Anioł dosłownie rozprysną się na kawałki. Broń jaką nosił przy sobie Rogers wyraźnie miała potężną siłę rażenia. Biorąc pod uwagę metalowego pająka i to co już usłyszał o tym świecie, nic dziwnego.
-
Kto normalny rzuca tarczą?! - zawoła jeszcze Rogers gdy wznieśli się w powietrze.
Krótki lot później wylądowali na ulicy niemal całkowicie pozbawionej roślinności. Zamiast tego beton i asfalt pokrywał pył i popiół. Agentka Hill, w podartym i brudnym ubraniu opierała się o jedyne zielone drzewo. Otaczało ją pięć stworów czerwonych jak krew. Wyglądały jak zombie, a z ich pleców wyrastały czerwone żyły, lekko falujące w powietrzu. Czerwone wstęgi znikały gdzieś w pustych oknach, wyważonych drzwiach i ciemnych zaułkach.
Trzymały się na dystans, kilka miało już dziury po kulach.
-
Czerwony Rak, kurwa! - przeklął Rogers, po czym zesztywniał. -
Przepraszam za język - bąknął w niemal identyczny jak robił to Kapitan Ameryka, gdy wymsknęło mu się przekleństwo. -
Póki drzewo jest zielone, nic jej nie będzie, trzeba znaleźć Narośl, która kontruję zwłoki. Jak odstrzelimy te, to pojawi się więcej!