Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-04-2019, 13:12   #48
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ewakuacja

Dojechali na miejsce i czekali. Kilka minut tylko. Dwa Gargoyle wsparte przez trzy śmigłowce szturmowe Viper pojawiły się nad nimi. Sytuacja musiała być poważna. Wszak jeden taki śmigłowiec mógł samotnie przerobić batalion czołgów lub pułk zmechanizowanej piechoty na mielonkę i mieć dość amunicji, na jeszcze jedną potyczkę.
A tu były aż trzy.
Gargoyle wylądowały i zaczęła się ewakuacja żołnierzy, materiałów dowodowych… a na końcu sprzętu i amunicji. Czego nie byli w stanie zabrać, to jeden z Viperów ostrzelał i zniszczył. Był to niepokojący widok. Wszak taktyka spalonej ziemi, to coś co stosuje się podczas inwazji sił wroga. Inwazji którą się przegrywa.

Rozmowa z załogą Gargoyle’i roztaczała jednak mniej ponurą wizję. Na razie, ani chmura się nie rozrastała, ani żadne poważne siły wroga nie wdarły się dalej na terytorium USA. Natomiast zarejestrowano brutalne i szybkie ataki na posterunki…
W niektórych przypadkach udało się zidentyfikować… cóż… bardziej zarejestrować wygląd wroga. W innych “tożsamość” napastników była nieznana. Wróg stosował więc trudną do przewidzenia taktykę partyzanckich wypadów. A choć w sztabie najchętniej rozjechano by cały park walcem sił pancernych, to nieznany los sił Gwardii Narodowej odwodził co rozsądniejszych od takich pomysłów.

Przystanek w the EyE

Najpierw trafili do słynnej bazy “EyE” w Newport na Zachodnim Wybrzeżu. OkO było potężnym kompleksem bunkrów i umocnień. Musiało być. OkO monitorowało ruch wszystkich jednostek nawodnych, podwodnych i powietrznych na obszarze całego Pacyfiku. W czasie wojny miało stanowić centrum dowodzenia flotą. W czasie pokoju OkO widziało wszystko.
Była to też baza znajdująca się obecnie najbliżej miejsca kryzysu i nadająca się na centrum dowodzenia. Nic więc dziwnego że OkO spoglądało teraz na Park Yellowstone zbierając wszystkie informacje.

Na miejscu drużyna miała okazję się przespać i podleczyć. Nieco zrelaksować (przy kawie niestety) i przespać w przydzielonych łóżkach. Oraz zostać przesłuchana przez agenta NCIS imieniem Frank Whellers.


Miły i przyjazny gość jak na agenta. Przepytywał o wszystkie szczegóły i zapisywał wnioski na padzie. Wszystkich traktował równo… do czasu aż trafił na JR.
- Sierżant McAllister. Czytałem pani akta, oglądałem nagrania z akcji Morzu Południowochińskim. Jestem wielkim pani fanem.- rzekł na powitanie.- Po wszystkim, może… zgodzi się pani na rozmowę przy kawie. Tak bardziej prywatną?

Nie ma jak w domu

Po jednym dniu spędzonym na mało komfortowym relaksie w pomieszczeniach gościnnych bazy the “EyE”, ruszyli do domu. Tym razem nie musieli korzystać z ciasnych Gargoyle. Doomguys oraz ich sprzęt załadowano na starego (jeśli chodzi o projekt) C-17 od boeinga. Samolot miał jednak wiele zalet w swojej prostocie. Był solidny, tani w produkcji i eksploatacji. I nie wymagał tak częstego serwisu jak nowsze projekty. Nadal miał olbrzymi udźwig, jeden z największych wśród latających obecnie maszyn latających. Takie zalety pozwalały C-17 przetrwać dłużej niż F-16. Cóż… wyścig zbrojeń rzadko obejmował pojazdy transportowe. Przelot nim co prawda daleki był od wygód rejsowych samolotów pasażerskich. Ale przynajmniej miejsca było pod dostatkiem.

Podróż trwała dwie godziny i zakończyła się lądowaniem. Potem było wysiadanie, a przy tej okazji Marge wspomniała, że pogada w kantynie i załatwi imprezę dla swoich wybawicieli następnego wieczora. Oczywiście reszta oddziału też mogła czuć się zaproszona.
- No to już wiem gdzie wpadniemy razem na naszą randkę.- rzekła pół żartem, pół serio Louise zwracając się do van Erp.

Próg mieszkania Ash

Tragedia wkroczyła do cichego zakątka Ash. Wkroczyła bardzo głośno i niespodziewanie. Bardzo ładna i bardzo… wyzywająco ubrana...


Ale jednak tragedia.
- Nie mam co na siebie ubrać.- rzekła nerwowo Meyes wciśnięta w małą czarną i koronkową, która powaliłaby na kolana wielu mężczyzn i część kobiet. Jak na kogoś kto nie miał co na siebie włożyć targała zbyt wiele toreb z ubraniami i dodatkami.
- Musisz mi pomóc Ash, chcę zrobić na Lili takie wrażenie żeby jej szczęka opadła do podłogi, a preferencje łóżkowe zrobiły się szersze. - błagała smutno.- Ty masz lepszy gust. Pomóż mi.

Stołówka w porze obiadowej

- A więc…- zaczął naradę Ronnie Pearson zerkając na zgromadzonych wokół siebie mężczyzn: Christophera Carsona, Guerry, Cooka i Hausera. Przy czym żaden z nich pozornie nie okazywał zainteresowania jego informacjami.
- W formacji w której służy Marge są cztery ślicznotki. W tym jedna miss… była miss
Arkansas.
-zaczął mówić, a Cook mu przerwał pytając.- Serio?
- No… nie samego stanu. Miss dyń Arkansas czy coś w tym rodzaju. Porucznik Laura Blakewood. Jest ponoć najładniejsza. I znają sie z Marge. Pewnie się pojawi. Pozostałe warte uwagi to Pamela Weston i Camy Liang. Oraz Gina Patamulos.
- To źle.- mruknął Cook, a Handsome’owi wyraźnie mina skwaśniała.
- Dlaczego? - zapytali jednocześnie Pearson i Hauser.
- Rzuciłem jedną Ginę o tym imieniu, była wtedy przyszłą pilotką. A ja… miałem jeszcze gębę bez blizny i głowę pełną głupot. A Gina… cóż… przy niej Louise to oaza spokoju. Jest krewka jak wszyscy Włosi.
-Nazwisko brzmi bardziej grecko.- odparł Cook.
- Ale chyba nie nosi urazy tak długo?- zapytał z nadzieją BFG i dodał stanowczo.- W razie czego dopilnujemy byście się nie spotkali. To ma być udana impreza. Marge uszła z życiem… co prawda… jej kumple zginęli, ale wpierw należy się cieszyć z tych co przeżyli, a potem opłakiwać tych co odeszli.
- Dobra… a co do konkurencji. Ponoć tych naprawdę przystojnych jest trzech więc pewnie uderzą do kobiet z naszego oddziału. No i może do samej Blakewood.- kontynuował planowanie Pearson.

Dom van Erp

Takiego spotkania się raczej Lili nie spodziewała. BFG wpadł do niej z bukiecikiem małych kwiatuszków. Wyglądały przekomicznie w jego dość dużej dłoni.
- Wiesz. Skoro Louise wyrwała cię na randkę, to pomyślałem… że skoro jesteś wolna, to czemu samemu nie spróbować. Oczywiście nie dziś, ale może.. jutro, pojutrze… jak nadarzy się okazja? Chciałem spytać czy byś chciała pójść ze mną na taką tradycyjną randkę. - zapytał z uśmiechem.
Trzeba było przyznać, że Hauser się przygotował. Odświętny mundur niczym do defilady. Oprócz kwiatków pudełko czekolady. Trochę staromodne podejście.
- Nie planuję nic ekstrawaganckiego. Pogadamy popijemy wina… będzie z pewnością mniej szaleństw, niż to co się może zdarzyć na przyjęciu planowanym przez Marge.- zaczął mówić i się zasępił dodając.- A skoro o przyjęciu mowa, to... jest mały problem do rozwiązania.
Rozejrzał się dookoła, jakby spodziewał się jakichś szpiegów w krzakach.
- Możemy porozmawiać gdzieś bardziej na osobności?- zapytał konspiracyjnym tonem. Bo choć byli we dwoje teraz, to jednak na progu jej domu, w pełnej znudzonych żon oficerów okolicy..

Kantyna. Prywatne przyjęcie

Top secret. Wszyscy potwierdzili protokół podsuwany im przez agenta Whellersa. Przycisnęli kciuk do czytnika przysięgając zachowania wydarzeń z misji w tajemnicy. Więc zbyt wiele zdradzić nie mogli. Niemniej Marge została przez nich uratowana i to był fakt, którym mogli podzielić się ze światem (pomijając oczywiście ciekawe okoliczności związane z tym ratunkiem). Uratowana zgodnie ze zwyczajem urządzała małą imprezkę na cześć wybawicieli.
Ot, nic wielkiego… darmowy barek, muzyczka do tańca i jakieś przekąski.
Oczywiście pod warunkiem, że lubiło się stare szafy grające z przebojami z lat 70 i 80-tych dwudziestego wieku. Bo taka właśnie, staroświecka szafa grająca tam stała.

Załatwienie tego nie było problemem, ale trzeba przyznać że Marge zaszalała spraszając gości, zarówno Doomguy’s jak członków w swojej formacji. Nawet obowiązywały stroje wizytowe.
Marge zresztą sama była tego dowodem, bo ubrała się szałowo i podkreślając tym strojem swoje walory nie odstępowała BFG. Z nim bowiem chyba najlepiej się jej gadało. Wszyscy goście się jeszcze nie zeszli. Był już Cook i Collier oraz Giles opierający się o ścianę i niezbyt pewnie czujący się na takich imprezach. Tuż koło Charlotte kręcił się już jeden przystojniak, zapewne czołowy uwodziciel wśród pilotów. Ciemnowłosy i z łobuzerskim jednodniowym zarostem na twarzy próbował czarować blondynkę, ubraną w gustowną acz skromną garsonkę. Trudno powiedzieć, czy z dobrym skutkiem. Niemniej obecnie na sali królowała inna piękność. Jej dość skąpa w materiał czarna sukienka wyraźnie rzucała wyzwanie innym kobietom. Niczym lwica zakreśliła swoje terytorium “walcząc” obecnie z Marge o palmę pierwszeństwa nad nim. Jej spojrzenie bowiem rzucało figlarne zaproszenia Dwightowi, aczkolwiek pewnie tylko dlatego, że Marge z nim rozmawiała. I sądząc po atutach, to mogła być miss dyń z Arkansas. Takich może mniejszych, ale kształtnych.

Następnego dnia. Szpital wojskowy. Łóżko Porucznika Philipa“Wolviego” Jonesa

Wezwał je obie. Sierżant van Erp i sierżant McAllister stały wyprostowane przed leżącym w łóżku dowódcą. Całkiem już przytomnym, lecz nadal podłączonym do kilku rurek.
- Czytałem raporty z naszej ostatniej misji. - rzekł wprost spoglądając na obie kobiety. -Jeśli uważacie, że każda z was wyszła z nich bez skazy i bez popełniania błędów, to się mylicie. Ba… mnie by się oberwało za parę moich decyzji.
Zaśmiał się na moment, a potem spochmurniał dodając. - Co jednak nie oznacza, że nie powinnyście się poprawić. Nie będę wam wytykał dokładnie wszystkich waszych potknięć doprowadzających do obecnej sytuacji. Przekazaliśmy informacje, wykonaliśmy zadanie. Przeżyliśmy. Jest dobrze. - na moment zamilkł dodając.-Mechanicy zrobili przegląda naszych pancerzy. JR jest do generalnego remontu, mój i Cooka też ucierpiał. Inne też wymagają mniejszych lub większych napraw. Jesteśmy uziemieni przez mniej więcej tydzień. I pancerze i ja. Ale wy nie.. - splótł dłonie dodając. -JR. ja cie lubię. Znam cię dość długo i wiem jaka jesteś. Jakie masz zalety i jakie masz wady. Dla Lili twój skok mógłby być szokiem, ale widziałem z twojej strony bardziej szalone numery. Tyle… że tym razem przegięłaś. Ja rozumiem, że podejście Lili mogło ci się nie podobać. Ona miała swoje racje. Ty swoje. Miałaś prawo wtrącać swoje wątpliwości i uwagi. Podczas planowania wyprawy z bazy. I tylko WTEDY. Jesteś żołnierzem McAllister, masz słucha rozkazów przełożonego. A wtedy przełożonym była Lili. Stawiając się jej nie tylko zachowałaś się jak nieopierzony rekrut. Dałaś zły przykład dla żołnierzy do cholery! Jesteś sierżantem Jean… twoim zadaniem jest pilnowanie dyscypliny oddziału, a nie jej rozpieprzanie, w dodatku na samym polu walki! Lili dowodziła i ty powinnaś była jej słuchać, czy ci się podobały jej polecenia czy nie. Czy więc mam się spodziewać, że któregoś pięknego dnia wywiniesz mi taki sam numer?!- pieklił się coraz bardziej Wolvie spoglądając wprost na twarz Jean. -Jeśli tak, to pamiętaj że będzie to twój ostatni numer w szeregach AST. Na polu bitwy nie ma miejsce na podważanie autorytetu dowódcy… oddział to jeden organizm. Przywódca to głowa. Głowa wydaje polecenie, członki je wykonują.
Po tym zruganiu podwładnej dodał już spokojnie.- Nie twierdzę, że nie miałaś całkiem racji. Zagrożenie wydawało się małe, acz… to nie oznacza, że nie mogła się kryć za tym pułapka. Zresztą sama będziesz się mogła o tym przekonać jak to jest oceniać ryzyko. Żebyście nie zgnuśnieli oddział wyruszy na dwie misje za dwa dni. Po jednej dla każdej z was. Nic trudnego, wsparcie lokalnej policji w ich działaniach na miejscu. Każda z was weźmie po połowie oddziału i sprzęt piechoty z magazynu. Dogadacie w kwestii przydziału ludzi?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline