Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-04-2019, 00:22   #29
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację

Unosiła się. Delikatnie, w górę i w dół wraz z napełnianiem się powietrza w płucach. To było miłe uczucie. Ta swoboda, nieograniczona przestrzeń pełna możliwości. Była tutaj sama. Odkrywca nowego świata. Tylko to nie było prawdą.
Otworzyła powoli oczy.
Faktycznie wisiała, ale nie w przestrzeni, a w wodzie. Jakaś dziwna aparatura pozwalała jej oddychać. Coś było przed nią na wyciągnięcie ręki. Spróbowała tego dotknąć, ale dłoń natrafiła na przeszkodę. Szklana ściana oddzielała ją od zewnętrznego świata. Znajdowała się w probówce. W pomieszczeniu był ktoś jeszcze. Pochylał się nad komputerem połączonym do aparatury pełnej setek takich probówek jak jej. Miał na sobie laboratoryjny kilt i zmierzwione włosy. W końcu się odwrócił i mogła przyjrzeć się jego rysom. To był Zagórski. Zdjął okulary i podszedł do niej.
- Obudziłaś się, to dobrze. To bardzo dobrze.
Próbowała coś odpowiedzieć, ale woda skutecznie powstrzymywała te próby. Ruszyć się tez nie mogła, jakby opadła z sił. Mogła tylko unosić się w górę i w dół w rytm migających światełek komputerowych.
- Wybacz dziecko, ale żebym mógł podbić świat, ty musisz umrzeć.
Zanim sens tych słów do niej dotarł poczuła, jak jego ręce zaciskają się na jej krtani niczym garota. Stał nad nią i dusił ja z całych sił. Znała co najmniej trzy możliwości wyjścia z tego klinczu, ale nic nie robiła. Zadziałała panika. Wyciągała dłonie w stronę jego twarzy w błagalnym geście, ale tego dnia nie było przebaczenia. Tylko zimna maska mordercy.

Otworzyła oczy. Tym razem była pewna, że naprawdę. Rozpoznawała sufit. Nie pomogło to jednak z jej problemem z oddychaniem. Charczała w panice, próbując złapać jeszcze jeden haust powietrza, jeszcze jeden oddech. Na mostku czuła olbrzymi ucisk. Nie mogła nawet poruszyć ręką, by sprawdzić czy faktycznie ktoś jej nie dusi. Mogła tylko patrzeć ma pozostałości fluorescencyjnych gwiazd na suficie, niknących w blasku poranka. A potem wszystko ustało. Oddech uspokoił się i z trudem przewróciła się na bok, żeby odkaszlnąć nadmiar śliny zgromadzonej w gardle. Członki ciągle miała jak z ołowiu.
Sprawność wracała powoli. Nie wiedziała ile leżała na skraju łóżka. Miała wrażenie, że kilka razy straciła nawet przytomność. Wkrótce mogła jednak podnieść rękę. Odzyskała czucie w palcach u nóg. Uniosła się do pozycji siedzącej i rozejrzała się dookoła. Jak znalazła się w łóżku? Była to jedna z tych odwiecznych tajemnic dzieciństwa, gdzie zasypiało się na kanapie, fotelu, czy w samochodzie, a budziło się rano we własnym łóżku. Pewnie w którymś momencie po prostu ojciec ją tam zaniósł. Co mogło jej w takim razie zaszkodzić?
Położyła się z powrotem na plecach i uspokoiła oddech. Powoli ruszała ręką, nogą i głową. Mięśnie były wycieńczone, jakby właśnie wróciła z placu treningowego w Akademii. Kiedy je unosiła, drżały w napięciu. Objawy podobne jak przy paskudnej grypie, ale tak z kilkanaście razy silniejsze. Miała nadzieje, że był to jedynie skutek uboczny i najgorsze było za nią. W końcu po innych chorobach też przytrafiały się takie "nawroty".
Na dole słyszała dwa głosy. Tata z kimś rozmawiał, ale byli za cicho, żeby mogła usłyszeć z kim. Kiedy drżenie ustało, opatuliła się kocem i wyszła z pokoju. Dopiero na schodach rozpoznała wreszcie drugi głos. Serce chciało szybko zbiec na dół, ale osłabione ciało trzymało je w ryzach. Podtrzymując się balustrady, stopień po stopniu schodziła coraz niżej. Głosy dochodziły z kuchni. Stała tam kobieta z kubkiem parującej kawy. Miała na sobie gustowną, ale trochę pogniecioną, garsonkę. Wyglądała na piekielnie zmęczoną. Patricia wyłoniła się z korytarza, wchodząc w światło.
- Mamo…
Kobieta momentalnie uniosła oczy i zerwała się w jej kierunku, prawie rozbijając kubek o blat.
- My dear, preacious Patti – ścisnęła ją silnie. Burza ciemnych loków przykryła całkowicie jej wizję. A chociaż nienawidziła jak skracała jej imię, bolały ją wszystkie mięśnie i źle czuła się tak obściskiwana, to nie cofnęła się nawet o krok. Poczuła, że łzy znowu napływają jej do oczu. Jej matka ich nawet nie kryła. Dwie strugi spływały jej po oczach gdy na zmianę przyglądała się twarzy swojej córki i ściskała ją w ramionach. Przez cały ten czas przepraszała ją w swoim pięknym brytyjskim. Mówiła, że jak tylko usłyszała wieści o ataku i dowiedziała się, że trafiła do szpitala to chciała wracać ale ojciec ją uspokoił. Szybko dowiedział się, że jego córka była jedną z ofiar i bez kłopotu ją odnalazł. Pomimo tego wróciła pierwszym dostępnym samolotem jak tylko zakończyła się fuzja. Dlatego nie odbierała.
- Dobrze mamo rozumiem - odpowiedziała Patricia w płynnym języku potomków Szekspira, choć bez silnego akcentu. - Najważniejsze to że teraz jesteś.
Ojciec podszedł do nich i objął oboje. Przy jego szerokich ramionach nie stanowiło to problemu. Richard i Brigette Pheonix. Oboje stanowili prawdziwą mieszankę kulturową w tym tyglu dość młodego jeszcze państwa. Richard był mulatem z wyraźnymi cechami afrykańskimi, chociaż jego rodzina przywędrowała w okolice Malji zanim się urodził. Jego ojciec wspierał starania miejscowych w uzyskiwaniu niepodległości działając w jednostkach policji, namówiony do tego przez swojego polskiego przyjaciela. Miała to być przygoda na kilka lat, ale znalazł tutaj żonę, urodził się Richard i pozostał do końca swoich dni. Sam Richard, wychowany na równi z polską młodzieżą i imigrantami, praktycznie nie posiadał francuskiego akcentu, chociaż potrafił go nieźle imitować. Podróżował wiele po świecie w czasach młodzieńczych zarówno jako student, jak i marynarz. Tam też nauczył się dbać o swoją własną skórę, broniąc się przed rajdami Somalijskich piratów. W ten sposób poznał też piękną Brigette o nienagannych manierach oraz olbrzymich planach. Początkowo jako studenci mieszkający i imprezujący w akademikach, a potem już przyjaciele korespondujący ze sobą pomimo dzielącej ich odległości. Ona, jako ambitny prawnik, potomkini hiszpańskich hidalgos mogąca dzięki kontaktom rodziny spełniać swoje marzenia i on, wagabunda, awanturnik i twardo stąpający po ziemi mężczyzna. Rodzice przekonywali ją, że ich miłość zrodziła się poprzez zaufanie, przyjaźń i kiełkujące uczucie, ale przeglądając zdjęcia z okresu ich studenckiej frywolności doszła do wniosku, że początkowo było to znacznie bardziej przyziemne. Na szczęście ona sama nie była powodem jej związku, gdyż wzięli ślub dwa lata przed jej narodzinami.
Mama początkowo praktycznie nie wychodziła z domu, próbując zorientować się w specyfice młodego państwa, dawała nawet wykłady z zakresu historii i myśli prawniczej. No i opiekowała się rosnącą córką. Wkrótce zaczęło jej brakować prawdziwej pracy. Richard to rozumiał, a cuda techniki umożliwiły spełnienie tej wizji. Powróciła do pracy w londyńskiej kancelarii prawnej, wiele rzeczy obsługując z domu poprzez internet, latając na dwa dni w tygodniu na wyspy. Patricia przywykła. Ojciec też miał wiele pracy i często zostawał w niej do późna, ale rozumiała to. Zawsze byli gdy tego potrzebowała. Nauczyła się też rozkoszować takimi właśnie momentami. Zapachem wspólnie pitej kawy, smakiem tostów z konfiturami i śmiechem odbijającym się od ścian. Jakby wczoraj w ogóle nie nastąpiło. Jakby w nocy nie dręczyły ją koszmary.
Wczoraj jednak się wydarzyło. Richard miał wiele pracy. Odświeżył się, ostatni raz wyściskał żonę i córkę po czym ruszył pełnić służbę.
- Twój wujek kazał cię pozdrowić - dodał już w progu. - I kazał ci odpoczywać. Brzmiało to jak oficjalne polecenie.
Dziewczyna przewróciła oczami.
- Leć już, honey - matka podeszła i znowu ją przytuliła. - A my zrobimy sobie babski dzień. Przyda nam się trochę czasu dla siebie, prawda?

***

Nie spędziły jednak tak wiele czasu ze sobą. Trochę pogawędziły, poplotkowały, ale było widać że Brigette pada ze zmęczenia. W końcu nie spała całą noc ze zdenerwowana i to w niewygodnym samolocie. Dziewczyna nie miała jej za złe, że zrobiła sobie szybką kąpiel po czym przespała większość dnia.
Sama nie miała na zbyt wiele ochoty. Ciągle czuła się osłabiona po poranku. Czasami miała przejściowe kłopoty z oddychaniem. Starała się ograniczyć aktywność ruchową do minimum. Próbowała oglądać telewizję, ale wszędzie nadawali informacje o ataku albo puszczano durne paradokumenty. Spróbowała posłuchać muzyki, ale zanim na coś się zdecydowała to się jej odechciało. O dokończeniu płyty znajomej nie było mowy. Nie w takim nastroju. Skończyło się na tym, że przeglądała internet w telefonie, nadrabiała wydarzenia ostatnich kilku dni. Zorientowała się, że przegapiła jam session na który czekała od miesiąca i imprezkę. Zdenerwowało to ją. Zapewniła koleżanki z zespołu, że naprawdę nic jej nie jest i nie zamieni się teraz w owłosionego mutanta z trzema parami rąk. Posłuchała o herbatce, kto z kim się przespał, a komu odwaliło od Tornada. W sumie dzień mijał bardzo leniwie. Pewnie dlatego nie zauważyła kolejnych objawów od razu.
Kiedy chciała wstać po coś do picia, nie mogła ruszyć nogami. Nie straciła w nich czucia, ale tak jakby coś niebywale ciężko leżało na niej i uniemożliwiało ruch. Oblał ją zimny pot. Spróbowała podciągnąć się wyżej na kanapie ale i to przyszło jej z trudem. Była niczym połamana. Zaczęła też rzęzić i trząść. A po kilku chwilach wszystko odpuściło, ale czuła się jeszcze słabiej niż wcześniej. Musiała coś zjeść. Zajrzała do lodówki, ale zastały ją tam pustki, a nie miała ochoty czegokolwiek zamawiać.
- Ojciec zawsze miał kłopoty z kupowaniem zapasów - sapnęła jej mama, wchodząc do kuchni w poranniku. - Wyglądasz bardzo źle skarbie. Przygotuj naczynia i przyprawy. Zaraz skoczę do sklepu i coś Ci przyrządzę do jedzenia.
Nie chciała zdradzić się ze swoją niespodzianką, uśmiechając się tajemniczo. Patricia nie dopytywała. Wolała nie zdradzać swojego stanu. Jutro podjedzie do lekarza. Może do tego czasu trochę sytuacja się unormuje. Ogarniając kuchnię wróciła myślami do Adama. W sumie, poza Markiem, była to jedyna osoba z którą dzieliła ten los. Wyrzucała sobie, że sama nie poprosiła go o numer. Mogła by się upewnić, czy i on nie ma podobnych objawów. Mark natomiast nie odpisywał. Nie było jak zasięgnąć języka. Do listy objawów doszedł ból w piersi i coraz mocniejsze kłopoty z oddychaniem. Oby nie nabawiła się astmy.
Cytat:
"WŁANCZ WIADOMOSCI"
Jedna z jej przyjaciółek. Brak emotek wskazywał na pilną sprawę. Złapała za pilota.
Cytat:
"KTORE?"
"KTOREKOLWIEK. TO LECI NA WSZYSTKICH KANALACH"
Odpaliła mały telewizorek w kuchni i padła na krzesło. Na ekranie widniała twarz Pavla Zagórskiego. Włączyła w trakcie, ale nie przeszkodziło to jej w zrozumieniu sensu. Postulat wariata, któremu zapragnęło się zostać władcą świata. Jak w jej śnie. Czemu jeszcze nikt nie wpakował go w kaftan i nie zaprowadził do ładnego pokoju bez klamek?
Internet już huczał od nowin, plotek i paniki. Szybszy przekaz informacji niósł za sobą nie tylko korzyści. Miała już odpisać, gdy zauważyła, że dostała wiadomość z nieznanego numeru. Piekarnik zasygnalizował dźwiękiem nagrzanie do odpowiedniej temperatury. Wstała, żeby go wyłączyć, odczytując wiadomość.
Potem kojarzyła tylko ból spowodowany zbyt nagłym zderzeniem z podłogą. Nie była w stanie się poruszyć. Jakby nagle odcięło jej prąd. Podobnie jak na placu, ale mogła oddychać, chociaż z olbrzymim trudem. Telefon cały czas ściskała w dłoni, tuż przed twarzą. Czuł ból stłuczonego biodra, ale wiele miejsc jej ciała było dla niej niczym biała plama. Bez żadnego sensu. Czuła chłód płytek na łydce ale kompletnie nie wiedziała gdzie znajdowało się jej kolano czy stopa. Chciała ruszyć szyją albo barkiem, żeby spojrzeć w dół ale po prostu nie mogła. Zbytnio skupiała się na tym, żeby złapać odrobinę życiodajnego tlenu pomiędzy charczeniem i kaszlnięciami. W takim stanie zastała ją matka po powrocie

***

Jechali chyba samochodem. Patricia nie była pewna. Miała wrażenie jakby ktoś wrzucił ją na diabelski młyn i włączył turbo. Zimne powietrze z uchylonego okna owiewało jej twarz. Siedziała bezwładnie na fotelu pasażera, przypięta pasami. Coś mamrotała, ale kompletnie nieświadomie. Nie mogła nawet skupić wzroku na mijanej okolicy. Widziała tylko kolorowo migające światła w szybko nadchodzącym zmroku. Słyszała też przekleństwa i krzyki matki, sygnały dźwiękowe oraz przeciągły pisk hamulców. Czemu nie jechała karetką? Drzwi od jej strony otworzyły się nagle. A może po prostu zemdlała w drodze. Niska postać próbuje wyciągnąć ją na zewnątrz. Coś krzyczy. Pojawiają się kolejne. Z trudem rozpoznaje dwoje policjantów i swoją matkę. Niosą ją gdzieś, do jakiegoś olbrzymiego budynku. Prawdziwie monstrualnej huty o trzydziestu kondygnacjach przy której jest wyłącznie mrówką. Dookoła poruszają się podobne jej mrówki, wysuwając się z olbrzymich samochodów. Jeden zbliża się w ich kierunku malejąc do ich rozmiaru, by zacząć rosnąć jak tylko ich minie. Poczuła się jak Alicja.
Następnie było pomieszczenie pełne tłoczących się ludzi. Jakaś tęga kobieta, świecąca jej prosto w oczy małą latareczką. Smród potu, osocza i krwi wymieszany z prawdziwą kanonadą dźwięków. Ktoś gładził ją po włosach albo po ramieniu. Nie była w stanie dokładnie wyczuć. Mężczyzna siedzący naprzeciw niej raz zbliżał się raz oddalał, a znajdująca się za nim ściana reagowała całkowicie odwrotnie. A wszystko to przy akompaniamencie rozrywającego jej pierś bólu, o którym zapomniała by, gdyby nie to że ogniskował się z każdym drgnięciem jej przemęczonych mięśni. Teraz zaatakował ze zdwojoną siłą, gdy szarpnęły nią spazmy kaszlu. To ją odrobinę otrzeźwiło. Wtedy usłyszała znajomy głos Adama. W pomieszczeniu dochodziło do jakiejś szamotaniny. Obserwowała to już gasnącym wzrokiem z poziomu podłogi. Na skroni czuła rozchodzące się ciepło.

***

Przenieśli ją gdzieś. Gdzie dokładnie nie była w stanie powiedzieć. Do rana leżała w jakiejś sali, co chwile tracąc i odzyskując przytomność. Zawsze poprzez dojmujące poczucie spadania. Na szczęście nie musieli jej przywiązywać do łóżka bo i tak nie mogła się ruszyć. Całkowity paraliż. Sufit również raz pędził w jej stronę niczym rozpędzona ciężarówka, a raz uciekał. Miała wrażenie że płakała i wrzeszczała do ludzi pochylających się nad nią. Do Pavla Zagórskiego. Nie była w stanie powiedzieć czy to była jawa czy sen.

Kiedy wróciło jej trzeźwe myślenie, obudził ją hałas w tym samym pomieszczeniu w którym się znajdowała. Czyjeś rozmowy. Delikatne mrowienie wskazywało, że wróciło jej czucie. Dzięki Bogu. Postanowiła na razie nie nadwyrężać szczęścia nagłymi ruchami. Leżała więc i słuchała.

 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 02-04-2019 o 23:17.
Noraku jest offline