Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2019, 20:29   #240
Micas
 
Micas's Avatar
 
Reputacja: 1 Micas ma wyłączoną reputację
Post

Następne kilka minut zdążyło dwukrotnie zmienić sytuację na polu walki. Żadna ze stron nie uszła z tej nieudanej zasadzki bez szwanku, a nomadzi pchali się od dupy strony na trzeciego. Ten dzień w ABQ miał się okazać równie ciekawym, co krwawym.

Kiedy Utang dobywał broni i przygotowywał się do odparcia ataku, szybkonodzy asasyni już byli przy wraku samochodu za którym się krył. Było ich dwóch. Jeden z jakąś przerośniętą brzytwą na sztorcu, podłączoną do jakiegoś prowizorycznego - acz potężnego - generatora. Ostrze świeciło zielenią plazmy i wyładowaniami elektrycznymi. Drugi kolo miał w jednej dłoni jakiś przecinak czy spawarkę laserową, podpiętą kablem do generatora na biodrze, w drugiej zaś pękaty pistolet. Pozostałych trzech z sześciu jeszcze nie wyściubiło nosa zza winkla.

Kiedy ci dopadali do wraku, ich dopadły naboje. Jeden .308 z karabinu Jinxa, dwa z lewara Luckiego. Dwa pierwsze przywaliły w klatę vexiliariusa - 10mm pestka brzęknęła o jeden z tych "talerzy" co miał na klacie, ale nabój Winchestera ładnie przeorał te złomy, skóry i szmaty by ugrząźć w ciele i wybić mu tlen z płuc. Może nie była to głowa, ale... W samą porę. Druga seria z ciężkiego SMG już miała zmielić Utanga na papkę, kiedy dostał. Zachwiał się, lufa poszła w niebo, wystrzelone pociski to samo. Ułamek sekundy potem bzyknął nabój z lewara MJa, bijąc fircyka w odsłonięte udo. Zawył, zwalił się na piach brocząc juchą. Trzy następne naboje z peemu Lulu, półautomatem - pudło... albo nawet nie poczuli.

Wtedy wybiegła "kawaleria" w postaci Brufforda i Kitty'ego, biegnąc ku legionistom jak pojebani, drąc ryja, strzelając. Za nimi mordę darł Harris, by - cytując - "spierdalali z linii", ale który by się tam przejmował tym co jakiś kolo pierdolił. Wszak on był tylko na doczepkę, c'nie?

Fakt, trzeba było im oddać honor: Archibald i Billy powstrzymali asasynów przed zaszlachtowaniem Utangisili. Biegli ku nim, zajęli ich, zwrócili nań uwagę. Lewarowa strzelba Sticky'ego huknęła, nawet celnie. Chmura grzmotnęła w klatę plazmowca. Archibald nawet dobiegł na dystans, chwycił odpalonego Flamera, wycelował. Lufa splunęła ogniem, ogarniając rannego siepacza, który zaczął tańczyć i śpiewać do muzyki Piekła. Nie zdążył paść martwy - niestabilna "piła plazmowa" źle znosiła podpalone paliwo z miotacza. Oznajmiła swoje niezadowolenie tym, że sobie wzięła i pierdolnęła. Jej właściciel został przerobiony na kosmiczny pył. Poszła też reakcja łańcuchowa, bo huknęła też równie niestabilna laserówa, urywając jej użytkownikowi pół biodra i majtając nim gdzieś na bok. Brufford miał szczęście, bo jemu tylko osmaliło pancerz i oparzyło dłonie oraz twarz. Leżał teraz na plecach, zajęty piekącym bólem oblicza.

Legioniści mieli to do siebie, że lubili walczyć do końca. Szczególnie ci bardziej elitarni. O ile elektroplazmowca zdezintegrowało, to spawacz najwyraźniej nie otrzymał wypowiedzenia życia na piśmie. Dogorywający, miał dość sił by chwycić pistolca w łapy i posłać kulę prosto w sanitariusza. Ten odruchowo się zastawił... I przeżył. I nawet nie był ranny! No, może nie całkiem "nie-ranny". Chmura drzazg i kawałków metalu fuknęła mu w twarz jak z garłacza, aż się zalał krwią z dziesiątki płytkich rozcięć i padł na plecy, wyjąc z bólu. Pocisk, który przenicowałby mu całą czaszkę ugrzązł w odruchowo zastawionej strzelbie lewarowej, niszcząc zamek.

Prawie martwy pistolero zrobił się całkiem martwy kiedy Utang (nietknięty przez detonacje dzięki solidnej zasłonie z wraku) wreszcie się ogarnął i zaczął pracować. Pach jeden, pach pach drugi.

Wynik był niezły. Raptem dwóch lekko rannych i jedna strzelba w zamian za trzech zdechłych zaboójców. Ale przeciwna drużyna grała dalej. Ich decanus wychylił zza winkla dłonie z całkiem solidnie wyglądającym rozpylaczem i na ślepo wywalił pełną serię. Kule wizgały i brzęczały. Koledzy Utanga mieli o tyle fajnie, że już leżeli na glebie. Czarnuchowi było zaś niefajnie, bo dwa naboje o niego "zahaczyły" - jedna o triceps lewego ramienia (podobnie jak ta o łydkę). Druga huknęła w klatę, bez problemu krojąc skórzany kurtał i grzęznąc gdzieś na linii żeber. Ranny, rzucił się za osłonę (a raczej samo go rzuciło).

Z odsieczą przybył Harris, klnąc na "przeszkadzaczy". Miał już "czystą linię", to skorzystał. Seria z brzęcząco-grzechocząco-dudniącego mechanizmu M60 przeorała winkiel i okolicę. Najwyraźniej to plus śmierć połowy grupy wystarczyła, by legionowym agentom zmiękła rura. Wyraźnie słyszeli rozkaz po łacinie:

- Do tyłu!

Pierwsza połowa meczu była za nimi. Trzech rannych w zamian za trzech zabitych.


Następne kilka minut mogło wprawiać zainteresowanych w pewne zakłopotanie.

Decanus i jego dwóch przydupasów cofnęło się aż do Super Duper Mart. Ich kolega snajper trzymał cały perymetr na muszce swojego całkiem celnego karabinu. Musiał mieć lunetę. Tylko to tłumaczyłoby tak precyzyjny ogień, który zademonstrował podczas prób wywabienia go. Można było próbować go zrobić w chuja, ale było to ryzykowne. Odległość była mała i miał paru pomocników do robienia za spotterów. Można byłoby też próbować szturmu, ale to było równie ryzykowne - wróg miał co najmniej jeden automat i jedną snajperę, płaski teren "ziemi niczyjej" z małą ilością osłon oraz tylko dwa podejścia - łatwe w postaci ulicy i parkingu, trudne w postaci obsuwającej się wydmy między budynkami. Nie było też przewagi wysokości - cała okoliczna zabudowa była niska i na dodatek zrujnowana wichrami i burzami piaskowymi.

Sanitariusze zdążyli opatrzyć rannych. Igła zdążyła akurat na robotę, by pomóc Jinxowi w ogarnianiu nadwątlonych kolegów. Ze sobą przyniosła parę garści wody i żarcia, jeden ze skraplaczy oraz złe wieści.

Nomadzi przekroczyli Rio Grande i wzięli sadybę Drużyny B. Nie wiadomo czy widzieli jak Igła się wynosi, ale na pewno słyszeli całą tą strzelaninę. Mogli teraz równie dobrze tam siedzieć, iść w stronę rabanu (czyli mogli się pojawić lada moment) albo splądrować kryjówkę i wrócić na swoje. Wiadomo było natomiast, że Legioniści nigdzie się nie ruszali.

Ktoś bystrzejszy zgarnął też broń pozostawioną przez martwych. O ile szrotowe technocuda zostały zniszczone, to już ichne brzytwy i broń na półcalowe naboje niekoniecznie. Zaskakiwała też jakość amunicji. To nie były bieda-pestki klepane ze złomu, tylko porządnie wyelaborowana amunicja spod prasy profesjonalnego rusznikarza.

Trzeba było podjąć szybkie decyzje: co dalej? Odwrót i odbicie kryjówki z łap nomadów? Kontratak za suchą rzekę? Szturm na SD Mart? Siedzenie na dupie i nic-nie-robienie?



Łupy

- 12.7mm Submachine Gun (1x7, 2x21 naboi 12.7mm Pistol, typ FMJ)
- SIG-Sauer 12.7mm Pistol (1x6, 2x7 naboi 12.7mm Pistol, typ JHP Hand Load)
- Knife
- Machete
- Combat Knife
- Machete Gladius
 
__________________
Dorosłość to ściema dla dzieci.
Micas jest offline