Det spojrzał na najemnika. Tak, ten to miał łeb... ale chyba nie ogarniał realiów które aż tłukły w paczałki jak światło odbite od śniegu prosto w oczydła...
- I czym niby zamaskujemy doły? - zapytał unosząc brew - Rozbijmy obóz, jak ostatnio i miejmy oczy otwarte. Ja mam rozkazy chronić naszego pracodawcę, więc go nie odstępuję. Wybacz.
Co innego, że zielonowłosy Leśnik zaczynał wątpić w ślepotę szlachetki. Znaleźć po omacku bimber i oddać pustą butelkę? No proszę was... nie mniej rozkaz to rozkaz. Trza tylko patrzyć uważnie na ręce.
Sięgnął po fajkę i zaczął ją nabijać.
- Jeśli mają lunety, a wątpię by to byli dobrze wyposażeni ludzie, to dupa i tak, bo wiatr nas zdradzi jak to zwierzęta, a na pustkowiu jesteśmy widoczni jak na dłoni. - odpowiedział jeszcze i zaczął sprawdzać czy tytoń się dobrze ubił...