Gdy gobliny zaczęły uciekać, a Albert umierać Fay nie mogła uwierzyć w to co się działo. Powoli opadało z niej podniecenie bitewne, które uśmierzało ból i wypychało z głowy wszystko co nie było walką o przeżycie. Gdy więc zaczęła orientować się, że dyszy ciężko, a palce ma obtarte prawie do krwi rozejrzała się po polu bitwy, a siły zaczęły z niej opadać.
Zaczęła od oparcia się o skałę i zwymiotowania całego jedzenia, z dzisiejszego poranka i wczorajszej kolacji. Następnie spróbowała się wyprostować, ale nogi się pod nią ugięły i w odruchu ratowania się przed upadkiem zdołała jeszcze na przykucnąć. Chwilę potem była nieprzytomna.
Nie pamiętała kto i w jaki sposób przywrócił jej świadomość, niemniej zdołała się wreszcie podnieść i pozbierać swoje rzeczy. Kręciło jej się w głowie, ale wiedziała, że powinna pozbierać strzały… tak jej się przynajmniej wydawało. Tyle, że jak tylko patrzyła na pobojowisko zaraz robiło jej się niedobrze. Z opresji częściowo wybawiła ją Robin wręczając jej gobliński łuk i pęk strzał. Przyjęła je z wdzięcznością, a potem pomimo obrzydzenia i słabości zabrała się za pomoc przy rannych, a potem za przeszukiwanie obozowiska.
Zapytała się nawet, czy ktoś nie chciałby się z nią wybrać w miejsce, gdzie przedtem znajdował się gobliński szaman. Może znaleźliby tam coś interesującego.