Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2019, 23:02   #462
hen_cerbin
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację
Bert i Galeb

Graniczny na osobności zapytał Berta:
- Który to Shreder? Będziesz mieć coś przeciwko, jeśli w nocy zrobimy to na co się umówiliśmy?
- No chłopie szefo wszystko słyszał, więc mnie dojebią jak się wyda. Poza tym tak za darmo mam go wydawać?
- odparł niziołek i na tym temat się wyczerpał.

Galeb w drodze do Nobitz zapytał najemników co mają zamiar zrobić z tym całym hajsem który dostaną za eskortę… I uzyskał odpowiedź:
- Gospody kosztują...
- I piwo - dodał Szczupak.
- I dziewki wszeteczne - rozmarzył się Badylarz.

***

- Jak myślisz Bert - zostać w wiosze na ucztę? Osobiście nażarłbym się trochę rybek i zieleniny coby potem od szkorbutu zębów nie gubić, bo wpierdalamy tylko suszony prowiant. Kupiłbym też czekan, napar kojący i mikstury lecznicze gdyby mieli - zapytał Galeb. Niestety w tak małej wiosce towary inne niż napar kojący były niemożliwe do dostania.
Niziołek nigdy nie odmawiał zdrowego posiłku (niezdrowego zresztą też).
Galeb i Bert zostali na uczcie, podobnie jak Szczupak i Badylarz. Żaden z nich nie zapytał człowieka z marsową miną czemu jest smutny lub zdenerwowany i żaden nie usłyszał jego historii. Kto wie, może wtedy zmieniliby zdanie na temat pozostania na wieczerzy. Trzeba przyznać, że była smaczna. Bardzo. I jedli tak sobie do czasu, aż nagle Badylarz poczuł się bardzo, bardzo senny i “odpłynął”. A i pozostałych zaczął morzyć sen. Odporność na trucizny niziołka i żelazny żołądek krasnoluda pozwoliła im działać mimo tego, Szczupak także wydawał się w miarę przytomny. Oczywiście pozostawało pytanie jak długo pozostaną w tym stanie. Póki co siedzieli na ławie przy długim stole razem z wszystkimi chyba wieśniakami. Dziesięciu mężczyzn w sile wieku, podobna liczba kobiet, po kilku podrostków i staruszków. Dzieciarnia bawiła się osobno i nie licząc okazjonalnych krzyków nie przeszkadzała w uczcie. Widząc, że kolega najemnik gębą plasnął w michę z żarciem, Galeb zaśmiał się, szturchnął Berta i nachylił mu się do ucha.
- Uczta. Trutka. Kamienny krąg. Ofiara z nas. Odwrócę ich uwagę, a wy spierdalajcie. - wyszeptał po czym wybuchnął śmiechem, jakby opowiedział przedni dowcip i wstał od stołu.
Bert również udając uchachanego w stał od stołu i chwiejnym krokiem ruszył ku wyjściu. Sprawiał wrażenie jakby udawał się do wychodka, jednak umysł pracował na najwyższych obrotach. Oby Szczupak z czymś nie wypalił.
Szczupak nie wypalił z niczym. Padł nosem w talerz, gdy tylko zauważył wstających chłopów. Nie byli oni biernymi idiotami czekającymi na rozwój wypadków, ale zabezpieczyli się na wypadek niezadziałania środków roślinnych. Można powiedzieć, że rozwiązaniem użycie roślin. Nieco twardszych i podawanych nie doustnie, a aplikowanych miejscowo. Szósty zmysł khazada pozwolił mu bardziej wyczuć niż zobaczyć pałkę mknącą ku potylicy i zablokować ją ręką, ale Bert nie miał ani tyle szczęścia. Ani mocnej głowy. Na “placu boju” pozostał osamotniony Galeb i wielu radosnych wieśniaków z sieciami i pałkami. Tegoroczna ofiara zapowiadała się nad wyraz bogato. Starzec siedzący wcześniej z marsową miną teraz niemalże tańczył z radości. Bo to nie jego poświęcą.
Szybko oceniwszy swoje szanse w takiej walce Galeb… zwiał. Stał przy stole, a po chwili puścił się takim sprintem jakiego zapewne żaden z wieśniaków nigdy nie widział.
Nie ma chwały w bezcelowej porażce, mawiał stary goniec z Meissen.
Oby tylko trucizna nie zdołała go sieknąć do reszty.
Musi sprowadzić wsparcie… i wymordować ich wszystkich.
Powiadają, że na krótkim dystansie człowiek (czy nawet krasnolud) jest w stanie prześcignąć konia, ponieważ mając dwa razy mniej nóg jest w stanie szybciej je ogarnąć. Być może to prawda. Niestety, żaden, nawet najszybszy sprinter nie wyprzedzi strzały. Czy też sieci, jak się okazało. Zwinny niziołek zapewne by uniknął złapania, ale kanciasty krasnolud zaplątał się dokumentnie i wieśniacy dopadli go zanim się wyswobodził. Jak mawiali starożytni - Nec Hercules conra plures - a nawet twardy łeb khazada ma swoje granice. Zanim zdołał rozerwać sieci oberwał kilka razy w głowę… i dalej już nie pamiętał.

***

Galeb obudził się w więzach. Nie mógł oddychać i nic nie widział. Szczupak szarpał jego rękawem. Po chwili zerwał pokrytą krwią szmatę z twarzy krasnoluda i wyszeptał.
- Dasz radę iść? - zapytał i powtórzył szarpanio-budzenie na niziołku.
- Udałem, że mnie też zamroczyło, a te wsiowe ciołki nawet więzów nie potrafią porządnie zawiązać, nie to co straż miejska w Gluckwunsch. No, dacie radę iść? - powtórzył siłując się ze sznurami krępującymi Ostatnich.
- Czekaj.. - szepnął Galeb próbując swoje więzy.
Sieci trzymały mocno, ale dla kowala run nie stanowiły żadnego problemu, o ile ktoś go akurat nie walił w łeb. Napięcie mięśni, kilka szarpnięć i już był wolny.
- Jest nieźle. Pomogę. - Runiarz zdjął więzy i zabrał się do oswobadzania Berta. Nie sprawiło im to większych kłopotów.
- To jakaś piwnica? Nie wiem jak wy, ale mam ochotę puścić tą wieś z dymem.
Rzeczywiście było nieźle. Odporny organizm krasnoluda nie dał się truciźnie. Miał lekkie mdłości, ale to raczej z powodu uderzeń w głowę, których kilka zarobił. Bert miał problem z dobudzeniem się, ale nie licząc lekkiego otępienia nic mu nie było. I tylko Badylarz był ledwo przytomny i co chwila zamykał oczy i zaczynał podsypiać.
Widzący w ciemności Galeb zdał sobie sprawę, że to nie piwnica, a jakaś pusta, przystrojona kwiatami szopa. Sądząc po cichym szumie fal znajdowali się blisko brzegu jeziora. Sprawdzając z czego ich ograbiono, a co im zostawiono zdali sobie sprawę, że co mieli na sobie i w kieszeniach, a nie było bronią jest nadal przy nich. Reszta… cóż, zapewne jest gdzieś w wiosce.
- Hmmm… szopa. Przystrojona jak panna na wydaniu. - Galeb odpiął manierkę i napił się wody, po czym podał pozostałym, aby też się trochę orzeźwili.
Jakimś cudem też znalazł przy sobie gąsior z wódką. Chyba wieśniacy nie zdawali sobie sprawy jaki niebezpieczny potrafi być krasnolud z taką ilością alkoholu. Miał też przy sobie swoje runiarskie dłuta. Używanie ich jako broni byłoby chamstwem i prostactwem… ale nie miał wyboru. Ostry kawałek metalu wbity w czaszkę powinien być w stanie spacyfikować jakiegokolwiek wieśniaka który uzna go za łatwy cel.
- Spróbuję wyjrzeć na zewnątrz przez jakąś szparę. Jak nie będzie to wyjrzymy przez drzwi.
Szpara była. Nawet więcej niż jedna. Niestety, na zewnątrz byli też wartownicy. Chociaż jacyś dziwni… Dopiero po chwili Galeb zdał sobie sprawę, że wartownik był tylko jeden, a drugim kształtem był posąg syreny. Dół ryby, ale góra kobieca. Zdecydowanie. Albo bóstwo miało spore “atuty boskości” albo jakiegoś rzeźbiarza nieco poniosło. Oderwał oczy od “góry” posągu. Jeden chłop stał na straży. Nie ruszał się, stał oparty o ścianę.
Marynistyczny element krajobrazu przypomniał Galebowi rodzinne Barak Varr i wszelkiego rodzaju syreny na dziobach okrętów z przeróżnych stron świata. Przy okazji do tych wspomnień przypomniał sobie wiele marynarskich uwag i dysput odnośnie tego czy lepiej by było aby syrena miała górę ryby i dół kobiety, czy jednak klasyczna góra kobiety i dół ryby są bardziej korzystne. Runiarz powoli cofnął się w głąb szopy i podzielił się informacjami z resztą towarzyszy niedoli.
- Jeden strażnik. Stoi o tam i zbija bąki. Jest też posąg syreny… pewnie to jej oddają tutaj część.
- Załatwiamy wartownika i wymykamy się. Reszta wiochy pewnie jeszcze świętuje.

Badylarz nie był w stanie za bardzo pomóc, ale Szczupak pożyczył jedno z dłut i w ciągu kilku chwil poradził sobie z drzwiami. Cóż, zwykle ofiary były bardziej otumanione, tak jak pierwszy z najemników, i nie próbowały uciekać, więc i zabezpieczenia były takie sobie.
Bertowi jeszcze szumiało w głowie gdy kompani układali plan ucieczki ale po jakimś czasie mu przeszło. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiejś broni, ale nic takiego nie znalazł. Nic poza siecią, a eks łowca nagród potrafił wywijać czymś takim. Co prawda ubić siecią jest ciężko, ale wywrócić czy zdezorientować nacierającego przeciwnika już takim narzędziem się dało. Drugą rzeczą jaką miał zamiar zrobić gdy jego kumple obezwładnią strażnika, było przytwierdzenie do posągu syreny jakiegoś badyla symbolizującego męskie organy, a niech duchy jeziora wkurwią się na mieszkańców. Bert rzeczywiście potrafił posługiwać się siecią. I nawet widział strażnika. Co prawda ta sieć, do której miał dostęp, była nieco porwana, ale zręczny niziołek zdołał ją tak sobie nawinąć by mogła posłużyć jako jednorazowa broń.
- Daj mi najdłuższe dłuto jakie masz - poprosił krasnoluda Szczupak.
W zestawie Galeba było jedno dość długie dłuto. Wyjął je z kieszonki i podał Szczupakowi. Sam uzbroił się w drugie do co wielkości i wskazał drzwi.
- Chowamy go potem do środka. Potem trzeba odzyskać nasz oręż i zwierzęta. - skinął głową pozostałym i ruszył ostrożnie w kierunku drzwi, aby wraz ze Szczupakiem pozbyć się strażnika.*
Mimo że khazad nie należał do najciszej chodzących osób jakie znał to wspólnie z najemnikiem, który miał za sobą złodziejskie doświadczenia dali radę podkraść się do strażnika i pozbyć się go zanim wydał dźwięk. Szczupak oddał pożyczone dłuto i pałkę wieśniaka Galebowi, dla siebie zostawiając nóż. Zasugerował też odzyskanie wierzchowców, by było jak uciec. Badylarz nadal nie nadawał się do niczego, ale w trzech mieli szansę. O ile ich rzeczy osobiste były pewnie w jednym z budynków to konie muszą być spętane gdzieś przy wiosce, bo nie ma tu żadnej stajni. Galeb nalegał na odzyskanie broni. Dla niego utrata runicznego oręża to hańba. Zauważył, że jak będą wolni to wieśniacy będą musieli złożyć któregoś ze swoich w ofierze. Dodał, że Bert i on sam widzą w ciemności, a wieśniacy raczej nie, warto wykorzystać to do dywersji i zemsty. Przykładowo podłożenia ognia pod chatki. Zemsta - Galeb zwiewa wieśniakom, a Bert szyje do nich z kuszy.
Gdyby obiekcje… cholera wie czy wieśniacy nie składują gdzieś łupów ze swoich innych ofiar, które niefortunnie zjawiły się o tej porze w zeszłych latach. Obiekcje się pojawiły. Dla najemników pieniądze były ważne, ale własne życia jeszcze ważniejsze. A nieokrzesanie krasnoluda i jego pełen pogardy ton nie pomagały w przekonywaniu ich do czegokolwiek czego sami nie chcieli. Udało się odzyskać wszystkie trzy konie, wieśniacy uwiązali je do słupa i zostawili, nie wiedząc pewnie czy lepiej zarżnąć i zjeść czy spróbować je sprzedać w jakimś miasteczku. Krasnolud chciał posłać jednego z najemników po wsparcie. Niestety i tu poniósł porażkę, zwłaszcza że Badylarz leciał przez ręce i najemnicy musieli jechać we dwóch na jednym koniu by Szczupak mógł podtrzymywać kolegę. Chciał, by Bert i Galeb uciekli z nimi, a odzyskanie rzeczy zostawili na inny dzień i inny stosunek sił.
Bert zgodził się na akcję dywersyjną, odzyskanie broni było priorytetem i niziołek był gotów podjąć ryzyko. Jako niskiego wzrostu mógł w razie spotkania udawać jakiegoś dzieciaka, choć w przebierankach to nie był dobry, ani odpowiednich ciuchów też nie posiadał. Posiadanie sieci zapewne pomoże uniknięciu niepotrzebnych spojrzeń, ot dzieciak idzie z porwaną siecią do naprawy, a dodatkowo zapewni zaskoczenie gdyby doszło do nieoczekiwanego starcia.
Galeb trzymający znalezioną pochodnię odsunął ją od strzechy, decydując się poczekać na działania Berta.
W nocy nie było niespodziewanych spotkań. W ogóle ich nie było. W końcu była noc. Może i dobrze, ponieważ w tak małej wiosce wszyscy się znali i z pewnością odróżniliby swojego od obcego. Niestety, na żadnym z domostw nie było napisane “zrabowaną broń i inne łupy trzymamy tutaj”. Trzeba było wejść i sprawdzić osobiście, pozbyli się bowiem strażnika, który mógłby im coś na ten temat powiedzieć.
Ale przynajmniej badyl imitujący męskie narządy płciowe prezentował się wspaniale na pomniku.
Pożegnali Nobitz po cichu, odjeżdżając może niezadowoleni, ale za to żywi.


***


Pozostali Ostatni

Loftus w ciągu dnia kontynuował swoje udawanie, że muł Diuka jest Shrederem w nowej postaci, a poza tym milczał. Leonora zbierała siły i modliła się. Kruk wyglądał na rozbawionego.

Tylko jedna osoba wróciła do wcześniejszych dyskusji i pomysłów. Oleg. Zwiadowca zaproponował, by powiedzieć najemnikom prawdę. A przynajmniej jej część. "Kuntz nie żyje, a my nie mamy pieniędzy. Damy im to, co mamy albo się młócimy. Pewnie wezmą kasę i odpuszczą. Można w tę historię wpleść delikatne otrucie. Na wszelki wypadek." - ale z jego sugestią stało się to co z wszystkimi wcześniejszymi - nie została wprowadzona w życie. Ba, nie została nawet przedyskutowana. Na wszelki wypadek więc zatruł swoją fajkę. Wpadł też na to, by obejrzeć zwierzętom kopyta - w samą porę. Wzgórza. Trudny teren. Kamienie. Aż się prosiło o problemy. Na szczęście wędrowiec zaopiekował się zwierzętami i ocalił Ostatnich przed kolejnymi problemami, a być może dalszym opóźnieniem. Niestety, na kolejne porcje wywaru nie starczyło mu już czasu.

Czy graniczni nie sprawiali kłopotów dzięki czujności Detlefa i jego zadbaniu o pełne warty mimo braku dwóch członków wyprawy czy też sami z siebie dotrzymywali umowy - trudno powiedzieć. Ale na pewno jego profesjonalizm dodatnio wpłynął na postrzeganie grupy przez najemników.

Gustaw
chciał atakować, ale w ostatniej chwili połapał się, że nie ma Berta i Galeba, postanowił więc przenieść atak na kolejną noc.


Noc minęła spokojnie. Kolejny dzień marszu, tym razem spokojniejszego pozwolił nieco oszczędzić siły. Gustaw wykorzystał go do "tajnych" rozmów z wszystkimi ze swojego oddziału i przekazania im, że atakują przy pierwszej zmianie wart.
Wzgórza Tann nadal były spokojne i puste. Na takie zadupie najwyraźniej nikomu nie opłacało się wysłać patroli. Nie natknęli się także na ślady osadnictwa ani nic ciekawego, poza tropami zwierząt. Zapewne gdyby nie obecność najemników i niejasne plany Ostatnich wobec nich cała historia przejścia przez wzgórza zamknęłaby się w słowach "przeszli przez wzgórza i zbliżyli się do Rotenbach".


***


Wieczór 31 Nachgeheima, Tann Hills, na północny zachód od Rotenbach

Galeb, Bert, Szczupak i Badylarz dogonili pozostałych. Nawet musząc jechać we dwóch na jednym wierzchowcu poruszali się dwa razy szybciej od Ostatnich, zmuszonych do wolniejszego tempa przez krótkonogiego Detlefa.
Przywieźli obrok, ale stracili broń i plecaki. Mało korzystna wymiana.

Teraz, gdy byli już wszyscy razem. A rozmowa Gustawa z Bertem dotycząca nieopłacalności takiego handlu (i planów ataku) była może nieco absurdalna, ale dzięki niej wszyscy Ostatni wiedzieli już, co zaplanował Gustaw. A i Detlef w końcu miał czas na rozmowę z Runiarzem podczas nauki czytania. Podobnie jak Gustawowa, dotyczyła ataku, choć plan jego walki nie zgadzał się w niczym poza porą z Gustawowym, który brzmiał:

"Na noc atak na Granicznych. Przy pierwszej zmianie wart. Wtedy wartownicy schylają się do śpiących i są zajęci obudzeniem kompanów, nie własnym bezpieczeństwem."

 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin

Ostatnio edytowane przez hen_cerbin : 30-03-2019 o 23:11.
hen_cerbin jest offline