Kraków, 1910
Powinna dać mu w gębę. Ale co to da, skoro jutro nie będzie niczego pamiętał? Wiedziała tylko jedno: Nie mów pijanemu, że jest pijany, bo to rozeźli go do reszty.
- Aleksandrze, jesteś wzburzony, rozumiem to. Ostatnie wydarzenia dla nikogo nie były przyjemne. Tak jak i ty mam już tego dość. Czy możemy porozmawiać jutro? Na pewno znajdziemy jakieś rozwiązanie – wysiliła się na czuły ton.
- Aleee, ty nis nie rhosumiesz...
- Chodź braciszku – objęła go i poprowadziła do jego pokoju – jutro wszystko sobie wyjaśnimy, jutro mi wytłumaczysz – popchnęła go na łóżko i wyszła szybko, zamykając drzwi na klucz.
- Janie! Masz tu klucz. Choćby się waliło i paliło, nie otworzysz mu, rozumiesz? I zarygluj od zewnątrz okiennice. Musi tam pozostać aż wytrzeźwieje i ochłonie z głupich pomysłów.
- Oczywiście proszę pani.
Walczyła z sobą by nie pojechać do niego od razu w środku nocy. Na szczęście rozsądek wziął górę. Lepiej jeśli rozmówi się z nim rano, gdy już się otrząśnie i wyciszy. O ile to w ogóle możliwe.
Wróciła do siebie. List leżący na łóżku znowu przykuł jej wzrok. Podniosła go i przeczytała kolejny raz. Miałem na myśli ważną, wyjątkową, w pewien sposób bliską mi osobę.
A podobno to kobiety myślą co innego, a co innego mówią. Przeanalizowała jeszcze raz wszystkie sytuacje i rozmowy. Dlaczego tak się zachowywał? Kiedy był prawdziwy? Wtedy gdy próbował ją szantażować czy może jednak w liście?
Powstrzymała się, żeby nie wyruszyć zbyt wcześnie rano. Tego tylko brakowało, by zapomnieniem o dobrych manierach pokazać jak bardzo jest poruszona całą tą sytuacją. Była pewna, że Aleksander, choć pijany w sztok, nie blefował z planowanym pojedynkiem. Nie mogła do tego dopuścić.
Około jedenastej siedziała już przed nim i wyłuszczała powód swego przybycia.
- Udasz pan, że nic takiego nie miało miejsca, a ja potwierdzę, że to były tylko majaki zamroczonego whisky porywczego z natury młodzieńca...
Patrzyła hardo w jego oczy, stawiając wszystko na jedną kartę.
__________________ A quoi ça sert d'être sur la terre? |