziwnym kolorze. Przez co wszystko wydawało się nienaturalne czyli podejrzanie. Mgła dodatkowo ograniczała pole widzenia. Ale nie na tyle by zasłonić metę. A metą był budynek naprzeciwko. Tam już ktoś powinien być jeśli ocalał. I budynek wcale nie był tak daleko. Stał trochę pod skosem ale widać było podobne podwójne drzwi za jakimi właśnie stali i wyglądali. Jakieś dwadzieścia, może trzydzieści kroków dalej. No i właśnie tutaj zaczynały się przysłowiowe schody.

Dwadzieścia czy trzydzieści kroków do pokonania to niby było na parę chwil. Ale wszyscy byli ranni. Do tego Marcus poważnie a Rachel ciężko. On może dałby radę potruchtać na zranionej nodze ale ona mogła pewnie co najwyżej szybko iść. To niebezpiecznie wydłużało taką przeprawę.

No i nie byli sami. Widzieli przemykające podłużne cienie. Niektóre przebiegały ledwo kilka kroków od drzwi za jakimi stali. Węszyły, szukały, szarpały co słabsze miejsca w oknach i drzwiach próbując dostać się do wnętrza. Czasem nie było widać żadnego. Ale przez drzwi słabo było widać na boki i pole widzenia było dość wąskie. Przy powolności ludzi, zwłaszcza tych zranionych i szybkości stworów mogły ich dorwać na otwartym terenie w każdej chwili. Ale może by się udało? Nawet rannym wystarczyłoby kilka chwil aby przedostać się na drugą stronę. Przecież to tylko 20 może 30 kroków.

Jednak ich drzwi były zamknięte na zasuwę a te na kłódkę. Co prawda z ich strony ale Rachel nie miała klucza. Można było otworzyć siłowo. Ale to z natury nie było ciche ani dyskretne. Można było wrócić do kanciapy na końcu korytarza. Tam powinien być klucz. Powinien. Nie wiadomo czy był. Inne drzwi? Ale to trzeba by do nich dojść i były dalej od piętrowego budynku niż te przy których stali.

Obydwa budynki łączył daszek. Tak gdzieś trochę ponad głowy dorosłych ludzi. Akurat by spokojnie pod nim przejść. Wsparty był na jakichś wspornikach. Może dałoby się wejść na niego? Ale to i tak najpierw trzeba by jakoś otworzyć drzwi a potem się wspiąć. Zdążą się tam dostać zanim coś spróbuje ich dorwać? Czy nie? Uda się tam wskoczyć? Niby nie tak wysoko. Ale w gardłowej sprawie jak komuś by nie wyszło za pierwszym razem to mogło być jak w przysłowiu, że “ostatnich gryzą psy” czy jakoś tak. Nie mogli jednak zastanawiać się zbyt długo. Stwory mogły się z nimi zainteresować, zwęszyć. Czy te na zewnątrz czy te co od czasu słyszeli wewnątrz.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline