Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-04-2019, 23:54   #34
Marrrt
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
fragmenty z psalmu któregośtam

Już w izolatce seminarium duchownego świadomość księdza Dominika zaczęła odpływać gdy dostał najpierw pierwszy, potem drugi, a w końcu trzeci zastrzyk przeciwbólowy. Nie były one oczywiście na standardowym wyposażeniu ośrodka akademickiego, ale awaryjnie były przechowywane na różne nieprzewidziane sytuacje. A chwila, w której rektor uczelni Wacław Geldhoff ponad dwie godziny zwlekał z decyzją, czy wieźć chorego do szpitala, czy do kliniki św. Patryka, w takcie gdy skóra ojca Dominika darła się na nim jak tetra, taką sytuacją była. Pamiętał więc niewyraźne obrazy ludzi, na ogół patrzących na niego z niemym przerażeniem. Potem uczelniany busik gdzie ułożyli go na złożonych, okrytych folią fotelach. Ktoś kierował bardzo szybko i niebezpiecznie. A w środku był tylko ojciec rektor. Klęczał. Dominik pamiętał tańczące w jego złożonych dłoniach paciorki różańca.
- Bóg jest z Tobą Dominiku - szeptał gdy na prawej dłoni młodego księdza pierwszy paznokieć zsunął się po maziowatej tkance palca - Bóg jest z Tobą. Nie bój się tej drogi. Poprowadzi Cię przez nią.

Na miejscu w tym roboczym szpitalu, nikogo z nim nie było. Ojciec rektor zniknął gdy tylko pojawił się personel medyczny. A potem ksiądz Dominik wykrwawiał się powolutku w poczekalni przez jakichś parę godzin nim nadszedł jego numerek. I nadal cały ten czas był dla niego jakby wyrwanym z kontekstu codziennego życia. Potężna dawka opioidów trzymała go mocno w garści nawet gdy czuł już chlupotanie w skarpetach gdzie w krwawej papce pływały wszystkie paznokcie. Potem czyjś krzyk. Biegające osoby. Znów ta dziewczyna? Vanilla? Jej wiotkie ciało opada ufnie i bezsilnie w matczynych ramionach potężnej pielęgniarki. Bóg pamięta. Jest tu z nimi. Czuwa i nie pozwoli...
- Siostro!!!

Kroplówka. Albo dwie. Wypompowują opiaty i wpuszczają antybiotyki. Szwy nie mają sensu więc lekarze sięgają po metody bardziej polowe, a równie skuteczne. Choć zapewne nie tak zdrowe. Sklejają skórę cyjanopanem. Brzmi zabawnie? Szczera prawda. Trzy tubki kleju modelarskiego utrzymują resztki krwi w ciele ojca Dominika, który w końcu zasypia by, choć jeszcze tego nie wie, już następnego dnia spróbować ucieczki.


Ojciec Dominik skinąłby zapewne Annie głową w podziękowaniu nawet jeśli wymagałoby to kolejnego wysiłku i przysparzającego o niewypowiedziany ból ruchu. Zawsze wszak życzliwość bliźnich wyzwalała w nim jego własną i zawsze uważał, że działa to w dwie strony. Znieruchomiał jednak na widok jej nieludzkich oczu. Oczu, które widuje się na multimedialnych wyobrażeniach w jakie człowiek dwudziestego pierwszego wieku ubiera najczęściej diabła. Ojciec Dominik mimo to daleko był od uznania Anny za diabła. W zło wierzył oczywiście. Ale jego personifikację odbierał na tej samej zasadzie co personifikację takich sił jak wiara i miłość, które można wszak przedstawić jako człowieka w jego codziennym życiu. Co więcej to właśnie ta diablooka zwróciła uwagę na jego prośbę więc wykluczył pierwsze bzdurne skojarzenie. Na dalsze nie miał jednak już siły. Był tak słaby, że nawet nie był w stanie czuć czającego się gdzieś w głębi jego duszy przerażenia. Przerażenia, które ma zmobilizować do walki o życie. Walki… Boże… Jak miałby walczyć…?
Przymknął oczy bardzo starając się odizolować od ludzkiego szumu podniesionych głosów. Odizolować się od pragnienia, które drapało go po gardle jak struga przesypującego się żwiru. Zapomnieć o wspaniałomyślnie odkręconej butelce, której próbę wzięcia w dłonie zapewne przypłaciłby kolejnym bólem pękającej skóry. Może zasnąć? Nieee… Nie łudził się. Skupić myśli na czymś. Na modlitwie.
- Gdybym miał skrzydła jak gołąb, to bym uleciał i spoczął - ledwo dosłyszalny szept księdza nie miał szans przebić się przez narastającą lawinę wyzwisk i oskarżeń. - oto bym uszedł daleko, zamieszkał na pustyni. Prędko bym wyszukał sobie schronienie od szalejącej wichury, od burzy.
Trudno kontemplować słowa, gdy każdy neuron rozdziera się w mózgu falą bólu. Palce bez paznokci palą ogniem jakby je ktoś we wrzątku nurzał, a skóra przy byle ruchu rwie się jakby ją z cienkiego papieru zrobiono. Ale mantra zaczyna przynosić ulgę.
- On jedynie skałą i zbawieniem moim - szepcze dalej ojciec Dominik - On jest twierdzą moją, więc się nie zachwieję. W Bogu jest zbawienie moje i moja chwała, skała mojej mocy, w Bogu moja ucieczka…
Uczucie zimna na popękanych wargach. Ojciec Dominik otworzył oczy.
- Masz - Głos należy do młodego ostrzyżonego na gładko chłopaka o kwadratowej szczęce. Gabaryty amatora środków na zwiększenie masy mięśni. Strój sportowo… casualowy z symbolami stołecznej Tytanii Bielsko. Stara blizna na czole i zupełnie nowe limo pod lewym okiem świadczą o zamiłowaniu do siły. Kibol. Bóg raczy wiedzieć co robił onego dnia na Placu Zwycięstwa. Co jednak najbardziej zwraca uwagę to jego żyły. A raczej wszystkie naczynia krwionośne. Wszystkie purpurowo widoczne niczym sieć pajęczyn pod półprzeźroczystą skórą.
Przystawia księdzu do ust butelkę z wodą, która natychmiast małym strumyczkiem spływa przez przełyk duchownego.
- Dziękuję - odpowiada po chwili ojciec Dominik już wyraźniejszym głosem, po czym obaj odwracają się w kierunku coraz bardziej narastającej wrzawy jaką wznoszą inni pacjenci.
- Dasz mi ksiądz rozgrzeszenie, jak wjebię pielęgniarzom, albo zjebowi na wózku? I będę żałował? - pyta tytanista.
Ksiądz pewnie by się uśmiechnął i zażartował jakoś, ale jedyne co jest w stanie powiedzieć, to:
- Nie.
Kibol zmarszczył brwi.
- A chociaż zjebowi?
Ojciec Dominik tym razem tylko westchnął co jednak szczęśliwie wystarczyło.
- Yhy. No to pierdolę i wracam na wyro…
Co rzekłszy, tak właśnie uczynił, a pokrzepiony odrobinę duchowny postanowił zebrać te resztki sił, które mu pozostały by ukrócić w końcu te wygrażania…
- Ten człowiek… niczego złego Wam nie zrobił - Tym razem głos księdza był mocniejszy i wystarczająco słyszalny - Nikogo nie obraził. Nie skrzywdził. Miał przyjść. Przekazać co wie. I zapytać czy nam czegoś potrzeba. Opamiętajcie się nim… nim inni nas opamiętają.
Nie dość jednak, by obecni się nim przejęli. A w każdym razie prawie wszyscy. Spojrzenia jego i Vanilli krzyżują się nieoczekiwanie.

- Ty... - zwróciła się doń burkliwie. W czasie, gdy pozostali współlokatorzy obradowali nad opcją ucieczki, Vanilla zwróciła swoją uwagę na Dominika. Ich sytuacja była podobna, oboje fizycznie znajdowali się w najgorszym stanie. Dla nich ucieczka w stricte znaczeniu tego słowa była właściwie niewykonalna. Mężczyzna wyglądał na niezdolnego do wstania z łóżka, ona zaś... czuła, że mogłaby wydrapać sobie w ciele dziury do kości i jeszcze by ją swędziało. Ksiądz i dziwka - to całkiem zabawne zestawienie, ot, chichot losu... czy tam, boga. - czaję, że grzeczny z ciebie księżulek, ale naprawdę im wierzysz? Jesteśmy wypadkiem przy pracy, manifestacją potęgi kogoś, kogo wpływ na społeczeństwo chcą zatuszować. Serio myślisz, że mają dobre zamiary? Albo, że nie są od profesorka? Ten koleś... zareagował zbyt obojętnie. Kłamał, to pewne. A ty co, chcesz być jebanym męczennikiem? Jeśli ci tutaj spierdalają, to i ja wieję.
Zamrugała dziwnymi, upodabniającymi ją do kosmity oczami.
- Ty też powinieneś, księżulku.
- Czy… czy widzisz normalnie, Vanillo? -
Powinien zapewne odnieść się do tego co powiedziała. Zarejestrował wszak każde słowo i analizował. Nie wierzył by ci wszyscy ludzie, z którymi się stykali od wypadku byli tacy podli choć rzeczywiście… zachowanie pana Smitha… jego empatia… a nawet to, że jako pracownik służby zdrowia nie miał pojęcia czym jest płyn mózgowo-rdzeniowy, budziły wątpliwości. Ale nawet w takiej sytuacji to jedno zasadnicze pytanie nie mogło mu się nie wyrwać - Twoje oczy… Są całe czarne.
- Jak moja kawa i dusza -
odparła odruchowo Anna, która chyba uznała tę uwagę za niepoważną, bo nerwowo tylko przysunęła się na skraj swojego posłania - Mówię serio. Jak chcemy stąd pryskać, musisz spróbować wstać. Ja... ja mogę ci pomóc. Może będę miała więcej wyczucia niż Janek - nawiązała do krwawego wypadku.
Chciał kontynuować temat oczu. Trudno było przejść na tym spojrzeniu do porządku dziennego. Ale po jej propozycji musiał spróbować.
- Tu pracują pielęgniarki. Lekarze. Sanitariusze. Są też policjanci… Jaka jest szansa, że jeśli grozi nam krzywda, to nikt z nich nie ma nawet tyle sumienia by nie brać w tym udziału?
Wysilił się na uśmiech, ale jakoś nie zagościło w nim przekonanie gdy omiótł obskurną izolatkę, w której się znajdowali spojrzeniem. Serce podpowiadało, że nie ma co popadać w paranoję. Rozum, że coś zdecydowanie jest na rzeczy. Również wbrew temu co mówił spróbował się unieść na posłaniu sprawdzając swoje siły i możliwości. Test zakończył grymasem bólu, ale i niejakim sukcesem. Opuścił nogi z posłania na podłogę, ale zaraz pożałował tej decyzji.
- Obawiam się, że nawet z pomocą daleko bym nie uciekł.
- Dlatego nas wywożą, żeby zrobić to po cichu -
odparła Anna. Po chwili wahania sama zeszła ze swojego łóżka i podeszła do Dominika, by mu asystować. Ciężko powiedzieć, co taka mała kobitka z zabandażowanymi, pokrytymi krwią dłońmi mogłaby zrobić, gdyby upadał, ale Vanilla zdawała się wierzyć w swoje siły.
- Sam widziałeś księżulku, tutaj po prostu zrobili z nas wariatów. Jak zaczniemy drzeć japy, to powiedzą, że nam odjebało. Lekarze, pielęgniarze i inni są zbyt zajęci, żeby to potwierdzić. Oni pewnie cieszą się, że nie mają jeszcze nas na głowie w tym młynie. Mnie zastanawia co innego... dlaczego nas nie próbowali wywieźć jak byliśmy naszpikowani uspokajaczami. Albo dlaczego teraz nam ich nie podadzą... Tak jakby testowali nas w ekstremalnych warunkach - dziewczyna zatrzęsła się w wyniku jakiejś torsji - Kurwa - skomentowała na koniec.
- Wszystko w porządku? - zapytał z wyraźną nutą przejęcia w głosie ojciec Dominik. W tym momencie dzięki jej pomocy oboje już stali mniej więcej o własnych o dziwo siłach. Ale prezentując sobą widok raczej komiksowy niźli szpitalny. Mrocznooka blondynka w sportowej bluzie i cerze jak po jakiejś apokaliptycznej zarazie i wyłysiały mężczyzna w pokrwawionej sutannie i skórze wzbudzającej skojarzenia z chorobą popromienną.
Vanilla uniosła znacząco brew.
- Głupie pytanie… - westchnął - Wybacz. To wszystko jest jak jakiś zły sen… I jak słusznie mówisz, nic nie pasuje… Zupełnie nic… Z prawami fizyki włącznie... Gdyby nie ból, pomyślałbym, że nadal śnię…
Poczekał aż torsje jej miną gotów… co gotów na Boga? Pokrzepić ją dobrym słowem? Poczekał jednak, a potem kontynuował.
- Spróbuję przejść od łóżka do łóżka… Zobaczyć kto jeszcze jest w stanie iść. Jeśli będzie gdzie iść.
Nadal wierzył, że tym, którzy zostaną służba zdrowia krzywdy nie uczyni. Ale traktowanie jakie zapewniała nie dawało nadziei na rozwikłanie zagadki. Nie w miejscach takich jak to… A on… czuł się w obowiązku zrozumieć i wyjaśnić co wydarzyło się na Placu Zwycięstwa.
- Nie mamy na to czasu, księżulku. Nie wiesz w jakim oni są stanie. Może... może z nimi jest gorzej niż z nami. - Odparła nerwowa białowłosa, zerkając raz po raz na gości przy drzwiach. Widać, że chciała uciec, ale z jakiegoś powodu nie zamierzała zostawiać duchownego.
- To możliwe… - przyznał ksiądz patrząc na niewybudzonych jeszcze ludzi. Mimo iż nieprzytomni, na oko wyglądali jednak zdrowiej od niego i Vanilli. Oczywiście pozory mogły mylić, ale... - Ale powinniśmy sprawdzić. Dać im szansę wyboru.
Świat bowiem według ojca Dominika wtedy naprawdę się skończy dla człowieka gdy już nie będzie miejsca na żaden wybór. Jakkolwiek nie kusiłoby by wybór ten odłożyć… Znów spocząć na stalowym łóżku, dać zbolałemu ciału odetchnąć i czekać co los przyniesie.
- Podeszłabyś proszę do tamtej dwójki Vanillo? - zapytał wskazując Annie dwie prycze od jej strony zerkając jednocześnie kontrolnie na niecierpliwie dyskutujących z jakąś kobietą, która zdaje się miała coś wspólnego z policją, młodych mężczyzn. Pomodlił się w duchu by podczas tej ucieczki nie pozwoliła na jakieś szaleństwo. A potem przytrzymując się dłońmi kolejnych pryczy, które szczęśliwie były ciasno ułożone przeszedł do pierwszego nieprzytomnego.
- I co jeszcze, kurwa, może jak będzie im się chciało pić, to mam własnej krwi im utoczyć, jak cholerny Jezus czy inny święty? W sumie to nie problem, wystarczyłoby tylko podrapać, ale czy ja ci wyglądam na jebaną Matkę Teresę? Ona na pewno nie miała takiego zgrabnego tyłka. Kiedy ona klęczała i pozwalała pośladom zwisać, ja robiłam jebane przysiady. Teraz są jak stal, możesz sprawdzić, jak się nie wstydzisz, księżulku... No już, wstawać śpiochy, co wy sobie myślicie? Że inni będą zapierdalać, a wy się wylegiwać? Nie na mojej warcie...
Anna marudziła cały czas pod nosem, jednak mimo słów i znaczącego kręcenia biodrami, gdy temat tyczył jej pośladków, robiła to, o co prosił ją Dominik. I choć jej wybudzanie nie należało do najdelikatniejszych, cóż, wydawało się skuteczną metodą. Pytanie co zrobią sami obudzeni, widząc niesamowite oblicze dziewczyny tuż po otwarciu oczu?
Ojciec Dominik na zgorszonego bynajmniej nie wyglądał. Ani wulgarnością Anny, ani jej prowokacyjnym zachowaniem. Bycie księdzem nie oznacza bycia ślepcem. Czy nie bycia mężczyzną. Niespełna trzydziestoletnim w jego przypadku. Wypięte pośladki Anny więc docenić umiał. Ale czy to przez okoliczności, czy coś innego, uśmiechnął się tylko do melodii jej słów i zabrał się za wybudzanie pozostałych. I tu powstawało nowe pytanie. Czy obudzonego w szpitalu człowieka XXI wieku bardziej przerazi widok diablicy, czy księdza?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline