Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-04-2019, 23:22   #31
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Smith uśmiechnął się lekko i rozłożył bezradnie ręce.
- Państwo mnie chyba troszeczkę przeceniają. Jestem tylko inspektorem sanitarnym. Prawda, przydzielonym odgórnie do tej placówki na czas jej funkcjonowania. Prawda, mój głos tutaj się liczy, ale poza inspekcją nie ma znaczenia. Nie mogę zarządzić tej no… punkcji ani tym bardziej wprowadzić stanu wyjątkowego. A wiedzę odnośnie poszukiwań profesora Zagórskiego, jak państwo, czerpię z telewizji - mówił odkręcając Dominikowi butelkę z wodą.
- Mógłbym pozwolić Państwu tutaj zostać, wbrew woli personelu, ale to mogłoby kosztować innych życie. Wciąż w poczekalni są… aaaa!
Nagle cofnął rękę. Kilka kropel krwi spadło na posadzkę z głębokiej rany na dłoni mężczyzny. Spojrzał na nią zaskoczony, a następnie przeniósł wzrok na księdza.
- Chyba muszę zalecić przegląd tego łóżka. Może być niebezpieczne dla pacjentów - powiedział bez cienia wesołości.
Adam smutno skinął głową - Rozumiem ma Pan racje Panie inspektorze ja się będę stąd wynosił żeby zwolnić miejsce pozostałym i nie męczyć Panny czarnookiej moją gadaniną. Trzeba będzie zorganizować akcję medialną żeby zmusić te bezgłowe kurczaki z rządu do działania - Adam westchnął ciężko i zaczął przyglądać się pozostałym pacjentom w sali nagle jego twarz wstąpił szeroki uśmiech.
- Hej zaraz czy ty nie jesteś Vanilla ta skrzypaczka rockowa? Nie poznałem cię przez te oczy. Teraz nie będę ci dupy zawracał, bo dałaś mi do zrozumienia, że masz mnie dość, ale jakbym mógł pogadać z twoim agentem, to pewnie dałoby się coś ugrać na tym gównie - W kalekim łbie Adama zaczął się powoli formułować plan.
- Wal się - odrzekła lakonicznie Anna. Wiedziała, czy raczej domyślała się, jak wygląda. Nie zamierzała więc w tak banalny sposób potwierdzać swojej tożsamości. Jeszcze by się rozniosło, że jest trędowata czy coś.
- A ty jesteś Kosa prawda ? Mój brat jest twoim wielkim fanem ale sytuacja nieprzyjemna to nie będę ci truł o slefiaki i autografy ale wyglądasz na jednego ze zdrowszych więc jak chcesz to postawie ci piwo i możemy obgadać ofensywę medialną… - Po chwili zastanowienia dodał do Karla którego nie kojarzył zupełnie - Pan też nieźle wygląda jeżeli czuje się Pan na siłach to zapraszam im nas więcej tym lepiej.
Kosa nie odpowiadał, bo spał jak zabity, a całą sytuację miał jakoś tak gdzieś. Jedyna reakcja to obrócenie się na drugi bok.
- Nie jestem nikim sławnym - odparł Karl Adamowi - na pewno nie tak jak Kosa.
“Nie daj Boże, tak jak Kosa” pomyślał - Ja się stąd zwijam. Skoro i tak nam nie mogą pomóc, nie ma co robić tłumu. Mam coś podpisać przed wyjściem? Transport załatwię sobie sam.
Wstał; z łóżka, gotów się ubierać i wychodzić w każdej chwili.
Smith zapomniał o ręce. Splótł je za plecami i odezwał się ze zmartwieniem wypisanym na twarzy.
- Niestety. Zapadł pan w śpiączkę spowodowaną hipoglikemią. Musimy przyglądać się pana stanowi zdrowia przynajmniej do wieczora. To dość nietypowy przypadek - przyznał inspektor.
- Niech pan przeznaczy te zasoby medyczne na ratowanie ludzi - odparł Karl - Wychodzę na własne żądanie, panie Smith.
- Mógłby pan - przytaknął gorliwie mężczyzna.
- Gdyby nie przypadek, w którym pan się znajduje. W obawie o pana zdrowie, musimy prosić o pozostanie do wieczora. Jedyne, co mogę zrobić, to poprosić o urwanie kilku godzin…
Smith urwał i zastanowił się.
- Tak do popołudnia. Myślę, że dałoby się zrobić. Więcej, niestety, nie możemy. Śpiączka może wiązać się z uszkodzeniami mózgu, a co za tym idzie, wpływać na osąd. Przynajmniej tak tłumaczyli mi lekarze - zakończył uśmiechając się pojednawczo.
- Skoro pan prosi - powiedział Karl też się uśmiechając - to ja mogę odmówić prośbie. Wychodzę. Zatrzyma mnie pan siłą?
Coś mu się nie podobał ten facet, jak na inspektora sanitarnego zbyt mało wiedział o sprawach medycznych. Zwłaszcza w takim miejscu do jakiego go przydzielili. Może to paranoja, a może jakaś agencja wywiadowcza chciała po cichu ukręcić sprawie łeb. W przenośni i dosłownie.
- Ja? Ależ skądże! - przesunął się robiąc przejście w kierunku drzwi wyjściowych.
- Ja jestem tutaj tylko po to, by sprawdzić państwa warunki i ocenić czy w mojej opinii mogą państwo zostać przetransportowani do właściwego szpitala. Takie przepisy, że oprócz podpisu lekarza musi być też mój. Nawet jeśli moja specjalistyczna wiedza z zakresu medycyny nie pozwala na określanie skutków śpiączki hipoglikemicznej. Mam pewne obawy odnośnie pana Kollara. Ale zobaczymy przed transportem.
Karl założył buty i ruszył do drzwi.
- W takim razie miłego dnia wszystkim życzę.
Nie ufał tej nagłej uległości, koleś coś kombinował. Nie na darmo też na zewnątrz stało dwóch krawężników.
Kiedy otworzył drzwi, dwaj siedzący naprzeciw wejścia sanitariusze spojrzeli na niego nieprzychylnie. Jak na komendę odłożyli telefony i wstali. Ruszyli szybkim krokiem w kierunku Karla, zaś dwaj policjanci przyglądali się z zainteresowaniem.
Smith ze spuszczoną głową i jedną ręką w kieszeni wpatrywał się w podłogę w wyrazie bezradności.
- Coś widzę, że zaraz nastąpi naruszenie nietykalności cielesnej - powiedział Karl pod nosem - Panowie, wypisuje się na własne żądanie, proszę nie robić problemów.
- Siądź pan grzecznie na łóżeczku, bo załatwimy pasy - odparował jeden z sanitariuszy o niskim czole powiększonym przez wygoloną głowę.
- Wychodzę - powiedział Karl - Jeśli któryś z panów mnie dotknie, będę zmuszony użyć środków przymusu bezpośredniego. Panów policjantów, chyba nie mam co prosić o interwencję? - zapytał retorycznie, bo nie spodziewał się by zareagowali.
- Niech pan wróci do pokoju - poprosił stanowczo jeden z policjantów, po czym obaj zwrócili się w kierunku Karla stając przy sanitariuszach.
Vanilla obserwowała sytuację z zainteresowaniem, lecz nie robiła niczego, poza zaciskaniem mocniej palców na pościeli.
- Ajjj! - wtrącił się Smith.
- Proszę pana, w tej chwili lekarze mają wątpliwości odnośnie pana stanu psychicznego po wczorajszych sytuacjach i śpiączce, która mogła skutkować uszkodzeniami mózgu. Proszę nas zrozumieć - zaapelował ponownie inspektor.
- Jacy lekarze, nie widzę tu żadnych lekarzy. Jak na razie to zwykły urzędnik próbuje ograniczyć moją wolność. Prawda jest taka, że nie wiesz co tam się stało. Wezwij lekarza Smith.- Naciskał Karl.
 

Ostatnio edytowane przez Mike : 14-04-2019 o 00:26.
Mike jest offline  
Stary 05-04-2019, 17:26   #32
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Dalsza część wspólnego dialogu

- Panie, czy ja panu czegoś zabraniam? Chcesz pan iść, to sobie pan idź. To nie moja, decyzja. Nie jestem cholernym neurologiem - wypalił w końcu inspektor.
- Nie mam, zatem kompetencji do podważania jego decyzji. Psychiatrą też nie jestem. Nie mam zamiaru brać na siebie odpowiedzialności za to, co pan zrobisz po wyjściu. Może jesteś pan normalny, a może w przypływie wściekłości wsadzisz pan komuś nóż pod żebra tuż po tym jak radośnie rzucisz się pan w jego objęcia. Nie uchylam decyzji specjalistów. Dziękuję za uwagę - Dodał Smith, po czym wziął głębszy oddech.
- Przepraszam za to uniesienie - rzekł wyraźnie chcąc powrócić do swojego uprzejmego tonu, lecz wciąż pobrzmiewało w nim echo irytacji.
- Czy są jeszcze jakieś potrzeby, pytania, wątpliwości, które mógłbym rozjaśnić? - Zwrócił się do wszystkich.
- Jak rozumiem obiekcje, co do wyjścia tyczą się tylko tego pana z hipoglikemią a ja mogę jechać w siną dal? Jak sam Pan widzi nie jestem agresywny - Upewnił się Adam.
- Stary, nie puszczą cię, wymyślą inną śpiączkę i okaże się, że nie możesz wyjść, bo prowadząc pojazd kołowy możesz kogoś przejechać. Mylę się panie agencie rządowy? - Karl nie krył irytacji.
- Inspektorze państwowy - uprzejmie poprawił Karla Smith, po czym zwrócił się do Adama.
- A pamięta pan, panie Sosnowski, wczorajszy występ? W pana przypadku psychiatra także miał kilka wątpliwości. Traumatyczne przeżycia różnie oddziałują na umysł ludzki.
- Cóż za zaskoczenie - powiedział z uśmiechem Karl - Ty z czarnymi oczami, jesteś sławna. Dzwoń do swojego adwokata, managera czy kogo tam masz. Niech ciebie i nas przy okazji wyciągnie. O ile niezrównoważone osoby mają prawo do telefonu. Co panie agencie rządowy? Wiesz przynajmniej, kim jesteśmy?
- Ależ oczywiście, mogą państwo dzwonić. Nie ma tutaj żadnych wytycznych, więc mogę państwu nawet użyczyć własny telefon. Mogą też państwo skorzystać z porady specjalistów, których poproszę zaraz po wyjściu - uśmiechnął się ponownie Smith, ignorując pozostałe pytania.
- Izolatka, brak papierów do podpisania na cokolwiek, informacja a nie pytanie o transport, brak latających wszędzie piguł, no i te osiłki przy drzwiach - odezwała się pokryta strupami dziewczyna, która teraz spojrzała swoimi zupełnie czarnymi oczami na Karla - Chłopie, jeśli jeszcze nie zaczaiłeś, mamy przejebane. Jesteśmy w kiciu. Tylko takim nieoficjalnym, może nawet politycznym, dlatego Smith nam niczego nie powie. Nawet jakbyś go potem pozwał z nami, jako świadkami, to nie będziesz miał poparcia zarzutów, bo on ani razu nam przecież nie groził i jak katarynka powtarza, że jesteśmy wolni... Tak został wyszkolony, nic na niego mieć nie będziesz. A ponieważ wszyscy byliśmy nieprzytomni, mogą wystawić nam, jakie tylko chcą obserwacje lekarskie. Dla nich stworzenie takiego podpisanego papierka z datą wsteczną to bułka z masłem. Podsumowując, nie mamy wyboru, a wydzwanianie po różnych miejscach i rzucanie się, tylko zrobi z ciebie wariata... noż kurwa jak to swędzi!
Anna nagle zgięła się wpół, jej szczęka i zaciśnięte na łóżku palce aż drżały z wysiłku, jakim było hamowanie odruchu drapania.
Obraz zawirował Annie przed oczami i ustabilizował się po chwili prezentując świat z dwóch całkowicie odmiennych, lekko przesuniętych perspektyw. Wszystko wróciło do normy szybciej niż uległo rozstrojeniu.
Karl nie odpowiedział nic dziewczynie. Sam doszedł do podobnych wniosków. A nawet dalej. Był pewien, że nikt im nie postawi zarzutów, bo to wydarzenie nie ma miejsca. Ktoś chciał zamieść sprawę pod dywan, albo mieć króliki doświadczalne, żadna z tych opcji nie odpowiadała Karlowi. Alternatywą była ucieczka. On nie miał w zasadzie nikogo, ale reszta nie miała tego luksusu. Mógł sobie pozwolić na więcej niż oni…
Adam słuchał spokojnie i rozważał zaistniała sytuacje w końcu uśmiechnął się bardzo wrednie ten uśmiech i wyraz oczu nie pasował do kalekiej twarzy raczej do wilka, który właśnie dopadł samotne jagnię
- Dobra, Janek pobawiliśmy się trochę byłem kulturalny ty też doceniam to. Skończymy tą szopkę ty skretyniały garniaku czy pamiętasz mój wczorajszy występ? Ależ, pamiętasz przed chwilą miałeś kolejny pokaz moich zdolności aktorskich Złotko… Ja rozumiem PISorku, że nie chcesz stracić pracy po tym jak ktoś z nas wyjdzie i coś odpierdoli, ale zdradzę ci pewien sekret, o którym dobrze wiesz… Nie masz prawa nas tu przetrzymywać! Jakbyście ogłosili stan wyjątkowy wtedy mógłbyś nas przetrzymywać bez podania przyczyny głupi chuju, ale bez tego? Łamiesz nasze prawa obywatelskie i już ja się upewnię, że za chwilę stracisz tą swoją cenną pracę! Mój ojciec pracuje dla telewizji zaraz tu ściągniemy wam na łeb dziennikarzy z kamerami, matka jest celebrytką ma znajome w szmatławych dziennikach ja studiuję dziennikarstwo fizycznie nie jestem w stanie nikomu wiele zrobić, co najwyżej komuś przejadę po stopie, dostanę pierdolca to pierwszy lepszy otyły ośmiolatek jest wstanie mnie wypierdolić z wózka daje ci kart blanche, jeżeli coś się mi stanie nie poniesiesz odpowiedzialności. Jednak, jeżeli NATYCHMIAST nie usuniesz tych swoich goryli z przejścia upewnię się, że wszyscy na całym świecie będą cię kojarzyć, jako Jana Smitha urzędnika, który znęcał się nad kalekami nikt cię nigdy nigdzie nie zatrudni będziesz pariasem! Zgniotę cię jak karalucha! To twoja ostatnia szansa pierdolony karaczanie w garniaku wypierdalaj stąd w podskokach razem ze swoją obstawą albo zacznę takie przedstawienie, że przy tobie Fritz wyda się ludziom aniołem - Pogroził.
Brzęk przerwał rozmowę na kilka krótkich chwil. Widelec leżał na podłodze koło łóżka jednego z nieprzytomnych jeszcze pacjentów.
- Smith... - Odezwała się z wysiłkiem Vanilla, nie podnosząc tym razem głowy - Mnie interesuje jedno. Czemu akurat my? Niektórzy z nas są rozpoznawalni - dziewczyna chyba nie zorientowała się, że tym stwierdzeniem pośrednio potwierdziła domysły Adama - Z tego, co zauważyłam mamy rodziny, znajomych... Nie jesteśmy, więc grupka bezdomnych, na których możecie prowadzić eksperymenty i nikt sie nie kapnie, że zniknęliśmy. Musi być w nas coś specjalnego, nie? Coś, co odróżnia nas od reszty i... Kogoś to bardzo interesuje. Powiedz mi, Smith, przystojniaku, jesteś od profesorka? - Popatrzyła wprost w oczy, inspektora, jakby chciała nie tylko usłyszeć jego odpowiedź, ale też wyczytać z mowy jego ciała.
 
Brilchan jest offline  
Stary 05-04-2019, 20:42   #33
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Bury podszedł do łóżka małej. Wedle karty było źle. Bardzo źle. Rozległe obrażenia wewnętrzne oraz poparzenie. Matylda utrzymywana była w stanie śpiączki farmakologicznej. Między niewielkie usta wsuwała się potężna rura aparatury medycznej.
- Pan jest z rodziny? - zapytała obchodowa.

Witold obrócił się w stronę pracowniczki służby zdrowia, na moment wytrącony z rytmu.
- A… Taaak… - odparł po chwili wahania. - Jestem jej kuzynem. Bardzo martwię się o stan Matyldy… Czy wyjdzie z tego...
Nie lubił kłamać. Nie lubił bawić się w “pracę pod przykrywką”. Wiedział jednak jak restrykcyjnie reagują pielęgniarki kiedy słyszą, że ktoś nie jest z rodziny. A dzięki temu drobnemu kłamstwu może uda mu się usłyszeć chociaż odrobinę szczegółów dotyczących czternastolatki?

Kobieta westchnęła.
- Trudno mi powiedzieć, ale zawsze trzeba mieć nadzieję. Mam córkę mniej więcej w jej wieku. Czy pana kuzynka wykazywała kiedyś podobne skłonności samobójcze? Mówiła albo fascynowała się śmiercią?

Witold poczuł nieprzyjemne ukłucie w klatce piersiowej. Pytanie pielęgniarki było zaskakujące. Skłonności samobójcze? Mężczyzna był przekonany, że obrażenia w jakiś sposób spowodowało dziwne urządzenie Zagórskiego. Po wszystkich przypadkach, które zaobserwował w prowizorycznym lazarecie, nic by go już nie zdziwiło. Jeśli Matylda targnęła się na swoje życie… To w jaki sposób? Wskoczyła w ogień?
- Wydawała się typową nastolatką - odparł Bury, nie pokazując po sobie zdziwienia. - Ale wie pani… Sławni i bogaci rodzice potrafią przytłoczyć.
Postanowił dalej grać w swoją grę. Bał się, że jeśli zacznie zadawać zbyt dużo gwałtownych pytań, pielęgniarka zwęszy podstęp. Musiał udawać, że jest “swój”. Jakby nie patrzeć, z pewnością wiedział o Matyldzie znacznie więcej niż jej prawdziwi kuzyni. Znał przecież cały jej plan tygodnia, wiedział gdzie bywa, z kim się zadaje… Ale tego nie przewidział. Ironia - starał się ją zabezpieczyć od wszelkich zagrożeń, ale największym była ona sama.
- W głowie mi się nie mieści… Jak mogła sobie to zrobić? Dziewczyny jak już decydują się na… coś takiego… Nie wybierają takich brutalnych rozwiązań. Biorą pastylki czy coś...
Przerywał od czasu do czasu w pół zdania, aby dodać sobie naturalności. Prawdziwy Witold był zbyt opanowany i zbyt dosadny, aby wypowiadać się w ten sposób - nawet kiedy był przejęty. Miał tylko nadzieję, że dobrze zrozumiał słowa pielęgniarki i nie wygaduje w tej chwili bzdur.

Pielęgniarka pokiwała ze smutkiem głową. Blond kosmyk opadł jej na twarz, lecz odgarnęła go za ucho szybkim, wręcz machinalnym ruchem.
- Bywają powieszenia, otrucia i inne brutalne metody odebrania sobie życia, ale włożenie drutu do gniazdka… To na swój makabryczny sposób dość oryginalne. Nieczęsto się coś takiego widzi.

Mężczyzna pokręcił głową z niedowierzaniem - tym razem nie była to udawana reakcja. Wiedział, że nastolatki robią różne głupstwa. Może nawet spodziewałby się, że ktoś taki jak Matylda weźmie trochę za dużo prochów nasennych albo przetnie żyły poprzecznie, aby zostać znalezionym w dramatycznej pozie. Wszystko byle zwrócić uwagę wiecznie zajętych karierą, dzianych rodziców. Ale wsadzić drut w gniazdko? Wyglądało na to, że Matylda nie była zainteresowana półśrodkami. Najwyraźniej naprawdę chciała ze sobą skończyć - raz a dobrze.
- To naprawdę cud, że nie zginęła na miejscu… - oznajmił po chwili zadumy ochroniarz. - Nie wie pani czy ciocia… To znaczy jej matka jest jeszcze w szpitalu? Niedawno przyjechałem i nie zdążyłem jej jeszcze spotkać…

Kobieta pokręciła głową.
- Nie wiem, ale była jeszcze niedawno. Może pan jej poszukać. Poszła w tamtym kierunku - wskazała Buremu odpowiedni korytarz.

Witold podziękował pielęgniarce, po czym pewnym krokiem ruszył we wskazanym kierunku. Właściwie to nawet nie do końca przemyślał o czym chce porozmawiać ze znaną śpiewaczką operową. W zasadzie mógłby zacząć od pytania czy wszystkie kliniki dla dzianych ludzi były już zajęte…
- Dzień dobry, pani Mario - zaczął chłodno i uprzejmie, podchodząc do stojącej przed automatem z napojami kobiety. Domyślał się, że będzie zaskoczona na jego widok. Zwłaszcza, że tym razem nie paradował w garniturze, lecz charakterystycznym, wojskowym swetrze.

- Dzień… dobry? - powiedziała zaskoczona kobieta z wysoko uniesionymi brwiami. - Co pan… tu robi?

- Sprawdzałem co z Matyldą. Podobno zerwała pani umowę z agencją.

- To nie ja! To znaczy… mąż… To znaczy… my… To znaczy… Tak. Tak - dodała bardziej stanowczo po pierwszej chwili dezorientacji. - Dziękuję za pana troskę. Mogę w czymś pomóc?

Witold łatwo wyczuł zmianę tonu. Kobieta z początku wytrącona z równowagi, teraz przyjęła postawę obronnę.
- Wiem, że to nie moja sprawa, ale… Zapomniała pani o listach z pogróżkami? Jeśli jest ktoś kto chce zrobić krzywdę pani lub pani rodzinie to uderzy właśnie teraz. Miasto jest praktycznie sparaliżowane, pani córka leży z tłumem innych rannych ludzi w byłej fabryce wódki. Przemyślała to pani?

- To nie tak! Nie… To znaczy, tak. Tak. Tak jest nasza decyzja i nie muszę się z niej tłumaczyć nikomu. W tym także panu.


Witold pokręcił głową z niedowierzaniem.
- To prawda. Nic pani nie musi. Wszystko jest perfekcyjnie normalne, a córka wsadza drut w gniazdko.
Sam nie do końca rozumiał w tym momencie dlaczego odczuwał frustrację. Może dlatego, że jego ciężka praca na przestrzeni ostatnich tygodni szła właśnie na marne? Witold prychnął i postanowił opuścić Marię Zawichost. Z jakiegoś powodu kobieta nie chciała mu zdradzić prawdziwych powodów zerwania kontraktu.

Bury ruszył do swojej sali. Przynajmniej dowiedział się co stało się z Matyldą.
- … i tak umrą. Przynajmniej oficjalnie.
Głosy dobiegały zza rogu.
- Zamknij się i graj.
- Taaa, taaa. A o której dziś transport?
- Se na grafiku sprawdź.
- Chuj.
- Pizda.
- A o której były poprzednio?
- Noooo… w południe.
- Brawo młotku. Twój ruch.


Pierwsze dwa zdania na tyle zainteresowały Witka, że momentalnie zatrzymał się w miejscu. Nie sądził, by rozgadani mężczyźni go słyszeli - z natury chodził w taki sposób, aby nie hałasować. Generalnie nie lubił jak ktoś mącił ciszę. Oficjalnie umrą? Czyżby chodziło o ofiary zamachu na Placu Zwycięstwa? Przypadkowi ludzie raczej nie rozmawiają w taki sposób podczas gry w szachy. Grafik? Transport? Koniecznie musiał dowiedzieć się cóż to za osobliwy kącik szachowy! Bury po cichutku przyklęknął na jedno kolano, udając w razie co wiązanie butów. W rzeczywistości starał się podsłuchać jak najwięcej z rozmowy mężczyzn za rogiem.

Kiedy wyjrzał zza rogu, zobaczył szeroki korytarz ze stołem ustawionym pod ścianą. Siedzieli przy nim dwaj sanitariusze grający w coś na telefonach. Po przeciwległej stronie korytarza, przy drzwiach z napisem “Izolatka” nad futryną, stali dwaj policjanci. Także byli zajęci. Przeglądali treści wyświetlane na smartphone’ach. Przez dłuższy czas nikt nic nie mówił.
- Zjadłbym coś - odezwał się jeden z funkcjonariuszy.
- Na przerwie zeżresz. Szef ci nogi z dupy wyrwie jak się urwiesz.
- Nie mam zamiaru
- burknął pierwszy, po czym nieco głośniej zapytał:
- Jak myślicie, ile ten cyrk jeszcze potrwa?
Witold schował głowę za ścianę.
- Do usranej śmierci. Jak będą ich tak wywozić dziesiątkami…
- Dwunastkami, analfabeto
- sprostował pierwszego drugi z sanitariuszy.
- Jeden chuj. Jak będą ich wywozić dwunastkami... - podkreślił ostatnie słowo.
- … to prędzej ci się wnuki zestarzeją. Muszą to przyspieszyć.
- Mam nadzieję
- odburknął policjant.
- Jakby wszyscy zginęli na raz, to by się zrobił z tego smród. A tak to elegancko wyjaśnią, że niestety ten skurwiel, Zagórski, okazał się skuteczniejszy niż wszyscy przypuszczali i cześć - powiedział drugi z policjantów.
W korytarzu po drugiej stronie rozbrzmiały szybkie, zdecydowane kroki. Kiedy Bury delikatnie wychylił głowę, zobaczył mężczyznę w garniturze i kitlu. Cała czwórka stanęła na baczność i wyprężyła się w salucie. Ten tylko machnął niedbale dłonią i wszedł do izolatki.

Gdyby Witold Bury był przeciętnym zjadaczem chleba, instynkt samozachowawczy nakazałby mu taktyczny odwrót. W całej tej sytuacji ewidentnie nic nie grało. Najwyraźniej zarówno personel szpitalny, jak i policjanci, byli umoczeni w jakieś ciemne interesy. Salutowali facetowi w garniturze… Mówili o oficjalnej śmierci ludzi, których będą wywozić… Jeśli nie chce się mieć kłopotów, należało się w tej chwili wycofać.
Bury nie był jednak zwykłym Kowalskim. Od czasu powrotu z Iraku i odejścia z armii, nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Praca w ochronie osobistej, choć stresująca, nie stanowiła wystarczającego zastrzyku adrenaliny. W dodatku szef wysłał go na urlop, od czego już całkiem bzikował. Bury uśmiechnął się pod nosem. Oj tak… Panowie przy izolatce właśnie zorganizowali mu urlop, jakiego potrzebował.

Nie był pod ostrzałem - mógł przeprowadzić spokojną analizę sytuacji. Sanitariusze oraz policjanci (przynajmniej ci na miejscu) byli umoczeni w jakieś ciemne interesy, polegające na wywożeniu chorych, którzy odnieśli obrażenia na Placu Zwycięstwa. Zniknięcia zamierzali tłumaczyć upozorowaną śmiercią, zwalając winę na urządzenie Zagórskiego. Bezpieczniej było założyć, że spisek sięga o wiele głębiej, niż tylko ta czwórka. Uwięzionych musiał pilnować również ktoś na nocnej zmianie, co wymagałoby jeszcze dodatkowych trzech czy czterech ludzi. Do tego mundurowi salutujący facetowi w garniturze… Lekarzom czy politykom raczej się nie salutuje. Witold podejrzewał, że miał do czynienia z agentem służby bezpieczeństwa wewnętrznego. To by tłumaczyło salut, pomimo cywilnych ubrań - tak naprawdę niczego nie mógł być jednak pewny.

Transport około południa. Każdy zawierający przynajmniej dwunastu chorych. Tego nie można przeprowadzić przy pomocy osobówki. Witold zaczął zastanawiać się w jaki sposób ukrywaliby taką wywózkę ludzi… Przy pomocy karetek? Karetki średnio nadawały się do przewozu tylu ludzi. On sam prędzej użyłby dostawczaka, choćby takiego który pozornie ma zasilać automaty z napojami.

Krew zawrzała w żyłach Witolda, ale konfrontacja nie wchodziła w grę. Kiedy jeszcze służył, często powtarzano mu, że jest dobrym żołnierzem. A dobry żołnierz atakuje wtedy, kiedy jest w przewadze i nigdy bez przygotowania! Na razie nie miał dostatecznie mocnych kart w ręku. Przy takim stosunku sił, czterech mężczyzn szybko obezwładniłoby Witolda, założyło mu kaftan bezpieczeństwa i wrzuciło do izolatki, niczym pacjenta szpitala psychiatrycznego. Jasne, pozostawało jeszcze wydobyć pistolet i zacząć strzelać do mężczyzn - ale nie był idiotą. Po pierwsze zostawił broń w mieszkaniu. Po drugie analiza balistyczna szybko doprowadziłaby policję na jego trop (pistolet był w pełni legalny). Po trzecie - i najważniejsze - nawet nie miał pełnego obrazu tego co się tutaj działo! I to właśnie zamierzał naprawić.

Witold odczekał jeszcze parę minut. Nie chciał niepotrzebnie stresować podejrzanych typów, że zasłyszał coś z ich szemranych rozmów. Cholerni amatorzy, skoro pozwalali sobie na taką nieostrożność. Sprawdził czy ma przy prawej kieszeni swój długopis taktyczny - niepozorna rzecz, ale uderzenie tym wyjątkowo wytrzymałym pisadłem mogło sprawić sporo bólu. Nie zamierzał wdawać się w walkę, ale zawsze był do niej przygotowany.

Nagle drzwi otworzyły się. Pacjenci ze środka chcieli wyjść, ale sanitariusze oraz policjanci natychmiast ich zatrzymali. Dwaj pierwsi przerwali grę, zaś funkcjonariusze dołączyli wtedy, gdy pokojowe rozwiązanie wydawało się coraz mniej prawdopodobne. W końcu drzwi ponownie się zamknęły. Wcześniejsze niewyraźne krzyki stały się trochę głośniejsze i częstsze. W końcu mężczyzna w garniturze wyszedł.
- Mogą nie pójść dobrowolnie. Daj sygnał, by byli w gotowości - polecił i wrócił tą samą drogą, którą przyszedł. Jeden z policjantów niespiesznie włączył krótkofalówkę i uniósł ją do ust.
- Alfa, mamy opornych.
- Tu Alfa, przyjąłem
- odszczeknął ktoś po drugiej stronie. Do przybycia transportu było jeszcze trochę czasu. Bury ponownie postanowił odczekać.

Wyszedł powoli zza rogu, lekko garbiąc się i trzymając za brzuch. Witold nie czytał porad Sun Tzu, ale i bez tego wiedział, że kiedy jest się silnym, warto udawać słabego. Nie chciał alarmować w żaden sposób policjantów i sanitariuszy. Nie chciał też, by w ścisłych detalach zapamiętali jego twarz i charakterystyczną bliznę pod prawym okiem - dlatego spoglądał głównie w ziemię.
- Przepraszam, gdzie tu jest jakaś toaleta? Chyba się zgubiłem… - wystękał z trudem, jakby rzeczywiście bolał go brzuch.
Stopniowo zbliżał się do izolatki. Na czym mu zależało? Chciał zdobyć jakikolwiek punkt zaczepienia, z którego mógłby podjąć dalszy trop. Imię i nazwisko na plakietce któregoś z sanitariuszy? Byłoby świetnie! Numer blachy któregoś z funkcjonariuszy policji? Jeszcze lepiej! Bury pocierał “bolącą” głowę, starając się unikać kontaktu wzrokowego i nasłuchując czy z izolatki dobiegają jakieś dźwięki.

- Co Pan tu robi?! - krzyknął jeden z policjantów z zdenerwowanym głosem.
- Ta część szpitala jest przeznaczona wyłącznie dla personelu i ciężkich przypadków. Nie widział pan znaków? - dodał nieprzyjaźnie drugi. Rzeczywiście nie widział. Musiał być zaabsorbowany Matyldą. W izolatce zaległa cisza, a przynajmniej drzwi skutecznie tłumiły wszelkie odgłosy.
998098 i 965812. Spojrzał jeszcze raz dla potwierdzenia numerów na odznakach. Zbliżyli się także sanitariusze. Najwyraźniej mieli zamiar odprowadzenia Witolda do części placówki dostępnej dla wszystkich. Groch i Barański. Kątem oka dostrzegł uchylone drzwi i wyglądającego zza nich mężczyznę.

- Przepraszam… Bardzo przepraszam, ale słabo się czuję… - wystękał Witold, masując udręczone troskami czoło. Odruchowo zwrócił uwagę, przy którym boku każdy z policjantów trzyma pistolet. Stare nawyki szybko dawały o sobie znać. Obaj najwyraźniej byli praworęczni, ponieważ kabury były po prawej stronie.

Wyglądało na to, że niebawem miała nadciągnąć kawaleria. Panowie policjanci przewidywali kłopoty i wezwali posiłki. Teraz nie miał już żadnych wątpliwości co do tego, że ludzie wewnątrz byli przetrzymywani wbrew swojej woli. O co tu mogło chodzić? Kto był tym dobrym, a kto złym? Może w ogóle takich nie było. Być może rząd obawiając się wybuchu epidemii, postanowił wprowadzić kwarantannę? Być może zarażeni trzymani byli właśnie za tymi drzwiami?
Witold pozwolił chwycić się pod ramię panu Barańskiemu i skwapliwie wsparł się na nim. Był przecież taki osłabiony… Niespiesznie dawał się prowadzić w stronę, z której przyszedł. Przy okazji spojrzał na zegarek - zastanawiało go, która jest godzina i ile pozostało czasu do transportu. Nie zaszkodziłoby też dyskretnie spojrzeć czy w tym korytarzu rozmieszczone są jakieś kamery.

Barański wyprowadził Burego drogą, którą przybył. Sanitariusz Groch szedł po drugiej stronie Witolda strzelającego spojrzeniem po suficie. Dobra wiadomość. Nie było kamer. A przynajmniej tych widocznych. Po kilkudziesięciu metrach zatrzymali się, zaś Groch trącił ramię ochroniarza i palcem wskazał tabliczkę z napisem “Nieupoważnionym wstęp wzbroniony” wiszącą u sufitu oraz cienką, białą linię na podłodze.
- Tu możesz być - wskazał stronę, po której się znajdowali.
- Tu nie - obaj zgodnie przeszli na drugą stronę linii i odwrócili się od mężczyzny, by wrócić pod drzwi izolatki.
Czasu było jeszcze dużo. Dochodziła siódma.

Bury skinął głową sanitariuszom i cicho podziękował za “pomoc”. Co za buce… Byli do tego stopnia skoncentrowani na pilnowaniu izolatki, że zapomnieli o wskazaniu mu toalety. Bardzo pomocna ta “służba zdrowia”. Mężczyzna odczekał aż sanitariusze oddalili się. Dla niepoznaki rzeczywiście udał się jeszcze do toalety. W kabinie toaletowej starannie zanotował w telefonie uzyskane informacje. Dla pewności zrobił to również w kieszonkowym notatniku. 998098, 965812, Groch, Barański. Nie mógł ot tak zadzwonić na policję i zapytać, kto kryje się pod numerami odznaki - policja nie udostępniała takich informacji, aby chronić funkcjonariuszy przed zemstą gangsterów. Być może jednak nadarzy się jeszcze okazja, aby jakoś sprawdzić tę informację.

W pilnie strzeżonym korytarzu nie było kamer. To dobrze, bardzo dobrze… Nikt nie będzie w stanie sprawdzić nagrań i powiązać go z jakimikolwiek przyszłymi problemami. Z drugiej strony to mogło świadczyć o tym, że ktoś nie chce pozostawiać śladów nielegalnych działań. A może po prostu nie zdążyli nic zamontować? W końcu to była fabryka wódki. Zanotował w kieszonkowym notatniku, że warto sprawdzić który z polityków zadecydował o wybraniu akurat tego miejsca na lazaret. Prawdopodobnie nie byłby to przypadkowy wybór i ów polityk musiałby również być zamieszany w… Spisek. Nie bójmy się tego słowa.

Bury nie zamierzał się wypisywać ze “szpitala”. Starannie powtórzył w pamięci kilka razy drogę prowadzącą do izolatki, po czym dyskretnie opuścił fabrykę i udał się do samochodu. Przy tej ilości pacjentów nikt nie zauważy braku jednego przez dwie czy trzy godziny. Witold wsiadł do swojego szarego, niepozornego Golfa, po czym skierował się do domu.

Zamierzał śledzić transport, który miał nastąpić około południa. Informacja o tym, gdzie gromadzono ofiary zamachu była w tym wszystkim najcenniejsza. Umoczenie paru gliniarzy i sanitariuszy nic nie znaczyło. Jeśli w aferę zamieszani byli ludzie na samym szczycie, bez trudu ukręciliby łeb sprawie. Musiał podejść do sprawy taktycznie - jak to żołnierz. Trzeba było przeprowadzić rozpoznanie…

Bury zapakował do torby sprzęt: latarkę, pałkę teleskopową, nóż wojskowy, bogato wyposażony zestaw pierwszej pomocy oraz kominiarkę. Nie były to przedmioty, które pokazywał dziewczynom na pierwszej randce, niemniej posiadał mały arsenał - częściowo jeszcze z czasów wojskowych. Na siebie założył lekką kamizelkę kuloodporną - taką, która może powstrzymać kulę pistoletową i nic więcej. Miała jednak tę zaletę, że była dyskretna i nie krępowała ruchów. Luźna kurtka miała maskować znajdującą się przy prawym boku Berettę oraz zdolne do powstrzymania ostrza noża przedramienniki. Na wszelki wypadek założył również skórzane rękawiczki, aby nie zostawiać nieostrożnie odcisków palców. Cała jego odzież wykonana była w szarych, ciemnych barwach - tak by nie zwracać uwagi.

Witold zarzucił na głowę czapeczkę z daszkiem, po czym ruszył do samochodu. Dyskretnie rozejrzał się czy nikt nie patrzy, po czym postanowił nieznacznie ubłocić swoją tablicę rejestracyjną, tak by utrudnić jej odczytanie. Szczególnie starannie zadbał o to, by litera “C” zaczęła przypominać “O”, zaś litera “F” zaczęła przypominać “E”. Nie miał teraz czasu na to, by bawić się w kradzież tablic rejestracyjnych - był biały dzień!

Po dokonaniu niezbędnych przygotowań, Witold ponownie wsiadł za kółko i ruszył w drogę powrotną. Zamierzał najpierw objechać fabrykę wódki dookoła, szukając ewentualnych charakterystycznych punktów, z których mógłby wyruszyć transport. Nagle zawibrował telefon. Znowu szef.
- Bury - odebrał w zwyczajowy sposób, włączając zestaw głośnomówiący.
- Cześć Witek... Słuchaj... - starszy mężczyzna brzmiał na zakłopotanego. - Dość niespodziewanie straciliśmy ten kontrakt u Zawichostów i nie nagrałem jeszcze nowych zleceń. Wiem, że pewnie czekasz na powrót do akcji, ale... Nie mógłbyś wykorzystać teraz więcej urlopu? Zachowuję się jak Janusz biznesu, wiem, ale krucho ostatnio i...
- Nie ma sprawy
- przerwał Witold, zakładając okulary przeciwsłoneczne.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Mam ochotę pojechać w góry. Wiesz, ten zamach na Placu Zwycięstwa trochę mną wstrząsnął.
- Cóż Witek, nikt nie jest niezniszczalny. Kamień spadł mi z serca teraz.
- Nic się nie martw. Porobiłem pewne plany i czeka mnie naprawdę pierwszorzędna zabawa...

Był to jeden z rzadkich momentów, kiedy Witold uśmiechnął się szeroko.
 
Bardiel jest offline  
Stary 05-04-2019, 23:54   #34
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
fragmenty z psalmu któregośtam

Już w izolatce seminarium duchownego świadomość księdza Dominika zaczęła odpływać gdy dostał najpierw pierwszy, potem drugi, a w końcu trzeci zastrzyk przeciwbólowy. Nie były one oczywiście na standardowym wyposażeniu ośrodka akademickiego, ale awaryjnie były przechowywane na różne nieprzewidziane sytuacje. A chwila, w której rektor uczelni Wacław Geldhoff ponad dwie godziny zwlekał z decyzją, czy wieźć chorego do szpitala, czy do kliniki św. Patryka, w takcie gdy skóra ojca Dominika darła się na nim jak tetra, taką sytuacją była. Pamiętał więc niewyraźne obrazy ludzi, na ogół patrzących na niego z niemym przerażeniem. Potem uczelniany busik gdzie ułożyli go na złożonych, okrytych folią fotelach. Ktoś kierował bardzo szybko i niebezpiecznie. A w środku był tylko ojciec rektor. Klęczał. Dominik pamiętał tańczące w jego złożonych dłoniach paciorki różańca.
- Bóg jest z Tobą Dominiku - szeptał gdy na prawej dłoni młodego księdza pierwszy paznokieć zsunął się po maziowatej tkance palca - Bóg jest z Tobą. Nie bój się tej drogi. Poprowadzi Cię przez nią.

Na miejscu w tym roboczym szpitalu, nikogo z nim nie było. Ojciec rektor zniknął gdy tylko pojawił się personel medyczny. A potem ksiądz Dominik wykrwawiał się powolutku w poczekalni przez jakichś parę godzin nim nadszedł jego numerek. I nadal cały ten czas był dla niego jakby wyrwanym z kontekstu codziennego życia. Potężna dawka opioidów trzymała go mocno w garści nawet gdy czuł już chlupotanie w skarpetach gdzie w krwawej papce pływały wszystkie paznokcie. Potem czyjś krzyk. Biegające osoby. Znów ta dziewczyna? Vanilla? Jej wiotkie ciało opada ufnie i bezsilnie w matczynych ramionach potężnej pielęgniarki. Bóg pamięta. Jest tu z nimi. Czuwa i nie pozwoli...
- Siostro!!!

Kroplówka. Albo dwie. Wypompowują opiaty i wpuszczają antybiotyki. Szwy nie mają sensu więc lekarze sięgają po metody bardziej polowe, a równie skuteczne. Choć zapewne nie tak zdrowe. Sklejają skórę cyjanopanem. Brzmi zabawnie? Szczera prawda. Trzy tubki kleju modelarskiego utrzymują resztki krwi w ciele ojca Dominika, który w końcu zasypia by, choć jeszcze tego nie wie, już następnego dnia spróbować ucieczki.


Ojciec Dominik skinąłby zapewne Annie głową w podziękowaniu nawet jeśli wymagałoby to kolejnego wysiłku i przysparzającego o niewypowiedziany ból ruchu. Zawsze wszak życzliwość bliźnich wyzwalała w nim jego własną i zawsze uważał, że działa to w dwie strony. Znieruchomiał jednak na widok jej nieludzkich oczu. Oczu, które widuje się na multimedialnych wyobrażeniach w jakie człowiek dwudziestego pierwszego wieku ubiera najczęściej diabła. Ojciec Dominik mimo to daleko był od uznania Anny za diabła. W zło wierzył oczywiście. Ale jego personifikację odbierał na tej samej zasadzie co personifikację takich sił jak wiara i miłość, które można wszak przedstawić jako człowieka w jego codziennym życiu. Co więcej to właśnie ta diablooka zwróciła uwagę na jego prośbę więc wykluczył pierwsze bzdurne skojarzenie. Na dalsze nie miał jednak już siły. Był tak słaby, że nawet nie był w stanie czuć czającego się gdzieś w głębi jego duszy przerażenia. Przerażenia, które ma zmobilizować do walki o życie. Walki… Boże… Jak miałby walczyć…?
Przymknął oczy bardzo starając się odizolować od ludzkiego szumu podniesionych głosów. Odizolować się od pragnienia, które drapało go po gardle jak struga przesypującego się żwiru. Zapomnieć o wspaniałomyślnie odkręconej butelce, której próbę wzięcia w dłonie zapewne przypłaciłby kolejnym bólem pękającej skóry. Może zasnąć? Nieee… Nie łudził się. Skupić myśli na czymś. Na modlitwie.
- Gdybym miał skrzydła jak gołąb, to bym uleciał i spoczął - ledwo dosłyszalny szept księdza nie miał szans przebić się przez narastającą lawinę wyzwisk i oskarżeń. - oto bym uszedł daleko, zamieszkał na pustyni. Prędko bym wyszukał sobie schronienie od szalejącej wichury, od burzy.
Trudno kontemplować słowa, gdy każdy neuron rozdziera się w mózgu falą bólu. Palce bez paznokci palą ogniem jakby je ktoś we wrzątku nurzał, a skóra przy byle ruchu rwie się jakby ją z cienkiego papieru zrobiono. Ale mantra zaczyna przynosić ulgę.
- On jedynie skałą i zbawieniem moim - szepcze dalej ojciec Dominik - On jest twierdzą moją, więc się nie zachwieję. W Bogu jest zbawienie moje i moja chwała, skała mojej mocy, w Bogu moja ucieczka…
Uczucie zimna na popękanych wargach. Ojciec Dominik otworzył oczy.
- Masz - Głos należy do młodego ostrzyżonego na gładko chłopaka o kwadratowej szczęce. Gabaryty amatora środków na zwiększenie masy mięśni. Strój sportowo… casualowy z symbolami stołecznej Tytanii Bielsko. Stara blizna na czole i zupełnie nowe limo pod lewym okiem świadczą o zamiłowaniu do siły. Kibol. Bóg raczy wiedzieć co robił onego dnia na Placu Zwycięstwa. Co jednak najbardziej zwraca uwagę to jego żyły. A raczej wszystkie naczynia krwionośne. Wszystkie purpurowo widoczne niczym sieć pajęczyn pod półprzeźroczystą skórą.
Przystawia księdzu do ust butelkę z wodą, która natychmiast małym strumyczkiem spływa przez przełyk duchownego.
- Dziękuję - odpowiada po chwili ojciec Dominik już wyraźniejszym głosem, po czym obaj odwracają się w kierunku coraz bardziej narastającej wrzawy jaką wznoszą inni pacjenci.
- Dasz mi ksiądz rozgrzeszenie, jak wjebię pielęgniarzom, albo zjebowi na wózku? I będę żałował? - pyta tytanista.
Ksiądz pewnie by się uśmiechnął i zażartował jakoś, ale jedyne co jest w stanie powiedzieć, to:
- Nie.
Kibol zmarszczył brwi.
- A chociaż zjebowi?
Ojciec Dominik tym razem tylko westchnął co jednak szczęśliwie wystarczyło.
- Yhy. No to pierdolę i wracam na wyro…
Co rzekłszy, tak właśnie uczynił, a pokrzepiony odrobinę duchowny postanowił zebrać te resztki sił, które mu pozostały by ukrócić w końcu te wygrażania…
- Ten człowiek… niczego złego Wam nie zrobił - Tym razem głos księdza był mocniejszy i wystarczająco słyszalny - Nikogo nie obraził. Nie skrzywdził. Miał przyjść. Przekazać co wie. I zapytać czy nam czegoś potrzeba. Opamiętajcie się nim… nim inni nas opamiętają.
Nie dość jednak, by obecni się nim przejęli. A w każdym razie prawie wszyscy. Spojrzenia jego i Vanilli krzyżują się nieoczekiwanie.

- Ty... - zwróciła się doń burkliwie. W czasie, gdy pozostali współlokatorzy obradowali nad opcją ucieczki, Vanilla zwróciła swoją uwagę na Dominika. Ich sytuacja była podobna, oboje fizycznie znajdowali się w najgorszym stanie. Dla nich ucieczka w stricte znaczeniu tego słowa była właściwie niewykonalna. Mężczyzna wyglądał na niezdolnego do wstania z łóżka, ona zaś... czuła, że mogłaby wydrapać sobie w ciele dziury do kości i jeszcze by ją swędziało. Ksiądz i dziwka - to całkiem zabawne zestawienie, ot, chichot losu... czy tam, boga. - czaję, że grzeczny z ciebie księżulek, ale naprawdę im wierzysz? Jesteśmy wypadkiem przy pracy, manifestacją potęgi kogoś, kogo wpływ na społeczeństwo chcą zatuszować. Serio myślisz, że mają dobre zamiary? Albo, że nie są od profesorka? Ten koleś... zareagował zbyt obojętnie. Kłamał, to pewne. A ty co, chcesz być jebanym męczennikiem? Jeśli ci tutaj spierdalają, to i ja wieję.
Zamrugała dziwnymi, upodabniającymi ją do kosmity oczami.
- Ty też powinieneś, księżulku.
- Czy… czy widzisz normalnie, Vanillo? -
Powinien zapewne odnieść się do tego co powiedziała. Zarejestrował wszak każde słowo i analizował. Nie wierzył by ci wszyscy ludzie, z którymi się stykali od wypadku byli tacy podli choć rzeczywiście… zachowanie pana Smitha… jego empatia… a nawet to, że jako pracownik służby zdrowia nie miał pojęcia czym jest płyn mózgowo-rdzeniowy, budziły wątpliwości. Ale nawet w takiej sytuacji to jedno zasadnicze pytanie nie mogło mu się nie wyrwać - Twoje oczy… Są całe czarne.
- Jak moja kawa i dusza -
odparła odruchowo Anna, która chyba uznała tę uwagę za niepoważną, bo nerwowo tylko przysunęła się na skraj swojego posłania - Mówię serio. Jak chcemy stąd pryskać, musisz spróbować wstać. Ja... ja mogę ci pomóc. Może będę miała więcej wyczucia niż Janek - nawiązała do krwawego wypadku.
Chciał kontynuować temat oczu. Trudno było przejść na tym spojrzeniu do porządku dziennego. Ale po jej propozycji musiał spróbować.
- Tu pracują pielęgniarki. Lekarze. Sanitariusze. Są też policjanci… Jaka jest szansa, że jeśli grozi nam krzywda, to nikt z nich nie ma nawet tyle sumienia by nie brać w tym udziału?
Wysilił się na uśmiech, ale jakoś nie zagościło w nim przekonanie gdy omiótł obskurną izolatkę, w której się znajdowali spojrzeniem. Serce podpowiadało, że nie ma co popadać w paranoję. Rozum, że coś zdecydowanie jest na rzeczy. Również wbrew temu co mówił spróbował się unieść na posłaniu sprawdzając swoje siły i możliwości. Test zakończył grymasem bólu, ale i niejakim sukcesem. Opuścił nogi z posłania na podłogę, ale zaraz pożałował tej decyzji.
- Obawiam się, że nawet z pomocą daleko bym nie uciekł.
- Dlatego nas wywożą, żeby zrobić to po cichu -
odparła Anna. Po chwili wahania sama zeszła ze swojego łóżka i podeszła do Dominika, by mu asystować. Ciężko powiedzieć, co taka mała kobitka z zabandażowanymi, pokrytymi krwią dłońmi mogłaby zrobić, gdyby upadał, ale Vanilla zdawała się wierzyć w swoje siły.
- Sam widziałeś księżulku, tutaj po prostu zrobili z nas wariatów. Jak zaczniemy drzeć japy, to powiedzą, że nam odjebało. Lekarze, pielęgniarze i inni są zbyt zajęci, żeby to potwierdzić. Oni pewnie cieszą się, że nie mają jeszcze nas na głowie w tym młynie. Mnie zastanawia co innego... dlaczego nas nie próbowali wywieźć jak byliśmy naszpikowani uspokajaczami. Albo dlaczego teraz nam ich nie podadzą... Tak jakby testowali nas w ekstremalnych warunkach - dziewczyna zatrzęsła się w wyniku jakiejś torsji - Kurwa - skomentowała na koniec.
- Wszystko w porządku? - zapytał z wyraźną nutą przejęcia w głosie ojciec Dominik. W tym momencie dzięki jej pomocy oboje już stali mniej więcej o własnych o dziwo siłach. Ale prezentując sobą widok raczej komiksowy niźli szpitalny. Mrocznooka blondynka w sportowej bluzie i cerze jak po jakiejś apokaliptycznej zarazie i wyłysiały mężczyzna w pokrwawionej sutannie i skórze wzbudzającej skojarzenia z chorobą popromienną.
Vanilla uniosła znacząco brew.
- Głupie pytanie… - westchnął - Wybacz. To wszystko jest jak jakiś zły sen… I jak słusznie mówisz, nic nie pasuje… Zupełnie nic… Z prawami fizyki włącznie... Gdyby nie ból, pomyślałbym, że nadal śnię…
Poczekał aż torsje jej miną gotów… co gotów na Boga? Pokrzepić ją dobrym słowem? Poczekał jednak, a potem kontynuował.
- Spróbuję przejść od łóżka do łóżka… Zobaczyć kto jeszcze jest w stanie iść. Jeśli będzie gdzie iść.
Nadal wierzył, że tym, którzy zostaną służba zdrowia krzywdy nie uczyni. Ale traktowanie jakie zapewniała nie dawało nadziei na rozwikłanie zagadki. Nie w miejscach takich jak to… A on… czuł się w obowiązku zrozumieć i wyjaśnić co wydarzyło się na Placu Zwycięstwa.
- Nie mamy na to czasu, księżulku. Nie wiesz w jakim oni są stanie. Może... może z nimi jest gorzej niż z nami. - Odparła nerwowa białowłosa, zerkając raz po raz na gości przy drzwiach. Widać, że chciała uciec, ale z jakiegoś powodu nie zamierzała zostawiać duchownego.
- To możliwe… - przyznał ksiądz patrząc na niewybudzonych jeszcze ludzi. Mimo iż nieprzytomni, na oko wyglądali jednak zdrowiej od niego i Vanilli. Oczywiście pozory mogły mylić, ale... - Ale powinniśmy sprawdzić. Dać im szansę wyboru.
Świat bowiem według ojca Dominika wtedy naprawdę się skończy dla człowieka gdy już nie będzie miejsca na żaden wybór. Jakkolwiek nie kusiłoby by wybór ten odłożyć… Znów spocząć na stalowym łóżku, dać zbolałemu ciału odetchnąć i czekać co los przyniesie.
- Podeszłabyś proszę do tamtej dwójki Vanillo? - zapytał wskazując Annie dwie prycze od jej strony zerkając jednocześnie kontrolnie na niecierpliwie dyskutujących z jakąś kobietą, która zdaje się miała coś wspólnego z policją, młodych mężczyzn. Pomodlił się w duchu by podczas tej ucieczki nie pozwoliła na jakieś szaleństwo. A potem przytrzymując się dłońmi kolejnych pryczy, które szczęśliwie były ciasno ułożone przeszedł do pierwszego nieprzytomnego.
- I co jeszcze, kurwa, może jak będzie im się chciało pić, to mam własnej krwi im utoczyć, jak cholerny Jezus czy inny święty? W sumie to nie problem, wystarczyłoby tylko podrapać, ale czy ja ci wyglądam na jebaną Matkę Teresę? Ona na pewno nie miała takiego zgrabnego tyłka. Kiedy ona klęczała i pozwalała pośladom zwisać, ja robiłam jebane przysiady. Teraz są jak stal, możesz sprawdzić, jak się nie wstydzisz, księżulku... No już, wstawać śpiochy, co wy sobie myślicie? Że inni będą zapierdalać, a wy się wylegiwać? Nie na mojej warcie...
Anna marudziła cały czas pod nosem, jednak mimo słów i znaczącego kręcenia biodrami, gdy temat tyczył jej pośladków, robiła to, o co prosił ją Dominik. I choć jej wybudzanie nie należało do najdelikatniejszych, cóż, wydawało się skuteczną metodą. Pytanie co zrobią sami obudzeni, widząc niesamowite oblicze dziewczyny tuż po otwarciu oczu?
Ojciec Dominik na zgorszonego bynajmniej nie wyglądał. Ani wulgarnością Anny, ani jej prowokacyjnym zachowaniem. Bycie księdzem nie oznacza bycia ślepcem. Czy nie bycia mężczyzną. Niespełna trzydziestoletnim w jego przypadku. Wypięte pośladki Anny więc docenić umiał. Ale czy to przez okoliczności, czy coś innego, uśmiechnął się tylko do melodii jej słów i zabrał się za wybudzanie pozostałych. I tu powstawało nowe pytanie. Czy obudzonego w szpitalu człowieka XXI wieku bardziej przerazi widok diablicy, czy księdza?
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 07-04-2019, 23:09   #35
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Kose jak zwykle z wyczuciem chwili godnej nagrody explorera postanowił w końcu się obudzić. Podniósł się do pozycji siedzącej, przeciągnął i ziewając starał się powiedzieć.
-Kurwaaaaaaa.. Ciszej, spać się nie da.
Jednak wtedy się zorientował, gdzie jest, albo raczej stwierdził, że nie wie gdzie jest, więc rzucił tylko zdziwiony.
Kurwa, a gdzie ja jestem?
-Kosa siłą nas przetrzymują psiarscy bez nakazu weź wyciągaj komórkę trzeba wezwać tą twoją armię i media a jak nas stąd wyciągniesz to postawię ci pół litra - Odpowiedział Adam bo trzeba było pokazać Janowi że się z nim nie będą patyczkować.
- Cholera co zrobiłem, że mnie psiarskie zgarnęły. Dobra dawaj telefon zaraz ogłosimy światu, że siedzę za niewinność. - zerwał się by zgarnąć jak najszybciej telefon.
- Byle tylko net tu był. - dobra logujemy się na grupkę, teraz klikamy relacja na żywo od razu przypniemy by każdy na grupce widział ooo i raz i dwa i trzy... Zaczynamy!
Kosynierzy siedzę zamknięty w jakiś cholera wie gdzie z jakimś fanem, tak patrzę to nawet Karl tu jest i jeszcze dwóch co trochę jak statyści z filmu o zombie wyglądają. Kurwa ratujcie, piszcie, protestujcie wszystko by ratować niewinnych.
Jan Smith stał z rękami założonymi za plecami. Wpatrywał się w sufit.
- Rozumiem zatem, że nijak nie jestem w stanie poprawić państwu sytuacji. Jest to z jednej strony pocieszające, ponieważ świadczy o zapewnieniu wszelkich potrzeb podstawowych przez placówkę, a z drugiej smutne, ponieważ chciałbym państwu pomóc…
- Jednak mu wjebię - powiedział kibol i wstał, po czym opadł na łóżko.
- Patre, ale mir pää napierdala - warknął łapiąc się za głowę. Smith patrzył na niego z ciekawością.
- Kontynuując, chciałbym państwu pomóc, ale nie mam jak. Niestety, nie mam jak wyprowadzić państwa z błędu zakrawającego na teorię spiskową. Nie współpracuję z żadnymi agencjami, w tym towarzyskimi, nie pracuję dla żadnego profesora ani innego docenta. Jestem prostym inspektorem sanitarnym. Niestety będziecie mi musieli państwo uwierzyć na słowo albo żyć w błędzie. Państwa decyzja. Można wierzyć w wydrążoną Ziemię. Nikomu tego nie zabronię. Było mi bardzo miło państwa poznać - uśmiechnął się na pożegnanie. Chwilę później zamykał drzwi z drugiej strony. Ponownie zostali w pomieszczeniu sami.
-Eeeeee… a to kto był?- pytał Kazik nie ogarniając o co chodzi. Wiedział za to, że go ciśnie i rozglądał się czy nie ma tu jakiś drzwi do ustronnego miejsca. Zauważył drzwi i poszedł zobaczyć czy to jest to czego szukał i okazało się, że tak. Wszedł, zapalił światło i poszedł się załatwić jak tak siedział to przyglądał się czy czegoś ciekawego tam nie ma, bo niestety bateria w telefonie lepiej oszczędzać
- Musimy się zwijać - powiedział Karl - Jest dwóch gliniarzy i dwóch pielęgniarzy. Ja jednego może dwóch zdejmę, ty kibol, ogarniesz pozostałych?
Adam był bardzo niepocieszony że z jego planu wygłoszenia apelu przez internet spełzł na niczym ale spokojnym głosem zwrócił się do Karla - Ja niewiele pomogą ale mogę stanąć za tymi chujami żeby się wywrócili jak ich pchnięcie tyle że ja się pewnie wywale razem z nimi - Powiedział nieco zgaszony.
Nagle usłyszeli poirytowany krzyk jednego z policjantów.
Adam zachęcony hałasem podjechał do drzwi - Może nie zamknęli? Panie w razie czego zacznij mnie popychać będę robił za tarana- Rzucił do Karla i nacisnął klamkę.
- Pierdolisz stary, nie będę rzucał kaleką w ludzi - powiedział Karl starając się przecisnąć między wózkiem a futryną.
Kaleka ustąpił miłośnikowi bitki miejsca przy drzwiach - Zdesperowany jestem
Karl powoli nacisnął klamkę i uchylił drzwi… Po drugiej stronie znajdował się jeden z pacjentów trzymający się za głowę i brzuch. Wyglądał, jakby za chwilę miał upaść. Był zgarbiony i lekko powłóczył nogami. Cała uwaga czwórki mężczyzn skupiona była na nim.
- Ta część szpitala jest przeznaczona wyłącznie dla personelu i ciężkich przypadków. Nie widział pan znaków? - warknął nieprzyjaźnie policjant, zaś dwóch sanitariuszy zbliżyło się do mężczyzny. Najwyraźniej mieli zamiar wyprowadzić go z części zabronionej.
Karl czekał aż odstawią gościa, wtedy zostanie tylko dwóch przy drzwiach…
- Mogą… sygnał… - Karl usłyszał nagle niewyraźny głos Smitha dobiegający z oddali.
- Przepraszam… Bardzo przepraszam, ale słabo się czuję… - powiedział nieznajomy, po czym wsparł się na jednym z sanitariuszy. Ci natychmiast odprowadzili pacjenta, zaś Karl rozpoznał w tym coś znajomego. Podobnie zachowywał się on i jego koledzy, gdy trzeba było wyprowadzić nieproszonych gości.

Adam spróbował wytężyć słuch który miał dość dobry może uda mu się usłyszeć o co frustruje się cieć ? W końcu stał tuż obok drzwi… Jeżeli coś usłyszy przekaże reszcie szeptem.
Wózkowicz podjechał do swoich ciuchów i włożył je za plecy wózka. Szykuję się bitka! Niewiele mógł zrobić ale przydałoby się uzbroić w coś, hmmm… DJ przypomniał sobie że podczas jego przemowy na podłogę coś spadło. Tak, widelec! Idealnie! Może nie będzie nikomu wsadzał go w oko nie chciał w końcu iść do mamra ale dziabnąć w rękę stróża który będzie łapał za hamulce czy koła już sobie pozwoli - Chodź tu widelczyku najwyraźniej bardzo chcesz ze mną iść na spacer… O kurwa, bogini jak ciężko - Stęknął ciężko gdy schylił się próbując podnieść przedmiot z ziemi poczuł ból kręgosłupa brakowało kilku milimetrów żeby sięgnąć utensylia niestety nie mógł podjechać bliżej z powodu małej ilości przestrzeni pomiędzy łóżkami - Chodź do mnie cholerniku! - Przeklął tak jakby widelczyk miał nagle dostać nóżek i ulżyć mu w wysiłku.
- Radziła bym to jeszcze rozważyć - odezwała się nagle, leżąca do tej pory spokojnie, blondwłosa dziewczyna. Dopiero w tym momencie otworzyła oczy, ale pilnie słuchała wymiany zdań z inspektorem. Uniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała po reszcie, zwracając się głównie do dwójki przy drzwiach. - Bazujecie na przekonaniu, że trzymają nas tutaj wbrew naszej woli, ale nie pomyśleliście, że może mają ku temu powód? Żadne z nas nie wie co się nam dzieje. Może to zaraźliwe? Nie dziwie się, że nie ogłoszono jeszcze niczego publicznie bo ostatnie czego tutaj potrzeba to ogólnonarodowej paniki.
Następnie zwróciła się do chłopaka na wózku, w końcu tylko jego tutaj znała.
- Adam pohamuj wodze fantazji. A zanim zrobicie coś głupiego, dajcie mi chociaż z nimi pogadać. Może się czegoś dowiem.
Nie mogąc podnieść tamtego widelca z podłogi po prostu zgarną inny i schował go sobie za “boczek” wózka - Cześć, Patrycjo cieszę się że się przebudziłaś ale ja stąd spadam. Jeżeli istniałoby zagrożenie wirusowe to by nam o tym powiedział. Ten kretyn nie wie nawet czym jest punkcja i odmawia wprowadzenia stanu wyjątkowego. Próbowałem próśb, próbowałem gróźb, próbowałem zachowywać się jak kulturalny obywatel będący częścią społeczeństwa… Teraz chcę po prostu wykorzystać ostatnie dni życia jakie mam żeby trochę poszaleć a potem spróbować zmusić władze do działania. Jeżeli nie czujesz się na siłach to możesz próbować z nimi rozmawiać ja stąd spadam- Odpowiedział policjantce.
- Gdyby to było zaraźliwe to by był ubrany w kombinezon, podobnie ci na korytarzu. - dodał Karl.
Fakt, dziewczyna nie pomyślała o tym. Nie oznaczało to jednak, że nie było zagrożenia.
- Dobra macie słuszność jeżeli chodzi o zagrożenie zarażeniem. Nadal jednak służby mają prawo zatrzymać nas do 48 godzin, jeżeli istnieje ryzyko dla porządku publicznego. Uciekając ryzykujecie nie tylko pogorszenie sytuacji ale też i popełnienie przestępstwa. Powstrzymywać was nie mam zamiaru, ale dajcie mi chociaż z nimi porozmawiać. W końcu to koledzy po fachu.
Uśmiechnęła się uroczo, jak zawsze gdy o coś prosiła. Dawno temu nauczyła się, że jest to bardzo skuteczna metoda na przekonanie nieprzekonanych
-Racja, mają prawo, - przyznał Karl - ale nikt nas nie zatrzymał. Nikt nam nie odczytał naszych praw. Jedyne co nam powiedzieli, że to zalecenie lekarza. A jakoś nikt nie kwapił się z zawołaniem lekarza. Ja idę, możesz zostać i porozmawiać. Wyjście ze szpitala nie jest przestępstwem.
- Chorym psychicznie też nikt nie przedstawia ich praw, a z tego co zrozumiałam to właśnie się podejrzewa wobec niektórych - zripostowała powoli wstając. Budzące się mięśnie bolały, ale nie miała już takich kłopotów z utrzymaniem równowagi. - Zresztą nie musisz mi wierzyć, tylko nie miej potem pretensji.
Podeszła powoli do obu mężczyzn.
- Dajcie mi kwadrans, a może uda mi się czegoś dowiedzieć. Ktoś ma jakieś obiekcje?
Zwróciła się do reszty sali, w końcu też byli ofiarami tego całego cyrku
- Chorych psychicznie diagnozuje psychiatra. Nie widziałem tu żadnego. A jeśli mają rację to jestem kryty, psychiczni przecież nie popełniają przestępstw. Ja mam obiekcje i nie dam ci kwadransa, przy pierwszej okazji znikam stąd. Jak powiedziałem, kto chce ze mną zaryzykować to zapraszam.
- W ciągu ostatnich dni umierałem ze cztery razy, jeżeli piąty ma być ostateczny to chcę wykorzystać ten czas który mi pozostał w pełni. Pożegnałem się już z rodziną i nie obchodzą mnie teorie spiskowe, wirusy czy pierdolony Profesorek. Jeżeli chcesz kłóć się dalej z debilami którzy myślą tylko w kategoriach kolejnych wyborów i politycznych wojenek ja idę imprezować, upić się, upalić oraz odwiedzić moją ukochaną - Odrzekł Sosnowski.

Widząc, że dwóch kolesi odeszło, przymknął drzwi i szepnął:
- Dwóch odeszło na chwile, teraz jest nasz szansa, kto idzie?
Planował szybko doskoczyć do pierwszego i ciosem kolana ogłuszyć delikwenta, a potem jeśli reszta nie będzie miała jaj, dopaść drugiego.
- Masz moje koła. W walce wiele nie pomogą z oczywistych względów ale tutaj zostać nie zamierzam. Kosa porty w górę i wychodź z klopa bo wiejemy. Młodszy brat by mi nie wybaczył jakbym zostawił jego idola bez pomocy - Rzucił Adam gotując się do wystrzelenia z tej przeklętej salki jak pocisk z pistoletu.
Wraz z dźwiękiem spuszczanej wody pojawił się Kose.
-To co spierdalamy? Bo coś słyszałem, że tak.- rzucił mimochodem i ruszył zebrać swoje rzeczy.
-Dobra co mam robic?- Był gotów do działania. Mógł nawet spuścić komuś wpierdol. W końcu taka historia będzie jak znalazł na vloga.
Patricia zadarła głowę do góry i spojrzała Karlowi w oczy. Nie miała zamiaru przepychać się z nim, ani przekonywać do czegokolwiek. Sam plan jej się nie podobał. Przynajmniej dopóki nie byłoby dowodów. Nie była może najlepszą policjantką, ale zaprzysięgła się dbać o porządek i bronić ludzi. Sięgnęła obok mężczyzny by zapukać do drzwi. Ten jednak nie miał zamiar jej na to pozwolić. Szybko chwycił ją za nadgarstek. Dziewczyna zwęziła brwi.
- Puść mnie - wysyczała chłodno.
- Odejdź od drzwi, my wychodzimy, ty możesz zostać - odparł Karl. Nie pozwalając na otwarcie drzwi. Dziewczyna wyraźnie nie zamierzała odpuścić. A nie lubiła prosić dwa razy...

Adam nie zamierzał wtrącać się w kłótnie, cokolwiek się stanie spowoduje to chaos który kaleki DJ miał nadzieję wykorzystać do ucieczki. Znudzony wyczekiwaniem zaczął wygrywać główny motyw z serii Mission Impossible na stalowych szprychach kół wózka niczym na harfie .
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 08-04-2019, 17:47   #36
 
KlaneMir's Avatar
 
Reputacja: 1 KlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputacjęKlaneMir ma wspaniałą reputację

Przyszli po was. Znikajcie. Ordynator. Krótka wiadomość nie wyjaśniała niczego, a przynajmniej nie wyjaśniała niczego Angie. Kto przyszedł? Mambo i Papa Morbi? W takim razie dlaczego mieliby znikać? Dziennikarze? Nie, bo nie ma szans by się dostali do środka. Prywatność wszak była w tej klinice priorytetem, zaraz po zdrowiu pacjentów i ich wygodzie.
Na wyjaśnienie sprawy nie miała jednak co liczyć. Pielęgniarka zniknęła, a wraz z nią wyjaśnienia. No i jeszcze to dziwne zachowanie. Nie mogła im tego po prostu powiedzieć?
Spojrzenie Angeli przeniosło się z wiadomości na Mitrasa. Podjęła kolejną próbę wydania z siebie głosu, jednak bez większego sukcesu. Pozostała zatem mowa gestów i spojrzeń. Wspaniale… Wskazała palcem na wiadomość, przeniosła go następnie na drzwi, a później rozłożyła obie dłonie wnętrzem ku górze. Miała nadzieję że chłopak zrozumie, że ona nie ma pojęcia co się tu dzieje i liczy na to, że może on wpadnie na jakiś pomysł.

Mitras spojrzał na serwetkę z wiadomością, po jej przeczytaniu czuł ogromną chęć powiedzenia ,,A nie mówiłem”, jednak w aktualnej chwili najważniejsza jest ucieczka. Prawie na pewno przyszli Panowie w Garniturach by nas zabrać, jednak my będziemy lepsi. Wstał, i podszedł kucając przy Angii. -Znasz jakieś tylne wyjście stąd, lub coś lepszego do ucieczki? Gestami mów…- wyszeptał Mitras, kierując się do swojej torby którą przygotował na wyjście.

”Ale ja chcę po prostu mówić” jęknęła w duchu, zaraz jednak potrząsnęła głową by przepędzić te zdradzające słabość myśli. Teraz nie była na to pora. Chyba… Jeżeli się uwierzy w tą dziwną wiadomość i zachowanie Mitrasa. Angie nadal nie była pewna jak podejść do całej sytuacji. Własna niemoc rozpraszała ją, kierując uwagę bardziej na brak możliwości wypowiedzenia słowa niż na jakieś hipotetyczne zagrożenie.
Czy znała inne wyjścia? Pewnie że znała, w końcu to nie był jej pierwszy raz w tym budynku. Raz dwa by wszystko wyjaśniła, w tym swoje wątpliwości, tylko nie miała jak. Postanowiła jednak, na obecną chwilę, zagrać tak, jak najwyraźniej się tego od niej oczekiwało. W końcu w razie czego mogła zawsze powiedzieć… Kuźwa…
Walnięcie dłonią w materac nieco pomogło. Wstała z łóżka, chociaż powoli bo nadal nie była pewna na ile to było bezpieczne. Słowa pielęgniarki i jej własne ciało, mogły okazać się nader zwodnicze. Wyjście na taras było na końcu korytarza. O tej porze drzwi powinny już być otwarte. Mogli też skorzystać z okna, tak w klasyczny sposób. No i była tu jeszcze kuchnia ale akurat tam nigdy się jej nie udało dostać, wiedziała za to jak do niej dotrzeć. Skoro zaś była kuchnia, to pewnie i tylne drzwi były. W końcu klinika, zanim została kliniką, była zwyczajną willą. Jedyny problem, jaki teraz widziała, tyczył się sposobu przekazania tych informacji. Rozwiązanie pojawiło się nagle i było tak oczywiste, że aż palnęła się otwartą dłonią w czoło. Przecież miała telefon… Już wcześniej rozmawiali mimo że ledwie była w stanie mówić. Teraz po prostu jest gorzej ale środki kontaktu pozostają takie same, wystarczy sięgnąć po komórkę i odpalić aplikację. Co też zaraz zrobiła, machając wcześniej do Mitrasa wyjętym z torby telefonem.
- Kuchnia? Ogród? Okno? - wysłała zapytania, wymieniając te możliwości opuszczenia kliniki, które jako pierwsze wpadły jej do głowy przy wersji ucieczkowej.

Sprawdzając torbę, szybko odnalazł to co chciał odszukać. Paralizator włożył do otwartej kieszeni, a pistolet kompaktowy na wierzchu rzeczy znajdujących się w torbie, magazynek znajdował się w małej kieszenie więc na wszelki wypadek będzie plan awaryjny. Nie chciał stracić pozwolenia na broń, ale czasami trzeba zrobić nielegalne rzeczy. Zasunął torbę, i spojrzał się na Angii…-Co robimy…- zauważył już przygotowaną wiadomość, od wspólniczki wielkiej ucieczki. -Może okno… nasłuchuj przez drzwi.- powiedział cicho, zbliżając się do okna, by dyskretnie sprawdzić sytuację za nim.

Wszystko wyglądało nienaturalnie wręcz do granicy abstrakcji. Tym razem jednak nie z powodu fantazyjnych wzorów zastępujących rzeczywistość, a braku widzenia stereoskopowego. Widział ruch gałęzi drzew, ale nie był w stanie powiedzieć które jest bliżej, a które dalej, jeśli na siebie nie nachodziły. Coś poruszyło się między drzewami. Było małe. Albo było względnie daleko. Coś znajdowało się na drzewie, lecz nie był pewien czy widzi ptaka za zasłoną liści, czy ludzką stopę. Za murkiem. Zgarbiony człowiek stosunkowo daleko albo mały worek na śmieci dość blisko.
Tymczasem Angie przy drzwiach słuchała dźwięków codziennej krzątaniny. Ktoś nawet się roześmiał. Głosy cichły wraz z oddalaniem się korytarzem.

Kompletne szaleństwo, słowa przewijały się w jej umyśle niczym zapętlona taśma. To było absolutne szaleństwo. Po kiego mieli niby uciekać?! Angie nadal nie była w stanie dostosować się do pomysłu Mitrasa. Cała ta aura polowania na czarownice i spisków nijak się nie mieściła w pojęciu jej codziennego życia. Nic też jednak nie było codzienne, czy normalne, czy znajome. Powinna się otrząsnąć z tego dziwnego stanu, jednak nie była w stanie. No i na dobrą sprawę czuli się dobrze, więc w sumie nie było powodu do tego by zostali w klinice dłużej, prawda? Jasne… Usprawiedliwianie godne winnego, tyle że przecież ani ona ani też Mitras nic nie zrobili… Prawda?
- Nooo iii? - wysłała pełne marnie skrytego ponaglenia zapytanie. - Może po prostu zadzwonimy do mojej rodziny, niech nas stąd zabiorą? - wysłała także propozycję, która jak nic brzmiała znacznie normalniej i rozsądniej niż to co teraz robili. Najchętniej już teraz wybrałaby numer gdyby nie to, że w kwestii rozmowy była zdana na Mitrasa. Przynajmniej dopóki Artur się nie obudzi. O ile się obudzi. Na wspomnienie syna profesora Poniatowskiego, poczuła nieprzyjemne ukłucie wstydu. Prawie w ogóle o nim nie myślała mimo że przecież leżał w tym samym pokoju. Czy aż tak skupiła się na sobie? Mambo byłaby bardzo zawiedziona gdyby się o tym dowiedziała…

Chyba jest w porządku na zewnątrz… tylko prócz tej denerwującej ślepoty, jednak widzenie głębi czasami się przydaje. Powinno być bezpiecznie uciec tą drogą, choć nie wiadomo czy murek jest daleko i jest bardzo wysoki, czy jednak blisko i niski. Mógłby pojawić się problem jak bo zbliżeniu okaże się że z murku zrobił się czterometrowy mur! Ale trzeba coś zrobić, raczej by nie żartowali z tą wiadomością by uciekać, a już na pewno to nie są żarty dla paranoika, który lubi widzieć wszelkie zagrożenia. Jednak oprócz Angii i Mitrasa, jest jeszcze jedna osoba która razem z nami leżała. Byłoby to złym pomysłem go tu zostawić, a może jeszcze gorszym by go zabrać. Nie wiadomo czy jego organizm to wytrzyma, i nie przeżyje tylko dzięki przebywaniu w klinice, bądź w rękach tych którzy chcą nas zabrać. Mitras nie lubi taki dylematów, i ryzykownych decyzji, ale jakieś trzeba podjąć… - Angii odpowiadaj szybko, kiwaniem czy tym drugim. Zostawiam twojego znajomego w tym miejscu?- szykując okno do przejścia na zewnątrz. Po chwili sprawdzając lekarskim okiem czy rzeczy do których jest podłączony są bardzo wymagane do jego przeżycia.

Angie oderwała uwagę od tego, co działo się za drzwiami i ponownie zwróciła ją na swojego towarzysza. Zostawiać czy brać? Spojrzenie, którym zmierzyła Mitrasa jasno świadczyło o tym co myśli w tej chwili o jego zdolnościach w kwestii ucieczek. Szczególnie takich, które miałyby się zakończyć sukcesem. O ile w ogóle taka była konieczna, do czego nikomu póki co nie udało się jej przekonać. To w końcu było tylko jakieś szaleństwo, zwariowany pomysł i tyle. Coś z czym można było sobie dla żartów popłynąć przez jakiś czas jak się człowiekowi znudziło normalne życie. Tyle… Chyba.
Jako że za drzwiami nic szczególnie niepokojącego się nie działo, a przynajmniej ona nic takiego nie słyszała, wzruszyła ramionami w odpowiedzi na pytanie a następnie podeszła do szafki, na której ktoś zapominalski zostawił plastikowe pudełko z igłami. Artur leżał sobie póki co spokojnie, śpiąc w najlepsze albo będąc po prostu nieprzytomnym. Podpięta do niego aparatura nie wydawała się Angie taką, którą podpina się komuś kto ma za chwilę przejść na drugą stronę. Z tym że młodszy Poniatowski nie sprawiał także wrażenia jakby się miał za chwilę obudzić. W celach upewnienia się co do jego stanu, wyjęła jedną z igieł z jej zabezpieczającego opakowania, a następnie nie patyczkując się wbiła ją w ramię leżącego. Nie za głęboko, oczywiście, ale nikt tylko śpiący i będący w stanie obudzić się ot tak, na pewno by tego spokojnie nie przetrzymał. Co jak co ale na wbijaniu igieł to się już troszkę znała. Niekoniecznie jednak jeżeli chodziło o żywe istoty…
Artur się nie obudził co stanowiło wystarczającą odpowiedź na pytanie Mitrasa ale na wszelki wypadek dodała jeszcze negujące kręcenie głową. No, chyba żeby go chcieli zabrać z całym łóżkiem, a to jakoś tak nie bardzo jej pasowało do wizji wielkiej ucieczki.
Przy okazji szukania wzrokiem czegoś ostrego, rzuciły jej się w oczy takie białe kitle i to je wskazała palcem, próbując zwrócić uwagę Mitrasa na to, co przyszło jej do głowy przy okazji wbijania igły. Lekka zmiana wyglądu nie powinna zaszkodzić ani zabrać szczególnie dużo czasu. Skoro już i tak zachowują się jak paranoidalni szaleńcy to dlaczego by nie zrobić tego na całego. Nie mówiąc już o tym, że dopóki są na terenie kliniki takie przebranie powinno zmylić oko tych, którzy niby po nich przyszli.
Czekając na decyzję Mitrasa, skorzystała z okazji i wystukała parę słów na telefonie. Wciskając przycisk wysyłania miała nadzieję, że nie zrobi z siebie jeszcze większej idiotki niż już w tej chwili robiła idąc za pomysłem swojego niedawno poznanego towarzysza.

Czyli nie zabieramy śpiącego… za jakiś czas, jak wszystko chociaż trochę się ustabilizuje, trzeba będzie po niego wrócić. Oby nie stał się kolejny raz obiektem doświadczalnym, kto wie może będą go krojć żywcem, czy coś równie nieprzyjemnego. Jednak trzeba zagwarantować bezpieczeństwo tym co mogą już chodzić. Spojrzał na kitle które wskazała Angii, prawdopodobnie to dobry pomysł dodać coś jeszcze do zwiększenia szans naszej ucieczki. -Wpadłem na genialny pomysł, ubierzmy kitle. Szkoda że nie powiedziałaś tego.-. Zdenerwowanie Angii pewnie pomoże, może nawet wykrzyczy coś… a no tak. Może chociaż telepatycznie coś powie.
Mitras po przebraniu się w kilt podszedł do okna, wystawiając głowę by spojrzeć w lewo i prawo. -Jak masz lepszą drogę ucieczki niż ten murek to prowadź, jak nie to cie podsadze jak jest dość wysoki ten murek. Jeżeli udam nam się za pierwszym razem to będzie przyjemne uczucie.- Pewnie nie mają obsadzonych snajperów na dogodnych pozycjach, więc powinno nam się udać, jak wszystko wykonamy sprawnie.

Gdyby wzrok mógł zabijać jej towarzysz właśnie przekraczałby próg. Gdyby mogła mówić… Cóż, jakoś nigdy specjalnie nie pilnowała się z tym co miała do powiedzenia, z nielicznymi wyjątkami. W tej chwili… Uff… W głowie aż zawirowało od tego co miała mu do powiedzenia. Poczynając od samego, durnego planu ucieczki po jeszcze durniejsze odzywki. Powinni, do cholery, leżeć spokojnie i czekać na to aż się nimi do końca zajmą. To, że jakaś tam pielęgniarka przyniosła im wiadomość od ordynatora, która równie dobrze mogła zostać napisana przez nią samą, wcale nie oznaczało, że mają niczym grzeczne pieski robić dokładnie to co im powiedziano. Skoro tak lubi tego typu akcje to jakim cudem nie pomyślał o tym, że ta pielęgniarka mogła zostać nasłana na nich po to, by ich wywabić z kliniki? No jakim? To miejsce było w końcu chronione. Płacono całkiem niezłe sumy za to by wszystko było najwyższej jakości, by mieć spokój, by czuć się bezpiecznie. Poza murami był z kolei świat, w którym właściwie wszystko było dozwolone o ile wiedziało się jak dopiąć swego tak by nie ponieść konsekwencji. Papa Morbi mógłby dać Mitrasowi kilka życiowych lekcji na ten temat, bez dwóch zdań.
Musiała na kilka sekund przymknąć powieki by się nieco uspokoić. Najlepszym sposobem było skupienie się na zadaniu, które mieli przed sobą. No bo skoro już powiedziała a…
Palec ponownie posłużył za język i wskazał drzwi. Oczywistą drogę ucieczki. No bo jakie inne niby były. Drzwi i okno. Tyle. Basta. Więcej wyjść nie było. Jak dla niej to mogli rzucić monetą, chociaż myślała że decyzja już została podjęta. Palec ponownie się poruszył i zakończył ów ruch wskazując na rozmówcę. Przekaz był jasny jak słońce w południe. “Sam zdecyduj”.

Jednak próba zmuszenia Angii do rozmowy, nie udała się. Czyli trzeba samemu decydować... kto lubi samemu decydować w takich momentach. Za dużo problemów może się zdarzyć, a cała odpowiedzialność poszła by na Mitrasa, bo on tak zadecydował. Nie lubił brać losu innych w swoje ręce, jeżeli wszystko zależałoby od szczęścia. -Jest jakaś bramka, lub furtka? Blisko muru, która nie jest głównym przejściem? Jak tak, to jak wyjdziemy to prowadź, jak nie. To szybko podchodzimy do muru, i cie pod sadzam, taki plan.- Mitras oparł się o framugę okna, tak jakby szykował się do biegu. -Oby wszystko się udało…- wyszedł za okno, bacznie obserwując okolice, dążąc szybkim krokiem w kierunku muru.

Bramka? Furtka? Angie pokręciła głową. Nic jej o takich dodatkowych wyjściach nie było wiadome. Przecież gdy odwiedzała klinikę to nie po to by zrobić zwiad tylko by wyzdrowieć. Mitras jednak nie czekał na jej wyjaśnienia i już szykował się do wyskoczenia, zmuszając ją niejako by poszła w jego ślady. W końcu tak się umawiali, co nie? Wydała z siebie bezgłośne westchnięcie, zarzuciła kitel i chwyciwszy torbę, ruszyła w stronę okna. Jej aż tak bardzo się nie spieszyło. Nie chciała też by ją przyłapał ktoś z personelu, w szczególności zaś któryś ze strażników. Już niemal widziała oczami wyobraźni jak zostaje zmuszona do wyjaśnienia całej sprawy… Zdecydowanie wolała gdy życie było spokojne, normalne i zrozumiałe. Takie jak jeszcze parę dni temu.

Niby kilka metrów, może kilkanaście… trudno określić będąc w ⅓ ślepym. Ale całą droga przedłużała się jak kilometry, droga się wydłużała. Ciągle Mitras miał uczucie że ktoś go już obserwuje, a na jego ciele zaraz pojawią się kropki od celowników laserowych. Co zrobić jak krzykną by się zatrzymać, co zrobić jak zacznie się strzelanina, co zrobić jak przejdziemy przez mur? Takie pytania były ciągle w głowie paranoika. Z ataku stresu, obudził go bliski widok murku. Czyżby się udało? Może gdzieś są miny, lub chcą nas obserwować. Jak doświadczenie w terenie. -Chodź szybko, obym dobrze wyliczył odległość.- Mitras ułożył ręce, i nogi, tak by podsadzić Angii na murek. -Przejdź szybko, chyba że będą czekać po drugiej stronie.

Angie, której się wcale nie spieszyło i która raczej nie biegła do murkru, przystanęła tak parę kroków od Mitrasa by zmierzyć go spojrzeniem, które dość jawnie wyrażało wątpliwości co do jego możliwości rozumowania. Gdyby mogła mówić, Mitras usłyszałby od niej pytanie o zamianę rozumów z kamieniem, względnie o to, czy jemu się wydaje że ona pod kitlem ma skrzydła. Zamiast tego pokonała te trzy kroki, które ją od niego dzieliły, po czym wyciągnęła dłoń i złapała go za kołnierz ciągnąc w górę. Murek był dobre trzy metry od nich… Jak tak miała wyglądać dalsza część ucieczki to może lepiej by było gdyby to ona dowodziła.
Drugą ręką wskazała na murek i wymownie pchnęła towarzysza w tamtą stronę, rozglądając się przy tym wokoło by upewnić się czy ich ktoś postronny nie zauważył. W momencie, w którym się odwróciła, dostrzegła człowieka schodzącego z drzewa. Starał się zrobić to cicho, przez co jego stopy dopiero zwisały nad ziemią, zaś dłonie trzymały gałąź. Mitras podążył za spojrzeniem towarzyszki. Mężczyzna jeszcze był zwrócony przodem do pnia, a tyłem do nich.
Lavelle przystanęła zaskoczona. Czyżby któryś z dziennikarzy był aż tak zdesperowany by dostać się do środka? A może to jeden z paparazzi? Na pewno, kimkolwiek by nie był, nie miał pozwolenia na wejście na teren kliniki. Gdyby je miał, wszedłby lub wjechał przez główną bramę. To jednak nie było problemem. Problem polegał na tym jak mieli sobie z nieznajomym poradzić. W sumie mogliby po prostu podejść i zapytać co robi na prywatnym terenie. Byli ubrani tak jak pracownicy kliniki więc powinno się udać. Tyle tylko, że Angie nie była w stanie wydusić z siebie nawet słowa. Z drugiej strony Mitras był dość dobrze przygotowany na niespodziewane sytuacje, a przynajmniej tak uznała biorąc pod uwagę to, co udało się jej zobaczyć gdy szykował się do opuszczenia pokoju.
Bezgłośnie wskazała palcem na jego kieszeń, po czym obróciła dłoń wnętrzem do góry. Znaczenie gestu było dość oczywiste więc nie powinien mieć problemu z odczytaniem jej życzenia. W następnej sekundzie dotknęła palcem swojego kitla i korzystając z tej samej dłoni parę razy złączyła i rozłączyła ze sobą palce i kciuk. “Ty mówisz, udajemy pracowników”. Liczyła na to, że zrozumie.
Gdzie on ma karabin snajperski? Chyba zabójcy tak się nie ubierają, jednak co on robiły na drzewie. Jakiś dziennikarz szukający sensacji? Gdzie ma aparat w takim raziem. Mitras spojrzał na Angii, i zauważył że wskazuje na miejsce w którym miał paralizator, szybkim ruchem jej go oddał. Głęboko odetchnął, i spojrzał na drzewołaza. -Przepraszam a ty co robisz tutaj na drzewie?- spytał się, nawet nie musiał udawać zaskoczonego, czy zdziwionego, cała ta sytuacja była dziwna. Może nie jest czujką która miała poinformować innych gdzie jesteśmy.
Człowiek niemal bezszelestnie opadł na ziemię na ugiętych nogach. Podparł się dłońmi o trawę. Jego ruchy przebiegały bardzo płynnie. Wstał i odwrócił się w momencie, w którym Mitras przekazywał Angeli paralizator. Szybkim ruchem, z lekkim zaskoczeniem widocznym na twarzy, wyszarpnął pistolet i wycelował.
- Hände hoch - warknął.
-Bardzo śmieszne, lepiej schowaj tą replikę ASG, za celowanie w ludzi nawet zabawką, grozi wiele problemów.- Mitras jakby mógł to chętnie by zadzwonił w tym momencie na policje, wiedział że taka zabawa jest dość nielegalna, jednak są dwa problemy że to policja, i to czy na pewno udaje. -Mogłeś jeszcze krzyknąć Achtung, czy coś innego jeszcze po Germańsku. Teraz powiedz czy wytłumaczysz się, czy mamy iść po ochronę.- Mitras zasłonił trochę Angii, na wszelki wypadek jakby miał krew przodków co może byli w SS.
Jego towarzyszka z kolei zastanawiała się dlaczego do cholery akurat ona musiała stracić głos… Najlepiej by było udać wystraszonych, do czego w sumie wiele gry aktorskiej w tej chwili to Angie nie potrzebowała, i odsunąć się by pozwolić temu mężczyźnie iść w swoją stronę. Najgorsze wyjście jakie obecnie widziała to właśnie drażnienie się z kimś, kto trzyma w nich wymierzoną broń. Na wszelki wypadek schowała się nieco bardziej za Mitrasa, chociaż ludzka tarcza do najlepszych ochron nie należała to jednak zawsze coś tam mogła zatrzymać. Uznała też, że sprawianie wrażenia niegroźnej, przestraszonej dziewczyny może wcale nie być najgorszą opcją.

Nieznajomy zbliżał się szybkimi krokami na ugiętych nogach. Ani na chwilę nie spuszczał z nich wzroku przechodzącego w jednej linii z muszką i szczerbinką. Pistolet trzymał bardzo pewnie. Była w jego ruchach płynność, która mówiła Mitrasowi, że ten człowiek nie jest żółtodziobem. Każdy amator strzelectwa rozpozna technikę, która jest przynajmniej tak poprawna jak jego.
- Sei still! Auf die Knie - odezwał się rozkazująco pokazując delikatnym ruchem lufy co mają zrobić. Z tej odległości Mitras rozpoznał markę broni. Heckler&Koch P8.
Mitras albo spotkał dobrego aktora, i fanatyka ASG. Lub Niemieckiego Agenta, porządny pistolet, z porządną amunicją. Ruchy także są prawidłowe, z takiej odległości to jesteśmy za łatwym celem dla niego. Replik ASG tej broni jest dużo, jednak w tej chwili, lepiej zachowywać się jak każdy człowiek by się zachował. -Dobrze…spokojnie nie robimy żadnych problemów…- Mitras ułożył dłonie na wysokości barków wskazując, że są puste. Zasłaniając Angii, tak by nie było jej widać. Wierzył że zareaguje instynktownie jak coś zajdzie dalej.
Ona zaś póki co ani myślała pokazywać rąk, szczególnie tej w której ściskała paralizator. Korzystając z zasłony w postaci Mitrasa spróbowała sięgnąć do kieszeni spodni by wydobyć z niej telefon. Pewnie, nie mogła mówić, nie znaczyło to jednak że nie mogła także zadzwonić do Babette i zostawić włączony telefon. Mikrofon powinien wyłapać odgłosy z otoczenia, a przynajmniej na filmach to działało. Reszta na dobrą sprawę musiała ograniczyć się do działania na podstawie tego, co robił nieznajomy. Nie było mowy o uciekaniu, tego była pewna. Najpierw musieliby się jakoś pozbyć zagrożenia w postaci broni. To zaś chyba dałoby się zrobić gdyby udało się im zgrać i sprawić żeby tamten uwierzył, że nie stanowią dla niego zagrożenia. Niestety, Angie nie za dobrze znała się na tego typu sprawach. Jej wiedza ograniczała się do książek i filmów, a te jasno mówiły że działać trzeba powoli, z namysłem i że przede wszystkim nie można pozwolić by ten gość ich gdzieś zabrał lub obezwładnił bo wtedy to już naprawdę będzie źle. Może paranoja Mitrasa nie była tak do końca nieuzasadniona…?
- Die Knie - wycedził nieznajomy.
-Przepraszam nie rozumiem Germańskiego. Co Pan mówi?...- Mitras wziął pod kciuk, pasek od torby którą miał zawieszoną na lewym barku. Wyraźnie był wystraszony, prawa ręka mu drżała, nogi też, Niemiecki znał tylko z filmów o Nazistach, lub żartów o Nazistach. Jednak wiedział że wszystko zależy od niego, a strach był bardziej spowodowany tym że może coś stać się Angii. Starał się grać tak jak on zagra. O ile go by rozumiał. Jednak najważniejsze jest zapewnić bezpieczeństwo Angii.

Lavelle z kolei skupiała się na tym by jak najlepiej skryć się za ciałem Mitrasa. Połączenie z babcią zostało nawiązane więc teraz trzeba było upewnić się, że wszystko dobrze słychać. Z tego też powodu wsunęła telefon do kieszeni kitla tak, by mikrofon znajdował się na górze. Nie była pewna ile czasu zajmie Mambo zorganizowanie pomocy ani tego czy ta pomoc będzie im potrzebna. Na chwilę obecną była i to bardzo. Najchętniej przejęłaby negocjacje z uzbrojonym mężczyzną jednak nie miała jak. Jej głos nadal odmawiał posłuszeństwa, w pobliżu nie było nikogo kto mógłby im przyjść na ratunek lub chociaż odwrócić uwagę napastnika. Ich jedyną szansą wydawał się być atak z zaskoczenia, jednak póki co taka okazja się jeszcze nie… Chociaż w sumie… Mitras stał przed nią, nieznajomy był już tak ze dwa do trzech kroków od nich. Gdyby udało się jej pchnąć swoją tymczasową tarczę tak, żeby wytrącił z równowagi nieznajomego to miałaby szansę skorzystać z trzymanego w dłoni paralizatora. Tyle tylko, że to z pewnością nie skończyłoby się dobrze dla Mitrasa. Nie była póki co gotowa na to by poświęcić jego życie. Jeszcze nie. Póki co ograniczyła się do szturchnięcia go w plecy. Może sam się domyśli i zaatakuje tego z bronią. No bo przecież nie mogą się tak dać złapać. Na pewno gość nie jest z policji ani z żadnej organizacji rządowej która podlegałaby władzom tego kraju zatem nie było co liczyć na to, że zostanie jego więźniami wyjdzie im na dobre.
Mężczyzna jednym susem doskoczył do Mitrasa i rąbnął go kolbą w skroń. Świat zawirował w oczach chłopaka i pociemniał. Zmysł równowagi podpowiadał gwałtowną zmianę pozycji ciała. Kopnięciem podciął Angelę. Już po chwili oboje czuli dźwignie założone na ręce. Usłyszeli drugi głos mówiący w tym samym języku. Dobiegał od strony muru, przez który mieli zamiar przeskoczyć. Ciche tąpnięcie świadczyło o tym, że drugi z mężczyzn dołączył do pierwszego. Wymienili kilka cichych uwag między sobą, po czym postawili dwójkę na nogi. Ręce Angie przejął towarzysz pierwszego. Szli wzdłuż muru aż do bramy głównej, przez którą wyszli jak gdyby nigdy nic. Czekał tam srebrny Passat. Sprawnym ruchem obaj zapięli kajdanki na nadgarstkach dwójki i po szybkim przeszukaniu odebrali broń, paralizator oraz telefony. Bezceremonialnie wrzucili porwanych na tyły, zaś sami zajęli przednie siedzenia odgrodzone policyjną kratownicą.

Mitras spojrzał na Angii, i powiedział szeptem -A nie mówiłem…- rozglądał się po samochodzie. Coś musi tu być, obserwował w którym kierunku jedziemy. Sprawdzał co ma przy sobie, co mogłoby pomóc w ucieczce. Starał otworzyć się drzwi, na obie metody. Grzebiąc ręką pod fotelem, może znajdzie się jakaś luźna śruba, czy ktoś zostawił broń. Wszystko może się aktualnie przydać.
Angie ani myślała siedzieć grzecznie i dać się porwać. Napastnicy może odebrali im broń i telefony, nie widziała jednak by rozłączyli jej połączenie z Babette, a to oznaczało że plan b nadal działał, a nawet gdyby nie działał to zawsze babcia mogła skorzystać z namierzania położenia jej telefonu i w ten sposób ich znaleźć. Teraz jednak trzeba było podjąć samemu jakieś kroki, a nie siedzieć niczym bezwolna owca, którą wieziono na rzeź. Krata powstrzymywała większość pomysłów, które jej przychodziły do głowy. Z gardła nadal nie udało się jej wydobyć dźwięku. Otwieranie drzwi samochodu nic nie dało i nie da póki jechali. Jedyne zatem co zostało, a przynajmniej tak to Angie widziała, to próba wybicia szyby. W tym celu obróciła się bokiem na siedzeniu i podwinęła pod siebie nogi, a następnie korzystając z Mitrasa jako oparcia dla pleców, wymierzyła szybie solidnego kopniaka.
Mitras sięgnął na dół, lecz wymacał jedynie gumową wycieraczkę pod buty. Nagle został wepchnięty plecami Angeli w boczną ścianę samochodu. Szyba kopnięta nogami dziewczyny zadrżała pod uderzeniem, ale nie ustąpiła. Przyciśnięty do drzwi chłopak zobaczył profil drugiego z porywaczy. W przeciwieństwie do pierwszego był blondynem z orlim nosem i wyraźnie zarysowaną szczęką. Nie to jednak przykuło uwagę, lecz telefon znajdujący się w uchwycie samochodowym. Ich celem była wieś pod Bielskiem - Żagnica. Palec kierowcy przesunął mapę i prześledził najbliższy fragment trasy, który pod wpływem ostatniego dotknięcia zmienił się w zdjęcie okolicznego parku. Mitras widział go bardzo dobrze. Doskonale. Wręcz normalnie. Choć świat, jaki widział dookoła wciąż pozostawał płaski, pozbawiony głębi, zdjęcie było wręcz boleśnie trójwymiarowe. Głowa zapłonęła bólem, jakby neurony z potężnym oporem odkrywały utracone ścieżki.
- Scheiße - mruknął kierowca, lecz nie wyłączył grafiki. Włączył kierunkowskaz i przepisowo zaczął przygotowywać się do wejścia w zakręt.
Mitras czuł spory dyskomfort, ale coś się działo jak patrzył na telefon. Pomimo bólu, patrzył dalej na trójwymiarowy obraz, wytężając umysł by coś się stało. W czym mogło pomóc widzenie 3D tego obrazu… złapał Angii za ramię, i myślał by stanąć w tym miejscu, zmienić obraz, coś na nim przeciąć, przesunąć, stworzyć. Wszystko co mogło być związane z widzeniem trzeciego wymiaru.To jedyne wjyście, może to kolejne iluzje, bądź coś mu właśnie pomaga.
Passat zwolnił i łagodnie zmienił kierunek jazdy. Jedyny, trójwymiarowy obraz, bardziej rzeczywisty niż sama rzeczywistość nie zmieniał się. Był dokładnie taki sam jak przed chwilą. Pomimo wysiłków nic się nie zmieniło prócz tego, że Mitrasa jeszcze bardziej rozbolała głowa. I nic nie wskazywało na to, by sytuacja ta miała się… Liście na zdjęciu zaczęło falować zgodnie z delikatnymi podmuchami wiatru. A źdźbła trawy drgały. Mogłoby być to złudzenie wyraźnie przemęczonego, z jakiegoś powodu, umysłu, gdyby nie fakt, że na zdjęciu właśnie przeleciał wróbel, który przysiadł na gałęzi. Obserwował otoczenie gwałtownie skręcając małą główkę to w jedną, to w drugą stronę. Byłby to bardzo ładny widok, gdyby nie to, że głowa pękała jakby coś rozpychało się od środka. Usłyszał dźwięki tak charakterystyczne dla parku. Czuł lekkie powiewy powietrza na twarzy. Przez chwilę jeszcze dostrzegł jak gdzieś z boku kierowca uniósł dłoń, by wyłączyć zdjęcie.
Uderzyli nagle o ziemię. Mitras wciąż wpatrywał się w to samo drzewo, co przed chwilą nim zemdlał.
 
KlaneMir jest offline  
Stary 09-04-2019, 08:09   #37
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Po obudzeniu

Najpierw napłynęły dźwięki. Ciche świergotanie ptaków, ledwie docierające głosy rozmawiających ludzi i niknący w szumie poruszanych lekkim wietrzykiem liści, szum ulicy.
Po dźwiękach napłynęły zapachy. Przede wszystkim wdzierała się do nosa woń medykamentów i sterylnej czystości, która nawet w stanie nie do końca przytomnym kojarzyła się z ośrodkiem medycznym. Gdy jednak poszło się dalej, można było wyczuć świeżą woń trawy, powoli rozgrzewanej promieniami słonecznymi zieleni i daleki, chociaż nie całkiem stłumiony smród cywilizacji.
Angie wolała się nie skupiać na tym co nieprzyjemne. Wciąż będąc na granicy, wybrała te dźwięki i wonie, które dobrze się jej kojarzyły. Radosne ćwierkanie było wolnością. Słodka, ciepła woń trawy wchłaniającej złociste promienie, była dla niej szczęściem. W taki właśnie sposób powinno się budzić każdego ranka. Bo to był ranek, co mogła stwierdzić gdy już uznała, że nadszedł czas na otworzenie oczu. Niestety, błogość początku dnia nie trwała ani chwili dłużej. Wraz z otworzeniem oczu napłynęły wspomnienia minionych dni, ciężką chmurą przysłaniając jakże sielankowy widok zza okna. Atak, pobudka, choroba, pobudka. W ten mniej więcej sposób można było opisać ostatnie doby. Niczym wymyślona przez sadystę kolejka, która nie zna pośrednich poziomów, wspinając się albo na wyżyny, albo zjeżdżając na samo dno. Na dobrą sprawę to właściwie głównie w owe dno zjeżdżała, wspinając się na górę tylko tyle, by wzbudzić złudne wrażenie, że wszystko już będzie dobrze. Nie było. Za każdym razem cios w plecy zabijał ową nadzieję, sprawiając, że na dobrą sprawę nie miało się ochoty utrzymywać otwartych oczu. Świat realny był bowiem ostatnim miejscem, w którym chciałoby się przebywać. Niestety, Angie nie należała do osób, które użalają się nad swoim stanem. Nie, była raczej z tych, którzy powstają i walczą, tak więc i tym razem nie pozwoliła sobie na słabość ponownego zanurzenia się w ramiona Morfeusza.

Pokój, w którym się znajdowała, podczas jej nieprzytomności zyskał dwóch dodatkowych lokatorów. Mitras i Artur nadal pozostawali w błogim stanie, dzięki czemu Angie miała czas by się im przyjrzeć. Syn profesora wyglądał nad wyraz delikatnie i krucho, leżąc tak niby bez życia, podpięty do wydającej ciche odgłosy aparatury. Nigdy go takim nie widziała i już samo to sprawiło, że widok ten był dla niej szokiem. Nawet w szpitalu sprawiał wrażenia mężczyzny gotowego na każdą ewentualność, który staje naprzeciw niespodziankom życia z dumnie wypiętą piersią i zaciśniętymi pięściami. Teraz… Odwróciła wzrok by przenieść go na znacznie mniej jej znanego, młodego człowieka. Nie mógł być starszy od niej, a jak już to niewiele. Zdecydowanie był wyższy, o czym już się przekonała, ale nie sprawiał przy tym wrażenia specjalnie umięśnionego. To jednak bynajmniej nie musiało oznaczać, że nie był silny, jednak Angie nie podejrzewała go o szczególnie aktywne życie sportowe. Może jakaś siłownia od czasu do czasu lub basen? Może… Teraz jednak, podobnie jak Artur, sprawiał dość mizerne wrażenie. Przynajmniej żył i znajdował się pod dobrą opieką. Poświęciła chwilę by zastanowić się dlaczego w ogóle mu pomaga. Możliwe, że chodziło o to, że razem byli ofiarami eksperymentu, chociaż średnio w to wierzyła. Nie mogła także powiedzieć, żeby specjalnie go lubiła. Był raczej ciekawą odmianą od codzienności i dość swobodnie się jej z nim rozmawiało. Widocznie to wystarczyło by chciała mu pomóc. Może była lepszą osobą niż się jej wydawało? Kto wie…

Nabrała powietrza i wypuściła je, oczekując znajomego dźwięku, jaki zwykł wydobywać się z gardła gdy człowiek nabrał ochoty na to, by wraz z powietrzem wyrzucić z siebie swoje troski. Westchnienie jednak odbyło się bez udziału efektów dźwiękowych. Brwi uniosły się w wyrazie niemego zdziwienia.
- Że co? - zapytała z głupia, a przynajmniej miała ochotę zapytać, bo z gardła ponownie nie wydobył się żaden dźwięk. Czując narastającą panikę, dotknęła szyi dłonią. Nic się tam z całą pewnością nie zmieniło. Nie było śladów żadnego zabiegu ani nic w tym stylu. Reszta ciała także wydawała się funkcjonować normalnie, a wręcz mogła uznać że funkcjonowało idealnie. Mięśnie odpowiadały nakazom, które wydawał im mózg, kończyny poruszały się, nie czuła nigdzie bólu, pieczenia czy nawet swędzenia. Wszystko pracowało bez zarzutu. Prawie wszystko, bo głosu nadal nie była w stanie z siebie wydobyć. Spróbowała powiedzieć coś głośniej. Nic. Spróbowała krzyczeć. Nadal nic. To nie mogło się dziać naprawdę. Nie mogła stracić głosu. W jaki sposób miałaby nadal funkcjonować jako kapłanka? W jaki sposób przekazywać wolę loa?
Zanim jednak całkiem zatraciła się w otchłani rozpaczy, pogrążenie się w niej przerwało jej obudzenie Mitrasa i wizyta pielęgniarki.


Kolejne wydarzenia zlały się w umyśle Angie w jeden, wielki chaos. Ucieczka… Aż do ostatniej chwili nie wierzyła w jej konieczność. Ktoś po nich przyszedł? Mieli uciekać? Nieznane zagrożenie? Zbytnio brzmiało to jak majaki paranoika, jak teorie spiskowe i cała ta czelada szalonych wymysłów. Brzmiało… Do chwili, w której niebezpieczeństwo stało się rzeczywiste, a czarny wylot lufy nie zamajaczył przed oczami. Niestety, Mitras nie okazał się aż tak obeznany z radzeniem sobie w takich sytuacjach jakby to sugerowało jego zamiłowanie do bycia gotowym na najgorsze. Szkoda że i ona nie wzięła żadnego kursu sztuk walki i na dobrą sprawę była w stanie tylko chować się za plecami towarzysza. Udało się jej jednak wyciągnąć coś z najmniej spodziewanego sojusznika. Książki, które z lubością czytała w wolnych chwilach i seriale telewizyjne, które z babcią oglądały, dały jej jaki taki pogląd na to co mogła w danej sytuacji zrobić i tak też zrobiła. Jasne, ktoś wyszkolony pewnie mógłby zrobić więcej ale przynajmniej nie spanikowała, a to już wedle jej uznania było coś. Niestety, nie powstrzymało to napastników przed skuciem ich i wsadzeniem do samochodu. Walka trwała dalej, chociaż z każdą mijającą sekundą wydawała się coraz bardziej bezcelowa. Nie mogli otworzyć drzwi, wybić szyby, znaleźć żadnej broni ani zaatakować napastników. Zanim jednak cała nadzieja wyparowała…


Właśnie przymierzała się do kolejnego kopnięcia w szybę gdy… Szyba zniknęła. Zniknęły także fotele, krata, kierowca i w sumie cały samochód. Różnica poziomów została wyrównana w sposób brutalny, gwałtownym zderzeniem ciała z ziemią. Z ust Angie wyrwałby się dość głośny i pełen zaskoczenia okrzyk, gdyby tylko jej gardło było w stanie produkować jakiekolwiek dźwięki. Niestety, zamiast tego jej reakcja na to, co było z całą pewnością niemożliwe, odbyła się w ciszy. W ciszy odbyło się także lądowanie Mitrasa, co było jeszcze bardziej nieprawdopodobne. Jak nic powinien wydać z siebie jakiś odgłos, jednak nie wydał. Była to kolejna rzecz budząca niepokój, tym bardziej że jego bok służył jej za oparcie. Oparcie, które właśnie uciekło, opadając płasko na ziemię, bez czucia.
Nadal nie mając pojęcia co się właściwie dzieje, skupiła się na tym co była w stanie zrozumieć. Jej towarzysz niedoli właśnie stracił przytomność. Czy stało się tak ze względu na ich nagłą zmianę miejsca czy też było to powodem wcześniejszych dolegliwości, tego nie wiedziała. Było to jednakże wyjątkowo niefortunne, biorąc pod uwagę, że na dobrą sprawę i po szybkim rzuceniu okiem na okolicę, nadal znajdowali się niedaleko kliniki, a co za tym idzie ich porywacze także nie mogli być szczególnie oddaleni. Nadal także mieli na sobie wyjątkowo rzucające się w oczy kitle i pobrzękujące na nadgarstkach kajdanki. Jeżeli mogli sprawiać bardziej podejrzane wrażenie to musieliby się postarać. Trochę krwi, dla przykładu, pewnie mogłoby robić za kropkę nad i.
Nie widząc żadnego logicznego wytłumaczenia tego co się stało, skupiła się na tym, co była w stanie zrozumieć. Musieli w jakiś sposób opuścić park. Pewnie, otoczenie było sielskie i spowite przyjaznym, słonecznym blaskiem, była to jednak złuda, która w każdej chwili mogła prysnąć niczym bańka mydlana. Co jak co ale nie miała ochoty na kolejne spojrzenie w czarną otchłań lufy wymierzonego w nią pistoletu. Tylko co do cholery miała zrobić bez klucza do kajdanek? Nie była w stanie zdjąć kitla, nie miała przy sobie niczego czym mogłaby rozciąć materiał i nie znała żadnej sztuczki dzięki której mogłaby zdjąć srebrne obrączki z nadgarstków. Na dokładkę stale i bez wytchnienia napierały na nią fakty, których nie była w stanie zrozumieć. Przede wszystkim to, w jaki sposób nagle wylądowali w parku, mimo iż dopiero co podróżowali na tylnym siedzeniu samochodu.
Ponownie odrzuciła od siebie te pytania, na które nie miała odpowiedzi. Ostrożnie, obawiając się o zawroty głowy czy inne nieprzyjemne objawy nagłego przeniesienia, obróciła się tak by móc sprawdzić stan Mitrasa. Ewidentnie żył, chociaż jego świadomość wybrała się na poranny spacer. Nie była w stanie go nieść, tego była pewna. Był od niej znacznie większy więc co najwyżej mogłaby go spróbować ciągnąć za ręce lub nogi. To z kolei, z całą pewnością przyciągnęłoby niechcianą uwagę. Musiała spojrzeć prawdzie w oczy. Nie miała pojęcia co robić. Być może powodem był szok, którego doświadczyła przy okazji gwałtownej zmiany miejsca. Możliwe też że zwyczajnie stres wyczyścił jej zawartość mózgu przez co procesy tam zazwyczaj zachodzące zostały drastycznie spowolnione. Jakby nie było, musiała się z tego otrząsnąć. Nie miała wszak pojęcia jak tamci zareagują na ich nagłe zniknięcie. Mogli uznać że jakimś cudem udało się im otworzyć drzwi i uciec gdy na nich nie patrzyli. Pewnie. Brzmiało to z całą pewnością logicznej niż teleportacja. Taki scenariusz nawet ona mogłaby przełknąć gdyby nie to, że sama doświadczyła tego drugiego.

Logika. Tak, tego powinna się teraz trzymać. Logiczne byłoby zatem zostawienie nieprzytomnego Mitrasa i podjęcie próby samotnego oddalenia się w bezpieczne miejsce. W końcu prawie go nie znała, nic dla niej nie znaczył. Czy rozsądnym było ryzykować życiem dla kogoś takiego? Zapewne nie, tylko że jakoś nie mogła się zdobyć na to by po prostu wstać i odejść. Mogła jednak zostawić go na chwilę. W parku nie brakowało gęstych krzaków. Wystarczyło tylko upchnąć nieprzytomne ciało wśród zieleni i… No właśnie, co dalej? Skutymi dłońmi sprawdziła czy ma przy sobie portfel i odetchnęła z ulgą. Skoro miała portfel to także pieniądze. Z pieniędzmi powinno się jej udać nawiązać kontakt z kimś, kto byłby w stanie jej teraz pomóc. W jej myślach pojawiła się tylko jedna taka osoba. Papa Morbi. Najpierw jednak…
Złapała za końce kitla i zaczęła go ściągać. Wiedziała, że ta sztuka nie uda się jej całkowicie, jednak przynajmniej zmniejszy ilość rzucającej się w oczy powierzchni. To samo, chociaż z większym trudem, zrobiła z kitlem, który miał na sobie Mitras. Przy odrobinie szczęścia, nawet jakby ktoś go w krzakach zauważył to mógłby uznać go za pijanego bezdomnego odsypiającego nadmiar promili. Angie liczyła trochę na to szczęście. I na to, że budka telefoniczna nie będzie daleko. Ewentualnie jakaś kafejka internetowa. Zanim jednak zabrała się za przenoszenie Mitrasa, podjęła najpierw próbę przywrócenia go do stanu świadomego. Co prawda nie miała przy sobie butelki z lodowatą wodą, jednak uznała że parę dobrze wymierzonych policzków powinno zrobić swoje. Niestety, także i tu pojawiły się problemy w postaci porannych spacerowiczów. Najwyraźniej na prywatność nie mieli co liczyć, co mogło im zarówno pomóc jak i zaszkodzić. Póki co zdecydowanie szkodziło Angie, która przez owe pełne zaciekawienia spojrzenia nie była w stanie wprowadzić swoich planów w życie. Może by tak odstawić szopkę z potrzebą wezwania karetki? Cóż, to się nieco za bardzo kłóciło z chęcią nie wzbudzania większego zainteresowania. Nie, działanie po cichu zdecydowanie bardziej jej odpowiadało. Musiała także zrezygnować z przetaszczania go i ograniczyć się do ułożenia jego ciała nieco wygodniej pod drzewem, tym bardziej że przytomność ani myślała do niego powrócić pomimo paru policzków. Gdy już nawiąże kontakt z Papą, wróci i zaopiekuje się nim do przybycia odsieczy. Miała nadzieję, że zrozumie.
Z tą nadzieją owinęła biały materiał wokół skutych kajdankami dłoni i ruszyła na poszukiwania środka łączności z nieco bardziej sprzyjającym jej światem.

 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 14-04-2019, 00:12   #38
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Anna Czech, Adam Sosnowski, Kazimierz Kosanowski, Dominik Kollar, Karl Monnar, Patricia Phoenix



Dominik podszedł do pierwszego ze śpiących ludzi. Był nim mężczyzna mogący mieć nieco ponad pięćdziesiąt lat. Krótkie włosy z przedziałkiem, a przynajmniej pozostałością po nim, były bardziej siwe niż brązowe. Na policzkach widać było popękaną siateczkę żył. Zupełnie jak mężczyźni nawykli do pracy na chłodzie i kąsającym wietrze.

Ksiądz poklepał go delikatnie po ramieniu, co nie przyniosło skutku. Spróbował jeszcze raz, nieco mocniej, z podobnym rezultatem. Do trzech razy sztuka, co było w pełni zgodne z Trójcą Świętą. Tym razem lekko potrząsnął nieznajomym. Z jękiem otworzył oczy początkowo powoli... a potem, na widok koloratki oraz poranionej skóry Kollara, bardzo szybko i szeroko.

- Jezusie najsłodszy, już nigdy nie zwątpię! Zaczęło się. Apokalipsa... i Bestia, jak przepowiedział święty Jan...

Anna tymczasem z wrodzoną delikatnością budziła młodą dziewczynkę z warkoczem. Mogła nie być nawet pełnoletnia, choć w tych czasach nigdy nie wiadomo. Studentki wyglądają jak gówniary, a gówniary jak studentki.

Metoda skrzypaczki okazała się brutalnie skuteczna. Już po chwili mogła odtrąbić sukces... a może nie?

Z otwartych ust wykrzywionej w grymasie przerażenia twarzyczki popłynął przeciągły, kłujący w uszy pisk. Gdzieś w pomieszczeniu rozległ się trzask.

- Pomioty szatana! Won do Lucyfera, poczwaro! - wrzasnął mężczyzna obudzony przez Dominika i z bojowym widelcem zaczął dźwigać się z łóżka, by rzucić się na ratunek dziewczynce.

- Ooo Paaaanieeee, to Ty na mnie spojrzaaaałeeeś... - zaintonował.

- Zajebać zgredowi? - zapytał cicho kibol nie wiadomo skąd zjawiając się za plecami Dominika. W dłoni trzymał wyrwaną nogę z drewnianego krzesła.


Karl złapał Patricię za rękę, kiedy ta chciała zapukać do drzwi, by przywołać stojących po drugiej stronie funkcjonariuszy. Nie zamierzał na to pozwolić młodej policjantce.

Jej pięść zadziwiająco szybko wystrzeliła to przodu. Ochroniarz odruchowo wzniósł rękę w próbie przechwycenia ciosu na gardę. Spóźnił się. Niewiele. Zapewne zdołałby poczuć jak jego własna ręka odpycha przedramię Patricii, gdyby nie fakt, że znacznie mocniej odczuł trafienie okolice skroni. Zachwiał się i wyciągnął ręce w kierunku pierwszego lepszego stabilnego punktu w walce o równowagę. W kierunku Patricii.

Drzwi gwałtownie otworzyły się, a do środka pod wpływem wrzasków i huków. Pierwszy policjant nie zdążył nawet odskoczyć. Przewracająca się para wpadła na niego z połączoną siłą i masą zwalając go z nóg.

Cytat:
Karl nie mógł się ruszyć. I był w miejscu, którego nie poznawał. Przed chwilą był w szpitalu, w izolatce, szarpiąc się z jakąś kobietą. Głowa wciąż bolała w miejscu, w którym została trafiona, lecz nie po takich uderzeniach potrafił przejść do porządku dziennego po kilku chwilach. Będzie siniak. Może nawet guz. Nie pierwszy, nie ostatni. Ciężko już je zliczyć.

Powszechność urazu w połączenia z nową scenerią sprawiła, że ból całkiem zniknął w ułamku sekundy. Uwaga Monnara przeniosła się na ten najmniej spodziewany element rzeczywistości.

Siedział w niewielkiej sali wypełnionej ludźmi w mundurach policyjnych. Rozejrzał się na boki, za siebie... nie czuł żadnego oporu ze strony szyi. Obrócił spojrzenie o trzysta sześćdziesiąt stopni i wciąż mógł się obraca w tym samym kierunku. W górę i dół. We wszystkich płaszczyznach bez najmniejszych ograniczeń, choć dokładnie za nim było coś owłosionego. Naga klatka piersiowa?

Nie mógł poruszyć się do przodu ani do tyłu, ale, jak się okazało, na boki bez najmniejszego problemu. I, co dziwniejsze, w górę oraz w dół. Wyglądało na to, że był... koszulką policyjną. Lub był na niej. Albo pod nią. Czy też w niej.

- Spójrz z najwyższego punktu - odezwał się nieznajomy głos znikąd. Karl prześlizgnął się nieco wyżej, na ramię, skąd pomiędzy głowami patrzył na stojącego naprzeciw wszystkich Jana Smitha. Stał na niewielkim podwyższeniu w garniturze. Być może nawet tym samym, co miał na sobie w szpitalu. Albo podobnym.

- ... zachować najwyższy stopień czujności. Mogą być skrajnie niebezpieczni. W związku z tym zezwalam na...
Patricia runęła na Karla i stoczyła się po nim na podłogę, gdzie... wpadła w cień policjanta jak w głęboką, ciemną wodę, pod której powierzchnią zniknęła. Na dobre.

Policjantka nie mogła się podnieść. Leżała na plecach obserwując świat z poziomu podłogi. Rozejrzała się na boki, lecz pole widzenia było od pewnego momentu drastycznie zawężone przez podłoże. Zupełnie jakby jej oczy były wtopione w posadzkę i mogły synchronicznie obracać się we wszystkie kierunki. Dosłownie wszystkie, choć pod sobą widziała dokładnie to, co po swojej prawej, lewej... górnej i dolnej? Obecnie te pojęcia traciły na precyzji. Nie czuła oporu podczas ruchy w żadnym kierunku. Mogło się zdawać, że nie miała żadnych ograniczeń poza powrotem do pionu.

Nagle dostrzegła coś nowego. Coś, czego nie widziała jeszcze przed chwilą. Jej ręce były czarne, płaskie i transparentne. Podobnie reszta ciała. Była cieniem leżącym na innym cieniu. Było to dla niej bardzo wyraźne. Zupełnie jakby istniała pomiędzy nią a cieniem policjanta odległość rozdzielająca ich, a jednocześnie wiedziała, że fizycznie było to niemożliwe... Zupełnie jak to, że przestanie być istotą materialną.

- Gdzie ona jest?! - krzyknął mężczyzna i wyszarpnął broń z kabury. Cofnął się, zaś Patricia razem z jego cieniem. Całkowicie bez udziału jej woli.

-Niech nikt się nie rusza! Nikt! Gdzie ona jest?! - odezwał się ponownie, choć nikt nie mógł udzielić odpowiedzi na to pytanie. Drugi z funkcjonariuszy właśnie kończył zakładanie dźwigni na bark wyraźnie nieobecnemu, potężnie zdezorientowanemu Karlowi.

Dla ochroniarza światy przeplatały się i mieszały chaotycznie zwiększając transparentność jednego z dwóch. Raz widział wyraźnie przemawiającego Smitha, choć już go nie słyszał, innym razem czuł wykręcanie ręki. I znowu gestykulujący, poruszający ustami Smith wraz z brakiem ograniczeniami ruchowymi, to ponownie podłoga oglądana z bliska oraz pełna kontrola. W każdym ze stanów czuł się jak na środkach mocno odurzających. Wszystko docierało do niego z silnym opóźnieniem do otępiałego umysłu.

Jeden z pacjentów zerwał się nagle, jakby obudził się z koszmaru. Stojący policjant spanikował. Pociągnął za spust. Pacjent, jak na filmie puszczonym w zwolnionym tempie przechylił się na bok i spadł z łóżka.

- Niech nikt się nie rusza! - zapiszczał, a jego dłonie drżały. Podobnie jak palec na spuście broni wędrującej po każdym z pacjentów izolatki. W korytarzu odezwały się przyspieszone kroki.

Kosanowski i Kollar wymienili się krótkimi spojrzeniami. Nie było huku wystrzału, a jedynie głośnie kliknięcia, któremu towarzyszył brzęk łuski zderzającej się z posadzką. Dostrzegli to samo, co natychmiast zauważyła Patricia, jeszcze przed tym jak nieznajomy wycelował.

Jednakże pomimo zwróconej uwagi na ten sam element, tylko ona mogła mieć całkowitą, bezwzględną pewność, że policjanci w żadnych, absolutnie żadnych sytuacjach nie mają dostępu do tłumików.




Angela Lavelle, Mitras Nima



Angela kroczyła przez miasto z białym materiałem przewieszonym przez złączone z przodu ręce. Rozglądała się uważnie, lecz takich reliktów przeszłości jak budki telefoniczne było jak na lekarstwo. Znacznie lepiej szła sprawa z kafejkami internetowymi. W pewnym sensie. Namierzyła ich kilka na jednej ulicy, lecz każda z nich była zamknięta. Najwcześniejsza otwierała się za pół godziny.

Nie poddała się jednak. Jakaś musiała być otwarta wcześniej. Po kilkunastu minutach znalazła człowieka przekręcającego klucz w drzwiach, za którymi znajdowały się schody do podziemi. Mrużył oczy od dymu papierosowego okadzającego gałki oczne. Posklejane, tłuste, długie włosy miał odrzucone na plecy. Jego zarost wyglądał tak, jakby ktoś w gówno powsadzał zapałki.

Kiedy podeszła do niego czekając aż pozwoli jej wejść, ten stanął opierając się jednym barkiem, o ścianę, zaś z drugiej strony dłoń wsparł na biodrze.

- Przecież tu pisze, że otwieramy za piętnaście minut - odpowiedział niespiesznie z papierosem podskakującym w ustach. Jego opór nie trwał długo. W końcu był tylko wymoczkiem, a ona wnuczką swojej babci.

Zeszli do podziemi schylając głowy w pod niskim sklepieniem. Otworzył kolejne drzwi i weszli do obszernego pomieszczenia ze stanowiskami komputerowymi. Na jego końcu znajdowała się lada z telefonem, zaś za nią lodówki z piciem. Z pomieszczenia po lewej strony, do którego prowadziło przejście bez drzwi, wyglądało ksero.

Natychmiast usiadła do jednego z komputerów, ale nie zdążyła dotknąć przycisku włączającego.

- Nie! Kobito! Oczadziała?! - dopadł do niej i włączył monitor. Po chwili pojawił się obraz pulpitu z włączonym programem.

- Odrobaczanie. Mówi ci to coś?

Podniosła się i dopadła do lady, gdzie szybko obiema rękami wybrała numer do Papy. Odezwał się po kilku sygnałach. Wcisnęła słuchawkę do ręki pracownika. Sama zaczęła pisać po serwetce. Mężczyzna przyglądał się dziwnie nietypowym ruchom Angeli oraz białemu ubraniu. Pod wpływem jej spojrzenia niepewnie przycisnął ucho do słuchawki.

- Eee... halo? - zaczął i przywołany gestem spojrzał na serwetkę.

- Eee... Zara, zara, zara, pan se zluzuje majteczki. Pan, Jehowy? Bo tego... stoi mi tu laska. Angela - przeczytał to, co kobieta pospiesznie dopisała. Palec wskazał na nazwę parku.

- Eee... Park Antalla-Sławika? Dobra, dobra, już daję. Dżizas... Jakaś babcia - przekazał słuchawkę Angeli. Ta natychmiast przytknęła ją do ucha.

- Uważaj na siebie i nie rób nic głupiego - odezwała się babcia bezceremonialnie przechodząc do wydawania poleceń.

- I schowaj się gdzieś, dziecko, bo już od dziewiętnastu minut nie ma ich w samochodzie - dodała Babette nieco łagodniej.

Rozłączyły się po chwili. Angela rzuciła kilka drobnych i ruszyła z powrotem do parku. Tym razem pokonała całą trasę znacznie szybciej. Nie błądziła, wybierała trasy bezpośrednie. Kilka minut później wchodziła już między drzewa. I nie tylko ona. Kierowca samochodu także tam był. Musiała iść do Mitrasa okrężną drogą. Prawie dotarła do celu. Przylgnęła do drzewa, kiedy zobaczyła tego samego człowieka uważnie lustrującego otoczenie podczas marszu.

Kiedy delikatnie wychyliła się ponownie, zobaczyła, że Mitras zaczyna się budzić. A znajdował się między nią i porywaczem.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 14-04-2019, 19:25   #39
 
Brilchan's Avatar
 
Reputacja: 1 Brilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputacjęBrilchan ma wspaniałą reputację
Adam musiał spojrzeć prawdzie w oczy gdyby facet miał tylko pałkę czy paralizator to podjąłby próbę ucieczki, ale facet ze spluwą to już za duże ryzyko...

Przez chwilę rozważał czy szybka śmierć od kulki nie jest lepsze niż alternatywa, jaką były kolejne ataki duszności czy atomówka, którą na pewno na wszystkich spuści Władek Putin patrząc na nieporadność sił rządowych.

Już miał jechać na a chama niczym samobójcy z Mad Max Fury Road, ale poczuł, że jego kaleczne dłonie trzęsą się ze strachu nie był samobójcą z Karlem i Patrycją działo się coś dziwnego ze spluwą też...

Nie był paraolimpijczykiem nawet jakby się wydostał z sali i tak daleko nie dojedzie. Korzystając z zamieszania szepnął do stremera - Kazik odwrócę uwagę tego Goryla ty spierdalaj i proszę cię poinformuj świat a w szczególności mojego brata o tym, co tu się odpierdala. Ty najszybciej dotrzesz do ludzi masz od niego w PW info o tych punkcjach - Poprosił Patostremera następnie zaczął przedstawienie a raczej darcie mordy:

- Let the bodies hit the floor!
Let the bodies hit the FLOOR!
- Przy drugiej zwrotce Adam niemiłosiernie fałszując wykonał fikołek w tył z hukiem wywalając się z wózka. Już w wieku siedmiu lat opanował kontrolowany upadek wiedział, więc że musi osłonić głowę i zgiąć tułów.

Miał nadzieje, że hałas odwróci uwagę gliny i że nie da rady zastrzelić go przez wózek swoją popsutą pukawką.

- One, nothing wrong with me
Two, nothing wrong with me
Three, nothing wrong with me
Four, nothing wrong with me
One, something's got to give
Two, something's got to give
Three, something's got to give now


Dalej darł mordę już z poziomu podłogi. Zrezygnował z własnej ucieczki, ale miał nadzieje, że ktoś na tym skorzysta.
 

Ostatnio edytowane przez Brilchan : 21-04-2019 o 23:15. Powód: hiperlinki just for fun :D
Brilchan jest offline  
Stary 15-04-2019, 04:58   #40
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację



Ironia. Tak, tekst piosenki, który napłynął do niej z wnętrza przejeżdżającego samochodu, pasował jak nic do sytuacji, w której się znalazła. Spacerując, uważała bowiem i to bardzo żeby nie iść zbyt szybkim krokiem, zastanawiała się jakim cudem wylądowała w obecnej sytuacji. Czuła się sama i nie chodziło tu tylko o to, że nikt jej nie towarzyszył. Brak możliwości wydobycia z siebie głosu sprawiał, że nawet wiedząc, że gdzieś tam są ludzie, którzy mogliby jej teraz pomóc, nie była w stanie nawiązać z nimi kontaktu. Oczywiście, takie postawienie sprawy było nieco nad wyrost, jednak dokładnie tak się czuła. Bezbronna, zagrożona i samotna. Każdy krok oddalał ją od jedynego człowieka, który wiedział gdzie była… Chociaż nie, musiała cofnąć tą myśl bowiem Mitras najpewniej nie miał zielonego pojęcia o tym jak zmieniło się ich położenie. Na dobrą sprawę to ona także tego nie wiedziała. W głowie miała mętlik jakiego nie doświadczyła od lat. Zwykle bowiem dbała o to żeby wszystko było poukładane tak, jak ona tego chciała. Rzeczy działy się w sposób przewidywalny bo tak się przygotowywała do każdego dnia. Niespodzianką stawiała czoła odziana w zbroję spokoju i akceptacji. Jak bowiem można było nie akceptować czegoś, na co było się mniej lub bardziej gotowym? Oczywiście, nie mogła być gotowa na wszystko, wiedziała o tym. Nikt jednakże nie zabraniał jej podejmowania walki każdego dnia. Nikt nie mógł jej powiedzieć by wzięła na luz, bo… Bo po pierwsze to było jej życie, a po drugie wcale nie stresowała się owymi przygotowaniami. Wręcz przeciwnie, biorąc pod uwagę reakcje innych, można było śmiało powiedzieć, że z Angie była solidna skałą podczas gdy reszta stanowiła budowlę z kart.

Ludzie mijali ją obdarzając krótkim, zaciekawionym spojrzeniem. Nikt jednak nie przystawał, nie pytał o nic. Była po prostu jedną z wielu, może nieco się wyróżniającą ale nie na tyle by powodować zachwianie porannego rytmu. Dzień toczył się swoim zwykłym trybem. Ludzie tkwili w korkach, powietrze wypełniała woń spalin zmieszana ze świeżo parzoną kawą i bułeczkami. Do Angie docierały urywki rozmów, głośniejsza lub cichsza muzyka, pokrzykiwanie i pikanie sygnalizacji świetlnej. Słońce świeciło jasno, chociaż wciąż pora była zbyt wczesna na to by mogło uderzyć z pełnią swej mocy. Para z małym psiakiem zatrzymała się na chwilę by zebrać z chodnika efekt nadmiernego dokarmiania najlepszego przyjaciela człowieka. Nieco dalej, stojąc na przystanku autobusowym, grupa nastolatek głośno komentowała walory nowego chłopaka w ich klasie. Po drugiej stronie tegoż samego przystanku, o jego boczną ścianę, opierał się ubrany w skórę mężczyzna mogący mieć z dobre czterdzieści lat. Jego wzrok utkwiony był w smukłych, nagich nogach, które grupka dziewczyn prezentowała światu. Ze spożywczego wyszła nader wkurzona matka z mniej więcej siedmioletnim synkiem. Maluch miał zapłakaną buzię i z pełnią swojej wątłej siły próbował powstrzymać rodzicielkę przed opuszczeniem owego przybytku. Chaos panował w najlepsze, jednak był to dobry chaos, znany i przyjmowany jako norma. Nie taki, w którym utknęła Angie i Mitras.


Przystanęła na chwilę przed witryną niewielkiej księgarni. Nie patrzyła jednak na wystawione za szybą książki, a na to co odbijało się w tej szybie. Czy nikt jej nie śledził? Czy wyglądała wystarczająco anonimowo jak na sytuację w której się znajdowała? Czy spod kitla nie widać kajdanek?
Życie wymknęło się jej spod kontroli i nie wiedziała co z tym robić. Wzięła głęboki wdech, powoli wypuściła powietrze. Znajdowała się za daleko cmentarza by poczuć moc swych przodków, jednak by wczuć się w atmosferę miasta nie potrzebowała stać wśród grobów. Miasto zaś nadal zdradzało oznaki wywołanego atakiem poddenerwowania. Nie były tak wyraźne jak zaraz następnego dnia, jednak jakaś aura niepokoju pozostała. Biorąc kolejne wdechy i w sposób kontrolowany pozbawiając płuc powietrza, wchodziła w tą aurę głębiej. Szukała w niej siły, codzienności która przywróciłaby wiarę w to, że wszystko będzie dobrze. Jej nieme usta szeptały przekazywane od pokoleń słowa. Najchętniej stałaby tak dłużej, jednak wiedziała że może na tą czynność poświęcić co najwyżej minutę. Czas ją gonił, niczym wściekłe psy pragnące wgryźć się w jej ciało. Mitras czekał na nią, nie mogła zatem pozwolić sobie na bycie samolubną. Ruszyła dalej, teraz już nieco pewniej stawiając kroki. Była w końcu wnuczką Babette, spadkobierczynią długiej linii kapłanek, miała za sobą moc swojego ludu. Ktoś taki nie mógł się po prostu poddać i nie mógł też zawieść.
Głowa Angie uniosła się wyżej, a plecy wyprostowały. Cokolwiek los nie rzuci jej pod nogi, ona da radę. Kąciki ust uniosły się nieco ku górze, a w oczach zalśnił ogień. Nikt nie miał prawa sprawiać by czuła się bezradna bowiem nikomu tego prawa nie dała.


Nie dała także prawa do odmowy, szczególnie komuś o tak słabej psychice jak człowiek, którego przyłapała na otwieraniu kafejki. Gdy raz już schwytała ofiarę w sidła pałającego niezachwianą determinacją spojrzenia, jego los był przesądzony. Oczywiście, brała także pod uwagę, że mógłby zareagować inaczej, nie dopuszczała jednak do siebie takiej możliwości. Zbyt wiele czasu upłynęło odkąd wyszła z parku i ruszyła na poszukiwania. Na szczęście udało się i już po chwili stała przy ladzie wpatrując się w owego nieszczęśnika z politowaniem w oczach. Tymi samymi oczami była już w stanie dojrzeć reakcję Papy na słowa, które tamten do niego wypowiedział. “Zluzować majteczki?”. Z trudem udało się jej powstrzymać od parsknięcia śmiechem. Bokor z pewnością znajdzie sposób na to by dotrzeć do tego mężczyzny i uświadomić mu ogrom błędu, który popełnił. Angie nawet trochę mu współczuła, nie była jednak w stanie zrobić nic by go ostrzec przed dalszym pogrążaniem się. Zresztą, miała ważniejsze sprawy na głowie.
Głos babci dodał jej sił i otuchy. Zatem telefon nadal był włączony i nikt nie przerwał połączenia, które udało się jej nawiązać. Niestety, głos Babette przekazał także nieco mniej wesołe wieści. Skoro tamtych nie było już tak długo w samochodzie to mogli swobodnie zdążyć przeczesać park. No, chyba że najpierw szukali po ulicach to miała jeszcze jakąś szansę. Musiała wracać do porzuconego towarzysza.

Powrotna droga zajęła jej zdecydowanie mniej czasu. Tak, nadal rozglądała się w poszukiwaniu porywaczy, jednak jej kroki były już pewniejsze no i nie musiała wypatrywać ani budek telefonicznych ani też kafejek. Jedyne co musiała mieć na oku to para stojąca za jej obecnymi problemami. I nie zajęło znowu tak długo, gdy udało się jej wypatrzeć jednego z nich. O mały włos nie zderzyła się przez to ze starszą panią z wózkiem na zakupy. Uprzejmie przeprosiła skinieniem głowy i ruszyła dalej, tym razem zachowując jeszcze większą ostrożność. Musiała jak najszybciej dostać się do Mitrasa. Skoro tamci byli w parku to tylko chwile dzieliły ich od odnalezienia chłopaka. Nie mogła pozwolić na to by znaleźli go przed nią. Z tego też powodu nie mogła posłuchać nakazu babci i po prostu się gdzieś schować. Wiedziała że Babette zrozumiałaby jej decyzję i zaakceptowała. Wiedziała, a przynajmniej miała taką nadzieję.
Gdy dotarła w pobliże miejsca, w którym porzuciła swego towarzysza, sytuacja ponownie przybrała niekorzystny obrót. Nieznajomy Niemiec znajdował się między nią, a jej celem. Nie mogła tak po prostu wyjść i ruszyć do powoli budzącego się Mitrasa. Zamiast tego przykucnęła by stanowić jeszcze mniejszy cel dla czujnego wzroku napastnika. Także i ona przeczesywała wzrokiem okolicę, czekając na okazję do tego by przedostać się do chłopaka. Liczyła trochę na jakąś grupę matek z wózkami czy wycieczkę szkolną. Cokolwiek… Jednocześnie starała się opracować alternatywną drogę. Krzaki, pnie drzew, cokolwiek co mogłoby ją zasłonić przed wzrokiem tamtego.
“Tylko nie wstawaj i nie zacznij biec. Nie zwracaj na siebie jego uwagi. Leż tam spokojnie, do cholery… “, powtarzała w myślach, ową litanię kierując do wciąż leżącego towarzysza. “Pomóżcie nam”, dodała cichą prośbę do duchów przodków. Już od dawna w takim stopniu nie potrzebowała ich pomocy jak teraz. Oblizała spierzchnięte usta i wyjrzała zza drzewa by sprawdzić gdzie jest Niemiec.

 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172